Skocz do zawartości
Nerwica.com

nienawidze tej nerwicy - mam tego dosyc!


etien

Rekomendowane odpowiedzi

Mam dosyć tego co się ze mną dzieje, nienawidzę tych swoich myśli, tego wszystkiego co mnie niepokoi, tych pokrętnych, chorych myśli. Czuje się fatalnie. Ostatnio ogarnia mnie złość, frustracja i depresja. Gdyby to było możliwe chciałabym móc zabić te myśli, wziąć śróbokręt i przekręcić w mózgu to co trzeba aby te myśli zniknęły. Ale zaraz potem mam wyrzuty sumienia, boje się że ta złość na mój mózg jest czymś złym. Boje się, że niechcący mogłabym siebie uszkodzić i mogłoby być znacznie gorzej niż jest. Tak naprawdę to kocham siebie i akceptuje, ale przez te myśli coraz bardziej siebie nie lubię, całą tą złość za natręctwa kieruję na siebie. A ja przecież nie jestem temu winna. Przez te myśli czuję się okrepnie, czasami chciałabym sobie zrobić krzywdę ale wiem, że to niczego nie zmieni, nie przyniesie mi ulgi, nie pomoże. Jedyne co może pomóc to zignorowanie tych myśli co akurat dla mnie jest prawie, że niemożliwe. Jest mi smutno...

Choruję od 2005 roku i przeraża mnie to, że czas ucieka a ze mną wciąż jest niedobrze. Tzn. z pewnością jest lepiej niż na początku, są okresy lepsze i gorsze. Ale ja chcę już być całkowicie zdrowa! Od wrzesinia po raz drugi podjełam się leczenia lekami. Przez miesiąc czułam się rewelacyjnie, a teraz znów przepaść.

Przez chorobę tracę to co najlepsze w życiu. Nawet kiedy jestem szczęśliwa to pojawiają się te głupie myśli, które są jak jakiś potwór, który chce odebrać mi moją radość.

Ciągle się boję śmierci. Boję się, że ktoś musi umrzeć za kogoś aby ten ktoś pierwszy mógł żyć. Ciągle się boję o swoich bliskich. Mam pokrętne myśli o tematyce religijno - egzystencjalno - filozoficznej. To wszystko tak strasznie mi się miesza, że już nie mam siły i nie mogę o tym przestać myśleć dopóki nie odpowię sobie na wszystkie głupie pytania i dziwne wątki które mnie niepokoją. Boję się, że jeśli coś w myślach źle odpowiem to konsekwencje za moje błędy dotkną mnie i innych.

Jak zignorować te myśli? Jak nie dać się wciągnąć w ich analizowanie? Chcę odzyskać siebie.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jedynym lekarstwem skutecznym na nerwice natrectw jest psychoterapia i praca nad soba plus pomocniczo leki ale jest to proces dlugi i zmudny bo nerwica rodzi sie przez wiele lat.

Tak swoja droga ja mialem natrectwa juz od dziecinstwa ale tez nasilily mi sie nieprawdopodobnie w 2005 roku

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej.... :D kazdy z nas czuje to samo co ty....ja to tez codziennie przezywam przez ostatnie 2 lata chodz choruje prawie 8 ale przed tem wychodziłam z tego i miałam troche wytchnienia a od 2 lat non stop to samo z,łe samopoczucie tysiace objawow ,roznych fobi ,panika ,leki ,nerwobole ,natretne mysli ,wachania nastroju wszystko dosłownie wszystko!!!!!niewiem juz lekow niechce mi sie brac bo widze ze one nic nie daja powod jest gdzie inndziej i leki nic tu nie dadza!!! mysle zgłosic sie do bioterapeuty moze on znajdzie przyczynne mojej choroby...!!!! pozdrawiam !!!! :-|

 

---- EDIT ----

 

hej.... :D kazdy z nas czuje to samo co ty....ja to tez codziennie przezywam przez ostatnie 2 lata chodz choruje prawie 8 ale przed tem wychodziłam z tego i miałam troche wytchnienia a od 2 lat non stop to samo z,łe samopoczucie tysiace objawow ,roznych fobi ,panika ,leki ,nerwobole ,natretne mysli ,wachania nastroju wszystko dosłownie wszystko!!!!!niewiem juz lekow niechce mi sie brac bo widze ze one nic nie daja powod jest gdzie inndziej i leki nic tu nie dadza!!! mysle zgłosic sie do bioterapeuty moze on znajdzie przyczynne mojej choroby...!!!! pozdrawiam !!!! :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 wizyta u psychologa tygodniowo, pozytywne myślenie i wiara w Boga pozwolą ci normalnie funkcjonować :roll:

Koncentruj się bardziej na tym "co jest" niż na tym "co było".Wszystko zaczyna się na nowo w momencie włączenia (urodzenie?). To że komputer działa, ma pamięć i to nie jedną (RAM, ROM, twardy dysk) nie ma znaczenia dopóty, dopóki nie włączysz go. Część rzeczy dzieje się bez Twojego (podświadomość komputera) udziału. Możesz jednak wiele rzeczy zrobić po swojemu mimo, że wprowadzasz nowe dane, komputer działa nadal, czasem się zawiesza (depresja?) jeśli wprowadzisz dane wzajemnie się wykluczające.

Pamięć wewnętrzna i część na twardym dysku (podświadomość) powoduje że pewne czynności można na nim wykonywać niejako bezwiednie, wszystko zależy jednak od operatora (świadomość zewnętrzna).

 

Podobnie jest z nami. Rodzimy się z "bagażem" wspomnień. To, że funkcjonujemy, zależy przede wszystkim od podświadomości. Gdyby nie ona, w trakcie snu nie oddychalibyśmy i nie pracowałoby serce.

Oprócz tego daje nam ona cząstkowe wiadomości jak mamy żyć gdy nie śpimy.

Od czasu do czasu, nawet gdy o tym nie zdajemy sobie sprawy, korzystamy ze świadomości zewnętrznej czyli intuicji, podpowiedzi innych osób i z obserwacji otaczającej rzeczywistości.

 

Osoby, które eksperymentują z podświadomością, nakłaniają ją do mniejszego blokowania tego co na zewnątrz. I te osoby, to osoby pozytywnie myślące.

Zauważ, osoby, zamknięte w sobie i małomówne, rzadko się uśmiechają i częściej popadają w depresję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cynosia27 masz absolutną racje :!:

Czytam obecnie książkę "Potęga podświadomości" i jest w niej dokładnie to co napisałaś.

 

Jeśli naszej podświadomości wydamy pozytywne rozkazy, to ona wykona je, jeśli wydamy negatywne, też je wykona, ale my doświadczymy niemiłych rzeczy. Wszystko zależy od naszego myślenia. Czytam tę książkę i widzę, że wszystkim moim przykrym doświadczeniom w życiu jestem sama winna. I moje myślenie staram się zmieniać. Nie przychodzi mi to łatwo, ale cóż-próbuję. Chyba nie mogę już więcej stracić, bo wiele już straciłam, a może coś zyskam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

etien w pełni identyfikuję się z twoim sposobem myślenia o nerwicy.

 

Często zadaję sobie to głupie pytanie "dlaczego akurat ja?!". Nienawidzę swojej nerwicy i traktuję ją jak największego wroga. Jest mi cholernie szkoda tych wszystkich lat cierpienia, tułania się po psychiatrach, psychologach, tylu lat opuszczania szkoły (już przyzwyczaiłam się do chodzenia w bardzo luźną "kratkę" do szkoły). Mam pretensję do Boga, że nie pozwolił mi nawet nacieszyć się spokojnym dzieciństwem. Może to niektórych zdziwi, ale w tej chwili mam (dopiero) 16 lat. Choruję na tą cholerną nerwicę natręctw już przez 6 lat. Ale w zasadzie to nigdy nie byłam spokojnym dzieckiem, zawsze były ze mną jakieś problemy. Psycholog dopatrywał się przyczyn nerwicy w rozwodzie rodziców, alkoholizmie dziadka, z którym mieszkam pod jednym dachem, nawet w niedowartościowaniu ze strony ojca. Niby je znalazł, ale co z tego? Psychoterapia przez te 6 lat okazała się bezowocna, leki też niewiele pomagają. A efekt taki, że każdego dnia modlę się, żeby to wszystko się skończyło - tak nagle, po prostu. Ale chyba moje prośby nie zostaną nigdy wysłuchane. Bynajmniej nie zostały. Z miesiąca na miesiąc czuję się coraz gorzej, mam coraz silniejsze lęki, coraz silniejsze natręctwa, szkołę jakoś ciągnę (na nauczaniu indywidualnym, które cudem z moją mamą wywalczyłyśmy), choć łatwo nie jest, bo moje natręctwa są związane przede wszystkim ze szkołą (odrabianie lekcji, przygotowanie do zajęć itp.). Na domiar złego wraz z nasileniem natręctw nasila się mój odwieczny światłowstręt. Moje oczy nienawidzą światła. W swoim pokoju zawsze odsłaniam tylko jedno z okien - im mniej światła, tym bardziej mogę otworzyć oczy. W szkole (na lekcjach indywidualnych) proszę nauczycieli o wyłączenie świateł w klasie. Nawet siedząc przed komputerem zmniejszam jasność panelu na najmniejszą, bo standardowa przyprawia mnie o ból głowy. Słowem - wszędzie jakieś ograniczniki. A ja staram się to cierpliwie znosić i równie cierpliwie czekam aż zapali się dla mnie te "światełko w tunelu".

 

Pozdrawiam wszystkich, którzy dźwigają ten "krzyż" jakim jest nerwica.

 

---- EDIT ----

 

etien w pełni identyfikuję się z twoim sposobem myślenia o nerwicy.

 

Często zadaję sobie to głupie pytanie "dlaczego akurat ja?!". Nienawidzę swojej nerwicy i traktuję ją jak największego wroga. Jest mi cholernie szkoda tych wszystkich lat cierpienia, tułania się po psychiatrach, psychologach, tylu lat opuszczania szkoły (już przyzwyczaiłam się do chodzenia w bardzo luźną "kratkę" do szkoły). Mam pretensję do Boga, że nie pozwolił mi nawet nacieszyć się spokojnym dzieciństwem. Może to niektórych zdziwi, ale w tej chwili mam (dopiero) 16 lat. Choruję na tą cholerną nerwicę natręctw już przez 6 lat. Ale w zasadzie to nigdy nie byłam spokojnym dzieckiem, zawsze były ze mną jakieś problemy. Psycholog dopatrywał się przyczyn nerwicy w rozwodzie rodziców, alkoholizmie dziadka, z którym mieszkam pod jednym dachem, nawet w niedowartościowaniu ze strony ojca. Niby je znalazł, ale co z tego? Psychoterapia przez te 6 lat okazała się bezowocna, leki też niewiele pomagają. A efekt taki, że każdego dnia modlę się, żeby to wszystko się skończyło - tak nagle, po prostu. Ale chyba moje prośby nie zostaną nigdy wysłuchane. Bynajmniej nie zostały. Z miesiąca na miesiąc czuję się coraz gorzej, mam coraz silniejsze lęki, coraz silniejsze natręctwa, szkołę jakoś ciągnę (na nauczaniu indywidualnym, które cudem z moją mamą wywalczyłyśmy), choć łatwo nie jest, bo moje natręctwa są związane przede wszystkim ze szkołą (odrabianie lekcji, przygotowanie do zajęć itp.). Na domiar złego wraz z nasileniem natręctw nasila się mój odwieczny światłowstręt. Moje oczy nienawidzą światła. W swoim pokoju zawsze odsłaniam tylko jedno z okien - im mniej światła, tym bardziej mogę otworzyć oczy. W szkole (na lekcjach indywidualnych) proszę nauczycieli o wyłączenie świateł w klasie. Nawet siedząc przed komputerem zmniejszam jasność panelu na najmniejszą, bo standardowa przyprawia mnie o ból głowy. Słowem - wszędzie jakieś ograniczniki. A ja staram się to cierpliwie znosić i równie cierpliwie czekam aż zapali się dla mnie te "światełko w tunelu".

 

Pozdrawiam wszystkich, którzy dźwigają ten "krzyż" jakim jest nerwica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Carola , najwazniejsze to sie nie poddawac- ja pierwsze natrectwa mialem tez w wieku okolo 11 lat( teraz mam 23) i pozniej z remisjami ciagna mi sie do dzisiaj a az do niedawna mi sie nasilaly ale jestem wrecz pewny ze mozna z tego wyjsc bo poza pewnymi uwarunkowaniami neurobiologicznymi( na to sa wlasnie SSRI)to w olbrzymiej czesci jest to bagaz naszych doswiadczen zyciowych a wlasciwie sposobu w jaki na nie reagujemy

Napisz cos wiecej jak czesto i na jaka chodzisz na terapie, jakie leki bierzesz

Osobiscie jesli masz na to srodki polecal bym terapie u kogos kto ma certyfikat psychoterapeuty PTP bo leczac sie w panstwowych placowkach ciezko o sukces.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za Wasze wpisy!

 

Uzupełniając chcę dodać, że ja podobnie jak TY giani miałam pierwsze objawy nerwicy już jako dziecko chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, że to nerwica. Postrzegałam siebie wówczas może jako bardziej przewrażliwioną istotę, może stresowałam się bardziej niż moi rówieśnicy, ale pomimo to umiałam z tym żyć. Tzn. nie przeszkadzało mi to w życiu, nie było tak dokuczliwe jak teraz. W dzieciństwie zawsze martwiłam się o rodziców i bałam się zarazków, że np. zachoruję od skaleczenia na tężca i skończy się to fatalnie itp. Ale były okresy kiedy czułam się całkowocie wolna.

Natomiast od 2005 roku zaczął się mój koszmar - wszystkie moje lęki się nasiliły i doszły te dziwaczne natrętne obsesje, niedające mi spokoju rozmyślania, które jednocześnie powodują we mnie przerażający strach. Co jakieś czas mam wrażenie, że w swoich myślach już zniszczyłam swoje życie i nie da się tego odkręcić, bo pomyślałam coś złego i głupiego. Czuję się tak jakby moje myśli faktycznie mogły jakoś tam zmienić rzeczywistość i za każdą emocję, każdą myśl czuje się strasznie odpowiedzialna i boje się konsekwencji. Pomimo świadomości, że to co myślę jest iracjonalne i pomimo świadomości, że samym myśleniem nic nie pozmieniam. Pomimo to nie umiem przekonać siebie, że nie muszę się bać, że nic się nie stanie.

Wierzę w Boga. Bóg jest moim życiem, drogą, prawdą. Ale od kiedy zachorowałam nie potrafię się modlić, bo modlitwa też przyczynia się do powstania we mnie głupich myśli, jakiś trudnych wątków, wymyślonych problemów. I zamiast się modlić okazuje się, że znów nad czymś rozmyślam - pojawiają się te filozoficzne rozważania. Boję się, że np. źle się pomodlę albo, że się pomylę, coś źle zrobię itp.

Przez ostatni rok chodzę regularnie na terapię. Wiem co z mojej przeszłośći mogło spowodować we mnie te lęki, przyczynić się do powstania nerwicy. I moje pytanie brzmi: co z tego, że to wszystko wiem skoro ta wiedza mi wcale nie pomogła, nie uleczyło mnie to, nie spowodowało że czuje się lepiej? Owszem te wizyty pomagają mi ale zazwyczaj uspokajają mnie na jakomś godzinę (tyle zajmuje mi powrót do domu), a później znwów się zaczyna.

We wrześniu miałam bardzo dobre nastawienie, ponownie podjęłam się leczenia, byłam pełna optymizmu, siły, że tym razem leczenie przyniesie pomoc, że uda mi się wyzdrowieć. A teraz jestem zniechęcona, mam depresje i sobie tak myśle, że chyba szkoda kasy na te leki.

Odkryłam tylko jedno, że niezależnie jak straszne myśli mnie dopadają, niezależnie od tego jak wydaje mi się, że już wszystko popsułam, niezależnie jak długo się z tymi myslami męczę to i tak w końcu jakoś udaje mi się ułożyć tą myślową układankę i w końcu przychodzi chwilowa ulga. Zatem skoro w końcu zawsze dochodzę do ostatecznego rozwiązania, że nic się złego nie stanie, że ja nic złego nie zrobiłam, nie zrobię. To w takim razie po co ja w ogóle daje się w te obsesje wciągnąć. Dlaczego nie potrafię ich zignorować w zalążku zanim mnie całkowicie zdominują? Ciągle daję się wkręcić w tą głupią gre myślową tracąc przy tym, czas, energię, radość. Przeżywam w swojej głowie jakieś problemy, których tak naprwdę nie ma. Dlaczego zawsze się daje w to wciągnąć? Co zrobić aby to zignorować, odpuścić sobie, olać te lęki, głupie myśli? Nawet jak stram się nie mysleć o czymś złym, to ta myśl zawsze o sobie mi przypomina, wierci mi dziurę w brzuchu, nie odpuszcza, ciągle czuję na sobie lęk tej myśli, uczucie zagrożenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

etien mam tak samo, i powiedz mi jak to ma nie doprowadzać do szału? Mam tak, że jak coś robię odczuwam jakieś przeczucie, emocje i po prostu potem mam zepsuty humor bo wydaje mi się, że te myśli, emocje, przeczucia mają wpływ na rzeczywiśtość, że przez te myśli stanie się osobie na której mi zależy coś złego. I przez to wpadam w błędne koło i strasznie cierpię z tym. Te myśli nie daja mi spokoju, to jest irracjonalne, ale mimo wszystko się to wykonuje, podświadomość zawsze wie w co uderzyć by przestraszyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej! Nazywam się Aneta i na nerwicę natręctw choruję od 16 roku życia czyli już ponad 14 lat. I dopiero jakieś 3 miesiące temu udałam sie do lekarza prosząc o pomoc bo byłam nieświadoma tego co się ze mną dzieje. U mnie wszystkie problemy zaczęły się od anoreksji, przykrych doświadczeń z dzieciństwa. Ponadto przeszłam 4 operacje. mam wyłonioną stomię. Czasami ma gorsze a czasami lepsze dni ale powiedziałam sobie że się nie poddam. Będę walczyła i myślę że z Bożą pomocą jesteśmy w stanie przenosic góry. Mam wspaniałą rodzinę i przyjaciół i chcę i muszę dla naszej rodziny stanąc na nogi. Obecnie chodzę do psychoterapeuty i leczę się rexetinem. Ale wiem że muszę sobie dac trochę czasu i napewno pomalutku dojdę do zdrowia. Czego i Wam wszystkim z całego serca życzę :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli leki przestaja działać lub nie sa skuteczne trzeba powiedzieć o tym lekarzowi. Bo każdy na różne leki reaguje inaczej. Zreszta myśle ze leki i terapia to podstawa wyleczenia się. Leki żeby funkcjonować a terapia żeby się leczyć.

Być może sa ludzie którzy potrafia zapanować nad tym sami, ale nie sądze, że to było by skuteczne, bo ktoś kto popada w nerwice to myśle ze nie jest odporny i na tyle śilny zeby nasileniem objawów dał sobie rade sam.

pozdrawiam :]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli leki przestaja działać lub nie sa skuteczne trzeba powiedzieć o tym lekarzowi. Bo każdy na różne leki reaguje inaczej. Zreszta myśle ze leki i terapia to podstawa wyleczenia się. Leki żeby funkcjonować a terapia żeby się leczyć.

Być może sa ludzie którzy potrafia zapanować nad tym sami, ale nie sądze, że to było by skuteczne, bo ktoś kto popada w nerwice to myśle ze nie jest odporny i na tyle śilny zeby nasileniem objawów dał sobie rade sam.

pozdrawiam :]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leki są ważne. Jednak póki co nie znalazłam jeszcze leku dobrego dla siebie i to jest zniechęcające. Zazwyczaj jest tak, że lekarz mi coś przepisuje, a ja to biorę przez miesiąc albo dwa i nie ma rezultatów, poczym znów przepisuje mi nowy lek, a potem następny lek i trwa to niemalże w nieskończoność. Można rzec, że ciągle testuje jakieś leki i nic z tego nie mam. W prawdzie był jeden lek, który na mnie działał dobrze ale z kolei wprowadził pewne dysfunkcje w innych dziedzinach mojego życia, co w rezultacie też dawało kiepski efekt.

Leczenie ogólnie jest czasochłonnym procesem, dlatego łatwo się zniechęcić, troche sobie odpuścić i mieć wszystkiego dość.

Obecnie czuje się trochę lepiej. W piątek ide do lekarza po jakieś nowe leki...

Nienawidzę tego, że jak dopadają mnie złe myśli to nawet kiedy śpię to wszystko co mnie niepokoi mi się śni i budzę się równie zestresowana jak szłam spać. I od rana mam problem, i od rana nic mi się nie chce. Mój problem chyba polega na tym, że boje się siebie, swoich pragnień, marzeń chociaż wiem, że są dobre. Zawsze kiedy podążam za tym czego chcę czuje się tak jakbym coś złego robiła. To tak jakbym zupełnie sobie nie ufała.

Boję się stanąć twarzą w twarz ze swoimi lękami. Wydaje mi się, że te nasze lęki są jak potwry, które dziecko widzi w ciemności i wystarczy tylko zapalić światło... Ale ta konfrontacja, stanięcie w prawdzie (twarzą w twarz) wydaje się być nie do przejścia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

giani, mam psychoterapię max. raz w tygodniu (przepełnienie w Poradni PP...). Jeszcze do niedawna przyjmowałam Zotral, Convulex i Anafranil, ale nie przynosiło to żadnego rezultatu. W dalszym ciągu biorę Convulex, ale resztę leków psychiatra zamienił na Mobemid. Biorę go dopiero od kilku dni, ale czuję się jakoś tak inaczej (w sensie - lepiej).

Zastanawiam się jednak, czy z tak silnymi natręctwami na tle szkolnym mogę kontynuować normalnie naukę w liceum, a potem iść na studia. I w związku z tym moje pytanie - czy udało Ci się bez problemu ukończyć szkołę? Do jakiego momentu?

Pozdrawiam i dzięki za zainteresowanie :)

 

[*EDIT*]

 

giani, mam psychoterapię max. raz w tygodniu (przepełnienie w Poradni PP...). Jeszcze do niedawna przyjmowałam Zotral, Convulex i Anafranil, ale nie przynosiło to żadnego rezultatu. W dalszym ciągu biorę Convulex, ale resztę leków psychiatra zamienił na Mobemid. Biorę go dopiero od kilku dni, ale czuję się jakoś tak inaczej (w sensie - lepiej).

Zastanawiam się jednak, czy z tak silnymi natręctwami na tle szkolnym mogę kontynuować normalnie naukę w liceum, a potem iść na studia. I w związku z tym moje pytanie - czy udało Ci się bez problemu ukończyć szkołę? Do jakiego momentu?

Pozdrawiam i dzięki za zainteresowanie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×