Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cześć wszystkim :)


tomek123

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć wszystkim :)

Ponieważ jest to pierwsze forum nie licząc kilku epizodów, na którym chcę napisać coś poważnego, spróbuję po prostu przekazać to co czuję. Zacznę od tego, że jestem po kilku drinkach i pewnie dlatego się odważyłem napisać, ponieważ ja w przeciwieństwie do niektórych osób nie czuję się lepiej w internecie i tak samo jak w rzeczywistości mam problemy z "wynurzaniem się". Od pewnego czasu męczę się z myślami, które kłębią się w mojej głowie. Ale zacznijmy od początku... Urodziłem się w kochającej rodzinie, z wspaniałymi rodzicami, którzy chcieli jak najlepiej dla swoich dzieci. Nie było u mnie alkoholizmu, przemocy, znęcania fizycznego ani innych itp. Rodzice chcieli jak najlepiej, zbudowali dom, dali mi komputer (Commodore C64 - niektórzy pamiętają :)), potem PC-ta, miałem swój pokój, kolegów i ogólnie wspaniałe dzieciństwo. Wakacje bywały ciekawe, bo jeździłem na kolonie, byłem nawet kiedyś za granicą i pozwiedzałem kilka krajów, ogólnie wszystko super. Przede mną były roztaczane wspaniałe wizje: miałem być człowiekiem sukcesu albo uczonym, ewentualnie mądrym "biuralistom" - tyle mówili o mnie rodzice i ciocie. Byłem zawsze spokojny, zrównoważony, inteligentny itp. To tyle w skrócie, co miało być... Prawda była taka, że rodzice, a w szczególności moja matka byli owładnięci (jak ja to nazywam) chorą miłością. Gdy byłem trzylatkiem, urodziła mi się siostra, jak się okazało chora na zespół downa. Nie pamiętam tego, bo byłem za mały. W domu długi czas nic się nie mówiło, wiedziałem tylko, że siostra jest chora.Ojciec postanowił zbudować dom, do którego wprowadziliśmy się, gdy miałem sześć lat, dom był niedokończony, mieszkaliśmy na dwóch pokojach. Z biegiem czasu ojciec doprowadzał dom do użyteczności, a matka zajmowała się dziećmi. I tu zaczyna się problem, ponieważ wzięli na siebie za dużo (teraz to widzę, kiedy przeprowadzam remonty). Chcieli zrobić fajnie dla siebie, dla dzieci, ogólnie miało być super. i według nich było. Tylko że, po drodze trochę to nie wyszło tak jak miało być, siostra chora - duży obowiązek, ja - dziecko rośnie, ma coraz większe potrzeby, matka - przewrażliwiona - ciągłe narzekanie, ojciec - praca, a po pracy budowa (był, a jakby go nie było). I tu właśnie był problem, moja matka nie dawała rady, a po za tym była znerwicowana, ponieważ jej ojciec był alkoholikiem i mieli duże gospodarstwo, w którym dzieci musiały pracować. A ja w narzekaniu, płaczach i wyrzutach. Gdy coś zrobiłem, dostawałem od razu ochrzan wraz z całą historią życia mojej matki, jak to było kiedyś ciężko. Była znerwicowana, ale leczyła się u lekarza ogólnego, który faszerował ją "relanium", bo przecież ona ma chore dziecko i dlatego tak się denerwuje. Przy każdej awanturze, krzyku, reprymendzie był powrót do wszystkiego złego, co zrobiłem. Nie było reprymendy typu "zrobiłeś coś tam, to masz karę...", było "zrobiłeś coś tam, to jesteś niedobry, niegrzeczny, przez ciebie jestem zła, zobacz co zrobiłeś...", a potem żale z dzieciństwa "bo ja w twoim wieku...a dziadek to... a babcia tamto...". I tak pomału spadała moja samoocena i pewność siebie. W podstawówce miałem kolegów i dogadywałem się z nimi, problem był tylko z dziewczynami, ale za młodu to nie było takie ważne, bo przecież baby to zło;), wtedy to był obciach gadać z dziewczyną. Jak przyszła ósma klasa i przejście do szkoły średniej, to zaczęły się schody. Mieszkałem na wiosce, a do szkoły musiałem dojeżdżać 10 km dalej do miasta PKS-em. Wszystko by było ok, ale gdy moi koledzy z podstawówki jeździli już czasem do miasta, to ja nie mogłem, bo przecież moja matka się bała. I tak poszedłem do szkoły średniej (chwalony za to, że nie wybrałem tego co inni, tylko to co chciałem) kompletnie bezbronny. Tam było gorzej. Nie znalazłem już wspólnego języka, czułem wyobcowany, nie znałem realiów miasta, było mi ciężko. Zacząłem się mocno zamykać, ale równowagę stanowili koledzy z wioski, z którymi spotykałem się po szkole, jeździliśmy razem na dyskoteki, było całkiem ok. Problem był większy, gdy koledzy zaczęli się wykruszać z biegiem lat. Niektórzy powyjeżdżali, ktoś "zasiał" dziecko, zostałem sam.

Przepraszam za przydługi wstęp, ale chciałem nakreślić problem :)

Wracając do wywodu, zacząłem zwracać uwagę na to czemu jestem taki, a nie inny. Wiele nocy płakałem w poduchę pytając czemu jestem taki a nie inny, miałem wielkie poczucie winy. Po każdej kłótni z matką czułem wielkie poczucie winy, nieważne czy ja zacząłem, czy ona.

Streszczając mój wywód, tu się dopatruję powodu moich problemów. Obecnie mam żonę, dwójkę dzieci i do tej pory jakoś sobie z tym wszystkim radziłem, chyba przyjąłem, zę tak musi być. Czasem nawet czułem się o wiele lepiej, gdy poznałem żonę byłem wręcz duszą towarzystwa. A teraz wszystko wraca, wraz z moim prawie 6-cio letnim synem. Od pewnego czasu, gdy coś zrobi nie tak, krzyczę na niego jak moja matka na mnie. Czuję, że robię coś nie tak. Powinienem wiedzieć jak on się czuje i wiem to. Znam to uczucie gdy ktoś krzyczy, a mimo to krzyczę.

Wraz z dzieckiem wszystko wraca. Już od podstawówki byłem nieśmiały, ale jakoś to było, nie zastanawiałem się za mocno nad tym, było i już. Przez lata zacząłem myśleć, zastanawiać się, rozpamiętywać złe chwile. Ale najgorzej jest od kilku lat, wraz z dorastaniem syna, a szczególnie, gdy zauważyłem, ze powielam błędy mojej matki, że robię to samo. Dużo czytałem na temat tego co czuję, szukałem. Wyszło, że mam fobię społeczną, boję się ludzi, mam niskie poczucie wartości, i stąd moje krzyki i nerwy. Chodzę do terapeuty, rozmawiam, ale to tak jakby niewiele daje. A może za szybko chcę, żeby coś dało? Przynajmniej tak ona mówi. Ratuję się tym, że przynajmniej nie mam tak, jak niektórzy co nie wychodzą z domu, zadręczają się naokrągło. Ja mam rodzinę, przyzwoitą pracę, skończyłem studia, drugie prawie (został mi dyplom do zrobienia). Tylko dlaczego teraz odezwało się to w takim stopniu? Co ciekawe, w poprzedniej pracy traktowali mnie byle jak, na granicy mobbingu i jakoś to było. Poszedłem do nowej pracy i tu mnie docenili, awansowali, a zaczęło się ze mną robić gorzej? Więcej przemyśleń, lęków, może dlatego, że poczułem większe skupienie?

 

Dobra, starczy. I tak się rozpisałem :) Ale jakoś o problemie tutaj i tak mało, ale wtedy to by kilka stron było...

Dla niecierpliwych: Mój problem to fobia społeczna cechująca się lękiem przed ludźmi, przed wystąpieniami publicznymi, lęk przed tym co ludzie pomyślą, niskie poczucie wartości oraz uległość. Poza tym mam straszny lęk przed śmiercią. nie jest to jednak w takim stopniu, żebym nie wychodził z domu, jednak przeszkadzają mi w życiu dosyć mocno. Chodzę do psychologa, który leczy metodą TSR (terapia skoncentrowana na rozwiązaniach) i jak na razie efekty są średnie.

 

Jak ktoś przeczyta i nie zaśnie, to prosze o jakieś miłe słowo ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki

Dużo to dla mnie znaczy...

Oczywiście w moim stylu nie dopisałem kilku rzeczy, bo nawet teraz przy kilku drinkach, gdy coś pisze pojawia się myślenie, czy nie za długo, czy dobrze, znaki, zdania, dobre, nie dobre... tragedia. Ciężko tak pisać kontrolując się na każdym kroku. Właściwie nie dopisałem, że dyplom robię kilka lat, bo się boję, odwlekam. W pracy robię wszystko, żeby mnie ktoś źle nie postrzegał, na szczęście widzą mnie jako kogoś pracowitego, bo co nie powiedzą to ja zrobię. Jak mi dają coś nowego to słyszę "daj Tomkowi, bo jemu raz powiesz i wystarczy". Na pozór fajnie, a wewnątrz ciągła wojna i "rozrywanie", głowa kipi od myśli, na zewnątrz "no pewnie ja zrobię". I nawet docierają do mnie sygnały, że mnie w pracy lubią, ale co z tego jak ja ich nie przyjmuję, wolę się uczepić słowa, które mi ktoś powiedział w chwili złości i :mielić je" przez kilka dni lub tygodni.

Nawet teraz pisząc na forum, które jest poświęcone tego typu problemom mam wrażenie, że się wygłupiam i kogoś zanudzam. Tylko czemu ciągle myślę o tym kimś, a nie o tym, że mi to zrobi lepiej?

I właśnie to jest to... moje myślenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też nie zasnęłam:) I w sumie całkiem nieźle rozumiem. Chodzisz na terapię, a to pierwszy i bardzo duży krok, bo masz świadomość problemu i chcesz z nim walczyć. Może rzeczywiście zbyt szybko spodziewasz się efektów, w końcu musisz się wyzbyć sporej ilości przykrych wrażeń.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Whu, faktycznie długi tekst. Ale dobrze nakreśla cały problem. Nie spałam, nie wyłączyłam, nie poszukałam krótszego ;]

A zatem fobia społeczna? Zamartwianie się gdy ktoś krzywo spojrzy, kalkulowanie wszystkiego co się przy kimś zrobiło, wrażenie, że ktoś się przy Tobie nudzi, marnuje swój jakże cenny czas i uporczywa myśl po każdej rozmowie ''mogłam powiedzieć to, albo tamto'', która potem męczy przez kilka dni. No bynajmniej u mnie ._.

Hm. Moja rada: dalej chodź na terapię. Jeżeli faktycznie nie będziesz odczuwał żadnych zmian przez dłuższy okres czasu (dłuższy okres to nie tydzień ;), zmień speca. Staraj się, masz dla kogo. Rób to dla siebie, dzieci i żony. Jak coś nie wyjdzie, staraj się od nowa. A czasem po prostu wyluzuj.

Powodzenia :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj... Nie chcę się wymądrzać, ale podzielę się z Tobą refleksją. Bardzo mnie zastanowił, moment w którym piszesz, że zachowujesz, się tak jak Twoja Matka. Sam fakt, że to zauważasz, jest dużym komfortem. Ale nie chcę (bo nie mam charakteru) owijać w bawełnę... Dalej idzie usprawiedliwienie. Dalej jesteś biedny, bo jesteś chory (nie ma tu cienia ironii). Wiesz, bardzo długo żyłem takimi schematami i takie schematy wywoływły we mnie nawet chęć pozornych zmian. Czyli jakieś terapie, srele, morele. Jednak One donikąd nie prowadzą, bo ja jestem biednym misiem.

Oczywiście, nie zmienia to faktu, że Ty znasz diagnozę, wiesz że przyczyną, "agresywnych" i nie tylko zachowań, jest niskie poczucie własnej wartości. Niezbyt dużo, napisaleś o terapii.. Jednak terapia, to długotrwały proces. proces, który zmierza w kierunku, który w pewien sposób sam nakreślasz. Ja na pierwszy rzut oka, pomyślałem, czy w Twoim przypadku, lepszym rozwiązaniem, nie byłoby rozważenie terapii grupowej. I od przegadania tego z twoim terapeutą, bym zacząl.

 

Ponadto, jestes dosyć świadomym siebie mężczyzną. Masz wiele rzeczy przemyślanych i poukładanych. Natomiast mam pytanie... Czy ty wiesz, dokąd chcesz dojść? Czy tak naprawdę, znasz swój idealny obraz? Znasz siebie takiego, z jakim ci będzie dobrze? Znasz swoje wartości?

 

I teraz chce sie nie zgodzic z moją przedmówczynią :)

Cokolwiek nie będziesz robił, rób to tylko dla siebie. Egoistyczne prawda? No tak, egoistyczne.... Ale to Twoje życie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć :)

 

Sama stosuję czasem schemat mojego ojca w stosunku do młodszej siostrzyczki, ale staram się z całych sił tego nie robić. I za każdym razem wiem, że jest to moja wina, a nie wina tego, że on taki był dla mnie. Nie wolno nam powielać złych schematów i niszczyć innym psychiki tak jak nam ją zniszczono. Nie tylko nas to nie usprawiedliwia, ale wręcz przeciwnie. Tym bardziej nam nie wolno. Myślę że to pierwsza i najważniejsza rzecz, nad którą musisz nauczyć się jak najszybciej panować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A zatem fobia społeczna? Zamartwianie się gdy ktoś krzywo spojrzy, kalkulowanie wszystkiego co się przy kimś zrobiło, wrażenie, że ktoś się przy Tobie nudzi, marnuje swój jakże cenny czas i uporczywa myśl po każdej rozmowie ''mogłam powiedzieć to, albo tamto'', która potem męczy przez kilka dni. No bynajmniej u mnie ._.

Dokładnie mam tak samo. Do tego rozmówca powinien stać naprzeciwko mnie i cały czas słuchać z zainteresowaniem i patrzeć na mnie. Jak odwróci głowę chociażby na chwilę, to znaczy, że nie słucha. Z drugiej strony staram się patrzeć rozmówcy prosto w oczy, ale jest to dla mnie ciężkie, a im większy autorytet tym gorzej. Do tego u mnie nie tylko jest zamartwianie się, że ktoś krzywo spojrzy, ale wręcz doszukiwanie się u kogoś negatywnych emocji i w ogóle zainteresowania moją osobą. Jak gdzieś się śmieje jakaś grupka to pewnie ze mnie, jak ktoś ma ponurą minę to pewnie prze ze mnie albo zaraz coś mi powie niedobrego, itd. Chociaż na tym polu trochę drgnęło na plus.

Witaj... Nie chcę się wymądrzać, ale podzielę się z Tobą refleksją. Bardzo mnie zastanowił, moment w którym piszesz, że zachowujesz, się tak jak Twoja Matka. Sam fakt, że to zauważasz, jest dużym komfortem. Ale nie chcę (bo nie mam charakteru) owijać w bawełnę... Dalej idzie usprawiedliwienie. Dalej jesteś biedny, bo jesteś chory (nie ma tu cienia ironii). Wiesz, bardzo długo żyłem takimi schematami i takie schematy wywoływały we mnie nawet chęć pozornych zmian. Czyli jakieś terapie, srele, morele. Jednak One donikąd nie prowadzą, bo ja jestem biednym misiem.

Tak to prawda, zauważam dużo rzeczy, to że wybrałem się do psychologa było w pełni przemyślaną decyzją, nawet wybór metody typu TSR, ponieważ idąc tam w dużej mierze wiedziałem co mi jest, ale czułem, że sam mogę nie znaleźć rozwiązania. Pani psycholog kilka mnie chwaliła za to, że wiele potrafię sam zauważyć i za to, że szukam, czytam, próbuję dotrzeć do sedna. Tylko, że to trochę wygląda tak, jakbym odrobił lekcje z teorii, a brakuje zastosowania tego w praktyce. Niestety mam teraz taki okres, że czuję się jakbym stracił zapał, motywację. A może po prostu za dużo na siebie narzucam. Mimo to jakoś próbuję sobie z tym radzić. Co ciekawe jeszcze przed terapią zacząłem regularnie jeździć rowerem po to, by wyrzucić z siebie trochę tych negatywnych emocji, zmęczyć się. Przez kilka miesięcy robiłem 100-120 km tygodniowo (codziennie koło 20 km), miałem jeszcze plan zacząć chodzić na siłownię, ale się nie udało, brak czasu. Teraz nie jeżdżę od trzech tygodni, bo mam w domu remont, zrobiłem 2 pokoje, a teraz działam w łazience, oczywiście sam, od kucia ścian, po elektrykę, oświetlenie, kafelki. Myślę, że za dużo biorę na siebie zajęć, ponieważ samochód swój oraz żony też naprawiam sam. Ostatnio chciałem rozebrać silnik, ale dałem sobie spokój, niech mechanik coś zarobi :). Poza tym chodzę 2 razy w tygodniu na angielski w pracy, co jest dla mnie dużym wyzwaniem i generuje dużo stresu. Także nie jest tak do końca, że jestem takim biednym misiem, z tym że fakt, czasem mam ochotę się poużalać nad sobą, chociaż wiem, że mi nic to dobrego nie daje. Myślę też czasami, że jakbym miał tak w miesiącu ze dwa dni na oderwanie się od wszystkich obowiązków, zajęcie się tym co lubię, to na pewno wzrosłaby moja wiara w siebie.

Wiesz, bardzo długo żyłem takimi schematami i takie schematy wywoływły we mnie nawet chęć pozornych zmian. Czyli jakieś terapie, srele, morele

Być może coś w tym jest, ponieważ czy chodzę do terapeuty,czy nie to i tak całą robotę muszę odwalić ja, terapia może tylko wspomóc, ewentualnie wskazać drogę. Jeżeli miałeś coś podobnego i wyszedłeś innym sposobem, to się podziel tym choć trochę, chętnie poczytam, może coś przegapiłem w moich poszukiwaniach, może coś mnie natchnie :)

Co do terapii grupowej, miałem już przemyślenia na ten temat i zastanawiam się, czy nie byłoby to lepsze.

Czy ty wiesz, dokąd chcesz dojść? Czy tak naprawdę, znasz swój idealny obraz? Znasz siebie takiego, z jakim ci będzie dobrze? Znasz swoje wartości?

To są dla mnie w tej chwili bardzo trudne pytania, bo nie ukrywam, że mam z tym problem. Jedynie ten "idealny obraz" mi nie pasuje, bo to przez tego typu myślenie, dążenie do ideału i perfekcji jest problemem. Takiego obrazu nie ma, tylko jeszcze trzeba w to uwierzyć.

Rób to dla siebie, dzieci i żony. Jak coś nie wyjdzie, staraj się od nowa. A czasem po prostu wyluzuj.
Cokolwiek nie będziesz robił, rób to tylko dla siebie. Egoistyczne prawda? No tak, egoistyczne.... Ale to Twoje życie :)

W sumie po części każde z was ma rację, muszę się zająć sobą, żeby im i sobie ulżyć. A wyluzować spróbuję, jak sobie przypomnę jak to było ;)

Sama stosuję czasem schemat mojego ojca w stosunku do młodszej siostrzyczki, ale staram się z całych sił tego nie robić. I za każdym razem wiem, że jest to moja wina, a nie wina tego, że on taki był dla mnie. Nie wolno nam powielać złych schematów i niszczyć innym psychiki tak jak nam ją zniszczono. Nie tylko nas to nie usprawiedliwia, ale wręcz przeciwnie. Tym bardziej nam nie wolno. Myślę że to pierwsza i najważniejsza rzecz, nad którą musisz nauczyć się jak najszybciej panować.

Wiem o tym i się staram. Na szczęście nie jest tak, że krzyczę na niego często, staram się panować nad tym. Czasem nie wytrzymuję, ale nawet wtedy próbuję coś z tym robić, np. wyjść i ochłonąć. Mam nadzieję, że doprowadzę do tego, że już nie będę tego robił. Powiem szczerze, ze ostatnio na terapii więcej potrafię rozmawiać o postępowaniu z synkiem oraz jego zachowaniu, niż o sobie. To jest dla mnie ważniejsze. Co ciekawe, terapeutka powiedziała mi o ważnej rzeczy, o której nie wiedziałem: nie wolno dziecka za takie zachowanie przepraszać. Można z nim na spokojnie porozmawiać, wyjaśnić, że tata się zdenerwował, ale nie przepraszać.

 

Po dotychczasowych spotkaniach z psychologiem i różnych moich przemyśleniach doszedłem do wniosku, że muszę nauczyć się wreszcie metody małych kroków, co często mi podpowiada terapeutka. Planuję teraz rozbić ten mój wielki problem na podproblemy i zająć się każdym z osobna. Bo to jak na razie jest główną przeszkodą zmianie mojego myślenia, ja zawsze chcę wszystko zrobić od razu i jak najszybciej, ale tak się niestety nie da.

Pozdrawiam wszystkich. Idę spać :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×