Skocz do zawartości
Nerwica.com

TANATOFOBIA - Lęk przed śmiercią jak sobie z tym radzić


Ryuuka

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie

 

Nie mam pojęcia czy trafiłem do dobrego działu i czy jesteście mi w stanie pomóc, aczkolwiek jednak moja sytuacja zmusiła mnie do tego, że coś muszę zrobić. Muszę stawiać kroki aby wyjść z problemu w którym zaczynam tonąć po uszy.

 

Problem który mnie gnębi od jakiegoś tam X czasu to Tanatofoboia, czyli lek przed śmiercią.

Tak naprawdę lęki przed śmiercią występowały już u mnie w dzieciństwie, wtedy nikomu o tym nie mówiłem, bardzo sie denerwowałem i przeżywałem to. Było mi bardzo ciężko. Jednak to były krótkie okresy i udało mi się jakoś uciec od problemu, co sprawia że dzisiaj TEN właśnie problem mnie przytłacza.

 

Zacznę może jednak od tego, iż sam problem mnie bezpośrednio nie dotyczyłby gdyby nie to, że od ponad pół roku czy tez może troszkę więcej mam dziwne i specyficzne sny. Dziwne to znaczy, przezywam w nich emocje które wyparłem z życia codziennego. Mam tu na myśli uczucie osamotnienia, które parę lat temu nie pozwalało mi normalnie funkcjonować. Jednakże to może nie było by aż tak wielkim problemem gdyby nie to, ze podczas snów zacząłem przezywać Lęki przed śmiercią i od tego właśnie znowu problem się zaczął.

Wyjaśnię może najpierw co miałem na myśli przez osamotnienie, otóż kilka lat temu bardzo często nawet przeżywałem ogromne katusze z powodu samotności. Pomimo tego że mam rodzinę (która się rozpadła) i znajomych nadal źle się czułem wieczorami. To znaczy przeszkadzało mi to że jestem zdany tylko sam na siebie. Uczucia które wchodziły w rachubę były nie do zniesienia, bardzo psychodeliczne wręcz taka gehenna. Co ja wtedy robiłem ? Próbowałem się kontaktować z znajomymi, lecz nie w upierdliwy sposób, nigdy nie użyłem swoich emocji jako argumentu, i że potrzebuję pomocy. Zawsze to ukrywałem. Jednak gdy nic nie pozostawało, spacerowałem a nawet upijałem się sam. No ale de facto ten problem już mnie nie dotycyz gdyż radze sobie sam od bardzo dawna i już nie polegam tyle na znajomych.

Było by dobrze gdyby nie to, ze podczas snów rozpoczęły pojawiać się bardzo nietypowe i niepokojące myśli.

Na przykład śniąc myślałem o tym jak to jest przezywać swój ostatni oddech... Przezywać ostatnie 10 sekund swojego życia, oraz jakie to okropne jest, że kiedyś umrę, że wszyscy ludzie których znam i który teraz żyją też umrą.

Są to myśli, które mi przychodziły do głowy podczas snu, bardzo głęboko odznaczając swoje istnienie. Sny tego typu miałem bardzo mało kiedy, ale de facto zauważyłem ze na jawie zaczyna mi "odbijać" z powodu tych snów. Mam tu na myśli to że na Jawie pojawiają się te same myśli i to w częstych dawkach.

Zdawałem sobie wtedy sprawę, że to jest problem ale nic nie zrobiłem, gdyż dużo pracuję i nie mam za wiele czasu na chodzenie po lekarzach. Wiem, że to jest wymówka i że mam to do czego doprowadziłem, ale naprawdę czasem ciężko mi jest cokolwiek zrobić gdyż pomimo, że odczuwam ból nie mam motywacji do poprawienia różnych spraw.

No i teraz mam klops, myśli o śmierci, myśli o tym że przestanę istnieć stały się takie przerażające i częste, iż trudno jest mi już radzić sobie z tym. Jedynie odczuwam ukojenie w pracy, ale gdy wracam do domu, wszystko zaczyna się na nowo.

Dziś na przykład byłem na zakupach, udało mi się kupić kilka ciekawych ciuchów, dawno nie maiłem czasu aby to zrobić i się przymierzałem. Byłem zadowolony, z zakupów, ale nie wiadomo skąd pojawiła znowu się ta myśl o śmierci i poczułem ze to co zrobiłem jest bezsensowne. Że wszystko co robię jest bezsensowne.

Idę ulica patrze na ludzi i widzę trupy, w domu patrze w lustro i widzę człowieka który kiedyś skończy swój żywot. I tak w kółko i w kółko.

To już mnie przerasta, i nie mam sił sobie z tym dawać rady. Myśli i lęk stał się strasznie uporczywy. I pomimo tego, że rozumiem ta anomalię nie umiem sobie z tym poradzić.

Jednakże co jest najważniejsze i czego jeszcze nie napisałem, najgorsze co może mi się przydarzyć w ciągu całego dnia to zasypianie. Podczas gdy próbuję zasnąć dzieją się ze mną różne dziwne rzeczy. Co tu mam na myśli ? Otóż podczas samego zasypiania, w chwili gdy zaczynam zasypiać pojawia się ta uporczywa myśl o tym że przestanę istnieć, jest to tak przerażające że muszę wstać z łózka i się otrząsnąć. Do tego dochodzi szereg psycho-somatycznych dolegliwości takich jak duszenie się, kłucie i ucisk w klatce piersiowej, uczucie nudności, bardzo nieprzyjemne skoki adrenaliny itp...

Wszystko to sumując kreuje mieszankę wybuchową...

 

Sprawa prosta, muszę iść do specjalisty, jednak w moim mieście do lekarza typu psycholog, psychiatra nie dostanę sie szybciej niż za 2-3 miesiące. Zapisy, zapisy, te cholerne zapisy, ciągle to słyszę... Dlatego postanowiłem napisać na forum gdzie pozostanę anonimowy, może to w jakiś sposób pomoże mi podczas oczekiwania na wizytę.

Już teraz obecnie wiem, ze jeżeli to wszystko będzie tak trwać, to albo się wykończę i umrę na zawał, wylew albo faktycznie zwariuje i coś sobie zrobię.

 

Dlatego też, jeżeli możecie i macie chwilkę doradźcie. Każda pomoc będzie mile widziana.

 

P.S. Bardzo przepraszam za niezrozumiałości i błędy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ryuuka, witaj na forum. Najwyraźniej stres i problemy życiowe cię przygniatają i pojawiają się po prostu lęki. Śmierci boi się każdy ale nie każdy o tym obsesyjnie myśli. Ja myślałam o śmierci jak miałam lat naście, myślę że miałam coś w rodzaju depresji... to jest takie dobijanie się samemu. Ale na szczęście mi przeszło. Teraz o śmierci nie myślę, ale nerwicę owszem mam... lekarstwa na ból duszy nie znalazłam, na tym to chyba polega że musimy szukać sami...

 

Jeśli chodzi o nasze istnienie / nieistnienie, jak wygląda twoje spojrzenie na sprawy duchowe? Bo od kiedy stałam się wierząca, śmierć przestała mnie tak przerażać, po prostu inaczej to widzę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A dla mnie śmierć to temat który wpędza mnie w taką histerię że mała głowa. Mimo tego że powinnam być z tematem obyta- całe życie miałam nagrobki w ogródku bo moi rodzice są w fachu związanym z nagrobkami. Więc nie boję się cmentarzy itd bo to dla mnie naturalne- praca rodziny, ale myśl o tym że ja kiedyś umrę czy ktoś mi bliski, i co jest PO, albo że NIC nie ma, że zniknę jak pył..... dobra nie piszę o tym bo juz wpadam w panikę. Też nie umiem sobie z tym poradzic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmmm sfera duchowa u mnie mocno kuleje, bo pomimo tego iż jestem osoba wierzącą, jestem Chrześcijaninem i wierze w Boga gdyż często używam ten symbol w życiu codziennym i zdarza mi się myśleć o Bogu, to jednak nie wierze w życie wieczne. Po prostu uważam, że jest koniec i basta, i to jest pewnie największym źródłem leku.

 

Ale de facto żyłem z ta myślą już ponad 10 lat, dlatego tez uważam, ze sny i też lęki który się pojawiają przed zaśnięciem najbardziej mi mieszają w głowie. Wyolbrzymiają strach i wszystko staje się przez to przerażająco jasne.

 

Uważam że źródłem mojego problemy są te sny i to ze nie mam na to wpływu. Śni mi się to co mi się śni,a że sa to horrory to już nie mogę na to poradzić :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

bardzo dobrze rozumiem o czym piszesz, bo jestem w takim samym stanie jak Ty. Mogłbym się podpisać pod tym co napisałeś, oprócz jednej sprawy. Nie mam takich snów jak Ty, wieczór i noc to w zasadzie jedyne momenty , kiedy jestem w miarę spokojny. Cały dzień marzę tylko o tej chwili, w której będę mógł położyć się do swojego łóżka. Od wielu lat męczę się z tym , z przerwami trwającymi czasem 2 lata, czasem kilka miesięcy. Przeraża mnie myśl o własnej śmierci i nie potrafię znaleźć żadnego pocieszenia, czy uzasadnienia dla faktu, że będę musiał umrzeć. Wcześniej po okresie takiego przerażającego lęku, dochodziłem do siebie biorąc leki antydepresyjne i przeciwlękowe. Na jakiś czas odsuwałem te myśli i tłumacząc sobie , że jestem jeszcze młody. Teraz niestety już nie umiem tak się uspokoić. Mam 43 lata i właściwie dopiero teraz ten lęk ma rzeczywisty obraz. Już nie potrafię wmówić sobie, że to się stanie kiedyś w bardzo dalekiej przyszłości. Dotarło do mnie, że to może się stać już naprawdę niedługo. Też jestem samotny, co prawda nie mieszkam sam, ale nie założyłem rodziny. W najgorszych momentach rozpaczliwie modlę się cały czas, prosząc o jakiś znak od Boga albo od mojego nieżyjącego już brata, że coś tam jest po "drugiej stronie". Niestety moja wiara nie jest na tyle głęboka, żebym czuł jakąś ulgę. Są chwile, kiedy wydaje mi się,że jestem z tym pogodzony i że już mogę umrzeć, bo to będzie koniec strachu, który męczy mnie tak długo.Ale ten spokój trwa tylko chwilę i potem znów zaczyna się koszmar. Nie rozmawiam już z nikim na ten temat, bo to nie przynosi ulgi, a tylko innym psuję dobre samopoczucie. Kiedyś rozmawiałem o tym z rodzicami , przyjaciólmi,z psychologiem i księdzem, ale to co usłyszałem nie pomogło mi w pozbyciu się strachu. Nie dociera do mnie tłumaczenie, że to naturalne, że trzeba się z tym pogodzić, albo żeby o tym nie myśleć, jakby tego wogóle nie było. Nie wiem jak inni ludzie dają sobie z tym radę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też mam lęki przed śmiercią plus kryzys wiary. Wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu. najpierw miałam depresję, a potem przyszły te obsesyjne myśli, które trwają do dziś. Biorę leki, chodzę na terapię ale czasami wyć mi sie chce z tego wszystkiego.

Boję się starości i przemijania. Wydaje mi się, ze czas pędzi jak oszalały, a ja za chwilę będę starą babcią, którą meczą choroby i zaraz będzie umierać. Zaprzątam sobie głowę tym co jest w ogóle po śmierci. Kiedyś myślałam, że idzie się albo do nieba albo piekła, dziś doszła do wniosku, że nie ma nic- po prostu głęboki wieczny sen. Z drugiej strony życie wydaje mi się monotonne i nudne i zadaję sobie wtedy pytanie jaki jest tego wszystkiego sens? I tak kręcę się w kółeczko. Nie wiem jak mam pokonać to cholerstwo... Pociesza mnie tylko trochę ta myśl, że inni ludzie (tak jak na tym forum) też tak mają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też ujadałem się z tym lękiem przez jakieś 6 lat codziennie wieczorem i często w dzień dopadał mnie taki atak aż wyskakiwałem ze spodni nie mogłem wysiedzieć na miejscu, zawsze musiałem coś robić mieć włączony TV albo radio nie mogłem być samemu w domu zawsze tak jak autor tematu szukałem kogoś z kim można pogadać podświadomie po to by odwleczeć ten lęk. Potfornie piłem w tamtym okresie i dopiero gdy upiłem się tak że wstać nie mogłem w ten czas udało mi się nie kiedy o tym nie myśleć. Strasznie mnie ten lęk ograniczał i przeszkadzał mi w życiu. Też tak jak wy nie mogłem pogodzić się z tym że kiedyś umrę że moi bliscy i w ogóle i koniec....... Mega straszne to było. Lecz pewnego dnia postanowiłem wziąść się za siebie nie miałem pojęcia że dzięki temu ten lęk minie. Co zrobiłem? Zaczołem chodzić na siłownie sporo porawiłem sylwetke, poprawiłem odżywianie zdecydowanie mniej piłem alko. zaczołem żyć życiem cieszyć się z tego że w pokoju świeci słońce że schodzę do kuchni i zrobię sobie śniadanie, postanowiłem zmienić myślenie z mega przerażenia i lęku na takie że życie jest jedno i nie można się zamartwiać tym co będzie po po prostu żyjemy na tej ziemi i jeśli będziemy wyciskać tyle ile się da z życia nie będziemy mieć ani chwili na to żeby się zastanawiać co będzie po? wcześniej w kiepskim stanie takie myślenie nie miało szans przebicia, lecz z czasem gdy stan się poprawiał stawały się one coraz to bardziej realne. Całkowicie lęki znikneły po jakichś 8 miesiącach a do tego czasu niekiedy się przejawiały.

Ale niestety, z jednego gówna wpadłem w drugie i chyba jest jeszcze gorsze od poprzedniego w tej chwili użeram się z nerwicą lękową i depresją ale to jest spowodowane pewną sytuacją i moją głęboką irytacją przez wiele miesięcy więc to raczej moja indywidualna przypadłość.

Wieszcie mi że po wyleczeniu tego będziecie mogli swobodnie o tym rozmawiać i normalnie żyć. Ja wyszedłem z tego to i Wy wyjdziecie.

Pozdrawiam i głowy do góry!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dawno tu nie pisalem.

 

Ja mam lek przed smiercia innych - po prostu boje sie o bliskich lub kogos ktorego cenie ze nagle zejdzie gdyz zycie jest takie kruche a czas biegnie tak szybko. Przed swoja takze chociaz mniej. Chociaz ten strach nie wywoluje zadnej paniki to raczej taki zwykly "zdrowy strach" ze tak to okresle gdyz:

 

Ataki paniki i nieodpornosc na stres calkiem juz pokonalem bez psychologow i lekow, to da sie zrobic samemu ale nie starczy po prostu znalezc sobie zajecie czy tam nie zwracac uwagi na leki jak to czesto mowia osoby nieobeznane z nerwica. Ataki paniki to jakies dziwne rozchwianie hormonow, da sie je uspokoic, nie odrazu ale da.

 

Zostaly mi objawy wegetatywne, ktore wzkazuja raczej na zaburzenia elektrolitowe czyli mrowienie skory, strzelanie w stawie kolo ucha, ciezko sobie z nimi poradzic dosyc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A tak mimo że sporo się udzielałem w tym temacie i dosyć dużo przeżyłem sam. To sam nie wiem do końca czy ta tanatofioba jest nerwicą lękową czy tylko jakąś jej odmianą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłem ostatnio u psychologa, nie odnośnie tej sprawy, ale zahaczyłem również o ten temat. Stwierdził on że ten lęk przed śmiercią wywodził się z mojej toksycznej matki. To, że boicie się śmierci wcale nie musi oznaczać, że jest to wasz główny problem. Lęk przed przemijaniem może brać się z tego, że żyję się w konfliktach nie związanych z temat śmierci, czy starzenia. Może brać się z tego że jest się strofowanym np. przez rodziców. Nie moc wyrażania się i bycie w roli nie akceptowanej przez siebie może dawać takie efekty. W ten czas nie moc wyrażania się może dawać myśli do głowy jak ten czas przemija a ja nie jestem tym kim chce być.

Na dobrą sprawę powiem wam, że lęk u mnie ten skończył się jak zacząłem wszystko układać w swoim życiu tak jak chciałem i stałem się osobą tą co chciałem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

roberto, oczywiście tak jest. Mi psycholog powiedziała, że myśli o śmierci są takimi zastępczymi myślami a ogólnie człowiek np. ma problemy w domu i nie może sobie z nimi poradzić albo niskie poczucie własnej wartości itd. To jest właśnie cała terapia psychodynamiczna.

Tylko, że ja już chodzę na tą terapię ponad pół roku i myśli o śmierci, przemijaniu mam dalej. I czasami kompletnie nie wiem co mam zrobić, żeby ich nie było! Ryczeć mi się chce z bezradności, bo wcześniej w ogóle nie myślałam o takich rzeczach a teraz nawiedza mnie to dzień w dzień i nie pozwala cieszyć się, życiem... No bo po co robić cokolwiek, cieszyć się z czegoś jak i tak sie kiedyś umrze... To jest właśnie natrętne, męczące myślenie depresyjno- nerwicowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

panna truskawka, ja chodzę na terapię w nurcie psychodynamicznym dopiero 9-ty miesiąc.Taka terapia zakłada minimum 2 lata,żeby w ogole były jakieś efekty.

Może teraz u Ciebie zaczął się kryzys? Czyli zaostrzenie objawów? To normalne w terapii. Nie załamuj się nawet jak czujesz opór przed nią. To dobry znak. Myśli przeminą.

Pisz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiedziałam, że ta terapia jest długa ale nie sądziłam, że aż tak długa ;)

Ogólnie gdzieś koło lutego nawiedziły mnie te myśli i czasami było okropnie. Teraz porównując okres do zimy to jest trochę lepiej. Być może to teraz przechodzę kryzys myślowy. Na dodatek sytuacja u mnie w domu nie jest najlepsza (chodzi o rodziców) i czasami zauważam, że po większej kłótni moich starszych, te myśli o starości nawiedzają mnie mocniej.

Czasami też sobie myślę, że moje problemy skończą się wtedy, jak wyprowadzę się z tego domu. No ale całej historii nie będę tu opowiadać- tak czy siak, te myśli są beznadziejne i głupie i strasznie męczą psychicznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

panno truskawko. nie jestes sama z tymi myslami :) ja tez je mam :)

ja robie dwie rzeczy a w zasadzie trzy a nawet cztery:

1/ przyjmuje, ze ktos juz mnie powolal do zycia, wiec tym sie nie przejmuje

2/ przyjmuje, ze ten, kto mnie powolal lub to, co mnie powolalo rowniez sobie zdawalo sprawe

z mojej smiertelnosci... wiec tak musi byc i to jest "przemyslane" i zaplanowane ;)

3/ zakladam - mimo wszystko - ze jest cos po "tym" zyciu i staram sie zajac "moja dzialka", czyli tym co dotyczy mnie tu i teraz

4/ jesli to nie pomaga, powtarzam sobie "mam dom w lesie" i wyobrazam dom na polanie pod lasem, by odciagnac glowe od myslenia o przemijalnosci :D:great:

 

Tez tak mam, ze po co to wszystko, skoro i tak umre. Nie potrafie sie cholera spontanicznie cieszyc,

a jak sie ciesze, to od razu wpadam do koszyka z napisem "i tak umrzesz" i wlacza sie myslenie... ;)

 

Bardzo mozliwe jest, ze te mysli powstaja rzeczywiscie jako zaslona dymna dla prawdziwego problemu,

tak jak pisze roberto120. Aha - tez mam kryzys w terapii, kompletny spadek samooceny, chyba depresje

i mysli, ze przeanalizowalem juz wszystko, nie potrafie tego poskladac i jaki w tym wszystkim cel i gdzie

jest to pieprzone swiatelko w tunelu (wierze, ze sie pojawi :) )...

 

Ale... podobno tak ma byc, moze wlasnie tu "w totalnym dole" budujemy nowa jakosc, nowy sens, nowe dlugie szczesliwe zycie z happy endem :) ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uff... jak dobrze, że nie jestem z tym wszystkim sama. U mnie jest też z tym problem, że katoliczką byłam a nagle totalny kryzys wiary. Poddaje w wątpliwość istnienie Boga, no i doszłam do wniosku, że po śmierci nie ma nic. Po prostu: mózg przestaje funkcjonować wraz z nim wszystkie inne czynności życiowe i koniec.

I tak właśnie teraz troche natręctwa myślowe na tematy religijne ustąpiły (choć nie całkiem) ale ta starość i przemijanie ... ble.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja przestalem wierzyc w Boga, bo ogolnie moj swiat sie zalamal po tym jak zostawila mnie dziewczyna,

z ktora bylem 7 lat... powiedziala mi, ze "rozstanmy sie na 3 miesiace i zobaczymy", podczas gdy juz

sie z kims spotykala... perfidne, chamskie, bezczelne i nie godne czlowieka... dla mnie by wystarczyl

prawdziwy powod rozstania, szczerze powiedziany prosto w twarz "zakochalam sie w innym, znudziles

mi sie"... szkoda, ze "bliska" mi osoba nie byla w stanie porwac sie na glupia prosta szczerosc.

 

Wtedy padlo mi wszystko, stwierdzilem, ze to bez znaczenia czy chodze do kosciola czy nie,

ze po co mi ta instytucja "Boga" i co to w ogole jest... ze to nic nie zmienia.

 

Ostatnio wlasnie przeszedlem kolejne rozstanie (zawsze mnie bolaly)... myslalem, ze juz sobie

zycie uloze, ze ktos mnie pokochal po prostu takiego jakim jestem i ze dzieci, przyszlosc, bla bla.

No i znowu totalny dol... potem jeszcze doszly stany lekowe po spaleniu za duzej ilosci zielska.

 

...i gdzies w tym wszystkim stwierdzilem, ze skoro cale zycie szukam kogos, kto mnie pokocha,

tak jak nikomu sie to dotychczas nie udalo ;) to znaczy, ze to musi byc Bog. I zaczalem sobie

to wszystko rozwazac... troche juz nie z perspektywy ja i moje problemy, tylko z perspektywy

ja i Kosmos, Absolut... ze jestem tu jeden sam, do okola mnie jest to wszystko i ziemia i nasz uklad

sloneczny i tyle przyrody i tyle ludzi itd. itp. zaczalem troche czytac roznych cytatow z biblii i brzmia dla

mnie troche inaczej niz kiedys. Np. to, ze Bog jest Miloscia ma dla mnie teraz osobisty wymiar.

W sensie kiedys myslalem, ze Bog jest ta miloscia co sie dzieje miedzy ludzmi itp. a teraz

widze to jako milosc, ktora dostrzeglem wlasnie w tym, ze zyje, ze zostalem powolany

do zycia. Ze jestem czescia jakies szerszej historii - miliony lat za mna i miliony przede mna.

Ta obecnosc tego wszystkiego przestala mnie przerazac a zaczyna byc oswojona i przyjemna powoli :)

 

Wszelkie historie z chodzeniem do kosciola, dawaniem na tace, kazaniami itp. itd. odsuwam na bok

(w sensie nie namawiam/nie odradzam), bo to sa wszystko nasze ludzkie spoleczne sposoby na religijnosc.

Natomiast wiara jest czyms kompletnie innym, kompletnie wiekszym i co najwazniejsze dajacym ukojenie.

To takie osobiste podlaczenie do Swiata ;) jak dla mnie.

 

Czyli tak jakby odnalezienie Boga, Absolutu, Praprzyczyny czy jakkolwiek nazwac to wszystko

czego nie da sie tak naprawde nazwac pozwolilo mi na nowo odnalezc siebie, w sensie swoje

miejsce w tym kompletnym chaosie. Moje 5 minut ;)

 

Jesli mialbym cos doradzic, to zobacz co Ci daje najwiecej spokoju.

Czy zaprzeczanie istnienia Boga (jakkolwiek go rozumiesz) czy wiara w to, ze jednak cos jest.

Ja wierze w to, ze mozna tak i tak - dla kazdego cos dobrego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974 niestety nie wyzdrowiałem, Tanatofobia męczyła mnie wcześniej zanim dostałem nerwicy i depresji z prawdziwego zdarzenia. Wyszedłem z niej i byłem wolny na jakiś czas ale teraz wpakowałem się w jeszcze większe gówno. Leczę się prochami i chodzę na terapię. Myślę że będzie dobrze. Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

Znalazlam ten temat w google wstukujac 'tanatofobia'. Tak jak i Was, od jakiegos czasu mecza mnie natretne mysli o smierci, wlasnie jestem po kolejnym 'mini-ataku'.

Ale tak po kolei...:

Nie wiem, ile to trwa- przynajmniej pol roku, moze o wiele wiecej. Mam 25 lat, jestem mloda osoba, ale mysl ze przemijam i robie sie coraz starsza i coraz blizej smierci towarzyszy mi prawie codziennie, dopada mnie znienacka, przy np wykonywaniu blahej czynnosci. Kiedys bylam religijna osoba, i smierc tlumaczylam sobie jako przejsciem w inny stan swiadomosci, bytu (miewalam ciagotki do wierzenia w rzeczy podchodzace pod New Age, obe itp). A teraz- sama nie wiem. Dochodzi we mnie do glosu racjonalistka. Tlumacze to sobie 'na logike'- np. skoro czlowiek jest wynikiem ewolucji i przed nami w ciagu ewolucyjnym byly malpy a potem neandertalczycy itp - kiedy w nas pojawila sie dusza, o ktorej mowi kosciol? Przeciez nie mogla nagle wskoczyc od ktoregos pokolenia w czlowieka, czy pol-czlowieka - neandertalskiego czy jakiegos tam naszego przodka. Do tego dochodza dokononania wspolczesnej nauki, wszystko mnie przekonuje, ze jestesmy tym samym, co zwierzeta, tylko nasze mozgi sa na o wiele wyzszym poziomie rozwoju. I tym samym przekonalam sama siebie, ze religia to wytwor naszego umyslu zdolnego do logicznego myslenia i myslenia wyobrazeniowego.

Niestety, to mi nie pozwala znalezc spokoju, a moze wlasnie przez to- zaczelam miec te obsesyjne mysli o smierci. Chociaz nie, bo pamietam epizod z dziecinstwa- kiedy bylam b.wierzaca- mialam moze ze 12,13 lat i przez ok.tydzien, za kazdym razem kiedy szlam spac i zostawalam sam na sam z myslami pojawiala sie obsesyjna mysl-sama z siebie, niczym nie prowokowana, ot tak- ze moja mama kiedys umrze. To bylo tak paralizujace, straszne, przerazajace, plakalam codziennie, nie chcialam rozmawiac o tym z nikim , jakos samo mi potem przeszlo. Takze to niekoniecznie kwestia wiary.

 

A teraz- przeraza mnie nie tylko wizja mojej smierci i tego, ze kiedys calkiem znikne, przestane oddychac, nie bedzie mnie, nic nie bedzie- ale i przerazajaca jest nieuchronnosc smierci i nieprzewidywalnosc. Fakt, ze np idziemy do pracy planujac przyszly tydzien i giniemy pod kolami samochodu. Ot tak. Ostatnio byl w tv program o kosmosie i ziemi, tym z czego jest zbudowana, jak powstawala itp. Wierzcie mi, to bylo absolutnie straszne dla mnie- ogladac go- a widzialam go mimochodem, bo chlopak ogladal i wstyd mi bylo powiedziec zeby wylaczyl. Paralizuje mnie mysl, ze jestesmy niczym wobec kosmosu, ze wszystko powstalo- my, ziemia, wszysciutko co na niej jest- z kuli pierwiastkow i gazow, i sie powolutku tworzylo. Przeraza mnie, ze swieci nad nami kula gazu, ktora moglaby byc dla nas mordercza- spalic nas, albo przestac swiecic- taka wizja 'apokalipsy' mnie trwozy do granic, niedobrze mi sie robi na taka mysl, ale takich mysli wlasnie nie moge sie pozbyc. Mysle czasem o ludzkosci, ze nas jest coraz wiecej na ziemi, coraz tloczniej- ze w koncu sie zadepczemy, zabraknie dla nas wody czy miejsca. I wlasnie ta bezsilnosc w moich myslach jest najgorsza- ze nie mozna nic zrobic. Slonca nikt nie zatrzyma, wody nie przywroci gdy jej braknie itp. No i ten lek przed nagla niespodziewana smiercia....Ech.

Te mysli pojawiaja sie znienacka, np po zupelnie udanym dniu, kiedy siedze i zaczynam myslec- np dzis- o tym, czy chce miec dzieci- od mysli do mysli przeszlo do mysli o smierci i strachu (dzieci- moze nie miec i adoptowac bo nas duzo na ziemi-czy nas aby nie za duzo- po drodze jeszcze o bombie nad Hiroszima ze sie ludzie jej nie spodziewali- potem ze sie ziemia przeludni w koncu-na koncu mysl o smierci i panika).

Nie mam takich objawow fizycznych jak kolatanie serca, ale doslownie mysl mnie obezwladnia, nogi dretwieja, czasem wrecz fizycznie robi niedobrze, wybucham placzem. Z reguly jak jestem sama, ale zdarzylo sie mi plakac po cichu u boku mojego chlopaka gdy oboje lezelismy w lozku wieczorem. Czasami takie mysli dopadaja mnie, kiedy np powinnam sie starac cos zrobic- mysle sobie, po co, i tak za tysiac lat nikt nie bedzie nawet wiedzial o moim istnieniu i dokonaniu. Tak jak ktos juz wspomnial, podobnie mam- kupuje cos, ciesze sie z tego- a potem mysle- no i co z tego? To nic nie znaczy wobec wszechswiata, kosmosu, nic.

 

Rozpisalam sie, wybaczcie, nie mam sie z kim tym podzielic. Zaczynam powoli myslec o wizycie u psychologa.

 

I tu jeszcze Robert napisal cos, co jest dla mnie wazne :

''Lęk przed przemijaniem może brać się z tego, że żyję się w konfliktach nie związanych z temat śmierci, czy starzenia. Może brać się z tego że jest się strofowanym np. przez rodziców. Nie moc wyrażania się i bycie w roli nie akceptowanej przez siebie może dawać takie efekty. W ten czas nie moc wyrażania się może dawać myśli do głowy jak ten czas przemija a ja nie jestem tym kim chce być.

Na dobrą sprawę powiem wam, że lęk u mnie ten skończył się jak zacząłem wszystko układać w swoim życiu tak jak chciałem i stałem się osobą tą co chciałem.''

 

Tak jest u mnie! Nie skonczylam studiow, nie mam pracy z ktora wiaze przyszlosc, jestem 'wolnym rodnikiem', zupelnie nie wiem co dalej, nie spelniam sie...a koncze za niedlugo 25 lat i przeraza mnie ta mysl bycia na wiecznym rozdrozu i zmarnowania swojego zycia. Czas i talent przecieka mi przez palce. Takze moze cos w tym jest. Ech. Dobrej nocy wszystkim

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam DOKŁADNIE wszystko to samo, co opisuje autorka powyżej.

Pamiętam właśnie jak miałam z jakieś 10, 11 lat płakałam w nocy do poduszki bo "nie wiedziałam czy Bóg jest czy go nie ma". Poszłam do mamy i jej powiedziałam o tym. Ale mama jak to mama odpowiedziała, że nie warto się zastanawiać nad takimi rzeczami, zaparzyła melisy i tyle. Mnie to pytanie jeszcze przez kilka dni ciągle nurtowało i nieustannie siedziało w głowie. Później jakimś cudem przeszło.

Teraz (od lutego) borykam się właśnie znów z takimi myślami egzystencjalnymi. Są ze mną codziennie. Byłam osobą wierzącą, chodziłam sobie do kościoła i w ogóle nie zastanawiałam się czy Bóg jest czy go nie ma. A teraz? Coś pękło we mnie. Zaczęłam tłumaczyć sobie, że raczej nikogo tam nie ma. Człowiek stworzył religię po to, żeby było mu łatwiej i miał nadzieje, że po śmierci jest inny lepszy świat. Doszłam do wniosku, że po śmierci nie ma po prostu nic. Jak nic nie było przed urodzeniem tak nic nie ma po śmierci- po prostu serce i mózg przestaje działać, nasza świadomość zanika i w ogóle nie wiemy, że nas już nie ma. Cos trochę podobne do snu. Nawet nie wiemy kiedy zasypiamy dokładnie, a jak śpimy i nic nam się nie śni to ogólnie nic nie pamiętamy z tej nocy.

Czasami moje myśli są tak natrętne, że wyć, krzyczeć i ryczeć mi się chce z bezsilności. Jedynie co mnie uspokaja to, to, że inni też mają podobne problemy i nie jestem z tym sama.

Czasami też nachodzą mnie myśli, co będzie jak moja mamusia umrze, albo co będzie jak zachoruję na nieuleczalną chorobę. Mam też natrętne myśli dotyczące starości. Jeżeli teraz boję się śmierci i starości to co będzie jak np stuknie mi 60-70 lat? Czy depresja i nerwica zniszczy mnie wtedy całkiem?

Ech, ciężko, ciężko mi dziś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej,

 

Z tym Bogiem czy absolutem czy jak go nazywamy... ja bym jednak byl optymista.

1/ jestesmy ograniczonymi istotami (zadni z nas bogowie)

2/ musi istniec cos wiecej - czlowiek poszukuje tego od dawna

3/ jak niby wytlumaczyc cudowne uzdrowienia, wybudzenia ze spiaczek, dziwne zdarzenia, ktorych

ani medycyna ani psychologia nie potrafi wytlumaczyc (np. to, ze z depresji wychodzi sie bez

antydepresantow tak naprawde, tylko przy pomocy terapii, bo prochy to placebo... a jedyne badania,

ktore potwierdzaja skutecznosc antydepresantow sa w posiadaniu firm farmaceutycznych...).

 

Ja mysle, ze jakas blizej nieokreslona Istota, Sila odpowiada za to wszystko, za harmonie na swiecie.

Ze to wszystko jest przemyslane i nasza wolna wola nie wynika ot tak sobie, tylko sluzy nam do tego,

by albo wzrastac i budowac, albo burzyc i niszczyc... My jednak o tym decydujemy czy chcemy

tworzyc czy wrecz przeciwnie.

 

Mi tez ostatnio brakuje dzieciecej wiary jaka mialem jak bylem maly. Wszystko bylo uporzadkowane,

mialo swoj poczatek i koniec. Moje zycie sie jednak skomplikowalo, pogubilem sie... ale wiem, ze musze

sie odnalezc i bedzie jak dawniej - spokojnie i w okreslonym celu.

 

Skoro psycholog nie jest mi w stanie odpowiedziec na moje pytania i moja terapia... nie dziala,

to do kogo mam sie zwrocic po odpowiedz jak nie do Stworcy, ktory i tak pewnie odpowiedzi

zapisal we mnie. Ja pewnie zadaje zle pytania...

 

PS. Gdybysmy mieli wiare, nie mielibysmy takich problemow, bo smierc dla osoby wierzacej

jest tylko zmiana, a nie koncem.

PS2. Jestem pewien, ze poprzednie pokolenia tez to mialy. Kazdy czlowiek musial to miec,

w koncu jestesmy w pewien sposob tacy sami! Kazdy ma swoj sposob na swiadomosc

smierci. Trzeba byc tylko cierpliwym a rozwiazanie pojawi sie samo :) Ja w to wierze :)

Powodzenia! i rzeczywiscie super jest to, ze jest nas wiecej z takimi problemami, ze

jest jeszcze ktos taki jak my :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

przez zupelny przypadek weszlam na strone tego forum

mam 24 lata,obecnie przebywam w UK,skonczylam tutaj studia i szukam konkretnej pracy,ale jest dosyc ciezko

mam chlopaka,niewielu znajomych i czeste mysli na temat smierci

otoz sa momenty kiedy w minute ogarnia mnie strach,czuje bol w klatce piersiowej i mysle o tym ze to wszystko sie kiedys skonczy,ze moi rodzice umra,czego nie chce najbardziej na swiecie-bo wiele mi dali,bardzo mi pomagaja i sa jedynymi osobami na ktore moge liczyc zawsze i wszedzie....wtedy rowniez zaczynam plakac,nie wiem co sie ze mna dzieje,najbardziej dziwne jest to ze taki strach pojawia sie w krotka chwile i potem rownie szybko mija,oczywiscie jak juz sie wyplacze

dzisiaj powiedzialam to mojej mamie przez telefon i wlasnie powiedziala ze moge miec depresje...co mnie zmartwilo bo bedac w UK jest problem z otrzymaniem fachowej pomocy,terapii itp.

nie wiem moze wynika to z tego nie mam fajnej pracy,grupy znajomych, moj facet pracuje na nocki,wiec czesto wieczorami siedze sama i wtedy dopadaja mnie takie mysli....zauwazylam jak mam zajecia,czytam,pracuje,ogladam film,moj umysl pracuje idealnie,ale potem nastepuje ta chwila i wszystko peka....

czytalam ze mozna ze soba rozmawiac,powtarzac regulki,moze zaczne to robic...czesto sie modle,bo odczuwam pewnego rodzaju relaks i ukojenie....

 

miewam rowniez sny kiedy jestem swiadoma tego ze snie,ale nie moge sie wybudzic i boje sie ze sie nie wybudze,najgorsze jest to ze czuje swoje cialo,ale nie moge sie ruszyc,czuje jedynie swoj umysl i strach...

 

jak sobie z tym radzic?

nie chce miec depresji,fakt faktem czesto placze i jestem raczej negatywanie nastawiona do zycia...jak to zmienic?a te mysli o smierci pchaja mnie w jeszcze glebszy dol....

 

sie rozpisalam...pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, zdubluję trochę swoją wiadomość, bo część tej bezczelnie skopiowałam z wpisu powitalnego. Ale tutaj również chciałam napisać, ponieważ do tego właśnie wątku jako pierwszego trafiłam, gdy wpisałam w googlach słowo "tanatofobia". Tutaj najpierw uświadomiłam sobie, że nie tylko ja boję się śmierci, nie tylko ja czuję to, co czuję, i nie tylko ja mam takie, a nie inne objawy.

 

Już jakiś czas temu zauważyłam, że pomaga mi pisanie, dlatego niedawno założyłam bloga. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę zrobić sobie jakiejś zawrotnej reklamy, po prostu jak każdy pisząc chciałabym pisać również dla kogoś. Chciałabym aby ktoś zainteresowany tym tematem czytał to co mam do przekazania, rozumiał, może podyskutował, jeśli z czymś się zgadza lub nie, gdzieś w bardzo skrywanych pragnieniach może nawet chciałabym komuś pomóc swoim pisaniem. Możliwe, że tutaj, na tym forum nie zawitam długo. Długi post w jakimś wątku opisujący pokrótce wszystko co się da nie jest dla mnie wystarczającą formą kontaktu (również wystarczającą formą terapii, bo pisanie traktuję po części jako jej element). Wolę skupić się na jakimś konkretnym elemencie, czasem do czegoś wrócić, czasem odbiec od tematu opisując po prostu własne zdanie odnośnie otaczającej rzeczywistości, czy bieżących wydarzeń. Dlatego zapraszam do lektury mojego (młodego jeszcze, ale z pewnością na bieżąco przeze mnie odwiedzanego) bloga: http://zfobia.blogspot.com/

 

Pozdrawiam wszystkich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja dopiero zaczęłam terapię... tylko, że ja od razu poszłam do lekarza. Już po niecałych dwóch tygodniach od pierwszego ataku paniki i strachu przed śmiercią poszłam do psychiatry zaczęłam brać też antydepresanty. Teraz zaczęłam psychoterapię... Trochę przeraża mnie fakt, że to musi tak długo trwać bo nie wyrabiam już od czterech tygodni a co dopiero czekać na poprawę dwa lata! Pociesza mnie jednak fakt, że wiem, że jestem chora! Do tej pory jakoś żyłam ze świadomością, że umrę więc nauczę się żyć z tym od nowa. Trzeba dużo samozaparcia i wiary w siebie! Rozejrzyjmy się dookoła - czy ludzie, których mijamy na co dzień myślą tak samo jak my? Dużo rozmawiam o swoim problemie bo tłumienie emocji w sobie i udawanie, że jest OK też niczego nie zmienia a nawet pogarsza sprawę. Dlatego np. wiem, że ludzie nie reagują na śmierć w ten sposób jak my! My jesteśmy chorzy z różnych to przyczyn "życiowych". Kiedy uporamy się z problemami, z którymi borykamy się na co dzień i poznamy siebie (np. podczas wizyty u psychologa) zmierzymy się też z naszymi obawami i rozmyślaniami na temat sensu życia. Okaże się, że wcale nie boimy się tego co nas czeka i będziemy żyć pełną parą! W to właśnie wierzę pomimo mojego ciężkiego stanu. Jestem naprawdę w rozsypce i nie wiem jak przeżyję kolejny dzień ale wierzę, że w końcu to minie a wiara w to zmusza mnie do pracy nad sobą!

Życzę powodzenia (sobie też) :)

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×