Skocz do zawartości
Nerwica.com

odejść? zostać? problemy decyzyjno-związkowe


Rekomendowane odpowiedzi

Krótko o mnie:

Kobieta po trzydziestce, z moim obecnym partnerem jestem praktycznie 10 lat. Przez cały okres trwania naszego związku wiele się wydarzyło, wiele złego, bez patologii, bez rękoczynów ale z czasem zobojętnieliśmy na siebie pochłonięci pracą.

W dużej mierze zawiniłam ja, pełna wad, uważam się wręcz za nieudacznika i nic nie wartego człowieka.

Tu tkwi problem, od 2 lat chcę odejść, a nie potrafię, każdego dnia próbuję rozpocząć rozmowę ale język staje mi w gardle i nie mogę wycedzić słowa. Nie mam w sobie chęci by walczyć o to małżeństwo, pełno we mnie obojętności. W życiu nam trochę nie wyszło za co podświadomie obwiniam męża, choć wiem, że ponoszę taką samą odpowiedzialność.

Sama zastanawiam się "o co chodzi?" czy jestem tak zależna i tak beznadziejna, że zwyczajnie nie ułożę sobie życia sama? prześladuje mnie zwyczajnie myśl, że nikt mnie nie zechce, że nie mogłabym przejawiać jakiejkolwiek wartości dla drugiej .

Czuję się strasznie wyalienowana społecznie, odczuwam paniczny strach przed ludźmi, ale tyczy się to w głównej mierze spotkań towarzyskich, w pracy radzę sobie dość dobrze, może dlatego, że sama sobie jestem szefem i z klientami poruszam jedynie tematy biznesowe. Natomiast na spotkaniach towarzyskich, zaznaczę, że w większym gronie nieznanych mi osób, siedzę cicho jak myszka, wręcz boję się odezwać.

Kiedy myślę o rozstaniu, myślę o tym jaki zawód sprawię rodzicom, jak bardzo zranię mojego męża. Potem dochodzę do wniosku, że lepiej zaoszczędzić wszystkim cierpienia, zaciskam zęby i rezygnuję.

Zataczam krąg i wracam do punktu wyjścia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja na twoim miejscu poszłabym na psychoterapię ...

żeby dokopać się ;) czy twoja chęć rozwodu jest "realna", a nie że wynika z innych problemów (twoich własnych) ...

Jeśli rzeczywiście chcesz tego rozwodu, to i tak terapia jest dobra - bo całą masę różnych problemów opisałaś w tym poście.

A i też, taka terapia może dać Ci siły odejść z takiego związku.

Jest tylko jedno ale ... terapia trwa długo, strasznie długo ;/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za wyrażenie swojej opinii, doceniam to, naprawdę doceniam.

 

Wiem, że jest ze mną jakiś problem, mam tego świadomość. Mam też świadomość tego jak bardzo obce jest mi podejmowanie decyzji, jakichkolwiek decyzji i jak dalece potrzebuję przy swoim boku kogoś, kto ułatwi mi życie właśnie poprzez zdjęcie z barków tego ciężaru, ciężaru życia.

Mam również świadomość tego, że pisząc tu bardzo liczę na receptę. Tak, receptę, sposób postępowania, kierunek w jakim powinnam podążać. Takie to żałosne. Kobieta trzydziestoletnia, można by było twierdzić, że dorosła, a tak wielce ograniczona. Strasznie mi to utrudnia życie.

Co do porad psychologa, to korzystałam już swego czasu. Było kilka sesji na których ja wciąż nawijać musiałam, psycholożka coś tam notowała i nic sama nie mówiła, robiła tylko wielce cierpiącą, łączącą się ze mną w bólu minę, Kosztowna to była zachcianka więc po kilku sesjach zrezygnowałam.

Zaznaczam, że mąż jest dobrym człowiekiem, ja nie dość, że deprecha totalna każdego dnia i marazm, to jeszcze przewlekle chora i z dnia na dzień zaczynam coraz bardziej nienawidzić siebie i swojego życia, Czuję po prostu, że muszę uciec, jak najdalej stąd, zaszyć się gdzieś i najlepiej przestać istnieć. Paranoja, moja paranoja.

 

Prawda jest taka, że nie do końca czuję się szczęśliwa w tym związku. Choć jak powinno wyglądać prawdziwe szczęście, tego też nie wiem. Czuję, że coś mi po prostu ucieka, że może powinnam dać i sobie i mężowi szansę na prawdziwy, satysfakcjonujący obie strony związek, zamiast zadowalać się czymś w czym nie do końca czujemy się spełnieni.

Zadowalam się drobiazgami i na tym staram się budować swój dzień. Uciekam w wyimaginowany świat, oddalam się od realnego.

Nie wiem jaka jest recepta na życie, na szczęśliwe życie, na szczęśliwy związek.

Wiem jednak, że sprawiam wszystkim zawód, począwszy od rodziców dla których zawsze byłam cieniem mojej ambitnej siostry, skończywszy na znajomych. o których zapominam przez moje roztrzepanie i niemożność skupienia się na wielu rzeczach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nikt nie da Ci recepty na życie, na związek ...

 

A co do psychoterapii - to ja myślę o profesjonalnej terapii a nie paru pogadankach ;)

Znajdź listę certyfikowanych terapeutów Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.

Terapia trwa miesiące, często i lata; a nie parę wizyt. I niestety jest droga ;/

Noo, chyba że jakimś cudem trafisz na dobrego w jakiejś poradni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli problemem jest zaburzona psychika to nie ma na to żadnej innej recepty niz uzdrowienie psychiki. Przed tobą jeszcze całe życie, masz dopiero 30 lat więc warto zainwestować w siebie poprzez dobrą terapię, po to aby przeżyć resztę życia w zadowoleniu.

A jeżeli nie zdecydujesz sie na terapię to ja doradzam rozwód. Bo jak jest w tym związku to sama widzisz no i samo nic się nie zmieni. A ten marazm i depresję może poglębiać fakt że nie widzisz przed sobą nic poza tkwieniem w tym niesatysfakcjonującym związku. Jeżeli nie macie dzieci to lepiej jest coś działać, zmieniać, próbować inaczej układać sobie życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy myślę o rozstaniu, myślę o tym jaki zawód sprawię rodzicom, jak bardzo zranię mojego męża. Potem dochodzę do wniosku, że lepiej zaoszczędzić wszystkim cierpienia,

A co z toba? Z Twoimi uczuciami? Chcesz przezyc zycie na zadowalaniu innych kosztem siebie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co z toba? Z Twoimi uczuciami? Chcesz przezyc zycie na zadowalaniu innych kosztem siebie?

 

A co ze mną? cóż... sęk w tym, że zawsze był ktoś inny, o kogo troszczyć się trzeba było, zawsze raczej zadowalałam innych. "Zarabiałam" na pochwały i słowa uznania będąc doskonałą gospodynią i w oczach innych doskonałą żoną. Prawda jest jednak nieco inna, w tym dążeniu do doskonałości chyba gdzieś zgubiłam siebie.

Czy chcę przeżyć życie na zadowalaniu innych? Nie, nie chcę. Nie chcę również być posądzona o skrajny egoizm porzucając dotychczasowe życie które według wielu wydaje się być prawie idealne. Więc tak sobie tkwię, dusząc się w tym wszystkim, może nieco z własnej wygody, może z zamiłowania do masochizmu sama sprawiam sobie ból.

O swoich uczuciach dawno zapomniałam, dawno nie myślałam co tak naprawdę "JA" chcę. Zwracam się po poradę do najbliższych i co słyszę, że przesadzam, że przecież to miłość, że mój mąż mnie kocha całym sercem. Niby tak, ale ja już jestem zimna jak głaz i kiedy powtarzałam co mnie w tym związku boli, to nic się nie zmieniało, teraz już jest za późno. Teraz nie mam chęci, dzień każdy jest dla mnie taki sam, zapijam smutki alkoholem choć daleko mi jeszcze do tego by stwierdzić, że mam z tym problem. Tak sobie tkwię w przeświadczeniu, że przecież "i tak mnie nikt nie zechce" jak swego czasu powiedział tatko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

. "Zarabiałam" na pochwały i słowa uznania będąc doskonałą gospodynią i w oczach innych doskonałą żoną. Prawda jest jednak nieco inna, w tym dążeniu do doskonałości chyba gdzieś zgubiłam siebie.

Taaaaaaaa..znam to. Nie masz pojecia jaka to ulga przestac byc doskonalym a zaczac byc niedoskonala soba z prawem do slabosci. Ale to dopiero po terapii gdzie mnie z tego piedestalu doskonalosci zwalono. Wierz mi ze jak przyjdzie co do czego to nikt nie doceni twoich staran i cie oleja. Po rozwodzie zobaczysz dla kogo jestes wazna a kto tylko zerowal na Tobie.

 

Nie chcę również być posądzona o skrajny egoizm porzucając dotychczasowe życie które według wielu wydaje się być prawie idealne.

No wlasnie wedlug innych ale nie wedlug Ciebie. Ja bylam 10 lat starsza kiedy zaczelam zyc dla siebie i zaluje ze stracilam te 10 lat. Nie mam szansy na drugie zycie i szkoda go bylo marnowac w imie idealow.

O swoich uczuciach dawno zapomniałam, dawno nie myślałam co tak naprawdę "JA" chcę. Zwracam się po poradę do najbliższych i co słyszę, że przesadzam, że przecież to miłość, że mój mąż mnie kocha całym sercem.

Tez to slyszalam... moa matka mowila "nie pije, nie bije, pieniadze przynosi..nie wymyslaj" . Dlugo myslalam ze wymyslam i ze tak ma wygladac moje zycie ale do czasu. Od 7 lat mam nowe zycie ktore w koncu bardzo lubie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za udział w rozmowie.

 

Co do tego co napisałaś, to faktycznie masz rację, ja to wszystko wiem tylko zwyczajnie ciężko mi przestawić się teraz na zupełnie inny tok rozumowania, gdzie "JA" jestem priorytetem, gdzie ważne jest to czego "JA" chcę. Nigdy tak w moim życiu nie było, nigdy. Teraz kiedy nagle zastanawiam się co by było gdybym zmieniła się, pomyślała o sobie i zapragnęła życia dla siebie, to od razu odzywa się paniczny strach, krzyk niemalże, że jakże to ja? jakże ja sama dam radę? że niby ja teraz mam o sobie decydować? podczas kiedy zazwyczaj wszyscy mnie w tym wyręczali? to się wydaje wręcz niemożliwe, nie mówiąc już o idei jawnego sprzeciwu wobec oczekiwań innych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, wiem... mam świadomość, że w mojej głowie za dużo się dzieje niedobrego. Mam też świadomość, że dostęp do fachowej porady jest ściśle związany z zasobnością kieszeni, ja niestety nie mogę narzekać na nadmiar tego środka :) staram się zatem poradzić sobie ze sobą przy użyciu innych środków, choćby podsuwanymi przez bliskich uspokajaczami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a co sie zmieni na lepsze jesli odejdziesz, jak ty masz bajzel w głowie? gdzie ie pójdziesz twój bajzel w głowie bedzie zToba zawsze , jednak poukładaj w głowie sobie, bo problemy dopadna cie zawsze.

 

Ano nic, pewnie nic się nie zmieni, a jak już się zmieni, to pewnie wpadnę w kolejne bagno.

Jestem po prostu słaba, brak mi siły przebicia, brak mi zdecydowania i określonego celu, jestem taka... jakby to ująć... chyba nijaka. Niczym szczególnym się nie wyróżniam, może wyróżniam się jednak tym, że innym robię z życia piekło, a sama czuję się jak niewolnik, jakbym była zniewolona przez własny upośledzony umysł, jakbym była uwięziona w swoim ciele i nie potrafiła poruszyć członkami, jakbym nie potrafiła wysłać z mózgu impulsu by choćby palcem ruszyć, nie mówiąc już o jakimś innym, wymagającym wysiłku działaniu.

 

Mam świadomość tego, że nie będąc szczęśliwa ze sobą, nie dam nikomu szczęścia. Mam świadomość tego, że w dużej mierze robię z siebie ofiarę i użalam się nad sobą przez co wszystkie te problemy narastają.

 

Dziwne to życie

Zazdroszczę tym którzy się w nim odnajdują

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×