Skocz do zawartości
Nerwica.com

lamia111

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez lamia111

  1. Kurczę , tak czytam tutaj o tej fluoksetynie i chyba zaczne ja brać. W sumie 12 lat temu w szpitalu na niej zaskoczyłam. Po 3 latach znów wpadłam w te lęki i lekarka włączyła mi cipramil, na nim ciągnęłam wiele lat, aż chyba stracił moc, bo od roku czuję, że jest ze mną strasznie, lęki nasilone, do tego doszły nowe i to straszne uczucie derealizacji, pół roku temu lekarka zamieniła cipramil na podobny, ulepszony Lexapro. Brałam 2 miesiące, zero zaskoku. Boję się wyjść z domu, juz nawet z kimś. Od prawie 2 miesiecy biorę fevarin, bez zmian, może faktycznie wrócic do fluosetyny. Jak narazie to tylko xanax ratuje mi życie...

  2. jaod miesiąca jestem na fewarinie...i...jak narazie kicha. Początkowa dawka 50mg, teraz 150. Straszne wahania nastroju, raz wybuch energii, galop myśli, rozdrażnienie, agresja, raz odjazd, przymulenie i jeszcze wieksza derealizacja. Kiepsko sypiam, mam napady lęku, wspomamgam się xanaxem, inaczej niewyróbka. Nie wiem co robić, nic nie idę do przodu, może ten lek na mnie nie działa...

  3. Wyję!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Snuję sie z kąta do kąta. Nie mogę ze sobą wytrzymać. Wszystko mnie przeraża, najbardziej ja sama. Chcę gdzieś uciec, schować się przed samą sobą. Można się schować przed samą sobą? Nieustannie myslę, że tylko śmierć może mnie od tego uwolnić. POMOCY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

  4. Ja choruję z niewielkimi przerwami od 12 lat, przeszłam juz wiele, dzieciństwo w permamentnym lęku, 17 lat - pierwsza depresja( lęki, depersonalizacja), piersze prochy, pierwsza terapia, nieco póżniej próba samobójcza...nieudana...zdążyli mnie odtruć...potem pół roku psychiatryk...znówu prochy, znowu terapia...nieco w górę na chwilę i znowu to samo...kolejna hospitalzacja, nowe leki, nowa terapia...itd itp. dziś mam 34 lata i nie wiem jak powinno wyglądać normalne szczęśliwe życie. Nie mam już sił tak żyć. Ciągle ten lęk i i te myśli...zrobic to czy nie...nienawidzę siebie, życie po prostu mnie tylko boli.

  5. Witaj

     

    Jestem pewna, że twoja przeszłość i przykre wspomnienia związane z ojcem wpłyneły na twoją depresję. Ja równiez zachorowałam pierwszy raz mając 22 lata, długo sie leczyłam. Psychoterapia uświadomiła mi powiązanie choroby z moją przeszłością. Jeśli masz ochotę przeczytaj mój post - moja historia. Wiem, że krokiem do pewnych zmian jest przebaczenie. Ja przebaczyłam ojcu juz dawno, a nie byłko łatwo, za koszmar jaki mi fundował nacodzień w dzieciństwie. Teraz kiedy mam swoją rodzinę, już się go nie boję, nawet go polubiłam, bardzo często go widuję, nie ograniczam mu kontaktów z wnukiem. Szczęściarz :). Spróbuj zmusić sie do psychoterapii, być może pomoże Ci rozliczyć się z twoją przeszłością. Depresje wracają, ja po tylu latach znów jestem w dole, na prochach, ale wierzę że to minie. Powodzenia.

  6. Witam ponownie wszystkich!

     

    Siedzę właśnie w ubikacji ( dosłownie na kibelku z komputerem na kolanach), od 3 dni mam sraczkę...tak się boję...wyjazdu na urlop. Mam jechać na 4 dni w góry na narty do przeuroczej miejscowości, przyjemnego hoteliku, szusować na nartach, tak dawno nigdzie nie wyjeżdżałam, powinnam skakać z radości a mnie trzęsie na samą myśl bycia 400 km od domu. 3 noc nie śpię, nie jem, tylko się zadręczam. Nie potrafię sie od tego uwolnić. Czego ja sie tak do cholery boje?! Boje się, ze w dniu wyjazdu chyba spasuję...

  7. Dziewczyny, nie jesteście same. To fatalne uczucie nierealności, nie bycia sobą, poczucia nieistnienia też mnie nęka. Wiem, ze głupio to zabrzmi, ale świadomość, że nie tylko ja mam taki problem nieco pociesza...tzw. derealizacja to podobno bardzo typowy objaw w nerwicach i depresjach. Wiem, że to uczucie strasznie nakręca lęk, lęk z kolei doprowadza do tych "odlotów". Błędne koło.

  8. "...Wiara, to wszystsko co mam..."

    Przeszłam wiele, na nerwicę choruję 12 lat i wiem , że to tylko dzięki wierze jeszcze żyję, momentami radzę sobie nawet bardzo dobrze. 12 lat zapomniałam o wierze, w koszmarze choroby, gdy lęk niczym szatan obezwładnił mnie na tyle, że tarnęłam się na własne życie. Pamiętam kiedy budziłam się ze śpiączki ( przedawkowałam leki) usłyszałam obcy a zarazem bliski głos : Dzięki Bogu, żyje!

    Nie wiem czyj to był głos: pielęgniarki, lekarza, mojej mamy, a może mojego własnego sumienia, mojej budzącej się wiary, że wyjdę z tego, że dostałam szansę, aby uwierzyć. Uwierzyć, że życie pomimo pasma udręk jest największym Darem, że cierpienie, jest w nie wpisane, nawet jeśli jest go tak wiele, przypomina nam o tym, że po nocy przychodzi chodzi dzień, po burzy blask. Że taka jest natura istnienia.

    Od kilku miesięcy znów choruję, boję sie wszystkiego, sama ze soba nie mogę wytrzymać. W momentach, kiedy jestem pewna, ze tym razem już napewno zwariuję lub umieram, wciąż powtarzam sobie: Boże pomóż mi, wierzę że mi pomożesz, tak jak kiedyś, pomoż mi odnaleść tę właściwą drogę. Wiem że ta droga będzie długa, ciężka, pod górkę, wyboista, jeszcze nie raz się przewrócę, ale kiedyś dojdę do oazy spokoju. Ta wiara czasem lepiej skutkuje, niż garść relanium czy xanaxu. Wczoraj odważyłam się iść do kościoła, choć uczyniłam to chyba ostatnim wysiłkiem woli (dawno nie byłam w kościele, ze względu na ostre ataki paniki), było wyjątkowo piękne kazanie. Dzisiaj jest lepiej, znów wyszłam z domu. Uwierzyłam jeszcze bardziej. Choć to bardzo trudno, spróbujcie i Wy! Powodzenia!

  9. Rysa, rozumiem Cię, bardzo Cię rozumiem, czuję się jak Ty - kompletnie do niczego, boję się wszystkiego, boję się nawet spojrzec w lustro, w obawie że nie zobaczę tam swojego odbicia. 12 lat temu przydarzyła mi się podobna depresja, próbowałam się zabić, byłam przekonana, ze nic juz się w moim życiu nie zmieni. Po długotrwałym leczeniu w szpitalu psychiatrycznym jakoś podniosłam się. Skończyłam studia, wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, pracowałam, podróżowałam. Od kilku miesięcy znów choruję. Depresja lubi wracać, ale nie jest wieczna. Wierzę, że straszne dni miną, ze wreszcie sie obudzę z tego przerażającego koszmaru. Wiem też, ze to będzie bardzo trudne. Uwierz, że wyjdziesz z tego, musisz się leczyć, zmusić się pójsc do psychiatry, psycholga, poproś o pomoc najbliższym, musisz walczyć, życie to największy dar, szkoda byłoby go stracić. Wierzę, że sobie poradzisz, jest w Tobie siła, o której jeszcze nie wiesz, obudź ją. Pozdrawiam serdecznie.

  10. Witam serdecznie!

     

    Postanowiłam napisać o swoim wieloletnim koszmarze. Może ulży, może ktoś lub coś sprawi, że poczuję się wreszcie tą normalną kobietą z przed lat. Mam 34 lata, a koszmar depresji i lęków trwa od lat.

    W wieku 22 lat, po próbie samopójczej, kiedy już naprawdę nie potrafiłam znieść samej siebie i tej wielkiej bezradności i beznadziejności wobec lęków, trafiłam do kliniki psychiatrycznej w Poznaniu. Po półrocznym pobycie i różnych eksperymentach z lekami jakoś zaskoczyłam i powoli wróciłam do normalnego życia. Skończyłam studia, wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, podjęłam pracę. Zapowiadało się, że juz nigdy ten irracjonalny lęk nie weźmie mnie w swoje szpony. A jednak...Po 3 latach względnego spokoju znów pojawiły się napady paniki. Lęk przed zwariowaniem, śmiercią, samotnością, wychodzeniem z domu, fobie - lęk przed otwarta przestrzenią, lęk wysokości, klaustrofobia, lęk przed tłumem, myśli natrętne ( np. że zabije własne dziecko) i to straszne uczucie nierealności, niebytu. Po prostu dramat! I znów się zaczęło testowanie nowych leków. Fluoksetyna z czasów hospitalizacji straciła swoją moc. Brałam przeróżne leki, m.in. mianseryna, asentra, zoloft, petylyl, amitryptylina, depakine i oczywiście różne benzodiazepiny. Wreszcie nieco zaskoczyłam na lexapro i xanaxie. Ale od kilku miesięcy znów czuję się fatalnie. Doszły nowe lęki i ciągłe napięcie i ból pleców. Lekarka przepisała mi neuroleptyk - ketrel, po którym jestem jak zombie. W nocy czuję przerażliwy lęk, jakbym znikała, świat dookoła jest jak inna planeta. Patrzę na mojego syna jak na obcą istotę. Nie potrafie zrobić obiadu, zapominam się umyć, uczesać, patrzę w sufit i odjeżdżam w ciemną przestrzeń bez dna. A może ja juz jestem w piekle?

    Przechodziłam kilka psychoterapii, indywidualne, grupowe, bez rezultatów, terapeuci rozkładali ręce. Chodzi o to, że ja znam źródła swoich lęków i depresji. Miałam niełatwe dzieciństwo. Ojciec-furiat-często mnie bił i upokarzał. Matka - ukochana, ale całkowicie niezaradna a przede wszystkim chora na...psychozę schizoafektywną. Pierwszy raz zachorowała po moim urodzeniu. Wyrzuciła mnie przez okno ( na szczęście z parteru). Przez kilka miesięcy wychowywała mnie babcia. O chorobie matki dowiedziałam się w dniu moich imienin, miałam 10 lat. Matka wróciła wtedy z wczasów i nagle zobaczyłam zupełnie inną osobę. Nie poznawała mnie. Rzuciła się na ojca z nożem. Byłam sama. Ojciec leżał nieprzytomny w kałuży krwi, a mama gadała z telewizorem. Byłam przerażona. Zadzwoniłam na pogotowie. Matka trafiła do Gniezna a ojciec na OIOM. A ja zostałam w domu zupełnie sama. Nie mam rodzeństwa, a przed sąsiadami i koleżankami wstydziłam się otworzyć. Dalsza rodzina mieszka daleko, zanim przyjechała do mnie ciotka minęły 3 dni. Przez te 3 dni siedziałam skulona w kącie, przekonana, że ojciec może umrzeć, a matka zostanie wariatką na zawsze. To były najgorsze 3 dni mojego dzieciństwa. Po kilku miesiącach wszystko wróciło do normy, mama wyzdrowiała, ojciec sie nieco uspokoił a ja znów stałam sie radosnym i przebojowym dzieckiem. Do nastepnego ataku matki. Mama miewa epizody co 7 lat, na szczęście nie tak często, ale zawsze to bardzo przeżywam. Opiekuję sią nią najlepiej jak potrafię, karmię, ubieram, myję, przesiaduję całymi dniami w szpitalu, gdzie naooglądam się wiele ludzkich tragedii.

    Tak więc, wiem skąd bierze sie mój lęk, ten przed choroba psychiczna. Wiem również, że raczej już mi ona nie grozi, nigdy nie miałam typowych objawów psychotycznych. Nigdy nikogo nie skrzywdziłam, nie miałam urojeń. Wiem, że na traumę z dzieciństwa zareagowałam depresją. Tyle wiem, a nie potrafię sobie z tym poradzić. Jestem bardzo zmęczona życiem na półgwizdka. Zmęczona tą ciągłą szarpaniną. Nie potrafie juz czegokolwiek pragnąć, marzyć, realizować cele. Jestem w kwiecie wieku a więdnę pod ciężarem niewypowiedzianego lęku. Czy jest jeszcze nadzieja? Czy kiedykolwiek przypomnę sobie, jakim pięknym darem - Życiem - obdarował mnie Bóg?

     

    ps. Dziękuję każdemu, kto przeczytał moją historię...

×