Skocz do zawartości
Nerwica.com

o sobie i o tej jedynej, mam nadzieję, że pomożecie


pjotr

Rekomendowane odpowiedzi

cześć

 

tak naprawdę nie wiem, od czego zacząć. Właśnie skończyłem rozmowę przez telefon z moją ukochaną dziewczyną i postanowiłem poszukać praktycznych rozwiązań sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Powoli więc:

 

trochę o mnie: mam 26 lat, właśnie skończyłem studia i trzymiesięczny okres bezrobocia (nic wielkiego, ale znacie to - wina Tuska;)) więc mgr dziennikarstwa siedzi teraz w Warszawie i jest wykładowcą... towaru w sklepie ze zdrową żywnością ;) Muszę wspomnieć o kilku faktach z mojego życia, które, mam nadzieję, pomogą Wam zrozumieć kim jestem i na czym polega mój problem (już wiem, będzie bolało):

do 20 roku życia mieszkałem z rodzicami. W dzieciństwie (klasy 4-5) byłem bity przez rodziców, a pretekstem były oceny zdobywane przeze mnie w szkole - zawsze byłem średniakiem, trója była spoko, szybko przestałem zazdrościć kolegom, którzy od początkowych klas mieli same piątki. Jak wpadł "gol" lub jakaś "dwója", to często rodzice kazali pokazywać im zeszyty, panicznie bałem się wywiadówek, po nich były kolejne awantury, krzyki i bicie mnie paskiem na oczach dwóch młodszych sióstr. Po pewnym czasie matka ze zdziwieniem zauważyła, że mam siniaki na tyłku, od tamtej pory rodzice przestali mnie bić. Wyrosłem na gościa nieśmiałego wobec dziewczyn, z kilkoma kumplami, ale przez większość swojego nastoletniego życia siedziałem w pokoju, w pamiętniku zapisując wyidealizowane wizje swojej przyszłości, kobiety, która mnie zrozumie, przyjaciół, którzy będą zawsze dla mnie itd itp. Szkoła średnia była po części koszmarem - po pierwszej klasie uświadomiłem sobie, że wcale nie chcę być elektronikiem, a koledzy z klasy nadali mi pseudonim "garbaty", który wykorzystywali zawsze, kiedy chcieli się z kogoś pośmiać. Po pewnym czasie nabrali do mnie szacunku i odpuścili. Skończyłem szkołę i postanowiłem udać się na studia odległe od domu o 130 km. Poza domem, ze sporym zasobem gotówki (stypendium socjalne + wsparcie dumnych rodziców, wtedy obydwojga pracujących) zacząłem poznawać nowy świat: ludzie z różnych zakamarków Polski, interesujący, nowi, niektórzy z pasją, nietórzy słuchający tej samej muzyki, co ja - byłem tym niesamowicie zajarany. Na pierwszym roku poznałem Magdę. Pod koniec roku akademickiego (maj-czerwiec) zaczęliśmy być razem. Była niesamowita - piękna, inteligentna, zainteresowana poezją, ale też trochę hm... "nienormalna" (o czym wielu znajomych mnie ostrzegało) - jej wahania nastrojów były niesamowite. Z rana nigdy nie dało się z nią porozmawiać, czasami kłóciliśmy się, a chwilę później już znajdowaliśmy się w łóżku. przeżyłem z nią coś fajnego. Ale do rzeczy. Przyszły wakacje, a Magda postanowiła rzucić mnie przy pomocy sms-a. Byłem załamany. nie muszę tutaj chyba opisywać tego, co czułem, bo większość z Was, podejrzewam, zna to uczucie porzucenia, sny o hepi endzie, pobudki w nocy i uświadomienie sobie, że już nie ma NAS, itd. To wydarzenie wstrząsnęło mną tak bardzo, że wziąłem urlop dziekański na studiach (nie mogłem znieść jej widoku codziennie na zajęciach, moje serce mało co nie eksplodowało) - uciekłem do Poznania, gdzie znalazłem pracę w redakcji gazety muzycznej (muzyka zawsze była moją wielką pasją, jest nią do dziś). Po roku wróciłem na studia i widząc M. moje serce zachowywało się spokojnie - pokonałem to! Byłem innym człowiekiem, zmieniłem styl ubierania się, sukces osiągnięty w gazecie przysporzył mi sporą popularność na roku, dodał pewności siebie, byłem zadowolony ze swojego położenia. Byłem samotny, ale nie przeżywałem tego, sporo się działo, częste wyjazdy, imprezy, mało nauki, dużo pasji - świetny czas. Wiem, że nie byłem wtedy wystarczająco dojrzały, jak Magda ze mną zerwała, chciałem, żeby wszyscy znajomi wiedzieli, że to nie moja wina, żeby odwrócili się od niej, lub żeby powiedzieli jej, że źle zrobiła, że jestem dobrym chłopakiem i żeby wracała do mnie (naiwne, głupie, dziecinne myślenie). Chciałem zwrócić na siebie jej uwagę, jak wróciliśmy na studia, robiłem dużo głupich rzeczy.

 

po powrocie z dziekanki wpadłem w inne towarzystwo, byłem gwiazdą. Na sylwestrze poznałem JĄ. Nazywa się Sylwia i jest miłością mojego życia. Do rzeczy:

Poznaliśmy się w sylwestra, na domówce jej współlokatorki. Sylwia od razu wpadła mi w oko, sporo rozmawialiśmy, żartowaliśmy, okazało się nawet, że jesteśmy praktycznie z jednego miasta. Nawet słuchała tej samej muzyki co ja. po jedenastu dniach, oficjalnie byliśmy parą. "Docieranie się" było, wiadomo, raz na jakiś czas kłóciliśmy się, ona poznała moje stany (czasami mam zje*any dzień i nic na to nie poradzę, płaczę bez sensu, nie wierzę w siebie, myślę negatywnie), ja poznałem jej "humorki". W styczniu będziemy ze sobą (?) cztery lata, w trzecią rocznicę naszego bycia razem podarowałem jej pierścionek. Wiem, że pomimo problemów, jakie przeżyliśmy (o tym niżej) chcę z nią spędzić całe życie. Zakochują się we mnie tylko "wariatki" a ja chyba nie widzę nic ciekawego w byciu z innymi dziewczynami. Kontynuuję:

 

O Niej i jej problemach: Przeżyłem z Sylwią niesamowite rzeczy - w pozytywnym i negatywnym rozumieniu. rodzina Sylwii to świadkowie Jehowy (ja oficjalnie katolik, od jakiegoś czasu wątpiący racjonalista). Sylwia miała ciężkie dzieciństwo, które mocno zahartowało jej emocje. Ojciec był alkoholikiem, matka się z nim rozwiodła, Sylwia bardzo to przeżywała, jeździła do ojca 15 km. Matka - fanatyczka religijna, biła Sylwię wykrzykując wersy z biblii (do dziś jest "nienormalna" - jest albo super kochana albo czepia się wszystkiego na siłę i jest mega męcząca, a o religii gadała by cały czas). Ojciec Sylwii zmarł (przepił się), Sylwia, ze względu na charakter matki często zmieniała szkoły, nie mogła znaleźć swojego miejsca, przyjaciół. Generalnie - miała ciężko. Jej pasją stało się czytanie książek, dzięki czemu rozwinęła wyobraźnię, pisała opowiadania s-f (do dziś żadnego nie widziałem, ale wiem, że istnieją).

 

Kocham ją nad życie.

 

Sylwia ma wiele wad (ja również nie jestem ideałem, ale zmieniam się, dopasowuję do niej). W czasie trwania naszego związku dwa razy mnie zdradziła (raz fizycznie, raz "mentalnie") o czym się dowiedziałem czytając jej facebooka i pamiętnik (wiem, jestem mendą) - mieliśmy wtedy ciężkie czasy, ona nie chciała ze mną być, ja o nią walczyłem (jak głupi) i wygrałem, czułem, że po wielu takich akcjach nasz związek będzie silniejszy. Sylwia ma jeszcze takie akcje, że czasami (raz na pół roku średnio) "musi się zastanowić czy mnie kocha/ chce ze mną być" - daję jej wtedy tydzień - półtorej na to "zastanowienie się" i wszystko kończy się ok - chociaż ja wtedy cierpię, nie radzę sobie z emocjami, sięgam po spore ilości alkoholu - raz jak się rozstaliśmy i o nią walczyłem, piłem nontoper przez 2 tygodnie, dopóki do mnie nie wróciła - nie wiem, co by było dalej... Ostatnio żyjemy w rozjeździe - ona w Olsztynie, ja w swojej wiosce (brak pracy, garnuszek rodziców), a teraz pracuję w Warszawie, a ona jest te 180 km ode mnie. Trudno jest z Sylwią "być" na odległość. Chciałbym czułości, chciałbym wiedzieć, że ona mnie kocha, a ona nawet nie chce ze mną rozmawiać codziennie, bo telefon ją męczy. Czasami trafi nam się dobra rozmowa i to daje mi takiego kopa, że mogę przebijać pięścią mury, albo jak napisze mi sms, że kocha, tęskni - od razu zyskuję wiarę w siebie i moc. od lipca, od kiedy musiałem wyjechać z Olsztyna, widzieliśmy się parę razy, myślę, że z miesiąc by się uzbierał. Kiedy mieszkamy razem, jest świetnie, na bieżąco rozwiązujemy problemy, ale związek na odległość z Panią S to ciężka sprawa. Co jeszcze trzeba wiedzieć o Sylwii - zawsze idzie na łatwiznę, wybiera rozwiązanie nie wymagające zaangażowania. Trudno było mi ją przekonać do napisania licencjatu, w tym roku przepadło absolutorium i 3 lata nauki poszły w piz... - zakończyły się bez pieprzonego licencjatu.

 

Ten weekend: piątek - super rozmowa przez telefon, pozytywny nastrój, w niedzielę nie odebrała ode mnie chyba 15 połączeń, zaczynam się martwić, wychodzić z siebie - odpie*dala mi, tak w skrócie to ujmując. Dziś powiedziała mi, że ma doła i nie ma ochoty ze mną rozmawiać, prosi o spokój. Ja wiem, że zobaczymy się za tydzień, stąd moje zapytanie:

 

Jak mam sprawić, żeby otworzyła się przede mną ze swoich problemów/przemyśleń? jak namówić ją na szczerą rozmowę? no i w końcu: jak jej pomóc? Kilka razy mówiłem jej o psychologu, ale ona raczej się tam nie wybierze...

 

Wiem, że większość z Was miałaby ochotę napisać "jak ona robi ci takie rzeczy, zostaw ją, będzie ci łatwiej", ja wiem, że być może ten związek nie ma przyszłości, trudno mi jest wyobrazić sobie siebie z nią zakładających rodzinę, ale kocham ją, naprawdę. Chcę być dla niej oparciem, ale ona nie dopuszcza mnie blisko swoich negatywnych emocji, nie rozumie, że chcę jej pomóc. Możecie też dojść do innego wniosku: "to z gościem jest coś nie tak" - wcale mnie to nie zdziwi. Przepraszam, że się rozpisałem, mam nadzieję, że poczytacie i coś podpowiecie. Pozdrawiam! P

 

EDIT: zapomniał bym dodać: moja matka jest alkoholiczką, ja mam objawy DDA, a miłość? Nie pamiętam, kiedy od rodziców ją dostałem, w moim domu nikt nie mówił "kocham" i szczerze, jakbym miał powiedzieć, kogo kocham najbardziej na świecie - powiedziałbym Sylwię, nie rodziców, nie moje siostry - wiem, że to chore spojrzenie, ale to ona dała mi prawdziwą miłość, taką, którą opisywałem w swoich idealistycznych pamiętnikach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Cię serdecznie na forum!

:D

Obydwoje z uwagi na dzieciństwo możecie mieć syndrom DDA, który podlega leczeniu poprzez psychoterapię.

Problemy, które opisujesz zarówno te, które dotyczą Ciebie jak i Twojej Sylwii mają podłoże emocjonalne.

Obydwoje macie tą trudność.

Niestabilność ma swe źródło jak już wyżej napisałam w dzieciństwie.

Ty nie czułeś się wystarczająco zaopiekowany przez rodziców co widać w Twoich poszukiwaniach idealnej kobiety, idealnych przyjaciół.

Idealizujesz swój związek.

A prawda jest taka, że ciężko jest w związku, w którym funkcjonują dwie niestabilne osoby. Bez urazy.

Wysyłasz ją na terapię, a o sobie pomyślałeś?

Ta ciągła niepewność co do deklaracji Jej uczuć w stosunku do Ciebie powoduje Twoją frustrację. Nie radzisz sobie z emocjami.

Twoja partnerka, z tego, co opisujesz ma tą samą trudność.

Obydwoje balansujecie. Nie potraficie świadomie podjąć decyzji. Ty twierdzisz, że chcesz z Nią być. Można tu zauważyć podobieństwo Waszego związku do Twoich relacji z matką. Dlatego brniesz w związek. Kto lubi brak stabilizacji? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?

Nie jest tajemnicą, że potrzebna by tu była ingerencja terapeutyczna. Zarówno w Twoim jak i Jej przypadku.

Takie są moje przemyślenia, z którymi oczywiście nie musisz się zgadzać.

:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Wam za przeczytanie moich wynurzeń i na poświęcenie kilku chwil na odpowiedź

Ty nie czułeś się wystarczająco zaopiekowany przez rodziców co widać w Twoich poszukiwaniach idealnej kobiety, idealnych przyjaciół.

Idealizujesz swój związek.

Prawda jest taka, że z ideałów wyrosłem. Idealny związek? musiałbym być niespełna rozumu, gdybym uważał tak będąc w związku z kobietą, która mnie zdradzała, prawda? Będąc z nią nauczyłem się, że ideałów nie ma. Idealnie było na początku, ale ciągłe problemy nie zrażają mnie do niej.

A prawda jest taka, że ciężko jest w związku, w którym funkcjonują dwie niestabilne osoby. Bez urazy.

Wysyłasz ją na terapię, a o sobie pomyślałeś?

Nie chowam do Ciebie urazy ;) wiem, że jest ciężko, bo przeżywam to i masz rację, nie radzę sobie z emocjami, jestem tego świadomy. Trafiłaś w sedno: nie chodzi o to, że unikam psychologa, byłem nawet kiedyś kilka razy, ale zaniedbałem z powodu braku czasu / poczucia, że jest ok itd. Ostatnie 3 miechy byłem bezrobotny i wszystkie moje problemy wiązały się z tym stanem (lub właśnie w ten sposób je usprawiedliwiałem). Po przeczytaniu Twojego posta zacząłem się rozglądać, aby rozpocząć terapię. Serio - ostatnio kompletnie o tym nie myślałem :shock:

Obydwoje balansujecie. Nie potraficie świadomie podjąć decyzji. Ty twierdzisz, że chcesz z Nią być. Można tu zauważyć podobieństwo Waszego związku do Twoich relacji z matką. Dlatego brniesz w związek. Kto lubi brak stabilizacji? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?

Oczywiście, że się zastanawiałem, wbrew pozorom, nie jestem aż tak emocjonalnie niedojrzały jak być może to odczytałaś z pierwszego posta. Już dawno powiedziałem to mojej ukochanej: pod wieloma względami jesteśmy tacy sami, ale inaczej reagujemy na negatywne bodźce.

 

Możesz mi wytłumaczyć podobieństwo moich relacji z matką do moich relacji z kobietą? Piszę to bez ironii, zainteresował mnie Twój punkt widzenia i właśnie z tego powodu znalazłem to forum - aby poznać punkt widzenia kogoś obcego na moje problemy.

 

I masz rację (po raz kolejny) każdy chciałby mieć stabilizację, nie jest to wielka tajemnica związków międzyludzkich. Z twojej wiadomości wyczytałem jednak to samo, co słyszę od znajomych, z którymi rozmawiam o naszych problemach - "nic z tego nie będzie", "odpuść", "zastanów się czy tego właśnie chcesz". A chcę wierzyć, że damy radę, chcę jej pomóc, chcę pomóc sobie, bo wiem, że jest o co się starać, bo potrafimy się spotkać, spędzić miło czas, rozmawiać, po tym wszystkim, co przeżyliśmy, ufam jej. "Uczę się" jej zachowań, jeżeli pisze mi sms "nie mam ochoty dziś rozmawiać", nie wariuję, rozumiem, że ona tego potrzebuję. Mimo tego wszystkiego, wciąż wierzę, że nam się uda, być może za jakiś czas opiszę to historię od nowa, że udało nam się razem, tak aby pocieszyć ludzi z podobnymi problemami, jeżeli się nie uda, cóż, znowu wyjdę na frajera.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prawda jest taka, że z ideałów wyrosłem. Idealny związek? musiałbym być niespełna rozumu, gdybym uważał tak będąc w związku z kobietą, która mnie zdradzała, prawda? Będąc z nią nauczyłem się, że ideałów nie ma. Idealnie było na początku, ale ciągłe problemy nie zrażają mnie do niej.

Może nieodpowiednio się wyraziłam.

Mając na myśli idealny chciałam Tobie pokazać, że z uporem maniaka dążysz do stabilizacji z osobą, która nie jest w stanie stabilnie funkcjonować w związku. A jeśli Ty chcesz ciągnąć cały ten wózek sam, to widzę syzyfową pracę.

Sylwia musi chcieć zmienić swoje mechanizmy, które nieświadomie wykształciła żyjąc i wychowując się w swojej dysfunkcyjnej rodzinie.

Nie chowam do Ciebie urazy ;) wiem, że jest ciężko, bo przeżywam to i masz rację, nie radzę sobie z emocjami, jestem tego świadomy. Trafiłaś w sedno: nie chodzi o to, że unikam psychologa, byłem nawet kiedyś kilka razy, ale zaniedbałem z powodu braku czasu / poczucia, że jest ok itd. Ostatnie 3 miechy byłem bezrobotny i wszystkie moje problemy wiązały się z tym stanem (lub właśnie w ten sposób je usprawiedliwiałem). Po przeczytaniu Twojego posta zacząłem się rozglądać, aby rozpocząć terapię. Serio - ostatnio kompletnie o tym nie myślałem :shock:

Dobrze byłoby gdybyś rozpoczął sesje terapeutyczne. Mogłyby Tobie wiele naświetlić, pokazać Twoje trudności, mocne strony bo każdy z nas takie ma. Na terapię, nie oszukujmy się, ale trzeba znaleźć czas. I mieć tą odwagę, żeby zmierzyć się z tym, co nieuświadomione.

 

Oczywiście, że się zastanawiałem, wbrew pozorom, nie jestem aż tak emocjonalnie niedojrzały jak być może to odczytałaś z pierwszego posta. Już dawno powiedziałem to mojej ukochanej: pod wieloma względami jesteśmy tacy sami, ale inaczej reagujemy na negatywne bodźce.

Każdy z nas reaguje inaczej reaguje zarówno na pozytywne jak i negatywne sytuacje.

 

Możesz mi wytłumaczyć podobieństwo moich relacji z matką do moich relacji z kobietą? Piszę to bez ironii, zainteresował mnie Twój punkt widzenia i właśnie z tego powodu znalazłem to forum - aby poznać punkt widzenia kogoś obcego na moje problemy.

Bardzo dużo swoich zachowań i reakcji na zachowania innych nieświadomie przenosimy kontaktując się z drugim człowiekiem.

Masz wzorzec kobiety, którą przecież była Twoja matka. Wychowywała Cię.

Błędy wychowawcze jakie popełniła są często dla dzieci nieświadome.

To tak jak z dzieckiem, które ma matkę alkoholiczkę. Dziecko bezinteresownie kocha taką matkę bo innej po prostu...nie zna i nie ma.

Nie wiem czy zrozumiałeś przykład.

Może szukasz w Sylwii matki, nieświadomie chciałbyś zrealizować swoje potrzeby, których nie zaspokoiła Twoja matka.

Twoja matka mała przecież też jakiś stosunek do mężczyzny-Twojego ojca. W takim kanonie się wychowywałeś.

Więcej nie umiem powiedzieć bo nie znam szczegółów relacji Twojej matki z ojcem.

 

I masz rację (po raz kolejny) każdy chciałby mieć stabilizację, nie jest to wielka tajemnica związków międzyludzkich. Z twojej wiadomości wyczytałem jednak to samo, co słyszę od znajomych, z którymi rozmawiam o naszych problemach - "nic z tego nie będzie", "odpuść", "zastanów się czy tego właśnie chcesz".

Każdy dorosły, dojrzały człowiek chce się separować. Separować od rodziców, ustabilizować się.

Zastanawiający jest fakt, że nawet Twoje otoczenie zauważa dysfunkcję Waszego związku.

To Ty musisz chcieć dowiedzieć się na czym Tobie tak na prawdę zależy.

 

A chcę wierzyć, że damy radę, chcę jej pomóc, chcę pomóc sobie, bo wiem, że jest o co się starać, bo potrafimy się spotkać, spędzić miło czas, rozmawiać, po tym wszystkim, co przeżyliśmy, ufam jej.

Ty jej nie pomożesz bo nie jesteś obiektywny, ona sama sobie musi chcieć pomóc. Same spędzanie czasu o niczym nie świadczy bo jak to się mówi... z łóżka kiedyś trzeba wstać i zacząć borykać się z problemami dnia codziennego.

 

"Uczę się" jej zachowań, jeżeli pisze mi sms "nie mam ochoty dziś rozmawiać", nie wariuję, rozumiem, że ona tego potrzebuję.

 

Nie uczysz się jej zachowań, tylko starasz się akceptować jej decyzje, które wywołują u Ciebie frustrację.

A czy Ona akceptuje Twoje potrzeby i zachowania?

Czy tylko Ty idziesz Jej na rękę?

Bo to wygląda tak, że tylko Tobie zależy, a Jej nie.

 

Mimo tego wszystkiego, wciąż wierzę, że nam się uda, być może za jakiś czas opiszę to historię od nowa, że udało nam się razem, tak aby pocieszyć ludzi z podobnymi problemami, jeżeli się nie uda, cóż, znowu wyjdę na frajera.

 

Nic na siłę.

Obydwoje macie problem i trudność dotyczącą straty, utraty. W szerokim tego słowa znaczeniu.

"Coś" utraciliście w dzieciństwie i ten deficyt piętnuje dotychczasowe Wasze zachowania. Są w większości dla was niezrozumiałe.

Dlatego tak ważna jest psychoterapia.

Oczywiście tylko insynuowałam, przypuszczałam. Nie musisz się zgadzać z tym co napisałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziękuję Ci, Twoje rady dają mi sporo do myślenia :)

 

Złapałem się dziś rano na myśleniu o terapii, wiem, że może być ciężko, że dowiem się wielu nieciekawych rzeczy o sobie, może być strasznie, ale fascynuje mnie efekt, zmiana myślenia, postrzegania siebie i świata, który mnie otacza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

oczywiście za tydzień spotykam się z moją panią i mam nadzieję, sytuacja się wyjaśni, obawiam się, że będzie dużo cierpienia, otwierania ran, łez itd, ale swoje w życiu trzeba przeżyć (niestety)...

 

Jeszcze raz dzięki za odpowiedzi, już rozglądam się za terapeutą w Warszawie.

 

pozdrawiam cię ciepło.

 

-- 22 paź 2012, 13:11 --

 

koniec nadziei, zostałem sam, wszystko się skończyło. rozmawialiśmy dziś po raz ostatni przez telefon. Muszę zacząć życie od nowa, będzie ciężko, ale muszę uwierzyć w siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×