Skocz do zawartości
Nerwica.com

Natrętne myśli- BŁAGAM, POMÓŻCIE.


nerw21

Rekomendowane odpowiedzi

Na nerwicę natręctw cierpię już od dawna, choć dopiero parę miesięcy temu dowiedziałam się, co tak naprawdę mi dolega. Bardzo chciałabym prosić was o pomoc, ponieważ nie radzę sobie z tym wszystkim. Moje myśli są chyba najgorsze z możliwych, ponieważ dotyczą osób, które darzę największą czcią, które kocham najbardziej na świecie, a które odeszły... Wszystko zaczęło się odkąd miałam 6 lat i umarła moja babcia. Byłam wtedy religijnym, grzecznym dzieckiem. Nawiedzały mnie myśli obrazoburcze dotyczące Boga.. Nie pamiętam tego zbyt dobrze, dopiero kiedy po pięciu latach nastąpił nawrót, zrozumiałam jak wcześnie mi się to zaczęło. Po tym czasie umarła kolejna droga mi osoba. I wtedy całe moje piękne, niewinne, sielankowe dzieciństwo się rozpadło. Rozpacz po utracie bliskiej osoby mieszała się z natręctwami i wyrzutami sumienia. Natręctwa miały tematykę seksualną, były dla mnie obrzydliwe i straszne. Czasem były to wizje mnie uprawiającej seks z tą osobą, czasem jej samej z kimś innym albo wizje profanacji zwłok. Wyobrażacie sobie jak straszne to cierpienie dla dziecka, które nie wie co się z nim dzieje? Które patrząc na ciało ukochanego człowieka, myśli o takich rzeczach? Czułam się jak śmieć, nienawidziłam siebie. Chciałam się zabić, skończyć z tym wszystkim, ale nie chciałam zrobić tego mojej rodzinie. Ulgi doznawałam poprzez cięcie się. Byłam wtedy tak jakby oczyszczona, był to dowód na to, że nie zgadzam się z tymi myślami. W tym samym czasie miałam problemy ze znajomymi, zamknęłam się w sobie, całe dnie siedziałam przed komputerem. I jakiś rok później umarła kolejna osoba. Znów to samo, tylko jeszcze gorsze. Pojawiło się sztuczne podniecenie. Bałam się komukolwiek o tym mówić, bo strasznie się wstydziłam... Bardzo się wtedy zmieniłam. Przestałam wierzyć w Boga, kiedy jakoś udało mi się poradzić sobie z tą stratą wyluzowałam się, poznałam przyjaciół, otworzyłam się przed ludźmi. Zawsze miałam problemy z nawiązywaniem nowych znajomości, chociaż zawsze byłam typem osoby, którą się lubi. Byłam szalona, zabawna . Dużo zyskiwałam przy dłuższym poznaniu. Rozpoczął się najlepszy okres w moim życiu. Byłam bardziej doświadczona niż rówieśnicy, ale świetnie odnajdywałam się w ich towarzystwie. Zostałam zaakceptowana, a objawy nerwicy ustąpiły. Jednak były takie chwile, że wystarczała mała głupota, a ja zaczynałam ryczeć, drzeć się na cały głos i zwijać z nerwów. Wtedy wszystko wracało. Ataki złości wywoływało zwykłe zgubienie kartki. Zamykałam się wtedy na parę godzin w ciemnym pomieszczeniu i płakałam. Wkrótce wszystko wracało do normy. Przejmowałam się jednak błahostkami, co niszczyło równowagę w moim życiu. W nieskończoność rozpamiętywałam np. to, że ktoś nie odpowiedział mi ‘cześć’. Jednak nie przeszkadzało mi to specjalnie w funkcjonowaniu, trochę tylko podkopywało moją pewność siebie. Jestem osobą bardzo tolerancyjną i liberalną, dla siebie jednak nie mam wiele łaskawości. Przez te wszystkie problemy polubiłam używki. Nigdy jednak nie przesadzałam, nie byłam typem wiecznie pijanej nastolatki.. Lubiłam po prostu raz na jakiś czas zaszaleć. Zdarzyło się tak, że kiedy dopiero miałam pierwsze doświadczenia z piciem, trochę przesadziłam. Zachowywałam się jak idiotka, jednak nie zrobiłam nic konkretnego. Po prostu się wygłupiłam. Moja koleżanka zachowywała się dużo gorzej, prawie przespała się z przypadkowym kolesiem. Ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, a mimo to przez jakieś pół roku męczyło mnie natręctwo, że jestem dziwką. Tak naprawdę mam słabe kontakty z chłopakami i doskonale wiedziałam, że to nieprawda. Poza tym nie jestem jakąś konserwatystką, wmawiałam sobie jedynie, że jestem głupią, pustą, naiwną gówniarą, a zawsze byłam przeciwieństwem tego typu dziewczyny. W tym okresie miałam również tak, że kiedy działo się coś złego w moim życiu towarzyskim przestawałam chodzić do szkoły, bałam się, chodziłam zestresowana. A wciąż miałam przecież przyjaciół, byłam szczęśliwa. Wystarczyła mała porażka (dla innych niezauważalna), by wzbudzić lęk. Miałam również objawy nerwicy lękowej, bez powodu odczuwałam stres. Bez przerwy mocniej biło mi serce, czułam ukłucia w klatce piersiowej. To były momenty, gdy odzywała się we mnie przeszłość. Zbyt jednak kochałam teraźniejszość, by miało mi to zatruć życie. I żyłam sobie tak szczęśliwe, choć z psychicznymi problemami, aż do czasu kiedy zachorowała najważniejsza w moim życiu osoba. Osoba, której wszystko zawdzięczałam. Wtedy zdecydowałam się to komuś powiedzieć. Przeglądałam różne strony internetowe i w końcu dowiedziałam się, co mi dolega. Najpierw powiedziałam o tym mojemu chłopakowi, który był wówczas moim najlepszym przyjacielem. Potem dowiedziała się rodzina, której wszystko opowiedziałam najbardziej szczegółowo (oczywiście zbyt się wstydziłam, by przytaczać konkretne wizje). Okazało się, że dwie osoby z mojej rodziny cierpią na to samo. I wtedy kamień spadł mi z serca. Czułam wielką ulgę. Żartowaliśmy sobie z tego, osoba której te myśli dotyczyły w pełni to akceptowała. Potem stało się coś najgorszego w moim życiu. Coś potwornego, coś co wywróciło wszystko do góry nogami i odebrało sens wszystkiemu. Zmarła nagle i niespodziewanie ta właśnie osoba. Osoba najbliższa nie tylko jeśli chodzi o więzy krwi, ale również emocjonalnie i psychicznie. Najlepsza osoba na świecie. To całkowicie odmieniło życie nas wszystkich. Nie mogłam w to uwierzyć. Najpierw nie miałam żadnych natręctw, tylko ból i cierpienie, pragnienie śmierci, poczucie bezsensu. Nie mogłam wytrzymać, tak strasznie pragnęłam własnej śmierci, chciałam żeby wróciła, żeby była jak najszczęśliwsza.. Jeśli to było niemożliwe to pragnęłam tylko jednego- w końcu się zabić. Zaczęły się jednak dziać bardzo dziwne rzeczy. Przyszła do nas kobieta, która miała z Nią kontakt… Mówiła rzeczy, których nie mogła wiedzieć. Działy się rzeczy niewytłumaczalne, czułam Jej obecność, czułam Jej miłość, dawała mi ona ulgę. Nie chcę tutaj przytaczać tego wszystkiego, jednak świadczyło to o tym, że tutaj życie się nie kończy. Odzyskałam wiarę. Nigdy nie będę jednak katoliczką. Wierzę w moc naszego umysłu, który może przetrwać śmierć, wierzę w boży pierwiastek. Jest mi łatwiej niż mogłam się tego spodziewać. Moje życie jednak nie ma dla mnie sensu, bo ciężko jest zrozumieć to, że Ona naprawdę nie odeszła. Wciąż cierpię, choć mogę wykonywać codzienne czynności. Dla mnie samej liczy się tylko czas, który odliczam do momentu mojej śmierci, wiem jednak, że muszę żyć dla innych. Wiem, że jeszcze Ją zobaczę. Jednak jakąś tam równowagę, którą udało mi się osiągnąć zaburzają te znienawidzone natręctwa! Kocham Ją najbardziej na świecie, więc nie mogę znieść tych okropnych myśli na Jej temat. Wiem, że to nie moja wina, ale czasem nie potrafię w to uwierzyć. Wtedy wbijam sobie paznokcie do krwi albo chwytam za nóż. Staram się ignorować te myśli i nawet mi się to udaje. Jednak sztucznego podniecenia nie da się zignorować. Jak mogę z nim walczyć? Od niedawna biorę Zotral, a podniecenie mnie wciąż dręczy. Skąd to się bierze? Czy to jakiś patologiczny mechanizm obronny, który ma stłumić mój ból, a jeszcze pogarsza sytuację? Czy to podniecenia wynika z samego podtekstu seksualnego, czy jest po prostu sposobem na wyżycie się? Zdarza się tak, że cały dzień bez przerwy je odczuwam! Nie muszę nawet nic myśleć, ono towarzyszy mi ciągle! Wiem, że tak naprawdę mnie to nie podnieca. Jednak to uczucie jest takie realne! Jak z tym walczyć? To odbiera mi szanse na faktyczne przeżywanie żałoby. Chociaż oczywiście czuję też potworny ból i cierpienie.. To takie pogmatwane, te uczucia się nawzajem przenikają. Boję się, że nie będę umiała o Niej normalnie myśleć. Że stracę wspomnienia. Unikam tego, często bywa normalnie, czuję tylko tęsknotę, czasem nawet radość, że jest szczęśliwa… Wspominam, czuję nieskończoną do Niej miłość. Jednak następny dzień znów mija pod znakiem natręctw. Wcześniej radziłam sobie wypieraniem jakichkolwiek wspomnień i ze stratą tamtych osób właśnie tak się pogodziłam. Teraz podchodzę do ich odejścia na zimno, bez uczuć, nie wspominam, jestem niemal obojętna. Ona jest dla mnie jednak zbyt ważna, bym mogła zapomnieć. Nie chcę tak sobie z tym radzić. Natręctwa i to podniecenie są największym problemem, kompulsje, owszem, występują jednak nie przeszkadzają mi w żaden sposób i nie są jakieś spektakularne. Starałam się w miarę dobrze zobrazować mój problem, choć wielu rzeczy tu nie ujęłam. Przepraszam, jeśli napisałam to niezrozumiale. Błagam o jak najszybszą odpowiedź i pomoc. Proszę Was, poradźcie mi jakoś!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Napisze od siebie, ze nerwica to naprawde potworna choroba. Wspolczuje szczerze straty tylu bliskich ci osob, i uwazam, ze mimo to i tak sie niezle trzymasz z tego co piszesz. Mialas w sobie sile by przezyc tyle zlego, to i znajdziesz ja w sobie by pokonac nerwice. Oczywiscie samemu jest to prawie niemozliwe (wiem po sobie chocby), dlatego psychiatra moim zdaniem jest najlepszym wyjsciem, jednoczesnie psycholog jako wsparcie. W NN to wyglada tak, ze jakas czastka umyslu robi nam na zlosc. Wiesz, ze jestes dobra, az tu nagle pojawiaja sie mysli, ktore chca ci dac do zrozumienia, ze jest inaczej. To sa twoje mysli, tak, ale one powstaja niezaleznie od twojej woli i nie maja nic wspolnego z rzeczywistoscia. Nastepuje wewnetrzny konflikt podswiadomosci. Twoj umysl chce, zebys uwierzyla, ze ty tak naprawde zle o nich myslisz. Ale wiedz, ze to nieprawda, bo gdybys tak naprawde myslala, nie mialabys wtedy zadnych natrectw i niechcianych mysli (bo wtedy te mysli bylyby na miejscu, a przeciez ty tych mysli nienawidzisz)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niesamowita historia, tak jak niesamowity potrafi być człowiek:)

Schemat zaburzeń obsesyjno - kompulsyjnych pozostaje jednak zawsze ten sam.

Z twojego opowiadania wynika, że masz bardzo niską samoocenę. Analizujesz siebie zbyt mocno (szczegółowo), wyłapując tylko złe strony swojej osobowości (anankastycznej). Może czas wreszcie uwierzyć w siebie, skupić się na swoich mocnych stronach. Nie kontroluj siebie tak mocno, pozwól myślom swobodnie przepływać. Zajmij się czymś co sprawia Ci przyjemność i pozwala oderwać od niechcianych myśli. Jak najszybciej udaj się do specjalisty, pogadaj z nim o swoich problemach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam bardzo za odpowiedzi, to wiele dla mnie znaczy. Byłam już u psychiatry, niedługo mam kolejną wizytę kontrolną. Niestety nie wiem, gdzie zapisać się na psychoterapię w mojej okolicy. Wiem, że to konieczne, więc jakoś się z tym uporam. Biorę leki, choć na razie poprawy nie widzę. Co do mojej osobowości, to akurat z pewnością nie jest anankastyczna. Czy można cierpieć na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne nie mając osobowości anankastycznej? Nie jestem perfekcjonistką, jestem bardzo niedbała i niezorganizowana. Denerwują mnie wszelkie sztywne zasady, często łamię schematy. Być może zaburzenie to wynika z tego, że po prostu zbyt bardzo przejmuję się opinią innych? Albo boję się przyszłości, życia? Nie akceptuję siebie, jestem dla siebie zbyt mało łaskawa? Cokolwiek by to nie było, mam nadzieję, że uda mi się to pokonać. Jest mi teraz szczególnie trudno, nie mam ochoty wstawać rano, żyję dlatego, że muszę. Te zaburzenia dodatkowo mnie dobijają. Cieszę się, że nie jestem sama, że teraz już wiem, że to zaburzenie, że to nie moja wina. Często zadręczam się myślami typu: czy oddałabym życie za tą osobę, gdyby tak było dla niej lepiej? Wiem, że bym to zrobiła, jednak z czasem nachodzą mnie wątpliwości, którymi się zadręczam. Przez długi czas wymyślam sobie różne rzeczy, których rzekomo bym nie zrobiła i kwestionuję swoją miłość. Czy są jakieś sposoby na sztuczne podniecenie, które mogą trochę to złagodzić, a przy których niepotrzebna jest psychoterapia? Chciałabym je wypróbować na okres, w którym będę szukać psychoterapeuty. Proszę o Wasze rady.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj nerw21.

Ja miałam okropne myśli o pedofilii. Bolało strasznie bo trafiło w moją córcię, którą szalenie kocham. A jak pojawiło się i podniecenie, którego tak bardzo się wystraszyłam to już w ogóle spanikowałam. Jakby mi ktoś wcześniej powiedział że będę miała takie schizy to wyśmiałabym go. Ja i pedofilia. Jak ja płaczę razem z córcią jak coś się jej dzieje. A najgorzej było jak naczytałam się o pedofilii, wtedy to już masakra. Wyłam całymi dniami, chudłam i zadręczałam się, analizowałam wszystko.

Męczyło mnie to nawet jak nie myślałam o sexie. Tak jak u Ciebie. Jakby było reakcją na stres. Było czasami bardzo silne. Mój psycholog powiedział że to ukryte emocje, które tak się manifestują. A ponieważ podniecenie skojarzyłam z pedofilią, a pedofilię z czymś złym, to tylko w ten sposób pozwalam sobie na kontakt z ukrytymi emocjami, uczuciami.

Jak przestanę bać się podniecenia i nauczę się wyrażać każdą emocję to problem zniknie, ale na to potrzeba czasu.

Tylko weź i przestań się bać. W dodatku jak dojdą natrętne myśli to wariuję. Na szczęście rozsądek bierze górę.

Jak się czujesz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×