Skocz do zawartości
Nerwica.com

Emetofobia - Lęk przed wymiotowaniem


Dorotaa

Rekomendowane odpowiedzi

mggabijp, sorry za ta panike, ktora wywolalam :) super ze juz Ci lepiej i wiesz co? Zazdroszcze Ci, ze masz to za soba ;) ta chwila po to musi byc mega uczucie po tylu latach leku!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No, szczerze to też i moja wina, bo faktycznie trochę drastycznie to napisałam. Ale w tamtym momencie byłam znerwicowana i w lekkim szoku... Teraz lepiej się czuję, mimo wszystko ciągle mam wrażenie, że zaraz znowu się zacznie... Zwłaszcza, że dostałam dzisiaj okres i jak wzięłam przeciwbólowca to trochę mi żołądek obciążyło...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mggabijp, dostałaś moją PW? Pytałam, czy podczas ostatniego ataku coś zażyłaś przeciwwymiotnego i nie zadziałało, czy nie zażywałaś nic? Jak się w ogóle teraz czujesz?

 

Kacha89, co u Ciebie, jak się czujesz? Psychotropka co u Ciebie?

 

Pretoria, ja mówiłam od razu, w końcu po to chodzę na terapię. Reakcja jak reakcja, raczej żaden psycholog czy psychoterapeuta tego nie zbagatelizował, z psychiatrami z kolei różnie bywało - słyszałam, że mi się wydaje, że nie można się bać wymiotów itp ;)

 

Dziewczyny, ostatnio po jednym z ataków rozmawiałam z mężem i tak wyszło w rozmowie, że przeczytał cały ten wątek. Z jednej strony cieszę się, bo lepiej wie o co kanam, z drugiej czuję się bezczelnie obnażona z całego swojego świrowania. Resztki mojego jako takiego poczucia jako żona i atrakcyjna babka przepadły, bo już chyba nigdy nie pozbędę się w jego oczach etykietki świruski (chociaż nigdy nie daje mi tego odczuć!), ale nie oszukujmy się - ciężko myśleć o przyszłości z kobietą i pożądać jej, a za chwilę głaskać po głowie i obiecywać, że na pewno nie będzie wymiotować. Nie mogę się pogodzić, że moja jedyna aktualna rola to rola obiektu, którym trzeba się opiekować, na który za bardzo nie można liczyć, bo ciągle źle się czuje, który jest słaby, zawodny i byle jaki :( Mąż też zwrócił mi uwagę, że to forum mi szkodzi, że znacznie mi się pogorszyło odkąd tu jestem i chyba ma trochę racji. Nie wiem, jestem jakaś zagubiona i jeszcze bardziej wściekła, że utknęłam w tym punkcie z tą durną fobią, z poczuciem że mam zegar, który odlicza minuty do momentu, aż skończy się mój fart i TO się stanie, który siedzi w mojej głowie i mówi, że jestem następna, że 16 lat mi się udawało i koniec tego dobrego. Ile ja bym dała, żeby odzyskać siebie sprzed roku :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

alu,

Z jednej strony cieszę się, bo lepiej wie o co kanam, z drugiej czuję się bezczelnie obnażona z całego swojego świrowania. Resztki mojego jako takiego poczucia jako żona i atrakcyjna babka przepadły, bo już chyba nigdy nie pozbędę się w jego oczach etykietki świruski (chociaż nigdy nie daje mi tego odczuć!), ale nie oszukujmy się - ciężko myśleć o przyszłości z kobietą i pożądać jej, a za chwilę głaskać po głowie i obiecywać, że na pewno nie będzie wymiotować.

 

Wiem, że to trudne dla Ciebie. Ja też czułabym się "obnażona" na Twoim miejscu. Natomiast jestem pewna, że mąż Cię kocha i stara się Ciebie wspierać, kiedy przychodzi lęk. Bo gdyby przypiął Ci "etykietkę świruski", jak to ujęłaś to chyba nie bylibyście razem.

Jeśli mogę zapytać-ile lat jesteście małżeństwem? Czy przed ślubem mąż "zapoznał się" z Twoją chorobą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

arminn, wiem, że mnie kocha i wiem też, że powinien dostać Pokojową Nagrodę Nobla za pacyfikowanie mnie, moich zapędów i napadów. Wiedział o mojej fobii, właściwie powiedziałam mu dość szybko (jako jedynemu facetowi w moim życiu), ale wtedy moja fobia była dość nieaktywna, a ja byłam zupełnie inną kobietą niż teraz. Teraz to jest jazda bez trzymanki, stały lęk, gadanie o tym w kółko - ja ze sobą nie mogę wytrzymać, a co dopiero oczekiwać tego od kogoś. Po ślubie jesteśmy rok i 3 miesiące, więc dość krótko.

W każdym razie - ja nienawidzę być słaba, wymagać opieki. To mnie stawia w koszmarnej roli, z którą nie mogę się pogodzić :( Ostatnio trochę się wkurzyłam na jedną sprawę i usłyszałam, że on mi nadskakuje, a ja się wkurzam. Owszem, dba o mnie jak nikt i naprawdę mnie wspiera, ale czuję się jakbym przez to wyczerpywała całe pokłady uczuć i zachowań, które dla mnie ma, jakbym nie mogła oczekiwać niczego innego, bo jestem chora, trzeba się mną zajmować i mnie pilnować. Czuję się jak dziecko, nie jak kobieta :( Z drugiej strony zachowuję się jak dziecko, więc o czym my w ogóle mówimy :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

alu, A czy chodzisz do terapeuty/psychologa? Jeśli tak to może Twój mąż też powinien pójść. Bardziej zrozumiałby Twoje lęki, objawy Twojej choroby itd.

I myśle, że wcale nie jesteś słaba, skoro dzień w dzień jakoś dajesz radę. Uważam też, że nie zachowujesz się jak dziecko. Dla swojego mężczyzny zawsze będziesz kobietą jego życia, skoro się z Tobą ożenił ;)

Nie jest mu łatwo, ale myślę, że właśnie poprzez opiekę, pilnowanie, bycie przy Tobie okazuje uczucia. Te zachowania wcale nie muszą wynikać z Twojej choroby.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

arminn, na razie ja skupiam się na swojej chorobie, a mąż - mimo, że z nerwicowymi rzeczami nie miał nigdy do czynienia - naprawdę dobrze mnie rozumie. Wiesz, dla mnie fakt, że jestem z siebie dumna, że zjadłam tosta, albo ze poszłam do sklepu jest iście żałosny, no naprawdę ogromne powody do chwalenia się :( Pewnie, że troska i opieka to jak najbardziej okazywanie uczuć, ale nigdy uczuć i czułości mi nie brakowało, mam ich naprawdę pod dostatkiem, ale brakuje mi czucia się kobietą - pożądaną, chcianą, trochę obiektem seksualnym, a nie rozgotowaną kluchą, która może się rozsypać w każdym momencie...

Ostatnio na fali złości na swoją słabość przyrządziłam sobie wodę z dużą ilością soli i postanowiłam, że wywołam je pierdo*one wymioty, na moich warunkach, i że moja durna głowa nie będzie mną rządzić, ale posiedziałam z tą szklanką z pół godziny w łazience i oczywiście zabrakło mi jaj. Właściwie resztę tamtego dnia przepłakałam :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

alu: U mnie kiepsko w nocy miałam atak paniki. Byliśmy wczoraj na grillu wszystko super a jak wracaliśmy do domu to w brzuchu takie uczucie poczułam i już wiedziałam co to znaczy. Jeszcze w drodze do domu jakoś się uspakajałam ale jak przyszliśmy do domu położyłam się spać to się zaczeło. Atak u mnie trwał oczywiście tak długo aż nie zasnęłam ,rano wstałam załamana i jak na kacu(zawsze po ataku się tak czuję bo mam tak sucho w budzi podczs ataku że pozniej jak rano się budzę to spijam jak na kacu)nawet śniadania bałam się zjeść ale mąż jakoś mi przegadał i zjadłam . Pocieszył mnie i troszkę mi lepiej ale załamana nadal jestem.

 

A twój mąż widać że bardzo Cię kochai napewno nie uważa Cię zaświruske ale rozumie Cię co czujesz bo ja mam tak samo. Jesteśmy ze soba już kupe lat znamy się na wylot ale jak mnie poznał to mój lęk w porówaniu z tym co teraz był znikomy. Ja już powiedziałam mężowi że ja mu jakiś pomnik postawie za cierpliwość do mnie i ciągłe pocieszanie i mówienie że nic mi nie będzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kacha89, ano widzisz, pociesz się, że Ciebie to bierze raz na jakiś czas, a ja atak mam co 2-3 dni, a między atakami i tak mi permanentnie niedobrze i siedzę w oczekiwaniu, że już zaraz na pewno mi się pogorszy. Trudno nie uważać mnie za świruskę, skoro sama wiem, że nią jestem. Kurde, ale się koszmarnie w to wszystko zaplątałam! :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kacha89, ano widzisz, pociesz się, że Ciebie to bierze raz na jakiś czas, a ja atak mam co 2-3 dni, a między atakami i tak mi permanentnie niedobrze i siedzę w oczekiwaniu, że już zaraz na pewno mi się pogorszy. Trudno nie uważać mnie za świruskę, skoro sama wiem, że nią jestem. Kurde, ale się koszmarnie w to wszystko zaplątałam! :shock:

 

Nie wkręcaj się w to tak bardzo, że jesteś świruską. Mój terapeuta stwierdził niedawno, że każdy człowiek ma jakieś zaburzenie. Tylko większość jest niezdiagnozowanych :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

alu: Tak to fakt ataki paniki mam rzadko. Ale mnie już wykańcza ciągły lęk strach przed tym że to się stanie, i lęk przed wszystkim co z tym związane jest. Te ciągłe dziwne uczucia na żołądku eh... wykończona psychicznie jestem.Chciałabym móc cieszyć się życiem jak każdy inny zdrowy człowiek.

 

arminn:Tylko ciekawe ile jeszcze ten mój biedny mąż ze mną wytrzymać, któregoś dnia wyjdzie do pracy i już nie wróci z niej. Nie no tak głupio pisze myśle że tak nie będzie bo za długo już z soba jesteśmy i za dobrze się znamy ale on też ma swoją wytrzymałość na ilemu sił i nerwów starczy tego nie wiem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

arminn, skarb - owszem, ale świadomość psucia mu życia pogrąża mnie jeszcze bardziej. Dobra, nic już tu nie będę pisać, nie chcę żeby On to czytał :?

 

Myśle, że nie psujesz mu życia..A nawet gdyby, może on woli prowadzić taki tryb życia z Tobą, niż zupełnie bez Ciebie? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myśle, że kiedyś miałam. Teraz dzięki Bogu w pewien sposób minęło. Ale nadal NIENAWIDZĘ i CHOLERNIE SIĘ BOJĘ wymiotować. Dlatego kiedy jest mi bardzo, bardzo niedobrze zaczynam trząść się ze strachu, biorę 1000 miętusów. I tylko modle się żeby mi przeszło, żeby nie stało się najgorsze. Taki "atak" właśnie miałam kilka miesięcy temu. Niezmiernie Wam współczuje, że potraficie mieć coś takiego na co dzień :-| Więc czy ja mam teraz emetofobie? Na pewno w życiu zetknęłam się z ogromnym strachem przed rzyganiem :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej kobitki!

U mnie w miarę ok, nie narzekam.

 

Proszę Was dziewczyny, nie żałujcie tak tych swoich facetów! Też miałam takie schizy... oooo, jaki to mój facet biedny, jak ona ze mną wytrzyma, powinien mieć "normalną", itd.

BZDURA!!! JESTEŚMY normalne! Tak jak koleżanka wyżej napisała, każdy ma jakieś odchyły.

Mnie mąż kiedyś powiedział mądre słowa, że to nie on jest biedny ze mną, tylko ja przez tą fobię. A on czuje się bezradny, bo mi pomóc nie umie i tyle. Nie jemy na mieście, fakt, ale dla Niego to plus, jemy zdrowo, gotujemy... On też ma brzuszek wrażliwy, więc ma z tego same profity. Nie piję alkoholu, co z tego? On też przystopował i się z tego cieszy, bo nie musi zdychać na 2. dzień na kacu, sam stwierdził, że z takich popijaw wyrósł.

Też Go pytam czasem, czy nie będę wymiotować iiii...? Co w tym takiego? Jeden chce, żeby mu mówić 100x dziennie "kocham", a drugi chce usłyszeć obietnicę "nierzyganiową". ;) Mój ma lepszy dżez, bo przy moim OCD, na wieczór, codziennie liczymy buziaki na dobranoc. Może być 1, 3, 5, 7 lub 12. Ale najlepiej 7. :lol: Czasem sobie żartuje ze mnie, że jak będę niegrzeczna, to mnie pocałuje 8 razy i dopiero będzie. :twisted:

Mam swoje rytuały, głównie wieczorne i jakoś żyjemy. Nie kłócimy się, jesteśmy szczęśliwi.

Nie zdradzam, szanuję Go, pomagam jak umiem, słucham, rozmawiam, kocham. Jestem dobrą żoną! To moja mama wmawiała mi, że jestem taka, sraka i owaka.

A guzik prawda!

 

"Dzięki" nerwicy wiele rzeczy w swoim życiu pojęłam, zrozumiałam, spokorniałam, nauczyłam się że prócz ciągłych pretensji do świata, muszę też sobie stawiać poprzeczki i je przeskakiwać. Nauczyłam się też samodzielności ale to bardziej przez pracę.

Oduzależniłam się od facetów i ogólnie od innych ludzi, a miałam tendencje do bycia "bluszczykiem". Teraz nie... Na myśl o rozstaniu, no cóż. Bolało by okrutnie, depresja na pewno by wróciła ale przeżyła bym! Jestem silna i niezależna! Jestem partnerem dla męża, nie kulą u nogi!

Jestem oryginalna! Nie gorsza!

 

Nikt Go wołami do ślubu nie zaciągał. Sam wybrał, chciał, wiedział o fobii, nerwicy. Nie zmuszałam Go. Jak wybrał, to widocznie kocha za to jaka jestem. Fobia w tym wszystkim to jakiś malutki ułamek mnie.

Wasi faceci tacy idealni? Tacy bez skazy? Anioły chodzące? Prooooszę Was! ;)

 

P.S. Mój były też wiedział o mojej fobii, też pomagał, wspierał. Rozpad związku nie rozwalił się z powodu moich zaburzeń. Emetofobia nie miała tu NIC, absolutnie NIC do rzeczy!

 

Głowy do góry dziewczyny! Na serio! To dla nas jest mega uciążliwe i męczące. Druga strona może być sfrustrowana ale tym, że nie umie nam pomóc , a nie tym, że jesteśmy "upośledzone" i naznaczone niedojebaniem mózgowym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psychotropka`89, widzisz, ja na to patrzę zupełnie inaczej. Moja fobia nie jest częścią mnie, jest tylko jakimś durnym schematem myślowym, który mi się wytworzył i który z uporem maniaka próbuję odtworzyć. Zrobię wszystko, zeby się tego pozbyć. Tak, czuję się źle sama ze sobą i nie akceptuję takiego stanu rzeczy i za wszelką cenę dążę do poprawy. Nie wyobrażam sobie miesiącami czy latami brać leków, które niby mają jakoś wpłynąć na głowę, a które z fobii jeszcze chyba nikogo nie wyleczyły. Wiem, że to potrwa i muszę być cierpliwa, ale nie chcę codziennie myśleć o rzyganiu, dostosowywać swoich planów do ewentualnego złego samopoczucia itp.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A, no i jeszcze dodam - my bardzo się kochamy, ale to chyba normalne, że dążymy do tego, by nasze życie było lepsze, no nie? My uwielbiamy wychodzić, jadać w knajpach, chodzić po górach, a teraz z tego wszystkiego musieliśmy zrezygnować przez moje chore jazdy. OK, czasowo dostosowaliśmy się do sytuacji, ale nie chcę by trwało to wiecznie. Mojemu mężowi też jest przykro, że tak się męczę i powiedział mi, że wydamy tyle kasy ile trzeba i pojedziemy tak daleko jak trzeba, bylebym się z tego wyleczyła. I to jest właśnie miłość dla mnie - wyciąganie z bagna, a nie wspólne taplanie się w nim i zakładanie, że tak już jest i tak musi być. I żeby nie było! Psychotropka`89, ja Cię absolutnie nie oceniam, odnoszę się tylko i wyłącznie do tego co napisałaś w ostatnim poście :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psychotropka`89, ja nie wierzę ani w leki ani w pogadanki :P Tradycyjna psychoterapia to dla mnie wyciąganie kasy, farmakologia - chwilowe zagłuszanie problemu. Zgadzam się, że jak organizm się rozszaleje, to jakoś trzeba go zatrzymać, sama po wielu bojach i perturbacjach zdecydowałam się na ten Pramolan i - o dziwo - nawet go biorę. Ja jakoś uwierzyłam w tę hipnozę - bo w coś wreszcie uwierzyć musiałam. I oby to podziałało, bo co nam innego zostanie, skreślanie kolejnego dnia bez rzyga i zastanawianie się czy nie był on tym ostatnim? No kiepska perspektywa :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spoko, każdy jest inny. Wy lubicie jedno, my drugie. My należymy do nudziarzy. I dobrze nam z tym. Poza tym niestety nie stać nas i nie mamy czasu na jeżdżenie po różnorakich psychologach/terapeutach i innych. Klepiemy bidę. Niestety. Zapieprzamy jak małe samochodziki. Ja od rana do nocy , a kokosów ni ma. Nie będę się zapożyczać , na metody gówno warte.

Siła sugestii jest jednak ogromna, więc może komuś to pomaga... I niech pomaga! Ja stawiam na leki i samoedukację w temacie psychologii. Byłam w okrutnym szambie, przeszłam sporo i być może dlatego doceniam jak jest teraz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może, ja już kiedyś walczyłam z fobią i po terapii z hipnozą kompletnie mi odpuściło na jakieś 10 lat. Żyłam normalnie, wyjeżdżałam, jadłam wszystko i się nie zastanawiałam. Jak coś zaczynało się dziać w żołądku to pojawiał się niepokój, ale szybko mijał. Pomagała hydroksyzyna (brałam 2-3 tabletki ROCZNIE). Wierzę, że znów tak będzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz jestem na etapie nie myślenia obsesyjnego o zwracaniu. Boję się, nie chcę, ale nie nakręcam się. Usiłuję jeść normalnie i patrzeć na pozytywy życia. Są one! Ale nie widziałabym go gdyby nie leki. Z tym, że u mnie nerwica jest od dziecka zdiagnozowana. Z moją rodziną żyło się trudno. Później alkohol, narkotyki, pojebane związki, przemoc seksualna, fizyczna, psychiczna. Nie byłam na detoksie, nie byłam na odwyku, nie wylądowałam w psychiatryku, nie tworzę patologicznego związku. Osiągnęłam to SAMA. Ale mój mózg, psychika powiedziały pas! No i poszłam na dno. Nie miałam wtedy męża, swojego kąta, jedynie cudowną rodzinę, dołującą na każdym kroku.

Dlatego patrząc na siebie obecnie, a sprzed paru lat widzę różnicę kolosalną i wierzę, że dam radę iść dalej ku lepszemu. Bez obcego kogoś, kto za kasę będzie słuchał historii mojego życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×