Skocz do zawartości
Nerwica.com

Alice Miller


aga25

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie,

ciekawi mnie czy ktoś z forumowiczów miał okazję zapoznać się z pracami tej Pani. Ja miałam okazję i wierzę, że to jakaś Boska siła sprawiła, że trafiłam na jej publikacje. To dla mnie osoba nadzwyczajna niestety dla większości kontrowersyjna ale to właśnie ona pomogła mi zrozumieć źródło mojej choroby. Dzięki niej wracam do zdrowia i odzyskuję swoje człowieczeństwo! Jest jedną z nielicznych osób, która potrafi powiedzieć prawdę. Pomyślicie że to kolejna psycholożka, która pisze o zaburzeniach psychologicznych. Owszem, tak jest ale jako jedyna staje po stronie ofiary czyli tych nas wszystkich zbolałych i znerwicowanych a nie po stronie winowajców. Warto poczytać jej publikacje może pomoże wam tak jak mi odnaleźć źródła waszego cierpienia. Polecam "Gdy runą mury milczenia", "Bunt ciała" ale nie tylko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może przytoczę kilka fragmentów z książki Alice Miller.

Książka (The body never lies - Bunt ciała) ta mówi o konsekwencjach, jakie ma dla naszego ciała zapieranie się autentycznych, silnych emocji. Żądają od nas tego między innymi również moralność i religia. Na podstawie doświadczeń zebranych przeze mnie w trakcie psychoterapii –zarówno mojej własnej, jak i wielu innych ludzi – stwierdziłam, że osoby maltretowane w dzieciństwie są w stanie zadośćuczynić czwartemu przykazaniu jedynie dzięki całkowitemu wyparciu i odszczepieniu swych autentycznych emocji. Nie mogą kochać i szanować rodziców, bo ciągle jeszcze się ich podświadomie boją. Nawet jeśli bardzo by tego chcieli, nie są w stanie nawiązać z nimi swobodnych, opartych na zaufaniu relacji. Zazwyczaj łączy ich z rodzicami chorobliwa więź, połączenie strachu i poczucia obowiązku, która w żadnym wypadku nie jest miłością, lecz tylko jej atrapą. Poza tym ludzie, którzy byli maltretowani w dzieciństwie, często przez całe życie czekają na to, że w końcu zostaną obdarzeni miłością, której dotychczas nie doświadczyli. Te oczekiwania umacniają ich przywiązanie do rodziców, które w religii określane jest jako miłość i uznawane za cnotę. Tak postępuje, niestety, również większość terapeutów, ponieważ pozostają oni wierni nakazom tradycyjnej moralności. Koszty tej moralności ponosi jednak ciało.

Jeżeli człowiek wmawia sobie, że czuje to, co czuć powinien i stara się usilnie nie czuć tego, co uważa za niestosowne, zaczyna chorować, chyba że każe za to płacić swoim dzieciom, wykorzystując je do projekcji własnych tłumionych emocji. Sądzę, że udało mi się odkryć tutaj pewną psychobiologiczną prawidłowość, którą przez długi, bardzo długi czas przesłaniały nakazy moralne i religijne.

Ciało często reaguje chorobą na długotrwałe lekceważenie jego ważnych funkcji życiowych. Należy do nich między innymi wierność naszej prawdziwej historii. Dlatego też książka ta zajmuje się przede wszystkim konfliktem między tym, co czujemy i wiemy, co pamięta nasze ciało, a tym, co czuć chcemy, aby zadośćuczynić normom moralnym, które przyswoiliśmy sobie we wczesnym dzieciństwie. Okazuje się, że między innymi także jedna z powszechnie uznanych norm, mianowicie nakaz bezwzględnego kochania i szanowania naszych rodziców, bardzo często nie pozwala nam na uświadomienie sobie prawdziwych emocji, a za ten kompromis nasze ciało płaci chorobą. Przytaczam tu wiele przykładów potwierdzających tę tezę, wiele życiorysów sławnych ludzi, przy czym koncentruję się nie na opisie ich całego życia, lecz przede wszystkim na problemie ich stosunku do rodziców, przez których byli krzywdzeni w dzieciństwie.

Z własnego doświadczenia wiem, że moje ciało jest dla mnie źródłem wszystkich informacji potrzebnych w drodze ku coraz większej samoświadomości i autonomicznej tożsamości. Dopiero wtedy, gdy pozwoliłam sobie na świadome odczucie i przeżycie tak długo tłumionych emocji, zaczęłam stopniowo wychodzić z cienia mojej przeszłości. Prawdziwych uczuć nie można wymusić. One po prostu są i zawsze mają jakąś przyczynę, nawet jeżeli bardzo często jej nie dostrzegamy. Nie mogę zmusić się do kochania czy choćby tylko szanowania moich rodziców, jeżeli buntuje się przeciwko temu moje ciało z powodów, które są mu dobrze znane. Jeżeli jednak mimo to chcę zadośćuczynić nakazowi kochania i szanowania rodziców, zaczynam żyć w stresie, jak zawsze wtedy, gdy wymagam od siebie czegoś niemożliwego

Gdyby matka, która mimo usilnych starań nie potrafi pokochać swojego dziecka, ponieważ sama w dzieciństwie nie doświadczyła miłości, przyznała się do tego otwarcie, zostałaby z pewnością uznana za osobę niemoralną. Ja jednak uważam, że właśnie uznanie swych prawdziwych uczuć umożliwiłoby jej zbudowanie uczciwej, nieobciążonej kłamstwem relacji z dzieckiem i okazanie mu prawdziwego wsparcia.

Kiedy dziecko przychodzi na świat potrzebuje miłości rodziców, to znaczy uwagi, opieki, życzliwości, pielęgnacji i bliskiego kontaktu. Jeżeli tego wszystkiego doświadczy, jego ciało zachowa dobre wspomnienia, a człowiek dorosły będzie potrafił przekazać tę miłość własnym dzieciom. Jeżeli jednak tego wszystkiego zabrakło, w człowieku przez całe życie pozostaje tęsknota za zaspokojeniem jego pierwszych żywotnych potrzeb. Jako człowiek dorosły przenosi ją później na relacje z innymi ludźmi. Inaczej mówiąc, im mniej dziecko otrzymało miłości, im bardziej było odrzucane i maltretowane pod pozorem wychowania, tym bardziej człowiek dorosły przywiązany jest do rodziców i osób, na które przeniósł swoje oczekiwania, w nadziei, że kiedyś wreszcie zostaną spełnione. Jest to normalna reakcja ciała. Ono wie, czego mu brakuje, nie może o tym zapomnieć i czeka aż ta luka zostanie wypełniona.

Dlaczego więc tak rzadko terapie kończą się sukcesem? Dlaczego większość ludzi, łącznie ze specjalistami, woli raczej wierzyć w siłę działania leków niż zaufać temu, co mówi ciało? Ono wie przecież najlepiej, czego nam brakuje, czego potrzebujemy, co nie wychodzi nam na dobre, na co reagujemy alergicznie. Wielu ludzi woli jednak raczej sięgnąć po środki farmakologiczne, narkotyki, alkohol niż wsłuchać się w mowę ciała, przez co jeszcze bardziej odgradzają się oni od swojej prawdy. Dlaczego? Bo prawda jest bardzo bolesna? Tak niewątpliwie jest. Ból jednak z czasem mija, a wsparcie ze strony drugiej osoby pomaga go znieść. Moim zdaniem problem polega właśnie na braku tego wsparcia, bowiem, jak się wydaje, nasza moralność uniemożliwia większości terapeutów okazanie pomocy maltretowanemu niegdyś dziecku i dostrzeżenie skutków doświadczeń urazowych z okresu wczesnodziecięcego. Są oni posłuszni przykazaniu, które nakazuje nam czcić naszych rodziców, „abyśmy długo żyli i dobrze nam się powodziło”.

Wniosek, że właśnie ten nakaz moralny uniemożliwia wyleczenie urazów z wczesnego dzieciństwa nasuwa się niejako sam. Nie jestem zdziwiona faktem, że problem ten nie stał się nigdy przedmiotem publicznej dyskusji. Siła i zasięg oddziaływania nakazu kochania i szanowania rodziców są tak wielkie, ponieważ opiera się on na naturalnej więzi małego dziecka z jego rodzicami. Nawet najwięksi filozofowie i pisarze nie odważyli się nigdy go zaatakować. Choć Nietzsche bardzo ostro krytykował chrześcijańską moralność, nigdy nie atakował swojej rodziny. W każdym maltretowanym w dzieciństwie człowieku drzemie bowiem strach małego dziecka, że zostanie ukarane, jeżeli zbuntuje się przeciw postępowaniu rodziców. Strach ten jednak jest obecny tylko tak długo, jak długo go sobie nie uświadamiamy. Kiedy go rozpoznamy i nazwiemy, zacznie z czasem ustępować....

...Wielu terapeutów nadal związanych jest z własnym rodzicami pasmem niespełnionych dziecięcych oczekiwań. Nazywają oni to miłością i próbują ten rodzaj miłości zaoferować pacjentowi jako rozwiązanie jego problemu. Uważają, że warunkiem wyzdrowienia jest przebaczenie. Zdają się nie zauważać, że jest to pułapka, w której się sami znajdują. Samo przebaczenie bowiem nigdy jeszcze nie spowodowało wyzdrowienia (por. AM 1990/2003).

Siła oddziaływania tego nakazu, którego słuszności – co znamienne – nikt nigdy nie zakwestionował, wynika z faktu, że opiera się on na fizjologicznej więzi dziecka z rodzicami. Zachowujemy się więc tak, jak byśmy wszyscy byli ciągle jeszcze dziećmi, którym nie wolno kwestionować nakazów rodziców. Jednak jako osoby dorosłe mamy prawo do postawienia pewnych pytań, nawet jeżeli zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo byliby nimi zaszokowani nasi rodzice.

Mojżesz, który przekazał swemu ludowi w imieniu Boga Dziesięcioro Przykazań, sam był dzieckiem porzuconym, choć niewątpliwie stało się tak z uwagi na wyższą konieczność. Jak większość porzuconych dzieci miał nadzieję, że pewnego dnia jego rodzice jednak obdarzą go miłością, jeżeli będzie potrafił okazać wystarczające zrozumienie i głęboki szacunek. Rodzice porzucili go, aby ochronić go przed prześladowaniami, lecz niemowlę w wiklinowym koszyczku nie potrafiło tego z pewnością zrozumieć. Dorosły Mojżesz powiedziałby zapewne: moi rodzice porzucili mnie, aby mnie ochronić. Nie mogę przecież mieć im tego za złe, powinienem być im za to wdzięczny, uratowali mi życie. Odczucia dziecka były zapewne zupełnie inne: dlaczego moi rodzice mnie porzucili, dlaczego narazili na niebezpieczeństwo utonięcia? Czy mnie nie kochają? Rozpacz i śmiertelny strach, zapisane w pamięci ciała autentyczne emocje małego dziecka, żyły dalej w Mojżeszu i kierowały nim, gdy przekazywał swojemu ludowi Dziesięcioro Przykazań.

We wszystkich moich książkach usiłuję, w różny sposób i w różnych kontekstach, pokazać, jak doświadczenie „czarnej pedagogiki” w dzieciństwie ogranicza później żywotność człowieka, jak osłabia lub nawet zabija poczucie własnej tożsamości, umiejętność rozpoznawania i nazywania własnych uczuć i potrzeb. „Czarna pedagogika” wychowuje posłusznych, dostosowanych ludzi, którzy nauczyli się ufać jedynie swojej masce, ponieważ jako dzieci żyli w ustawicznym strachu przed karą. Motywem przewodnim ich dzieciństwa było: „Wychowuję cię tak, bo chcę dla ciebie jak najlepiej. Nawet jeżeli cię biję lub dręczę słowami, robię to tylko dla twojego dobra.”

Od czasu, kiedy zajmuję się wpływem dzieciństwa na późniejsze życie człowieka czytuję często dzienniki i listy pisarzy, którymi się szczególnie interesuję. Wielokrotnie znajdowałam w ich wypowiedziach klucz do zrozumienia ich utworów, ich poszukiwań, ich cierpienia, tkwiącego swymi korzeniami w dzieciństwie, którego tragizmu nie potrafili ani odczuć, ani sobie uświadomić. Nutę tego tragizmu udało mi się natomiast odnaleźć w ich dziełach, na przykład u Dostojewskiego, Nietzschego, Rimbauda. Sądziłam, że udało się to także innym czytelnikom. Kiedy zaczęłam jednak czytać biografie pisarzy stwierdziłam, że zawierają one bardzo wiele szczegółów na temat ich życia, ale nie ma w nich słowa o tym, jak radzili sobie z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa i jakie piętno wycisnęły one na ich życiu. Także podczas rozmów z badaczami literatury stwierdziłam, że są oni w najlepszym wypadku jedynie w bardzo niewielkim stopniu zainteresowani tym problemem. Większość z nich reagowała na moje pytania zażenowaniem, jakby dotyczyły one czegoś nieprzyzwoitego czy wręcz obscenicznego, i unikała dalszej rozmowy.

Jednak nie wszyscy. Niektórzy z nich wykazywali zainteresowanie tym aspektem życia pisarzy i dostarczyli mi niezwykle cennego materiału biograficznego. Był on im wprawdzie znany od dawna, lecz dotychczas uważali go za mało ważny.

Te właśnie powiązania, które większość biografów przeoczyła lub uznała za nieistotne, stanowią główny temat pierwszej części tej ksiązki. Siłą rzeczy ograniczyłam się tylko do tego właśnie aspektu życia pisarzy, o których tam mowa, pomijając inne, równie ważne. Zdaję sobie sprawę, że w związku z tym mogę się spotkać z zarzutem jednostronności lub nawet tendencyjności. Wezmę jednak na siebie to ryzyko, ponieważ nie chcę obarczać czytelnika zbyt wielką liczbą szczegółów, by nie odciągać go od głównego tematu książki, a mianowicie problemu: ciało i moralność.

Żaden z pisarzy, o których mówię, być może z wyjątkiem Kafki, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był w dzieciństwie krzywdzony przez rodziców i „nie miał im niczego za złe”, przynajmniej świadomie. Wszyscy oni idealizowali swych rodziców, nie mogli więc skonfrontować ich ze swoją prawdą, ponieważ wyparli ją ze świadomości i nie udało im się jej poznać nawet jako ludziom dorosłym.

Ta nieświadomość stanowi właśnie tragiczny rys ich najczęściej krótkiego życia. Moralność stanęła na przeszkodzie poznaniu rzeczywistości, uniemożliwiła tym zdolnym ponad miarę ludziom poznanie prawdy ich ciała. Mimo że byli orędownikami wolności (Schiller), próbowali przełamywać tabu obyczajowe (Rimbaud i Mishima) lub kanony literackie i estetyczne (Joyce), obowiązujące w ich czasach, nie umieli dostrzec, jakie więzy narzucili im ich rodzice. Także Marcel Proust, który potrafił na wskroś przejrzeć burżuazję, nie umiał dostrzec, jak bardzo cierpiał z powodu swej matki, tak silnie związanej ze swoją klasą. Skoncentrowałam się na tym właśnie aspekcie ich biografii, bo o ile mi wiadomo, nikt jeszcze nic na ten temat nie opublikował.

W książce tej powracam niekiedy do myśli zawartych w poprzednich moich publikacjach, próbując je tu naświetlić z nowego punktu widzenia i starając się odpowiedzieć na pytania, które dotychczas pozostawały bez odpowiedzi.

Wprawdzie już od czasów Wilhelma Reicha wiadomo, że silne emocje można podczas terapii przywrócić do świadomości, to jednak dopiero dzisiaj, dzięki wynikom badań neuropsychologów, takich jak Joseph Le-Doux, Antonio R. Damasio, Bruce D. Perry, zjawisko to można wytłumaczyć bardziej szczegółowo. Z jednej strony wiadomo, że w pamięci naszego ciała zapisane są wszystkie nasze przeszłe doświadczenia, z drugiej strony wiemy także, że jeśli uda nam się odbyć udaną psychoterapię nie będziemy już dłużej skazani na to, by nieświadomie, bezrefleksyjnie odreagowywać nasze emocje na własnych dzieciach lub kierować je przeciwko sobie.

W książce Du sollst nicht merken usiłowałam pokazać, że dla Franza Kafki i innych pisarzy, o których tam mowa, pisarstwo było sposobem na przetrwanie. Nie było jednak w stanie pomóc im w całkowitym uwolnieniu tkwiącego w nich dziecka, w przywróceniu mu energii życiowej, wrażliwości na własne przeżycia i poczucia bezpieczeństwa. Stało się tak, ponieważ zabrakło im obecności empatycznego, świadomego świadka.

Świadkami cierpienia Kafki i jego powiernicami były wprawdzie Milena i przede wszystkim jego siostra Ottla, lęki Kafki z wczesnego dzieciństwa i cierpienia zadawane mu przez rodziców pozostały jednak tematem tabu. Co prawda Kafka napisał sławny List do ojca, ale nie miał odwagi mu go przesłać. Wysłał go do matki z prośbą, aby mu go przekazała. Miał nadzieję odnaleźć w niej świadomego świadka. Sądził, że dzięki temu listowi matka wreszcie potrafi zrozumieć jego cierpienie i zechce pośredniczyć między nim a ojcem. Tak się jednak nie stało. Matka list zatrzymała i nie próbowała nigdy rozmawiać z synem o jego treści. Bez wsparcia świadomego świadka Kafka nie był w stanie stanąć do konfrontacji ze swoim ojcem. Za bardzo bał się grożącej mu kary. Wystarczy tylko wspomnieć jego opowiadanie Wyrok, które właśnie o tym strachu mówi. Niestety, Kafka nie miał w swoim otoczeniu nikogo, kto by go wsparł i zachęcił do wysłania listu pomimo jego strachu. Być może byłby to dla niego ratunek. Sam jednak nie odważył się na ten krok, zamiast tego zapadł na gruźlicę i umarł ledwo przekroczywszy czterdziestkę.

Artur Rimbaud urodził się w roku 1854, zmarł zaś w 1891 roku na raka. Miał wtedy, jak nietrudno obliczyć, trzydzieści siedem lat. Kilka miesięcy przed śmiercią amputowano mu prawą nogę. Yves Bonnefoy pisał o jego matce, że była bardzo twardą i brutalną kobietą, co potwierdzają zgodnie także inne źródła.

 

Matka Rimbauda była osobą niezmiernie ambitną, dumną, upartą, oschłą i pełną ukrytej nienawiści. Była wzorcowym przykładem człowieka, czerpiącego swą energię z zabarwionej bigoterią religijności. Z jej zdumiewających listów, napisanych około 1900 roku, wynika, że była po prostu zakochana w śmierci. Zachwycała się wszystkim, co związane było z cmentarzem. W wieku siedemdziesięciu pięciu lat kazała grabarzom, by opuścili ją do grobowca, w którym miała później zostać pochowana pomiędzy trumnami swych dzieci, Vitaliego i Artura, bo chciała w ten sposób zakosztować przedsmaku nocy

(Bonnefoy 1999, s. 17).

 

Co czuło to inteligentne i wrażliwe dziecko dorastając u boku takiej kobiety?

Odpowiedź odnaleźć można w jego poezji. Biograf Rimbauda pisze:

 

Wszelkimi sposobami próbowała przeszkodzić czemuś, czego i tak powstrzymać nie była w stanie. Dusiła w zarodku każde pragnienie wolności, każdy przejaw niezależności. Chłopiec czuł się jak sierota. Nienawidził matki, lecz był jej posłuszny. Ponieważ nie doświadczył jej miłości, uznał, że sam jest temu winien. Zbuntował się więc całą siłą swej

niewinności przeciwko temu, który go osądził (tamże).

 

Matka sprawowała nad swymi dziećmi ścisłą kuratelę i nazywała to matczyną miłością. Inteligentny chłopiec potrafił jednak przejrzeć jej kłamstwa, dostrzec, że ta nieustanna troska o pozory nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością. Nie mógł jednak dopuścić tego do swojej świadomości, ponieważ jako dziecko bezwzględnie potrzebował miłości lub choćby tylko jej iluzji. Nie mógł przecież nienawidzić matki, która z pozoru tak bardzo o niego dbała. Skierował więc swą nienawiść przeciwko samemu sobie, wierząc podświadomie, że zasługuje na kłamstwa i chłód. Obrzydzenie, które czuł, przeniósł na małomiasteczkową atmosferę, w której żył, na zakłamaną moralność (podobnie jak Nietzsche) i na siebie samego. Całe swe życie próbował uciec przed tymi uczuciami za pomocą absyntu, haszyszu, opium oraz dzięki licznym włóczęgom. Jako młody chłopak dwa razy uciekał z domu, za każdym razem go jednak tam na powrót sprowadzano. W jego poezji widoczna jest nienawiść do samego siebie, a także tęsknota za miłością, której nie doświadczył jako małe dziecko. Miał jednak szczęście, bo w czasach szkolnych spotkał na swej drodze pełnego miłości i życzliwości nauczyciela, który w tych niezmiernie ważnych latach dojrzewania stał się dla niego prawdziwym przyjacielem, towarzyszem i mecenasem. Dzięki temu Rimbaud zaczął pisać i oddawać się rozważaniom filozoficznym. Dzieciństwo trzymało go jednak nadal w swych okowach. Próbował dać upust swojej rozpaczy z powodu braku miłości w rozważaniach filozoficznych na temat istoty prawdziwej miłości. Utrzymał je jednak na poziomie abstrakcyjnym, bo mimo że intelektualnie odrzucał tradycyjną moralność, to emocjonalnie nadal pozostawał jej wiernym sługą. Wolno mu było czuć obrzydzenie do siebie, ale nie do swojej matki. Nie mógł dopuścić do swej świadomości bolesnych wspomnień z dzieciństwa, nie niszcząc przy tym nadziei, która pomogła mu przetrwać, kiedy był dzieckiem. Rimbaud pisał wielokrotnie, że może liczyć tylko sam na siebie. Czego mógł się nauczyć mały chłopiec żyjąc u boku matki, która zamiast szczerej miłości miała mu do zaoferowania tylko obłudę i ścisłą kontrolę? Całe jego życie było jednym wielkim wysiłkiem, aby na wszelkie możliwe sposoby ratować się przed destrukcyjnym wpływem matki.

Młodzi ludzie, których dzieciństwo upłynęło w podobnej atmosferze, są przypuszczalnie zafascynowani poezją Rimbaud także i z tego powodu, że wyczuwają w niej niejasno odbicie własnej historii.

James Joyce musiał poddać się w Zurychu piętnastu operacjom oczu. Czego nie chciał zobaczyć i czego nie chciał czuć? Po śmierci swego ojca w liście z 17 stycznia 1932 roku do Harriet Shaw Weaver pisał, co następuje:

 

Ojciec niezwykle mnie kochał. Był najbardziej niemądrym człowiekiem, jakiego znałem, ale odznaczał się okrutną przebiegłością. Myślał i mówił o mnie aż do ostatniego tchnienia. Sam nie będąc wolnym od grzechów zawsze za nim przepadałem i lubiłem nawet jego wady. Zawdzięczam mu setki stron moich książek i dziesiątki występujących w nich postaci. Jego suchy (a raczej mokry) humor i wyraz twarzy często wywoływały u mnie paroksyzmy śmiechu.

 

Zupełnie odmienną wymowę ma list Joyce`a do jego żony z dnia 29 sierpnia 1904 roku, napisany po śmierci matki:

 

Jak mogę akceptować pojęcie domu? (…) Wydaje mi się, że matkę zabiły stopniowo wybryki ojca, lata trosk i moja cynicznie szczera postawa. Kiedy leżała w trumnie, przyjrzałem się jej szarej, wycieńczonej przez chorobę twarzy; zrozumiałem wtedy, że patrzę na twarz ofiary, i przekląłem system, który ofiarę z niej uczynił [system, ale nie wyidealizowany ojciec! AM]. Było nas w rodzinie siedemnaścioro. Moi bracia i siostry nic mnie nie obchodzą. Tylko jeden brat jest w stanie mnie pojąć.

 

Jak wiele cierpienia pierwszego syna matki siedemnaściorga dzieci i brutalnego ojca-pijaka kryje się w tych rzeczowych, beznamiętnych zdaniach? Tego cierpienia nie odnajdujemy w jego dziełach, zamiast tego dostrzegamy w nich próbę obrony przed nim za pomocą mistrzowskiej prowokacji. Maltretowane dziecko podziwia błazeństwa ojca, a kiedy dorasta stają się one inspiracją dla jego dzieł literackich. Przyczyny tak wielkiego sukcesu powieści Joyce`a osobiście upatruję również i w tym, że wielu ludzi ceni sobie szczególnie tę właśnie formę obrony przed uczuciami, zarówno w literaturze, jak i w życiu. Zjawiskiem tym zajęłam się w mojej książce Evas Erwachen przy okazji omawiania powieści autobiograficznej Franka McCourta Popiół i żar.

 

To co mnie fascynuje w jej książkach to ciepło jakie kieruje ona w stosunku do dzieci. Jako kobieta jest to dla mnie szczególnie ważne bo jako potencjalna matka gdybym sobie nie uświadomiła tej skłonności do zaprzeczania i wypierania mogłabym własne dzieci narazić na złe traktowanie. Właśnie za to jej dziękuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest wielu takich ludzi, tylko mało kto ich słucha, bo mówią Prawdę. Mało kto potrafi znieść prawdę o sobie ..

Kontrowersyjna babka? Jezus też był kontrowersyjny. Prawda jest kontrowersyjna !

 

Gdybym nie wiedział, że cudza prawda jest tak naprawdę nie za dużo warta, pewnie bym poczytał sobie jej książki. Ale tego nie zrobię, chociaż wiem, że mówi jak najbardziej właściwie. Sam do tego dojdę. Bo największą wartość ma to, do czego samemu się dojdzie. Nie mówił bym o tym, gdybym właśnie do tego nie doszedł (czyt. dorósł :D )

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LucidMan,

Alice Miller uderza w czuły punkt naszej cywilizacji. I nie dziwię się że przeniosłeś mój temat gdzieś poza margines może w twój też uderzyła. Owszem każdy ma swoją prawdę ale prawda o krzywdzeniu dzieci (nas również) nie może być czyjąś prawdą to nasza wspólna prawda bo nie chodzi tu tylko o nas ale także o nasze dzieci, gdyż poprzez zaprzeczanie, odszczepianie naszych własnych uczuć i emocji narażamy te dzieci na bycie takim samym kozłem ofiarnym jak my i nie mówię tu tylko o agresji ale zachowaniach irracjonalnych które bardzo utrudniają nam życie i krępują rozwój. Ja chodząc na terapię miałam w jakimś ćwiczeniu wypisać sytuacje kiedy czułam miłość rodziców i wiesz co niewiele tego było. Miłość Nie Rani, Jest czymś dobrym i pozytywnym dla człowieka z miłości się nie cierpi! więc pytam się poniżanie, bicie, traktowanie jak przedmiot, wyśmiewanie itp to jest miłość czy nie. Dzięki tej autorce odzyskałam wolność żadne natręctwo nie jest w stanie mnie złamać zresztą prawie ich już nie mam wreszcie nie muszę siebie winić bo nie mam za co. Jestem taka jak inni jestem tego świadoma i za każdym razem kiedy tylko jakaś wredna uwaga próbuje we mnie uderzyć umiem ją obalić. Dlaczego mam się poniżać (obrzydliwe natręctwa) albo bać się byle pierdoły (lęki) tylko dlatego, że byłam pod opieką ludzi, którzy w bezwstydny i ohydny sposób wyładowali swoje frustracje i lęki na mnie. Nie mieli do tego żadnego prawa rozumiesz żadnego! To jest zbrodnia zresztą warto poczytać historię dzieciństwa pewnych znanych z okrucieństwa dyktatorów (Stalin, Hitler, Mao, Husajn) żeby uzmysłowić sobie dlaczego Alice Miller tak bardzo zwraca uwagę na niebezpieczeństwo jakie niesie za sobą ta powszechność wypierania się własnych emocji i uczuć. Jest wiele sposobów wychowywania, które są przyjazne dziecku i nie niszczą mu psychiki za to rozwijają, pozwalają budować własną wartość i szacunek do siebie oraz innych ludzi. Mimo, że uznałeś swoją prawdę za najważniejszą na tym forum nie zrezygnuję. Co do Jezusa jako syn Boga nie mógł być bity i poniżany przez swoich rodziców dzięki czemu wyrósł na otwartego i życzliwego ludziom człowieka. Pociągnął za sobą tłumy tylko że nikt go wówczas nie mógł zrozumieć skoro od dziecka nie miało się żadnych praw czyż nie i było się nikim w tych najważniejszych dla człowieka latach?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LucidMan, zgadzam się z Tobą, ale żeby dojść do takiego przekonania niektórzy muszą trochę poczytać, posłuchać.

Dobrze, że nie lubię czytać, bo tak to przełamałbym się i przeczytał chociaż jedną książkę. Tak z ciekawości. Zresztą takie książki przesiąknięte są totalną generalizacją, można wyciągnąć z nich coś dla siebie, ale to nie jest tak bardzo wartościowe. Zresztą zauważyłem, że jeśli do czegoś dojdę sam to potrafię bronić swojego stanowiska, a czytając cudze poglądy już nie idzie mi tak dobrze. To tak wg mnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aga25, ja nie mam praw moderatora na tym forum, więc nie mogłem tego topicu przenieść do offtopu.

 

Wydaje mi się, że źle odebrałaś to co napisałem. Chodzi mi o to, że ta kobieta ma rację, mówi prawdę i na pewno potrafiłaby pomóc wielu osobom. Jeśli Tobie pomogła to super, gratulacje. Ja mówię o czymś więcej niż przyjmowanie cudzych prawd, które owszem dotyczą ogółu, lecz tak naprawdę większość ma to gdzieś.

To tak jak z ekologami. Cały czas trąbią o dziurze ozonowej, efekcie cieplarnianym i zanieczyszczaniu planety. Mówią prawdę. Każdy sobie zdaje z tego sprawę, ale jakoś odpowiedzialność za to mało kto bierze ... Uświadomienie bardzo szybko przychodzi jeśli prawda osobiście dotknie daną osobę. Ludziom przeważnie znika postawa ignorancji gdy stają oko w oko z prawdą.

 

Co do Jezusa chodziło mi o to, że jeśli ktoś głosi prawdę to prędzej czy później wyląduje na "krzyżu". W dzisiejszych czasach tym krzyżem jest po prostu napiętnowanie, wyszydzenie czy wyśmianie.

Co do bicia i poniżania Jezusa to trochę nie trafione.. Nie było Cię tam, więc nie wiesz.. nikt nie wie..

 

LucidMan, zgadzam się z Tobą, ale żeby dojść do takiego przekonania niektórzy muszą trochę poczytać, posłuchać.
Poczytać i posłuchać to bardzo niewiele czynności, które mogą prowadzić do tworzenia przekonań. Najwartościowsze są przeżycia, doświadczenia i wnioski z nich wyciągnięte. Można pooglądać TV, poczytać książki, posłuchać ludzi i... w ten sposób można zdobyć tylko wiedzę ... Wiedzę doświadczoną, zrozumianą, praktykowaną i poddawaną wszelkiego rodzaju próbom można nazwać (ja tak nazwałbym) mądrością życiową. Właśnie o taką mądrość mi chodziło, wypowiadając się w poprzednim poście. Nie cudzą, lecz własną. Poglądów, teorii, przekonań, filozofii jest na świecie miliony. Jest tylko jedna właściwa mądrość, prawda - Twoja własna.

I nie chodzi tu wcale o to: ja mam rację a wy wszyscy się mylicie. Ja mam rację - owszem - ale jeśli chodzi o mnie i moje życie. Ty też masz rację, jeśli chodzi o Ciebie i Twoje życie. Dużo by mówić ...

 

Pozdrawiam :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

Lucid Man przepraszam jeśli błędnie cię osądziłam po prostu widziałam twoją wypowiedź wiec myślałam, że może pełnisz właśnie funkcję moderatora. Zgadzam się z wami trzeba pielęgnować i strzec własnej filozofii życiowej i jestem jak najbardziej za. Czuję w sobie siłę wiem że dokonuje właściwych wyborów, że podejmuję właściwe decyzje bo słucham siebie. Chodzi o to że kiedy czytam niektóre z tych wątków w jednym nawet byłam dość częstym gościem to aż mi się włos na głowie jeży bo jestem świadoma, że ci ludzie, którzy tworzą i uczestniczą w tym forum nie powinni tu być. A jednak są i cierpią i to nie ze swojej winy. Lucid Manie i 123 jesteście zapewne naprawdę odważnymi ludźmi bo nie boicie się kroczyć własną drogą jak to napisał de Mello zostaliście oświeceni widzicie coś co prowadzi was do sukcesu ale rozejrzyjcie się wokół was ilu ludzi żyje w totalnej nieświadomości. Ilu ludzi nie żyje swoim życiem tylko powiela od wieków powtarzam od wieków w utartym schemacie. O tym przekonałam się np w czasie jednego z obiadów rodzinnych kiedy poruszając temat bicia dzieci gdzie powiedziałam, że nie będę dawać klapsów mojemu dziecku (jeszcze go nie mam ale bardzo bym chciała bo to najcudowniejszy dar jaki może spotkać kochających się dwoje ludzi) nawet nie uwierzycie jakie poruszenie tym wywołałam wszyscy oczywiście stwierdzili że to bezstresowe wychowanie i że nie wychowam z tego powodu dobrze swojego dziecka przeraziłam się i co do joty sprawdziło się to co napisała Miller wspaniale zadziałał system zaprzeczenia. Przypomnijcie sobie siebie jako dzieci jak wiele moglibyście osiągnąć i nie chodzi mi o dobra materialne ale o radość, że się jest na tym świecie, że się żyje. Ile osób na tym forum jest świadomych faktu, że po przybyciu na ten świat były czystymi nieskażonymi nienawiścią, złością wspaniałymi ludźmi. Od poczęcia te istotki zasługiwały i miały prawo oczekiwać najwyższego szacunku, miłości, bezpieczeństwa, życzliwości i ciepła, poszanowanie ich godności a większość z nich tego nie zaznała, a ich codziennością stało się maltretowanie fizyczne, psychiczne czy seksualne a co najgorsze te osoby na siebie biorą całą odpowiedzialność za czyjąś zbrodnię. Jeszcze usprawiedliwiają swoich oprawców bo twierdzą że zasłużyli na wszystko co ich spotkało (oczywiście nie wszyscy). Mnie już najbardziej wkurza nakaz wybaczania (nie lubi się Alice Miller bo ona właśnie wskazuje na zgubny wpływ na ciało i psychikę człowieka). Książki Alice Miller pozwoliły mi otworzyć oczy na to że pomimo iż wiedziałam ile zła wyrządzili mi moi "rodzice" to pomimo tego chciałam im wybaczyć a natręctwa wcale nie ustępowały. Uświadomiłam sobie, że to o czym ona pisze nie jest jej tylko prawdą ale codziennością. Ludzie leczą się u psychoterapeutów wierzą im, ufają im a nie zdają sobie sprawy, że te osoby mogły doświadczać podobnych przeżyć w dzieciństwie co leczone osoby, że żyją według określonego systemu moralnego, który bezwzględnie staje w obronie oprawców a nie ofiar czyli nas. Ja nie mogę wybaczyć swoim "rodzicom" tych krzywd jakich mi wyrządzili bo wtedy zdradziłabym siebie, swoje prawdziwe przeżycia i doświadczenia które kształtowały moją tożsamość i które na zawsze są we mnie zapisane. Najgorsze jest to, że wielu ludzi myśli że są psychicznie chorzy a okazuje się, że to nie oni są "wariatami" ale ci, którzy doprowadzili ich do tego stanu. Ciekawa jestem ilu jeszcze zmarnuje swoje życie broniąc swoich oprawców. Dla mnie natręctwa są po prostu głosem rodziców w naszych umysłach znakomicie zakodowanych i przechowywanych w podświadomości. Też już siebie nie oszukuję że kocham swoich rodziców a oni mnie bo to nieprawda ci ludzie nie umieją kochać, żyją iluzją miłości, która ich wzajemnie wyniszcza ale kocham siebie i swoje życie, chcę się cieszyć nim i czerpać z niego jak najwięcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo ciekawe co piszesz i jak piszesz lecz odczuwam, że nie mogę się zgodzić z dwiema sprawami. Oczywiście to co napiszę to moje zdanie, niekoniecznie musi być słuszne ale warto się nad zastanowić.

Po pierwsze:

że ci ludzie, którzy tworzą i uczestniczą w tym forum nie powinni tu być. A jednak są i cierpią i to nie ze swojej winy.
Może to zaskakujące, ale jednak ze swojej .. Dużo by na ten temat mówić, bo wydaje się wręcz oczywistym, że np. dzieci bite, poniewierane, wykorzystywane seksualnie, dzieci alkoholików itp. itd. mają większe skłonności do zaburzeń psychicznych typu nerwice. Otóż nie. Wszystko zależy od indywidualności. Mnie i mojego brata dotknęło jedno z powyższych (brata gorzej), a jednak on jest zdrową osobą.

 

Po drugie:

Ja nie mogę wybaczyć swoim "rodzicom" tych krzywd jakich mi wyrządzili bo wtedy zdradziłabym siebie,
Idziesz w zaparte. Nie możesz wybaczyć być może dlatego, że nie rozumiesz swoich rodziców. Zbyt zaawansowany temat żebym mógł w kilku słowach się wypowiedzieć. Wiem tylko, że skrywane urazy oraz nienawiść, agresja i inne negatywne uczucia z tym związane, są pożywką dla takich dolegliwości jak nerwice.

 

Natomiast bardzo pozytywny jest fakt, że zauważyłaś, że Twoja pozorna miłość do rodziców ukrywa grubą warstwę innych (negatywnych) uczuć. Jest to dobry punkt wyjścia żeby popracować z tymi uczuciami ;)

 

Życzę sukcesów ! ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Idziesz w zaparte. Nie możesz wybaczyć być może dlatego, że nie rozumiesz swoich rodziców. Zbyt zaawansowany temat żebym mógł w kilku słowach się wypowiedzieć. Wiem tylko, że skrywane urazy oraz nienawiść, agresja i inne negatywne uczucia z tym związane, są pożywką dla takich dolegliwości jak nerwice"

 

A dlaczego mam rozumieć swoich rodziców? Nie rozumiem i brzydzę się ich zachowaniem w stosunku do mnie. Żyję w zgodzie ze swoimi uczuciami i dlatego zła wobec innych wybaczać ani tolerować nie będę. Właśnie o to chodzi wiem skąd u mnie pochodzi ta złość, do kogo jest skierowana i przez to nie muszę się na nikim (na sobie) wyżywać. Niebezpieczna jest nieuświadomiona złość bo ją będzie trzeba kiedyś rozładować. Kiedy znasz swoje emocje to łatwiej ci nad nimi zapanować, łatwiej jest sobie uświadomić ich destrukcyjną moc. Zresztą teraz łatwiej mi rozmawiać z moimi "rodzicami" bo nie patrzę na nich z perspektywy skrzywdzonego, sfrustrowanego dziecka oczekującego na miłość tylko jak na zwyczajnych ludzi również skrzywdzonych przez los ale ich nie rozumiem i nie usprawiedliwiam. Niestety urazy z dzieciństwa pozostaną bo to masz wpisane w mózg (warto poczytać jak funkcjonuje nasz mózg od strony biologicznej) i ciało. Dobrze wiedzieć czy złość którą odczuwasz jest uzasadniona czy jest to właśnie wyuczony nawyk reagowania w określonych sytuacjach niekoniecznie adekwatnych w danej chwili bo to cię chroni przed wyrządzaniem krzywdy drugiemu człowiekowi. Cytat z Alice Miller może lepiej wyjaśni o co mi chodzi [...]Ja również uważam, że nienawiść może zatruwać organizm, lecz ma to miejsce tylko wtedy, gdy jest ona nieuświadomiona i kierowana w stronę obiektów zastępczych, tzw. kozłów ofiarnych. Nie ma, w takiej sytuacji, podstaw, by uczucie to znikło samoistnie czy wyparowało. Przyjmijmy, że nienawidzę pracujących wokół imigrantów, lecz nie jestem w stanie zobaczyć, w jaki sposób traktowali mnie moi rodzice, gdy byłam dzieckiem – jak pozostawiali mnie, jako niemowlę, płaczącą godzinami lub jak nigdy na mnie nie patrzyli z miłością. Cierpię więc z powodu utajonej nienawiści, która może towarzyszyć mi całe życie, objawiając się w mojej nienawiści do imigrantów i wywołując w moim ciele różne symptomy.

Jeśli poznam zło, jakie z powodu swego zaślepienia wyrządzili mi rodzice i będę mogła świadomie odczuć bunt przeciwko ich zachowaniom, to nie będę musiała przenosić mojej nienawiści na osoby, które nie mają z nią nic wspólnego[...]Utajona nienawiść jest naprawdę niebezpieczna i trudno się jej pozbyć kiedy nie jest zwrócona w stronę osoby, która jest jej sprawcą, lecz w kierunku obiektów zastępczych. Zazwyczaj utrzymuje się wtedy przez całe życie pod przykrywką przeróżnych perwersji i stanowi zagrożenie dla otoczenia, jak i dla osoby, która ją odczuwa.Nienawiść jest tylko uczuciem i jakkolwiek by nie było ono silne jest tylko dowodem, że żyjemy i odczuwamy. Jeśli usiłujemy je tłumić, musimy zapłacić za to wysoką cenę. Sama nienawiść ma nam coś do powiedzenia na temat naszych zranień, na temat naszej wrażliwości i wartości, jakie wyznajemy, i pozostaje nam tylko nauczyć się jej słuchać i rozumieć sens jej przekazów. Jeśli to potrafimy nie musimy się jej więcej bać. Gdy nienawidzimy dwoistości, hipokryzji i kłamstwa to dajemy sobie prawo by je zwalczać wszędzie, gdzie jest to możliwe lub rezygnujemy z utrzymywania kontaktów z ludźmi, którzy dają wiarę kłamstwu. Lecz jeśli zachowujemy się w taki sposób, jakby nas to nie dotykało, to zdradzamy samych siebie.

Wymóg wybaczania, z którym spotykamy się prawie wszędzie, oprócz swojego rujnującego i niszczycielskiego wymiaru zachęca nas również do zdrady siebie samego. Zalecane przez religię i tradycyjną moralność wybaczenie przedstawiane jest w różnych terapiach w zwodniczy i oszukańczy sposób jako droga do „wyleczenia”. Nie jest trudno udowodnić, że ani modlitwy ani ćwiczenia z autosugestii, tak drogie „pozytywnemu myśleniu”, nie mogą wymazać prawowitych i naturalnych reakcji obrony w obliczu poniżenia i ciosów zadawanych dziecku. Straszliwe choroby męczenników, którzy przeżyli tortury pokazują dobitnie cenę, jaką trzeba zapłacić za stłumienie swoich uczuć.

Czy nie byłoby prościej zapytać siebie o to, do kogo właściwie skierowana jest moja nienawiść i uświadomić sobie, że jest ona całkowicie uprawomocniona? Zgodnie z tą hipotezą dajemy sobie możliwość życia z pełną odpowiedzialnością za nasze uczucia, nie odrzucając ich i nie płacąc za tę „cnotę” wybaczania ceny, jaką są choroby.

Jeśli terapeuta obiecuje, że dzięki terapii (ewentualnie, dzięki wybaczeniu) pozbędę się na koniec nieprzyjemnych uczuć, takich jak złość, furia czy nawet nienawiść – moja nieufność gwałtownie się budzi. Cóż za człowiek byłby ze mnie, jeśli nie mogłabym reagować złością na niesprawiedliwość, złośliwość, pretensjonalność lub arogancką głupotę? Czy moje wewnętrzne życie nie byłoby wtedy w jakiś sposób okaleczone?

Udana terapia może mi pomóc nabrać umiejętności bycia w kontakcie ze wszystkimi moimi uczuciami oraz z moją własną historią, co zapewni mi zrozumienie i wytłumaczenie dla intensywności moich reakcji. Pozwoli też złagodzić tę intensywność, nie zostawiając w ciele przypadkowych śladów, jakie odciskają się w nim, gdy dochodzi do tłumienia emocji, które nie mogły dotrzeć do poziomu świadomości[...]

 

A co do pierwszego cytatu to podtrzymuję swoją opinię nas nie powinno tu być bo jak każdy człowiek mieliśmy, mamy i mieć będziemy prawo do szczęśliwego życia bez okaleczania siebie i bliskich niestety jesteśmy na tym forum nie ze swojej winy bo to nie my ponosimy odpowiedzialność za nieodpowiedzialność, nienawiść swoich opiekunów.

 

Lucid Man

ja już nie mam nerwicy. Dzięki odzyskaniu swojej godności i szacunku do siebie, odzyskaniu siebie wiem jak cenne i wspaniałe jest moje życie i mogło być takie od zawsze. Wierzę, że gdy mały człowiek przychodzi na świat jest wspaniały i dobry i tylko od dorosłych zależy w jakim kierunku jego życie popłynie.

Każdy z nas tu na forum przyszło na świat wspaniałe, dobre i czyste i dlaczego tak wielu zostało skazanych na samodestrukcję. To mnie przeraża!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zgadzam się, strona Alice Miller jest naprawdę odpowiednia, jeżeli chodzi o dzieciństwo, o wielu faktach wciąż zbyt mało się mówi. Jestem w trakcie procesu, wiele mam już za sobą, a przede wszystkim szanse na normalne życie. Pozostają blizny, są doświadczenia, ktore nie znikną tak po prostu, przypomnienie sobie dokładnie pozwala zrozumieć, przeżyć na nowo, odbić się od ziemi do której zostało się przyrównanym, odkryć prawdę, cieszę się, że są tematy poruszane właśnie z tej strony

 

[Dodane po edycji:]

 

doskonale rozumiem wszystko, co jest zamieszczone na stronie Alice Miller, poznawanie samego siebie jest kluczem do sukcesu, ktorym może być właśnie zadowolenie z życia. Być może dlatego, że jestem studentką psychologii trochę się już obeznałam w tematyce dzieciństwa (sama uczestnicząc w terapii)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

evelinee88 cieszę się, że i Tobie pomaga Alice Miller. Najbardziej smuci mnie fakt jak wielu młodych ludzi, ze względu na swoją straszną przeszłość, którą za wszelką cenę nie chcą pamiętać będzie się zadręczać a nawet wykańczać żeby tylko ich oprawcy w ich wyobrażeniach pozostali "wspaniałymi i kochającymi" rodzicami/opiekunami. Teraz kiedy już odkryłam swoją własną historię i uporałam się z nią zauważam jak wielu ludzi bez sensu niszczy swoje życie po to tylko by podtrzymać iluzje, mity i stereotypy, których nasz organizm nie toleruje i walczy z nimi na różne sposoby. Życzę Tobie sukcesów w twojej dziedzinie i mam nadzieję, że to o czym pisała Alice zawsze będzie ci bliskie w twoim dorosłym życiu a przede wszystkim w pracy.

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi też bardzo pomogły książki Alice Miller. Otworzyły oczy na wiele spraw a przede wszystkim dały odwagę żeby wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy bez poczucia winy. Większość z nas bez skrupułów jest w stanie potępić rodziców-sadystów czy alkoholików (przynajmniej jeśli chodzi o ludzi patrzących na sprawę z boku), jest dużo grup pomagających dzieciom takich ludzi dojść do siebie. Ale jest też rzesza ludzi, którzy byli wychowani w pozornie normalnych rodzinach i przez to często nie mają nawet odwagi oskarżać swoich rodziców, bo uważają, że nie mają do tego podstaw a jednak ciągle czują, że coś jest bardzo nie tak. Ta książka uzmysłowiła mi, że jest multum sposobów na znęcanie się nad dzieckiem a także nieskończona ilość nadużyć, których dopuszczają się rodzice a które są powszechnie bagatelizowane. Mało tego, zwykło się je nazywać rodzicielską "miłością", mimo że z prawdziwą miłością nie mają nic wspólnego a ich skutki - nieuświadomione i nieprzepracowane - mogą się za nami ciągnąć przez całe życie. Dla mnie to jest babka, która nie bawi się w kompromisy, ale nazywa rzeczy po imieniu, czego wiele osób - nawet terapeutów - nie ma odwagi zrobić. Dowodzi, że wszystko zawsze tkwi w dzieciństwie i nie opisuje tego na przykładzie siebie (chociaż zdarzają się nieliczne wątki autobiograficzne), ale przede wszystkim opiera swoje spostrzeżenia na wieloletniej praktyce psychoterapeutycznej. Dzięki niej też zrozumiałam postępowanie swoich rodziców, ale przede wszystkim nauczyłam się, że zrozumienie nigdy nie powinno oznaczać usprawiedliwiania czy też wybaczania na siłę, bo cenę za to zawsze płacimy tylko my sami np. tracąc zdrowie. Zrozumienie ma służyć jedynie temu żeby nie powtarzać ich błędów w przyszłości np. na swoich dzieciach.

Polecałabym ją każdemu kto ma problemy ze sobą typu depresja, nawracające lęki, nerwica itp. a nie może znaleźć źródeł swojego problemu.

Chociaż wiadomo, że nic na siłę, każdy sam musi dojrzeć do tego żeby móc zmierzyć się ze swoją historią, czego życzę wszystkim, ale myślę, że jej książki mogą być cennym drogowskazem :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam Mury milczenia. Średnio mi się podobała ta książka. Autorka analizuje życie różnych pisarzy, artystów, postaci historycznych na podstawie ich listów, pamiętników czy innych źródeł historycznych. W szczególności opisuje i analizuje życie Franza Kafki na podstawie jego twórczości i pozostawionych listów. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×