Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie potrafię żyć sama ze sobą...


Sayuri

Rekomendowane odpowiedzi

Od dłuższego czasu obserwuję to forum i w końcu zdecydowałam się napisać. Nie wiem czy temat umieszczam w dobrym dziale, jeśli nie to proszę o przeniesienie. Z góry przepraszam za chaotyczność wypowiedzi.

 

Otóż sprawa wygląda tak: od sierpnia nie radzę sobie sama ze sobą. Praktycznie codziennie płaczę z byle powodów, najczęściej w nocy. Zdarza mi się spać po 12 godzin, mimo to ciągle jestem senna. Nie mam żadnej motywacji żeby rano wstać z łóżka, a jak już to robię to siedzę przed komputerem oglądając po raz 100 te same filmy, czy też przeglądając te same strony. Czytam po raz kolejny te same książki, wszelkie nierówności na suficie znam na pamięć.Syf w pokoju ogromny, nie mam motywacji do sprzątania.Ewentualnie włączam telewizor i bezmyślnie wpatruje się w to co leci, czasem skaczę po kanałach. Nie chcę wychodzić na dwór nawet do sklepu 100 metrów od bloku, nie chcę podnosić rolet, denerwuje mnie światło słoneczne. Studiuję na 2 roku, dziennie. Teraz mam sesję – nie zaliczyłam jednego kolokwium, w czwartek albo piątek mam stawić się na poprawkę. Czekają mnie tez wtedy 2 egzaminy. Boję się ich, nie uczę się, nie potrafię się skoncentrować: siadam nad notatkami, czytam je i powtarzam ale nic nie zapamiętuję. Nerwy zżerają mnie od środka. Nie zdam tej sesji, nie dam rady się nauczyć na poprawki, wypowiedzi ustne są dla mnie koszmarem – mimo że umiem to zacinam się i nic nie powiem. Teraz te przedmioty są dla mnie za trudne, a przecież kierunek do ciężkich nie należy.

 

Nie mam tu znajomych, jedynie moją współlokatorkę, studiuję 400 km. od domu. Tam zostawiłam moją przyjaciółkę z którą kontakt mam tylko telefoniczny. Rodzice mnie nie rozumieją, ciągle powtarzają: ucz się, jesteś leniwa a nie chora. Całe życie powtarzali mi że do niczego się nie nadaję i teraz chyba to udowodnią. Najbardziej boję się tego nie zdania na studiach, nie chcę wracać do domu rodzinnego, wiem że będą mnie dręczyć że jestem głupia i beznadziejna. Podoba mi się to miasto jako miasto, dobrze się w nim czuję. Myślałam żeby rzucić studia, iść gdzieś do pracy, potem zacząć zaoczne – ale co jeśli sytuacja się nie poprawi. Nie lubię ludzi na moim kierunku, szczególnie tych z grupy, są zakłamani i patrzą na wszystkich z góry. Czuję się gorsza od nich, głupsza. Nie mamy żadnych wspólnych tematów do rozmowy, poza tym jestem nieśmiała i trudno nawiązywać mi kontakty.

 

Myśli samobójcze, tak, mam, nawet napisałam list pożegnalny do rodziców w którym wyrzuciłam wszystko z siebie, to co nagromadziło się przez 20 lat mojego życia. Nie chcę już żyć, będzie lepiej jak mnie nie będzie, jestem wiecznym powodem rozczarowania dla rodziny. Wiele razy zdarza mi się myśleć jak popełniam to samobójstwo i jaki to świat beze mnie jest piękny. I o tym że po śmierci będę miała spokój.

 

Od października dopadł mnie zespół jelita drażliwego, w postaci biegunkowej. Przez miesiąc siedziałam w domu, nie potrafiłam nawet wyjść w dwa dni w tygodniu na obowiązkowe ćwiczenia. Po silnych lekach trochę się uspokoiło, ale do teraz czuję lęk przed wyjściem z domu, czy będzie gdzieś blisko toaleta, czy mnie to nie dopadnie.

 

Współlokatorka każe mi iść do psychologa, ale ja ciągle wymiguję się brakiem czasu – a przecież praktycznie nic nie robię, no może poza nieskutecznymi próbami nauki. Nie wiem jak miałabym powiedzieć o tym rodzicom, uznaliby mnie za chorą i wariatkę.

 

Później postaram się dopisać coś więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj, czuję się podobnie więc nie wiem nawet co mogłabym Ci poradzić jedno co wiem to że Twoja współlokatorka ma rację powinnaś pójść do psychologa bo nie warto się tak męczyć ja z tym zwlekałam ponad dwa lata. Warto się przełamać przynajmniej mam teraz poczucie że robię coś w dobrym kierunku, choć poprawy wielkiej nie czuję ale cała terapia przede mną. Do psychiatry się nie wybrałam bo nie chcę brać leków.

Jeśli potrafisz określić od kiedy masz te problemy to prawdopodobnie domyślasz się co mogło je wywołać. Nad tym trzeba się zastanowić i zrobić coś żeby wspomnienia przestały boleć.

Trudno żyć samemu w obcym mieście z dala od przyjaciół szczegółnie kiedy jest źle i ich potrzebujemy. Może współlokatorka mogłaby dla Ciebie być tymczasem kimś kto pomoże. Przejmuje się Tobą z tego co piszesz bo nie ignoruje Twojego stanu. Może ją poproś żeby z Tobą poszła do psychologa, będzie Ci łatwiej. A rodzicom nie musisz na razie nic mówić jeśli nie wiesz jak. Porozmawiasz z nimi jak będziesz na to gotowa i będziesz potrafiła mówić o tym spokojnie.

Też mam teraz sesję ale nie przykładam się do niej zbytnio bo nosi mnie jakoś i nie mogę się skoncentrować. Też musiałam poprawiać kolosa ustnie (!) tego dnia nerwy siadły mi na uczelni całkiem, doktor to widział i zaliczył mi przedmiot chyba tylko z litości już bym wolała żeby mnie opierdzielił, nie wiem czułam się taka upokorzona. A najgorsze jak ludzie z grupy na mnie patrzyli przerażało ich wręcz moje zachowanie - tak że myślę że wiem co czujesz jak na złe samopoczucie nakłada się stres to już jest kaplica.

Od ludzi z roku też się bardzo izolowałam ale nie byłam z tym sama jeśli u Ciebie na roku oprócz ciebie jest ktoś kto też stoi z boku to warto się do niego zbliżyć, ja w ten sposób znalazłam paru ludzi którzy mnie rozumieją i na których mogę liczyć.

No tak, ja się zawsze rozgadam i nawet nie wiem czy coś sensownego napisałam - kończąc: warto znaleźć resztkę siły i powalczyć o siebie, najtrudniej zacząć, później już masz więcej siły i wiary, uwierz w to. Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

Ten sam problem miałam na studiach, zrezygnowałam przed pierwszą sesją. To było 6 lat temu. Dręczy mnie to do tej pory, bo studiów nie skończyłam.

Dużo by opowiadac co w moim życiu się działo. Na przykład jestem teraz po rozwodzie...już, jak mówią niektórzy.

W każdym razie chciałabym dołaczyć się do wypowiedzi pod tytułem " Nie pójdę do psychiatry bo nie chcę brać leków"

Też tego nie chciałam.....ale kiedy juz nie mogłam wytrzymać poszłam.

Lekarz stwierdził przewlekłą depresję z nawarstwieniem psychoz.

Brałam leki kilka m-cy, potem przerwa, potem znowu mnie dopadło.

Obecnie zażywam leki...jakieś półtora roku.

Gdyby nie one...nie wiem co by ze mną było.Fakt mam jeszcze swoje małe upadki......ale już teraz uważam się za normalną osobę...i wręcz widzę..." To z nimi jest coś nie tak :)

Mam swój bagaz doświadczeń z którego jestem dumna. " Co Cię nie zabije to Cię wzmocni" - święte słowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sayuri, czesc. Fajnie że napisałaś. Czytam Twoją wypowiedź i widzę dokładnie siebie jakiś czas temu. U mnie były podobne objawy całkowitej niechęci do życia i rezygnacja. Teraz widzę już przyczyny i myślę, że wiem jak z tym walczyć. Moim zdaniem największy problem u Ciebie polega na tym, że masz bardzo zaniżone zdanie na swój temat. Sprawnie zrobili to rodzice, myślę że trochę nieświadomie (rodzice myślą że takim dołowaniem motywują dzieci do pracy a to nieprawda, szczególnie jak się jest wrażliwym). Przez to zaniżenie opinii na swój temat, widzisz świat przez pryzmat tego jak widzą, ocenią Cię inni bo uważasz te oceny za obiektywne. Nie dopuszczasz do siebie własnych myśli, co Ty sama sądzisz na swój temat. Uważasz pewnie, że nic nie zależy od Ciebie, wszystkim steruje ktoś z zewnątrz a Ty tylko wykonujesz czyjeś polecenia, wskazówki i kierujesz się czyimiś radami wyłączając swój mózg. Jeśli się mylę, to mnie popraw, ale u mnie dokładnie tak to wyglądało. Miałem kompleksy, poczucie niższości, byłem bardzo nadwrażliwy.

Nie chcę tutaj prowadzić terapii, bo to nie miejsce na to, ale moją radą jest żebyś jak najszybciej poszła do psychiatry. Na pewno stwierdzi u Ciebie depresję i przypisze jakieś leki. Wiem, że ludzie różnie na nie reagują, ale warto spróbować. Leki to wg mnie początek, bo one leczą objawy. Dzięki nim moim zdaniem będziesz miała więcej siły żeby trzeźwiej spojrzeć na świat (uspokoją Cie i sprowadzą na ziemię). Dzięki nim będziesz w stanie pójść do psychologa i to uważam, za warunek konieczny poprawy. U terapeuty, w przeciwieństwie do leków, będziesz pracowała nad przyczynami stanu, w którym jesteś i zmieniała swój głęboko zakorzeniony sposób myślenia. Od razu powiem, że 'wiedzy' u psychologa dostaniesz bardzo dużo i warto od samego początku skupić się na pracy nad sobą, robić notatki i co jakiś czas do nich zaglądać pomiędzy wizytami. Niestety tak samo jak ja masz pewne ubytki w wiedzy nt. życia, których trzeba się po prostu nauczyć, tak jak tabliczki mnożenia.

Przed wizytą u psychologa warto sobie powiedzieć formułkę zwykłej afirmacji, najlepiej też gdzieś ją zapisać i powiesić na ścianie: "CHCĘ SIEBIE NAPRAWIĆ BO WARTO !!" i warto w to wierzyć. Uwierz mi, że ja już trochę przeszedłem i teraz wiem, że warto było, bo życie jest fajne. Jestem pewien, że z czasem jak będziesz kontrolować więcej aspektów życia i widziała, że to pochodzi od Ciebie i że masz wartość, zaczniesz odczuwać zadowolenie.

Jeśli chodzi o kwestię rodziców, to uważam, że niewarto im teraz wszystkiego wyrzucać. Pewnie zrobi to psycholog a jeśli nie, to warto postawić taki symboliczny murek, który odgradza przeszłość od teraźniejszości i przyszłości. W przeszłości byłaś sterowana, kierowana i dołowana teraz jest MUR, bo to było a od tej chwili kierujesz sama sobą, bo masz własną głowę. Myślę, że uraz zostanie w głowie ale będzie tam jako wspomnienie, które jest za murem i które nie ma wpływu na Ciebie obecnie (ja tak zrobiłem i działa :)). W kwestii znajomych to też wiem o czym mówisz. Myślę, że warto zapisać się na jakieś zajęcia, gdzie są ludzie. Nie ty jedyna jesteś samotna w mieście. Warto może pomyśleć nad jakąś sztuką walki, kursem tańca, jakimś sportem albo językiem obcym. Nie wiem co lubisz robić.

 

Pozdrawiam i życzę sukcesów. Jakiś czas temu założyłem wątek na temat grupy wsparcia na skype jak byś miała ochotę pogadać, to napisz mi prywatnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiele razy zdarza mi się myśleć jak popełniam to samobójstwo i jaki to świat beze mnie jest piękny. I o tym że po śmierci będę miała spokój.

 

po samobójstwie nie bedziesz miec spokoju moim zdaniem. no chyba że jestes niewierząca i nie wierzysz w pieklo.

 

nie mysl ze Cie potępiam, bo sama myslalam o samobojstwie...

moim zdaniem masz depresje, i to poważną. Szkoda ze rodzice Cie nie rozumieją. Też mam wymagających rodziców, nawet jak jestem chora to musze robic wszystko co normalnie; studia, kursy, i inne obowiązki.. a ja chce odpocząć. choć jeden dzien!

czuje sie stara i zmęczona. Ty również?

W środę ide do psychologa. Spróbuj i Ty

 

pozdro

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

po samobójstwie nie bedziesz miec spokoju moim zdaniem. no chyba że jestes niewierząca i nie wierzysz w pieklo.

sorry ale nie daje mi to spokoju: podobno jeśli czlowiek popełni samobójstwo do którego doprowadziła go choroba psychiczna to trafia do czyśćca i może później trafić do nieba. A mnie na tym szczególnie zależy bo mój przyjaciel się powiesił miał tak dość życia i wierzył że Bóg mu to wybaczy. Ja też wierzę że ma lepiej tam gdzie jest teraz. Kościół też inaczej już do tych spraw podchodzi nikt nie odmawia samobójcom katolickiego pogrzebu. Jeszcze raz przepraszam ale po prostu mnie trafia jak ktoś mówi o piekle

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Matilde, ale każdy z nas ma dla kogo żyć mimo wszystko, ja mam cały czas myśli samobójcze, nieraz mam tak dość życia... :( ale kiedy wyobrażę sobie co by się działo po mojej śmierci, jak bardzo cierpieli by moi bliscy, mimo, że jestem dla nich nieraz utrapieniem przez to wszystko...a tak na marginesie to skąd wiesz o tym, że jak ktoś popełnia samobójstwo przez chorobę psychiczną to nie zostanie potępiony?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakiś czas temu znajomy pytał księdza co się dzieje z samobójcami ale nie dostał jasnej odpowiedzi, szukałam o tym w internecie i znalazłam jakieś rozmowy o wierze, pisałam o tym w temacie myśli samobójcze a teraz sama spytałam mojego księdza i owszem, Kościół katolicki wierzy w to. Oczywiście będziemy rozliczeni przed Bogiem z tego czy zrobiliśmy to będąc w rzucie choroby, rozpaczy i czego tam jeszcze czy z całkowicie jasnym umysłem. Ale Bóg jest miłosierny i potrafi to przebaczyć. Ja tam osobiście wierzę że Marcin już jest w niebie i że zaznał spokoju duszy o którym tak marzył.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Matilde, uspokoiłaś mnie trochę tą wiadomością, w sumie jest w tym coś, bo przecież człowiek, który jest totalnie załamany, przytłoczony życiem popełnia samobójstwo trochę nieświadomie, robi to z bezradności...mam nadzieje, że nigdy nie znajdę się aż w takim stanie żeby to zrobić :( jakie to wszystko pogmatwane dla nas, znerwicowanych...pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Matilde, uspokoiłaś mnie trochę tą wiadomością, w sumie jest w tym coś, bo przecież człowiek, który jest totalnie załamany, przytłoczony życiem popełnia samobójstwo trochę nieświadomie, robi to z bezradności...mam nadzieje, że nigdy nie znajdę się aż w takim stanie żeby to zrobić :( jakie to wszystko pogmatwane dla nas, znerwicowanych...pozdrawiam!

 

Trochę to tak odbieram, jakbyś sama chciała sobie wmówić, że pod wpływem takiej a nie innej sytuacji ktoś jest bardziej rozgrzeszony z samobójstwa, niż ktoś kto całkiem teoretycznie nagle zabije się bez wyraźnego powodu.

 

Nie chcę nikomu nić narzucać, jakiegoś toku myślenia, czy moich chorych ideologii, ale te wszystkie "prawdy" i "prawa" to ludzie nawymyślali i idąc dalej w tą stronę, słuchając kogoś, kto mówi o czymś co nie jest potwierdzone (piekło - którego nie ma), robi tym samym z tej osoby swego rodzaju nadczłowieka, a przecież takie teorie 60 lat temu niby upadły?

 

Czemu nie popełniać samobójstwa? Bo kochamy dobra doczesne i zwierzęcy instynkt nakazuje nam żyć, człowiek jest zaprogramowany do życia, nie koniecznie do rozrodu. W trakcie depresji nic mnie nie cieszyło, toteż nie dostrzegałem szczęścia, które przecież jest w okół, zapomniałem o celach jakie sobie stawiałem, o tych wszystkich pierdołach, które sprawiają tyle radości. Nie warto się zabijać, choćby też dlatego, że wtedy nie będziemy mogli zrobić już nic, zupełnie nic, trumna, krematorium i tyle, koniec, a żyjąc zawsze mamy możliwość podejmowania różnego rodzaju działań, a to, żeby sobie sprawić radość, a to, żeby komuś innemu pomóc - i w tym ostatnim zaczynam dostrzegać coraz większy sens, mimo, że przez całe lata byłem szkodnikiem społecznym...

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję wszystkim którzy się wypowiedzieli. Pozwolicie że jeszcze trochę z siebie wyrzucę tego co nagromadziło się przez kilka dni.

 

Podjęłam decyzję - idę do psychologa jak tylko skończą mi się egzaminy. Wtedy będę potrzebowała jeszcze większej pomocy, bo wywalą mnie ze studiów, jak już pisałam mam problemy z koncentracją i nauką. Zresztą, nawet nie lubię tego kierunku, w zeszłym roku w sesji poszło mi ledwo ledwo, w tym w semestrze zimowym nie ma żadnego przedmiotu który by mi się podobał. W letniej już by były, patrzyłam na rozpiskę. Ja naprawdę staram się zmotywować do nauki, ale to co mam przed sobą przeraża mnie, nic nie rozumiem, a nie potrafię nauczyć się rzeczy których nie rozumiem.

 

Rodzice. Kocham ich do szaleństwa, ale naprawdę mnie nie rozumieją! Mówię matce przez telefon że nie mogę się skupić i nauczyć, ona się drze i mówi: "Nie leń się tylko bierz za naukę!" Znając ich nie mam szans żeby pozwolili mi zostać w tym mieście, żeby zacząć drugie studia. Ewentualnie powiedzą że mam sama się utrzymać i za wszystko płacić. Nie chcę wracać do domu i tam iść do pracy, bo ta atmosfera mnie wykończy. Nienawidzę rodzinnego miasta. Poza tym, czuję swego rodzaju wstyd: po raz kolejny coś zawaliłam. Nie udało mi się dostać do dobrego liceum i musiałam iść do społecznego < niby prywatne, ale płaciło się tylko raz 200 zł>, teraz zawaliłam rok. Rodzice tyle dla mnie zrobili, dawali na kursy językowe i przygotowywujące do matury. A ja jak sie odwdzięczam? Już widzę te szepty i spojrzenia znajomych moich i rodziców, pełne szyderczości, no bo przecież nie zdałam na tak łatwych studiach.

 

Smutna kruszynko, tak, też czuję się jak starowinka jedną nogą w grobie. Nawiasem mówiąc, chyba studiujemy w jednym mieście jeśli studiujesz w Poznaniu?

 

Jest mi bardzo ciężko, jedyne oparcie mam we współlokatorce i przyjaciółce, z którą co dzień rozmawiam przez telefon. Ona bardzo stara się mnie zrozumieć, ale wiadomo że nigdy nie będzie czuła tego co ja. Dziękuję jej za to że nie zbywa mnie słowami:"Będzie dobrze, napewno zaliczysz jak nie teraz to w poprawce." Rzygać mi sie chce od takiego pocieszania, za przeproszeniem.

 

Jak pisałam, mam list pożegnalny, mam plany, ale myślę że przed podjęciem tego ostatecznego kroku zrezygnowałabym. Jednak wciąż mam nadzieję że kiedyś i dla mnie będzie lepiej.

 

Wojtala, ja od października chodziłam dodatkowo na angielski i niemiecki, ale zrezygnowałam po 3 miesiącach, nie podobało mi się tam. Już sama nie wiem co ze sobą zrobić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sayuri, matki mają to do siebie, że na próby naszego 'wywnętrzenia się' ich jedyną odpowiedzią jest 'weź się w garść, nie leń się'. Mimo wszystko to chyba nie jest ich wina, po prostu same pewnie nigdy nie były w takiej sytuacji.

 

Ja też uczę się w Poznaniu, ale w ostatniej klasie LO ;)

 

Idź do psychologa, pogadaj z nim... to jest najlepsze wyjście!

Jak pisałam, mam list pożegnalny, mam plany, ale myślę że przed podjęciem tego ostatecznego kroku zrezygnowałabym. Jednak wciąż mam nadzieję że kiedyś i dla mnie będzie lepiej.

To świadczy o Twojej sile, o tym, że chcesz z tego wyjść! Czyli jesteś już w połowie zwycięzcą... :)

 

Powodzenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś już dwa razy wymiotowałam, wczoraj raz z tego całego stresu. Mam jutro egzamin, nie umiem nic, nie uczyłam się, postaram przygotować się na przyszły tydzień na poprawkę,ale materiału jest od groma i ciut ciut. Nawet nie chcę na niego iść. Po nim wyniki z kolejnego, aż mnie telepie na samą myśl że nie zdałam. Dziś czekam na wyniki z dzisiejszego, też pewnie porażka, a to taki głupi przedmiot :/ Powinnam uczyć się na piątek żeby przynajmniej tego nie zawalić ale nie mogę się skupić, odrzuca mnie od notatek. Czuję dziwny ból w środku głowy, taki niezbyt mocny ale pulsujący, ciągle jestem ociężała, senna, a przecież staram się wysypiać.

 

Co mi ?? :( :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Typowe zachowanie "sesyjne" nerwicowców (tak mi się przynajmniej wydaje). Mnie serce tak mocno bije że mam wrażenie że żebra mi podskakują. Ciągle mi słabo, nie mogę jeść, schudłam dwa kilo od początku roku. Nie jest źle, bywało że chudłam 6 kilo w 4 tygodnie.

Na notatki po pewnym czasie nie da się patrzeć. Ciągle to samo a ty ciągle nie rozumiesz co w ogóle czytasz...

W dodatku muszę na zaliczenie napisać cholerny raport który zwykle pisze cały zespół ludzi mając do dyspozycji sterty danych. Ja mam tylko internet i pier...nięty komputer w którym jeb.. się język klawiatury dwa razy dziennie.

Tak że Sayuri nie jesteś sama :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam taka sama sytuacje, wywalili mnie z obu kierunkow studiow, teraz staram sie pozbierac zeby chociaz jedne sprobowac kontynuowac. moi rodzice tez placili za kursy do matury, za prywatna szkole, i za pierwszy rok studiow. uwazaja mnie za leniucha i olewusa, ktoremu sie nic nie chce, a nie wiedza jak bardzo mi sie chce tylko, ze po prostu nie moge. maja dokladnie takie same metody "motywacji", ktore przez lata mnie dolowaly i mowilam im to ale nie reagowali. teraz po paru latach od kiedy to sie zaczelo moi starzy juz przeszli do krytykowania calej mojej osoby, wypominaniu mi non stop ze studia zawalilam, ze nie mam znajomych, ze nie wychodze, ze za cokolwiek sie zabiore to zawsze okazuje sie to niewypalem. i maja racje, z tym , ze nie dociera do nich , ze ja sie zabieram za nowe rzeczy bo naprawde mam jakies ambicje i chce bardzo, ale po szybkim czasie pasuje bo po prostu nie daje rady.nowe studia ,ktore zaczelam strasznie mi sie podobaly, ale minely dwa miesiace i przyszedl gorszy okres i przez poltora miesiaca nie wychodzilam z domu. w tym czasie byly wszytskie zaliczenia, nic mnie nie bylo w stanie zmotywowac. nie przystapilam do sesji. jestem zla na siebie jak cholera ale tez bezradna, bo wiem ze chcialam sie nauczyc. jak usiadlam nad notatkami to po 15 minutach rezygnowalam. a moi rodzice wszytsko zwalaja na lenistwo. nie zauwazyli tego, ze z aktywnej , wesolej, towarzyskiej dziewczyny stalam sie przygnebionym samotnikiem, siedzacym na dupsku non stop w chacie (tzn zauwazyli i mi to wypominaja caly czas). probowalam im wszytsko wytlumaczyc, ze sie zle czuje, ze jestem caly czas zmeczona, ze nie mam sily i nie umiem sie niczego nauczyc. najpierw kazali mi zrobic badania ogolne, na ktorych oczywiscie nic nie wyszlo, wiec potem reakcja zawsze byla taka sama- wez sie w garsc, tyle dla ciebie poswiecilismy- najlepsze szkoly, platne a ty co. na poczatku tez sie tym dreczylam, tymi wydanymi pieniedzmi. ale od jakiegos czasu juz tego nie robie. potrzebuje od nich akceptacji i tego, zeby mnie wysluchali a dostaje tylko krytyke. ze jestem pijawka, ze nic mi nie wychodzi, ze inni ucza sie i pracuja a ja nie potrafie sie utrzymac na studiach. gdyby chcieli mi pomoc to pewnie nadal bym sie dreczyla. ale oni nie wykiazuja checi pomocy. lecze sie od jakiegos czasu u psychiatry, mam stwierdzana depresje, jeszcze niedawno mi doszla jakas nerwica zwiazana z lekiem przed wychodzeniem z domu, kiedy mam wyjsc dostaje automatycznie strasznych bolow brzucha tak, ze sie skrecam. rodzice nic nie wiedza. tyle razy juz chcialam, zeby mnie wysluchali i nigdy tego nie zrobili. wiec nie zamierzam im mowic. nasze kontakty pogorszyly sie, zaczelam byc wobec nich bardziej opryskliwa co tylko spowodowalo , ze coraz bardziej sie mnie czepiaja i coraz bardziej mam ochote uciec od nich tylko nie mam gdzie. myslalam jakis czas zeby im powiedziec o leczeniu ale juz wiem jak zareaguja. nie masz zadnej depresji, to twoj kolejny wymysl. a wiec łacze sie z Tobą w bolu;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zlosnica20, Oczywiście mogę się mylić, ale według mnie, Twoje problemy mogły się wziąć z nadmiernego skupienia się na spełnianiu oczekiwań innych (rodziców). Co najgorsze, nie masz od nich żadnego wsparcia, więc im bardziej coś zawalisz, tym masz większe poczucie winy. Ukształtował się mechanizm błędnego koła napędzany lękiem porażki. Zaczynasz się już bać wychodzić z domu, ponieważ Twój umysł uważa, że na zewnątrz będziesz zagrożona. Czym? Kolejną porażką.. Stąd objaw: ból brzucha.

 

lecze sie od jakiegos czasu u psychiatry

To za mało. Proponuje udać się na kilka rozmów z psychologiem, co by pojaśnił Ci trochę o Twoich lękach i Twoim błędnym reagowaniem na negatywne uczucia.

 

Pozdrawiam 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zlosnico, jakbym czytała o sobie.

Ja z nerwów nabawiłam się ZJD i jak już pisałam, przez miesiąc siedziałam w domu bo przez biegunkę nie mogłam się nigdzie ruszyć, nawet do spożywczaka przed blokiem. Do teraz odczuwam lęk i niepokój: a co jak mnie złapie, a co jak nie zdążę nigdzie do toalety… i przez to wkręcanie sobie najczęściej powraca :/

 

Jakimś cudem udało mi się zaliczyć większość egzaminów, została mi tylko poprawka w czwartek z jednego, której pewnie nie zaliczę i będę musiała wziąć warunek, ale już pogodziłam się z tą myślą.

 

W poniedziałek idę po skierowanie do psychologa, a potem poszukam jakiegoś dobrego w moim mieście, mam nadzieję że trafię na kogoś kompetentnego, jeśli nie od razu to będę szukać aż do skutku.

 

Muszę powiedzieć że po tym jak co dzień dzwoniłam do matki i ryczałam jej w słuchawkę chyba doszło do niej że źle się ze mną dzieje, bo sama pytała czy w razie niezdania poprawki mam inną opcję i zgodziła się zapłacić za ten warunek. W przyszłym tygodniu pojadę do domu i wszystko im powiem, nawet jeśli nie będą chcieli mnie słuchać, MUSZĄ wiedzieć co ja czuję i to że nie radzę sobie nie wynika z lenistwa.

 

Widzę że mam o tyle dobrze że jestem daleko od domu, ale to ma swoją złą stronę, bo jestem daleko od przyjaciółki i kilku innych bliskich mi osób. Bardzo mnie to męczy.

 

Wybaczcie za pisanie bez ładu i składu ale mam 38,2 stopnie gorączki :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja z nerwów nabawiłam się ZJD i jak już pisałam, przez miesiąc siedziałam w domu bo przez biegunkę nie mogłam się nigdzie ruszyć, nawet do spożywczaka przed blokiem. Do teraz odczuwam lęk i niepokój: a co jak mnie złapie, a co jak nie zdążę nigdzie do toalety… i przez to wkręcanie sobie najczęściej powraca :/

I to podporządkowanie całego swojego życia łatwemu dostępowi do toalety, co? Doszłaś już do tego etapu? Jeżeli nie, to postaraj się zrobić wszystko, żeby nie dojść. Ja bywanie w miejscach, gdzie nie mam łatwego i szybkiego dostępu, ograniczam do minimum - i wtedy jest tylko gorzej, uciekanie zamiast konfrontacji jedynie pogłębia lęk.

 

Właściwie czytając to co napisałaś mogę się pod tym podpisać. Z ZJD żyję już z 10 lat, pojawił się jakoś pod koniec podstawówki (mam 24 lata).

 

Bo niestety jelita są mocno unerwione, reakcja na silny lęk jest gwałtowna i automatyczna - zmniejszenie masy ciała przez biegunkę, żeby móc szybciej atakować lub uciekać. Taka zaszłość z czasów kiedy jeszcze nie byliśmy cywilizowani. Jak taka reakcja będzie powstawała w normalnych sytuacjach (bo odbieramy je jako groźniejsze niż są w rzeczywistości) to z czasem może rozwinąć się lęk przed lękiem, wtedy mamy takie samonapędzające się koło - jeżeli lęk dotyczy jakiejś wstydliwej reakcji organizmu na lęk albo takiej, którą czasami trzeba powstrzymać. I witaj nerwico.

 

Druga rzecz która się rozwija to poczucie bezpieczeństwa, kiedy jesteś w toalecie. Jeżeli to się będzie powtarzało to w mózgu zakoduje się, że jeżeli czujesz się zagrożona to wywołanie biegunki finalnie doprowadzi do znalezienia się w toalecie i zniwelowania zagrożenia.

 

W poniedziałek idę po skierowanie do psychologa, a potem poszukam jakiegoś dobrego w moim mieście, mam nadzieję że trafię na kogoś kompetentnego, jeśli nie od razu to będę szukać aż do skutku.

Na pewno potrzebujesz psychologa a nie psychiatry? Bo według mnie twój problem jest dosyć jasno określony, tu jest potrzebny psychiatra a nie psycholog.

 

bo sama pytała czy w razie niezdania poprawki mam inną opcję i zgodziła się zapłacić za ten warunek.

Masz opcję - to cię trochę nie uspokaja? Że co by się nie stało, czy nie pójdziesz na egzamin czy z niego uciekniesz, zawsze jest wyjście - warunek.

 

Zresztą jakąś opcję mamy zawsze. Poczucie że sytuacja jest bez wyjścia jest tylko w nas, w spanikowanej, zapędzonej w ślepą uliczkę psychice.

 

Co do egzaminów (mój najgorszy koszmar, razem z czekaniem na kogoś) - u mnie schiza dotyczy jeszcze momentu między wejściem do sali a rozdaniem pytań. Co reszta grupy pomyśli. Bo jak już pytania są rozdane to można wyjść dając do zrozumienia znajomym, że się nic nie umie i to olewa. Albo skupić na pytaniach, wtedy lęk trochę mija. Ogólnie to się często u mnie obraca wokół relacji społecznych, tego że kogoś zawiodę, że ktoś będzie miał do mnie żal o coś, czego nie zrobiłem z powodu biegunki, co ktoś o mnie pomyśli itd. Np. jadąc do kogoś jest dużo gorzej niż wracając od niego - mimo że w obu przypadkach nie ma dostepu do toalety. Bo wracając od kogoś nie muszę być na konkretną godzinę w domu, mogę wysiąść, iść do kibla - gdzie tylko chcę i ile tylko chcę (pomijając sytuacje typu toaleta w supermarkecie czynnym np. do danej godziny, bo to osobny temat - podobnie jak np. jedna toaleta na dużą ilość osób, czy toaleta bez możliwości zamknięcia się w niej). Mam nadzieję że na terapii grupowej (za tydzień idę pierwszy raz) chociaż w tym temacie trochę pójdzie do przodu.

 

U ciebie też to jest trochę uwarunkowane społecznie? Jakby ludzie zniknęli, nie widzieliby cie, nie miałabyś wobec nich zobowiązań - nie zmniejszyłoby się trochę?

 

Tyle się rozpisałem o sobie a nie napisałem najważniejszej rzeczy - rokowania w takich przypadkach. Lekarze generalnie dają nadzieję chociaż nikt nie mówi że będzie łatwo. Da się wyleczyć pod warunkiem systematycznej i ciężkiej pracy nad sobą. Są różne podejścia terapeutyczne, skuteczne (ale też bolesne i wymagające dużo samozaparcia) jest behawioralno-poznawcze.

 

Chociaż terapie i nadzieje to swoją drogą, miałem okresy w życiu kiedy się poddawałem, miałem już tego wszystkiego dosyć, żyłem szybko i ryzykownie z cichą nadzieją, że w końcu coś zakończy to marne, pełne lęku i biegunek życie - ale nic nie zakończyło, jedyne co zostało to blizny po różnych wypadkach, bójkach, sfrunięciu z okna po pijaku itd. Ostatnio coś mi się przełączyło i znowu chcę walczyć, zobaczymy co z tą terapią grupową wyjdzie.

 

Wybaczcie za pisanie bez ładu i składu ale mam 38,2 stopnie gorączki :/

Odpoczywaj, Sayuri...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich, nie było mnie tu już 1,5 roku, wiele się w tym czasie wydarzyło...

 

Chodziłam do miłej pani psycholog, cudowna kobieta, naprawdę dużo mi pomogła, powoli zaczynałam myśleć że ja też mogę mieć szansę na szczęśliwe życie, mimo tego co uważa reszta świata. Niestety porzuciła pracę w NFZ i przyjmuje prywatnie i nie stać mnie na wizytę nawet raz w miesiącu.

 

Z nauką szło mi bardzo dobrze, nawet nie stresowałam się tak bardzo jak zwykle, miałam cel - studia magisterskie na innej uczelni, na specjalizacji która mnie zainteresowała, w między czasie postaram się znaleźć jakąś pracę, zrobię certyfikat z języka, z którego świetnie mi idzie. Ale oczywiście wystarczyła jedna wiadomość, jeden problem żeby wszystko legło w gruzach. Mianowicie moja "wymarzona" szkoła mnie nie chciała, za duża różnica programowa. Bardzo mnie to przygnębiło, a zaraz potem posypały się inne złe wydarzenia, znów nie mogłam skupić się na nauce, zaliczyłam prawie wszystko cudem na 3, został mi tylko jeden egzamin, którego poprawy prowadzący nie chciał zrobić w czerwcu, żebym mogła zdawać egzamin licencjacki w lipcu. Teraz mam egzamin wyznaczony na przyszły poniedziałek, a licencjacki na przyszły wtorek, uczę się już 2 tydzień, właściwie uczę się to za dużo powiedziane, zamiast uczyć się 6 zagadnień dziennie ja spędzam 10 godzin nad jednym... Patrzę się w kartki, litery mi skaczą przed oczami, nie mogę sobie przypomnieć czego uczyłam się wczoraj...Nie mam motywacji by się uczyć, i tak mam rok w plecy, więc chciałabym po prostu nie iść na poprawę, wiem że będzie ustna a mnie to bardzo stresuje...chciałabym iść do dziekanatu i złożyć podanie o warunek, starać się zdać w przyszłym roku, znaleźć innego psychologa, znów móc z kimś porozmawiać, z kimś kto nie uważa że wszystko to jest zwykłym lenistwem. Zaczynam od października nowe studia, taki był warunek rodziców jak już w lipcu dowiedzieli się że na magisterkę pójdę za rok. Inaczej musiałabym wrócić do rodzinnego miasta.

 

Miałam jedną próbę samobójczą w te wakacje...zabrałam babci tabletki nasenne, wzięłam część, obudziłam się po 20 godzinach...wiem że to głupie, ale wtedy wydawało mi się że to jedyne wyjście. Poza tym, znajomi mnie olali, moją jedyną rozrywką był komputer, książki, ale co dobre to to że wróciłam do pisania, zawsze chciałam napisać książkę i żeby stała się bestsellerem ;)

 

Bardzo proszę, poradźcie co ja mam za sobą zrobić,nie chcę znów spać po 12 godzin dziennie, resztę czasu siedząc w pokoju.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LucidMan, mądrze powiedziane... to błędne koło wciąga z roku na rok... ja już jestem np. za stara aby z niego wybrnąć, aaaa może już nawet nie chcę - ale wielu z Nas tu obecnych może to jeszcze przerwać. Nie wiem jak, każdy musi poszukać własnego sposobu. Osobiście myślałam, że gdy uwolnię się od 'domu' uda mi się zbudować coś lepszego, niż tam poznałam... nie udaje mi się... nie nawet to że popełniam te same błędy - popełniam coraz gorsze. Trudno oszacować, co będzie dobre a co złe - nie chodzi nawet o to żeby dla siebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie. wiem że jest tu wiele osób proszących o pomoc... Ja też jestem taką osobą... proszę pomóżcie mi. Opowiem wam pewną historie... będzie to mały skrót mojego życia...

Jest mi żle jak pomyśle o tym co było. Będąc dzieckiem miałam w domu źle alkohol, (ale mama nie piła)przemoc, bicie (katowanie kablem wszędzie po całym ciele,twarzy dosłownie wszędzie.kabel nazywał sie KACPER) Pamiętam do dziś mamę w krwi.. jak ojciec rzucał ją po ścianach,meblach, jak w zimę w piżamie wyciągnął ją na śnieg... jak ją gwałcił... Uciekliśmy od niego, siostra i brat i mama.. od razu odżyliśmy.. pierwsza gwiazdka.. bez kłótni pierwszy prezent pod choinkę..miałam wtedy 9 lat. dostałam pieska pluszaka.. mam go do dziś.. ale znów przyszły złe dni gdy mama poznała pewnego pana.. na początku był miły ale później też nas bił,mamę może dlatego że mama nie piła a z nim zaczęła pic..razem.. było piekło.. mój brat wtedy wrócił do ojca był mały miał 6 lat... ojciec go bije dalej.. moja siostra też uciekła później do taty w wieku 13 lat,myślę że wolała być bita przez własnego ojca niż obcego faceta... ja zostałam... byłam molestowana przez niego.. bita i poniżana.. postanowiłam się zabić.. nie chciałam żyć,nie umiałam patrzeć na to co robi mamie i mi... a w myślach tylko czy moja siostra i brat jutro będą żyć.. czy tata ich nie skatuje. i tak znalazłam żyletkę i zadałam sobie parę ran... nie umarłam obudziłam się w karetce,a potem na stole jak mnie zszywali.. miałam 30 szwów.. żyłam.. i zaczęło się piekło.. ja byłam słaba psychicznie, nie miałam sił żyć,uczyć się,nic.Wyłączyli nam prąd bo oni przepijali pieniądze,on traktował mnie i mamę jak śmieci i do tego mama urodziła dziecko..było tam zimno ciemno i strasznie.. gołe ściany... uciekałam z stamtąd do koleżanki ale jak wracałam zawsze on czekał na mnie.. codziennie dostawałam tak że nie mogłam przestać płakać,trząść się... pamiętam jak raz otworzył drzwi bo u góry było zamknięte na kłódkę bym nie weszła,złapał mnie rzucił o ścianę chwycił moją głowę i uderzał o ścianę,rzucił na podłogę i kopał specjalnie ubierał wojskowe trepy.. a mama nic nie mogła zrobić bo też by dostała.. nie miała połowy włosów,siniaki, oczy tak smutne i pełne bólu i cierpienia... Pani ze szkoły widząc co sie dzieje ze mną załatwiła mi ośrodek,placówkę opiekuńczo wychowawczą tam mieszkałam od 13 roku życia. Nie było tam żle ale nie było też dobrze. Uciekałam z stamtąd do mamy nie wiem dlaczego. w czasie mojego pobytu tam próbowałam wiele razy popełnić samobójstwo,nie dawałam sobie rady z przeszłością,sny mnie przerastały te sytuacje mi sie śniły jak bym tam znowu była. i u ojca i u matki to było straszne... byłam w szpitalach brałam leki na uspokojenie, samo-okaleczałam sie przez 3 lata walczyłam z tym, ale wcale nie chciałam walczyć ten ból był i jest przyjemny..psycholodzy,poradnie,leki to nic nie dawało to było silniejsze, te wspomnienia,myśli że teraz ojciec bije mojego brata... pamiętam gdy przyjechałam na weekend do ojca to on pił i uderzył mojego brata tak że otarł uchem o szybę od mebli i przeciął ucho. pies szczekał krew sie lała ja krzyczałam siostra leciała przez łóżko.. miała sznyty na twarzy nie mam pojęcia czym on ją bił.. teraz jest mężatką i ma dziecko ale nie ma dobrego męża on ją bije i traktuje jak szmatę. brat mieszka dalej z tata.. byłam tam jakiś czas temu ale było to samo, ojciec ma taki straszny wzrok taki wyraz twarzy że ja sie boje a mój brat choć jest bity katowany złego słowa na tatę nie powie i mówi że go kocha. ojciec nienawidzi mamy i mój brat też nie ma o niej dobrego zdania... praktycznie jej nie zna... nie pamięta. Ja mam 18 lat i teraz mieszkam sama,nie mam nikogo ani mamy ani taty,rodziny... jestem sama i nie daje sobie rady w tym życiu. Jestem nawet zmuszona iść do pracy rezygnując ze szkoły... niestety a jak nie znajdę to nie wiem co ze mną będzie.. nie wiem nie mam już sił.. to wszystko jest było i będzie tak trudne jak kiedyś. ja już nie umiem walczyć znowu sie samo okaleczam... nie mam nikogo.. pomóżcie choć to cząstka mojego życia ale mam nadzieje że możecie mi pomoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie po roku.

 

Po raz kolejny czuję potrzebę wyżalenia się tutaj na moje beznadziejne życie. Zawsze gdy emocje sięgają zenitu odnajduję to forum i czytam niektóre wątki a tym razem postanowiłam dodać coś od siebie.

 

Jak widać w poście z zeszłego roku, miałam wyznaczoną poprawę egzaminu oraz obronę licencjatu na wrzesień. Egzaminu nie zdałam, do licencjatu nie podeszłam. Nowe studia zaczęłam, ale rzuciłam po tygodniu. W tym czasie intensywnie szukałam pracy, powiem wam że z początku byłam bardzo euforycznie nastawiona, niestety nie udawało mi się nigdzie załapać, więc to mnie bardzo zdemotywowało. Ludzie szukają pracowników z doświadczeniem nawet na praktyki, ale sami nie chcą takiego doświadczenia dawać :/ Gdzie tu logika.

 

Powtarzałam rok na studiach, egzamin zdałam. W ten piątek mam obronę licencjatu i BARDZO mnie ona stresuje. Nie wiem czy to nerwica lękowa, ucisk w brzuchu, drżenie całego ciała i gonitwa myśli. Naprawdę żałuję że na moich studiach nie ma pisania pracy licencjackiej, może potrafiłabym coś z siebie wydukać. Mam za to 46 zagadnień które ilościowo dają ok 450 stron tekstu, z czego nie wiem czy są szczegółowo opracowane. Nie pamiętam tego, wiem że coś było, ale nie wiem dokładnie co. Staram się powtarzać ale dalej mam pustkę. Obawiam się wylosowania pytań o których nic bądź mało wiem, albo wylosowania łatwych, przy których się zatnę i nic nie powiem. Jeśli teraz nie zdam, mam kolejny rok w plecy. Czyli już dwa lata. Nigdy bym nie przypuszczała że to się zdarzy właśnie mi. Czuję się tępa i jeszcze bardziej gorsza od innych. Rodzice mnie nie wspierają, ciągle słyszę że jeśli nie zdam to koniec mojej edukacji i wracam do domu "pracować w Biedronce na kasie", jak to oni ujmują. Gdybym miała pracę i pieniądze to być moze starczyłoby mi na utrzymanie się samej, ale tak...

 

Póki miałam oszczędzone pieniądze, chodziłam przez jakiś czas do przemiłej pani psycholog. To dzięki niej trochę otworzyłam się na świat (zaczęłam wychodzić ze wspólokatorkami trochę, wcześniej siedziałam całe dnie w domu), niestety, pieniądze się skończyły i skończyły się wizyty. Ciężko mi odłożyć nawet 100 zł.

 

Wybaczcie że piszę takie nieskładne rzeczy, ale naprawdę musiałam się wyżalić. Nawet jeśli ten żal trafi w próżnię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sayuri, stosuj metodę małych kroków, na razie skup się na nauce, przeglądaj materiały, poczytaj, zawsze Ci coś w głowie zostanie. najważniejsze, żebyś zdała w piątek. potem będziesz się zastanawiała, co dalej i szukała pracy.

trzymam kciuki, aby dobrze poszło :great:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×