Skocz do zawartości
Nerwica.com

Filmy i seriale


Magnolia

Rekomendowane odpowiedzi

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Birdy

Ptasiek (1984)

reżyseria: Alan Parker

 

birdy_84.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,7

 

Recenzja z filmweb:

Film Alana Parkera opowiada historię przyjaźni dwóch młodych mężczyzn. Al i Ptasiek, wiodący z pozoru beztroskie życie, są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Pierwszy z nich jest przebojowym, wygadanym, energicznym lekkoduchem, który pomimo kilku "wpadek" bardzo ceni sobie ich przyjaźń. Drugi to niewinny i "bujający w obłokach" introwertyk. Największym życiowym zamiłowaniem tytułowego bohatera od zawsze są ptaki. Często nie znajduje to uznania jego rodziców, którzy usilnie starają się "popychać" syna w ramiona grup rówieśniczych.

 

Obaj mężczyźni zostają wcieleni do armii amerykańskiej i wysłani na wojnę w Wietnamie. To, co się tam wydarzyło, bardzo odmienia obu bohaterów. Ala - zewnętrznie, jego twarz jest okaleczona i pokryta bliznami. Ptaśka zaś - wewnętrznie, traumatyczne doświadczenia w Wietnamie wywołały u chłopaka schizofrenię. Pozostający pod obserwacją lekarzy, zamyka się całkowicie we własnym świecie, funkcjonując w przeświadczeniu, że jest ptakiem.

 

Struktura filmu Parkera jest w kinie dobrze znana i na przestrzeni lat wielokrotnie znajdowała uznanie odbiorców. Reżyser przedstawia nam historię w dwóch płaszczyznach czasowych, a punktem je oddzielającym są zagadkowe zajścia w Wietnamie. Losy dwóch przyjaciół przed wyjazdem na wojnę są równomiernie przeplatane z tym, co spotyka ich po powrocie. Widz przez cały film otrzymuje spore dawki skrajnie odmiennych emocji. Retrospekcje beztroskich wygłupów Ptaśka i Ala są poprzedzane (i poprzedzającymi zarazem) niepokojącymi scenami na oddziale psychiatrycznym w szpitalu wojskowym.Za takie z pewnością należy uznać rozpaczliwe próby Ala, starającego się wyciągnąć przyjaciela z katatonicznego stanu.

 

Scenariusz do "Ptaśka" był mocno inspirowany powieścią pod tym samym tytułem autorstwa Williama Whartona. Na szczególną uwagę w obrazie Parkera zasługuje fakt, iż punkt zwrotny, zarówno z perspektywy całej historii, jak i z punktu widzenia samych bohaterów, na ekranie jest ukazany tylko przez kilka minut w końcowej fazie filmu. Mowa tutaj oczywiście o wydarzeniach podczas pobytu Ala i Ptaśka w Wietnamie.

Ponadto w pierwowzorze Whartona wojna, w której brali udział główni bohaterowie, to II światowa, a nie ta w Wietnamie. Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że nie to jest w filmie najistotniejsze, a tło tej historii mogłyby stanowić w zasadzie dowolne działania militarne w dziejach. Reżyser daje nam tym samym do zrozumienia, że motyw wojny jako zjawiska historycznego jest w filmie tylko elementem drugoplanowym, a obraz Parkera traktuje tak naprawdę o sile przyjaźni.

 

W postać Ala wcielił się Nicolas Cage, określany często mianem "gwiazdora z przypadku". W ekranizacji powieści Whartona swoją rolę odegrał jednak naprawdę dobrze. W moim odczuciu, obok "Dzikości Serca" David Lyncha jest to najpoważniejsza produkcja w dorobku filmowym wielkiego fana Elvisa. Tytułową postać zagrał Matthew Modine, któremu ta przejmująca rola otworzyła wówczas drzwi do wielkiego kina. Chciałbym zwrócić uwagę na pewne ciekawe "współgranie" filmu Parkera z inną wielką produkcją lat osiemdziesiątych. Mianowicie, odtwórca roli Ptaśka trzy lata później w głośnym filmie Stanley'a Kubricka "Full Metal Jacket" wcielił się w główną postać, Jokera - żołnierza oddziału marines podczas wojny w... Wietnamie.

 

Od strony wizualnej produkcja Alan Parkera prezentuje się również bardzo przyzwoicie. Umiejętnie oddano surową atmosferę zakładu psychiatrycznego, podkreślając ją dodatkowo "niespokojną" muzyką. Pochwalić za zdjęcia należy również Michaela Seresina, który upodobał sobie symboliczne dla fabuły ujęcia z lotu ptaka.

 

Minusem jest m.in. nadmierne eksploatowanie wielkiego przeboju Ritchiego Valensa "La Bamba". Ponadto, nastrój ostatniej sceny nie jest najlepiej dopasowany do reszty filmu. W moim odczuciu finał niestety nieco burzy ogólne, dobre wrażenie z całości.

Myślę, że to m.in. w tym należy upatrywać przyczyn tego, iż 27 lat po światowej premierze film jest mimo wszystko wciąż nieco niedoceniony.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Scent of a Woman

Zapach kobiety (1992)

reżyseria: Martin Brest

 

Scent_of_a_Woman.jpg

 

Ocena z filmweb: 8,1

 

Recenzja z filmweb:

Tym słowem Frank Slade grany przez Ala Pacino kończy swoją wypowiedź na temat kobiet. Ale to rozwinę nieco później, wszakże najlepsze rzeczy zostawia się na koniec, aby przyjemność ciągle wzrastała i utrwaliła nam się w pamięci…

 

Film Martina Bresta "Zapach kobiety" to jeden z tych filmów, które zapadają w pamięci, i to wcale nie przez tragiczne zakończenie ("Titanic"), kontrowersyjną tematykę ("Skandalista Larry Flynt") czy fajerwerkowe efekty specjalne (ech, brak słów). To film, który niesie wyraźne przesłanie, przekonuje widza do konkretnej tezy, uczy jej słuszności nie nachalnie, lecz systematycznie ją argumentując. Umiłowanie kobiet jako najwspanialszego zjawiska oto według mnie teza twórców filmu. Muszę przyznać, iż jako przedstawiciel brzydszej części społeczeństwa, przyjmuję ją bezkrytycznie.

 

Główny bohater to Frank Slade, zgorzkniały emerytowany pułkownik armii amerykańskiej, w średnim wieku, który stracił wzrok w wyniku pewnego wybryku z granatem, zajścia drugorzędnego, jeśli chodzi o wymowę obrazu Bresta. Slade był zniechęcony do życia, dlatego postanowił ze sobą skończyć. Przedtem jednak zamierzał odbyć, jak to ujął, "rundkę dla przyjemności". Aby się to udało, potrzebował jeszcze człowieka, który zastąpiłby mu oczy. Zatrudnił młodego nieśmiałego ucznia Charliego Simmsa (mającego pewien paskudny problem w szkole). Wyruszył z nim w podróż do Nowego Jorku, ponieważ chciał: pomieszkać w hotelu pierwszej klasy, jadać wytrawne posiłki z kieliszkiem dobrego wina, odwiedzić starszego brata, spędzić noc ze wspaniałą kobietą, by na końcu wyciągnąć się w wielkim, pięknym łożu i "palnąć sobie w łeb". Tak właśnie się zaczęło, a jak się skończy? Kto chce, to się dowie, a naprawdę warto. Jako dowód niech posłuży właśnie tekst pisany przez moją skromną osobę.

 

Oceniając film, warto zwrócić uwagę na niebanalny scenariusz, w którym melodramatyczny ton jest ograniczony i nie wysuwa się odpychająco na pierwszy plan, co w filmach o pokrewnej tematyce jest dość nagminne. Różne przeplatające się wątki są ciekawe, jedne realne i trochę smutne, drugie nieco naiwne, ale emanujące pozytywną energią, jednakże pierwsze skrzypce gra motyw przewodni, czyli temat niewiast. Odbieram to jako przyzwoite i według mnie nie działa ani na plus, ani nie odbiera wartości dzieła Bresta. Ogromnym pozytywem jest natomiast gra aktorska, a zwłaszcza Ala Pacino, którego kreacja to majstersztyk. Poziom trzyma także Chris O’ Donnell jako nieśmiały, acz charakterny młodzieniec i cała reszta obsady. Możemy także zaobserwować, jak radzi sobie, zdobywając jedne z pierwszych aktorskich szlifów, niedawny zdobywca Oscara, Philip Seymour Hoffman w drugoplanowej, aczkolwiek dość istotnej roli. Inne mniej ważne (przynajmniej dla mnie) elementy filmowej sztuki, które żeby specjalnie się nie rozwlekać pominąłem, są na dobrym poziomie, nie podrzędnym czy wybitnym, ale po prostu dobrym. Film pełen smaczków, za które cenię go najbardziej, od których zacząłem i na których skończę.

 

Wracając zatem do słowa zawartego w tytule, które mogło zdegustować co bardziej wrażliwych czytelników. "Pussy", bo tak ono brzmi w oryginalnej wersji, jest zwieńczeniem najcudowniejszej charakteryzacji kobiecego piękna, jaką w życiu słyszałem. W dodatku Al Pacino rozwodził się nad kobiecymi urokami z taką gracją i niesłychaną estymą, iż ta scena zasługuje na miano absolutnego arcydzieła. Ów wywód to nie pochlebczy panegiryk, lecz szczerozłota prawda, pełna cudownych metafor i zwrotów, których słuszność samoczynnie potwierdzałem kiwnięciami głowy. Przykładowo powtarzane już słowo klucz zostało określone jako "paszport do nieba". Ale żeby nie być monotematycznym, przytoczę jeszcze jedną rzecz, której poetycki opis jest równie urzekający: "Włosy... Mówią, że włosy są wszystkim, wiesz... Czy zatopiłeś kiedykolwiek nos w gąszczu loków... i chciałeś po prostu zasnąć na wieki?". To jedynie fragment, całość jest nieporównywalnie wspanialsza… A omawiana scena nie jest jedynym "smaczkiem". Jednakże w to "tango" musi każdy pójść samodzielnie, a potem zasiadając w Ferrari (choćby w wyobraźni), uzna, czy film był rzeczywiście godny polecenia, a moja recenzja nie była chłamem, którego w dzisiejszych czasach pełno…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

C&S, Po prostu nie rozumiesz takiego kina, popadłeś w takie typowe co do tych postaci (filmu) wyobrażenie. Myślisz, ze życie to ciekawa, głęboka historia a to jest dramat egzystencjalny, portret i nikt nie będzie tam jakiś fajerwerków i przekłamań sypać. Ta historia jest bardzo ciekawa, dla kogoś kogo choć minimalnie interesuje natura ludzka, prawdziwość życia, tak samo jak książka ,,portret podwójny''.

 

"Ostatnia rodzina" pięknie ilustruje, że Beksińscy byli zarazem mali i wielcy, kuriozalni i pospolici. W ich domu mieszkały trzy pokolenia, dwie gałęzie rodowe, jedno szaleństwo. Ale było to też zwykłe mieszkanie zwykłej rodziny – na co zwraca uwagę popularyzator sztuki Beksińskiego Piotr Dmochowski (Andrzej Chyra) w scenie, gdy po raz pierwszy odwiedza swojego mistrza. To znamienna reakcja: miało być gotyckie zamczysko, są przytulne cztery kąty. Przeczytawszy poświęconą Beksińskim książkę "Portret podwójny", Dorota Masłowska pisała, że po lekturze "postrzega rodzinę B. jako rodzaj swoich niespokrewnionych krewnych". Film Matuszyńskiego działa podobnie. Oglądając "Ostatnią rodzinę", prawie że chce się być Beksińskimi – w ich przesadzie, wyrazistości, w ich bezkompromisowych odruchach buntu, mizantropii, depresji. A jednocześnie pojawia się coś na kształt ulgi: że my to jednak nie oni.

 

Beksińscy są tu bowiem rodziną niemal mityczną, tragiczną; rodziną pierwszą i ostatnią. Istną trójcą świętą z ojcem-Zdzisławem, synem-Tomkiem i trzymającym ich w kupie duchem – Zofią. Są życiowi, choć więksi niż życie; a my rozpoznajemy w nich siebie samych, gdy wcielają, nazywają i przejaskrawiają nasze najwstydliwsze myśli, wątpliwości i traumy. Dlatego najbardziej niesamowity w świetnym debiucie Matuszyńskiego pozostaje chyba fakt, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Marek Koterski nakręcił kiedyś film, w którym budował analogię między cierpieniem boskim a ludzkim, argumentował, że każdy z nas dźwiga własny krzyż i gdzieś tam "wszyscy jesteśmy Chrystusami". Matuszyński podobnie: wykorzystuje swoją "ostatnią rodzinę" jak lustro i pokazuje, że – w pewnym sensie – wszyscy jesteśmy Beksińskimi.''

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrast, kino ma unieść! Nie chcę oglądać szarej codzienności, która towarzyszy szaremu człowiekowi - jak i większość ludzi i ja mam to na co dzień. Chcę obejrzeć ciekawą, niebanalną historię. W kinie żądam niezwykłości a nie banalności, bo po to właśnie kino kurcze blade jest.

Jestem wariatem, schizofrenikiem i niemal wszelkie wprost ukazane wariactwa i dziwactwa ludzkie słabo mnie ruszają. Znieczuliłem się na to niemal całkowicie. Masz rację, kino dla mnie to historie w świetny sposób ukazane i takiego kina oczekuję. Ostatnia rodzina to tylko obraz ludzi z problemami w nędznej oprawie i nic więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety połowa kina to kino złożone, z autorska narracją. Takie prostolinijne suspensy i zabójcze scenariuszowe riposty kiedyś się nudzą.

,,kino to życie pozbawione nudy'' to stwierdzenie jest obecnie archaiczne, bo kino nie jest jednowymiarowe, jest po cześć takie jakie jest naprawdę życie. Zwyczajne, w zwyczajnych historiach kryją się wielcy ludzie, emocje, osobowości tacy jak owy Beksiński.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Picnic at Hanging Rock

Piknik pod Wiszącą Skałą (1975)

reżyseria: Peter Weir

 

Picnicathangingrock1.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,3

 

Recenzja z filmweb:

"Piknik pod wiszącą skałą" to kino środka. Bardzo artystyczne, chociaż kierowane do szerokiego grona widzów. Nie powinno przeszkadzać to na szczęście w odbiorze ani widzom-amatorom, ani koneserom. Australijczyk, Peter Weir, stworzył obraz na skalę światową. Historię kilku dziewczynek, które nigdy nie wróciły z wyprawy na Wiszącą Skałę, opisała Joan Lindsay w swojej powieści. Jej bestseller natchnął reżysera do stworzenia mistycznego filmu ogarniętego niezmierną tajemnicą.

 

Jest to obraz klimatyczny i od samego początku do końca zagadkowy. Widz nie ma możliwości jasnego odczytania znaków i elementów w nim zawartych - sam musi sobie z nimi poradzić. A jest się nad czym zastanawiać - dziwne zachowania dziewczynek i panny McCraw, dziwne - na pozór bełkotliwe dialogi, pozbawieni wszelkich cech charakteru postaci czy niewyjaśnione wydarzenia. Wszystkie te aspekty dają jasny obraz, że nie jest ważne tutaj kto, dlaczego, w jakim celu i jak, ale zwracać uwagę odbiorcy ma niezwykła atmosfera podsycana dźwiękami z lutni pana czy długie ujęcia pokazujące ogromne skały. Ponadto wyśmienite zdjęcia na myśl przywodzące francuskie malowidła z epoki impresjonizmu.

 

Manipulacja nastrojem widza to coś, co reżyserowi wychodzi w sposób doskonały. Porzucenie wszelkich prób wyjaśnienia kto za tym wszystkim stoi (A może to miejscowi? - zadaje sobie pytanie jedna kobieta) pokazuje, że to nie jest kryminał. A pomimo to niecierpliwie oczekujemy na kolejne zdarzenia. To właśnie nastrojem Weir pozwala sobie ukierunkowywać oczekiwania widza. Całość kończy się tak, jak powinna. Zakończenie jest niedopowiedziane i pozwala na szeroką interpretację.

 

Film z roku 1975 to produkcja fascynująca i przejmująca do głębi. Ale nie każdego. Widzom przyzwyczajonym do wartkiej akcji, wybuchów czy mordobić trudno będzie przerzucić się na spokojną XIX-wieczną, australijską prerię. Tak samo nie przypadnie do gustu produkcja tym, którzy szukają w filmie postawionej czysto konkluzji - tu jej nie ma. I to jest właśnie piękne.

 

Na zakończenie pragnę tylko uświadomić błądzących w niesamowitej obłudzie, że film ten nie został oparty na faktach, a na motywach powieści. Zamieszanie pochodzi stąd, że autorka w sposób bardzo wiarygodny przedstawiła tę historię. Napisała ona nawet do swojej powieści dodatkowy rozdział, który wyjaśnia całą tajemnicę. Jednak proszę się tym nie przejmować. Na faktach czy nie - film i tak jest genialny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Heartbreak Ridge

Wzgórze Rozdartych Serc (1986)

reżyseria: Clint Eastwood

 

HeartbreakRidgemovieposter86.jpg

 

 

Ocena z filmweb: 7,6

 

Opis:

Sierżant Tom Highway, weteran wojny w Korei i Wietnamie, po długim okresie samotności i pijaństwa, otrzymuje skierowanie do jednostki marynarki, gdzie ma szkolić młodych żołnierzy. Highway bardzo poważnie podchodzi do swoich nowych obowiązków i usiłuje wprowadzić własne zasady. Okazuje się jednak, że rekruci, których ma pod opieką, to zbiór samych nieudaczników i ludzi wyjątkowo skłóconych z życiem. Wkrótce młodzi żołnierze buntują się przeciwko surowej dyscyplinie i rygorystycznym ćwiczeniom, jakie wprowadza Highway. Jednak po pewnym czasie sierżant osiąga to, co zamierzał - tworzy świetnie wyszkolony pluton, a podopieczni zaczynają szanować i podziwiać swojego przełożonego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Le Fabuleux destin d'Amélie Poulain

Amelia (2001)

reżyseria: Jean-Pierre Jeunet

 

amelie2.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,6

 

Recenzja z filmweb:

"Cudowne połączenie szaleństwa, poezji, ekscentryczności, humoru i miłości, dzieło prawdziwego artysty", "film nakręcony przez czarodzieja, który chce przynieść ludziom radość", "rozkosz, prawdziwy skarb, cud. Dwie godziny radości, czułości i poezji", "film, w którym zakochacie się od pierwszego wejrzenia"- to tylko skromna część pochwał krytyków, kierowanych pod adresem filmu Jean Pierre Jeuneta. Publiczność, nieczęsto wyrażająca zgodność z opiniami recenzentów, szturmowała kina, a główna bohaterka - Amelia - wiotka, wielkooka, z krótko podciętymi włosami stała się jedną z najbardziej popularnych postaci we Francji w 2001 roku.

 

O owym uznaniu świadczy również deszcz nagród przyznanych filmowi w różnych krajach - m. in. czterech Cezarów, dwóch nagród Bafty, trzech Feliksów, nagród na festiwalach w Karlovych Varach, San Diego, Toronto, Chicago i Edynburgu.

 

Tytułowa Amelia jest nieśmiałą kelnerką, która pracuje w kawiarnia na Montmartre. Miała bardzo specyficzne dzieciństwo. Jej ojciec, znakomity lekarz, interesował się nią tylko w czasie rutynowych badań, matka - przewrażliwiona neurotyczka, ginie, przygnieciona przez samobójczynię, skaczącą z Katedry Notre-Dame. Dziewczyna, wychowywana w izolacji od rówieśników, staje się zamknięta w sobie, a w dorosłym życiu również ma problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi. Jednocześnie bardzo lubi obserwować mieszkańców Paryża, a pewnego dnia, zupełnie przypadkowo, odkrywa, jaką frajdę może sprawiać pomaganie innym. Wszystko zaczyna się od tego, że w swoim mieszkaniu znajduje pudełko z dziecinnymi zabawkami i po żmudnych poszukiwaniach, udaje się jej odnaleźć ich właściciela. Potem obmyśla genialny plan rozbawienia swojego ojca- kradnie jego ukochanego krasnala ogrodowego. A później... lawina rusza - Amelia, niczym dobra wróżka, spełnia ludzkie marzenia, tka misterne sieci intryg, chcąc sprawić, by ludzie poczuli się szczęśliwsi. Przyjdzie jednak moment, kiedy będzie musiała zająć się swoimi sprawami, bowiem znajdzie miłość w równie nieśmiałym jak ona Ninie. Nino ma pewną niecodzienną pasję - kolekcjonuje nieudane zdjęcia z automatu i wkleja je do albumu. On i Amelia mają wiele wspólnych cech - oboje są wrażliwymi idealistami, oboje chcą, aby otaczający ich świat był lepszy. Na razie jednak bohaterka żyje w otoczeniu niezwykłych ludzi, którzy jednak nie zawsze są szczęśliwi - dziwacy, egocentrycy, którzy mają swoje plany, marzenia, ideały, żyją pozornie obok, ale są jednocześnie nieodłączną częścią życia Amelii, bez nich jej życie byłoby pozbawione sensu i celu.

 

Wydaje się, że główna bohaterka porusza się w surrealistycznym, nierealnym świecie, w którym nic nie dzieje się naprawdę. Wrażenie to dodatkowo potęguje niezwykła scenografia- widoki wyidealizowanego, baśniowego Paryża - zielone drzewa i błękitne niebo, odcinające się od szarości zabytkowych kamienic. Nastrój podkreśla także wspaniała muzyka, a konkretnie- piękne piosenki Edith Piaf - "Francuskiego wróbelka", śpiewaczki, której głos i repertuar stały się nieodłącznym symbolem kulturalnej stolicy Europy.

 

Jeunet nie przedstawia nam świata zupełnie pozbawionego problemów, cukierkowatego - nie. Reżyser uwielbia ironię i bardzo często się nią posługuje - uwypukla ludzkie wady, często ukazuje rzeczywistość w sposób prześmiewczy, wprowadza akcenty komediowe. Mam wrażenie, że chce w ten sposób przekonać nas, że nie warto wszystkiego traktować w sposób tak do końca poważny, bo choć życie często wydaje się nie do zniesienia, w rzeczywistości zawiera domieszkę absurdu i jest naprawdę zabawne.

 

Jean Pierre Jeunet, którego miałam wcześniej okazję poznać za sprawą bardzo dobrych obrazów "Delicatessen" i "Miasto zaginionych dzieci", stworzył dzieło naprawdę niezwykłe: żywiołowe, dowcipne, inteligentne, potwierdzające fakt, że w dzisiejszm świecie kino także może być nośnikiem zasad i piękna.

 

Za sprawą "Amelii" grając tytułową rolę Audrey Tautou, stała się sławna i rozpoznawalna na całym świecie. Urzekła wszystkich swoją urodą, wdziękiem i talentem do tego stopnia, że zaczęto porównywać ją do Audrey Hepburn (uważam, że niesłusznie, bo chociaż łączy je nikłe podobieństwo zewnętrzne, to na tym owe podobieństwa się kończą- obie panie znacznie różnią się swym stylem gry).

 

Podsumowując: "Amelia" to naprawdę uroczy, przezabawny film, zrobiony z francuskim humorem i lekką, ale przewrotną mądrością. Wprawia w rozmarzenie i wzbudza w nas pragnienie poznania jakiejś Amelii, która, niczym dobra wróżka, sprawi, że poczujemy się szczęśliwsi...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

La délicatesse

Delikatność (2011)

reżyseria: David Foenkinos, Stéphane Foenkinos

 

La-delicatee.jpg

 

Ocena z filmweb: 6,7

 

Recenzja z filmweb:

Audrey Tautou, dziewczęcą urodą i sarnim spojrzeniem predestynowana do kolejnych ról zakochanych niewiast, od czasów "Amelii" realizuje swoje filmowe przeznaczenie. Zdarzają się jej eksperymenty z emploi, ale wciąż powraca do tego romantycznego wcielenia. Ale choć "Delikatność" również traktuje o miłości, nie jest to kolejna historia o tym, jak "on i ona się poznali". Mimo że tak właśnie się zaczyna.

 

To nietypowa (jeśli w ogóle) komedia romantyczna, bo wszelki romantyzm ginie (dosłownie) po pierwszych piętnastu minutach i potem jest konsekwentnie wypierany przez samą postać głównej bohaterki. Początek jest, co prawda, niemal baśniowy; wewnętrzne monologi młodych zakochanych pełne są wyliczanek i zabawnych gierek kojarzących się nawet z "Amelią". François (Pio Marmai) postanawia w myślach, że zagada w barze do Nathalie (Audrey Tautou) tylko, jeśli wypije ona określony rodzaj soku. Dziewczyna z kolei oblicza dokładnie, jaką odległość przeszła biurowym korytarzem i ile kaw wypiła, odkąd pracuje w tej samej firmie. Śmierć chłopaka kończy jednak tę idyllę i kruszy różowe okulary, przez które dziewczyna dotychczas spoglądała na świat. By ukoić cierpienie, rzuca się ona w wir pracy i zamyka w sobie.

 

"Delikatność" staje się opowieścią o powolnym budzeniu się z letargu, zrzucaniu jarzma żałoby. To bardzo powolny proces, wymagający właśnie tytułowej "delikatności". Dlatego też uwagę Nathalie przykuwa nie otwarcie zalecający się do niej przystojny szef, a niepozorny, przeciętny Markus (François Damiens). Podczas gdy szef zaprasza kobietę na romantyczną kolację, Markus idzie z nią do teatru –zamiast uwodzić, po prostu jest. Co ciekawe, jego obecność u boku bohaterki budzi skrajne reakcje w jej otoczeniu – od zainteresowania po odrzucenie. Jest tak, jakby wszyscy pogodzili się już z samotnością Nathalie i równie niechętnie jak ona sama przyjmowali wszelkie zmiany – zwłaszcza tak niespodziewane. Powracającym gagiem jest motyw nierozpoznania w Markusie partnera bohaterki. Każdy wyobraża sobie nie lada amanta i w konfrontacji z przyziemną powierzchownością mężczyzny, nie jest w stanie go zaakceptować. Wyjątkiem jest babcia Nathalie, która po jednym rzucie oka już wie: to dobry człowiek.

 

Niestety, wycofanie protagonistki i niepozorność Markusa sprawiają, że konflikt jest tu niemal niewidoczny, co rodzi z kolei nudę. Odrzuciwszy namiętne uniesienia i nawet – w dużej mierze – humor, twórcy inscenizują dla nas wyblakły spektakl pozbawiony angażujących dramaturgicznych pazurków. "Delikatność" jest poczciwym, bezbolesnym filmem, który jednak zbyt delikatnie zaznacza swoje własne granice.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

No Country for Old Men

To nie jest kraj dla starych ludzi (2007)

reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen

 

No_Country_for_Old_Men_poster.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.6

 

Recenzja z filmweb:

Ekranizacja powieści Cormaca McCarthy’ego – amerykańskiego pisarza, nazywanego następcą Williama Faulknera, to bez wątpienia wielkie wyzwanie. Joel i Ethan Coenowie podołali temu zadaniu i decyzją Akademii ich najnowszy film – "To nie jest kraj dla starych ludzi" – słusznie został uznany za najlepszy film roku.

 

Proza McCarthy’ego nacechowana jest elegijną narracją, czarnym humorem i motywem przemijania. Książka "To nie jest kraj dla starych ludzi" to okrutna opowieść o upadku wartości i tradycji, a przenosząc ją na ekran, bracia Coen stworzyli mroczy thriller, który zyskał miano dramatu egzystencjalnego.

 

Wszystko zaczyna się od tego, że gdzieś w Teksasie, na granicy z Meksykiem, pewien myśliwy – Llewelyn Moss (Josh Brolin) znajduje walizkę wypchaną dwoma milionami dolarów. Zabierając pieniądze, Moss świadomie wstępuje na ścieżkę zbrodni i uruchamia nieodwracalną machinę przemocy. Musi uciekać przed podążającym za nim psychopatycznym mordercą Chigurhem (w tej roli zdobywca Oscara za najlepszą rolę drugoplanową – Javier Bardem). Tropem obojga rusza podstarzały, praworządny szeryf Bell (Tommy Lee Jones).

 

Mroczna, rozpisana na trzy postacie historia to trzymający w napięciu kryminał, w którym raz po raz zacierają się granicę pomiędzy ofiarą a drapieżnikiem. Spokojna narracja i niespieszne tempo nie przynoszą punktu kulminacyjnego, nadając całości duszący i hermetyczny nastrój. Świat przedstawiony w najnowszym filmie braci Coen to egzystencjalne pustkowie pełne przemocy i bólu. To świat, w którym rządzi przypadek – rzut monetą decyduje o życiu i śmierci. Gdzieś jeszcze dogorywa prawo i porządek, brutalnie stłumione przez zamęt i nieodwracalność zmian. To niestety zmiany na gorsze. Odchodzi w zapomnienie dawny świat, reprezentowany jeszcze przez szeryfa Bella. Boli bezsilność starego porządku, który nie radzi już sobie z narastającą chciwością. Nie ma już miejsca na uczciwość, a wszystko zmierza ku zagładzie.

 

Zwiastunem nowego "ładu" jest demoniczny Chigurh. To zło w najczystszej postaci, pozbawione ludzkich odruchów indywiduum. Reprezentuje ono świat spłowiałych wartości i pustych ideałów. Wymierza sprawiedliwość podług własnej miary. W filmie "To nie jest kraj dla starych ludzi" nie ma jednak podziału na dobro i zło, i to z prostej przyczyny – dobra już nie ma. Triumfuje zło, które jest nieuniknione. "Nie zatrzymasz tego, co ma nadejść" głosi jedno z haseł promujących film. Llewelyn Moss wie, że nie uwolni się od przeznaczenia. On również jest przestępcą-złodziejem. Jego ucieczka z góry skazana jest na niepowodzenie.

 

Szeryf Bell pamięta stare czasy. Nie rozumie zmian, jakie zaszły i nie potrafi odnaleźć się w nowym świecie. Przez to wszyscy trzej bohaterowie nigdy się nie spotkają. Nie dojdzie między nimi do bezpośredniej konfrontacji jak w klasycznie amerykańskim westernie. W tym kryminale nie ma jednak efektownych pojedynków, brawurowych pościgów i patetycznych uniesień. Wszystko to już było. Pozostaje jedynie nostalgia za dawną Ameryką, tą sprzed dominacji okrutnego i pozbawionego zasad Zachodu. Upadł amerykański sen, a jego pozostałości skazane są na bolesną agonię.

 

"To nie jest kraj dla starych ludzi" to przejmujące i przygnębiające swą wymową dzieło. To prosta opowieść, której siła tkwi w przekazie. Bardzo współczesna i bardzo uniwersalna zarazem. Nie jest to bynajmniej film antyamerykański. Bez zbędnych emocji zmusza do refleksji nad nadwerężoną kondycją współczesnego świata. To arcydzieło godne podziwu, idealnie skonstruowane i przemyślane.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Gran Torino (2008)

reżyseria: Clint Eastwood

 

220px-Gran_Torino_poster.jpg

 

Ocena z filmweb: 8.2

 

Recenzja z filmweb:

Większości ludziom, choćby nawet nie widzieli jego filmów (o ile jest to możliwe), nie trzeba chyba tłumaczyć, kim jest Clint Eastwood. Zagrał w kilkudziesięciu filmach i niewiele mniej wyreżyserował. I o ile Clint-aktor kojarzony jest raczej z gatunkiem filmu sensacyjnego, o tyle już Clint-reżyser znany jest z bardziej ambitnych dzieł, nawet oskarowych (jak choćby "Listy z Iwo Jimy", "Za wszelką cenę", "Rzeka tajemnic" czy "Bird"). Najnowszym filmem stary, dobry Clint powraca jako aktor i jako reżyser. Napisałem "stary", bo skończy niedługo 79 lat, a dlaczego dobry - możecie się sami przekonać, oglądając "Gran Torino".

 

"Gran Torino" to historia amerykańskiego staruszka o swojsko brzmiącym nazwisku Kowalski. Walt Kowalski jest weteranem wojny koreańskiej, który po śmierci żony samotnie zamieszkuje w swojej starej dzielnicy. Jedynym jego zajęciem są drobne prace domowe i dbanie o samochód - tytułowy Gran Torino z 1972 r. Walt żyje samotnie, bo większość jego znajomych już się wyprowadziła lub umarła, ich miejsce zajmują emigranci z południowowschodniej Azji - Hmongowie. To ciężka próba dla starca, który zawsze mówi, to co myśli, jest opryskliwy i nie znosi obcych naruszających jego teren. Musi się zmierzyć z własnymi uprzedzeniami do nowych sąsiadów, a nie przyjdzie to łatwo, bo nastoletni sąsiad próbuje ukraść mu auto...

 

Nowy film Clinta Eastwooda zrobił w Stanach Zjednoczonych nie mniejszą furorę, niż pozostający na medialnym świeczniku "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona". Dlaczego - spytacie? Bo to po prostu bardzo dobry film. Główne postacie są wyraziste i mimo że nieco przerysowane, od początku budzą sympatię widza. Na przykład główny bohater, który zachowuje się jak zgorzkniały, stetryczały staruch, "nie owija słów w bawełnę", zdaje się nienawidzić "kolorowych", przeklina i rzuca rasistowskie uwagi, a jednak to wszystko nie wzbudza naszego oburzenia, bo czujemy, że ten człowiek ma w głębi dobro.

Genialna gra samego Eastwooda i doskonałe prowadzenie przez niego aktorów wyciąga ten film na wyżyny, jakich nikt nie spodziewał się po historii o wrednym staruszku. Świetne zdjęcia i ujęcia Toma Sterna przypominają niemal lata młodości głównego bohatera. Film jest doskonale wyśrodkowany - momentami przypomina gangsterską historię, a momentami komedię obyczajową z dowcipnymi, choć dosadnymi dialogami. Role drugiego planu również są perełkowe (zwłaszcza świetny John Carroll Lynch jako fryzjer Martin) i doskonale współgrają w postaciami pierwszoplanowymi.

 

Przez większość seansu wybuchałem śmiechem - tak jak reszta kina, dlatego uważam, że ten film powinien zobaczyć każdy - dobry humor jest bardzo cenny, zwłaszcza w dobie kryzysu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

The Insider

Informator (1999)

reżyseria: Michael Mann

 

220px-The_insider_movie_poster_1999.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.4

 

Recenzja z filmweb:

Film Michaela Manna nawiązuje do tradycji, jaką reprezentują "Wszyscy ludzie prezydenta" Alana Pakuli. Do kina poważnie traktowanych, widzianych w szerszej, politycznej perspektywie, dylematów moralnych. Film mówi o konkretnym, drastycznym przypadku, ale wskazuje na daleko ogólniejsze zagrożenia, jakie stwarza funkcjonowanie wielkich korporacji. Interes korporacji - a jej podstawowym celem jest osiągnięcie jak największych zysków - wymaga absolutnego podporządkowania pracownika obowiązującym regułom gry. Wszelkie inne zasady i wartości przestają się liczyć. Nieposłuszni tracą stanowiska i profity. Kształtuje się mentalność człowieka korporacji, który nie chce myśleć inaczej i woli nie mieć własnego zdania. System totalitarny na małą skalę. Kolejne wcielenie kafkowskiego ładu. Mann bardzo konsekwentnie buduje w swym filmie kafkowski klimat. Nieokreślone niebezpieczeństwo wisi tu w powietrzu. Od pierwszych ujęć czuje się pełne niepokoju napięcie

 

Poczucie osaczenia tkwi w samej materii filmu. W sposobie organizowania przestrzeni, światła, ruchu. W montażu, który znacząco wiąże różne miejsca i działania, sugeruje podteksty, zwraca uwagę na przypadkowe zbiegi okoliczności. W muzyce dającej filmowi tajemniczość pobudzającą wyobraźnię

 

Dwaj bohaterowie "Informatora": naukowiec Jeffrey Wigand (wielka kreacja Russella Crowe'a) oraz dziennikarz Lowell Bergman (Al Pacino) starają się być nonkonformistami, tzn. respektować wartości etyczne. Wigand - bo ma sumienie, a w dodatku nie lubi, jak się go próbuje szantażować i straszyć, Bergman - bo wierzy w misję swojego zawodu, czuje się apostołem prawdy. Obaj dokonują szalenie trudnych wyborów. Wigand właściwie wbrew sobie, jakby pod presją. Obaj mężczyźni podejmują wyzwanie, aczkolwiek na początku nie zdają sobie sprawy z ceny, jaką przyjdzie im za to zapłacić. Powraca w "Informatorze" jeden z archetypów amerykańskiego kina: imperatyw szukania prawdy. Prawda w świecie dawnych optymistycznych filmów była wartością najwyższą, świętym Graalem, tarczą, na której widniało słowo "zwycięstwo". W imię prawdy dwaj dziennikarze obalili prezydenta. Lecz w latach 90. prawda nie ma już dla nikogo znaczenia. O niczym nie przesądza, jest obiektem manipulacji. Może się nawet okazać niebezpieczna i szkodliwa - jak mówi Helen, filmowy radca prawny CBC. "Informator" jest gorzkim filmem epoki cynizmu. Nie utwierdza widza w przekonaniu, że prawda i dobro zwyciężą, nie budzi nadziei. Pokazuje jednak dwóch przyzwoitych facetów, a to już coś w tych ciężkich czasach

 

Uwaga Manna skupia się na wnikliwych portretach obydwu bohaterów. Ich decyzje i wahania, obsesje i fobie, ambicje i uczucia są treścią tego filmu. A także ich dojmująca samotność i mocno zakorzeniona w amerykańskiej tradycji, spajająca przeciwieństwa, męska przyjaźń. Wybór wykonawców akcentuje mocniej jeszcze dzielące ich różnice. Wigand, typowy yuppi, do chwili zwolnienia z pracy prowadził życie człowieka kariery i sukcesu z pięknym domem, atrakcyjną żoną, słodkimi jak z reklamy dziećmi. Skupiony, zamknięty, milczący, przyciężkawy w interpretacji Crowe'a. Zaś Bergman Ala Pacino jest nerwowy, impulsywny, w ciągłym ruchu, w ciągłym poszukiwaniu kontaktu, komunikacji. Z nieodłącznym telefonem komórkowym. Radykał z okresu lat 60., uczeń Marcusego - jak o sobie mówi - pozostał wierny ideałom młodości, żyje na przekór, nie dbając o rekwizyty społecznego prestiżu. Podobnie jak Wigand, wierzył jednak w swoją pozycję, w swoją siłę, w znaczenie swojej osoby. I tu obu ich spotyka bolesny zawód

 

To Wigand jest w gruncie rzeczy ważniejszą dla dramatu postacią, ale reżyser - widać to wyraźnie - większą sympatią darzy Bergmana. Wręcz go idealizuje, wskazując tym samym, że tradycja lat 60. stanowi dlań wartość niepodważalną. Czyni Bergmana spiritus movens całej historii. Amerykanie zwykli się dzielić na dwie szkoły. Jedna uznaje, że lata 60. są źródłem wszelkiego zła, które się potem przydarzyło, drudzy, że wprost przeciwnie, cokolwiek jeszcze zostało dobrego, jest dziedzictwem lat 60. Nie będziemy się mieszać w ten wewnętrzny spór. Niech go sobie rozstrzygają sami. Nie ulega wszakże wątpliwości, że Mann należy do zwolenników tej drugiej szkoły.

"Informator" to dramat psychologiczno-moralny i thriller trzymający w napięciu do ostatniego kadru. Jeden z ważniejszych filmów amerykańskich ostatniej dekady

 

Tytoniowy gigant Brown & Williamson rozpatrywał możliwość wytoczenia procesu Disneyowi, zwłaszcza w przypadku, gdyby film zbyt drastycznie przedstawił próby szantażowania i zastraszania Wiganda. Z kolei Mike Wallace (w filmie gra go Christopher Plummer), gwiazda programu CBS "60 Minutes" zaniepokoił się wielce, że może źle wypaść na ekranie, poskarżył się prasie i zażądał zmian w scenariuszu. Życie dopisało epilog filmowi, który chciał powiedzieć prawdę o życiu. Ale co to jest prawda? - wypadałoby zapytać, oglądając "Informatora".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ARQ (2016)

 

Renton budzi się w domu z pozasłanianymi oknami, przez które z trudem przechodzi światło. Patrzy na futurystyczny zegarek i na kobietę, która śpi obok niego. Nagle zostaje zaatakowany, próbuje uciec ale zepchnięty ze schodów uderza tyłem głowy w ścianę i umiera. Renton budzi się po raz kolejny. Znalazł się w pętli czasowej i ma szanse na zmianę swojego losu. Fabuła jest pełna tajemnic i twistów, zakończę więc jej opis na tym wstępie. Polecam też nie oglądanie zwiastuna, bo zdradza on stanowczo zbyt wiele.

 

http://www.filmweb.pl/film/ARQ-2016-772257

 

Klimaty Na skraju jutra, Dnia świstaka, czyli pętla czasowa, niskobudżetowy sci-fi, nie jest to jakaś rewelacja, ale warto obejrzeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Wodny świat"(1995 r.) Wizja przyszłości, w której po stopnieniu lodowców Ziemia zamieniła się w wielki ocean. Tak będzie wyglądał świat gdy lodowce na biegunach stopią się i stan wody podniesie się kilkadziesiąt metrów. Troje bohaterów wyrusza na poszukiwanie legendarnego stałego lądu. Bardzo dobry i ciekawy film, świetna muzyka i Kevin Costner, który bardzo dobrze gra, podczas oglądania ma się wrażenie jakby się płynęło statkiem, chciałabym sobie popłynąć statkiem gdzieś, ale nie żyć na statku, na morzu. Ocena 10/10

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

A Clockwork Orange

Mechaniczna pomarańcza (1971)

reżyseria: Stanley Kubrick

 

MV5BMTY3MjM1Mzc4N15BMl5BanBnXkFtZTgwODM0NzAxMDE@._V1_SY1000_CR0,0,675,1000_AL_.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.9

 

Recenzja z filmweb:

19 grudnia 1971 roku. Na ekrany kin wchodzi "Mechaniczna Pomarańcza", film Stanleya Kubricka, reżysera znanego ze swej kontrowersyjności. Ludzie tłumnie zjawiają się w salach kinowych. Ale po seansie zaczyna się prawdziwe piekło, walka z cenzurą i dyskusje na temat prowokacji i propagowania przemocy w kinie. Wszystko jednak jest odebrane nie tak jak trzeba - Kubrick nie filmował przemocy dla zabawy. Miała ona kluczową rolę w tej precyzyjnej układance...

 

Gdzieś w dalekiej przyszłości, w nieznanym mieście, banda mordujących i gwałcących wyrostków pod przewodnictwem Alexa DeLarge'a (znakomity Malcolm McDowell) zakłóca spokój mieszkańców. Pewnego dnia Alex zostaje zgarnięty przez policję. Po odsiedzeniu 2 lat w więzieniu zgadza się poddać eksperymentowi, który ma "wyplenić" z niego przestępcze skłonności. Ostatecznie Alex z bezlitosnego chuligana staje się prawym obywatelem. Można powiedzieć, że to błaha historia, jakich pełno w kioskowych czytadłach. Jednak w przeciwieństwie do nich po obejrzeniu "Pomarańczy" przychodzi refleksja. Kubrick w swoim obrazie zdaje się cicho, prawie niedostrzegalnie pytać: czy człowiek, który jest pozbawiony wyboru, który czyni dobro z przymusu, jest dobry? Odpowiedź nie przychodzi łatwo.

 

Reżyserowi zarzucono nadmiar brutalności. Ale przemoc w "Mechanicznej Pomarańczy" jest sfilmowana w sposób wysmakowany i niemalże poetycki. Bójki, gwałty czy napaści oglądamy, słysząc w tle muzykę Beethovena. Alex w scenach rozróbek śpiewa i tańczy walczyka. Dzięki takiemu zestawieniu brutalność nabiera innego wymiaru.

 

Film Kubricka to wspaniały popis gry aktorskiej Malcolma McDowella. Aktor w idealny sposób ukazał graną przez siebie postać w trzech światłach: jako twardego i bezlitosnego przywódcę bandy, jako lizusa i ulubieńca księdza w więzieniu, aż po prawego obywatela, który cierpi z powodu swojej "dobroci". Kreacja słusznie nagrodzona nominacją do Złotego Globu.

 

W "Mechanicznej Pomarańczy" niektóre sceny umyślnie są przejaskrawione. Reżyser podkreśla je kolorami i absurdalnymi, a nawet śmiesznymi dialogami. I właśnie to w filmie jest najbardziej interesujące - obraz w dramatyczny sposób opowiada o sensie istnienia człowieka i jego wartościach, a zaraz potem zmienia drogę i parodiuje władze, polityczne zatargi, a nawet normalne sytuacje, które przytrafiają się każdemu z nas.

 

Mimo tego że film Kubricka został wyprodukowany już jakiś czas temu, a niektóre sceny już nie bulwersują, a śmieszą, to "Mechaniczna Pomarańcza" jest filmem, który warto zobaczyć. Bo przecież nie można przejść obojętnie obok obrazu, który łączy w sobie mistrzostwo reżyserii i genialne aktorstwo ze wzruszającym dramatem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Requiem for a Dream

Requiem dla snu (2000)

reżyseria: Darren Aronofsky

 

Requiem_for_a_dream.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.9

 

Recenzja z filmweb:

Być może wielu z Was w tytule mojej recenzji znajdzie analogię do dzieła Krzysztofa Kieślowskiego, zatytułowanego "Krótki film o zabijaniu". I wcale nie będzie to skojarzenie bezpodstawne. Pamiętamy przecież z jak wielką zawziętością i niespotykanym realizmem polski reżyser przedstawił, krok po kroku, problem kary śmierci, wydobywając z widza emocje prosto z serca. Podobnego zabiegu dokonuje Darren Aronofsky, jednak na warsztat bierze zupełnie inną tematykę. W swym dziele "Requiem dla snu" dokonuje przerażającego studium ludzkiego upadku spowodowanego błahymi w istocie marzeniami.

 

Akcja filmu skupia się na czworgu bohaterach z Nowego Jorku. Sara Goldfarb to zapalona fanka telewizji, dzięki której ucieka przed samotnością, charakterystyczną dla ludzi w podeszłym wieku. Jej syn, Harry, odwiedza ją bardzo rzadko, w całości poświęcając czas swojej dziewczynie, Marion. Pełni młodzieńczej werwy planują, wraz z dobrym przyjacielem - mającym już nie raz kłopoty z prawem - Tyrone'em, otworzyć sklep z ubraniami. Sara w tym samym czasie otrzymuje wiadomość, na którą czekała od lat - wystąpi w programie telewizyjnym. I kiedy każdy z bohaterów realizuje swoje marzenia, pojawia się pewien problem, który całkowicie je rozwieje - uzależnienie.

 

Filmów na temat narkotyków było doprawdy mnóstwo. Jednakże dopiero "Requiem dla snu" niejako obnażyło ten problem. Wielu pyta, skąd ten zachwyt nad produkcją Aronofsky'ego, bo przecież temat stał się już oklepany i nudny, słowem - nic nowego. Chyba żaden inny film w tak dosłowny, przepełniony realizmem, a zarazem brutalny i psychodeliczny sposób nie pokazał, do czego prowadzą narkotyki. Reżyser, gdy wydaje nam się, że już więcej nie może pokazać, dopiero zaczyna 'zabawę', która u nie jednego widza wywołała szok, wprowadziła w osłupienie bądź po prostu spowodowała płacz.

 

Aronofsky, oprócz uzależnień, porusza w swym filmie więcej problemów. Przede wszystkim obala mit o popularnym 'amerykańskim śnie', który tak wyraźnie widać w hollywoodzkich produkcjach. W jego filmie każdy z bohaterów widzi przyszłość w różowych okularach, szczególnie ci młodzi, ale życie bardzo szybko weryfikuje ich optymizm. Można zadać sobie pytanie, co w tej głównej czwórce robi Sara Goldfarb? Aronofsky mógł przecież zrobić film z młodymi ludźmi, dla młodych ludzi, bo przecież to głównie ich dotyczy problem narkotyków. Jednakże dzięki tej postaci całość jest bardziej uniwersalna i nie skupia się tylko i wyłącznie na 'braniu' głównych bohaterów (jak to nie raz już było). Sara to postać niesamowicie symboliczna, przemawia przez nią samotność, odrzucenie przez społeczeństwo, brak jakichkolwiek przyjaciół, czy wreszcie zwykła ludzka niemoc. To też jedyna osoba, która nie ze swojej winy popadła w piekło uzależnień.

 

Sama fabuła filmu to jedynie niewielki procent z całości, na którą składa się świetne aktorstwo, bardzo oryginalne i wymowne zdjęcia oraz muzyka. Zacznijmy od tego pierwszego - gra aktorów w dziele Aronofsky'ego to prawdziwy majstersztyk. Wszyscy mieli do zagrania, mniej lub bardziej, skomplikowane postaci, bowiem każda z nich przechodziła swoistą metamorfozę, zarówno fizyczną jak i, przede wszystkim, duchową. Szczególny geniusz pokazała Ellen Burstyn, o jej roli powiedziana już dosłownie wszystko, prawie zawsze w samych superlatywach. Swoje przełomowe i, chyba, życiowe kreacje stworzyli Jared Leto, Jennifer Connelly i Marlon Wayans. Mieli spore pole do popisu. Na dość niekonwencjonalne rozwiązanie, jeśli chodzi o ujęcia, zdecydował się Matthew Libatique - autor zdjęć. Podzielenie ekranu na dwie części, charakterystyczne wstawki podczas zażywania, przyspieszenie bądź spowolnienie obrazu - to wszystko buduje nastrój filmu, jest pewnym smaczkiem, dodaje żywiołowości i realizmu, sprawia, że widz w pewien sposób 'czuje' to, co dzieje się na ekranie. Główny motyw muzyczny filmu - popularna, jak świat długi i szeroki, "Lux aeterna", to już prawdziwa poezja. Tragizm i emocje, jakie niesie ze sobą ten utwór, nierozerwalnie łączy się z dziełem Aronofsky'ego i nadaje pewnego wyraźnego kształtu całemu filmowi.

 

"Requiem dla snu" jest dla kinomaniaka jak ludzkie cierpienie. Nie jest z pewnością miłym doświadczeniem, ale prędzej czy później musimy poznać jego smak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Edward Scissorhands

Edward Nożycoręki (1990)

reżyseria: Tim Burton

 

large_aK5Giop6mfyXhv3sFGgMZwVZqdh.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.7

 

Recenzja z filmweb:

Może zacznę mało oryginalnie, ale czy zastanawiało was kiedyś, skąd bierze się samotność? Czy jest to następstwo złych wyborów podjętych w życiu, czy też jest ona nam pisana już wtedy, gdy się rodzimy? Mógłbym się rozpisywać dniami i nocami, dywagować, strzępić język (no w tym przypadku raczej palce łamać), ale czy doszedłbym do istoty zagadnienia? Problem tkwi w tym, że samotność jest odczuciem, stanem abstrakcyjnym - oznacza to, iż każdy odczuwa ją indywidualnie, na swój sposób.

 

Zastanawiające jest tylko jedno: przypuśćmy, że stan ów jest jednostką chorobową i teraz - na jak szeroką skalę jest zakrojona? Jaka jest zachorowalność na nią? Czy możemy powiedzieć o epidemii? Odpowiadam z całą stanowczością: tak!

 

Ale co ma piernik do wiatraka, dlaczego piszę o tym, a nie o filmie? Powód jest bardzo banalny, "Edward Nożycoręki" jest po prostu filmem o nas. Każdy z nas jest Edwardem w mniejszym lub większym stopniu, każdy z nas zaznał, bądź też zazna, samotności (czego nikomu nie życzę). Dlaczego? Bo świat jest tak zbudowany. Musimy wszystkiego spróbować w życiu, aby dopełnić, a raczej dowieść swego człowieczeństwa, by u kresu życia rzec: "Nic, co ludzkie nie jest mi obce, wszystkiego w życiu spróbowałem". Samotność jest po prostu integralną częścią naszego życia, musimy jej zaznać, aby wiedzieć, czym jest miłość, przyjaźń itp. Samotność intensyfikuje te uczucia, sprawia, że są one jeszcze silniejsze.

Samotność jest również (jak wcześniej wspominałem) szeroko zakrojoną chorobą współczesnego społeczeństwa, pomimo iż żyjemy wszyscy razem, większość z nas

ma mnóstwo przyjaciół, to jednak czegoś nam brakuje. Nieraz spotykamy się ze znajomymi, nawiązujemy nowe znajomości, mimo to wracając do

domu, czujemy pustkę, której nikt nie jest nam w stanie zapełnić. Oto cena za nasze cudowne nowoczesne życie. Goniąc za karierą i pieniędzmi, tracimy prawdziwych przyjaciół na rzecz fałszywych bogów i znajomości.

 

Burton (wielkim reżyserem był, jest i będzie) z genialnym Deppem starają się nam właśnie to udowodnić wraz z akompaniamentem Elfmana w tle.

 

Może teraz nieco o fabule, która jest bardzo oryginalna. Mamy tu do czynienia z reedycją "Frankensteina" w trochę odmiennym wydaniu: pewien genialny naukowiec powołuje do życia robota, który posiada uczucia oraz ludzką formę, pozostaje jedynie jeden detal - zamiast rąk ma nożyce. Na skutek sędziwego wieku oraz wybicia godziny zero przez zegar biologiczny, wynalazca umiera, nie dokończywszy swego dzieła. Edward jako byt nieśmiertelny pozostaje w odosobnieniu (w starym, ponurym zamczysku) po to, by pewnego dnia dociekliwa konsultantka Avonu go odkryła i ze sobą zabrała. Tutaj rozpoczyna się akcja i perypetie bohatera. Edward, niewiedzący nic o "wielkim świecie", musi się uczyć wszystkiego od podstaw...

 

Na brawa zasługuję charakterystyczna dla Burtona wizja świata, ja nazwałem go światem po drugiej stronie lustra – nie dlatego, że jest identyczny z tym z opowiadań Lewisa, lecz dlatego że jest równie surrealistyczny. Baśniowa kraina, jaką stworzył autor, wszystko widziane jakby przez palce, kontrasty (ciemny zamek na ponurym wzgórzu i osiedle pełne kolorowych domków z soczyście zielonymi trawnikami) - pod pozorną idyllą ukryte jest drugie dno, czyli mieszkańcy.

Edward jest traktowany przez nich przedmiotowo, wykorzystują jego zdolności dla własnych korzyści, Burton wyłożył w bardzo przejrzysty sposób obraz naszego społeczeństwa (jak to ładnie mówią: "człowiek człowiekowi wilkiem").

Główny bohater, pomimo licznej grupy "przyjaciół", tak naprawdę nie może odnaleźć się w społeczeństwie, i tutaj znowu proszę o brawa dla pana reżysera, który ponownie ukazuję nam, iż, mimo że Edward opuścił zamek, dalej był samotny (choć nie do końca). Powiecie pewnie: "Po kiego grzyba gość opuszczał zamek, jeśli nic z tego nie miał?", odpowiedź jest bardzo prosta: na potrzeby filmu...

A tak na serio, to po to, aby poznać na nowo smak szczęścia, które zostało mu odebrane.

 

Film piętnuje jeszcze wiele innych zachowań, o których to już nie będę się rozpisywał, ponieważ Burton ukazuje je w bardzo przejrzysty sposób i nie trzeba tęgiego umysłu, aby to z filmu wyciągnąć.

 

Teraz chciałbym przejść do samej roli Deppa, którą uważam za jedną z najlepszych w kinematografii, jego gra była perfekcyjna. Johnny doskonale wczuł się w klimat (może to wina tego, że sam jest samotnikiem). Szczególną uwagę należy zwrócić na grę oczami oraz na to, w jaki sposób udało się Deppowi oddać autyzm postaci. Pomimo baśniowości utworzył bardzo wiarygodny obraz Edwarda, rzec by można, że powołał go do życia. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko jeszcze raz podkreślić wielki talent aktora, bo po cóż miałbym pisać pół strony o tym, co wszyscy wiedzą.

 

Reasumując, "Edward Nożycoręki" to dzieło ponadczasowe, które przekazuje nam prawdy życiowe w bardzo przystępny sposób, jest to również pewna sugestia Burtona (wiem, wiem to się nazywa nadinterpretacja), że każdy może zrozumieć istotę człowieczeństwa, bo wszyscy jesteśmy ludźmi. Film piętnuje głupotę oraz histeryczny strach przed nieznanym i przed innymi od nas, uczy (przynajmniej z założenia) tolerancji. A przede wszystkim ukazuje, że każdy ma prawo do szczęścia, bez względu na wszelkie przeciwności losu. Życie jest po to, aby żyć, a nie wegetować i biadolić. Następna ważną kwestią jest ukazanie bólu, jaki towarzyszy samotności, jest on najgorszy i nie da się go porównać z żadnym innym.

Ponoć te uczucia uszlachetniają, ale do jakiego stopnia?

 

Świat nie jest zły, źli są ludzie, którzy na nim żyją i jeżeli nic nie zrobimy z tym, to tak pozostanie. Starajmy się (chociaż) być dla siebie dobrzy, być dla kogoś, nie dla siebie, być po prostu ludźmi, a świat będzie o wiele lepszy.

Film jest właśnie o tym. A wracając do Edwarda, to tak na zakończenie, jeżeli komuś się wydaje, że nasz nożycoręki przyjaciel był nieszczęśliwy cały czas, to jest w wielkim błędzie. Główny bohater zaznał szczęścia w bardzo niewielkim stopniu (scena z rękami, miłość do córki konsultantki oraz rzeźby lodowe dla niej), ale dzięki temu uzyskał bardzo cenną cechę - potrafił docenić to, co ma: „Bo jak pięknie smakuje szczęście, jeżeli nie ma się go w nadmiarze”…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy s-f z motywem utraty zmysłów przez ludzkość. Ostatnia miłość na Ziemi - wspaniały film, wysoka ocena na filmweb, wydaje się być najmocniejszym tytułem z tego zestawienia. Embers też mi się podobał, nie każdemu podejdzie takie kino ;)

 

 

Ostatnia miłość na Ziemi (2011)

W wyniku tajemniczej epidemii ludzkość traci po kolei wszystkie zmysły. Susan i Michael mimo braku smaku, słuchu i wzroku walczą o swoją miłość.

http://www.filmweb.pl/film/Ostatnia+mi%C5%82o%C5%9B%C4%87+na+Ziemi-2011-540501

 

Miasto ślepców (2008)

W mieście wybucha epidemia ślepoty. Chorzy są zamykani w szpitalu, gdzie panują nieludzkie warunki życia.

http://www.filmweb.pl/film/Miasto+%C5%9Blepc%C3%B3w-2008-385852

 

Embers (2015)

„Embers” nie skusi was rozmachem, ani galopującą lub trzymającą w szczególnym napięciu akcją. Jego siłą jest zbudowanie w pełni wiarygodnej rzeczywistości pozbawionej pamięci, kreowanie przygnębiającej wizji świata, która zmusza do zastanowienia się nad istotą człowieczeństwa i nad tym, co definiuje każdego z Was oraz sprawia, że jesteście tym, kim jesteście.

http://www.alienhive.pl/film-embers/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×