Skocz do zawartości
Nerwica.com

Odcięcie emocjonalne od ludzi


Khaine

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, jestem tutaj nowy i zjawiłem się, bo zaczynam myśleć, że coś jest ze mną nie tak. Mam w tej chwili 24 lata, więc nie jest to jakiś nastoletni problem. Jako, że jestem silnie samoświadomy i od lat wnikliwie analizuję zachowanie swoje oraz ludzi, to myślę, że jestem w stanie stosunkowo kompletnie przedstawić problem.

 

Chodzi o to, że nie czuję przywiązania do ludzi. Nie czuję tęsknoty do nikogo (nawet rodziców), nie czuję potrzeby (emocjonalnej) aby z konkretnymi osobami rozmawiać, nie cieszę się na widok nikogo (3 miesiące poza domem, widzę rodziców i nie odczuwam zupełnie nic), nie mam potrzeby przebywać w niczyim towarzystwie w sensie takim, że dana osoba budzi we mnie jakieś pozytywne uczucia. Ludzie ogółem nie budzą we mnie uczuć pozytywnych. To jest jakby filtr nałożony na same pozytywne emocje, negatywne nadal są możliwe do osiągnięcia (może dlatego, że są bardziej prymitywne i podstawowe?), jednak jestem z natury bardzo spokojny, więc zdenerwowanie mnie nie jest proste. Łatwiej doprowadzić mnie do smutku. Czy to znaczy, że nie mam emocji? No cały żart polega na tym, że nie. Posiadam, ale emocje ze źródłem we mnie samym. Radość, zadowolenie, strach, gniew itd. Wstawcie tutaj cokolwiek, co nie pochodzi od innych ludzi. Jeśli się nad tym zastanowię, to w momencie, gdy ktoś mnie chwali nie czuję nic pozytywnego dlatego, że pochwała pochodzi od osoby, którą bardzo szanuję, tylko chodzi o samą pochwałę, że JA zrobiłem coś dobrze, albo, że JA jestem w czymś dobry. Na tym śmieszne rzeczy się nie kończą. Bo to nie jest też tak, że inni ludzie mnie nie obchodzą. Mam chyba całkiem niezły poziom wrodzonej empatii i inteligencji emocjonalnej. Patrząc na ludzi umiem "zwizualizować sobie" jak się czują. Umiem zobaczyć hologram ich emocji, umiem wyobrazić sobie także własne emocje bez problemu, także te, których nigdy fizycznie nie odczułem. Np. doskonale znam uczucie tęsknoty, którego nie pamiętam w odniesieniu do konkretnej sytuacji abym kiedyś faktycznie posiadał (zapewne miałem), skąd? No wiem po prostu jak wygląda. Wiem mniej więcej co powinienem czuć, gdy spotykam właśnie rodziców po jakimś czasie. Widzę to, ale przez szybę (tylko nie wylatujcie od razu z depersonalizacją, bo napisałem raz, że "widzę przez szybę", to metafora). Nie odczuwam tego osobiście, po prostu wiem jak to powinno wyglądać. To nie koniec. Czy jestem nieśmiały? Nie. Zamknięty w sobie? Nie. Niskie poczucie własnej wartości? Nie. Jestem po prostu emocjonalnie chłodny, stoicki. I są ludzie, których bardzo lubię i szanuję, ale nadal - świadomością, trzeźwą myślą. Tak jak "kocham" świadomością moich rodziców. Wiem, że to ogółem dobrzy ludzie, którzy zawsze o mnie dbali i chcieli dla mnie jak najlepiej, ale nadal - to nie jest emocja sensu stricte. Tutaj jeszcze mogę trochę napisać, odpowiadając np. na pytania.

 

Teraz może trochę teorii odnośnie tego w czym uważam, że może leżeć przyczyna. Po pierwsze jestem jedynakiem. Rodzice zawsze o mnie dbali i nigdy nie czułem, że brakuje mi czegokolwiek. Jednak nieco z perspektywy czasu zastanawiam się, czy to uczucie "braku braku" nie jest czasem nieco związane z tym, że nie zostałem nauczony odczuwać braku pewnych rzeczy, bo to może nie być wrodzone, bądź nie u każdego. Bo jednak generalnie rodzice byli w pewnym emocjonalnym dystansie do mnie patrząc z obecnej perspektywy, np. nie pamiętam aby się ze mną bawili czy spontanicznie okazywali mi uczucia. Pamiętam, że miałem świadomość, że mają te uczucia, bo widziałem jak o mnie dbają, natomiast nie szastali nimi na lewo i prawo. Dlatego nie mam zbytnio pewności, czy to jest przyczyna takiego stanu rzeczy, co najwyżej jedna ze składowych i nie powiedziałbym, że największa. Rodzice opowiadali mi, bo sam tego nie pamiętam, że w okresie przedszkola przeszedłem dosyć traumatyczne wydarzenie. Mianowicie urzędowały tam jakieś nazistowskie przedszkolanki, które zmuszały dzieciaki do różnych rzeczy i nie tolerowały sprzeciwu. W moim wypadku rozchodziło się bodaj o jedzenie. No po prostu ponoć sytuacja była taka, że miałem swój tryb odżywiania, który nie zgrywał się z trybem innych dzieci, które tryb ten miały narzucony. Jadłem po prostu w innych godzinach. Wmuszano więc to we mnie siłą pod groźbą kar. No i pewnego dnia pękłem, jak opowiedzieli rodzice - zamknąłem się w łazience i odmówiłem wyjścia do kogokolwiek innego niż rodzice. Rodzice przyszli, odebrali mnie, z przedszkola też mnie zabrali na dobre i nie wysłali już nigdy do żadnego innego, żeby nie ryzykować spotkania kolejnych gestapowców. I teraz wchodzimy już w obszar, który mgliście, ale jednak nieco pamiętam. I o którym też mówili mi niekiedy moi rodzice. Cokolwiek stało się wtedy w tym przedszkolu, nabawiłem się po tym POTĘŻNYCH zaburzeń stresowych. Z dużych liter piszę, bo to było naprawdę mocne. Jakie były objawy? Panikowałem ilekroć miał ktoś przyjść do nas (do domu). To była panika połączona z potężnym atakiem fizjologicznego stresu, bo to akurat niejako pamiętam. Fizjologiczny stres, czyli strach, adrenalina, wymioty itd. No jazda na całego. Nie miało żadnego znaczenia KTO przyjdzie. Czy ktoś kogo lubię, czy ktoś obcy. Gdy to stresowe uderzenie ustępowało (trwało chyba kilkanaście-kilkadziesiąt min), to potem było już normalnie. Nie wiem kiedy, ale wyrosłem z tego ostatecznie. Sprawa została zapomniana przeze mnie, przez rodziców jak widać nie. To nadal nie jest koniec. Nigdy nie czułem prawdziwego poczucia przynależności do jakiejkolwiek grupy. Zawsze czułem się "przyszyty", jak piąte koło u wozu. Jak ktoś, kto nie jest faktycznie częścią grupy, ale jest jedynie akceptowany/tolerowany. Miałem swoje paczki, ale jak przychodziło co do czego, to nie nie czułem, że komuś z tych ludzi faktycznie na mnie zależy i to było trafne, bo nawet myśląc o tym powtórnie nadal tak uważam. Po prostu de facto byłem inny niż oni, a ludzie za młodu mają wielkie trudności z akceptowaniem jakiejkolwiek odmienności innych i efekt był taki jaki był. Sprawa rozwiązała się dopiero w momencie pójścia na studia, ale wtedy było już chyba nieco za późno. Ludzie mnie akceptowali i lubili za to jaki byłem/jestem, bo jednak nie jestem jakimś smutasem czy osobą przygnębiającą, ponadto lubię pomagać innym. No ale wtedy już nie czułem przynależności także. Sam nie wiem, czy dlatego, że ja sam nie byłem w stanie, czy tutaj też pewien element fałszywości pojawiał się w moich oczach. Zakochałem się może ze dwa albo trzy razy w życiu, za każdym razem źle się to dla mnie skończyło, bo zostałem odrzucony jak odpad poprodukcyjny w trybie +/- natychmiastowym. Raz to i w sumie nawet zostałem wyśmiany za takie durne pomysły. Nie mam więc szczęśliwej historii znajomości właściwie od zawsze. I jeśli ktoś by mnie pytał, to w mojej opinii źródło problemu zaczęło się w przedszkolu i trwało aż do momentu studiów. Rodzice też byli być może jakąś składową, ale oni jeśli już, to jedynie nie pokazali mi jak pewne rzeczy okazywać niż naładowali mnie negatywnymi emocjami przez które przestałem niejako oczekiwać pozytywnych rzeczy od innych ludzi.

 

No i teraz pytanie właściwe. Dwa pytania. Po pierwsze - co to jest? Jest to dla mnie mało istotne tak naprawdę co to jest, bo nie zmieni ta informacja wiele w moim życiu.

Oraz pytanie numer dwa, znacznie bardziej istotne - jak się tego pozbyć i znowu się odblokować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytałem już o osobowości schizoidalnej, ale nie spełniam kryteriów diagnostycznych:

 

brak lub znikome działania służące przyjemności - nieprawda, szukam przyjemności, nie za wszelką cenę, nie w sposób "yolo" (w sensie, mam dużą samokontrolę w tym aspekcie), ale nadal jednak pewne rzeczy są dla mnie przyjemne i do nich dążę.

 

chłód emocjonalny - no tak, to posiadam ALE tylko wobec innych ludzi. Dopóki nie dojdzie do momentu w którym określiłbym, że powinienem reagować uczuciowo na to co ktoś robi, nie ma absolutnie żadnego problemu z tym i jestem raczej wesołym człowiekiem

 

ograniczona zdolność wyrażania emocji wobec innych - no tak, jestem tutaj nieco kamienny, nie mam odruchowej reakcji gestykulacyjnej przykładowo - ale zacznijmy od tego, że sama emocja praktycznie nie istnieje, więc co tak naprawdę mam wyrazić?

 

niezainteresowanie pochwałami i krytyką - nieprawda, lubię być zarówno chwalony jak i krytykowany (tak!), bo krytyka pozwala mi zwrócić uwagę na to, gdzie mi jeszcze coś brakuje (nie ukrywam, że jestem trochę skrzywiony na punkcie tego, że chciałbym być najlepszy jak tylko mogę, aby móc potem komuś to dać od siebie)

 

brak zainteresowania doświadczeniami seksualnymi - nieprawda, aczkolwiek tutaj też mam ogromną samokontrolę i nie byłbym w stanie pójść do łóżka bez przynajmniej lubienia kogoś jako człowieka, wymagany jest u mnie pewien czynnik niefizyczny oprócz fizycznego

 

preferencja samotnictwa - nie do końca, lubię być sam, lecz lubię też wyjść czasem do ludzi "odchamić się" Z odpowiednimi ludźmi czuję się bardzo swobodnie i nie mam nawet najmniejszych problemów z kontaktami. Z obcymi ludźmi także problemy są zerowe, pod warunkiem, że nie przytłaczają mnie liczebnie, bo wtedy robi się to trochę niezręczne. Przykładowo nie umiałbym już mieszkać sam, bez współlokatorów. Byłem jedynakiem, zawsze sam. Teraz mam ludzi w moim wieku w mieszkaniu, mam z kim pogadać, pośmiać się czasem, porobić coś i czuję się z tym bardzo dobrze. Tylko nadal nie wydaje mi się, abym był emocjonalnie przywiązany do tych konkretnych ludzi, co raczej towarzystwa osób, które mi odpowiadają tak po prostu.

 

pochłonięcie introspekcją - bardzo lubię analizować swoje zachowania i emocje, ale nie tylko swoje, analizuję tak samo innych ludzi - po to by lepiej rozumieć zarówno siebie jak i innych

 

brak bliskich związków - to prawda, ale mówimy o bliskości emocjonalnej, bardzo łatwo się otwieram, nie jestem w żaden sposób nieśmiały, generalnie jak już kogoś poznam i wyczuję (patrz punkt wyżej związany z introspekcją, mniej więcej wiem jacy ludzie są godni zaufania i warci aby im mówić pewne rzeczy, bo obserwowałem dużo) sprzedaję swoje tajemnice praktycznie za darmo, tylko po to, by dana osoba mogła mnie lepiej zrozumieć i ocenić czy faktycznie lubi mnie-mnie, a nie jakąś iluzję pokazywaną ludziom, mogę rozmawiać na każdy temat i łatwo mi przychodzi aby komuś pomóc

 

niewrażliwość wobec norm społecznych - nieprawda, jestem straszliwie praworządny. Pod względem moralności i obyczajów przede wszystkim. Zasady zawsze były dla mnie bardzo ważne, zawsze czułem potrzebę stawiania sobie barier i trzymania się pod kontrolą, by być po prostu "dobrym człowiekiem".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

... Wiem mniej więcej co powinienem czuć, gdy spotykam właśnie rodziców po jakimś czasie. Widzę to, ale przez szybę (tylko nie wylatujcie od razu z depersonalizacją, bo napisałem raz, że "widzę przez szybę", to metafora). Nie odczuwam tego osobiście, po prostu wiem jak to powinno wyglądać....

Skąd ta wiedza?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skąd ta wiedza?

 

Widzę to jakby wyobraźnią? Tak jakbym widział kontur tego co brakuje. Taki brakujący kawałek puzzli. Wokół ułożona całość, a po środku dziura o konkretnym kształcie. I ja wiem jaki kształt ma ten kawałek, nie wiem dokładnie co jest na nim narysowane, bo to jest tylko projekcja, wersja demonstracyjna, ale generalnie mam poczucie czego brakuje. Wiem mniej więcej jakie reakcje fizjologiczne powinny mi przy tym towarzyszyć. Np. gdy ktoś zrobił dla mnie coś miłego, to po prostu wiem, że powinienem się wewnętrznie ucieszyć, nawet mogłoby mi się zrobić delikatnie ciepło w okolicy serca (tak mi się to widzi). Coś jak rozczulenie? Skąd wiem? Nie wiem, może "odbiło się", gdy obserwowałem innych ludzi. Natomiast ja odczuwam świadomą wdzięczność, świadomie zapisuję sobie w pamięci "ta osoba zrobiła dla mnie coś miłego i doceniam to", natomiast brakuje mi tego jednego kawałka i czuję jego brak. Tylko zwykle nie przywiązywałem do tego uwagi, przez chwilę czułem, że coś tutaj jest niekompletne, ale potem zacząłem myśleć o czymś innym i zapominałem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie cały problem jest w tym, że większość zaburzeń jest powiązana z wieloma różnymi rzeczami i objawy są szerokie. A u mnie działka w której widzę nieprawidłowość jest całkiem wąska. Jakby zablokowana specjalnie z jakiegoś panelu sterowniczego w którym siedzą ustawienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No moje "zaburzenie" nie pasuje dobrze do niczego, co do tej pory znalazłem. Natomiast najbliżej z tego wszystkiego jest raczej emocjonalna deprywacja:

 

http://anna-mochnaczewska.bloog.pl/id,348479999,title,Dlaczego-nikt-nigdy-nie-moze-mi-dac-tego-czego-tak-bardzo-potrzebuje,index.html?_ticrsn=3&smoybbtticaid=616a4c

 

Tylko, że problem jest odwrotny. Ja się w ogóle nie boję, że MOJA potrzeba miłości zostanie zaspokojona. W sensie, że ktoś mnie. Ja się boję tego, czy ja mogę kochać kogoś, a bardzo bym chciał.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No moje "zaburzenie" nie pasuje dobrze do niczego, co do tej pory znalazłem. Natomiast najbliżej z tego wszystkiego jest raczej emocjonalna deprywacja:

 

http://anna-mochnaczewska.bloog.pl/id,348479999,title,Dlaczego-nikt-nigdy-nie-moze-mi-dac-tego-czego-tak-bardzo-potrzebuje,index.html?_ticrsn=3&smoybbtticaid=616a4c

 

Tylko, że problem jest odwrotny. Ja się w ogóle nie boję, że MOJA potrzeba miłości zostanie zaspokojona. W sensie, że ktoś mnie. Ja się boję tego, czy ja mogę kochać kogoś, a bardzo bym chciał.

 

Dziwne to- nigdy o czymś takim nie słyszałam... wiem jednak, że jeżeli stało się to wskutek jakiegoś przeżycia traumatycznego z dzieciństwa- to podobno niektórzy leczą tego typu przypadki hipnozą..

nie wiem, czy wierzysz w takie rzeczy- nie miałam osobiście, więc nie powiem, jak to jest, ani czy działa...

może spróbuj...

nie wyobrażam sobie, że mogłabym nic nie czuć...

to tak chyba trochę jak w Equilibrium?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W hipnozę nie trzeba wierzyć, bo hipnoza jest faktem. Prędzej się można zastanawiać nad autohipnozą, w sensie - czy faktycznie jesteśmy w stanie sami siebie zahipnotyzować ;) Niestety do hipnozy trzeba mieć pewne predyspozycje, których osobiście mogę nie posiadać. Jest to między innymi podatność na sugestię.

 

nie wyobrażam sobie, że mogłabym nic nie czuć...

 

Zależy co rozumiesz przez nie czucie. Ja czuję i funkcjonuję normalnie, nie da się zauważyć anomalii raczej. Po prostu gdzieś mi umknęły uczucia kierowane w kierunku innych ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale nie rozumiem... napisałeś też, ze byłeś zakochany... ten stan chyba wzbudza najgłębsze emocje w ludziach

co czułeś kiedy byłeś zakochany? skoro nie odczuwasz reakcji emocjonalnej- to skąd wiesz, że byłeś zakochany? co temu towarzyszyło?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wtedy odczuwałem reakcję emocjonalną, jak najbardziej. Dokładnie taką jak można sobie przeczytać, że się odczuwa. Tylko, że to wystrzeliwało mi w twarz za każdym razem i teraz już od wielu lat (7-8?) cisza. Ja stałem się nieczuły z czasem, ewentualnie tylko bardzo wąskie grono osób jest w stanie mnie "ruszyć". Dlatego uważam, że jestem zwyczajnie zblokowany , bo mam jakieś bariery ochronne nałożone. ALE pomimo tego, że zakochanie odczuć byłem w stanie, to przywiązania generalnie do ludzi już nie odczuwałem. Nie pamiętam niestety, czy do rodziców przywiązanie emocjonalne wtedy miałem, czy nie. To nie był jeszcze czas kiedy zwracałem na wszystko uwagę tak jak teraz.

 

Dawniej poradzenie sobie z ewentualnym odrzuceniem zajmowało mi chyba z tydzień (a trauma trwała miesiące). Inna sprawa, że teraz jakbym się zakochał, to raczej w 20 min by to nie przeszło. Ale na pewno nie tyle co było. Powiedziałbym, że musiałem być mocno emocjonalny w tym aspekcie, gdy byłem młodszy. A za dziecka jeszcze przed opisanymi wydarzeniami prawdopodobnie byłem emocjonalny w innych aspektach, jeszcze bardziej kruchy. I dlatego powstaje jedna, druga, trzecia bariera zapewne. Emocje negatywne zostały bardzo mocno wyciszone, ale pozytywne w końcu spadły do prawie zera. Jakby mi spadła ogólna reaktywność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziwne.... nie wiem jak Ci pomóc... może napiszę tak...

kiedyś jak byłam w Twoim wieku, czyli 100 lat temu... też wszystko mocniej odczuwałam niż teraz...

kiedyś jeżeli nie radość- to wyraźnie odczuwałam gniew i smutek...

w tej chwili również odczuwam jakby większą pustkę... nawet zdenerwować się nie potrafię tak jak kiedyś..

u mnie problem polega na pewno na tym, że nie chcę dopuścić do siebie radości, czy innych pozytywnych emocji... nie chcę i je blokuje..

w sumie staram się blokować wszystkie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

może jak spotkasz tą jedną jedyna, która wzbudzi te najsilniejsze uczucia i poczujesz się bezpieczny i kochany.. to może ten mur się zburzy i będzie wszystko ok :)

i tego Ci życzę z całych sił :)

głowa do góry będzie dobrze- musi być

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...Ja się boję tego, czy ja mogę kochać kogoś, a bardzo bym chciał.

Kochać czyli co?

Odczuwać emocje, które wyobraziłeś sobie jakie maja być?

 

może jak spotkasz tą jedną jedyna, która wzbudzi te najsilniejsze uczucia ....

Nie istnieją żadne "jedne jedyne". To sa bajki. Związki budowane z realnymi ludźmi na podstawie bajek zwykle okazują się nietrwałe. Najczęściej też, gdy mija faza zauroczenia (namietności) okazuje się, że nie ma w nich porozumienia i komunikacji, bo niszczą je oczekiwania wobec partnera i własnych emocji. Emocji, które z czasem zgasnąć muszą, bo taka jest natura psychiki (popędów) ludzkiej. Ludzie wówczas głoszą bzdury, że nie była to "prawdziwa miłość", a partnerka nie była TĄ "jedną jedyną". Nieustannie krążą jak ćmy, wokół swych zinternalizowanych fałszywych wyobrażeń.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NN4V ... sama nie wiem co Ci odpowiedzieć...

chciałabym Ci odpowiedzieć, że nie masz racji... chciałabym wierzyć, że nie masz...

Jednakże ostatnio coraz częściej słyszę, że się mylę...

Nawet teściowa mi powiedziała ostatnio "małżeństwo to nie bajka- nie wiem co sobie wyobrażałaś"

Co sobie wyobrażałam? że małżeństwo to wzajemny szacunek, miłość, komunikacja na innym poziomie niż przypadkowym przechodniem. pomoc, wsparcie, poczucie bezpieczeństwa, komfort psychiczny,itd...

Ja wiem, jestem tego świadoma, że od dziecka nas karmiono bzdurami o księżniczkach i rycerzach na rumaku, który nas przyjedzie uratować... czy jakoś tak...

ze mnie jednak żadna księżniczka, rycerza żadnego nie znam, a na koniu boję się jechać, bo kiedyś spadłam...

Nie ma czegoś takiego jak "jedna jedyna"? Otóż jest... może nie jest to tak wyidealizowane jak nam wmawiano- ale gdyby tak nie było to życie nie miało by sensu...

Ja nie odczuwam takich samych emocji względem 10 różnych osób- każda z osób wzbudza u mnie zupełnie inne emocje...

I jak kogoś pokocham to całą sobą...

więc nie mów mi, że nie ma czegoś takiego jak jedna jedyna...

Jest... musi być...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ooak, racjonalne podejście do rzeczywistości nie wyklucza szacunku, komunikacji, wzajemnego wsparcia, poczucia bezpieczeństwa, czy komfortu psychicznego i wielu innych w związku. To są składowe tej tak zwanej "miłości".

 

Nie jest natomiast miłością imperatyw wywodzacy się wprost z popędu do reprodukcji, a tak kulturowo jest nam narzucane. Na takim narzuceniu kulturowym ludzie budują swoje zwiazki. Z jakim skutkiem powrzechnie wiadomo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A skąd wiadomo, że to uczucie musi minąć?

Nie znam teorii która głosi, że to co nazywamy "zakochaniem" musi minąć, osłabnąć...

Fakt nie znam osoby, która mówiłaby, że jest ciągle w takiej euforii, ale też nie o to mi chodziło.

Przez pojęcie jedna jedyna miałam na myśli tą osobę z którą autor tematu będzie chciał dobrowolnie, z miłości, a nie rozsądku spędzić resztę życia.

Wydaje mi się, że to jest coś w rodzaju właśnie tego uczucia zakochania.

Jeżeli się mylę- to wówczas związki małżeńskie nie miałyby sensu. Skoro jest mi obojętne z kim codziennie jadam, odpoczywam, idę spać, dzielę radości i smutki...

Gdyby było nam wszystko jedno - to po co cała ta szopka...?

Trudno mi jest to wszystko pojąć...

Sama też nie mam udanego małżeństwa, ale wierzyłam, że takie będzie przez 11 lat....

I patrząc przez swoje emocje, uczucia wiem, że to mogłoby istnieć... Tylko ją nie jestem warta tego zachodu....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A skąd wiadomo, że to uczucie musi minąć?

 

Badania naukowe dowiodły, że trwa maksymalnie 3 lata. Mowa o "chemicznej miłości". I ja sam absolutnie nie liczę, że to będzie trwać wiecznie. Ale chciałbym uzyskać chociaż emocjonalny sygnał od podświadomości, który powie mi, że zgadza się z moją świadomą opinią. Bo świadomość ciągle mi mówi "chłopie, co z tobą nie tak? czego ty jeszcze chcesz?" a emocje ani drgną. A czuję, że w pełni świadomy wybór, to nadal za mało. Jakaś reakcja być powinna - choćby właśnie przywiązanie. Sprawia to, że choć bardzo chcę się zdecydować i skrócić dystans, to nie mogę. Coś mnie trzyma. Już któryś raz z kolei.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×