Skocz do zawartości
Nerwica.com

NN - moja historia, walka i wygrana !!!???


mysia12

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich serdecznie.

Mam 34 lata, z NN zmagam się od ok. 15 lat. !5 lat cierpienia i "zmarnowanego" czasu. Na początku nie wiedziałam, co mi jest. Czułam w sobie napięcie i niepokój, godzinami w myślach powtarzałam różne rzeczy (np. co się wydarzyło, co ktoś powidział, co mam zrobić i co już zrobiłam). Stale porządkowałam mieszkanie. A potem je nieustannie sprawdzałam. Wstawałam z drobiazgowym planem (np. WC, kawa, otworzyć okno, itd.) który nieustannie w myślach sprawdzałam. Koszmar. Na przestrzeni lat to się zmieniało. Czasem dominowało myślenie, czasem porządki i poprawianie, sprawdzanie. Nasiliło się w najlepszym okresie mojego życia - wyszłam za mąż, mieliśmy dobre warunki, miałam dobrą pracę.... a ja musiałam ciągle w myślach powtarzać jakieś sekwencje - tak aby nikt nie przeszkodził, nie przerwał, po kilkanaście, kiladziesiąt razy, do tego sprawdzanie i poprawianie porządku, sporządzanie i sprawdzanie planów.... to mi dało do myślenia, wcześniej sądziłam, że napięcie wynika ze złych okoliczności zyciowych, a tu wszystko dobrze, a ja się męczę... pogrzebałam w internecie, poczytałam o NN i wówczas tylko tyle. Urodziłam córeczkę i dalej planowałam, sprzątałam, myślałam (zamist odpocząć, bawić się, cieszyć). Napięcie i powtarzanie myśli rozrosło się do tego stopnia, że MUSIAŁAM COŚ PRZEMYŚLEĆ prawie nieustannie (kosztem czasu z rodziną, rozmowy, zabawy). I wtedy zapragnęłam to zwalczyć.

Metodę "ściągnęłam" od alkoholików (u nich dotyczy to alkoholu, u mnie myśli) - przetrwać minutę (bez myślenia), godzinę, dzień. Małymi krokami. Bo gdy chciałam TO przerwać "na zawsze" to wpadałam w panikę i poddawałam się pokusie, że chociaż jeszcze raz pomyślę, na jednym się nie kończyło itd. A tak odsuwałam tylko na minutkę. I następną. I tak na tygodnie, miesiące, lata. UDAŁO SIĘ!!!! Mam wolną głowę od 5 lat. Sukces.

NN pozostało, ale w postaci czynnosci - planowanie, porządkowanie. No i napięcie, niepokój. Po urodzeniu drugiego dziecka napięcie tak narosło, że chodziłam rozdrażniona, zaczęłam na nich wrzeszczeć, i wtedy po raz pierwszy poszłam po pomoc. Do psychiatry. Bo wystraszyłam się, że jestem "psychiczna". Psychiatra zapewniła mnie, że nie mam choroby psychicznej i zaleciła psychoterapię u psychologa. Chodziłam do swojej psychoterapeutki 1,5 roku (śr. 2 x mies.). Natrętne czynnosci prawie wygasły. Miałam 6 mies. przerwy i zaczęłam chodzić ( i chodzę obecnie) na terapię indywidualną psychodynamiczną. Moja psychoterapeutka tłumaczy mi, że te objawy są wynikiem moich tłumionych emocji, które zamiast wyrażać na zewnątrz to kieruję do środka i napięcie staje się tak nieznośne, że aby je rozładować to wtedy pojawiają się "mechanizmy obronne" w postaci czynności rozładowujących lęki. A tak naprawdę to powinnam sobie uświadomić co jest moją "traumą" i wyrazić ją. Tylko że u mnie jest to związane z osobą mojej mamy i za nic nie mogę się przełamać aby POCZUĆ złość do niej. Ja WIEM, że miałam złe doświadczenia - bicie pasem, groźby o oddaniu do domu dziecka, przyzwolenie na złe zachowania poza domem (brak mądrej opieki rodzicielskiej w okresie dorastania), ale tak jestem zblokowana, że nie CZUJĘ emocji - byłam wychowywana w przekonaniu, że mamusia jest święta nic złego nie można powiedzieć, trzeba kochać, szanować, troszczyć się, mówić same miłe rzeczy. W dodatku mama leczy się na schizofrenię, ma za sobą próbę samobójczą, boję się, że mogłabym ja spowodować u niej jakieś załamanie.

Rozpisałam się strasznie, ale w nadziei, że może komuś coś się z tego przyda.

Podsumowując - myśli pozbyłam się odsuwając je małymi kroczkami.

Leków nigdy nie brałam.

Natrętnych czynności pozbyłam się w trakcie psychoterapii (omawiając moje emocje z przeszłości). Czuję jeszcze w sobie często napięcie i niepokój - ale nie mam przymusu robienia czegokolwiek!!!! Wiem, że moje złe samopoczucie wynika z krzywd doznanych kiedyś a nie z konieczności zrobienia "czegoś" (sprzątania, planowania).Więc to ogromny sukces. Teraz wiem i chcę wam powiedzieć, że to może się udać. Ze może i wy pozbędziecie się natrętnych myśli lub natrętnych czynności.

Wiem jakim cierpieniem naznaczone jest NN. Trzymam za wszystkich kciuki! To jest możliwe, uwierzcie w siebie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myśli pozbyłam się odsuwając je małymi kroczkami.

Leków nigdy nie brałam.

Natrętnych czynności pozbyłam się w trakcie psychoterapii (omawiając moje emocje z przeszłości).

Mysia, gratulacje za upór i konsekwentne działanie !!

Jednak widać, że da się coś z tym zrobić - naprawdę, tylko pozazdrościć, że chyba możesz czuć się szczęśliwa, że sobie poradziłaś :smile:

 

Metodę "ściągnęłam" od alkoholików (u nich dotyczy to alkoholu, u mnie myśli) - przetrwać minutę (bez myślenia), godzinę, dzień. Małymi krokami. Bo gdy chciałam TO przerwać "na zawsze" to wpadałam w panikę i poddawałam się pokusie, że chociaż jeszcze raz pomyślę, na jednym się nie kończyło itd. A tak odsuwałam tylko na minutkę. I następną. I tak na tygodnie, miesiące, lata. UDAŁO SIĘ!!!!

Dokładnie, jest tak jak piszesz. Ja też się na tym łapię, że jeszcze tylko 1 raz, jeszcze jeden ... i niestety nie można tego natręctwa skończyć. Ale rzeczywiście to przetrwanie i "odkładanie na później" wygląda sensownie, chyba spróbuję tej metody do moich natrętnych czynności... dzięki za inspirację ;)

 

objawy są wynikiem moich tłumionych emocji, które zamiast wyrażać na zewnątrz to kieruję do środka i napięcie staje się tak nieznośne, że aby je rozładować to wtedy pojawiają się "mechanizmy obronne" w postaci czynności rozładowujących lęki. A tak naprawdę to powinnam sobie uświadomić co jest moją "traumą" i wyrazić ją.

Nie napisałaś tylko, czy udało Ci się "wyrazić tą traumę", czy nadal pracujesz nad tym ?

Właściwie to na czym miałoby polegać wyrażenie tego ?

A może już tego nie potrzebujesz ??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Milutki

 

Ja czytają Twoją historię też widziałam wiele podobieństw do moich objawów i może nie dokładnie przykładowych czynności, ale do mechanizmów i napędu - sprawdzanie, czy wszystko dobrze, czy na pewno, no to jeszcze sprawdzić....

 

U mnie pojawiła się ogromna determinacja by to zwalczyć gdy pojawiły się dzieci. Do tego też niewątpliwie podjęta psychoterapia. Sukcesem jest, że zniknęły przymusowe czynności - ale napięcie pozostało. Więc to jeszcze nie całkowity sukces. Teraz bardzo często czuję napięcie i wręcz strach (że mogłabym coś źle zrobić, niewłaściwie...), ale tłumaczę sobie to tym, że już tych napięć nie rozładowuję czynnościami więc są wyraźniej odczuwalne - ale też wiem, że jestem w stanie te napięcia przetrzymać. Jeśli lubisz znać teorie psychologiczne, to akurat wywodzi się z zasad terapii behawioralneo-poznawczej, a dokładnie imlozywnej - zasada habituacji jest taka, że każdy lęk można oswoić, on narasta tylko do pewnego poziomu (nieraz ogromnego, wiem,) a potem zaczyna wygasać!

 

Co do traumy.... i innych emocji.... nie wiem, czy już to umiem, może nie do końca, skoro nadal mam lęki. Chodzę na psychoterapię i tam rozmawiam o swoich uczuciach. Polega to na tym, że ona pyta: co Pani czuje w związku z...? a ja mówię: wydaje mi się, że ta sprawa tak wygląda.... a ona mówi - to nie są uczucia! czyli ja nauczyłam się wszystko brać na rozum a nie na uczucia. A uczucia są w środku i się kotłują i gdy nie mają ujścia, są tłumione, to zlewają się w niepokój i nie znajdując prawidłowego ujścia wychodzą w natrętnych myślach/ czynnościach.

Wracając do traumy - rozmawiałam z mamą, była pełna skruchy i żalu, już samo to, że coś wyraziłam co bolało z przeszłości może jest dobrym kierunkiem, i jej postawa. Efekt taki, że już nie czuję takiej niechęci do kontaktów z nią, bo te moje urazy mnie blokowały.

 

[Dodane po edycji:]

 

Tak się jeszcze zastanawiam ile masz lat i kiedy pojawiły się objawy? Czy masz jakiekolwiek pojęcie co mogło je wywołać? Moje osobiste doświadczenie mówi, że może to być poczucie (niekoniecznie prawda), że się kogoś skrzywdziło lub jakiś przymus - czegoś nie chcemy robić a musimy.

U mnie wyglądało to tak, że wyjechałam za granicę do pracy i było fajnie, ale mama zaczęła pisać, że tęskni, płacze, serce ją boli... żebym dzwoniła codziennie (!) i przyjeżdżała jak najczęsciej... I wtedy zaczęłam mieć napięcia, rytuały... choć wtedy tego nie łączyłam ze sobą! Ale teraz tak to rozumiem - swoim wyjazdem wyrządziłam mamie "krzywdę" i aby jej dalej nie "krzywdzić to musiałam pamiętać (!) aby stale dzwonić, przyjeżdżać (gdybym nie pamiętała stale, to robiłabym to jakbym sama zapragnęła, więc np. raz na tydzień a nie codziennie jak chciała mama) /pewna forma "przymusu" z zewnątrz jeśli chodzi o częstotliwość kontaktów/. I tak wytworzył się mechanizm że coś zapomnę, zaniedbam, nie dopilnuję.

 

Do tego może też faktycznie pewne cechy osobowości jak u Ciebie - zapisywanie, dokładność, potrzeba samotności, powtarzanie czytania (ale w sensie zapamiętania jakiś istotnych treści).

 

Teraz już niby to wszystko rozumiem, ale odczucie pozostało, że przez "zaniedbanie" (niewłaściwe postępowanie) mogłabym znowu kogoś "skrzywdzić" (jak kiedyś mamę). Stąd ten niepokój. Napięcie, lęki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mysia, widać, że rzeczywiście mamy wiele wspólnych cech. I w tej nerwicy, ale również - jak mi się wydaje - charakteru, osobowości (to po sposobie w jaki opisujesz swoją historię :smile: )

Ja też słabo rozpoznaję i uzewnętrzniam swoje uczucia, wszystko biorę na rozum,

więc pewnie te "złe" uczucia gdzieś tam siedzą głęboko i nie mogą znaleźć ujścia.

 

Czyli rozumiem, że psychoterapia jest niezbędna...

Bo sami nie poradzimy sobie z wyrażeniem uczuć, nie wiemy nawet jak się za to zabrać.

Czy celem psychoterapii powinno być właśnie to - nauczenie radzenia sobie z uczuciami i wyrażaniem ich ?? Żeby już nie trzymały się w nas, w środku, i nie powodowały objawów fizycznych ? Czy może chodzi też o coś innego ?

 

Pytałaś o wiek - lat mam podobnie jak Ty, ale objawy dopiero od 3 lat, najpierw nieznaczne, potem coraz silniejsze, teraz bardzo uciążliwe.

Niestety, nie znam przyczyny mojej nerwicy. Teraz raczej nie mam powodów do tego, życie w miarę się układa, może bardziej coś z przeszłości.

Dzięki, że opisałaś swoją przyczynę - właśnie nie wiedziałem, co to może być przykładowo. Teraz rozumiem.

A czy to jest zazwyczaj jedna konkretna przyczyna ? Czy może też być coś ogólnego, np. styl życia, sposób kontaktu z ludźmi ??

 

No, muszę przyznać, że dodałaś mi pozytywnej energii :tel2:

Wiem, że nie będzie łatwo, ale przykład Twój i również kilku innych osób z forum będę ciągle sobie przypominał. Będę wracał do tych postów, bo to - przynajmniej dla mnie - kopalnia wiedzy, doświadczenia i motywacji :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No, muszę przyznać, że dodałaś mi pozytywnej energii :tel2:

Wiem, że nie będzie łatwo, ale przykład Twój i również kilku innych osób z forum będę ciągle sobie przypominał. Będę wracał do tych postów, bo to - przynajmniej dla mnie - kopalnia wiedzy, doświadczenia i motywacji :smile:

 

Cieszę się :yeah: Ja przeżyłam w przeszłości wiele naprawdę bardzo ciężkich etapów NN i nie miałam żadnego kontaktu z ludźmi o podobnych problemach. A to jest bardzo ważne. Nawet teraz, gdy "wychodzę" powolutku na prostą te rozmowy tutaj wiele mi dają.

 

[Dodane po edycji:]

 

Mysia, widać, że rzeczywiście mamy wiele wspólnych cech. I w tej nerwicy, ale również - jak mi się wydaje - charakteru, osobowości (to po sposobie w jaki opisujesz swoją historię :smile: )

Ja też słabo rozpoznaję i uzewnętrzniam swoje uczucia, wszystko biorę na rozum,

więc pewnie te "złe" uczucia gdzieś tam siedzą głęboko i nie mogą znaleźć ujścia.

 

Tak mi się wydaje, że może właśnie podobieństwo osobowości lub charakteru powoduje, że mamy podobne mechanizmy zaburzeń. Co z kolei może być cennym źródłem wymiany doświadczeń :comone:

 

[Dodane po edycji:]

 

Czyli rozumiem, że psychoterapia jest niezbędna...

Bo sami nie poradzimy sobie z wyrażeniem uczuć, nie wiemy nawet jak się za to zabrać.

Czy celem psychoterapii powinno być właśnie to - nauczenie radzenia sobie z uczuciami i wyrażaniem ich ?? Żeby już nie trzymały się w nas, w środku, i nie powodowały objawów fizycznych ? Czy może chodzi też o coś innego ?

 

Pytałaś o wiek - lat mam podobnie jak Ty, ale objawy dopiero od 3 lat, najpierw nieznaczne, potem coraz silniejsze, teraz bardzo uciążliwe.

Niestety, nie znam przyczyny mojej nerwicy. Teraz raczej nie mam powodów do tego, życie w miarę się układa, może bardziej coś z przeszłości.

Dzięki, że opisałaś swoją przyczynę - właśnie nie wiedziałem, co to może być przykładowo. Teraz rozumiem.

A czy to jest zazwyczaj jedna konkretna przyczyna ? Czy może też być coś ogólnego, np. styl życia, sposób kontaktu z ludźmi ??

 

 

Nie wiem jak to jest z przyczynami tak ogólnie. Wykryłam swoją własną, ale to dopiero po 15 latach... W Twoim przypadku - jeśli to nie zaczęło się w okresie dojrzewania to raczej wykluczyłabym jakieś traumy z dzieciństwa czy błędy wychowawcze (ale to taka moja amatorska interpretacja). Skłaniam się ku twierdzeniu, że jeśli zaczęło się 3 lata temu to przyczyna znajduje się 3 lata temu. Ale być może nie jesteś gotowy tego dostrzec.

Czego się boisz, co wywołuje Twój niepokój/ natręctwa? Boisz się, że COŚ zrobisz Źle (o ile dobrze zrozumiałam). Co takiego mogłeś kiedyś zrobić źle, że teraz się tego obawiasz i musisz się kontrolować? Możesz jeszcze nie znać odpowiedzi na to pytanie. A może to nie jest własciwe pytanie, może Twoja przyczyna leży w czym innym?

Jedno pytanie mi się nasuwa? Czy ok. 3 lata temu nie zerwałeś/ lub nie odrzuciłeś dziewczyny, nie wiązało się to z jakimiś zatargami, lub bardzo złym samopoczuciem tej osoby?

Moje odkrycie przyczyny to w jakimś stopniu na pewno zasługa terapii. Uświadamianie pewnych praw, praca nad zrozumieniem siebie i swoich uczuć.

 

[Dodane po edycji:]

 

Tyle się napisałm i mi znikło :why:

 

Chciałam Ci odpowiedzieć na wcześniejsze pyt. dot. kierowania uczuć do środka.

 

Np. ktoś mi zrobi/ powie ciś niefajnie. Omawiam to z terapeutką. Pyta co czuję. Moja odp.: jest mi przykro, boli mnie to ...(czyli kieruję to do środka)potem szukam usprawiedliwień: może ona tak nie myśłi, może to gafa (czyli biorę to na rozum). Terapeutka pyta dalej: co czujesz do tej osoby? moja odp.: NIC. podobno zdrową reakcją emocjonalną byłoby poczuć do tej osoby złość (lub coś podobnego)

 

[Dodane po edycji:]

 

Tak się jeszcze zastanawiałam, że nasze natręctwa symbolizują pewne sprawy z życia.

Powtórzę swoje: lęk, że "zapomnę, zaniedbam, nie dopilnuję" oznaczał pierwotnie (i pewnie wówczas nieuświadamianie)- zapomnę o mamie (więc aby nie zapomnieć trzeba myśleć, pamiętać, kontrolować), a gdy zapomnę to ją zaniedbam i "skrzywdzę" (pojawia się ogromy przymus pamiętania i kontroli -> niepokój -> czynności). Czyli u mnie niepokój wywołuje przymus pamiętania i kontroli wynikający z obawy, że zapomnę/ zaniedbam i poczucie winy i obawa że skrzywdzę swoim zaniedbaniem.

 

Długi wstęp był do tego co chcę napisać o Tobie Milutki. Zastanowiło mnie Twoje upewnianie, czy coś jest. Przekłada się to na jakieś nieznaczące przedmioty, ale może to jest symbol czegoś co kiedyś utraciłeś/ lub nie utraciłeś, ale nie jesteś pewny czy masz/ lub będziesz miał zawsze? To nie musi być przedmiot, może być uczucie, osoba, relacja, praca...Boisz się tego ale sobie w pełni nieuświadamiasz. Więc masz to uczucie i próbujesz je przełożyć na to co jest realne wokół Ciebie - jakieś przedmioty, które sprawdzasz, czy na pewno są...

 

Przepraszam, jeśli błędnie interpretuję lub zanadto wnikam w Twoje przeżycia. Takie miałam po prostu refleksje, podążając ścieżkami jakimi kiedyś sama podążałam.... ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tyle się napisałm i mi znikło :why:
Możesz sobie pisać odpowiedzi w jakimś edytorze, zapisywać w pliku, a potem wrzucać na forum.

Ja tak czasem piszę, właśnie żeby nie stracić swojej pracy, ale też dlatego, że jest łatwiej i wygodniej :smile:

 

Tak mi się wydaje, że może właśnie podobieństwo osobowości lub charakteru powoduje, że mamy podobne mechanizmy zaburzeń. Co z kolei może być cennym źródłem wymiany doświadczeń :comone:
wysłałem Ci wiadomość PW

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tyle się napisałm i mi znikło :why:
Możesz sobie pisać odpowiedzi w jakimś edytorze, zapisywać w pliku, a potem wrzucać na forum.

Ja tak czasem piszę, właśnie żeby nie stracić swojej pracy, ale też dlatego, że jest łatwiej i wygodniej :smile:

 

Dobry pomysł, czasem irytuje mnie pisanie tutaj, ja już dawno skończę pisać a tu dopiero wyświetlają się kolejne literki z kilku zdań wstecz!!! :pirate:

 

[Dodane po edycji:]

 

Wpadłam właśnie na COŚ "odkrywczego", pozornie logicznego, co dopiero teraz zauważyłam.... Moje rytuały i natrętne czynności np. sprawdzanie idealnego porządku, mają (zastępczo) zapewnić mi odczucie, którego w mojej psychice brakuje, czyli poczucie, że wszystkiego dopilnowałam, o wszystko zadbałam, że jestem w porządku, że wszystko jest dobrze. Zastępczymi czynnościami "produkuję" sobie odczucie, które jest mi potrzebne i którego kiedyś mi zabrakło... tyle, że tak naprawdę to nie chodzi o porządek w domu.... tylko własnie tę lukę w moich odczuciach, którą próbuję sobie zapełnić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wpadłam właśnie na COŚ "odkrywczego", pozornie logicznego, co dopiero teraz zauważyłam.... Moje rytuały i natrętne czynności np. sprawdzanie idealnego porządku, mają (zastępczo) zapewnić mi odczucie, którego w mojej psychice brakuje, czyli poczucie, że wszystkiego dopilnowałam, o wszystko zadbałam, że jestem w porządku, że wszystko jest dobrze. Zastępczymi czynnościami "produkuję" sobie odczucie, które jest mi potrzebne i którego kiedyś mi zabrakło... tyle, że tak naprawdę to nie chodzi o porządek w domu.... tylko własnie tę lukę w moich odczuciach, którą próbuję sobie zapełnić...

Mysia, tu się z Tobą nie zgodzę, coś mi wygląda, że spłyciłaś istotę Twojej nerwicy. Przecież Twoim problemem nie jest poczucie nieporządku (braku porządku), ani też "luka w Twoich odczuciach, którą próbujesz sobie zapełnić".

Z tego co się zorientowałem na temat NN, to co napisałaś powyżej to ciągle tylko OBJAWY nerwicy.

 

Gdzieś wyczytałem, że przy NN występuje przeniesienie lęku z rzeczy/osoby/czynności powodującej poczucie winy i trudnej do opanowania (u Ciebie: relacja "Ty na wyjeździe i Twoja mama") na rzeczy/czynności, które da się opanować (u Ciebie: porządki w domu), i dzięki temu można usunąć pierwotny lęk (u Ciebie: lęk przed skrzywdzeniem mamy).

Ja to tak rozumiem, że lęk pochodzący z Twojej relacji z mamą został przeniesiony na grunt porządków domowych i właśnie tam "zneutralizowany", bo można wykonać dokładnie tą czynność (posprzątać), co powoduje uczucie zadowolenia, że sytuacja jest opanowana i nie ma już się czego obawiać. Może też jest tak, że z kolei ten wynik ("brak lęku") "wraca" na Twoją relację z mamą i w efekcie umysł odczuwa ulgę, że tego pierwotnego lęku już nie ma.

 

To znaczy, chciałem tylko napisać, że nadal pierwotnym źródłem lęków była Twoja relacja z mamą, a wszystko inne to już tylko objawy: pośrednie (lęk przed nieporządkiem, przeniesiony) i bezpośrednie (realizacja porządków, czyli neutralizacja lęku).

 

Krótko: nie próbujesz "zapełnić luki w odczuciach", raczej nadal próbujesz neutralizować pierwotny lęk.

 

Oczywiście, nie wszystko co napisałem musi być prawdą, więc proszę o komentarz.

 

U mnie wyglądało to tak, że wyjechałam za granicę do pracy i było fajnie, ale mama zaczęła pisać, że tęskni, płacze, serce ją boli... żebym dzwoniła codziennie (!) i przyjeżdżała jak najczęsciej... I wtedy zaczęłam mieć napięcia, rytuały... choć wtedy tego nie łączyłam ze sobą! Ale teraz tak to rozumiem - swoim wyjazdem wyrządziłam mamie "krzywdę" i aby jej dalej nie "krzywdzić to musiałam pamiętać (!) aby stale dzwonić, przyjeżdżać (gdybym nie pamiętała stale, to robiłabym to jakbym sama zapragnęła, więc np. raz na tydzień a nie codziennie jak chciała mama) /pewna forma "przymusu" z zewnątrz jeśli chodzi o częstotliwość kontaktów/. I tak wytworzył się mechanizm że coś zapomnę, zaniedbam, nie dopilnuję.

Zaintrygowała mnie Twoja przyczyna nerwicy.

Wybacz, że trochę podrążę ten temat, chciałbym coś więcej zrozumieć.

Czy Twoja relacja z mamą po Twoim wyjeździe mogła spowodować aż takie skutki - nerwicę ?

Ja rozumiem, że było Twoje poczucie winy, że ją zostawiasz, ale człowiek przecież wiele razy w życiu ma sytuacje o podobnych skutkach, w pracy, w domu, przypadki odrzucania przyjaźni, miłości... przykładów można by mnożyć.

Oczywiście nie znam Ciebie i zapewne Twoja mama była dla Ciebie kimś na tyle ważnym, że powodowało to jakieś ekstremalne poczucie winy z dalszymi wiadomymi skutkami.

Mam tylko taką obserwację, że ludzie tyle razy w życiu przechodzą trudne chwile, że praktycznie każda co bardziej wrażliwa osoba musiałaby mieć nerwicę... (a może i tak jest ??), bo każdy prędzej czy później zetknie się z problemem, który u niego wywoła poczucie winy ze skutkami nerwicy. Czy wobec tego nerwica jest czymś nieuniknionym ? Czeka nas to, nawet jeżeli żyjemy w miarę porządnie, starając się nie doświadczać jakichś bardzo silnych przeżyć ?

Mysia, wybacz mi to porównanie, ale mam wrażenie, że pozostawienie przez Ciebie mamy (przecież tylko na jakiś czas, z możliwością stałego kontaktu z nią), wydaje mi się nie tak bardzo ekstremalnym przeżyciem, jakiego mogą doświadczyć np. osoby, od których odszedł mąż, żona, rodzice stracili dziecko i obwiniają siebie, czy temu podobne nieszczęścia. Jeszcze raz przepraszam, jeżeli odczułaś to jako umniejszanie ważności Twoich uczuć do mamy. Nie to było moją intencją. Chciałbym tylko zrozumieć, jakiego rodzaju przeżycia, jak silne, czy w jaki sposób odczuwane - mogą powodować nerwicę.

Bo u mnie, na przestrzeni ostatnich paru lat takich istotnych przeżyć na razie nie znalazłem.

Przeciwnie, właśnie w ostatnich latach zaczęło się moje - takie w miarę normalne - życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wpadłam właśnie na COŚ "odkrywczego", pozornie logicznego, co dopiero teraz zauważyłam.... Moje rytuały i natrętne czynności np. sprawdzanie idealnego porządku, mają (zastępczo) zapewnić mi odczucie, którego w mojej psychice brakuje, czyli poczucie, że wszystkiego dopilnowałam, o wszystko zadbałam, że jestem w porządku, że wszystko jest dobrze. Zastępczymi czynnościami "produkuję" sobie odczucie, które jest mi potrzebne i którego kiedyś mi zabrakło... tyle, że tak naprawdę to nie chodzi o porządek w domu.... tylko własnie tę lukę w moich odczuciach, którą próbuję sobie zapełnić...

Mysia, tu się z Tobą nie zgodzę, coś mi wygląda, że spłyciłaś istotę Twojej nerwicy. Przecież Twoim problemem nie jest poczucie nieporządku (braku porządku), ani też "luka w Twoich odczuciach, którą próbujesz sobie zapełnić".

Z tego co się zorientowałem na temat NN, to co napisałaś powyżej to ciągle tylko OBJAWY nerwicy.

 

Gdzieś wyczytałem, że przy NN występuje przeniesienie lęku z rzeczy/osoby/czynności powodującej poczucie winy i trudnej do opanowania (u Ciebie: relacja "Ty na wyjeździe i Twoja mama") na rzeczy/czynności, które da się opanować (u Ciebie: porządki w domu), i dzięki temu można usunąć pierwotny lęk (u Ciebie: lęk przed skrzywdzeniem mamy).

Ja to tak rozumiem, że lęk pochodzący z Twojej relacji z mamą został przeniesiony na grunt porządków domowych i właśnie tam "zneutralizowany", bo można wykonać dokładnie tą czynność (posprzątać), co powoduje uczucie zadowolenia, że sytuacja jest opanowana i nie ma już się czego obawiać. Może też jest tak, że z kolei ten wynik ("brak lęku") "wraca" na Twoją relację z mamą i w efekcie umysł odczuwa ulgę, że tego pierwotnego lęku już nie ma.

 

To znaczy, chciałem tylko napisać, że nadal pierwotnym źródłem lęków była Twoja relacja z mamą, a wszystko inne to już tylko objawy: pośrednie (lęk przed nieporządkiem, przeniesiony) i bezpośrednie (realizacja porządków, czyli neutralizacja lęku).

 

Krótko: nie próbujesz "zapełnić luki w odczuciach", raczej nadal próbujesz neutralizować pierwotny lęk.

 

Oczywiście, nie wszystko co napisałem musi być prawdą, więc proszę o komentarz.

 

Bardzo mi się podoba Twoja odpowiedź. Dokładnie tak ja to rozumiem i to właśnie miałam na myśli. Ja właśnie przenoszę swoje lęki na czynności, które da się opanować (porządki) – dalej piszesz, że wykonanie tych czynności pomaga zneutralizować ten lęk – a dalej już wspólnie uważamy, że to (cyt.) „powoduje uczucie zadowolenia, że sytuacja jest opanowana i nie ma już się czego obawiać” = zgadzamy się więc oboje tyle, że może inaczej nieco to ujęłam ja, a inaczej Ty.

Ja to nazwałam chyba zastępczym odczuciem, że dopilnowałam COŚ (wobec lęku, że mogłabym czegoś zapomnieć, zaniedbać, niedopilnować!)

 

[Dodane po edycji:]

 

 

U mnie wyglądało to tak, że wyjechałam za granicę do pracy i było fajnie, ale mama zaczęła pisać, że tęskni, płacze, serce ją boli... żebym dzwoniła codziennie (!) i przyjeżdżała jak najczęsciej... I wtedy zaczęłam mieć napięcia, rytuały... choć wtedy tego nie łączyłam ze sobą! Ale teraz tak to rozumiem - swoim wyjazdem wyrządziłam mamie "krzywdę" i aby jej dalej nie "krzywdzić to musiałam pamiętać (!) aby stale dzwonić, przyjeżdżać (gdybym nie pamiętała stale, to robiłabym to jakbym sama zapragnęła, więc np. raz na tydzień a nie codziennie jak chciała mama) /pewna forma "przymusu" z zewnątrz jeśli chodzi o częstotliwość kontaktów/. I tak wytworzył się mechanizm że coś zapomnę, zaniedbam, nie dopilnuję.

Zaintrygowała mnie Twoja przyczyna nerwicy.

Wybacz, że trochę podrążę ten temat, chciałbym coś więcej zrozumieć.

Czy Twoja relacja z mamą po Twoim wyjeździe mogła spowodować aż takie skutki - nerwicę ?

Ja rozumiem, że było Twoje poczucie winy, że ją zostawiasz, ale człowiek przecież wiele razy w życiu ma sytuacje o podobnych skutkach, w pracy, w domu, przypadki odrzucania przyjaźni, miłości... przykładów można by mnożyć.

Oczywiście nie znam Ciebie i zapewne Twoja mama była dla Ciebie kimś na tyle ważnym, że powodowało to jakieś ekstremalne poczucie winy z dalszymi wiadomymi skutkami.

Mam tylko taką obserwację, że ludzie tyle razy w życiu przechodzą trudne chwile, że praktycznie każda co bardziej wrażliwa osoba musiałaby mieć nerwicę... (a może i tak jest ??), bo każdy prędzej czy później zetknie się z problemem, który u niego wywoła poczucie winy ze skutkami nerwicy. Czy wobec tego nerwica jest czymś nieuniknionym ? Czeka nas to, nawet jeżeli żyjemy w miarę porządnie, starając się nie doświadczać jakichś bardzo silnych przeżyć ?

Mysia, wybacz mi to porównanie, ale mam wrażenie, że pozostawienie przez Ciebie mamy (przecież tylko na jakiś czas, z możliwością stałego kontaktu z nią), wydaje mi się nie tak bardzo ekstremalnym przeżyciem, jakiego mogą doświadczyć np. osoby, od których odszedł mąż, żona, rodzice stracili dziecko i obwiniają siebie, czy temu podobne nieszczęścia. Jeszcze raz przepraszam, jeżeli odczułaś to jako umniejszanie ważności Twoich uczuć do mamy. Nie to było moją intencją. Chciałbym tylko zrozumieć, jakiego rodzaju przeżycia, jak silne, czy w jaki sposób odczuwane - mogą powodować nerwicę.

Bo u mnie, na przestrzeni ostatnich paru lat takich istotnych przeżyć na razie nie znalazłem.

Przeciwnie, właśnie w ostatnich latach zaczęło się moje - takie w miarę normalne - życie.

 

[Dodane po edycji:]

 

Milutki

Zastanawiałam się nad Twoimi pytaniami. Przede wszystkim każdy człoweik jest inny (banał, wiem). Takie pytania jednak się pojawiają, czytałam kiedyś artykuł o grupce 4 studentów w Tatrach - zagubili się i po nocy w górach dwóch z nich przeżyło dwóch nie. Dlaczego? Założenie jest, że wszyscy byli młodzi, silni, zdrowi. A jedna tylko dwóch przeżyło. Z tymi wydarzeniami w życiu, o których piszesz - utrata miłości, tragedie, utrata dziecka - to raczej mi się wydaje, że ludzie reagują wtedy depresją. Z kolei nerwica jako skutek przeżyć związanych z naszym wnętrzem - gdy my sami nie radzimy sobie z jakimiś niejasnymi sytuacjami, konfliktem emocjonalnym. U mnie był to konflikt JA (ułożenie sobie życia) wobec MAMY (jej złe/ lub dobre samopoczucie). Tak silne wówczas przezywała emocje (płacz, tęsknota cierpienie, pisała mi stale kartki ze słowami - płakałam, płaczę i będę płakać, rozpaczała, gdy nie zadzwoniłam jeden dzień a nawet godzinę później niż ustalone) - że spowodowało to na mnie naprawdę silną presję PAMIĘTANIA, kierowania się rozumem, sprawdzania, czy na pewno wszystko robię dobrze, by znowu nie wywołać jakiś złych emocji... Tak to teraz postrzegam i interpretuję. Jak piszesz, wiele osób wyjeżdża, pozostawia bliskich - ale uwierz mi, nie każy bliski tak reaguje jak moja mama. Może to nie da się tak opisać, ale spróbuj to sobie wyobrazić - chcesz żyć po swojemu, organizujesz sobie pracę, życie towarzyskie, prywatne, jest ci dobrze, masz chęć dzwonić do mamy raz, moze dwa w tygodniu, gdy zapragniesz z nią porozmawiać. A tu dostajesz wyraźne sygnały, że ona cierpi, płacze, rozpacza, gdy nie dzwonisz codziennie o tej samej porze, nie przyjeżdzasz co 3 tyg, a nawet gdy przyjedziesz to rozpacza przy wyjeździe....Ja bym chciała (wówczas), aby "kibicowała" mi wobec moich stara życiowych, cieszyła się moimi sukcesami, cieszyła się moim kontaktem takim jaki był z mojej strony. Jasne, że mogła tęsknić, ale czy to naprwadę TAK WIELKA KRZYWDA?

Może "nie musiałam" reagować nerwicą (gdybym miała wybór ;) ), ale myślę, że to kwestia jakiejś niedojrzałości emocjonalnej, że nie umiałam sobie z tym poradzić. Inny człowiek może poradziłby sobie inaczej.

 

[Dodane po edycji:]

 

Hmm, dalej się zastanawiam nad przyczynami nerwicy. Z reguły jest to niepokój/lęk, że stanie się coś złego -> (neutralizujące) działania

 

u mnie tak bym to rozpisała: niepokój/lęk, że gdy czegoś zaniedbam, nie dopilnuję to stanie się coś złego - jest spowodowany doświadczeniem z przeszłości, że nieświadomie swoim zaniedbaniem (np. dzwonieniem nie codziennie) sprawiałam coś b. złego, moja mama cierpiała, płakała. Stąd przymus działania na rozum, pamiętania, sprawdzania - tak u mnie się ougólniło na wszelkie aspekty życiowe. Boję się, że znowu coś nieświadomie mogłabym zrobić źle i wyrzadzić komuś "krzywdę".

 

u innych pomyśałam, że może nie jest to trauma z przeszłości, ale z przyszłości np. wyobraźnia, obawa, lęk, przed tym, co może się wydarzyć. Jeśli ktoś ma wielką obawę przed smiercią bliskiej osoby, utratą czegoś lub kogoś, bo takie myśli czy wyobrażenia przyszły mu na myśl... Tu takim bodźcem nie są doświadczenia z przeszłości ale wyobraźnia sama w sobie.

 

[Dodane po edycji:]

 

Może "nie musiałam" reagować nerwicą (gdybym miała wybór ;) ), ale myślę, że to kwestia jakiejś niedojrzałości emocjonalnej, że nie umiałam sobie z tym poradzić. Inny człowiek może poradziłby sobie inaczej.

 

Tak jeszcze o tym rozmyślam i stwierdzam, że tu dochodzi dodatkowy element nerwicy - stłumienie emocji. Ja nie chciałam dzwonić codziennie o tej samej porze i broń boże 15 minut później!!! Ale moja niedojrzałośc polegała na tym że nie umiałam powiedzieć NIE. Nie umiałam powiedzieć mamie, że nie chcę dzwonić codziennie, że zadzwonię raz na kilka dni... I może to jest sedno całej sprawy - wobec tych wszystkich okoliczności, które opisałam wcześniej. Gdybym umiała żyć w zgodzie ze swoimi emocjami to dzwoniłabym gdy sama bym tego zapragnęła. Dzwoniłam pod przymusem, bojąc się, że COŚ stanie się złego (mama będzie płakać) i ten przymus i te stłumione emocje wywoływały wewnętrzne napięcie, niepokój i czynności "neutralizujace". Klasyczny konflikt, czyż nie??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastępczymi czynnościami "produkuję" sobie odczucie, które jest mi potrzebne i którego kiedyś mi zabrakło... tyle, że tak naprawdę to nie chodzi o porządek w domu.... tylko własnie tę lukę w moich odczuciach, którą próbuję sobie zapełnić...
Ja to nazwałam chyba zastępczym odczuciem, że dopilnowałam COŚ (wobec lęku, że mogłabym czegoś zapomnieć, zaniedbać, niedopilnować!)
OK, jasne, rozumiem teraz :smile:

Po prostu jak to czytałem, to zabrakło mi jakiegoś zdania podsumowującego, odnoszącego się do pierwotnych przyczyn Twojej nerwicy (myślałem, że nagle o tym "zapomniałaś" :D )

 

Z tymi wydarzeniami w życiu, o których piszesz - utrata miłości, tragedie, utrata dziecka - to raczej mi się wydaje, że ludzie reagują wtedy depresją. Z kolei nerwica jako skutek przeżyć związanych z naszym wnętrzem - gdy my sami nie radzimy sobie z jakimiś niejasnymi sytuacjami, konfliktem emocjonalnym
Fajnie to rozróżniłaś:

- depresja jako wynik bardziej czynników zewnętrznych, na które być może nie mieliśmy wpływu

- nerwica jako skutek przeżyć bardziej związanych z naszym wnętrzem, wykonywanie rzeczy wbrew sobie, swoim emocjom

 

Podoba mi się - tu już widzę jakiś porządek.

 

 

... dzwoniłam pod przymusem, bojąc się, że COŚ stanie się złego (mama będzie płakać) i ten przymus i te stłumione emocje wywoływały wewnętrzne napięcie, niepokój i czynności "neutralizujace". Klasyczny konflikt, czyż nie??
Rzeczywiście, bardzo dokładnie to rozpracowałaś...

Tak... tłumienie emocji, niedojrzałość emocjonalna, brak asertywności, wyobraźnia ...

 

Mysia, wielkie dzięki za te wszystkie wyjaśnienia, a w zasadzie wykład na temat przyczyn nerwicy. 8)

Na pewno jeszcze nie raz sobie poczytam i przemyślę, co tu napisałaś. Dałaś mi dużo materiału do przemyśleń...

 

PS. polecam wszystkim do przestudiowania

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też długo debatowałem na przyczyną swojej NN,ale biorąc pod uwagę ,że mam te chorobe od małego dziecka (chyba zaczelo sie w 6 badz 7 roku zycia) nic takiego znalesc nie mogę.Tym bardziej ze z tego co pamietam zawsze byłem wzorowa kochany i mialem troskliwą opieke.A wieć moze juz sie urodzilem z NN? Uwarunkowanie biologiczne? :silence:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po prostu jak to czytałem, to zabrakło mi jakiegoś zdania podsumowującego, odnoszącego się do pierwotnych przyczyn Twojej nerwicy (myślałem, że nagle o tym "zapomniałaś" :D )

 

hihi, ja i zapomnieć???? ;)

 

[Dodane po edycji:]

 

Podoba mi się - tu już widzę jakiś porządek.

 

Milutki - Twoje słowo-klucz to "porządek" .... ale i tak cieszę się, że moje hipotezy do Ciebie przmawiają :smile:

 

[Dodane po edycji:]

 

Rzeczywiście, bardzo dokładnie to rozpracowałaś...

 

taak, moje słowo-klucz to rozpracowywać ;) to ten mój mały demonik co we mnie siedział (a może nadal tam jest)

 

To nie miał być wykład, tyle miałam w sobie przemyśleń, którymi chciałam się podzielić... :D

 

[Dodane po edycji:]

 

Też długo debatowałem na przyczyną swojej NN,ale biorąc pod uwagę ,że mam te chorobe od małego dziecka (chyba zaczelo sie w 6 badz 7 roku zycia) nic takiego znalesc nie mogę.Tym bardziej ze z tego co pamietam zawsze byłem wzorowa kochany i mialem troskliwą opieke.A wieć moze juz sie urodzilem z NN? Uwarunkowanie biologiczne? :silence:

 

a jak tak wierzę w jakieś przyczyny.... ;)

trochę mnie przestraszyłeś, co można więcej zrobić aby dziecko uchronić przed tym, skoro piszesz, że miałeś troskliwą opieką i mimo to masz NN?

Może pamiętasz jakiś moment/ wydarzenie/ skojarzenie kiedy to się zaczęło? i jakie miałeś objawy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie pamiętam takie wydarzenia.Odkąd zaczełem stawać na nogi i rozumować jako tako to pojawiły sie problemy.Objawow miałem wiele np;pamietam jak prosilem rodzicow żeby ciagle pokazywali mi swoje czoła bo myślałem ze maja je jakosc inaczej uformowane :pirate: .I takie obsesyjnie myslenie i sprawdzenie tego u innych trawalo calymi godzinami.Póżniej w miarę jak dojrzewałem natręctwa przybierały coraz to inne formy.Kurde chya na naprawde musialem się z tym urodzić bo niczego w zyciu nigdy mi nie brakowalo.Nie bylem tez przesadnie rozpieszczany bo mam też siostrę.Rodzice zawsze darzyli się miłościa,nastrój takiej prawdziwej rodzinnej atmosfery.A wszystko zaczelo sie jeszcze przed tym jak poszedlem do szkoly.

 

 

Widocznie niektorzy skazani są na wieczne cierpienie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pozwolicie że się włączę,widzę dużo wspólnych cech:rodzice darzyli się miłością,rodzinna atmosfera,święta mamusia(tak jak u mysi),taki porządek i harmonia,które tylko ja niszczyłem :mrgreen:

Byłem tą czarną owcą,ale dzisiaj widzę,że właśnie to mnie uratowało.Psychologowie stwierdzają,że tylko ci potrafią coś zrobić,ruszyć do przodu,którzy odrzucą neurotyczne związki ze swoją rodziną(rodzinne układy).

Moi bracia siedzą w domu,tylko ja mam swoją rodzinę.

Ale o czym innym chciałem.Najbardziej nurtuje mnie relacja nerwica-a sprawy sumienia.To bardzo ważny,a pomijany(bo delikatny)temat.

Moje wyjście z NN (myślowych) zaczęło się od przebaczenia samemu sobie.Odstawiłem leki.

A czy te porządkowanie i skrupulatność nie mają takiego przełożenia:mam chaos w swoim wnętrzu(swoim sumieniu),to przynajmniej niech na zewnątrz będzie absolutny porządek(i niech rzutuje na całego mnie).

Przepraszam,ale to chyba nie są sprawy na forum...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz do wszystkiego musze sie zmuszac i z niczego nie czerpie przyjemnosci:) tak mnie kontroluja natrętne myśli.Ale nie poddaje sie!

 

U psychologa bylem aczkolwiek ja zdazylem juz poznac wszystkie mechanizmy radzenia sobie z moja choroba i nie widze sensu szukania pomocy u psychologa..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tam nie wierzę,że w Twoim domu panowała zdrowa,rodzinna atmosfera.Gdyby tak było,nie byłoby z Tobą takich historii.

Rozpracować mechanizmy-to za mało.Trzeba dążyć do prawdy o sobie,swojej rodzinie,swoim życiu...To często bardzo bolesne sprawy,by mieć odwagę w to wejść i się nie załamać,trzeba mieć jakąś podporę,jakiś fundament.Psycholog nic tu nie pomoże.

"Poznacie prawdę,a prawda was wyzwoli"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tam nie wierzę,że w Twoim domu panowała zdrowa,rodzinna atmosfera.Gdyby tak było,nie byłoby z Tobą takich historii.

Rozpracować mechanizmy-to za mało.Trzeba dążyć do prawdy o sobie,swojej rodzinie,swoim życiu...To często bardzo bolesne sprawy,by mieć odwagę w to wejść i się nie załamać,trzeba mieć jakąś podporę,jakiś fundament.Psycholog nic tu nie pomoże.

"Poznacie prawdę,a prawda was wyzwoli"

 

Poznać siebie to podstawa, swoje uczucia, potrzeby. Zmienić postrzeganie siebie, świata. Ja jednak jestem zdania, że psychoterapeuta jest w tym niezbędny, a jego pomoc ogromna.

Ja np. bardzo dużo "rozpracowałam" sama, z przeszłości, przyczyny moich dolegliwości wydarzenia, fakty). Ale sama raczej nie zauważyłabym jaki to przyniosło dodatkowy skutek (te przyczyny). Zauważyła to moja psychoterapeutka. Rozmawiamy na różne tematy, coś jej opowiadam, a ona zauważa (nie raz) - "bardzo dobrze Pani sobie zdaje sprawę z uczuć mamy, męża, innych osób, ale jakie są Pani uczucia w tej sytuacji?" I ja dopiero to dostrzegam, że ja pomijam swoje uczucia, są stłumione, NIE CZUJĘ ich, i to jest dla mnie tak naturalne, że sama bym tego nie dostrzegła. Teraz pracujemy nad wydobywaniem moich uczuć. Ciężko jest żyć "po swojemu" i w zgodzie z sobą, gdy się nie zna swoich uczuć.

 

[Dodane po edycji:]

 

Cytat, który mi się szczególnie spodobał:

 

Udana terapia może mi pomóc nabrać umiejętności bycia w kontakcie ze wszystkimi moimi uczuciami oraz z moją własną historią, co zapewni mi zrozumienie i wytłumaczenie dla intensywności moich reakcji. Pozwoli też złagodzić tę intensywność, nie zostawiając w ciele przypadkowych śladów, jakie odciskają się w nim, gdy dochodzi do tłumienia emocji, które nie mogły dotrzeć do poziomu świadomości

 

post232792.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tam nie wierzę,że w Twoim domu panowała zdrowa,rodzinna atmosfera.Gdyby tak było,nie byłoby z Tobą takich historii.

Rozpracować mechanizmy-to za mało.Trzeba dążyć do prawdy o sobie,swojej rodzinie,swoim życiu...To często bardzo bolesne sprawy,by mieć odwagę w to wejść i się nie załamać,trzeba mieć jakąś podporę,jakiś fundament.Psycholog nic tu nie pomoże.

"Poznacie prawdę,a prawda was wyzwoli"

 

 

No tak..jeszcze napisz dokladnie jak u mnie było.Jak cos Ciebie nie dotyczy to lepiej zachowaj to dla siebie;).Taka rada :blabla:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem,czy jest sens to kontynuować,bo reagujesz na temat:,"rodzina" trochę nerwowo ;) ,jak nie chcesz,to nie odpowiadaj:

-Co rozumiesz przez zdanie:byłem wzorowo kochany.

-jak wyglądają Twoje relacje z rówieśnikami?(nie wiem ile masz lat),z dziewczynami?

-jak tak w ogóle radzisz sobie w życiu?

-czy potrafiłbyś np. zostawić swoją rodzinę i wyjechać na drugi koniec Polski by zacząć swoje życie samodzielnie?Spróbuj to sobie wyobrazić.Jak zareagowaliby rodzice?

Powiem Ci że ja za te pytania uzyskałbym bardzo mało punktów w skali powiedzmy od 1-10

Powiem jeszcze,że ja dopiero wiele lat po śmierci mojej matki odkrywam,że padłem ofiarą wielkiej mistyfikacji-tej rodziny.Wcześniej już coś mi dzwoniło,ale jeszcze tak szczątkowo,chaotycznie.

Wyjedż,zacznij widzieć,dojrzewać,przekonasz się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wracając do tematu wątku - czyli mojej historii. Chcę się z wami podzieliś wynikami mojej samoobserwacji. Może już o pewnych istotnych punktach pisałam, przepraszam jeśli się powtarzam, ale chciałam to zestawić w jednym poście. Co u mnie wpłynęło i mogłoby nadal wpływać na napięcie+natręctwa czyli NN:

1. poczucie winy

2. przymus

3. tłumione uczucia

4. jak siebie postrzegam

 

Pkt. 1, poczucie winy, udało mi się rozpracować, czyli zrozumieć i chyba "zrzucić" z siebie, co od razu znacząco poprawiło moje samopoczucie!

Pkt. 4 jak siebie postrzegam - odkryłam, że uważałam siebie za osobę, która zrobiła/ może zrobić coś złego (przez zapomnienie, zaniedbanie), co mnie nieświadomie nakręcało do wszelkiego rodzaju kontroli... gdy to sobie uświadomiłam, to mogłam/ mogę to zweryfikować.

pkt. 2 zaczęłam dostrzegać na bieżąco - ktoś próbuje mnie do czegoś nakłonić, lub ja sama próbuję do czegoś siebie zmusić, co nie jest konieczne - i pojawia się napięcie - wtedy uczę się mówić "NIE" i czuję spokój, jakiego nie znałam od lat ;)

pkt. 3 czyli tłumione uczucia pozostaje jeszcze do przerobienia, jak sądzę z pomocą terapeutki, ba ja często po prostu nie wiem co czuję... a wtedy nie mogę się kierowac swoimi uczuciami, skoro ich nie znam :why:

 

Mogę za to podkreślić, że dla mnie najbardziej "uzdrawiające" stało się poznanie siebie i zrozumienie siebie, przyzwolenie, aby liczyć się ze swoimi uczuciami.... brzmi banalnie, ale jest to tak trudno osiągnąć i jest to takie wyzwalające :great:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mysia, ale fajnie to podsumowałaś :-)

W ogóle widać, że porządnie się zabrałaś za to wszystko...

 

jak siebie postrzegam - odkryłam, że uważałam siebie za osobę, która zrobiła/ może zrobić coś złego (przez zapomnienie, zaniedbanie), co mnie nieświadomie nakręcało do wszelkiego rodzaju kontroli... gdy to sobie uświadomiłam, to mogłam/ mogę to zweryfikować.

Nie wiem, czy to dobrze zrozumiałem.

Czy to znaczy, że powiedziałaś sobie, że masz prawo do błędów i zaakceptowałaś to ?

 

Jeżeli tak, to czy sama ta akceptacja pozwala również poradzić sobie w sytuacjach krytycznych, kiedy mamy świadomość znacznych konsekwencji naszego potencjalnego błędu ?

Bo tych sytuacji obawiam się najbardziej... :-|

Chyba trzeba by odbudować zaufanie do samego siebie... ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem czy będę umiała to opisać. To nie jest kwestia jakiegoś świadomego zaprogramowania, czy powiedzenia sobie czegoś. Wyglada to tak: czułam napięcie i niepokój + czynności zastępcze,przez lata, kompletnie nie łącząc tego z niczym (oprócztego czym się zajmowałam: porządki, plany). Towarzyszyła temu jedynie myśl "zapomnę, zaniedbam.." + lęk. nie rozumiałam tego (i łączyłam z tym co wokół mnie, np. bałagan). dopiero ostatnio pomyślałam o tej sytuacji z mamą i zrozumiałam , że bałam się, że "zapominając o niej zrobię jej krzywdę" (w uproszczeniu). w momencie gdy to zrozumiałam to UCZUCIA WRÓCIŁY NA SWOJE MIEJSCE, tzn. obawa, że mogłabym zaniedbać mamę została zidentyfikowana, przestałam to przerzucać na jakieś zastępcze przedmioty wokół. jak w kalejdoskopie, jeden mały ruch i wszystko wygląda inaczej. znikły natręctwa. potem, swoim już dorosłym postrzeganiem świata, zrozumiałam, że ja nie krzywdziłam mamy (jakkolwiek by ona tego nie okazywała), nie robiłam NIC ZŁEGO i lęki, że ja - jako osoba mająca coś złego na sumieniu - mogę zrobić "coś strasznego" po prostu znikły...

pytasz o możliwość popełniania błędów w obecnym życiu i lęk przed tym. ja postrzgam to tak: NN zawiera w sobie lęk przed popełnieniem czegoś nieokreślonego, nieuświadamianego.

wiadomo, że w życiu będą sytuacje, gdzie potencjalnie można popełnić błąd, ale jeśli będą one realne i będę tego świadoma, to będę mogła się z tym zmierzyć, coś przedsięwziąć (realnego, a nie poprawianie porządku). Krótko - to już raczej nie będą lęki (nieokreślone i wywołujące niepokój przed nie wiadomo czym) tylko może nawet strach, ale konkretny, przed czymś, czym można się zająć, np. boję się egzaminów, więc siadam i się uczę, gdybym sobie nie uświadamiała, że boję się egzaminów to może czułabym nieokreślony lęk i nie wiedząc co robić może znowu zaczęłabym biegać ze ściereczką... :zonk:

 

mam nadzieję, że jest to w miarę zrozumiałe, bo trudno mi to jest definiować :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×