Skocz do zawartości
Nerwica.com

Przywitanie i zwierzenia o depresji


Pieliker

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich, mam 24 lata i już od dłuższego czasu zmagam się z depresją i myślami samobójczymi. Może napiszę kilka słów o tym, jak to się zaczęło.

Na początku był zwykły lęk o przyszłość: czy wybrałem dobry kierunek studiów, czy znajdę pracę... Ten strach nigdy mnie nie opuszczał, dodatkowo szybko przenosił się na inne sfery życia. Brakowało mi przez to pewności siebie, ale raczej nie można powiedzieć że od początku było bardzo źle.

Wkrótce jednak przyszła nienawiść do własnej osoby: za to, że we wszystkim jestem przeciętny, że nie mam żadnego talentu, że jestem introwertykiem, wreszcie za to że nie potrafię zrobić nic, by zmienić się na lepsze. Stopniowo uświadamiałem sobie swoje wszystkie porażki, którymi mogłem obwiniać tylko siebie.

Każdego dnia wyczekuję tylko momentu w którym wreszcie będę mógł usnąć i na jakiś czas zapomnieć o wszystkim. Mijając ludzi na ulicach w duchu czuję potworny gniew i zazdrość na myśl o szczęśliwym życiu które zapewne wiodą, życiu którego ja nigdy już nie zaznam. Wiem, że to niedobrze o mnie świadczy, ale naprawdę nic na to nie poradzę. Powoli tracę kontakt z rodziną i przyjaciółmi, wolę spędzać czas samotnie.

Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem, moi przyjaciele i członkowie rodziny mają dużo własnych spraw, nienawidzę obarczać innych swoimi problemami. W rozmowach z bliskimi zawsze udaję zadowolonego z życia, zasłaniam się żartami lub milczeniem.

Nie jest tak, że całkowicie zatraciłem się w smutku. Potrafię odnaleźć radość w moim życiu: w (coraz rzadszych) kontatkach z przyjaciółmi (którzy są dla mnie ogromnym wsparciem, chociaż sami o tym nie wiedzą), w uprawianiu sportów, samotnych spacerach czy wreszcie książkach. Są dni kiedy naprawdę doceniam życie. Problem w tym, że to wszystko działa tylko jako znieczulenie, zasłona dymna. Bez względu na to, co robię zawsze wracam do myśli o śmierci i ukojeniu które mam nadzieję, ona mi przyniesie.

Póki co nie jestem w stanie popełnić samobójstwa. Chyba głównie dlatego, że to byłoby strasznie nie fair wobec moich bliskich a zwłaszcza rodziców, których moja śmierć by całkowicie załamała. Jednak wiem, że to nie jest kwestia „czy” tylko „kiedy”. Biorąc pod uwagę fakt, że smutek i brak chęci do życia narastają z każdym rokiem, wystarczy kilka lat bym wyzbył się zahamowań. Chyba że wcześniej potrąci mnie samochód, o czym zawsze fantazjuję gdy przechodzę przez jezdnię.

Był czas, kiedy myślałem że tym, co mogłoby mnie uratować jest.. miłość. Ta myśl wydawała się niezwykle pocieszająca: znajdę dziewczynę, zakocham się, wreszcie będę miał powód do życia. Skoro nie potrafię żyć dla siebie, będę żył dla kogoś innego: dla mojej przyszłej żony i dzieci, których zapewne kochałbym ponad życie. Tylko... co jeśli myśli samobójcze nie odeszłyby na zawsze? Jeśli depresja powróciłaby lata po ślubie, jeśli zabiłbym się zostawiając rodzinę? Nie, nie mogę tak ryzykować. Nigdy nie byłem w związku i pewnie już nie będę. Zresztą, to tylko teoretyczne rozważania, nie wzbudzam zainteresowania dziewczyn. W sumie to chyba dobrze.

Dlaczego nie wybiorę się do psychologa czy psychiatry? Nie wątpię, że skutecznie poprowadzona terapia potrafi wyleczyć z depresji a przynajmniej mocno ulżyć choremu. Problem w tym, że już się pogodziłem ze swoim położeniem. Zwyczajnienie chcę stąd odejść. Może gdybym wybrał się na terapię wcześniej teraz wszystko wyglądałoby inaczej.

Póki co żyję i skupiam się na studiach, treningach słowem na wszystkim tym, co daje mi jakieś zajęcie. A kiedy przyjdzie pora... zrobię to. Raczej nie dzisiaj ani w tym roku ale na pewno w ciągu najbliższych kilku lat. Mam nadzieję, że gdzieś tam istnieje miejsce w którym będę szczęśliwy.

Piszę ten post nie w nadziei, że uzyskam pomoc, czy dobre rady. Po prostu tłumienie tego wszystkiego w sobie przez lata jest straszne. Jak pisałem wcześniej nie mogę się tym z nikim podzielić. Ale na forum, gdzie jestem anonimowy, gdzie nikt mnie nie zna... Czemu nie? Zresztą na swój sposób jest to jakby list pożegnalny, nawet jeśli od ostatniego kroku dzieli mnie jeszcze trochę czasu. Jest to bowiem pierwszy i ostatni raz kiedy piszę o swoich problemach.

Szczerze dziękuję każdej osobie która zadała sobie trud przeczytania tego wszystkiego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj.

 

Jest coś w Tobie niepokojącego. Dlaczego się poddałeś? Jak można być pogodzonym ze śmiercią? Nienawidzisz siebie. Możliwe, że za brak walki i obojętność jaką masz do swojej osoby.

Ewidentnie brakuje Ci impulsów, energii. Zrób coś PRZEŁOMOWEGO, a nawet szalonego...

...wbrew swojej apatii.

 

Dużo ciepła życzę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×