Skocz do zawartości
Nerwica.com

Byłem z kimś okropnym - opowieść ku przestrodze


Rekomendowane odpowiedzi

Dzień dobry...

Przepraszam za setne z kolei odkopywanie mojego tematu, ale on, oprócz podzielenia się z innymi swoją historią ku przestrodze, zaczął też po troszku pełnić dla mnie formę terapeutyczną, stał się sposobem na anonimowe wyrzucenie z siebie kolejnych trosk i konsekwencji wynikających z tego wszystkiego. Przepraszam jeśli jest to problematyczne, ale to co chcę powiedzieć jest dla mnie naprawdę ważne i równocześnie przerażające, sprawiajace że czuję się jak śmieć i odepchnięty demon, który powinien spłonąć w piekle i tkwić tam przez wieczność.

Jak ten związek przebiegał i jak się zakończył wiecie, wiecie jak się ten potwór zachowywał względem mnie i co mi robił. Ale po czasie, patrząc i czując to wszystko na jawie i w koszmarach, nie bolą najbardziej zdrady, poniżenia i kłamstwa, nie. Najbardziej boli fakt zrobienia sobie przez nią tatu... dokończcie, mi to nie przechodzi ponownie przez palce. Wiem, brzmi irracjonalnie, "lecz się chłopie", ale tak po prostu jest i ja nie wiem dlaczego. Ona przez lata mi przyrzekała że nie zrobi, zawsze się tego bałem, obiecała że nie zrobi nigdy, nawet po ewentualnym rozstaniu. Ja się przez 5 lat modliłem, by to się nigdy nie stało. Czasem czułem, że mogę przesadzać - dopóki nie uderzył we mnie fakt dokonany. Zrozumiałem, że nie przesadzałem, a to był najczulszy z moich punktów. Dzień, w którym dowiedziałem się że to się stało był jedynym w swoim rodzaju. Poczułem się wtedy naprawdę... martwy. Zamordowany.
Przez ponad 2 tygodnie od tego wydarzenia nie powiedziałem ani JEDNEGO słowa, do nikogo. Szedłem spać wcześnie i starałem się spać jak najdłużej. Większość dnia spędzałem w łóżku, nie czesałem się, jadłem tylko po to, żeby przestała boleć głowa i żeby móc przyjąć leki. Schudłem kilka kilogramów, wyrzuciłem wszystkie różańce, obrazki i inne sakralne rzeczy które dostałem np od babć przy jakichś tam okazjach. Znienawidziłem boga za to, że nie posłuchał mnie wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałem. Od tego smutnego dnia wszystko się zmieniło, nieodwracalnie. Datę pamiętam i zapamiętam na zawsze. Jak ktoś pyta mnie czasem o wiek, odruchowo odpowiadam tamtym, który miałem wtedy. Od tego czasu nic nie wydaje się realne i na niczym mi nie zależy, stałem się oschły, zgorzkniały, smutny. Tak, wiem, to niby nic wielkiego, ale ja naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego sprawia mi to taki ból. Ból, który, jak się ostatnio przekonałem, jest NAJGORSZYM jaki czułem kiedykolwiek w swoim życiu. A czułem go wiele.

Przez ostatni rok straciłem cztery zwierzaki, z czego z dwoma wychowywalem się od dzieciaka. I... niedawno zmarł mój dziadek. Był mi bliski, często go widywałem (po kilka razy w tygodniu nawet), podwoziłem autem, rozmawiałem, żartowałem. Na wszystkich imprezach rodzinnych siedzieliśmy obok siebie lub naprzeciwko siebie, świetnie się rozumieliśmy, przekazał mi sporo wiedzy ze swojego fachu i był nie tylko dziadkiem, ale też świetnym kumplem. I tu zmierzam do najbardziej przerażającej rzeczy, takiej przez którą czuję się jak ostatni gnój, czarna owca w rodzinie, diabeł bez duszy, niewdzięczny odpadek, wymiocina.
Otóż... w dniu w którym się dowiedziałem że zmarł, w dniu jego pogrzebu, w momencie stania nad trumną... to nie bolało tak bardzo, jak to co zrobił ten potwór. Ten jej tat..., nawet kilka, boli mnie BARDZIEJ od utraty tak bliskiej mi osoby. Nie wiem czemu. Ale bardziej, dużo, dużo, DUŻO bardziej. Nigdy nie miałem tak niskiej samooceny i tak okropnego poczucia winy jak teraz, ale to nie jest ode mnie zależne. Ale, jakby od tamtego momentu, faktycznie czuję się, jak wspominałem, zwyczajnie martwy - bo chyba nic już nie jest w stanie mnie skrzywdzić równie mocno. Nienawidzę siebie za to po stokroć bardziej niż normalnie i jeśli istnieje i bóg i życia po śmierci, to dziadek musi być mną niesamowicie rozczarowany, tak jak i ja sam jestem sobą. Ale ten ból, ta świadomość co zrobiła, naprawdę mnie okalecza i upośledza i teraz widzę to wyraźniej niż kiedykolwiek. I nie da się tego odwrócić. A teraz możecie wytknąć mnie palcami, bo gdyby moja rodzina się dowiedziała o tym co napisałem, pewnie sama by to zrobiła...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesli chcesz sobie pomoc, to udaj sie na terapię, przepracuj ten związek, dojdz do ładu ze swoimi emocjami, i glową. Pisanie na forum, byc moze pomaga, ale Cie nie uzdrowi, od tego sa fachowcy. Zreszta to juz padlo w tym watku; to jedyne skuteczne rozwiązanie. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tu już nie chodzi o żadną pomoc, sytuacja jest tak przegrana a ból tak dotkliwy, że nieszczególnie mnie obchodzi czy ktokolwiek zechce i zdoła mi pomóc. W tym temacie od początku chciałem ostrzec innych przed takimi potwornymi osobami. Chciałem, by inni nauczyli się na moich błędach, zauważyli, być może, podobne zachowania w swoich relacjach, i wyciągnęli z tego wnioski. Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń, i w temacie i na PW, bo było to motywujące i sprawiające, że naprawdę przez jakiś czas poczułem się lepiej. Po trwającym prawie dwa lata łańcuchu nieszczęść, od jednego do drugiego, naprawdę nie mam nawet siły, chęci i ochoty na szukanie terapii, bo jestem tak totalnie zniszczony i zgnojony, że ostatnie o czym myślę to próba pomocy swoim półmartwym zwłokom. Lubię po prostu czasem dać znać w tym temacie co okropnego się dzieje i obecnie stanowi on nie tylko formę przestrogi dla reszty, ale i swoistego pamiętnika, bloga, jak zwał tak zwał. Tu nie chodzi o pomoc, nie chodzi o to, by wymuszać na forumowiczach wiadomości w stylu "szkoda mi ciebie", ja chcę zwyczajnie dać ujście swojemu cierpieniu i wykreować dla siebie kronikę, która może nie tylko świadczyć o tym ile przetrwałem, ale i może być jakąś podstawą ku rozpoczęciu terapii, jeśli kiedykolwiek się na taką zdecyduję. Także dziękuję każdemu kto to czytał i nie traktował moich słów z pogardą czy rozbawieniem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

18 godzin temu, Futility napisał:

Chciałem, by inni nauczyli się na moich błędach, zauważyli, być może, podobne zachowania w swoich relacjach, i wyciągnęli z tego wnioski.

Niestety w większości człowiek musi sparzyć się sam, żeby zrozumiał że ogień pali. Chociaż próby ostrzeżenia przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem są bardzo potrzebne. Jeśli chociaż 1 osoba na 1 000 000 wyciągnie wnioski to warto. 

 

18 godzin temu, Futility napisał:

nie mam nawet siły, chęci i ochoty na szukanie terapii, bo jestem tak totalnie zniszczony i zgnojony, że ostatnie o czym myślę to próba pomocy swoim półmartwym zwłokom.

Wiem, że jest ciężko zacząć szukać pomocy dla siebie... wiem jak łatwo jest się poddać i stwierdzić, że to i tak nie ma sensu. Bo po co? I tak się nic nie zmieni. Zmieni się... zobaczy się inne drogi którymi można pójść, możliwości poradzenia sobie, mechanizmy, które nas blokują. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć, znowu ja, znowu chciałbym dodać kartkę do tego osobliwego kalendarza, mojego jedynego powiernika, jedynego słuchacza. Tylko tu mogę znaleźć ujście. Nie miejcie mi za złe, jeśli komukolwiek tu przeszkadzam. Ale ja... nigdy nie czułem się gorzej. To wszystko, całe to piekło, jest wiecznie żywe. Zawładnęło mną w każdej dziedzinie mojego życia. Nie umiem przestać o tym myśleć i nie wiem co zrobić, żeby mi się to regularnie nie śniło. Może czas na terapię, skoro nic się nie układa i końca nie widać. Na domiar złego, zrobiłem okropny, okropny błąd, który zrujnował resztki mnie. Ja... zerknąłem na instagrama tego potwora i to już rozerwało mnie na strzępy strzępów, opluło, podeptało, wbiło kotwicę pod żebro i wywaliło na środku oceanu. W życiu się tego nie spodziewałem, wątpiłem, ale to stało się faktem - można umrzeć dwa razy. Czasem, gdy wydawało mi się, że najgorszy horror jest za mną, naprawdę w to wierzyłem ale okazało się, że się myliłem. Po tym, jak sadystycznie zostałem potraktowany łudziłem się tylko na jedno, na sprawiedliwość. Chciałem, by ona też wreszcie zaczęła cierpieć. Nie wiem, jak wy na to patrzycie, zwłaszcza że robicie to z boku, myśląc trzeźwo, ale po czymś takim co opisałem trudno, by były we mnie jakiekolwiek inne myśli. Zwłaszcza, że ja nigdy tej sprawiedliwości nie poznałem, a moi oprawcy nigdy nie zostali ukarani, zwłaszcza ci, którzy przez lata dręczyli mnie w gimnazjum. Możecie sobie wyobrazić co czuje osoba, która od jakichś 10 lat cierpi, a winni tego cierpienia są bezkarni. Nawet im nikt nie pokiwał palcem "tak nie można", o jakichkolwiek konsekwencjach nie wspominając. Ale odszedłem od tematu, wracam zatem...
Zobaczyłem, że jej życie odkąd rozwaliła mnie jak ostatniego śmiecia układa się rewelacyjnie, imprezy, koleżanki, nawet nowy chłopak. Kochałem ją ponad wszystko, słuchałem jej obietnic i przyrzeczeń jak zaczarowany, robiłem co mogłem by ją uszczęśliwić. Myślałem o niej codziennie, bałem się o nią, była moim światełkiem. I to "światełko" mnie zdradzało, poniżało, okłamywało, wyżywało się, dręczyło, a potem odwróciło role i zniszczyło reszki życia. I nie poniosło za to kary. Dlatego, gdy zobaczyłem że życie jest niewyobrażalnie niesprawiedliwe, gdy zerknąłem na jej instagrama, poczułem się tak, jak nigdy wcześniej. Wykopany z grobu, wskrzeszony tylko po to, aby umrzeć raz jeszcze. Cała ta rozpacz, cierpienie, ból, wszystko przeszło w... furię, gniew, nerwy, wściekłość. Zaciskam pięści aż nie zaczną mnie boleć, tłukę w worek treningowy, zdzieram gardło krzykami dopóki jestem w domu całkowicie sam. Nigdy się tak nie czułem. Tak źle. Jak zobaczyłem co się święci pomyślałem jedno - zabij się, smutny człowieku, nie będzie już lepiej, tego już nie zniesiesz. Ale porzuciłem tą myśl, stwierdziłem - NIE, stop. To, że przez tego potwora ja cierpię nie znaczy, że muszę skazać moich rodziców na cierpenie z powodu śmieci jedynego syna. Oni na to nie zasłużyli. Zwłaszcza, że we wrześniu był przecież pogrzeb mojego dziadka :( Kolejna osoba w mojej rodzinie nie może umrzeć, NIE MOŻE.
Ale to co zobaczyłem, wpłynęło na mnie jeszcze gorzej niż może się wydawać. Stałem się jakoś, no nie wiem, szalony? Moje emocje się rozchwiały jak jasna cholera, chcę płakać i krzyczeć,  znaleźć sposób na wyładowanie swojego szału, a przy tym nie chcę tego zrobić, bo to ja mam kontrolować gniew, a nie on mnie. Nie mogę nikogo skrzywdzić. Ale jestem dużo bardziej porywczy. Nie wiem jak to uspokoić. Nie chcę sytuacji, w której ktoś rozzłości mnie w stanie, w którym będę dyszał jak dziurawy piec, bił pięścią o pięść i i siedział umysłem w gorejącym piekle nieobecny duszą. Nie mogę być tym "bandytą", na którego ten potwór od lat mnie kreuje. Postanowiłem natomiast zrobić to, co zechciałem zrobić tym tematem - uratować innych przed podobnymi sadystami, wampirami energetycznymi, ludźmi o wyraźnie psychopatycznych skłonnościach i z tendencjami do wykorzystywania innych. Napisałem do obecnego chłopaka mojej byłej. Jak przyjaciel, nie wróg, nie ktoś zazdrosny, bo zazdrosny nie jestem i nie mam o co być. Bo o kogo? Kogoś, kto mnie zdradzał i kogo bałem/brzydziłem się potem całować, bo wiedziałem co miał w ustach? Darujmy sobie... Ostrzegłem go, powiedziałem mu jaka ona jest, podzieliłem się swoimi doświadczeniami, że przyrzekłem sobie, że nie pozwolę aby ten potwór kogokolwiek znów wykorzystał, skrzywdził i potraktował jak zabaweczkę do kopania, wbijania szpil, zaspokajania seksualnego i wywalana na śmietnik, jak już obecna "miłość" jej przejdzie i się znudzi. Reakcja, jak pewnie możecie się domyśleć, była oczywista - gość mnie zablokował i tyle z tematu. Sam się tego spodziewałem i to był pewnik, więc żadnego zaskoczenia. Wręcz mnie to rozbawiło, pierwszy raz od dawna ucieszyłem mordę. Ale liczę na to, że facet przynajmniej to zapamiętał, bo prędzej czy później sobie o tym przypomni, a moze raczej, ona mu da o tym przypomnieć. Nie wiem na ile rozsądne to było, pewnie niezbyt, ale spełniłem swój obowiązek i zrobiłem pierwszy dobry uczynek w nowym roku. Nie zdziwię się, jak po kilku latach on założy tu bliźniaczy temat o tej samej "osobie".
Przepraszam jeśli przeszkadzam, musiałem to komuś powiedzieć, nikt mi już nie został, kto by uważnie słuchał

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobrze postąpiłeś. Dzięki temu, jak ona coś odwali czy inne przykre rzeczy będą się dziać to temu chłopakowi zapali się żarówka. Za pierwszym razem będzie ledwo się tlić, z kolejnym razem mocniej, az w końcu zacznie sie zastanawiac czy jednak nie kłamałeś. I będzie Ci wdzięczny;) 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bieganie po portalach internetowych byłej dziewczyny i ingerowanie w jej życie wcale nie jest dobre dla @Futility, bo czemu służy? Rozdrapywaniu ran tylko. Wiem też jak to wygląda z drugiej strony - po prostu jak stalking i tyle. Najlepiej nie myśleć o zemście, tylko postarać się zapomnieć tamten okres. Wiem, że nie jest to łatwe (bo jakby nie było sam przeżywałem historię ze swoją byłą przez kilka dobrych lat), ale jest możliwe. A najprościej zapomnieć unikając kontaktów, nie chodząc w te miejsca gdzie ją można spotkać, kasując adresy, telefony, nie wchodząc na media społecznościowe

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

32 minuty temu, Dryagan napisał:

Najlepiej nie myśleć o zemście, tylko postarać się zapomnieć tamten okres. Wiem, że nie jest to łatwe (bo jakby nie było sam przeżywałem historię ze swoją byłą przez kilka dobrych lat), ale jest możliwe.

Panowie, a mnie zastanawia, że po rozstaniu dalej wiążą się tak mocne emocje z byłym partnerem. Każdy przechodzi to indywidualnie, wiadomo. Ale przecież gdy się już kogoś nie kocha to nam on obojętnieje. Wiec autor też się doczeka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dalja ależ oczywiście, że mocne emocje są do tego czasu dopóki ta osoba nas obchodzi. Autor wątku może sobie twierdzić, że nienawidzi swojej byłej dziewczyny (ja zresztą swego czasu też tak twierdziłem), ale granica między miłością a nienawiścią jest bardzo płynna. Stąd problem. Nie zapomni się o tej osobie i nie wyzwoli od niej, póki wzbudza jakiekolwiek uczucia i nie jest obojętna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo Wam dziękuję, że przeczytaliście i się odnieśliście, spróbuję teraz na to odpowiedzieć. Dalja, mam nadzieję, że masz rację że w końcu, może jutro, może za 5 lat, do tamtego gościa dotrze w co się wpakował i przed czym spróbowałem go ostrzec. Nic więcej w tym kierunku nie zamierzam robić, powiedziałem mu co miałem do powiedzenia i starczy. Jeśli chce kiedyś cierpieć i dawać się manipulować, droga wolna, jego życie, jego decyzje, jego błąd. Niech nauczy się na swoim, skoro na moim nie potrafił. Dryagan, ja wiem, że wałęsanie się po social medach byłej to głupota i działanie wręcz samobójcze, ale czasem mnie ściśnie wewnętrzne i zerknę... Niestety. Posłuchaj, ja nie myslę o zemście. Nie jestem bandytą, nie zamierzam robić jej krzywdy ani nic w tym rodzaju. Liczę tylko i wyłącznie na to, że sam los w końcu wymierzy jej sprawiedliwość. Wierzyłem kiedyś w karmę, ale odkąd ta sytuacja zaczęła się dziać, to wręcz wykopałem ją z życia, bo wyjątkowy bullshit dla naiwnych. Świat tak nie działa. Albo jeszcze nie zaczął tak działać. Nie wiem. Wiem tylko, że tego nie da się zapomnieć. Bardzo chcę, ale nie umiem - myślę o tym codziennie i regularnie mi się to śni, tak potwornie to boli. Nic w życiu nie bolało gorzej. Czuję się jak spięty łańcuchami w krematorium z otwartymi drzwiami do ucieczki. Jasne, są otwarte... ale i tak te łańcuchy nie pozwalają się wydostać. Co do reszty, to unikam jej jak mogę, to fakt, nie chcę jej widywać nigdy więcej. Nigdzie. Ale, niestety, żyjemy w niezbyt dużym mieście i czasem się zdarza. Na całe szczęście, głównie samochodami, więc co najwyżej skacze mi ciśnienie i robi się gorąco, nic więcej. Dalja, znów, te emocje są tak gigantyczne, bo nie pozwoliła nam się rozstać normalnie, jak ludzie - spotkać albo nawet pogadać przez telefon, oddać sobie nawzajem rzeczy, podziękować za nieliczne miłe chwile spędzone razem, życzyć sobie powodzenia i odejść w swoją stronę. Zakończyć to, jak na dorosłych ludzi przystało. A czy muszę przypominać jak ona to rozegrała? W razie czego, jest w pierwszym poście.... Dryagan ponownie, wiem, między miłością i nienawiścią granica jest bardzo, ale to bardzo cienka. A w tym przypadku, bezgraniczna miłość przeszła, wbrew mojej woli, w przepastną, dziką nienawiść. Masz rację, że nie da się uwolnić od kogoś, kto dalej budzi emocje, ale nie mam bladego pojęcia co mogłoby sprawić, aby ten gniew, żądza sprawiedliwości, furia, nienawiść, życzenie jak najgorzej, były w stanie przejść w chłodną obojętność i nic więcej. Chyba tylko jej dotkliwe cierpienie albo jakiś niezmierzony przełom w moim życiu, który wreszcie uczyniłby mnie szczęśliwym. Innymi słowy - CUD. W jedną lub w drugą stronę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

33 minuty temu, Futility napisał:

Wiem tylko, że tego nie da się zapomnieć. Bardzo chcę, ale nie umiem - myślę o tym codziennie i regularnie mi się to śni, tak potwornie to boli. Nic w życiu nie bolało gorzej. Czuję się jak spięty łańcuchami w krematorium z otwartymi drzwiami do ucieczki. 

 

Hej, mogę mieć pytanie? Dlaczego Ty człowieku dałeś się oszukać tej głupiej kulturze i uwierzyłeś, że miłość romantyczna i związki to rzecz najważniejsza w życiu? Czy masz jakieś zainteresowania, hobby, cele itp? Przeczytałem Twoją historię, przypomina poniekąd moją relację z jedną wariatką. Moim zdaniem dobrze zrobiłaby Ci szczypta chłodnego cynizmu i otwarcie się na nienawiść skierowaną na takich "ludzi" jak ta "pani" którą opisałeś. Nie koncentruj negatywnych uczuć na sobie, skieruj je na takie pustaki to dzięki temu nigdy nie zapomnisz na co uważać i drugi raz nie dasz się władować w gwno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility Opowiem Ci moja historię, bo może będzie w jakiś sposób pomocna, inspirująca czy też pocieszająca. Dla mnie to już bardzo odległe wspomnienie, jednak widzę w Tobie wiele podobieństw do mnie samego sprzed lat. Wszystko zaczęło się (czy raczej skończyło) jak miałem 26 lat i cały świat u stóp (przynajmniej tak mi się wydawało) – skończyłem studia, znalazłem niezłą pracę i się zaręczyłem – bardzo byłem zakochany i bardzo szczęśliwy. Niestety życie to nie bajka, za dużo szczęścia nie bardzo mi posłużyło, wystąpiły pierwsze objawy choroby afektywnej dwubiegunowej, jednym słowem zwariowałem 😊. Ojciec wsadził mnie do psychiatryka, a tam lekami ściągnęli mnie szybko na ziemię – nieistotne. Ważne jak w tym wszystkim zachowała się moja piękna narzeczona – wiadomo nie chciała mieć wariata, przestałem być dobrą partią. Nie próbowała nawet dowiedzieć się co tam u mnie w szpitalu a jak wyszedłem… potraktowała mnie jak gówno, które można wyrzucić na śmietnik, kazała mi się zutylizować, zresztą potem narobiła mi dużo problemów, nie będę tu rzucał szczegółami, w każdym razie mocno mnie skrzywdziła. Miałem wtedy próbę samobójczą i wpadłem w ciężką depresję. Potem wiele lat siedziała w mojej głowie, tymczasem wyszła za mąż i wiodło jej się nieźle. Tak jak ty, dowiadywałem się co u niej, potem przestałem się dowiadywać, ale los bywa przewrotny, spotkałem ją przypadkiem niedaleko mojego bloku – okazało się, że kupili z mężem mieszkanie w sąsiednim. Duże miasto, a jednak… Raz kiedy szła z mężem i się znowu spotkaliśmy na ulicy – przedstawiła mnie ze śmiechem „to ten facet, który się dla mnie chciał zabić”. Zabolało jeszcze, chociaż od naszego rozstania minęło wtedy osiem lat. Osiem lat!!! Ale wtedy zakochałem się już w innej kobiecie (mojej obecnej Żonie), niedługo później zamieszkaliśmy razem i wyprowadziłem się ze swojego mieszkania do niej. Jakiś czas później była narzeczona zadzwoniła do mnie, że chce się spotkać – ja głupi, mimo pewnych oporów wewnętrznych, poszedłem – okazało się, że już się rozwiodła (mąż stracił dobrą pracę, więc nie spełniał jej warunków idealnego faceta, podobnie jak ja przed laty). No i nagle się dowiedziałem, że przecież nigdy nie zerwaliśmy zaręczyn i ona nadal czuje się moją narzeczoną. Pokazała dumnie pierścionek zaręczynowy, który jej kiedyś dałem a którego mi nie oddała. Wprawiło mnie to w takie zdumienie, że parsknąłem śmiechem i to mnie uratowało przed jej gierkami. Może na tym wydarzeniu cała historia powinna się skończyć, ale miała jeszcze jeden akt. Otóż mieliśmy z moją obecną Żoną kryzys w związku – musiałem wrócić na pewien czas do swojego mieszkania, byłem bardzo nieszczęśliwy. Spotkałem tamtą – i przyjąłem zaproszenie „na kawę”, która skończyła się w łóżku. Był seks, bez miłości, taki rodzaj zemsty za te wszystkie lata, na niej, na tej drugiej, na sobie. Sam nie wiem po co. Dość, że dopiero to wydarzenie ostatecznie zakończyło moją przygodę z panią M. Teraz nie wiem co u niej i w ogóle mnie to nie interesuje. Mam Żonę i córeczkę. Tak, skończyłem 40 lat – od tamtych wydarzeń minęły lata świetlne, straciłem mnóstwo czasu na rozpamiętywanie tego beznadziejnego związku i chyba żałuję tych lat w czasie których mogłem żyć normalnie. A najbardziej żałuję, że dla kogoś takiego, kto w ogóle nie wiedział co to miłość,  targnąłem się na własne życie (to było naprawdę idiotyczne).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagantwoja opowiesc to wręcz material na dobry film! A gdybym spotkala panią M to bym wydrapała jej oczy

@Futilitychciałam zaproponować znalezienie nowego obiektu pożądania, ale jakże płytko to brzmi, a do tego nie mozna tego zrobić za pstryknięciem palców. Ale może takie doświadczenie uczucia od kogoś złagodziłoby twój ból, oczywiście nie nastawiając się na miłość jak z bajki. Tak na chłodno;) 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility Moim zdaniem kluczową sprawą abyś stanął stabilnie na nogach jest znalezienie w życiu sensu, piękna i zainteresowań na innych polach niż relacje romantyczne. Tylko wtedy będziesz w stanie z poczuciem wewnętrznej siły wchodzić w kolejne relacje, mówię o tym, bo taka jest moja własna postawa po serii nieudanych związków która mi pozwala na zachowanie stabilności.

 

@Dryagan Bardzo ciekawa również historia, potwierdziła to co na innych forach słyszałem a nie dowierzałem, jak bezczelna może być kobieta jeśli mężczyzna targnął się z jej powodu na własne życie, obrzydliwy narcyzm tak jak ona się zachować to niepojęte.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

12 minut temu, szataneczek napisał:

@Futility Moim zdaniem kluczową sprawą abyś stanął stabilnie na nogach jest znalezienie w życiu sensu, piękna i zainteresowań na innych polach niż relacje romantyczne.

Prawdziwa miłość to nie żadna relacja romantyczna. Związek dojrzałych ludzi to odpowiedzialność za siebie nawzajem. Do tego trzeba po prostu dorosnąć, bo inaczej to takie dziecinne - trochę tak postrzegam zarówno swoją dawną historię, jak i historię @Futility

 

Ja moją historią podzieliłem się nie po to, żeby wylewać swoje żale na byłą narzeczoną, bo mnie to już teraz ani ziębi ani grzeje. Chciałem tylko pokazać, że istnieje życie PO związku i nawet jak Cię ktoś skrzywdzi - można w końcu zapomnieć i ułożyć sobie życie. Trzeba tylko przestać to rozpamiętywać. Tym bardziej, że ja tak naprawdę jestem szczęśliwy, że TAMTO się rozleciało. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

47 minut temu, szataneczek napisał:

Często dopiero po czasie, nie raz dłuższym czasie możemy dopiero właściwie ocenić czy jakieś wydarzenie było dla nas dobre czy złe.

Nawet częściej niż często 😄 zwykle tak jest. Wiadomo, na wszystko trzeba czasu - czas i jest lekarzem i okulistą

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za odpowiedzi, odniosę się do nich również po kolei, żeby niczego nie przeoczyć i przeanalizować Wasze rady i opinie. Będzie dużo czytania.
@szataneczek nie dałem się oszukać głupiej kulturze w której miłość jest najważniejsza, ja po prostu byłem samotny przez większość życia. Nie aż tak jak teraz, momentami (lata temu) niemalże w ogóle, ale jednak. Słuchałem często, jakoś od gimnazjum, o związkach, widywałem zakochanych ludzi i też naprawdę, naprawdę chciałem, aby ktoś kiedyś mnie pokochał takim jakim jestem. Zazdrościłem wszystkim tym, którzy kogoś mieli. Chciałem kochać i być kochany, mieć kogoś, kto jest dla mnie wszystkim i dla kogo też ja jestem wszystkim. Marzyła mi się wręcz filmowa miłość, jak z bajki. Dlaczego? Z desperacji, smutku, osamotnienia, nadziei, że ktoś gdzieś tam na mnie czeka. Po prostu. Co do hobby, zainteresowań, celów... nie wiem jak to ująć, ale teraz brakuje mi sił, chęci i motywacji do pielęgnowania dawnych pasji i dążenia do czegokolwiek. Ot czasem skrobnę wiersz czy namaluję obraz i nic więcej. Brakuje mi kogoś, kto dostarczy siłę do życia i rozświetli całą tą ciemność, w której teraz siedzę. Wiem, to głupie by uzależniać swoje życie od życia innych, ale jakoś tak to u mnie działa. I to jest błędne, wiem, ale jeżeli jest ktoś bliski, ktoś kto może być ze mnie dumny, o wiele prościej jest wstać z kolan i zawalczyć o lepsze jutro.

@Dryagan przeczytałem Twoją historię, faktycznie widać pewne podobieństwa, zwłaszcza że ja również mam zdiagnozowaną chorobę afektywną dwubiegunową. I tak jak tamta Twoja była uważała Cię za "wariata", tak potwór którego tu opisałem też mnie tak traktował. Jak miałem gorsze okresy, spadki, to słyszałem głównie "jesteś poj****y" czy tym podobne zwroty z bardzo, ale to bardzo wyraźną pogardą w głosie, wytrzeszczaniem oczu i kręceniem głową z wyższością. Przez jej wyciąganie brudów z mojej przeszłości i jechanie po czułych punktach w tym czasie zdarzyło mi się przez nią kilka razy okaleczyć, w sensie pociąć, bo nie mogłem znieść bólu, jaki mi tym sprawiała. Zwłaszcza, że potrafiła też wtedy blokować numer GG i numer telefonu i nie mogłem do niej dotrzeć, więc bezradność i podburzone emocje sprawiały, że to robiłem. Po wszystkim potrafiła się jeszcze na mnie obrazić i mnie obwiniać, choć wiele razy jej tłumaczyłem dlaczego to tak się kończy - i błagałem, żebyśmy kłótnie i rozterki przepracowali i przegadali. Niestety, ona nie potrafiła, najpierw furia i jechanie na ostro ze słowami, potem blok gdzie się da. Nikt inny mnie tak nie doprowadzał do płaczu, często przed blokiem dzwoniłem. Jak słyszała, że łamie mi się głos albo płaczę to waliła tekstem pokroju ""przestań udawać" albo "cipa" i zero kontaktu dalej. Też mi się zdarzyło przez nią spróbować zabić, 2 lub 3 razy. W ogóle się tym nie przejęła, a jedna z prób była po związku, jak trafiłem do szpitala. Tamtejszy psychiatra powiedział, że kilka minut i mógłbym siedzieć na wózku albo już nie żyć, a ona do mnie "jakbyś chciał się zabić to byś się zabił". Co ciekawe, kilka lat temu jeden znajomy pokłócił się z dziewczyną i napisał mojej byłej, że chce się powiesić. Przejęła się jak nienormalna, dzwoniła do wszystkich jego znajomych i sama nawet chciała jechać żeby mu pomóc. Czyli naprawdę musiała mnie nienawidzić już wtedy albo traktować jak kogoś gorszego sortu, skoro tak do tego podchodziła i tak mnie ignorowała. Jednak widzę po Twoim przypadku, że nie taka jedna baba łazi po tym świecie i krzywdzi ludzi, a skoro miałeś taką samą beznadzieję jak ja i z niej wyszedłeś, to mnie też musi się udać, trzymaj kciuki. Dziękuję za opowiedzenie mi swojej historii, wiele daje do myślenia.
@Dalja nawiązałaś do bardzo ciekawej kwestii z tym szukaniem innego obiektu pożądania. Nie opisywałem następujących zdarzeń tutaj bo i po co, nie miały zwiazku z tematem, ale skoro jest okazja to chętnie opowiem. Otóż mieliśmy kiedyś wspólną znajomą, jeszcze za czasów szkoły średniej. Była taką szarą myszką, bardzo nieśmiałą i wrażliwą dziewczyną, nawet nie korzystała z mediów społecznościowych a tylko z fb przez jakiś czas. Ale, poza tym, była najbardziej ciepłą i sympatyczną osobą jaką kiedykolwiek w życiu poznałem, po prostu istny anioł, jeśli można to tak nazwać. Kontakt jakoś się urwał pod koniec technikum i nigdy się więcej nie widzieliśmy pomimo mieszkania w jednym mieście. Ale ponad pół roku temu postanowiłem go odnowić, sprawdzić co u niej słychać, bo lubiliśmy się nawzajem. Okazało się, że po złapaniu kontaktu najmilsza osoba jaką znałem... jest swoim przeciwieństwem. Napisała, że nie jest zainteresowana rozmową i żebym się z nią więcej nie kontaktował. Spróbowałem napisać potem drugi raz, po czasie, ale napisała tylko że jak nie rozumiem to żebym udał się do terapeuty, sic, i mnie zablokowała kiedy zacząłem prosić chociaż o 5 minut czasu... Widzieliśmy się natomiast raz przypadkowo w pubie. Spotkanie twarzą w twarz to kilka sekund martwej ciszy i gapienia się jak ciele na malowane wrota. Ona nic nie powiedziała bo pewnie nie chciała skoro mnie nie lubi, a ja zapomniałem języka w gębie i byłem w szoku zaistniałą sytuacją Nie zawracam już dziewczynie więcej głowy, natomiast do dziś nie daje mi spokoju czemu to się tak potoczyło, czemu się tak zachowała. Była ostatnią osobą, którą mógłbym o coś takiego posądzać. Jedyne co pasuje do wzoru to to, że stała się jedną z kolenych osób, której moja była nagadała jaki ja jestem zły i okropny. A że nie była w tym pierwszą tak zbuntowaną na mnie, to się nawet klei do kupy... To był pierwszy raz od momentu zakończenia opisywanego przeze mnie związku, kiedy ryczałem jak bóbr. I jak na razie ostatni.
@szataneczek raz jeszcze, masz rację, muszę jakoś odżyć i znaleźć spełnienie w czymś innym niż relacje, ale, jak napisałem wcześniej, w takim stanie jest trudno to zrobić i zakasać rękawy. Mogę tylko dodać, że w tym roku, od Sylwestra, wiele się w mojej głowie zmieniło. Zwłaszcza myśl przewodnia - "Tym razem jednak nikogo nie potrzebujesz. Sam jesteś sobie światłem." I tego zamierzam się trzymać. Skoro ciągle jestem odrzucany, a w ostatnią noc w roku "znajomi" mieli wymówki żeby mnie nie zaprosić lub do mnie nie przyjść, to pora nie zaprzątać sobie głowy ludźmi i iść do przodu, choćby i samemu. Jeśli się ktoś trafi to super, jeśli nie, to może wreszcie nauczę się żyć z samym sobą.
@Dryagan ponownie, nie założyłem tego tematu, żeby się tu żalić, choć może to tak wyglądać. Chciałem zrobić to, co nigdy mi nie wychodziło - znaleźć ludzi, którzy mnie wreszcie wysłuchają. Momentami nawet moja była terapeutka zdawała się mnie nie słuchać, dlatego mam nadzieję, że zrozumiecie w czym rzecz. Chciałem również ostrzec innych, - wiele bowiem w sieci przestróg, nie tylko w sprawie kwestii miłosnych ale też oszustw, finansów i tym podobnych rzeczy - wreszcie z siebie to wszystko wyrzucić i, co spostrzegłem jakiś czas temu, zrobić z tego jakby "pamiętnik" dla siebie samego i postronnych, mogących obserwować przemianę i przebieg wszystkiego, a nastepnie wysunąć wnioski na moim przykładzie. Mógłbym to zrobić i w dokumencie trzymanym na pulpicie, ale wtedy nikt by nie pomógł i nie wysłuchał. I wiesz co Ci powiem? Tak, ja jestem szcześliwy chociaż z tego powodu, że ten związek już nie trwa, to nawet jedyne, co mnie w tym wszystkim pociesza. Bo na stratę poszło 5 lat, nie reszta życia. Na szczęście się jej nie oświadczyłem, nie mieszkaliśmy jeszcze razem, nie byliśmy rodziną. I jak dobrze, że nie jesteśmy i nigdy nie będziemy. Jeszcze może uda mi się odżyć i wszystko naprawić, a dręczące mnie obecnie bolączki przetrwać, przemęczyć, a na końcu puścić w zapomnienie i wejść w nowe życie. Bez tego potwora nawet w myślach. Byłoby prościej jakby wszystko było przeszłe a ona nie buntowała ludzi na mnie, ale chyba niespecjalnie jestem w stanie coś z tym faktem zrobić. W każdym razie, cieszę się że nie muszę z nią rozmawiać ani się widywać, że mnie nie poniża, nie wykorzystuje, nie wyładowuje na mnie frustracji za nieudany dzień albo cokolwiek w tym rodzaju.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility rozumiem, że szukasz tu ludzi, którym możesz się wygadać. Ja, kiedy pierwszy raz przyszedłem na Forum - było to latem 2014 roku (potem skasowałem konto, dlatego nie widać tego po moim obecnym profilu) także czułem się niezmiernie samotny. Nie miałem nikogo komu mógłbym się pożalić czy poradzić. Wtedy mi się wydawało, że nic się w moim życiu już nie zmieni na lepsze. Nie mówię, że teraz jest raj na ziemi, bo nie jest - niestety przez ten cholerny ChAD, który od czasu do czasu wbija mnie w jakieś manie psychotyczne (rok temu szpital), przez różne moje fobie itd.

Ale poza tym... życie się ułożyło, mam rodzinę, nawet z ojcem się pogodziłem i zupełnie inaczej na wszystko spojrzałem. Tobie też się uda, nigdy w to nie wątp. Możesz jeszcze spotkać kogoś, kto Cię zaakceptuje takiego jakim jesteś. Zresztą... nawet na tym Forum tworzyły się pary, czasem łatwiej się porozumieć z osobą, która sama ma problemy podobnej natury. Niemniej po trudnych doświadczeniach nie jest łatwo wchodzić w nowy związek i na pewno nie należy tego robić tak z marszu, jak jeszcze ten poprzedni jest zbyt świeży (bo nie wyjdzie). Warto też szukać osoby, która ma w głowie poukładane a nie jest pustą lalką. Ja z moją Żoną najpierw się zaprzyjaźniłem, pomagała mi w trudnych chwilach, potem się zakochałem...

Życzę powodzenia i oczywiście trzymam kciuki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Temat pochodzi sprzed dwóch lat ,autor ostatni raz odezwał się pół roku temu, nie wiadomo czy jeszcze żyje, ale to co przeczytałem poruszyło mnie trochę do tego stopnia, że chciałbym coś napisać.

@Futility Kolego, nic mądrego Ci nie powiem, bo uważam, że coś mądrego to może powiedzieć ktoś, kto rozwiązał jakieś włąsne problemy. A nawet jeżeli je rozwiązał, to każdy człowiek ma  tak różne problemy, że ta jego mądrość wynikająca z subiektywnego doświadczenia ma bardzo ograniczony zakres. Więc niczego nie zamierzam doradzać. Natomiast kilka uwag:

1). Pisałeś ,że masz zdiagnozowane PTSD. Prawdopodobnie masz raczej masz Complex PTSD. CPTSD różni się znacząco od PTSD czasem trwania traumy, czyli życiem w ciągłej traumie przez dłuższy okres czasu i daje trochę inne spektrum objawów, m.in. natężenie flashbacków.

2.) Zastanawiałeś się dlaczego pozwoliłeś znęcać się nad sobą psychicznie przez tyle czasu? Skoro to znosiłeś, to czy ona coś Ci dawała w zamian? Wierzyłeś, że Cię kocha mimo, że tak Cię traktowała ? Czasem pakujemy się w gówniane relacje, bo mamy jakieś deficyty, które w nas napieprzają i jesteśmy zdesperowani by je zaspokoić - łatwo jest wtedy innym za nie wodzić. Czasem te deficyty pochodzą aż z dziecistwa.

3). To co tu często wypisujesz to "ruminacje", natrętne myśli o wydarzeniach z przeszłości. Pisałeś tutaj też kilka razy o tym, że zabolało Cię to w jaki sposób się rozstaliście. Ale czy to logiczne? Czy zamiast tego nie powinieneś się cieszyć, że po prostu koszmar się skończył, zamiast ubolewać na to jak się rozstaliście. Odetchnąc z ulgą, że już jej nie ma, zamiast się czasem interesować jej losami? Jakbyś miał nadzieję, że ona w jakiś abstrakcyjny sposób miałaby się poprawić i przeprosić i może znowu pokochać ?

 

To nie jest logiczne. Ale paradoksalnie -  częste po związkach z ludźmi o os. narcystycznej. Bo manipulatorzy emocjonalni dają dwuznaczny przekaz, potrafią zbudować intymną więź emocjonalną, po to by potem ją wykorzystywać. Budują konfuzję i wątpliwości co do słuszności własnych emocji i odbioru rzeczywistości, które potem mózg próbuje analizować bez końca. Obczaj ten temat:

https://www.youtube.com/results?search_query=ruminating+about+narcissist+

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Autor "żyje", ale czy to dobre słowo - nie wiem. Dziękuję za Twoje zainteresowanie, @forget-me-not. Bardzo się zdziwiłem, kiedy otrzymałem powiadomienie, że ktoś udzielił się w tym temacie.


1) Nie wiem, czy to jest PTSD czy CPTSD, i prawdę powiedziawszy, to nie robi mi to w głowie żadnej różnicy. Dalej to wszystko wraca w losowych momentach, uderza jak młot w głowę lub nagła fala gorąca i się śni. Kilka dni temu budziłem się pięć razy w ciągu jednej nocy z powodu koszmarów z tą sadystką, pięć razy! Nie umiem znaleźć żadnego ukojenia ani żadnej ucieczki, bo dopada mnie to nawet we śnie. Nie codziennie, na szczęście, ale kilka razy w tygodniu, czasem raz, czasem więcej. Od jakichś dwóch lat. Wystarczająco długo, by doprowadzić człowieka do obłędu i zrujnować wszystko to, czego ten potwór nie zrobił samodzielnie.


2) Dlaczego pozwalałem się nad sobą znęcać, pytasz... cóż. Byłem naiwny i długo wierzyłem w jej wszystkie zapewnienia i obietnice. Że już nigdy nie sięgnie w moją przeszłość, że przestanie powtarzać niektóre zachowania (typu blokowanie i foch zamiast rozmowy), że będzie mnie zawsze kochać, że nigdy nie zostawi. W końcu przestałem wierzyć w ten bullshit i zrozumiałem, że jest mi z nią źle. Że lubi się na mnie wyżyć jak ma zły dzień, że na każdym kroku musi pokazywać mi że jest ode mnie lepsza (a potem rzucać bezczelne "ale przecież nie rywalizujemy"), że jak spotykamy się w grupach innych ludzi to zwykle traktuje mnie z dystansem i pogardą. Ale z nią byłem... bo wiedziałem, że bez niej będzie jeszcze gorzej. A co mi dawała w zamian? Hmm. Udawaną troskę i nieszczere słowa, na które się łapałem. I masz rację, to pochodzi z deficytów  w dzieciństwie, bo przez większość życia byłem zwyczajnie samotny, dlatego jak miałem wreszcie teoretycznie kogoś "bliskiego", to mogłem myśleć, że te czasy wreszcie minęły. Nie minęły. Okazały się tylko prologiem.


3) Nie do końca o to chodzi. Samo "rozstanie" (które nie było nawet rozstaniem, tylko rzuceniem mnie jak ostatnią szmatę) to coś, co było nagłe, szybkie i jednorazowe. Z upływem czasu to akurat mi się udało docenić i nawet teraz mnie cieszy, pisałem chyba kilka razy. Zmarnowałbym z nią życie, gdyby nie uhonorowała mnie w taki sposób jedyną szczerą rzeczą, na jaką było ją kiedykolwiek stać. Tak na stratę poszło niby "tylko" 5 lat. Ale problem w tym, że koszmar się nie skończył, bo tak na dobrą sprawę, to on zaczął trwać dopiero PO tym zdarzeniu. Ona JEST i na dodatek jest bardziej podła, niż była kiedykolwiek. Ja nie mam nadziei, że się poprawi i wróci, bez przesady, nie chcę jej nigdy w życiu nigdzie spotkać. Wiesz w czym rzecz, w czym problem? że to TRWA! Trwa w taki sposób, że ona i jej best "psiapsi" NADAL szczują na mnie ludzi, rozpowiadają plotki, kłamstwa, wymysły i mnie w taki sposób niszczą. Tak długo. Kontaktowałem się nawet z prawnikiem w sprawie zniesławienia, tylko muszę mieć jawne dowody, a zdobycie ich nie jest takie proste i po prostu wysiadam... Słyszę od bliskich to samo co na poczatku gimnazjum, kiedy dręczyła mnie moja klasa. "Przesadzasz", "nakręcasz się", "odpuść, to im się znudzi", "żyj swoim życiem i się nie przejmuj". Przez słuchanie takich gównorad pozwalałem się ośmieszać, obrażać, poniżać i właśnie dlatego, że to się powtarza, teraz MUSZĘ jakoś obronić się sam, bo nikt nie kwapi się do żadnej pomocy. Żadnej oprócz "idź na terapię". i co to da? Terapeuta poruszy świat i sprawi, że zostawią mnie w spokoju? Że wreszcie poniosą karę za swoje czyny? Nie, nie zrobi żadnej z tych rzeczy.


A co do reszty rzeczy, o które nikt nie pytał, a które ciążą mi w głowie i których nie mam komu powiedzieć to opowiem Wam. Zawsze to lepiej, niż dusić w sobie. Część jest związana z tym, co opowiadalem użytowniczce @Dalja nieco wyżej. Wreszcie udało mi się rozwikłać tę zagadkę, czemu super-miła znajoma sprzed lat stała się mi wroga, i zrozumieć w czym rzecz. Chyba się domyślacie, prawda? Bingo, i ją ten potwór na mnie nabuntował. I ten akurat przypadek zabolał mnie najbardziej. To też dosyć ciekawa historia... Kiedy poznałem tę dziewczynę, kiedy pierwszy raz na nią spojrzałem, poczułem takie dziwne "coś" w sobie, taką dziwną, nie wiem, miłość? Taką inną od wszystkich. Jakbym zrozumiał, że to jest TA na którą czekałem całe życie. W jednej sekundzie. Ale byłem w związku z potworem - kiedy ten jeszcze nie pokazał za bardzo "ząbków" - i stwierdziłem że nie, nie można tak, tak się nie robi. Nie zostawia się jednej osoby dla drugiej z powodu byle zauroczenia. Więc zapomniałem, i starałem skupiać na tym, z kim jestem teraz. I kochać tą, która jest przy mnie, a nie tą, która mi raz w oko wpadła. I to właśnie moje zasady i chęć bycia fair sprowadziły na mnie teraz klęskę... Bo gdybym dawno temu, te 7 lat temu jak się poznaliśmy, uciekł z relacji i związał z tamtą dziewczyną, to moje życie teraz mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Nie wiem czy lepiej. Ale, szczerze powiem, zaryzykowałbym i tak. W każdym razie, po tych 7 latach uczucie do niej mi nie przeszło i chyba możecie sobie wyobrazić jak wielkim aktem sku********a było nabuntowanie na mnie akurat TEJ jednej osoby. Od tego momentu, równia pochyła zamieniła się w przepaść, bo na takie rąbnięcie poniżej pasa ani nie byłem gotowy, ani się go nie spodziewałem. Wtedy zrozumiałem, że ten potwór jest jeszcze gorszy, niż to sobie wyobrażałem.


Próbowałem nawiązywać inne relacje, robić coś ze sobą, walczyć, starać się żyć, być szczęśliwy, szukać czegoś nowego, nowych pasji, zainteresowań, czegokolwiek. Przez tyle czasu bez żadnych rezultatów. Jestem całkowicie bezbronny na to, co ona odstawia, jestem jak poduszeczka która tak sobie leży, a ona od czasu do czasu podchodzi do niej i daje nowym ludziom nowe igły, które można we mnie wbić. I wreszcie się poddałem, bo brakło mi sił i wsparcia, motywacji, chęci, energii. Nawet mój doktor - pod którego opieką jestem już ok 10 lat- powiedział, że nie wyobraża sobie, co muszę teraz czuć i jak wiele bólu w sobie noszę. I pierwszy i jedyny raz... powiedział, że nie umie mi pomóc i że pomoże tu albo terapia albo cud. I że nie może mi zwiększyć dawki leków, bo mam już granicznie wysoką i wyższa mogłaby już być niebezpieczna dla organizmu.
I tak sobie teraz gniję pod kamieniem, piję dla ulgi, i cierpliwie czekam, aż to wszystko się wreszcie skończy, a ja odnajdę spokój. Ta Amber Heard już chyba wygrała. Dziękuję Wam wszystkim za zainteresowanie, pomoc, rady. Jesteście najlepszymi ludźmi jakich kiedykolwiek poznałem, choć niby prawie w ogóle się nie znamy... Dziękuję. Będzie mi miło, jeśli nie zostanę odtrącony i przez Was

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×