Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co zrobić i jak, aby maksymalnie wesprzeć osobę z NN


wymianann

Rekomendowane odpowiedzi

Ciężko tak tłumaczyc z powietrza, ale IMO, osoba zdrowa JEST w stanie wyobrazić sobie i zrozumieć skąd się bierze ta choroba - więc, ją zrozumiec, zrozumieć, co ona odczuwa. Cała rzecz w tym, że osoba chora też sobie nie musi zdawać z tego do końca sprawy, więc taka świadomość pomaga i Tobie rozumieć i tej osobie się leczyć.

 

A jak to zrobić? Pozwól, że przekleję Ci pewien swój dawny post. Jeśli coś z tej wypowiedzi jest dla Ciebie niejasne, lub chciałbyś rozwinięcia, pisz śmiało:

 

----------------------------------------------------------------

 

Same objawy i ''podmioty'' natręctw nie są ważne, że kryją coś innego. Że dziś to fikcyjne zagrożenie dla naszych bliskich, a jutro możemy mieć głupie poczucie, że od nas zależy atak marsjan na księżyc. Podmioty natręctw nie są ważne kompletnie.

 

Nie jestem specjalista, więc mogę Ci tylko napisać, co ja na ten temat uważam. Nie tajemnica, że właściwie każdy miał we wczesnym dzieciństwie niegroźne ''rytuały'', jak stawanie tylko na równych kaflach chodnika (omijanie łączeń) czy tym podobne akcje. Skupiają one uwagę na tyle, że odciągają myśli i przede wszystkim, odciągają uwagę od odczuć, emocji, niechcianych uczuć. Normalnie zapominamy o tym, ale nn'owcy, nie pozwalając sobie na odczuwanie czegos (np. obawy) uciekają w te właśnie zwyczaje, początkowo z pozoru niegroźnie, w umyśle, w wyobraźni i ''wizjach'', działa to jak poroniony środek na uspokojenie.

 

Problemem nie są same te obawy, przed którymi uciekamy, tylko fakt, że nie pozwalamy sobie na ich odczuwanie. Prawdziwa odwaga to nie jest nie bać się, prawdziwa odwaga to wiedzieć, że są rzeczy ważniejsze niż strach. A my sobie nie pozwalaliśmy. Inni tez sobie nie pozwalali - lękowcy uciekali w leki przed czymś innym, anorektycy w skupienie na wadze, alkoholicy w alkohol...

 

Z czasem, uciekaliśmy w ten sposób przed coraz większa ilością spraw, aż w pewien sposób weszło w nawyk, w błędną reakcję na obawy. I uciekamy teraz w ten sposób przed obecnymi problemami. I tak jak nie pojawiło sie nagle w obecnej formie, tak, gdy już znamy źródła i radzimy sobie z nimi mądrzejszymi metodami - objawy będą słabnąć, aż do całkowitego zaniku, a my pozwolimy sobie na odczuwanie, nawet obaw, bo wiemy, że nam nie zagrażają.

 

Ps.

 

Mam nadzieję, że mój post pomoże chociaż trochę :smile: A że się robi lepiej, to sam wiem p- choroba jak każda inna i wbrew temu, co sobie ''wkręcamy'', normalnie sie z niej można wyleczyć. Nie taki diabeł straszny, jak go sobie malujemy.

 

-------------------------------------------------------------------------------

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Twilight dziekuje za odpowiedz, ale mam nadal prośbe czy moglmys to rozwinac. Mam na mysli - jak reagowac w konkretnych syt. gdy np. osoba sie sama nakreca - jak wtedy jej pomoc itd? Im wiecej czytam tym mam wiecej pytan :?:

 

Ja w takich chwilach najbardziej od swojej dziewczyny oczekuję, że po prostu, banalnie, przytuli się do mnie, jej spokój przejdzie na mnie... To pomaga. Bardzo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozwinięcie poszło na PM jak pamiętasz - jeśli możesz, to sam wklej tu moja wypowiedź :D

 

Podstawowe pytanie - czy Twoja wybranka leczy się specjalistycznie?

 

Pozdrawiam

 

Ps.

 

Wybacz późną odpowiedź, pisałem Ci już wczoraj - za nie otrzymanie odpowiedzi podziękuj naszej kochanej administracji, podobnie jak za wspomniany przez Ciebie zanik korespondencji.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jednak odpowiedz znalazlem w plikach w przegladarce i zamieszczam ja - Dzieki Autorowi za odpo.

Hm, skuteczna metoda pomocy - ciężko mi powiedzieć, każdy jest inny, to naprawdę indywidualna sprawa, chociaż brzmi to jak slogan

 

IMO, dobrze jest pomóc tej osobie zrozumieć to, co wstukałem jako odpowiedź na Twojego posta. Po drugie, utrwalać w prawdziwym przekonaniu, że jest w stanie się całkowicie wyleczyć - co własne, wydaje się dużo straszniejsze i osoby chore na wszelkie zaburzenia, nie tylko nn (także nerwica lękowa, depresje itp) często naprawdę myślą, że nigdy z tego nie wyjdą, a to bzdura.

 

Chory, jak każdy człowiek, potrzebuje poczucia pewności - tyle, że chory, nawet jeśli tego nie okazuje, ma najczęściej stałe lub czasowe problemy z samooceną. Mimo, że dla Ciebie wydaje się to całkiem nieracjonalne, Ona może mieć w różnych, nawracających momentach odruchy, jakby wątpiła w to, czy chcesz z Nią być. Tak zwaną ''niepewność'',, otoczenia, siebie...

 

Chory dużo gorzej reaguje, gdy bardzo mu na czymś zależy - jeśli się czymś nie przejmuje, idzie mu to jak z płatka, a jeśli bardzo się stara, np. żeby coś wyszło, że bliskej mu osobie było z nim dobrze - może nie dać rady z lękami i działać wręcz odwrotnie.

 

To wszystko kwestia ukrytych lub jawnych obaw i uciekania przed nimi. Jak pisałem, w pewnym momencie uciekanie w nat4rectwa stalo sie odruchem, bledną reakcją na emocje, uczucia itp - od tego ''odruchu" można się "odzwyczaić", ale dzieję się to stopniowo, objawy słąbną aż do całkowitego zaniku, ale nie na ''pstryk''.

 

W procesie zdrowienia zdarzają się oczywiście gorsze momenty - wtedy Ona może mieć wrażenie, że się cofa, czuć się, jakby była w punkcie wyjścia i takie tam - to tylko ułuda. Mi w takich chwilach bardzo pomaga, gdy porównam sobie ostatni miesiąc z kilkoma poprzednimi - nie ma ''bata'', zawsze wyraźnie widać, że jest dużo lepiej, ba, że leczenie nabiera tempa. Bo ono dzieje się coraz szybciej i szybciej i szybciej...

 

Kolejna sprawa, odnośnie tego, co napisałeś. Rozumiem, że bardzo Ją kochasz, ale wybij sobie z głowy jakiekolwiek dostrajanie się do fal... To już ma mniejszy związek z chorobą, ale "You can't be who You're not. You just can't!". Nawet bardzo chcąc, nie udasz kogoś, kim nie jesteś i gdybys próbował, wyszłaby z tego świadoma lub nie maskarada - szkodliwa zarówno dla Ciebie jak i dla Niej.

 

Wiem, że bardzo chcesz Jej pomóc w chorobie, ale pamiętaj - jeżeli chcesz, by chora szanowała siebie i dbała o swoje szczęście, nie poświęcając go na ołtarzu ''życia dla innych'', to sam musisz dawać dobry przykład.

 

Ostatnia rzecz - widzisz, samo to, że kogoś dotknęło cierpienie, to żadna zasługa. Za to olbrzymią sprawą jest wrażliwość, otwartość na problemy innych, którą zyskujemy - zarówno Ci, którzy chorobę przeszli, jak i życzliwe im osoby ''towarzyszące'' - tego nam nikt nie zabierze, a z choroby się wyleczymy. Dlatego, bardzo ważne, by Ona zrozumiała kilka słów, które napiszę poniżej:

 

NIE należy czekać z ''rozpoczęciem szczęśliwego życia'' do ''mitycznego'' momentu całkowitego wyleczenia - bo dopiero wyleczyć się możemy całkowicie, jeśli wcześniej zaczniemy w pełni żyć. Gdy będzie gotowa, uzna, że kontroluje swoje życie - Ona, nie ktoś inny, że nie jest ofiarą choroby, ''victim'', ale ''survivour'', kimś, kto coś przeszedł, że tak dowolnie to przetłumaczę. I że chorobe przeszłą - objawy, oczywiście, nie znikną od razu, będą i gorsze momenty, ale przestanie to mieć jakiekolwiek znaczenie.

 

Po co Ci to wszystko napisałem? ano po to, byś mógł lepiej zrozumieć i pomóc Jej zrozumieć. Nie ma jednej metody, ale gdy rozumiesz, to wierzę głęboko, że będziesz wiedział, co robić, (a że głównie być sobą, to inna sprawa) jak pomagać - wszak z czego biorą się błędy, jak nie z braku zrozumienia? Nawet niecelowy, pojawiający się u osób serdecznych, ale mimowolny dystans bierze się właśnie z niezrozumienia.

 

Jeśli idziesz na spacer z osobą bez jednej nogi, to nie zastanawiasz się cały czas, jak z Nią rozmawiać, by nie urazić, by pomóc itp - jasne jest dla Ciebie, że pewnych rzeczy nie zrobi tak jak inni, ale jest to już dla Ciebie całkiem normalne, oswojone - zachowujesz się normalnie, jesteś z tą osobą, bo mimo braku nogi nie przestaje być ani milimetr sobą.

 

Czemu miałbyś inaczej traktować osobę chora na NN? Może mieć gorsze samopoczucie, może byc spięta, zdenerwowana, a dajmy na to, mieć nawet problemy z koncentracją - ale też w ani miligramie nie przestaje być sobą. Więc, oprócz zrozumienia, warto też zachowywać się całkiem normalnie - jak Ci przyjdzie do głowy ''delikatnie rozmawiać'', to porównuj to sobie do tego braku nogi i zastanów się, czy z osoba bez nogi też byś w takiej sytuacji ''delikatnie rozmawiał''. Czasami potrzebny jest każdemu porządny opieprz i nn nie ma tu nic do rzeczy.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich. Mam 27 lat i jestem mężatką od dwóch lat.

 

Moja mama ma nerwicę natręctw związaną z lękiem przed zarazkami i brudem. Bardzo to nas oddaliło od siebie. Kocham ją, ale mnie denerwuje jej zachowanie. Najgorzej jest, gdy nie mogę jej dotknąć, przytulić się do niej. Krzyczy na mnie i się złości, gdy podejdę za blisko niej. Czasami chciałabym się do niej przytulić, ale się boję.

 

Nienawidzę spojrzeń innych ludzi, np. na ulicy albo w autobusie, kiedy stoi tam gdzie jest najmniej ludzi, a jak ktoś przechodzi obok niej to się tak "wygina", żeby ta osoba jej nie dotknęła. Mam wrażenie, że ona nie widzi tych spojrzeń.

 

Dzieli też rzeczy i miejsca na "brudne i czyste". Jak coś upadnie na podłogę idzie do prania. Są też strefy tak "brudne", że po dotknięciu jakiejś rzeczy do tej "strefy", rzeczy idą do kosza. Wiele ubrań, które bardzo lubiłam moja mama wyrzuciła do kosza, za co mam żal do niej, a może nie do niej, tylko do jej choroby.

 

Kiedy byłam młodsza myślałam, że tylko moja mama ma tą chorobę. W sumie nie wiedziałam, że to choroba. Teraz wiem, że źle wtedy myślałam. Wiem, że sprawiłam jej wiele przykrości, bo się kłóciłyśmy przez to. Cieszę się za każdym razem, kiedy słyszę w tv lub czytam w internecie o innych takich przypadkach. Wiem, że nie jest sama i że to jest choroba, którą można wyleczyć.

 

Od dwóch lat nie mieszkam z mamą i na codzień mi to już nie przeszkadza, ale odwiedzam ją. Ona też przyjeżdża do mnie i wtedy znowu wszystko mi się przypomina.

 

Myślę, że ta choroba zaczęła się u mojej mamy gdy mój tata wyjechał za granicę i zostawił ją z dwójką małych dzieci (6 lat i 1,5 roku). Po jakimś czasie przysłał jej papiery rozwodowe. To był ogromny cios dla mojej mamy. Wiem, że wcześniej nie była chora i tata przez to jej nie zostawił, to zaczęło się jak ją zostawił. Myślę, że mama po prostu uciekła w tą chorobę, żeby nie myśleć o tym wszystkim, chciała zapełnić swoje myśli czymś innym. Czasami myślę, że mogłaby zapomnieć o chorobie, gdyby np. znalazła sobie jakieś hobby (teraz nie pracuje i siedzi w domu). Może tak jak uciekła w chorobę gdy chciała zapomnieć o bólu jaki sprawił jej mój tata, to mogłaby zająć swoje myśli czymś innym (jakimś hobby). Co o tym sądzicie?

 

Musiałam to wyrzucić z siebie.

Pozdrawiam wszystkich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×