Skocz do zawartości
Nerwica.com

Filmy i seriale


Magnolia

Rekomendowane odpowiedzi

oglądałem, i na końcu popłakałem sie, niesamowita historia, tym bardziej że prawdziwa.

Niesamowita. Tak rzucić wszystko i realizować swoje młodzieńcze ideały. Szkoda tylko, że zapłacił za to najwyższą cenę.

 

on wtedy porzucił cały świat, ba, wszechświat! i te głuche telefony do rodziny.. w ogóle sam na alasce, i gdy już zrozumiał swój cel, znalazł szczypte sensu, życie mu to odebrało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

The Fountain

Źródło (2006)

reżyseria: Darren Aronofsky

 

 

MV5BMTU5OTczMTcxMV5BMl5BanBnXkFtZTcwNDg3MTEzMw@@._V1_SY1000_CR0,0,677,1000_AL_.jpg

 

 

Ocena z filmweb: 7,4

 

Recenzja z filmweb:

"Gdzie drzewo i źródło szumią we śnie, tam zbliża się śpiący do bezpiecznego życia, tam jest źródło młodości". Bardzo możliwe, że Darren Aronofsky natrafił na ten cytat specjalisty od snów – G. Aeppli, podczas pisania scenariusza do "Źródła" z 2006 roku. Film wywołał niemałe poruszenie, szczególnie wśród fanów reżysera, którzy znając jego wcześniejszy dorobek, spodziewali się produkcji równie szokującej, co"Pi" czy "Requiem dla snu". Tym razem Aronofsky zaskoczył wszystkich – powagą. Film długo czekał na realizację, to dziwne, że wytwórnia Warner Bros w ogóle zgodziła się finansować obraz tak odbiegający scenariuszem od hollywoodzkich kanonów, tym bardziej że pierwsza próba realizacji filmu nie powiodła się i wytwórnia straciła dwadzieścia milionów dolarów.

 

"Źródło" ukazuje trzy różne, przeplatające się historie życia tego samego człowieka. Pierwsza opowiada historię szesnastowiecznego konkwistadora (prawdopodobnie jego pierwowzorem był hiszpański inkwizytor Juan Ponce de Leon), który na życzenie swojej królowej poszukuje legendarnego drzewa życia strzeżonego przez Majów. Jego historia przeplata się z życiem współczesnego naukowca Toma Creo, który poszukuje lekarstwa dla śmiertelnie chorej żony Izzy. Trzecim bohaterem odrębnej historii jest astronauta z XXVI wieku przemierzający przestrzeń kosmiczną w nadziei odnalezienia utraconej ukochanej, by spędzić z nią wieczność i tym samym potwierdzić przekonanie o nieśmiertelności uczuć.

 

Film Aronofskiego nawiązuje do wierzeń i mitów starożytnych Majów. Jest pełen symboli. Drzewo życia to symbol charakterystyczny dla wierzeń wielu religii. Korzeniami wrasta w ziemię, konarami sięga nieba, łączy dwa światy. Można by rzec, że Aronofsky nawiązuje do stwierdzenia F. Nietzschego, który uważał, że:"Z człowiekiem jest wszakże jak z drzewem. Im bardziej dąży ku wysokościom i jasnościom, tym silniej jego korzenie ciągną ku ziemi, w dół, w ciemność, głębię: w zło."

 

Fabuła filmu jest nieco zaskakująca, ale tworzy zwartą, zrozumiałą całość i bynajmniej nie jest, jak twierdzą niektórzy, zlepkiem wydumanych obrazów, które nie mają sensu. Niestety, to współczesne płytkie kino serwuje filmy, których tytułów nie będę wymieniać, a które sprawiają, że widzom nie chce się myśleć nad obrazami o nieco mniej oczywistym i głębszym przesłaniu.

 

Początkowo w rolę głównych bohaterów mieli wcielić się Brad Pitt i Cate Blanchett, oboje jednak zrezygnowali z udziału w filmie na rzecz bardziej kasowych produkcji, i dobrze, bo budżet filmu zmalał o jakieś czterdzieści milionów dolarów. Rachel Weisz - zdobywczyni Oscara za rolę w "Wiernym ogrodniku" oraz Hugh Jackman znany z roli m.in. w "Prestiżu" zgodzili się za to zagrać u Aronofsky'ego nawet za znacznie obniżone gaże i chwała im za to. Eteryczna R.Weisz wypadła przekonująco zarówno w roli kruchej Izzy Creo (Izzy Creo to po hiszp. "y si, creo" co znaczy "tak, ja wierzę"), jak i olśniewającej królowej. W roli drugoplanowej możemy podziwiać niezastąpioną weterankę kina – Ellen Burstyn.

 

Zdjęcia do filmu realizowano w Kanadzie, Australii i Gwatemali. Na planie zatrudniono dwudziestu rdzennych Majów. Aronofsky chciał zachować ponadczasowy charakter filmu, dlatego zrezygnował z animacji komputerowych na rzecz kolażu z mikrofotografii. Wizja kosmosu nie jest więc dziełem komputera, lecz kolażem powiększonych fotografii przedstawiających reakcje chemiczne zachodzące na szkiełku Petriego, które to stanowią tło dla podróżującego w szklanej kuli astronauty. Dużym atutem filmu jest również muzyka autorstwa Clinta Mansella, który już wcześniej współpracował z reżyserem. Hipnotyzującą ścieżkę dźwiękową skomponował współpracując z kwartetem smyczkowym "Kronos" – twórcy ścieżki dźwiękowej do filmu "Requiem dla snu" oraz szkockim zespołem rockowym "Mogwai". Nieco dramatyzmu dodały elementy wokalnych lamentów w tle, które doskonale oddają niemal mistyczny klimat filmu. Zarówno muzyka, jak i zdjęcia Matthewa Libatique'a są odzwierciedleniem reżyserskich zamierzeń ukazania życia bohaterów, sprowadzając je do zamglonej, niemal sennej wizji.

 

Reżyser za pomocą dosyć niezwykłych środków stworzył obraz bohatera wyalienowanego, spragnionego nieśmiertelności, w świecie, w którym nic nie jest stałe. Aronofsky nie mądrzy się twierdząc, że "człowiek i tak jest wieczny", a jedynie delikatnie podkreśla, że koło życia toczy się i będzie toczyć się dalej niezależnie od woli i życia człowieka, który podobnie jak bohater filmu do końca jest zmuszony szukać, jeżeli nie leku na nieśmiertelność, to przynajmniej sensu kruchej egzystencji i śmierci, która ma raczej "kiepskie poczucie humoru".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja12, również podobał mi się Arrival (2016). Ostatnio bardzo mało wychodzi naprawdę ciekawych filmów i trzeba cofać się wstecz w poprzednie dekady i wyszukiwać, wyszukiwać i jeszcze raz wyszukiwać tych prawdziwych perełek kinematografii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Donnie Darko(2001)

reżyseria: Richard Kelly

 

Donnie_Darko_poster.jpg

 

 

Ocena z filmweb: 7,7

 

Recenzja z filmweb:

Gdyby Alicja była chłopcem...

...nazywałaby się Donnie Darko. Podobieństwa do "Alicji w krainie czarów" widoczne są na pierwszy rzut oka. Podążanie głównego bohatera za królikiem, świat po drugiej stronie... I niech się fani książki oburzają, jednak uważam, że w filmie Richarda Kelly'ego wszelkie symbole i alegorie, również wyżej wymienione mają znacznie większe znaczenie i głębszy kontekst...

 

Donnie Darko (Jake Gyllenhaal, tak, ten z "Tajemnicy Brokeback Mountain") wydaje się zwykłym chłopcem z przedmieść Middlesex, mieszkającym w domu wraz z dwiema siostrami i rodzicami. Od rówieśników różnią go jedynie problemy o podłożu psychiczno-emocjonalnym, które stara się wyleczyć lekami i wizytami u psychiatry. 2 października 1988 roku jego świat wywraca się do góry nogami, kiedy dwumetrowy królik o imieniu Frank (James Duval) wyprowadza go w nocy z domu i oświadcza, że za 28 dni, 6 godzin, 42 minuty i 12 sekund nastąpi koniec świata. Rankiem Donnie budzi się na polu golfowym i po powrocie do domu dowiaduje się, że Frank ocalił mu życie, gdyż na pokój chłopca spadł silnik samolotu. Od tego momentu królik staje się przyjacielem Donniego, a on sam stara się coś zmienić by nie dopuścić do końca świata.

 

Richard Kelly ukazuje nam w swoich dziełach, których jest zarazem scenarzystą własną wizję świata, złożoną i skomplikowaną. Konstruuje filmy tak, by widz podświadomie zaangażował się w historię i spróbował rozgryźć tok myślenia reżysera. Potrawa złożona z komedii, horroru i thrillera, solidnie doprawiona science-fiction nęci swoim aromatem, przykuwa widza do ekranu, a cała fabuła, opowiadana historia zmusza do rozmyślań. Nikt nie przejdzie obojętnie obok przedstawienia zakłamania i fałszu pozornych ideałów (Jim Cunningham o marmurowej twarzy Patricka Swayze'go), konserwatyzmu i władzy "betonu" w szkołach i sposobie nauczania czy wreszcie wobec idei, sposobu i konsekwencji podroży w czasie; jesteśmy zmuszeni do refleksji nad każdym z tych problemów i wieloma innymi. Zadajemy sobie pytania: co ja bym zrobił na miejscu Donniego? Jakbym zareagował na oczernianie mojego dotychczasowego ideału? Czy sam bym zapobiegł końcu świata? Wraz z biegiem filmu pytań pojawia się coraz więcej, coraz bardziej zwiększa się stopień zaangażowania się widza w historię, oczekuje odpowiedzi... Dostaje je, lecz nie w takiej formie, jakiej by oczekiwał. Happy end wcale nie jest "happy". Gdy widać cały schemat działań Donniego, wraz z efektem końcowym przychodzi czas na refleksje. I jeszcze bardzo długo po obejrzeniu filmu widz będzie się zastanawiał czy to była jedyna droga, czy Donnie mógł jednak postąpić inaczej...

 

Jake Gyllenhaal w roli młodego chłopca z problemami emocjonalnymi okazał się strzałem w dziesiątkę. Mimo że pierwotnie w roli Donniego reżyser widział między innymi Jasona Schwartzmana i Marka Wahlberga Gyllenhaal wywiązał się ze swojego zadania perfekcyjnie. Cały sposób poruszania się wraz z jego mimiką idealnie pasują do granej postaci i na długo zapadają w pamięć. Dlatego pozostali aktorzy, również grający co najmniej przyzwoicie stanowią już tylko tło. Zarówno siostra Jake'a, Maggie Gyllenhaal (w filmie również jako siostra Donniego, Elizabeth) jak i Drew Barrymore - niepokorna nauczycielka angielskiego, obiekt fascynacji chłopca czy nawet Patrick Swayze w roli Jima Cunninghama - gwiazdy telewizji i twórcy filmów instruktażowych dla szkół nie przykuwają uwagi, widz angażując się cały w problemy Donniego nie zwraca uwagi na niesprawiedliwą ocenę pracy nauczycielki czy nieszczerość Cunnighama.

 

W filmach takich jak "Donnie Darko", typowo fabularnych, które skupiają się na głównym bohaterze, jego działaniach i motywacjach efekty specjalne, o ile występują, grają drugoplanową rolę. Nawet całkowicie beznadziejne nie przeszkadzałyby w odbiorze filmu. Tutaj nawet tak nie jest. Efekty stoją na co najmniej ponadprzeciętnym poziomie, lecz ich największą zaletą jest idealny montaż w filmie. Cała ekipa od cięcia taśm wykonała kawał dobrej roboty, wystarczy choćby obejrzeć scenę rozmowy Franka i Donniego w toalecie. Prawdziwy majstersztyk, od fal rozpływających się na zwierciadle lustra po mrugnięcia między królikiem a chłopcem. Cud i miód. A maliną jest ścieżka dźwiękowa. Wszystkie wybrane utwory idealnie wpisują się w nastrój dzieła, ba, mogłyby uchodzić za stworzone specjalnie na potrzeby filmu. Joy Division, Duran Duran czy Tears for Fears tworzą deliryczny klimat, potęgujący wrażenie realności wszystkich fantastycznych wydarzeń, zmuszają do myślenia: "a jeśli coś takiego naprawdę miało miejsce...".

 

Właśnie to pytanie o realność będzie zajmowało widza przez cały film i jeszcze długo, bardzo długo po obejrzeniu. Czy wszystkie przeżycia Donniego były prawdziwe? A może to był tylko sen? Czy dokonał właściwego wyboru? Czy w ogóle miał jakąkolwiek możliwość walki z losem? A co ja bym zrobił, gdybym usłyszał od królika wieść o zbliżającym się końcu świata...? Filmy genialne poznaje się po tym, że się do nich wraca, nie zapomina, że będąc obudzonym w środku nocy, można o nich opowiedzieć. Donnie Darko zalicza się do tej grupy. Koniecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

eXistenZ (1999)

reżyseria: David Cronenberg

 

EXISTENZ.jpg

 

Ocena z filmweb: 6,8

 

Recenzja z filmweb:

O "eXistenZ" słyszałam kilkakrotnie, od różnych osób. A wiadomo, że jak się o czymś dużo słyszy, to oczekiwania rosną i, z reguły, film nie jest w stanie im sprostać. W tym przypadku było inaczej i dzieło Cronenberga z konfrontacji wyobrażenia-rzeczywistość wyszło bez większych obrażeń.

 

Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ "eXistenZ" to jeden z tych filmów, o których się mówi. I tych, które najwyraźniej wzbudzają dużo sprzecznych emocji. W niektórych kręgach uchodzi niemal za kultowy, inne zaprzeczają niesieniu przez niego jakichkolwiek wartości, czy to artystycznych, czy filozoficznych. "Musisz zagrać w grę, aby przekonać się, dlaczego w nią grasz."

 

Fabuła przywodzi na myśl "Incepcję" albo nieco starszy "Matrix". W świecie, w którym istnieją gry przenoszące użytkownika niemal całkowicie w wirtualną rzeczywistość, spotyka się dwoje ludzi - Allegra Geller, słynna projektantka gier, i Ted Pikul, ochroniarz, raczej z rodzaju tych, którzy nie do końca wiedzą, co właściwie tu robią niż ociekających testosteronem goryli. Razem z nimi bierzemy udział w rozgrywce o niejasnych zasadach, w której na podobieństwo matrioszki jeden świat prowadzi do kolejnego, aż do zatarcia cienkiej granicy między nimi. Stopniowo dowiadujemy się, dlaczego na Allegrę został wydany wyrok śmierci, czym jest "eXistenZ" i jaką rolę do odegrania ma w tym poczciwy Ted bez bioportu...

 

...ale to tylko pierwsza warstwa filmu, bo na napisach końcowych widz zacznie się być może zastanawiać, czy faktycznie przedstawiona przez Cronenberga historia pewnego dnia nie stanie się całkiem prawdopodobna i jaką właściwie rolę do odegrania w życiu ma każdy z nas. Oczywiście tak być nie musi, jednak może to być interesujący punkt wyjściowy do podobnych przemyśleń. A kto zupełnie nie ma ochoty na rozwodzenie się nad tematami filozoficznymi, może nacieszyć się akcją, strzelaniną, zagadką i miejscami erotyką.

 

Jeżeli chodzi o oprawę graficzną - bioporty i konsole są nieco obrzydliwe. A jak są obrzydliwe, to dobrze, bo po pierwsze - prawdopodobnie takie emocje miały budzić, biorąc pod uwagę ogólne założenia filmu, po drugie - lepsze to, niż gdyby raziły w oczy kiepskim wykonaniem. Nie uświadczymy też malowniczych krajobrazów, misternych, pięknych wnętrz - scenografia oddaje raczej duszny, szary i przytłaczający swoją przeciętnością klimat. Jedyne elementy, które się z tego wybijają, to te najbardziej związane z grą - wspomniane wyżej konsole i organiczna broń. A w to wszystko świetnie wpasowuje się ścieżka dźwiękowa Howarda Shore, nieco surowa i mroczna.

 

Aktorom udało się całkiem przyzwoicie wcielić w role. Jude Law, jak na aktora światowej klasy przystało, spisał się dobrze; Jennifer Leigh, być może dzięki pewnym niedociągnięciom, ciekawie oddała pewne niepokojące aspekty charakteru Allegry. Przyćmił ich jednak, mimo mocno epizodycznej roli, znakomity Willem Dafoe, którego postać była jedną z bardziej wyrazistych i zapadających w pamięć - co niestety nie udało się Christopherowi Ecclestonowi (być może dlatego, że na ekranie widać go było przez 2-3 minuty).

 

Chociaż nie każdemu przypadnie do gustu, warto chociaż raz obejrzeć "eXistenZ" - czy to ze względu na jego "kultowość", poruszaną głębszą tematykę, czy po prostu po to, żeby móc powiedzieć "nudny i okropny, co ci ludzie w nim widzą?".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

The Man from Earth

Człowiek z Ziemi (2007)

reżyseria: Richard Schenkman

 

MV5BNjUwMDQ2NTQxMF5BMl5BanBnXkFtZTcwMDQ4NDIzMQ@@._V1_.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,3

 

Recenzja z filmweb:

Człowiek od zawsze bał się śmierci, starał się oszukać swój zegar biologiczny i odsunąć od

siebie myśl o nadchodzącym z każdą minutą kresie istnienia. Śmierć napawała go trwogą, a wizja nieśmiertelności była czymś równie pięknym, co niezrozumiałym. Nic więc dziwnego, że także twórcy filmowi często po motyw nieśmiertelności sięgali, a jednym z najlepszych tego przykładów jest niskobudżetowa, telewizyjna produkcja "Człowiek z Ziemi".

 

Głównym bohaterem filmu jest profesor John Oldman, mężczyzna z pozoru zwykły, który pewnego dnia rezygnuje z pracy na uniwersytecie i postanawia całkowicie zerwać z dotychczasowym życiem. Jego znajomi i przyjaciele, zdziwieni i zaniepokojeni tak nagłą decyzją przyjeżdżają się z nim pożegnać. Spytają go także o powody tak zdecydowanego kroku, a odpowiedź, którą usłyszą, okaże się cokolwiek dziwna. John przedstawi się bowiem jako człowiek nieśmiertelny, mający za sobą już ponad czternaście tysięcy lat egzystencji, i roztoczy przed nimi wizję tak nieprawdopodobną, że trudno im będzie wziąć na poważnie którąkolwiek jej część.

 

Pierwszym dużym zaskoczeniem był dla mnie poziom dialogów oraz to, z jak niebywałą precyzją udało się scenarzyście stworzyć całą historię i zainteresować nią widza. Jerome Bixby musiał przy tym okiełznać wiele częstokroć trudnych, naukowych i filozoficznych zagadnień. Pamiętać należy o tym, iż rozmówcy Nieśmiertelnego to ludzie z tytułami naukowymi , a bez właściwie rozpisanych postaci film straciłby bardzo wiele. Tym bardziej, że produkcja ta nie ma dużego budżetu, oszałamiających efektów specjalnych czy znanych nazwisk na liście płac... Jedyne, co pozostaje to historia - a ta wciąga.

 

Nie ma w filmie Richarda Schenkmana dialogu zbędnego, niepotrzebnej czy niepasującej kwestii. Wszystko zostało idealnie wyważone, także sceptycyzm, z jakim podchodzą do opowieści Johna jego przyjaciele. Przez niemal półtorej godziny z niesłabnącym zainteresowaniem śledziłem wydarzenia na ekranie. Zastanawiałem się, czy szczerość głównego bohatera nie jest udawana i czy jego publiczność w nią uwierzy. Ani przez moment nie nudził mnie brak szybszej akcji, nie raził zauważalnie niski budżet i będąca jego konsekwencją oszczędność w formie.

 

Profesor Oldman to człowiek osamotniony w swej inności. Nieśmiertelny, który nie może znaleźć jednego miejsca, dlatego musi wieść żywot wędrowca. Gdyby zapuścił korzenie na zbyt długo, musiałby liczyć się z możliwością odkrycia przez innych swojej tajemnicy. Obawa przed zdemaskowaniem zmusza go do opuszczania co dziesięć lat aktualnego miejsca zamieszkania i porzucenia wszystkiego, co przez te lata stanowiło jego cały świat. Jest więc John wewnętrznie rozdarty. Wciąż musi zostawiać za sobą ludzi, z którym coś go łączyło, miejsca w których czuł się dobrze, oraz życie, które było jedynie iluzją, dziesięcioletnim fragmentem nieskończoności. Miał on jednak wystarczająco dużo czasu, by się z tym oswoić i zaakceptować swój los.W przypływie szczerości postanawia w końcu podzielić się z innymi swoją tajemnicą, zrzucić to brzemię. Postanawia porozmawiać o tysiącleciach tułaczki i poszukiwaniach swojego miejsca w świecie.

 

Rozmowa o życiu, śmierci, naturze wiary i ludzkich nadziei. Dialog z nieśmiertelnym tak inny od tych, jakie dotychczas w kinie widzieliśmy. Nie ma tu miejsca na rzewną historię o miłości utraconej, brak także heroizmu i opowieści o stawiającym czoła złu bohaterze. Nie uświadczymy także tak popularnej dla kina zza oceanu pochwały amerykańskiego stylu życia i tradycyjnych, tak często utożsamianych dziś z religią chrześcijańską wartości.

Dzieło Schenkmana to małe wielkie kino, obraz skromny w środkach, ale wielki, jeśli brać pod uwagę przekaz oraz zagadnienia które porusza.

 

Od strony technicznej film prezentuje się poprawnie. Zdjęcia są stonowane a montaż nie budzi zastrzeżeń. Muzyka pojawia się tylko w kluczowych momentach podkreślając co ważniejsze kwestie, budując odpowiedni klimat. Aktorstwo stoi na wysokim poziomie. Zarówno David Lee Smith jak i reszta obsady poradzili sobie zaskakująco dobrze.

 

Pozostaje mi więc polecić film "Człowiek z Ziemi" wszystkim tym, którzy bardziej od formy cenią sobie treść. A dla tej ostatniej warto przymknąć oko na techniczne niedoróbki i dać szansę tej jakże oryginalnej produkcji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obejrzałem Wołyń i mogę powiedzieć, że całkiem niezgorszy film, więc polecam. Jako smaczek - niezły debiut Michaliny Łabacz, grającej rolę Zosi Głowackiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SrebrnaSowa, można się już na początku filmu zorientować, którą wersję się ogląda - reżyserską, czy kinową? Jaka piosenka leciała na początku, kiedy Donnie jechał rowerem? "The Killing Moon" Echo & The Bunnymen, czy "Never Tear Us Apart" INXS? :D

Filmy do polecenia według mnie to: Zwierzęta nocne (teraz w kinach), Wolny strzelec, Do utraty sił, Bogowie ulicy, Bracia i oczywiście Tajemnice Brokeback Mountain (ten tytuł być może widziałaś).

 

Kurczę , powiem Ci że nie zwracałam uwagi ,czekaj zaraz zerknę . Z tego co widzę to na Alltubie.tv już usunięty jest Donnie Darko- Boże gdzie w dzisiejszych czasach idzie w miarę normalnie obejrzeć film. Odsłuchałam obie na youtubie - ciężko powiedzieć bo obie piosenki znam , ze słuchu . Ale stawiam bardziej na " The killing Moon " . Nie jestem pewna - ale tak obstawiam.

 

Zwierzęta nocne oglądałam ostatnio, ale jakoś mnie nie zachwycił. Znaczy się fajna końcówka- ale się histerycznie śmiałam z Rudej. Ale też przejechał mi po mózgu tak samo jak Labirynt. A rudą to znów wolałam w filmie Arrival , fajny zakręt z tokiem rozumowania.

" Do utraty sił " to wyłam co scene...

W Bogach ulicy mnie znów urzekł mimo tej jego miny ofiary !

Ten tytuł Mountain to kojarzę ale filmu nie widziałam. Mówisz muszę zobaczyć ? :)

 

Co do filmów to ostatnio odpaliły mi się filmy z Bradem Pittem , a też bardzo długo się przed nim broniłam bo on zawsze w takiej mgiełce " ohów i ahów " . Zwłaszcze przez kobiety.

 

No ale :

- Oczywiście " Joe Black " jak dla mnie fenomen. I chyba jego najlepszy film. Jak on tam grał twarzą . Prawie w 1/3 tak dobrze jak Hopkins samymi oczami :D A to już spory punkt.

- " 12 małp " że ostatnio miałam fazę na " pojebów " to trafiłam na ten film, i znowu mnie pozytywnie zaskoczył. Tak dobrze zagrał takiego czubkowatego czuba ( nikogo nie urażając ! ) że raz to ze śmiechu aż mi coś w uchu przeskoczyło . :-x

- W " Big Short " też mi się podobał. Choć największą grą tutaj w jego wykonaniu, było jak najbardziej nie być sobą - takie odniosłam wrażenie. A ogólnie film polecam :) Ch. Bale odwalił tutaj kawał dobrej Roboty. Jak już jesteśmy przy inteligentach z odchyłami " Księgowy " z Afleckiem, bardzo mi podszedł. Wiadomo naciągany momentami, ale pod kątem psychologicznym jak dla mnie całkiem pożywny :)

- " Furia" tak mi się spodobała akcja tego filmu że myślałam czy do miski nie wskoczyć i nie poudawać czołgu. Strasznie chciałabym pojeździć taką Furią i strzelić z działka. Film moim zdaniem godny polecenia.

- Ciekawy przypadek benjamina buttona zaś tak mnie wynudził, że podchodziłam do niego trzy razy, bo przy dwóch razach zasnęłam. I nie podszedł mi film. Średni na wielką nudę .

- Wczoraj obejrzałam " Babel " psychologicznie tak dobry że też przerył mi mózg. A może to przez to PMS. Muszę chyba przetrawić ten film. Jedyne co mnie denerwowało to to że tak " dobitnie " ukazali problem japońskiego społeczeństwa ... może dlatego że mam tendencje do ich idealizowania :-x

 

Póki co tyle z nim.

 

A i oglądałam super komedię ! Nie przepadam za komediami także pewnie koneser widział masę lepszych, no ale co tam .

" Wszystko zostaje w rodzinie " z Rowanem Atkinsonem i Patrickiem Swayze ale najlepsza jak dla mnie była Maggie Smith :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

SrebrnaSowa, skoro Brad Pitt teraz Tobie w głowie to:

 

Fight Club

Podziemny krąg (1999)

reżyseria: David Fincher

 

337-film-page-large.jpg

 

Ocena z filmweb: 8,3

 

Recenzja z filmweb:

Może zacznę od banalnego stwierdzenia: wbrew nazwie nie jest to film o nielegalnych walkach ani nawet o miłośnikach tych walk. Musze więc przyznać, że tłumaczenie polskie jest całkiem trafne. Organizowanie i uczestniczenie w walkach to tylko sposób na zrobienie czegoś przeciw rzeczywistości, przeciwko popadaniu w schemat, w który zostaje wepchnięta większość ludzi: bezmyślne przechodzenie z jednego dnia w drugi.

 

O czym właściwie jest więc film? I tu zaczyna się jego prawdziwa potęga! Jest o tym, o czym chcemy, by był. Interpretacje i nadinterpretacje nieograniczone, bo to kwestia tego, na co zwrócimy w nim uwagę. Można dostrzec sprzeciw wobec marketingowemu stylowi życia, narzuconym normom, można zwrócić uwagę na ucieczkę w świat wykreowany, niemożliwość odnaleziona w sobie uczuć, w końcu zabijanie bólu psychicznego fizycznym, niszczenie nudy, wyładowywanie agresji (ale jakże z obowiązującymi i przestrzeganymi zasadami!) czy w końcu zwykły bunt. Ale dla mnie najważniejsze są chyba gratulacje, jakie padają w słowach: "Jesteś o krok bliżej dna". Aby zacząć prawdziwie żyć, muszą osiągnąć dno, poczuć ból, bliskość śmierci. I dla mnie o tym jest ta opowieść przede wszystkim – o chęci narodzenia się, a nie wegetowania. Bohaterowie dokonują autodestrukcji, by wciąż zmartwychwstawać. Tylko problem jest, że czasami nie potrafią się odbić od dna, którego muszą jednak przecież dotknąć. Przestają więc panować nad negacją rzeczywistości. Zakładają krąg ludzi mało kompatybilny z ustalonymi odgórnie normami, wartościami, system niszczący poczucie stabilizacji, występujący przeciw niewolnictwu "zadomawiania się".

 

Opowiadać fabuły nie będę, natomiast warto zwrócić, na początek, uwagę na jedną chociażby postać: Marlę – rewelacyjna Helena Bonham Carter, dużo bardziej wyrazistą, aniżeli jej odpowiednik książkowy (zasługa w tym wyłącznie chyba wspaniałej aktorki, jaką ona jest). W filmie zachowano taką konwencję jak w książce – na samym początku pada sformułowanie, że wszystko w życiu bohatera łączy się z tą osobą. I faktycznie. Staje się ona wszystkim tym, co nienawidzi i co kocha. Nienawidzi, bo nie pozwala mu uciekać w wyimaginowany ból, dokonywać za jego pomocą swoistego Katharsis. A kocha? Bowiem tylko na niej mu chyba zależy. Jest podobna do niego, tylko że dużo silniejsza. W sumie ciekawy zabieg – w świecie męskich walk, łamanych kości i krwi kapiącej z oczu mamy postać pięknej kobiety, niezależnej, potrafiącej sterować bardziej swym życiem niż owi mężczyźni, spotykający się w klubie.

 

Innym ciekawym motywem jest sam rodzaj walk – o ileż ta destrukcja wydaje się chociażby czystszym sportem niż taki boks, które nam jest dane "kontemplować" w TV. Walczą przyjaciele, nie przez nienawiść względem siebie, nie dla "chwały" czy pieniędzy. Nad dźwiękiem tych trzeszczących kości, czy też odgłosu "dławienia się własną krwią przy wciąganiu powietrza" czuć wręcz unoszącą się sympatię. Podanie przegranemu ręki i podniesienie go (lub tego co z niego zostało) ze szczerym uśmiechem... To robi wrażenie. I dziwić nie może, w końcu jedynie w klubie człowiek żył prawdziwym życiem.

 

Także kwestia "złotych myśli" – sformułowania najbardziej trafne padają z ust osoby, którą psychiatrzy uznaliby za niezrównoważoną (ale to już dopowiedziane mamy w powieści), w każdym razie nie przystającą do norm obowiązujących. Jednak właśnie ta postać potrafi nadać sens życiu innych ludzi, nie tylko przez tworzenie klubów walki, a chociażby zapewnia ratunek niedoszłemu weterynarzowi. Co prawda kpinę z norm i określenia "zdrowy" mieliśmy już w "Don Juanie DeMarco" z Deppem, ale i w "FC" jest to nieźle, choć mniej wyraziście, zaakcentowane przez owe trafne sformułowania: sens – w pewien "tylerowski sposób".

 

Dużo można by jeszcze szukać w owym obrazie łamania powielanych często w filmach schematów, ale w końcu duża w tym zasługa autora książki. Ironia obrazu, ciekawa obserwacja i budowa postaci to jego dzieło. Niebagatelną rolę odgrywa jednak i sam reżyser. W Stanach często krytykowany, za coś, co można ogólnie nazwać "niepoprawnością", czyli za coś, co przeciętny widz nie może zrozumieć. No cóż, ale to nie moje zdanie i się z nim nie zgodzę.

 

Mamy więc styl Finchera i zachowanie ogromu złośliwego humoru Palahniuka. Dodatkowo film wspaniale poprawia zakończenie powieści. Finał ów przemawia do mnie dużo mocniej. Może nie ma w sobie tego humoru, co książkowy, za to wspaniale ciągnie klimat całości i nie zamyka wcale historii. Pozostaje ona znacznie bardziej otwarta, niż przyjazna biel fartuchów lekarskich. Można mówić, że ta książka prosiła się o to, aby ją zekranizował właśnie Fincher. Chociażby przez motyw zniewolenia człowieka, zamknięcia go – zamknięcia w pewnej przestrzeni ze złem, któremu musi się przeciwstawić. Motyw w końcu powielony wielokrotnie – w "Obcym", "Siedem" czy "Azylu". Inne wspólne elementy można wyszukiwać. Na pytanie dziennikarza "W kinie, tak jak w życiu, interesują pana tylko sytuacje graniczne?", reżyser odpowiedział: " Tak, lecz bez wdawania się w psychologiczne niuanse. Nie robię filmów dla wybranej publiczności. Opowiadając o pewnych stanach emocjonalnych, lubię manipulować odczuciami widzów". Tak też jest w "Fight Clubie". Fincher ukazuje pewien stan bohatera, nie mamy wytłumaczenia, jakie miejsce ma chociażby w "Psychozie". To, co dzieje się w jego głowie, jest popisem dla naszej wyobraźni. My decydujemy o empatii i zrozumieniu. I za to szerokie pole manewru jestem wdzięczna twórcy. Sam mówił przecież o tym, że nie jest kaznodzieją i nie ma zamiaru nikogo pouczać. Gdyby inni też potrafili kręcić bez tej okropnej, patetycznej maniery amerykańskiej!

 

Jeszcze raz odwołam się do "Psychozy" – wiele filmów, w których dla pewnej części osób zaskakujące jest najbardziej (oryginalne) rozwiązanie, za drugim razem nie jest już tak ekscytujących. I właśnie – pod tym kątem mogę FC zestawić z fenomenalnym filmem Hitchcocka – warto obejrzeć raz kolejny... i kolejny... i tak dalej. Już bowiem przy drugim ujrzeniu innego znaczenia nabiera sam początek przecież: "Ludzie zawsze mnie pytają, czy znam Tylera Durdena"...

 

Mym zdaniem – pozycja obowiązkowa dla każdego szukającego perły w kinie współczesnym, jak również dla tych lubiący różnorodny humor. W kwestii tego ostatniego nie brak tu takich atrakcji jak scena podziału chorób... czy też katalog z meblami, zamiast standardowego Playboya.

 

Dużo smaku dodają także sceny synkretyczne – jak perfekcyjna scena oparzenia - krzyki Tylera "Nie odcinaj się od bólu! Pierwsze mydło powstało z popiołów bohaterów, bez bólu, bez poświęcenia, niczego nie da się osiągnąć", przeplatane ucieczką w świat jaskini i poszukiwaniem swego zwierzaka mocy. Jak reagować? Dać się zwieść i przyznać rację Tylerowi? Przecież to, co mówi nie jest tylko bełkotem! A z drugiej strony trudno powstrzymać śmiech. Wspaniały przykład manipulacji widzem... analogicznie porównywalny z "Gorzkimi godami". Wszystko staje się kwestią odbioru, tego w czyim umyśle się właśnie znajdujemy. Czy jesteśmy może tylko zimnymi obserwatorami i mamy za złe twórcom, że tak pogrywają? Ja nie mam i za każdym razem ta scena na nowo mnie bawi, lecz jednocześnie przyznaję rację Tylerowi nauczającemu niczym kaznodzieja, podczas gdy "ofiara" zwija się z bólu.

 

Aby wspomnieć mimochodem jeszcze o aktorstwie – wszyscy trzymają wysoki poziom, lecz prawdziwą atrakcją jest pan Pitt, raz kolejny sprawdzający się fenomenalnie w roli "psychola". Tutaj kradnie on pole do popisu Nortonowi (jak zawsze wspaniałemu, ale nie mogącego przebić wcielenia Dereka Vinyarda), którego uważam za artystę większego formatu, bowiem nigdy nie gra, w przeciwieństwie do Pitta, minimalizując wysiłek. Tutaj jednak Brad daje z siebie 100%! "Prawdziwy romans", "Kalifornia", "12 małp", "Fight Club" – oto kreacje, których powinna być w jego dorobku jak najwięcej! Przed tym talentem warto się ukłonić... może już taka jego dola, że zawsze wyjdzie zwycięsko z bitwy z rolą wesołego psychopaty czy ćpuna. Cóż – z niesamowitą łatwością radzi sobie z rolami, które wydają się być trudniejsze znacznie niż te, po których przypięto mu etykietkę wyłącznie ładnej buzi.

 

W skrócie zatem: jeden z największych filmów w historii kina, wspaniale ekranizujący książkę, dodatkowo poprawiający ją w pewnych momentach.

Co składa się na wielkość filmu? Genialne aktorstwo, brak moralizatorstwa, nachalności, lekkość w sposobie potraktowania poważnego tematu (ale nie zbanalizowanie go), wspaniałe dialogi i nie traktowanie widza jak potencjalnego zjadacza popcornu, a więc pozostawienie mu dużego pola na myślenie i odbiór indywidualny. A tego wszystkiego gwarancję daje ów obraz. Hmm... teoretycznie brzmi jak frazes z reklamy... ale, z drugiej strony... w przypadku ilu współczesnych obrazów będzie on prawdziwy?

 

"Podziemny krąg" można nazwać filmem kultowym i idealnym. Ja nie znalazłam w nim czegoś, co byłoby zbędne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Polecasz Kontrast ? Czemu Filmweb nie poleci?

 

Obejrzałam wczoraj " Jabłka Adama " , momentami śmieszny , jednak ten głębszy sens ,postawa pastora , mnie osobiście bardzo przygnebił. Owszem warte pochwalenia i naśladowania ale na dłuższą metę.... Trzeba być cholernie silnym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SrebrnaSowa, tak myślę, ze to idealny film dla ciebie. Taki nad którym się myśli, ma niesamowity suspens i to co otrzymałaś zmusza do zajrzenia głębiej w zagadnienie.

FW nie poleci bo poleca to co jest przystępne, poleca kino autorskie zrealizowane kiedyś, podane przez mainstreamowy aktualny filtr reżyserski, jak chociażby odgrzewany kotlet w postaci ,,Podziemny krąg''

Choć wiadomo nie zawsze, są tam takie perełki jak ,,zimowy sen'' którego nikt nie obejrzy, a to niesamowity ładunek emocjonalny, taki przy którym poprawiasz się na krześle bo emocje buzują, a nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Pokazane są sytuacje typowo ludzkie ale z nimi sie identyfikujesz, czujesz bo spotyka to każdego z nas. To doskonały portret życia, tego kim jest człowiek, dlaczego jest teraz taki, potem inny ale zawsze ten sam, zawsze w swoim zawiasie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Popękana skorupa, to ciekawy film, o pobieraniu w luki które mamy nie ukształtowane. o własnej świadomości, nieświadomości i tęsknoty aby coś znaczyć.

jeśli nie widziałaś to ,,Dogville'' absolutnie wybitny, pochłaniający o psychologi tłumu, o człowieku, jego najgorszych przywarach. O tym co jest akceptowalne a co nie i jak to się może dynamicznie zmienić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U W A G A S P O I L E R Y

 

 

Kontrast , " Zimowy Sen " zostawiłam sobie na jutro ponieważ strasznie długi a już dziś nie mam czasu za bardzo.

"Dogvill" strawiłam tylko 2/3 filmu i tak sporo zważając na " formę " . Wyłapałam sens filmu jednak bardzo kłuło mnie w oczy to że w tak prostacki sposób ukazali ślepotę tłumu , klapki na oczach . I jeszcze żeby wiesz ten zabieg trwał pierwszy rozdział , albo dwa najwyżej , wydawałoby się wystarczająco . Ogólnie portrety psychologiczne w sumie typowe , co do roli Grace to od razu wpadł mi do głowy obraz z żabką , gdzie kiedy żaba wskoczy do garnka pełnego wrzątku -wyskoczy , a jeśli będzie w garnku kiedy woda będzie zimna i podda się ją powolnemu podgrzewaniu , to nie wyskoczy i kiedy woda zrobi się wrząca ... żaba się ugotuje. A to że obwinili " żabkę " za to że dała się im ugotować .. to już w sumie chyba nikogo nie dziwi :)

" Pęknięta Skorupa " bardziej przypadła mi do gustu, choć niczym mnie nie zaskoczyła, ani schizami reżysera, ani tym że chłopiec z metra się poddał.

To raczej forma takiej " baba-jagi" którą powinno się straszyć niedojrzałych rodziców którzy nie zauważają rozpaczliwego krzyku dziecka o uwagę .

W porównaniu do " Dogsville " lepiej mi się oglądało.

 

Najlepsze zostawiłam sobie na koniec . "Przeznaczenie " było super ! Jak nadeszły ostatnie minuty filmu - to zaniemówiłam.

Nie dość że zabawy z czasem , slalom fabułą to jeszcze efekt " wow " na koniec.

Tym filmem na prawdę trafiłeś w mój gust :oops::mrgreen: wszyyystko mi się tam podobało! ( oprócz tej spalonej twarzy - ale zamknęłam oczy ! )

Tak w ogóle , to nie uwierzysz , ale jak tylko zobaczyłam gościa w barze, to od razu powiedziałam że jest straszny bo wygląda jak baba przerobiona na faceta ;)

Ale wiesz myk w tym wszystkim polega na tym, że z opisu na filmwebie wynika że film będzie o terroryście, także nastawiłam sobie filtr " znajdź terrorystę " ... dlatego to rozwiązanie nie wepchnęło mi się do głowy. I ogólnie metafora z kogutem, na prawdę bardzo mi się ta produkcja podobała :105:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×