Skocz do zawartości
Nerwica.com

Moja pierwsza wspaniała wizyta u psychiatry aka dr Musztarda


bedzielepiej

Rekomendowane odpowiedzi

Łamiące wiadomości dla chorych na depresję. Dla ciekawych jak wygląda pierwsza wizyta u dochtora od duszy. Otóż udałam się rano do ośrodka dla psychicznie i nerwowo wyczerpanych, ażeby po odczekaniu 1,5 miesiąca w kolejce na NFZ zasięgnąć lekarskiej porady jakoże pacjenci z depresją nawracającą powinni być pod stałą lekarską kontrolą, co jest zgodne z tym co gorliwie zalecają wirtualni psychospece z portalu abc.Zdrowie.pl. O mało się nie spóźniłam szukając swoich żółtych papierów tudzież dokumentacji medycznej która pozwoliłaby sceptycznemu psychiatrze potwierdzić moją tożsamość jako długoletniego pacjenta psychiatrycznego (w październiku obchodziłam dziesięciolecie mojego pierwszego pobytu na oddziale zamkniętym).

 

Przyszłam nawet przed czasem ale nie zrobiłam za to make up'u. Siedze se tak w poczekalni nieśmiało i zastanawiam się czekać? zwiewać? zapytać? gdy jakaś gruba baba wepchła się do rejestracji i zażądała rozmowy z psychiatrą. Usłyszałam jak rejestratorka mówi jej: to wejdzie pani jak pierwszy pacjent wyjdzie)- czyli ja. Babsko wygramoliło się z poczekalni i usiadło obok mnie, lustrując moje skromne oblicze. Minęło jakieś parę minut, gdy rejestratorka strzegąca bram do lekarza, postanowiła nagle udać się na stronę, lekko tylko przymykając drzwi. Przebiegłe babsko zerwało się z fotelika, staranowała drzwi i chytrze udzieliła sobie pozwolenia wejścia do doktorki, czym zabrała mi aż cenne 10 minut uwagi i opieki lekarskiej.

 

Zasmucona tym faktem i wyzywająca się w myślach od niedojdów(bo nawet w tym psychiatrycznym świecie należy walczyć o swoje!) zostałam w końcu zaproszona do gabinetu. Psychiatra, dr Musztarda (nie, to nie jest jej prawdziwe nazwisko jak się bystrzejsi domyślają, inaczej post nie przeszedłby przez cenzurę na forumie), okazała się być na oko około 30paroletnią blondynką. Chociaż pewnie jest starsza, bo chyba musiała długo studiować żeby tam siedzieć (poprawcie mnie jeśli się mylę). Postronny obserwator mógłby zauważyć wyraźną różnice społeczną miedzy nami: ona- lekarka, kobieta sukcesu, bogata i przebojowa i ja, młoda, wieczna studentka z przyczyn chorób, w ubogim stroju i bez mejkapu.

 

Ziewając, zadała mi kilka krępujących pytań (tak, jestem jeszcze na utrzymaniu rodziców) zaznaczając coś w jakimś szybkim teściku i zapadła chwila przerwy, kiedy zaczęła wypełniać jakieś papierzyska. Ja w tym czasie rozglądałam się po jej gabinecie, zagraconym gadżetami z firm farmaceutycznych: wszędzie piętrzyły się jakieś kalendarze, naklejki, notesiki, pudełeczka z nazwami leków psychotropowych i antydepresyjnych. W końcu skończyła pisać i spytała się, czy to mój pierwszy raz u psychiatry? Na to ja że leczę się już od dziesięciu lat, i na potwierdzenie sięgnęłam po papiery. Dr Musztarda, bez entuzjazmu i nawet śladowych oznak zaciekawienia moją osobą sięgnęła po te papiery. A więc leczy się pani dlugo, ziewnięcie. A to ile razy była pani w szpitalu, aha, trzy, ziewnięcie. A to ostatni raz kiedy? Znowu długie ziewnięcie. I przepraszam że tak ziewam, ale coś nie mogę się dzisiaj obudzić.

 

Znowu sięgnęła po papier i zaczęła zadawać pytania, tendencyjne i zahaczające o stereotypy.

- To jak tam pani układa się z rodzicami.

Między nami jest idealnie, zważywszy że w domu jestem kilka razy w roku. Na odległość to człowiek nawet za nimi tęskni.

-Bardzo dobrze, mama bardzo mnie wspiera.

Po jej minie widziałam że nie to spodziewała się usłyszeć.

-A ojciec? Żyje z wami?

O bosze jakie dramaty, jasne że żyje i mieszka z mamą. Co to za przesłuchanie.

-A jak między rodzicami, bo tu coś o kłótniach? Jakieś awantury? Alkohol? :brawo:

-W żadnym wypadku- obruszyłam się.

-Przemoc?

-Nigdy!

Nie uwierzyła mi, widać było to po niej, choć mówiłam prawdę. Naskrobała coś w papierach. Kolejne pytanie mnie rozwaliło.

- To proszę mi powiedzieć, co ja mogę dla pani zrobić.

Oj nie mogłam się powstrzymać. Musiałam to zrobić...

- No to chyba pani powinna odpowiedzieć na to pytanie,a nie ja.

Wybałuszyła gały. -No jak? Przychodzi pani do mnie z tymi wszystkimi wypisami, no to znaczy ze czegoś pani ode mnie chce.

 

Wyraźnie było czuć napięcie i wkurzenie między nami. Ale spasowałam na chwilę. Przyszłam przecież po pomoc...

-Mam problemy z koncentracją, jestem na leku Parogen, biorę pół tabletki...

O kurde. Pierwszy błąd.

-A jaką dawkę zalecił pani lekarz?

-40 mg (dwie tabletki)

-To czemu pani bierze pół tabletki?!- zatriumfowała, dając mi do zrozumienia jak niegodziwym i krnąbrnym pacjentem jestem. Tak tak. Znamy to. Pacjenci leki dostajo, sami odstawiajo, potem sie dziwio, czemu choroba wraca! :brawo:

 

Wytłumaczyłam jej, że:

Po pierwsze primo, do szlachetnej audiencji u niej miałam czekać 1,5 miesiąca i że tabsów by mi nie stało.

Po drugie primo, na dawce 40 mg miałam zbyt silne side effects, mianowicie zero koncentracji, zaniki pamięci, nie szło się uczyć po prostu...

-No to nie wiem, może fluoksetyna?- spytała mnie o zdanie.

-Nie, brałam, srogie piguły, miałam po tym myśli samobójcze.

Prychnęła z pogardą. -A co, to z ulotki pani przeczytała?

Tak, tak, pacjente ulotek się naczytajo i potem wymyślajo różne objawy, a te leki wcale nieszkodliwe som!

-Nie, miałam naprawdę, z doświadczenia mówię- odparłam podkurwiona już lekko.

Rozłożyła bezradnie ręce.- No to nie wiem co pani mam zaproponować, skoro wszystkie leki już pani przerobiła. Może zostańmy przy tym co pani bierze...

Ja na to że z jednej strony to Parogen pomaga mi na fobię ale koncentracją i pamięcią słabo. Dziury, pustka w głowie... Chyba o tym z 5 razy powiedziałam, bo to byl główny problem z którym się do niej zwróciłam, ale chyba tego nie przyswoiła. -A to myśli pani że to od tych tabletek? a może to ten nastrój obniżony (broń boszhe nie używajmy tego zakazanego słowa DEPRESJA).

 

Oj znowu się nie mogłam powstrzymać. Coś ten Parogen sprawia, że zadziorna i zaczepna się robię. Dotąd swoje wszystkie draczne myśli zachowywałam dla siebie, ale ostatnio dzielę się nimi chętnie co może wyglądać na atak.

 

-Pani doktor, ja te leki SSRI biorę od 10 lat. Czy te leki mi nie zaszkodzą tak na dłuższą metę?

W jej mózgu zapaliła się czerwona lampka ale zaraz przypomniała sobie wyuoczoną formułkę .

-To są specjalnie przygotowane, opracowane leki, które zostały tak zaprojektowane żeby można było je brać przez wiele, wiele lat. I mnóstwo ludzi bierze je od wielu lat i nie mają żadnych tolerancji na lek czy uszkodzeń narządów! :brawo:

Bardzo mnie uspokoiła. Oj bardzo. Czy to nie wspaniałe leki, że leczą tak że trzeba je brać wiele wiele lat? Co za postępy medycyny!!! Czyli depresja to choroba nieuleczalna? Przewlekła? Dobrze zrozumiałam?

 

Musiałam rąbnąć jeszcze jedno pytanie.

-A gdyby ktoś z pani rodziny zachorował, to nie miałaby pani oporów żeby mu takie leki przepisać?

Zawierciła się na krześle. Z oburzeniem odparła: A czemu nie? Jeśli by istniały przesłanki, że jest taka konieczność, to przepisałabym! :brawo:

 

Wow. Nie ośmieliłam się jej zapytać, czy sama je kiedykolwiek zażywała...

 

Na sam koniec doszłyśmy do jakotakiego porozumienia, że leki będę brać wieczorem a nie rano (bo wg niej byłam senna, a ja wcale się na to nie skarżyłam, ale niech jej będzie mogę brać wieczorem) i że zwiększy mi dawkę do jednego tabsa :brawo: W ten sposób wyleczy mnie z zaników pamięci i słabej koncentracji. Dostałam też zaproszenie do psychologa, na terapię indywidualną, chyba wydałam się jej niebezpieczna. Także mają dzwonić do mnie po Nowym Roku, jestem taka so happy że dostałam tak profesjonalną pomoc że od razu czuję się zdrowa!!!

 

Na koniec wizyty wybuchnęłam efektownym płaczem, tak mi się zachciało płakać jak pomyślałam jaka ta pani doktor biedna ze nie umie mi pomóc, ale myśli że robi dobrze i mnie ratuje. Na to ona z niecierpliwością podsunęła mi receptę i wstała, dając mi do zrozumienia bym se już poszła. Wytarłam smarki w rękaw (nie chciałam jej robić kłopotów i prosić o chusteczkę) i wyszłam wyglądając jak siódme nieszczęście. Na zewnątrz czekała już koleżaneczka po fachu dr Musztardy, która przyszła na ploteczki i kawusię, dlatego pani dr Musztarda była tak niecierpliwa i jak najszybciej chciała się mnie pozbyć.

 

Czekam na komentarze i lajki pod tekstem, jak się podobała wam moja wizyta i czy wasze wizyty wyglądają podobnie. :<img src=:'>

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no to zależy od lekarzy, jednak często się zdarza, że lekarze wmawiają coś pacjentom, tak jak Tobie lekarka wmawiała, że wymyślasz sobie objawy po przeczytaniu ulotki, u mnie było podobnie, opis jednej z moich wizyt:

 

lekarz raz wyciągnął tą książeczkę jak moje słowa nie zgadzały się z tym jak mnie zaszablonował i mówi:

"mnie interesuje tylko to" - wskazując palcem na książeczkę icd :shock:

tak samo z lekami jakby nie wiedzieli, że na różnych inaczej działa, niektórzy to w ogóle ulotek nie czytają od leków, które przepisują.

jeden się pyta jak się czuje po nowym ssri, ja odpowiadam, że przez pierwsze dwa tygodnie objawy się nasiliły.

on mówi, ten lek tak nie działa (sic!), ja na to, działa tak na mnie.

on mówi, nie bo ten lek tak nie działa, ja na to, działa, nawet w ulotce pisze, że przez pierwsze dwa tygodnie objawy się nasilają

on mówi, czyta pan ulotkę i wmawia pan sobie te objawy co są na ulotce :shock:

później mu mówię jeszcze, że libido mi spadło

on znowu mówi ten lek tak nie działa, ja mówię działa nawet w ulotce o tym pisze

on mówi, wydaje mi się, że nie powinien czytać pan ulotek i pyta, a po czym pan to poznaje, że libido spadło

ja na to, że mi gorzej staje i zmieniłem temat, bo już nie wiem jak miałem z idiotą rozmawiać później jeszcze kolejne debilizmy wygadywał, wziąłem receptę i więcej do niego nie poszedłem, a on stówkę łyknął za wizytę, podczas której obrażał mnie swoją głupotą :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż, historia chociaż przygnębiająca to jakże wciągająca :P

 

Mam podobne doświadczenia z pierwszą wizytą u psychiatry. Parę dni temu w końcu doczekałam się mojej wizyty (po 3 tygodniach oczekiwania czyli nie tak źle choć i tak ten czas ciągnął się w nieskończoność). Spodziewałam się, że w końcu będę mogła się wygadać zamiast udawać, że wszystko jest w porządku, ale wyszło jak zwykle. Pan doktor zadał szereg rutynowych pytań (choroby, rodzina, myśli samobójcze, itp.), wspomniałam mu tylko, że już miałam zdiagnozowaną depresję, czym widocznie ułatwiłam mu pracę, bo stwierdził, że przepisze mi tabletki i do widzenia. Nawet nie spróbował doszukać się przyczyn złego samopoczucia, czy jakkolwiek bardziej się zainteresować (bo może to nie depresja tylko coś innego? Ale po co sobie komplikować życie czy przyjrzeć się bliżej pacjentowi.). Też wspomniałam mu, że obawiam się brać psychotropy, ale zignorował tę kwestię zupełnie. Przy wymienianiu efektów ubocznych leku stwierdził, że będę się cieszyć jako kobieta bo lek obniża apetyt. No super. Po 15 minutach było po wszystkim, odhaczone.

Gostek też młody i też taki zadufany w sobie. Z miejsca też traktował mnie protekcjonalnie i zwracał się do mnie na "ty" z racji młodego wieku, czego bardzo nie lubię.

 

Zastanawiam się, na ile te niezbyt udane wizyty u psychiatry na nfz są wynikiem systemu, który zmusza lekarzy do przyjmowania pacjentów hurtowo, przez co przypada maks 15 min na każdego pacjenta, trudno w tej sytuacji nie poczuć się jak produkt na taśmie produkcyjnej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lekarz raz wyciągnął tą książeczkę jak moje słowa nie zgadzały się z tym jak mnie zaszablonował i mówi:

"mnie interesuje tylko to" - wskazując palcem na książeczkę icd :shock:

 

Otóż to, lekarze nie mają żadnej wiedzy poza książkową i nie chcą wychodzić poza procedury. To smutne, bo w takim zawodzie powinni być szczególnie elastyczni. Każdy człowiek jest inny i jego organizm może reagować inaczej na daną substancję chemiczną. Równie dobrze psychiatrów mogłyby zastąpić roboty, zaprogramowane na odpowiednie formułki. Mnie bawi to jak psychiatrzy powtarzają te same slogany "to trzeba przepracować na terapii" ja mówię że miałam terapię przez 10 lat i mi się już nie chce, a oni dalej swoje "ale nie szkodzi, to trzeba przepracować!"

 

Albo tacy odkrywczy psychiatrzy, którzy już na wstępie podważają diagnozę depresji, twierdząc że jeżeli pacjent z depresją nie reaguje pozytywnie na leki i jeszcze dzięki nim nie wyzdrowiał, to znak że coś się dzieje. To znak, że nie ma depresji tylko zaburzenie osobowości! Już dwa razy się z takim czymś spotkałam.na pierwszej wizycie. Rentgen w oczach mają czy co?

 

Są też tacy, którzy mają Cię totalnie w dupie i jak na starcie powiesz, że masz depresję, to oni ok, nie wnikają dalej, nie obchodzi ich czemu na to chorujesz już 10 lat i jak można tobie pomóc, tylko walą leki takie jakie zapisał poprzedni psychiatra.

 

Kontrast najlepiej czułam się na paroksetynie przez drugi miesiąc brania tego leku. Byłam duszą towarzystwa, wesołą, pełną energii. Normalnie czułam sie jak nie ja, nawet inni ludzie to zauważali ze się zmieniłam Niestety trwało to tylko przez jeden miesiąc i oklapłam. Łącznie z tym, że przepaliły mi sie zwoje umysłowe. Czuję, że moje władze poznawcze szwankują. Boję się również o długotrwałe skutki brania takich leków, które zostały zaprojektowane żeby brać je całe życie. Co jak się od nich uzależnie, a będę musiała je odstawić?

 

Spodziewałam się, że w końcu będę mogła się wygadać zamiast udawać, że wszystko jest w porządku, ale wyszło jak zwykle. Pan doktor zadał szereg rutynowych pytań (choroby, rodzina, myśli samobójcze, itp.), wspomniałam mu tylko, że już miałam zdiagnozowaną depresję, czym widocznie ułatwiłam mu pracę, bo stwierdził, że przepisze mi tabletki i do widzenia. Nawet nie spróbował doszukać się przyczyn złego samopoczucia, czy jakkolwiek bardziej się zainteresować (bo może to nie depresja tylko coś innego? Ale po co sobie komplikować życie czy przyjrzeć się bliżej pacjentowi.). Też wspomniałam mu, że obawiam się brać psychotropy, ale zignorował tę kwestię zupełnie.

 

Oni zakładają, że pacjent może sobie iść wygadać się do psychologa (czyli gościa po zwykłych studiach humanistycznych), zaś tacy wielcy psychiatrzy są od wypisywania magicznych tabsów i nara. Poza tym zero umiejętności społecznych, traktowanie pacjenta z wyższością, drażnienie chorych ludzi, ja życzę takim lekarzom by dostali jakichś pacjentów paranoików lub psychopatów...

 

Najgorsze jest to, że nie wiem co dalej robić z moim życiem, myślałam, że po tej wizycie mi się rozjaśni, a ja dalej nie wiem czy powinnam się leczyć, bo wydaje mi się że to na nic. Tak się czuję, po wizycie u specjalisty. Myślałam, że babka zada mi jakieś pytania naprowadzające, bo ja przy takich wizytach zapominam co miałam powiedzieć, a pomysł z kartką i zapisaniem sobie wszystkich objawów raz stosowałam i bardzo nie wypalił bo brzmiało to bardzo niewiarygodnie. Tymczasem nie powiedziałam jej np. że często płaczę. Ale w sumie co by to dało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja sie lecze dłuzej ale tez miałam "przyjemnosc" wizytowac się u roznych psychiatrów. Od kilku lat mam normalna lekarke, ktora jest ok. Oczywiscie prywatnie, o lekarzach na NFZ szkoda mi pisac...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nieźle. Ta psychiatra to z polecenia, czy z przypadku?

 

Z przypadku, na NFZ kochany...

 

Ja sie lecze dłuzej ale tez miałam "przyjemnosc" wizytowac się u roznych psychiatrów. Od kilku lat mam normalna lekarke, ktora jest ok. Oczywiscie prywatnie, o lekarzach na NFZ szkoda mi pisac...

 

No właśnie póki mnie było stać to chodziłam prywatnie, ale przez nawrót depresji już mnie na to nie stać... Czekam niecierpliwie na wizytę u psychologa :P jeszcze tylko jakieś 2-3 miesiące...

 

A nawiasem mówiąc, myślałam naiwnie że jak leczę się 10 lat to może mam jakieś przywileje, pacjent wyższy stażem, może trza zobaczyć co tak długo choruje ten teges wiecie o co chodzi... A guwno! A lekarka jeszcze wskazała na moje wypisy ze szpitala i że o co chodzi, z czym ja przychodzę i czego od niej chce. A pani, nudzi mi się w życiu to tak se przyszłam :hide:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrast najlepiej czułam się na paroksetynie przez drugi miesiąc brania tego leku. Byłam duszą towarzystwa, wesołą, pełną energii. Normalnie czułam sie jak nie ja, nawet inni ludzie to zauważali ze się zmieniłam Niestety trwało to tylko przez jeden miesiąc i oklapłam. Łącznie z tym, że przepaliły mi sie zwoje umysłowe. Czuję, że moje władze poznawcze szwankują. Boję się również o długotrwałe skutki brania takich leków, które zostały zaprojektowane żeby brać je całe życie. Co jak się od nich uzależnie, a będę musiała je odstawić?

 

 

A nie dzialo sie wtedy cos szczegolnego? Nie wychodzilas wiecej czy cos?

Leki to jakis procent nastroju, wazna jest tez autosugestia co do leku, to jak sie nastawisz na dzialanie.

A bylas teraz bez lekow? Jak sie czulas? czy bierzesz caly czas?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie dzialo sie wtedy cos szczegolnego? Nie wychodzilas wiecej czy cos?

Leki to jakis procent nastroju, wazna jest tez autosugestia co do leku, to jak sie nastawisz na dzialanie.

A bylas teraz bez lekow? Jak sie czulas? czy bierzesz caly czas?

 

Nie, moje życie płynęło jednostajnym torem. Te leki dały mi kopa. Zaczęłam gadać z ludźmi na studiach, to ich zaszokowało, że umiem mówić.

Moja autosugestia mówi mi, że leki to kupa.

Byłam cały czas na Parogenie, ale mówię, pół tabletki, czyli 10 mg. Na większych dawkach miałam za duze uboki. Bez leków mam problemy z osią przysadka- podwzgórze-nadnercza, albowiem tak się stresuję wszystkim ze nie schodze z kibla, nie śpię w nocy, boję sie ludzi. Czuję że tracę życie przez te choróbsko, inni karierę robią, a ja na studiach. A powinnam je właśnie skończyć. A dopiero zaczęłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z lekami jest jak z pierwsza terapia. myslisz sobie ,,ide na tere, teraz moje zycie sie zmieni'' wychodzisz na ulice idziesz krokiem tanecznym jakbys wrocila z zagranicy i przywiozla 40tys euro. ludzie sie usmiechaja, swiatla jak kolorofony mrygaja, jest fajnie.gdy nagle sie okazuje ze terapia to tylko narzedzie i trzeba bedzie samemu kopac, zapal opada. mechanizmy obronne dzialaja i aby oddalic dzialanie i wyjscie ze strefy komfortu zrzuca sie to na terapeutę to na cos. lek dziala tak samo, to taki wspomagacz, wazne jest nastawienie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kilka miesięcy temu miałem pierwszą wizytę u psychiatry. Z przypadku, NFZ... jako że wcześniej się już naczytałem tu (i gdzie indziej) opowieści o tym jak to bywa, miałem mega mieszane uczucia. Siedząc w poczekalni w kolejce cały czas miotało mną: czekać, wyjść, czekać, iść w cholerę... zostałem.

Pani doktor (choć nie wiem czy ma rzeczywiście doktorat) w średnim wieku, okazała się być naprawdę miłą osobą. Wywiad nie był dla mnie żenujący czy krępujący, może to dlatego że stałem pod ścianą i wiedziałem że sam nie dam rady. Ale czułem się dobrze.

 

To wszystko zależy od człowieka, w każdym zawodzie są ludzie z misją i tacy co chcą tylko odwalić robotę...

 

PS. Forma opowiadania, naprawdę niezła... :) szkoda że to fragment Twojego życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moja pierwsza wizyta u psychiatry tez byla calkiem smieszna bowiem zawiozla mnie do szpitala praktycznie zupelnie obca babka (kierowniczka akademika w ktorym mieszkalam) bo sama nie ogarnialam na tyle zeby tam pojsc i w ogole nie kontaktowalam w sumie nie za wiele pamietam z tego dnia wiem ze to byla sobota czyli dosc nietypowy dzien na wizyte u psychiatry no ale jakos tak wyszlo ze wtedy trafilam do gabinetu (a raczej sila mnie tam przywleczono heh) - psychiatra wygladal jak typowy doktor-szaleniec z tych wszystkich stereotypowych filmadel a moze tylko mi sie tak wydawalo i zwiodlo mnie jego dluzsze bujne rozczochrane wlosie no nic wbilam do srodka i nie bylam w stanie wydusic z siebie ani slowa wiec wreczylam mu do reki opinie psychologa i czekalam na jego reakcje po czym ten poprosil o moj dowod ktoremu nastepnie dlugo sie przygladal i spytal sie co sie zmienilo od czasu zrobienia zdjecia (z ktorego to podobno wynikalo ze nic mi nie dolega w koncu bylam umalowana i chyba nawet usmiechnieta) hm ja nie wiedzialam od czego zaczac wiec zaczelam mu opisywac wszystkie objawy a ten co zdanie wchodzil mi w slowo przez co tym samym uniemozliwil mi dojscie do sedna wiec po prostu sama sie zdiagnozowalam mowiac mu ze musze chorowac na ocd po czym ten wyciagnal swoj magiczny notesik i zaczal go wertowac w poszukiwaniu czegos az w koncu znalazl dzieki czemu byl gotowy wypisac recepte a wreczajac mi ja zaznaczyl ze w sumie sam nie wie co mi jest ale mam przyjsc za miesiac do spowiedzi (ofc tak sie nie stalo)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bedzielepiej, wg mnie jak powiesz ze sie leczysz x lat to patrza jak na typowego swira. W Warszawie to maja w ogole tyle pacjentów ze kolejki sa polroczne, na dodatek leki kazą odstawiac po 4 mies. kolezanki syn miał probe s. lekarka na NFZ kazała mu odstawic po 4 mies, ze wiecej nie przepisze (chodziło o to zeby wiecej nie przychodził). Wyladował w psychiatryku po nastepnej po odstawieniu leków. Moze w mniejszych miejscowosciach jest z tym lepiej bo jest mało pacjentów, tutaj nikogo na NFZ nie obchodzisz. Prywatnie tez nie, ale przynajmniej masz recepte. Co do tego co dalej robic z własnym zyciem to trzeba rozwazyc rozne opcje, co chciałabys w nim zmienic, co robic, itd. i isc taka sciezka zeby do tego sobie droge utorowac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

oho!

- To proszę mi powiedzieć, co ja mogę dla pani zrobić.

Oj nie mogłam się powstrzymać. Musiałam to zrobić...

 

ja też mam swoje smaczki. będąc w bardzo fatalnym stanie poszłam do nowego lekarza.mój poprzedni, niestety, z osobistych powodów przestał przyjmować pacjentów tam, gdzie ja do niego chodziłam. a był to dobry lekarz, na fundusz, ale wrażliwy na pacjenta, uważny i kompetentny. dla mnie nowy lekarz to duży stres, bo w końcu trzeba od nowa zaczynać znajomość medyczną, trzeba się otworzyć, licząc że on zrozumie historię choroby i że będzie empatyczny. weszłam do gabinetu, a mój wspaniały nowy lekarz siedział przed komputerem zafrasowany sprawami na monitorze. powiedział mi grzecznościowe "dzień dobry", ale spojrzenia od monitora nie oderwał. zapytał z czym do niego przychodzę, więc po krótce mu opowiedziałam o moim leczeniu, o moim stanie, o wątpliwościach związanych z lekami... dodałam też parę osobistych rzeczy z terapii, jako że mój ówczesny terapeuta doradził mi abym się nimi podzieliła z nowym lekarzem.

trwało to dłuższą chwilę, ale lekarz wreszcie oderwał się od monitora... obdarzył mnie spojrzeniem i... nie, nie był ani trochę empatyczny. sarkastycznym tonem zapytał "czy to miało zrobić na mnie wrażenie?". tak, panie doktorze, ja tutaj własnie po to przyszłam, żeby zrobić na panu wrażenie. mam dość poważne problemy emocjonalne, więc nie odpowiedziałam tylko wybuchłam płaczem i wybiegłam z gabinetu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bedzielepiej, kiedy się to czyta, to nie ma się wrażenia, że masz problemy z koncentracją. :) Pośmiałam się, bo co innego zostaje.

Moja opinia zabrzmi jak "woda ma to do siebie, że się zbiera, a potem spływa do Bałtyku", ale leki można zmniejszać, kiedy się czujesz dobrze. Branie każdego leku psychotropowego ma jakieś koszty. Na przykład osłabienie koncentracji, moim zdaniem SSRI/SNRI trochę otumaniają, ja na przykład uczyć się mogę tylko na dawce minimalnej. Dlatego trzeba się wzmocnić, po to jest m.in terapia, lepiej polegać na tym, co się ma w sobie, na własnym konstruktywnym myśleniu niż na lekach, które z pozoru mogą czasem załatwić to i owo, ale każdego dnia jest ryzyko, że "przestaną działać". Jeśli chodzi o lęki przed ludźmi, to wydaje mi się, że to jest coś, co trzeba sobie ułożyć, przefigurować w głowie i jest to możliwe. Są takie okresy w życiu, że bez leków by się w ogóle wypadło poza nawias. Ale jak czujesz się dobrze, to pomału zmniejszaj. To znaczy po jednym obniżeniu odczekaj parę tygodni/miesięcy i jeśli się nie pogorszy można próbować następne. Punktem wyjściowym jest dobre samopoczucie, więc jak się i tak czujesz źle, to nie ma co się męczyć, tylko lepiej zwiększyć, żeby dojść do stabilnego stanu.

SSRI/SNRI się ciężko odstawia, po odstawieniu są nawroty, przekaźniki szaleją i ciężko to przetrwać. Dlatego ludzie biorą latami. Niestety to leki uzależniające, ale skuteczne w trakcie przyjmowania. Czyli nie leczą, a podtrzymują.

Idąc do psychiatry nie oczekuj za wiele prawdy na temat leków. Oni uczą się i siedzą w gabinecie po to, żeby je przepisywać, taką sobie wybrali misję, jak chcesz się leczyć bez leków, to nie masz co wchodzić do gabinetu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gin

dodałam też parę osobistych rzeczy z terapii, jako że mój ówczesny terapeuta doradził mi abym się nimi podzieliła z nowym lekarzem.

trwało to dłuższą chwilę, ale lekarz wreszcie oderwał się od monitora... obdarzył mnie spojrzeniem i... nie, nie był ani trochę empatyczny. sarkastycznym tonem zapytał "czy to miało zrobić na mnie wrażenie?"

 

:shock: ale cham

 

ej a czemu zareagowaliście jedynie na historię Będzielepiej, a na moją nie? macie mi współczuć, bo po to ją napisałem :evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja najbardziej traumatyczna wizyta byla u lekarza u ktorego bylam umowiona na 7 rano 60 km od miejsca zamieszkania. Musialam wiec wczesnie wstac. Po wejsciu do gabinetu z karta informacyjna ze szpitala gosciu sie mnie pyta po co tu przyjechalam? - mnie zatkalo. Mowie przyjechalam do lekarza czyli do niego. Obejrzal karte informacyjna pyta czy jestem narkomanka i to doslownie- otrulam sie probujac sie zabic. Gosciu w ogole nie zapytal jak sie czuje. Powiedzial ze karta jest sprzed roku wiec jakby juz nieaktualne. Lekow nie dostalam zadnych, powiedzial ze cos da jak bede miec urojenia i ze moze wypisac skierowanie do poradni psychologicznej. Ma 0,5 gwiazdki na znany lekarz wszystkie opinie negatywne. Co do autorki moje zachowanie po leku rowniez bardzo sie zmienilo trwalo to okolo 3 miesiecy a potem sie skonczylo, otoczenie zauwazylo zmiane.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obejrzal karte informacyjna pyta czy jestem narkomanka i to doslownie- otrulam sie probujac sie zabic. Gosciu w ogole nie zapytal jak sie czuje. Powiedzial ze karta jest sprzed roku wiec jakby juz nieaktualne. Lekow nie dostalam zadnych, powiedzial ze cos da jak bede miec urojenia i ze moze wypisac skierowanie do poradni psychologicznej. Ma 0,5 gwiazdki na znany lekarz wszystkie opinie negatywne.

 

Koniecznie podaj nazwisko konowała na naszej forumowej czarnej liście,niech straci pacjentów, jeśli w ogóle ich ma. Co za cham. Mnie spotkało podobne potraktowanie, kiedy z winy lekarza zmieszały mi się leki (z dnia na dzień zmienił mi z SSRI na MAO), w dodatku byłam jeszcze wtedy niepełnoletnia i zawieźli mnie do szpitala. Lekarz nawet nie spojrzał na mnie, tylko rzucił, że "pewnie się czegoś naćpała". Przesiedziałam 6 godzin na izbie przyjęć, nikt się mną nie zainteresował, moja mama musiała specjalnie po mnie przyjechać, żebym stamtąd w ogóle wyszła. Mama w trosce o to czy nic mi się nie stanie- bo nie wiedzieliśmy co mi jest, czy mi te objawy miną, nikt nic nie powiedział- zawiezla mnie do jeszcze innego lekarza, który był dostępny tego dnia. Był to dr Woźniak, nie pozdrawiam :) patrząc na dzień dobry na moje wielkie, rozszerzone źrenice, i dziwne ruchy (po tym zmieszaniu lekarstw miałam jakieś tiki?przymus ciągłego chodzenia, a jak kazali mi usiąść to machania nogami, rzucania rękami) stwierdził że TO BORDERLINE. NIEULECZALNE I CZEKA PANIĄ JESZCZE WIELE LAT CIĘŻKIEJ TERAPII. Po usłyszeniu takiego jawnego idiotyzmu uśmiech przykleił mi się do twarzy i do końca dnia kiwałam głową sama do siebie. Moja mama na to że my w innej sprawie, że to leki się zmieszały, po prostu konsultacja bo nie wiemy co dalej robić? I kiedy mi to przejdzie? Na to on dalej pierniczył swoje głupoty za nasze 90 zł za wizytę, że mam iść na terapię do takiej a takiej pani psycholog specjalizującej się w borderline...

 

bedzielepiej

Idąc do psychiatry nie oczekuj za wiele prawdy na temat leków. Oni uczą się i siedzą w gabinecie po to, żeby je przepisywać, taką sobie wybrali misję, jak chcesz się leczyć bez leków, to nie masz co wchodzić do gabinetu.

 

Nie mówię całkiem nie, jeśli chodzi o leki, ale trudno mi się pogodzić z tym, że to jest jedyna opcja i na całe życie. Ja już 10 lat biorę leki. Mam różne przykre objawy ze strony układu pokarmowego, być może to wątroba wysiada. Nikt nie wysłał mnie nigdy na badanie enzymów wątrobowych, a znajoma pielęgniarka mi kiedyś mówiła że tak powinno się robić co jakiś czas. Mój znajomy długo też brał leki i zbadali mu poziom prolaktyny i miał poziom 1400, gdy norma jest 400. To nie są cukierki.

Poza tym uważam, ze jeśli ktoś się chce leczyć ziołami, powinien mieć do tego prawo. Gdzieś czytałam że w Niemczech leczą depresję bieganiem. No ale tak, to jest Polska i jak przejdę na takie leczenie a kiedyś mi się coś stanie/jakiś kolejny nawrót depresji, albo po prostu nie podziała, to stwierdzą że skoro się nie leczyłam, to nie dostanę żadnej pomocy.

 

trwało to dłuższą chwilę, ale lekarz wreszcie oderwał się od monitora... obdarzył mnie spojrzeniem i... nie, nie był ani trochę empatyczny. sarkastycznym tonem zapytał "czy to miało zrobić na mnie wrażenie?". tak, panie doktorze, ja tutaj własnie po to przyszłam, żeby zrobić na panu wrażenie. mam dość poważne problemy emocjonalne, więc nie odpowiedziałam tylko wybuchłam płaczem i wybiegłam z gabinetu.

 

Nazwisko kretyna na czarną listę. Zgroza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy po raz pierwszy byłam u psychiatry i to prywatnie za wizytę zapłaciłam 100 zł, co w depresji było dodatkowym obciążeniem poczułam się zaniedbana. Psychiatra nie rozpoznał ani nawet nie próbował mi powiedzieć, co to może być. Powiedział tylko, że jest cały szereg zaburzeń i muszę zrobić testy psychologiczne u nich w klinice za niecałe 400zł. Zorientowałam się szybko, że ta prywatna wizyta nie dosyć, że miała na celu czyjś zarobek na moim cierpieniu, to niestety jeszcze napędzanie kolejnych pieniędzy. Jak to jest, że kiedy jest z Tobą tak ciężko, to jeszcze ktoś mówi Ci o kolejnych kosztach? Było to jedyne moje przykre doświadczenie. Reszta psychiatrów zdawała się chcieć bardziej pomóc. Mój ostatni lekarz wychodzi na prowadzenie .

 

Leczenie to proces długotrwały, jednak lekarz powinien pomagać, na pewno nie dokładać dodatkowych zmartwień. Czasem można stracić nadzieję, ale na pewno nie można się poddawać i trzeba zasięgać rady innych ludzi, którzy się leczą na temat lekarzy, bo niektórzy powinni wrócić do szkoły albo w ogóle zmienić zawód.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy po raz pierwszy byłam u psychiatry i to prywatnie za wizytę zapłaciłam 100 zł, co w depresji było dodatkowym obciążeniem poczułam się zaniedbana. Psychiatra nie rozpoznał ani nawet nie próbował mi powiedzieć, co to może być. Powiedział tylko, że jest cały szereg zaburzeń i muszę zrobić testy psychologiczne u nich w klinice za niecałe 400zł. Zorientowałam się szybko, że ta prywatna wizyta nie dosyć, że miała na celu czyjś zarobek na moim cierpieniu, to niestety jeszcze napędzanie kolejnych pieniędzy. Jak to jest, że kiedy jest z Tobą tak ciężko, to jeszcze ktoś mówi Ci o kolejnych kosztach?/quote]

 

To ja chodziłam z kolei do takiej pani dr psychiatry, która za prywatną wizytę brała 30 zł, i to nie jest żaden błąd w pisowni, napiszę nawet słownie: trzydzieści złotych. Prywatnie. A poświęcała dużo czasu i zajmowała się pacjentem. A po jakiś 2-3 wizytach i tak przyjęła mnie do swojej poradni na NFZ i chodziłam do niej ZA DARMO. Czyli można? Można. Można nie być chamskim, wywyższającym się nadętym bufonem. Trzeba jednak mieć serce i być skromnym. Mieć współczucie dla innych. U tej pani leczyłam się zresztą najdłużej, niestety z racji miejsca zamieszkania już do niej nie jeżdżę, bo za daleko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy po raz pierwszy byłam u psychiatry i to prywatnie za wizytę zapłaciłam 100 zł, co w depresji było dodatkowym obciążeniem poczułam się zaniedbana. Psychiatra nie rozpoznał ani nawet nie próbował mi powiedzieć, co to może być. Powiedział tylko, że jest cały szereg zaburzeń i muszę zrobić testy psychologiczne u nich w klinice za niecałe 400zł. Zorientowałam się szybko, że ta prywatna wizyta nie dosyć, że miała na celu czyjś zarobek na moim cierpieniu, to niestety jeszcze napędzanie kolejnych pieniędzy. Jak to jest, że kiedy jest z Tobą tak ciężko, to jeszcze ktoś mówi Ci o kolejnych kosztach?

 

To ja chodziłam z kolei do takiej pani dr psychiatry, która za prywatną wizytę brała 30 zł, i to nie jest żaden błąd w pisowni, napiszę nawet słownie: trzydzieści złotych. Prywatnie. A poświęcała dużo czasu i zajmowała się pacjentem. A po jakiś 2-3 wizytach i tak przyjęła mnie do swojej poradni na NFZ i chodziłam do niej ZA DARMO. Czyli można? Można. Można nie być chamskim, wywyższającym się nadętym bufonem. Trzeba jednak mieć serce i być skromnym. Mieć współczucie dla innych. U tej pani leczyłam się zresztą najdłużej, niestety z racji miejsca zamieszkania już do niej nie jeżdżę, bo za daleko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×