Skocz do zawartości
Nerwica.com

Moja historia i... problemy


ThunderWolf

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich jeszcze raz :)

 

Nigdy nie myślałem, że mogę mieć problemy sam ze sobą. Nigdy nie myślałem, że upadnę i tak ciężko będzie się podnieść. Myślałem, że wszystko jest proste i przy wysiłku oraz rzetelnej pracy w życiu osiągnąć można wiele.

Choruję na depresję. Ale czy jest to depresja, czy problem wiary w siebie oraz lęku przed ludźmi i pracą? Tego nie wiem i nie jestem w stanie od nikogo się tego dowiedzieć. Jak Ktoś stoi z boku i przypatrzy się mojej sytuacji rodzinnej, osobistej i w sumie zawodowej, może popukać się w głowę i zapytać - co Ty masz człowieku za problemy? Żałosny jesteś. Fakt, żałosny jestem. Codziennie tę żałość widzę w lustrze.

 

Mam 25 lat i nie mam rodzeństwa. Mam rodziców - ojca i matkę. Teoretycznie mam w nich jakieś wsparcie, jednak ojciec nigdy nie był zbyt wylewny i swoją "miłość" zawsze wolał wyrażać poprzez pieniądze i prezenty. Matka z kolei nie ma zbytnio doświadczenia w pracy, przepracowała niewiele lat i głównie poświęciła się mojemu wychowaniu, także jeśli chodzi o pojęcie o rynku pracy, ekonomii, pieniądzach, to zawsze wolała zdać się na ojca i w tym aspekcie nie jest żadnym wsparciem. Od wielu lat między nimi panują też chłodne stosunki, a ja przyzwyczajony do innej atmosfery w domu też do tego "chłodu" nie mogę się przyzwyczaić. Każdy ich dzień i wieczór polega na oglądaniu telewizji, oczywiście w oddzielnych pokojach, bo lubią co innego.

 

A ja? Ja skończyłem całkiem niedawno studia. Jestem z wykształcenia prawnikiem. Zawsze chciałem ten kierunek studiować i go skończyć, bo miałem pewne plany z nim związane. W czasie studiów byłem też związany z pewną dziewczyną. Był to związek na odległość i wiele musieliśmy wykonać wysiłków, by to ciągnąć i go utrzymać. Nigdy, będąc na studiach, nie spotykałem się z inną dziewczyną i nie umawiałem się na randki (mimo wielu okazji). Zawsze byłem Jej wierny.

 

Wszystko zaczęło się sypać, jak te studia skończyłem. Mimo wykonania wszystkiego, co do mnie należy (nakazanego przepisami prawa), nie byłem w stanie zrealizować swojego marzenia i nie znalazłem pracy w tej branży, w której zawsze chciałem pracować. Okazało się, że przede wszystkim bez odpowiednich koneksji i "pleców" jest to niemożliwe. Musiałem z tych marzeń zrezygnować i się przeorientować. Tak zrobiłem - zdałem na aplikację radcowską, bo coś przecież trzeba było robić. Taka aplikacja przygotowuje do wykonywania zawodu radcy prawnego.

Ważną sprawą jest to, że na pewno na taką aplikację dość trudno się dostać - wielu próbuje i nie jest w stanie zaliczyć testu kwalifikującego. Ja go zdałem i wielu chciałoby się znaleźć na moim miejscu.

 

Niestety, nigdy się w tym zawodzie nie widziałem. Zawsze mówiłem sobie, że nie mam predyspozycji do wykonywania tego typu pracy i że nigdy nie będę w stanie takiej aplikacji skończyć. Ale nie zawsze w życiu robi się to, co by się chciało.

 

Dzięki znajomościom udało mi się trafić do renomowanej kancelarii w stolicy, by tam pracować i jednocześnie robić aplikację. Przeprowadziłem się tam i zamieszkałem w wynajmowanym mieszkaniu z moją dziewczyną. Ona była bardzo szczęśliwa, ponieważ wreszcie w rozwoju naszego związku nastąpił progres - zamieszkaliśmy razem. Jednak już wcześniej ze mną zaczęło się dziać coś niedobrego. Zacząłem wpadać w jakąś czarną dziurę i wszystko widziałem w czarnych barwach. Praca miała być dla mnie szansą na wyjście z tego marazmu i zniechęcenia. Okazało się, że tylko przyspieszyła mój upadek.

 

Jak już wspomniałem wcześniej, wmówiłem sobie to, że mi się nie uda. Nigdy nie wierzyłem w swoje możliwości i często gdzieś głęboko w czeluściach mojej głowy kryły się potężne kompleksy. Eksplodowały one, kiedy pojawiłem się w pracy. Miałem się uczyć i podpatrywać najlepszych. Dostałem taką szansę. Jednak moja głowa dyktowała mi co innego. Szedłem tam codziennie jak na ścięcie, z bólem głowy i brzucha. Bałem się własnego cienia. Nie rozumiałem co czytam.

Najgorsze jednak było wstawanie. Nie mogłem się podnieść z łóżka. Dostawałem wręcz delirki i byłem ciągle w permanentnym stresie. Oczywiście zaznaczam, że nie było żadnych obiektywnych przyczyn, by ten stres odczuwać. Sam siebie torturowałem i nakręcałem. Prawnik, radca prawny musi być kontaktowy, wygadany, otwarty w kontaktach międzyludzkich i odważny w pewnym sensie. I ja miałem pracować z tymi ludźmi, skoro uznałem, że w ogóle do nich nie pasuję?

Posypałem się totalnie i zrezygnowałem na własne życzenie.

 

Oczywiście decyzją tą zawiodłem swoją dziewczynę, a także, jak to sama mówiła - "ona nie wierzy w takie rzeczy" (w sensie depresje i tym podobne). Nie miałem w niej żadnego wsparcia, wolała mnie w pewnym sensie kopać po głowie. Chciałbym zaznaczyć, że sama często miewała dawniej różne "doły", kryzysy, chwilowe załamania i zawsze starałem się być koło niej oraz ją wspierać. Często mnie to męczyło i wytrącało z równowagi, ale uważam, że "kochać", to znaczy brać za kogoś odpowiedzialność oraz w trudnych momentach stawiać do pionu. Starałem się to robić. Ja generalnie nigdy nie potrzebowałem takiej pomocy. Potrzebowałem jej raz - kiedy upadłem i wpadłem w depresję. Nie otrzymałem tego wsparcia i pomocy od niej. Wykopała mnie ze swojego życia. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego. Był to dla mnie lekki szok. Ale jakoś to przeżyłem. W każdej sytuacji trzeba szukać pozytywów, paradoksalnie znalazłem je i tutaj. Nie widziałem pewnych rzeczy wcześniej, a jak spojrzałem na to wszystko na chłodno, uznałem, że nie było dla nas przyszłości.

 

Skoro depresja, to trzeba było zacząć to leczyć. Poszedłem do psychiatry i jestem pod jego opieką do dnia dzisiejszego. Mam przepisane leki, które regularnie zażywam. Czy mi pomagają? Nie wiem. Generalnie uważam, że czuję się tak samo - raz lepiej, raz gorzej. Pewnie jakbym je odstawił, to znowu bym się posypał, więc uznajmy, że jest pomagają. Biorę KETREL i ESCITIL. Chodzę też do psychologa na psychoterapię. Całkiem to fajne, szkoda jednak, że takie drogie. Fajnie jest sobie pogadać z takim "przyjacielem za pieniądze", ale jak łatwo się domyślić te pieniądze nie są moje i za swoje z nim nie gadam. Do tego są to niemałe koszty... Tam się dobrze rozmawia i dobrze do mnie też on przemawia, ale potem na drugi dzień znowu to samo się ze mną dzieje.

 

Postanowiłem sobie dać rok na dojście do formy. Myślałem, że jak dam sobie na wstrzymanie, odpocznę, to potem ruszę w życie ze zdwojoną siłą. Tak myślałem.

 

Poznałem niedługo później dziewczynę. Ekstraklasa, wtedy myślałem, że niczego jej nie brakuje. Ideałów nie ma, ale uważałem, że dogadujemy się znakomicie i jakbym miał odhaczać w każdej dziedzinie, czy się z nią zgadzam i czy mi się podoba jej zdanie na dany temat, mógłbym odhaczyć wszędzie "tak". Była także piękna i atrakcyjna. 3 miesiące trwał ten związek. Z ręką na sercu, uważam, że nie miała się do czego przyczepić w stosunku do mnie. Mieliśmy naprawdę fajny okres. Niestety, ten związek się skończył, ponieważ (oficjalnie) ona chciała się skupić na karierze i nie miała czasu na poważniejsze związki.

Kiedy się z nią spotykałem, czułem, że żyję. Odzyskałem radość życia i czułem, że staję na nogi. Chciałem znowu wziąć się za bary z życiem i pracą, ale znowu oberwałem w głowę. Szczerze mówiąc naprawdę wiązałem z nią duże nadzieje. Przeliczyłem się, powróciłem do szarej rzeczywistości.

 

Rok minął szybko. Można nie zarabiać, można trwać, można uciekać przed odpowiedzialnością. Dni mijały bardzo szybko. Kiedy człowiek śpi ile chce, robi to co chce albo nie robi nic cały dzień nie konfrontując się z obowiązkami, da się wytrzymać i te lęki oraz depresja tak bardzo nie doskwierają. Ale życie nie polega na trwaniu i byciu darmozjadem. Uczymy się, pracujemy, zarabiamy.

Mój "urlop" od pracy i aplikacji dobiegł końca.

 

 

Co się ze mną dzieje? Dalej trwam. Sam. Samotność mnie zabija, ale jednocześnie do ludzi też nie ciągnę. Zresztą, w moim otoczeniu tych ludzi nie ma, bo każdy ma swoje problemy. Życie. Niektórzy są daleko stąd. Niektórzy poświęcili się swojej pracy, mają swoje rodziny lub po prostu (i wcale się nie dziwię) nie ma ochoty przebywać w towarzystwie takich jak ja. Nie mam sie komu wyżalić szczerze mówiąc, zresztą przecież żalą się nieudacznicy i płaczki.

Mój ojciec nie ma cierpliwości słuchać, woli dać pieniądze i mieć spokój. Zresztą też mu się nie dziwię - ma wiele rzeczy na głowie i jeszcze słuchać swojego ciotowatego synalka. Matka mówi swoje, słucha, ale też ciągle mówi o wzięciu się w garść. Kiedyś moim wielkim wsparciem i przyjacielem była babcia. Niestety, już Jej ze mną nie ma, zmarła parę lat temu. Nikt z dziadków nie żyje.

 

Chciałbym się wziąć w garść. Chciałbym wyrobić w sobie ten automatyzm, jaki każdy "normalny" człowiek w sobie ma. Wstaje rano do pracy, szkoły, na uczelnię - potem wraca i idzie spać. Jeśli ma rano problemy ze wstaniem, to z lenistwa albo zmęczenia. Też tak kiedyś miałem. Teraz budzę się przerażony i często dygoczę. Nie mogę się podnieść z łóżka. Na myśl o pracy odczuwam lęk i niechęć. Można powiedzieć, że tej pracy się boję. Boję się, że w żadnej sobie nie poradzę. Boję się, kontynuować aplikacje. Boję się, że nawet jak w końcu się gdzieś zatrudnię, to znowu pewnego razu nie wstanę. Kompletnie nie wierzę we własne siły i możliwości.

Każdą krytykę biorę zbyt do siebie i traktuję to jako afront. Choćby taka aplikacja - mamy się na niej uczyć praktyki, po to tam jesteśmy. A ja jak siedzę w tej ławce, odczuwam taki stres i zniechęcenie, że rozum mi odbiera. Sam siebie tak nakręcam. Sam sobie szkodzę.

 

Powinienem się cieszyć z tego co mam. Ze zdrowia, z osiągnięć, ze studiów, że mam takie możliwości, których inni nie mają. Że dostałem się na aplikację, choć inni próbują latami i nic z tego. Czemu nie potrafię? Kiedyś byłem inny. Fakt, lubiłem pomarudzić, ale świat był kolorowy. Ludzie mają większe problemy, podziwiam tych herosów, którzy zmagają się z biedą, chorobami. opiekują się obłożnie chorymi. To są dopiero w moich oczach herosi! Podziwiam takich ludzi i zawsze mam do nich szacunek. Ja na ich miejscu już pewnie dawno bym się załamał i leżał na deskach.

 

Moje koleżanki i koledzy jakoś sobie radzą, lepiej lub gorzej. Pną się do góry lub chociaż szukają pracy. Założyli rodziny. Ja miałem (mam) narzędzia, by piąć się do góry, ale nie jestem w stanie z nich skorzystać. Walczę sam ze sobą. Każdy dzień to walka o mnie. Ostatnio też obsesyjnie myślę o śmierci. Nie mam odwagi nawet tego zrobić, ale wiem też, jako osoba wierząca, że jest to grzech śmiertelny i niewybaczalny.

 

Myślałem także kiedyś o tym, że solucją na moje obsesyjne lęki byłaby całkowita rezygnacja z tych aplikacji i zrobienie kroku w tył po prostu szukając dla siebie jakiejś innej, prostszej i mniej wymagającej pracy. Ale nie sądzę, by to coś dało. Z drugiej strony jestem jak dziecko we mgle i czuję się jak absolwent szkoły średniej, bo nawet nie wiem i nie mam pomysłu, co innego mógłbym robić w życiu. Wszyscy tylko gadają o zaciskaniu zębów i wzięciu się w garść. Łatwo mówić. Z drugiej strony tak obsesyjnie przeżywam sam siebie i uważam, że jestem do d., że nigdzie sobie nie poradzę. Nawet, jakbym poddał się całkowicie, to przeglądanie tych paru na krzyż ofert (każdy, kto szuka pracy wie jak obecnie jest) mnie przerasta.

 

W zeszłym roku zawiodłem jako partner (chłopak), jako pracownik i również jako chrześcijanin. Jak patrzycie na spisane przeze mnie wyżej słowa, często pewnie widzicie, że przejawia się tam tematyka pracy. Zauważyłem, że moja depresja i lęki wiążą się ściśle z nią. Ktoś bardziej brutalny powiedziałby, że jest ze mnie jakiś pieprzony leń. A to nie tak. Ja chcę ją wykonywać, a mój łeb nie jest w stanie mi na to pozwolić. I nikt tego nie rozumie, a ja nie jestem w stanie sobie pomóc... Chciałbym trafić do jakiegoś cudotwórcy, który mnie z tego wyleczy lub powie, co mam robić. Chciałbym być taki jak dawniej...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapewne nie jestem sam, bo wiadomo, inni mają gorzej. Jednak nie mam pomysłów i siły, by się z tego wyrwać. Najlepiej trwać, ale to do niczego nie prowadzi. Co z tego, że wtedy czuję się najbezpieczniej. Zawinąć się w koc i przeleżeć lub przespać cały dzień. To nie jest normalność, a do normalności chciałbym dążyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od końcówki sierpnia chodzę na to. Nie ukrywam, że to lekka zbrodnia dla kieszeni, ale jak tak sobie pogadam z psychologiem, to się przez tę chwilę dobrze czuje. On(a) dobrze prawi, ale jak to wcielić w życie i oderwać się od własnych lęków? Co do Twojego pytania, to szczerze mówiąc uprawiam ostatnio czarnowidztwo i mało mnie rzeczy cieszy :/

 

Jasne, mam mnóstwo zainteresowań. I jak nie mam na nie czasu, to też niedobrze. Przez to moje przystopowanie i rok przerwy miałem mnósto czasu na hobby itd., ale nie ukrywam też, że niektóre elementy z mojego hobby są mało twórcze, np. niszczą bardzo wzrok ;)

Dziś byłem znowu na sesji z psychologiem. Fajnie mądrego posłuchać, ale jutro znowu wstanę rano z delirką i wypiekami na gębie :/ Błędne koło!

 

 

Ps. Co można poczytać, by rozjaśnić czarne myśli i stanąć na nogi? Czytam "Moc pozytywnego myślenia" Peale'a, ale generalnie wg. niego siły płyną przede wszystkim z czytania Biblii i modlitwy. Chciałbym coś bardziej związanego z kontrolowaniem własnych irracjonalnych leków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawia mnie to czy terapia jest dla Ciebie wygadaniem sie...czy pracujesz tam nad swymi problemami...?a, to ciezka praca

dla mnie przynajmniej......?napisze pozniej tytuly ksiazek...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No chciałbym umieć pracować nad tymi lękami. Zawsze psycholog na początku mnie pyta, jakie przemyślenia, wnioski itd. I (tak uważam) wiem o co chodzi i co mnie gnębi, ale gorzej z próbą wyeliminowania tego. No bo jak mam to zrobić? Chwycić się za głowę, pomyśleć - "niszczą mnie kompleksy, poczucie winy, lęk przed pracą, lęk przed ocenami" potem odrzucić łapy od siebie strząsając te myśli w niebyt i pyk! jestem nowym człowiekiem? Też to próbowałem, niestety nic się nie stało ;)

 

Najgorsze jest to, że to ja sam siebie tak przeżywam. Takie lęki i załamanie siedzą we mnie. I to również ja powinienem je wyeliminować...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odnoszę wrażenie, że te wizyty u psychologa uważasz jako swoistą spowiedź/wygadanie się. Twoje pieniądze i Twoje decyzje.

 

Zwróciłem jednak uwagę na lek: Ketrel.

To masz tylko depresję czy jeszcze coś? Ten Ketrel na co? Na sen?

Ketrel to straszna kobyła stosowana głównie w schizofrenii.

 

Następnym razem spytaj lekarza na co przepisuje Ci dany lek. Bo ten zamulacz (Ketrel) może właśnie pogłębiać Twoją ciągłą apatię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak idę do lekarza, to zdaję się na jego wiedzę i profesjonalizm. Ten Ketrel biorę na noc, 2 tabletki. Na noc także jedna tabletka Escitilu.

Tak, mam depresję.

 

Co do psychologa - kiedyś mówiłem więcej ja, teraz mówi więcej Ona. Uświadamiam sobie własne lęki. Znam je i wiem skąd się biorą. A jak z tym walczyć? Spokój ducha osiągam wtedy, gdy siędzę w domu, bo jak napisałem wyżej, boję się często własnego cienia, a przede wszystkim odpowiedzialności w pracy.

 

Dzisiaj rano czułem się strasznie. Najgorzej jest właśnie rano. To mnie tłamsi i to mnie najbardziej niszczy. Jak się już trochę rozbujam, to jest pewna ulga. Ale rano jest tragicznie. Nie mogę wstać, trzęsę się w środku, robi mi się naprzemiennie zimno i gorąco. Odczuwam potworny stres. To mnie paraliżuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ThunderWolf, w życiu nic darmo nie ma....co sobie wypracujesz na terapii to bedziesz miał swoj cud..taki po cudzie jak długo chodzisz do psychologa?

 

-- 05 sty 2012, 19:18 --

 

ok doczytałem moze to za krotko...na efekty? terapii bo jakies powinienes juz miec mimo wszystko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stoję pod względem pracy i kariery w miejscu - wziąłem znowu dziekankę.

 

Jeśli chodzi o komfort psychiczny to jest na pewno lepiej, ale ciągle mam w głowie, że takie trwanie do niczego nie prowadzi. Najgorzej jest rano, jak się rozbujam, to jakoś idzie. Przeprowadziłem się, zmieniłem trochę otoczenie. Co prawda do domu mam rzut beretem, ale postanowiłem wynająć pokój kilkanaście kilometrów dalej, w większym mieście. Mieszkam z dwiema współlokatorkami ;) Nie ukrywam też, że pogoda ma na mnie dobry wpływ. Raz na dwa tygodnie spotykam się z psychologiem. Planuję też za jakiś czas poszukać pracy, ale wiem, że będzie "bolało" wracać na rynek pracy, bo nie leży ona na ulicy w dzisiejszych czasach. Poza tym nie wiem, czy jestem na to gotowy, do tego nie wiem jak się tłumaczyć, że mam tę przerwę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×