Skocz do zawartości
Nerwica.com

Może mam depresję, czy jak? Nie znam się na tym. A wy?


tojawawa

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, jestem tu nowa.

Dziś zdecydowałam napisać. Mam dziwne stany, jakie wcześniej nie bywały. Nie mam pojęcia czy to depresja, czy co.

Dziś chciałam zamontować wreszcie drugą ściankę przeciwwiatrową przed wejściem do domu. Pierwszą zamontowałam 2 tyg wcześniej. Wyszło super i mniej wieje. Lecz potrzebna druga, żebym na zimę nie została bez. Dziś słońce, ostatni gwizdek, potem kostnieję ręce, nic już się nie zrobi na zewnątrz. Więc się pozbierałam.

Myślę: gdzie są te wszystkie śrubki, wiertła itd, co to przy poprzedniej ściance używałam? Grom go wie! Już pierwszy dół. Przecież musieli do mnie przyleźć jacyś goście (co, to ich na pewno !!! nie zapraszałam). No, to nie mogłam zostawić takiej rozpierduchy, jak poucinane profile, wiertarka, wyrzynarka, wiertła, śrubki, pilniki, kleje itd na samym wejściu przed domem. Więc musiałam to gdzieś schować. Więc nie mam dziś bladego pojęcia gdzie ja to schowałam. Więc jak mogę robić drugą ściankę bez narzędzi itd?

Jak ja nienawidzę gości. Zawsze mi się ktoś wpier**li nieproszony. Bo ja nigdy nikogo nie zapraszam. Taki sam burdelnik z papierami, dokumentami. Stukam ZUS-y dla kogoś, albo coś do skarbówki. papiery porozkładane po całym pokoju. Po mojemu. Ja wiem, gdzie, co. (mały metraż, praca w domu) Puk, puk i znów wpier**la się jakiś gość. No to składam te papierzyska do kupy, bo przecież nawet nie ma gdzie usiąść, czy herbatę podać. Jeden temat na drugi, jedną firmę w drugą, potem szukam papierów godzinami, bo się jakieś koleżance KONICZNIE chciało do mnie przyjść, bo była przecież tak blisko, więc pomyślała, że wpadnie. Więc wpadła. A ja wybita z rytmu, nawet jak już w "dupu" sobie wreszcie polazła, to nie wejdę w tok myślenia tak łatwo. Co ja w ogóle robiłam? O co chodziło? Czym się zajmowałam?

Ręce opadają. I te ich telefony! Nie odbieram. Ale nie mogę całkiem nie odbierać, bo też inne sprawy mogą być. Najbardziej jestem wk****a, jak która dzwoni z nieznanego mi numeru, ja odbieram (nie wiedząc kto) a tu po drugiej stronie - jedna z koleżanek. Wtedy mam wybór. Albo mówię po raz tysięczny, że nie teraz , bo nie mam czasu i zaraz wysłuchuję skarg, jak to się ze mną skontaktować nie sposób nigdy, albo, żeby skarg nie słuchać, to się czasem poświęcam i rozmawiam. Do porzygania ! Gdzie ten kryzys gospodarczy? Toż te kretynki wiszą słowo honoru ze mną na telefonie 2 lub 3 godziny! Jak już mnie która dopadnie, to nie ma pomiłuj, aż się bateria w telefonie rozładuje na amen. Wysłuchuję cudze problemy, cudze sprawy. Mam swoje problemy. Nikt, kogo znam, na moje problemy nie zaradzi. Tylko wypytują o moje sprawy. Nie znoszę mówić o moich sprawach, problemach, jeśli nie mam żadnej nadziei, że to przyniesie jakiś efekt, ze to nie będą puste kilometry czczej gadaniny! Ale moje koleżanki widać uwielbiają czczą gadaninę. Rany! jak mnie to wkurza. Jak ja mam dosyć tych telefonów i tych wizyt. Od 2 lat marzę o bezludnej wyspie, a jak tylko telefon zadzwoni, to z miejsca jestem naładowana jak bomba atomowa pt "kto mi znów dupe zawraca?"

Wracając do śrubek i wiertarek. 2 godziny czasu, (którego nie mam generalnie NIGDY i zawsze siedzę w zaległościach) poświęciłam na szukanie czegoś, co kiedyś leżało na samym wierzchu (gdyby nie goście). Cały czas każdy ruch utrudniany był przez psy. Dosłownie fizycznie każdy krok. Kiedy psy wsiekła pogoniłam spod nóg, to zaraz przyplątał się kot, przez którego potknęłam się i przewrówciłam. Mój kot. I wtedy miałam dosyć wszystkiego.

Łzy bezsilności w oczach. Zrezygnowałam z montażu ścianki. Zbyt dużo przeciwności. Zbyt wiele mi wbrew. Nie mam siły.

Uświadomiłam sobie, że całe moje życie tak wygląda dzień po dniu. Najpierw bachora nie mogłam dobudzić do szkoły. Jak zwykle. 6 razy budzenie, potem awantura (wykańczająca mnie od rana) o ślimacze tempo szykowania się i znów kolejne spóźnienie w dzienniku. Co zrobić? Zatłuc? Gównierz się niczym nie przejmuje, a każde wyegzekfowanie wykonania obowiązku, to jak praca w kamieniołomach dla mnie.

Wszystko mi wbrew, wszystko stawia opór, wszystko mi conajmniej przeszkadza, utrudnia. Nie mam sił.

Zdarzają się dni, że nie robię kompletnie NIC, dlatego, że jest zbyt dużo do zrobienia. Wiem, że to nieracjonalne. Powinno się chociaż cząściowo wykonać coś. Ale ja mam taką beznadzieję, bo wiem, że NIGDY nie wyjdę na czysto, na prostą. Nie ma takiej możliwości. Zawsze będę siedzieć w zaległościach mniejszych lub większych. Więc czemu nie - większych- myślę czasem i wtedy nie robię nic przez całe dnie. Jaka to róznica, czy zaległości są mniejsze, czy większe, skoro one zawsze SĄ, egzystują, nie pozwalają na zadowolenie - nigdy. Zawsze jakieś wyrzuty sumienia, a...trawa nie skoszona, a chwasty nie powyrywane, a psy na spacerze dawno nie były, a dzieciak ma 2 z biologii - trzeba by przypilnować naukę do poprawy, bo przecież jak nie stanę OSOBIŚCIE nad głową i nie przepytam osobiście, to 2-ja zostanie. A i mama się skarży, że tak rzadko odwiedzam, a i to, a i tamto - bez końca. Bez dna. Bez limitu. Chociaż może ten limit to i egzystuje, ale na pewno nie do przerobienia dla jednej osoby, która jeszcze sama te 7-8 godzin spać musi niestety. Moje obowiązki sa ewidentnie dla 2 osób do wykonania, nie dla jednej.

 

Dość, że takie mam dziwne stany ostatnio. Jakaś częsta agresja mnie bierze wobec ludzi, Bogu ducha winnych. Nie chcę mieć kontaktów z ludźmi, nie chcę, żeby mnie odwiedzali, żeby telefonowali, nie chcę, żeby mi o swoich sprawach mówili, bo mam je gdzieś, nie chcę, zeby mnie o moje sprawy wypytywali - bo oni mają je gdzieś. Nie chcę budzić mojego dzieciaka do szkoły, niechcę stać jak żandarm nad dzieciakiem i przełamywac opór , co do poprawy stopnia z bilogii, nie chcę pamiętać o nakarmieniu zwierząt należących do gówniarza (nie do mnie) , zeby z głodu nie pozdychały, nie chcę potykać się o te zwierzęta, nie chcę nawet odwiedzać swojej matki i wysłuchiwać skarg, że zbyt rzadko przychodzę. Chce na bezludną wyspę, bez żadnych "załączników" i bez telefonu oczywiście.

 

Doskonale rozumiem dziś ludzi, którzy wychodzą z domu na 5 minut "po papierosy" i nigdy więcej nie wracają. Od długiego czasu mam na to ogromną ochotę. Lecz niestety sama wychowuję i materialnie utrzymuję moje dziecko, które okazało się więcej udręką niż czymkolwiek innym, niemniej dzieciak się na świat nie prosił sam. Więc nie mogę wyjść "po papierosy".

 

Czy to jest depresja u mnie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj bratnia duszo. Bardzo mi miło. Popisałabym teraz. Poczytałabym. Ale zmykam niestety, bo muszę do sklepu kupić karmę dla "kundli" oraz spodnie jakieś dla syna. Dobrze przynajmniej że w Warszawie sklepy do 21 -22. (i znów "zapylam" z powodu wszystkich innych, tylko nie z własnego. Ja to w ogóle NIE EGZYSTUJĘ. Inni egzystują. Ja -nie. Nie ma mnie. To tylko złudzenie optyczne, jeśli mnie kto widzi.)

Pozdrawiam serdecznie i ściskam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie.To nie złudzenie:)Jesteś.Masz tylko problem z "samoodczuwaniem " siebie:) Też tak miałam.Zadawałam sobie często pytanie "kim jestem?".Od dłuzszego czasu jednak , dzięki przyjaciołom , już nie mam z tym problemu.Ale chaos wokół trwa...Jasny gwint.Nawet nie chaos , ale roz...ol .We łbie , wieje Halny , w pamięci mega - dziury ...Ratuj kochana jeśli potrafisz:) Jak się miewasz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×