Skocz do zawartości
Nerwica.com

Black!end

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Black!end

  1. @miki74

    Napisałem wyżej że jestem pełen sprzeczności. Raz chcę poprawy mojego stanu umysłu, a za chwilę mam to wszystko gdzieś.

    Nie wiem czemu postanowiłem tu napisać. Czułem taką potrzebę.

  2. Rozumiem że psycholog to nie cudotwórca. Ale myślę, że jeśli ktoś nie chce poprawy to i najlepszy psycholog na świecie nie pomoże. Mylę się?

    Nie pamiętam już kiedy czułem się szczęśliwy dłużej niż 2-3 godziny. Nawet obrona pracy magisterskiej cieszyła mnie jakieś 2 godziny, a potem było mi to obojętne...

    Przez całe życie tak mam. Chyba nie umiem się cieszyć z niczego, a jeśli już to krótko, i wracam do swojego "ciemnego" świata.

    Jestem pełen sprzeczności. Raz chcę dobrze. Chcę się czuć dobrze na tym świecie, być szczęśliwy. A za chwilę myślę "mam gdzieś cały ten parszywy świat, chcę być inny od wszystkich i żyć w swoim chorym świecie".

  3. Ale właśnie o to chodzi że nie umiem na to popatrzeć w ten sposób.

    Próbuję. Ale po chwili nie widzę sensu w niczym..

    Zresztą zawód zawodem..Ale wcześniej też nie byłem jakimś super szczęśliwym człowiekiem. Często miałem napady "smutności". Ale ona mnie jakoś trzymała w kupie.

    Najgorsze jest to że ona też się teraz czuje podobnie do mnie.

     

    Myślałem nad psychologiem. Ale jestem uparty. Nie wierzę w jakieś cuda u niego.

    Nad śmiercią to już myślę dobrych kilka lat. Znaczy to nie było w ten sposób że już się będę zabijał, itd. Ale krążyły mi po głowie myśli o tej tematyce.."że i tak długo nie będę żył na tym świecie".

  4. Witam!

    Piszę ponieważ nie daję sobie już rady.

    No, ale zacznę może od początku…

    W 2007 poznałem pewną dziewczynę. Przez Internet. Zawsze byłem i jestem nieśmiały. Przez pół roku rozmawialiśmy na gg, pisaliśmy smsy. Różniliśmy się (i różnimy dalej). Ja jestem typem domatora, nie lubię dyskotek, barów, itd. , a ona wręcz przeciwnie. Ale w końcu poznaliśmy się na żywo i zaczęliśmy się spotykać. W końcu przerodziło się to w „chodzenie”.

    Ona pomogła mi trochę się otworzyć na ludzi. Nie czułem już tak wielkiego dyskomfortu wśród ludzi. Ale jednak często dochodziło do kłótni. Głównie z powodu mojej zazdrości. Ona zaczęła robić jakieś (chore – wg mnie) jazdy z kolegami, z byłym, jakiś koleś poznany na wakacjach. Według niej powinienem być spokojny, bo przecież ona nic złego nie robi. I powinienem się śmiać że jakiś koleś się do niej przyczepia…

    Hmm..nie wiem…może jestem nie z tego świata, ale nie umiem się z czegoś takiego śmiać.

     

    Zresztą nie chcę o tym pisać, tylko o tym jak się teraz czuję.

     

    W każdym bądź razie od lipca było między nami źle. Ale nie umieliśmy się rozstać i próbowaliśmy sobie jakoś poradzić z problemami. Ale w końcu na koniec roku już oboje nie wytrzymaliśmy i się rozstaliśmy.

    Od początku roku czuje się jakbym miał roztopiony ołów w czaszce. Nie umiem się na niczym skupić, ciągle myślę o niej. Bez przerwy. Oboje mamy to samo. Raz chcemy wrócić do siebie, ale po chwili oboje wiemy ze to się nie uda. Boimy się spróbować raz jeszcze.

    Nie wiemy co zrobić. Urwanie kontaktu byłoby chyba najlepsze. Próbowałem nawet przez dwa dni do niej nic nie pisać. Wyłączyłem telefon. Ale nie dało mi to poprawy nastroju.

    Ostatnio myślę że chcę już umrzeć. Że wtedy osiągnę spokój. Nie będzie już nic. Zero problemów. Modlę się do Boga żeby mnie już stąd zabrał, bo sam tego raczej nie zrobię.

    Nie umiem się na niczym skupić. Mało jem. Mało piję. Nie umiem sobie miejsca znaleźć. Nawet sen nie przynosi mi ulgi i nieważne ile godzin bym nie spał to i tak jestem nie wyspany. Czasem mam trudności z oddychaniem. Czuję się jakbym się dusił. Albo wybucham płaczem, najczęściej wieczorami.

    Ona z tego co wiem ma tak samo.

    Nienawidzę teraz ludzi. Nigdy nie przepadałem za nimi. Ale teraz po prostu nie lubię z nimi przebywać. Męczą mnie rozmowy z nimi. A muszę wśród nich pracować.

    Gdy przychodzę do domu to praktycznie nie rozmawiam z rodziną. Już nie raz mama pytała co się ze mną dzieje. A ja nie chcę/nie umiem jej o tym wszystkim powiedzieć. Zawsze byłem bardzo skryty i trudno było ze mnie cokolwiek wyciągnąć.

    Ale mimo wszystko, mimo wszystkie złe rzeczy dalej ją kocham. Ale wiem że już nam się uda. Zresztą teraz wiem, a za 5 minut będę sobie robił nadzieje.

    Mam dość takie stanu. Stanu niezdecydowania. Nie umiem podjąć decyzji.

    Jest mi bardzo źle na tym świecie…

     

    Przepraszam za pewnie chaotyczny post. Ale nie umiem zebrać myśli i pisać składnie.

×