Skocz do zawartości
Nerwica.com

Powołanie...?


maniek102

Rekomendowane odpowiedzi

Kolejny ciekawy tekst dotyczący nerwicy i powołania. W imieniu wszystkich "nerwicowców" dziękuję. Ja z mojej strony chciałbym powiedzieć że nie mam już natrętnych myśli dotyczących powołania :-) nie byłem u żadnego psychologa więc nie mam dowodów że zaatakowała mnie nerwica ale z tego co przeżywałem to na pewno nie było to powołanie. Rozmawiałem z wieloma księżmi z moim proboszczem który nie dosłownie ale jakoś tak na około nakierowal mnie że to nie powołanie a raczej pokusa... Może chciał żebym sam na to wpadł i zrozumiał. Myśli o powołaniu już na szczescie nie mam , to znaczy wiecie kiedy usłyszę słowo "powolanie" gdzieś w tv czy coś to jest mały odlocik :-D ale jakoś się już tak od razu uspokajam. Od fazy "muszę być księdzem" miałem też trochę coś w stylu że jestem za mało dobry że nie będę zbawiony że Bóg się na mnie gniewa itp. ale muszę przyznać dużo się modliłem i chyba jako świadectwo moge powiedzieć że zaufałem Jezusowi. Codziennie zawierzalem mu mój dzień :-) i robię to cały czas. Nie jest łatwo ze świadomością powiedzieć "Panie niech się dzieje Twoja Wola ufam Ci" ale kiedy zrozumiałem (nie do końca bo cały czas staram się to odkrywać co sprawia mi przyjemność :-) ) że Bóg przede wszystkim mnie kocha i chce zebym był szczęśliwy jest łatwiej. Przyczyny mojej nerwicy ? Tego zamieszania? Widzialem Boga jako sędziego a zupełnie zapominałem o miłości Chrystusa. "Oddał za mnie życie to teraz muszę się jakoś odwdzięczyć zasluzyc na to inaczej mnie osądzi" teraz wiem że takie myślenie to pułapka. Boża miłość mamy za darmo i na zawsze :-) wystarczy ją przyjąć a możemy to zrobić zawsze :-) i na prawdę nie jest aż takie ważne kim jesteśmy :-) jedyne co mi przeszka jeszcze to to uczucie odrealnienia choć powoli ustaje no i oczywiście jakieś chwilowe "zalamania" choć to za duże słowo. Wszystkim borykającym się z tym problemem powołania i czytającym to forum rzecz jasna polecam spokój i zaufanie w Boża miłość bo ONA JEST NAJWAZNIEJSZA U BOGA a nie sądy czy coś :-) dziękuję wszystkim z pomoc którzy czytali i przeszli przez moje marudzenie . Wszystko wróciło praktycznie do normy :-) wierzę i modlę się głęboko że kiedyś będę myślał o tym i zastanawiał się "czemu ja tak się tego bałem... To bez sensu" już zaczynam tak myśleć :-P a i czas poświęcić więcej czasu ukochanej bo przez to marudzenie i rozmyślanie za dużo czasu straciłem zamiast jak mi Bóg przykazał KOCHAC I BYC SZZESLIWYM nerwica potrafi nam to perfekcyjnie zasłonić i odebrać .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak miło Was poczytać :105::105:

W mojej ocenie prawdopodobnie to najlepszy wątek na temat nerwicy związanej z powołaniem w internecie. 8);)

 

kamil20031998, super że Ci się udało bez leków i wypadnięcia z normalnych kolein życia. Choć po dobrych chwilach mogą przyjść gorsze i na odwrót - zawsze lepiej myśleć o tym drugim, że będzie znowu lepiej - Bóg zsyła pokusy, a potem pociechę.

 

"Panie niech się dzieje Twoja Wola ufam Ci" - zazdroszczę tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czasami aż tak dziwnie się robi to znaczy fajnie ale wiecie przez ostatni czas myślałem tylko o jednym a teraz te myśli już mnie nie atakuja już nie czuje panicznego strachu. Tylko kiedy ja chcę to mogę zacząć się zastanawiać nad powołaniem w spokoju :-) chodzi mi o to że człowiek odzyskuje kontrolę wolną wolę (która z reszta jest w powolaniu niezbędna kolejny argument za nerwica :-P ) ks. Pawlukiewicz - oglądałem polecam :-P podnosi na duchu i uświadamia że najważniejsze jest wezwanie do Świętości czyli to główne powołanie. Ponadto ks Pawlukiewicz mówi tam że jeśli ktoś zawrze związek małżeński a miał inne powołanie to (nie zacytuję dokładnie musicie sami obejrzeć ;-) ) Bóg się pod tym podpisuje i zatwierdza jak najbardziej :-) i ja też myślę że tak właśnie jest . To był mój największy strach że rozgniewam Boga a teraz taka myśl "moment... Przecież sakrament kapłaństwa i małżeństwa pochodzą od Boga... Jak mam go obrazić pełniąc Jego Wolę i żeniąc się czy przyjmujac śluby kapłańskie" człowiek w nerwicy dużo mniej widzi i rozumie :-P a co do zaufania Bogu to prawda że nie jest łatwo to zrobić ja też mam z tym czasami problemy ale walczę bo chce ufać Bogu. Swoje powołanie rozeznalem myślę po ciężkiej walce ale opłacało się bo czuję jakiś wewnętrzny spokój. Dzięki tej nerwicy zrozumiałem że Bóg przede wszystkim nas kocha. Może ta nerwica to jest taki Jego zamysł żebyśmy przestali myśleć o nim jak o kimś okrutnym ? ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej, co do nerwicy i powołania to polecam jeszcze przeczytać tekst "Jak nie zostałam karmelitanką?" https://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2247,jak-nie-zostalam-karmelitanka.html

może wielu osobom pomóc :-)

 

Jakbym czytała o sobie jakiś czas temu! Super że Ci się poukładało i że dałeś sobie radę z nerwica :) obecnie również jestem szczęśliwa żoną i za ok 4 tygodnie urodze synka <3 Bóg kocha nas pomimo tego jak czasem mu mało ufamy! A on po prostu oczekuje od nas jakiejś decyzji i wcale ona nie musi być zagmatwana :) również dzięki temu artykulowi doszłam do pewnych wniosków w moim życiu i zawsze wracałam do niego w chwilach słabości. Nie wiem czy jest na prawdziwych wydarzeniach pisany czy nie ale wierzę że to nie przypadek że tyle osób na niego trafia i znajduje odpowiedź. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak miło Was poczytać :105::105:

W mojej ocenie prawdopodobnie to najlepszy wątek na temat nerwicy związanej z powołaniem w internecie. 8);)

 

Tak masz rację! Myślę że ten wątek wielu osobom pomógł i że żyją już w blogim spokoju :) cieszę się że na niego trafiłam w gorszym czasie i aż ciężko mi uwierzyć że praktycznie to już 3 rok leci i 1 rok bez nerwicy :D ciekawa jestem jak tam u innych watkowiczow się dzieje!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. 

Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). 

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu  "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie  wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. 

Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). 

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu  "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie  wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Paweł2000 napisał:

Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. 

Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). 

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu  "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie  wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium. 

Cześć 🙂 myślę że nie znalazłam się tu przypadkiem bo na tym temacie byłam ostatni raz w 2018 roku (jako Kasiula93) i musiałam aż założyć nowe konto bo wogole hasła nie pamiętałam! I tak leżę sobie z moim drugim już synkiem i przypomniałam sobie o tym temacie i postanowiłam zobaczyć co ja tu za głupoty pisałam 🙂

Z doświadczenia już wiem że słowo pisane wcale nie uspokaja dopóki Ty w głowie sobie tego nie ustawisz. Z perspektywy czasu bycia juz żona i mamą (nawet nie wiesz ile razy przy dzieciach myślałam o tym gdzie mi ten zakon jednak przeszkadzał - żartobliwie oczywiście :)) wiem że Pan Bóg tak nie działa że masz natrętne myśli i wg no jak nie pójdziesz do zakonu to spłynie na Ciebie tylko nieszczescie. Ja zawsze wierzyłam w przekonanie ze moim powołaniem jest bycie Żoną i Matką i dzisiaj wiem że właśnie tak miało być a nerwica od czasu ślubu poszła w totalne zapomnienie ale okazało się że przyszły inne lęki ale już bez takich objawów mocnych. Idź koniecznie do psychologa i szczerze jakby Cie jakis ksiądz usłyszał to również kazałby Ci iść do psychologa. Na księdza idą osoby które po pierwsze dadzą sobie radę i są tego 1000% pewne. Mam dużo kolegów którzy poszli do seminarium bo poczuli powołanie a nie dotrwali nawet 3 roku 🙂 a ja dzisiaj już 4 lata po nerwicy wręcz stwierdzam że zmarnowalam najlepszy czas na roztrząsanie tego tematu dzień w dzień i wiesz co? Jak wyszłam za Mąż uwaga - nic się nie stało. Powtorze NIC SIĘ NIE STAŁO. Nadal jestem blisko Pana Boga, nielezymy do Domowego Kościoła, Mamy dwójkę wspaniałych synów i może nie idealne życie, własne problemy ale czujemy ze Bóg nam blogoslawi i jesteśmy tu gdzie mielismy być 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję. Podniosło mnie na duchu jak przeczytałem wasze wpisy, zwłaszcza @TamtaKasiula93

Ale te myśli o seminarium są natrętne i niechciane, a ja naprawdę nie chce iść do tego seminarium. Myślicie, że psycholog naprawdę pomoże i tych paraliżujących myśli już nie będzie? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę że warto poszukać pomocy psychologa, bo wygląda że te natrętne myśli nie pójdą od tak :( Nerwica potrzebuje terapii, bo chodzi o zmiane myslenia inaczej sama nie minie.

Na pocieszenie powiem ci że z seminarium wypada dużo chłopaków. Samo przygotowanie trwa kilka lat i rezygnują mimo że byli pewni że chcieli. U mnie w prafaii jest postulat i jednego roku było kilkunastu młodych - po roku zostało max trzech!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Paweł2000 napisał:

Dziękuję. Podniosło mnie na duchu jak przeczytałem wasze wpisy, zwłaszcza @TamtaKasiula93

Ale te myśli o seminarium są natrętne i niechciane, a ja naprawdę nie chce iść do tego seminarium. Myślicie, że psycholog naprawdę pomoże i tych paraliżujących myśli już nie będzie? 

No są natrętne i w tym problem... Zwłaszcza jak dochodzą myśli samobójcze czy objawy somatyczne to nie ma co czekać...i nie - myśli ot tak nie miną. Ty musisz jakoś się z nimi pogodzić, że są, że teraz taki masz czas ale ze to tylko myśli. I psycholog w tym pomóże. Mi minely po kilku latach a może z pomocą psychologa minelyby szybciej 🙂 ale ważne żeby był rzeczywiście dobry a nie jakiś pierwszy lepszy 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 21.02.2021 o 18:55, Paweł2000 napisał:

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem".

 

Przez takie gadanie niejedna osoba już miała natręctwa. Takie zdarzenie nijak się ma do Twojego powołania. To Ty je rozpoznajesz, a nie osoby z zewnątrz, które kierują się swoim widzi mi się, pozorami, skojarzeniami i schematami. Nigdy nie słyszałam, że w rozpoznawaniu swojego powołania należy się kierować uwagami księdza, babci, sąsiadki, cioci. Należy rozpoznawać własne chęci, pragnienia, talenty i możliwości.Tak jak pisałam wcześniej, powołanie jest jak wybór  kierunku studiów czy wybór zawodu, jeśli przypadkowa osoba Ci powie "idź na fizykę" lub "zapisz się na balet", a Ty nie masz na to chęci, to chyba nie jest specjalnie cenne i wiążące dla Ciebie, co ona powiedziała? I jeśli nie masz zdolności ani zainteresowań matematycznych, to nie pójdziesz studiować matematyki dlatego, że np. miałeś sen, w którym zmarła prababcia tak Ci kazała. Do kwestii zostania księdzem należy podchodzić tak jak do każdego innego wyboru, czyli żeby nim zostać muszą się pojawić takie chęci, pragnienia, poczucie sensu z tym związane, poczucie, że byłoby się na właściwym miejscu, że ma się do tego jakieś predyspozycje. Tylko że w tym wypadku wokół słowa "powołanie" narosły jakieś mity, które wprowadzają poczucie determinizmu, jakby to powołanie bardziej niż inne odbywało się na zewnątrz człowieka, w jakiś magiczny sposób, a człowiek dostawał tylko wyrok i nakaz egzekucji. Gdyby ludzie tak samo traktowali powołanie do małżeństwa, to ktoś by mógł mieć np. pomysł, że jakaś dziewczyna powinna zostać jego żoną, bo akurat siedziała przed nim w kościele, kiedy było czytanie o małżeństwie. Absurdalne.

To co przeżywasz nie ma nic wspólnego z powołaniem, wpadłeś w magiczne, deterministyczne myślenie, które wywołuje u Ciebie ciężką nerwicę.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, czy ktoś to jeszcze przeczyta, ale musze to z siebie wyrzucić.

Od 2019 roku myslę, że mam nerwicę natręctw. Zaczęło się od wkręcania sobie, że jestem homoseksualna, później były inne natręctwa, typu wmawianie sobie chorób i czytanie o nich całymi dniami, albo strach przed schizofrenią i tym, że stracę nad sobą kontrolę. Za każdym razem jednak te myśli po jakimś czasie ustawały. Niecałe pół roku temu jednak pojawiła się myśl, które w ogóle nie daje mi spokoju i odebrała mi wszystkie chęci do życia. Mianowicie miałam w szkole lekcję religii i ksiądz mówił o powołaniu do zakonu i do seminarium i coś mnie uderzyło nagle, że to chyba o mnie etc. No i od tego czasu te myśli zaprzątają mi głowę, przez pierwszy miesiąc w ogóle nie dawały mi żyć, cały czas tylko siedziałam i myślałam, że muszę iść do zakonu, czytałam o powołaniu i non stop przy tym odczuwałam taki straszny stres i niepokój, "uświadomiłam" sobie, że jak nie pójdę do zakonu to zmarnuję sobie życie i będzie ono bez sensu. Codziennie moją pierwszą myslą po wstaniu z łóżka jest to, że muszę iść do zakonu i że mam takie powołanie. W dodatku naczytałam się różnych świadectw sióstr i wszystkie z nich mówiły, że na początku nie chciały, ale potem uległy temu i są szczęsliwe... Nie wiem co o tym mam mysleć. Mam wrażenie, że nawet jak przestanę myśleć o zakonie, to te myśli i tak mnie dogonią i w końcu ulegnę i pójdę do zakonu. Czasem już serio mam wrażenie, że jak wybiorę jakąś inną drogę, to moje życie będzie straszne i będę niespełniona. W dodatku przez to czytanie o wierze i powołaniu już sobie tak pomieszałam w głowie, że nie umiem myśleć o niczym innym i jeszcze doszło do tego wszystkiego wrażenie, że przecież ten zakon to pewnie wola Boża i jak zrobię inaczej, to On będzie zaiwedziony i ja też będę smutna. To mi nie daje normalnie żyć. Dodam, że mam niespełna 19 lat i nie mam potrzeby bycia w związku, nie kręci mnie to póki co, do momentu tej feralnej lekcji religii o powołaniu podobało mi się to, że jestem singielką i jestem w zasadzie wolna. No ale potem sobie pomyślałam, że skoro teraz nie planuje małżeństwa i nie ciągnie mnie do związku i nie widzę takiej potrzeby, to może powinnam iśc do tego zakonu i że to jest znak, żeby pójść do zakonu. Nie wiem już co mam myśleć, czy to nerwica czy powołanie. Za niedługo mam maturę, a zamiast się uczyć, to z nerwów nie jestem w stanie funkcjonowac przez ten cały zakon...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć wszystkim. 

Zacznę od tego, że mam 18 lat i od zeszłego roku już dużo nacierpiałem się przez zaburzoną religijność, błędną naukę i właśnie szczególnie temat powołania niszczył mnie najbardziej. Szczególnie pomogły mi konferencje "Patologia duchowości" ks. Krzysztofa Grzywocza oraz Monika i Marcin Gajdowie, psychoterapeuci chrześcijańscy, prowadzący również kanał na YouTube "Fundacja Theosis". Natrafiłem u nich na cykl o "Wygaszaniu ego", który pozwolił mi spojrzeć na siebie zupełnie inaczej, obserwując siebie z boku. Wnoszą bardzo dużo, ja sam czułem przedziwną wolność przy słuchaniu pierwszego odcinka z ww. serii. Wszystkim bardzo polecam. Nie wprost o powołaniu, a o duchowości.

 

Przeszedłem dużo. Zaczęło się rok temu przed wielkim postem, ale on sam wszystko rozniecał, kiedy zewsząd słuchałem o "wyrzeczeniu się siebie", "braniu krzyża". A znałem wtedy pewną dziewczyną, byliśmy ku sobie, lecz przy pewnej sytuacji naszła mnie myśl, że Bóg chce mnie księdzem, a ja muszę zakończyć z nią relację. W skrócie, były to okropne dni, bez życia, skupione na jednym. Nie chciałem takiego Boga, który ma mi mówić co mam robić, wbrew mnie. Wszędzie, na każdym kroku, w każdym miejscu Biblii, z ambony, byłem oskarżany o niewierność Bogu. W święta wielkanocne, gdy byłem unieruchomiony w domu chorobą i tylko leżałem w łóżku, miałem dużo czasu na bycie sam ze sobą i myśli się uspokajały, już rozważałem, że w sumie to mógłbym zostać tym księdzem, to nie takie złe skoro ma dać mi największe spełnienie, bo tak słyszałem wtedy o "powołaniu, które Bóg nam wyznaczył" a my mamy je w przedziwny sposób "odkryć " i za nim pójść. Dzisiaj jest mi daleko do tej myśli. Przemówiło do mnie, szczególnie przy tym co u mnie aktualnie, przeczytane tutaj na forum słowa "sama nie wiem czy to powołanie to powołanie jest czymś co trzeba w sobie odkryć czy to też może jakaś sytuacja życiowa, która nas dotyka albo jakaś szansa jaką dostajemy od życia".

Tak też powiedział mi ksiądz, z którym spotkałem się poza wyzdrowieniu. Żebym spojrzał na powołanie jako to, co aktualnie mnie dotyka, by to co mam robić - robić dobrze,  a jeżeli chodzi o powołanie to stanu, to to po prostu przyjdzie mi naturalnie. I kontekście wolności drogi życiowej zaintrygowała mnie też odpowiedź kardynała Krajewskiego na to, jak odkrywał powołanie. Odpowiedział tylko "Nie odkrywałem, po prostu poszedłem do seminarium i zostałem księdzem". I teraz wydaje mi się, że naprawdę nie ma co o tym myśleć, bo o powołaniu każdy kogo zapytamy może powiedzieć coś innego; w tej swojej wewnętrznej sprzeczności najbardziej przemawia do mnie losować przypadków, brak żadnego planu, życie jako nasze własne dzieło. Choć czasami trudno wierzyc, że coś był przypadkiem, a niby też jest coś  nazywanego "bożą opatrznością" i niby Bóg jakoś prowadzi. Ale jak? 

Wtedy, na rozmowie z księdzem, czułem się jak u psuchoterapeuty, choć nigdy u takiego nie byłem. Czułe tłumaczył mi wszystko, co źle rozumiałem, prostował, rozwiał moje rozumienia "haseł" o wyrzeczeniu, uprzedził przed interpretowaniem pod siebie(autosugestia), szczególnie przy czytaniu Biblii. Opuściłem go wdzięczny jak nigdy nikomu, ale coś musiało oczywiście pozostać. W tamtym roku, znów po dniach bez życia, skupionych wokół " rozeznawania woli bożej " i "odkrywania powołania" , spotkałem się z nim po raz drugi i w większości czule powtórzył tamto, co ostatniego razu. Jednak jestem stale wrażliwy na słowo "powołanie". A z dziewczyną, wokół której to się kręciło, straciłem kontakt. 

Miałem spokój. Na początku tego roku trafiłem na ww. ks. Grzywocza i p. Gajdów, co zapoczątkowało dużo zawiłości w moim życiu duchowym.  Zauważyłem go i wyszedłem ze skrupulantyzmu, zaczął zmieniać mi się sposób modlitwy, pojmowanie Boga, co trwa do teraz. 

Niedawno poznałem nową dziewczynę, jaką nie sądziłem że mogę kiedykolwiek spotkać (nie zakochałem się, znam to uczucie, jestem przy zmysłach i myślę obiektywnie 🙂:P )Poznaliśmy się na rekolekcjach w naszej formacji, których tematem była rola w Kościele, powołanie, i wiedziałem że mogą one rozbudzić coś co już długo trzymałem w półśnie. 

Tym razem jestem w innej sytuacji. Przyglądając się naprawdę ewangelicznym księżom myśl i kapłaństwie zaczęła przychodzić jako zachęcająca. To, by przedstawiać wiarę prawdziwą, pomagać ludziom w tym co ja sam przeszedłem, być najbliżej tego co najważniejsze.  Jednocześnie nasze, moje i tej dziewczyny spotkanie było czymś niesamowitym, bo od razu przypadliśmy sobie do gustu swoim podobieństwem do siebie. 

Sprzeczność. Znów były ciężkie dni, wyrzucanie Bogu, że mnie męczy, nie daje mi żyć. Znów myśli samobojcze, myśli że krzywdzę-zasmucam bliskich, bo chodzę zachmurzony nie zgadzając się na to wewnętrzne wołanie, a zgoda dałaby mi spokój. 

Teraz sprawa wygląda tak: czuję w sobie pragnienie kapłaństwa, którego nie chcę (pragnienia) i najchętniej bym zmienił jego obiekt. Żyję w napięciu, poruszam się w nim i jestem. Znów przedwczoraj po spotkaniu z nią miałem przeświadczenie o konieczności zakończenia tej relacji, bo rozprasza mnie w moim "prawdziwym"pragnieniu.  Będąc z nią, ciągle o tym myślę, choć czuję się przy niej jak przy nikim, mam przestrzeń na bycie sobą jak przy nikim, rozumiemy się we wszystkim i jesteśmy bardzo do siebie podobni. Ona odbiera to tak samo. Mimo tego nie zrobiłoby mi problemu, gdyby zniknęła z mojego życia. Nie wiem czy to dobrze, po prostu brak przywiązania. Ale jest wola. Mamy wolę, być iść razem, bo takiej szansie jaka nas spotkała trudno odpuścić, ale ja nie czuję tego całym sobą. I czy w ogóle muszę czuć? Czuć jakiś konkretne spełnienie, pewność, że to jest moje miejsce, moja droga? 

Czy nie oszukuję siebie? Chciałbym usłyszeć, że nie. A coś mi mówi, że oszukuję.

Tu jeszcze przypominają mi się słowa innego księdza, że miał dziewczynę, było mu dobrze, ale czuł że to nie to, że chce czegoś innego. Czy miałbym czuć tak samo, będąc z nią? Czy opierać się na "czuciu", zupełnie od nas niezależnym? Czy miałbym z nią iść, czując, że zdradzam siebie?

 

Ostatnio żyję tylko tym. Znów, jak kiedyś, dużo czytam o powołaniu. A forum znalazłem wpisując w wyszukiwarkę "powołanie nerwica". Czy jeżeli myślę, że coś jest nie tak, to już jest to znak? 

Czy może moja sytuacja jest wyjątkowa? Tak to pewnie wielu myślało... 

 

 

 

 

 

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie czuję potrzeby tej relacji. Nie jestem chorobliwie przywiązany. Ale chcę być dla niej, chcę coś tworzyć, choć widzę w sobie niechęć do angażowania się, myśląc że i tak przemówi do mnie w tym czasie kapłaństwo, że zranię ją, będę musiał opuścić, bo "mam" takie a nie inne pragnienie. Niechęć, bo boję się odpowiedzialności. A gdy już wybiorę, to nie chcę zawracać, nie chcę choćbym nie umiał nie nazwrócic,  choćbym czuł się nie wiadomo jak źle z tym co robię, bardzo nie na swoim miejscu i zdradzający siebie - a takie mam scenariusze. 

Edytowane przez Darek391
Doprecyzowanie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Darek391 napisał:

 A gdy już wybiorę, to nie chcę zawracać

No wlasnie, nie chcesz. Ale moze bedziesz musial. Nie wiadomo jak sie rozwinie sytuacja zyciowa albo jaka droge dla nas Bog przewidzi. 

Racjonalnie myslac, ja bym sprobowala tak jak ten ksiadz, miej dziewczyne, poznaj takie zycie, wtedy serce ci podpowie czy tego chcesz czy nie. Choc nawet jak zostaniesz kaplanem, i tak nie wiadomo czy pozniej nie wystapisz. Mielismy kiedys takiego ojca (zakon), mlody po 30, przystojny, mowil ladne i skladne kazania, z serca, pelne pasji. No i przeniesli go do zakonu na podkarpaciu gdzies, malusia parafia na totalnym odludziu. On i drugi stary ksiadz. No i nie wytrzymal takiej izolacji psychicznie, i wystapil. Kto by pomyslal, ze z takiego powodu? Wiec nie skupiaj sie na analizowaniu 🙂 jak Bog bedzie ciebie chcial to predzej czy pozniej tam trafisz!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 1.09.2022 o 06:46, Dalja napisał(a):

jak Bog bedzie ciebie chcial to predzej czy pozniej tam trafisz!

Są to najgorsze słowa jakie można powiedzieć osobie w moim położeniu 🙂

 

Post pisałem 1 września 2022, dzisiaj mam 29 lipca 2023. 

WE wrześniu zacząłem chodzić do psychoterapeuty. To było dla mnie podźwignięcie w tych depresyjnych myślach, bo zrozumiałem w końcu, że tu chodzi o tematyki psychiki. 

Ostatki raz spotkałem się z lekarzem na początku stycznia, czując że mnie bardzo męczy ta psychoterapia - nie było idealnie - ale też z tego że myślałem, że jest już w miarę lepiej, że myśli tak mnie nie nachodzą. No i chwilę po tym znowu wpadłem w dół, znowu myśli mną szarpały, czułem się ciągle jakby utrzymywane "z tyłu" myśli o kapłaństwie były bombą, która w końcu w pewnym momencie wybuchnie i pożre mnie całkowicie, że zakończę relację z dziewczyną. Z nią już w październiku się "zeszliśmy" z powrotem, jako "para", pomimo ciągłych wątpliwości - ale nadziei w psychoterapii. 

W końcu, po jednak ciężkim czasie bez psychoterapii, po styczniu, lutym, nadszedł marzec. 

Na pewnym forum dotyczącym naszego tematu ZNALAZŁEM ODPOWIEDŹ na wszystkie nasze bóle i strachy. 

Moi drodzy, to co nas dotyczy, to 

ROCD - relationship obsessive-compulsive disorder. Relacyjne zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne. Nerwica, zaburzenie lękowe.

Poczytajcie proszę coś o tym, a może przeczytacie o sobie ;)

https://ocdla.com/relationship-ocd-rocd-test

Problem tkwi w tym, że po przeczytaniu tego i nawet dopasowaniu wszystkich objawów do siebie, prawdopodobnie nie uwierzysz, że to dotyczy ciebie, bo będziesz myślał, myślała że problem nadal tkwi jednak w tobie i że może to jednak Bóg się posługuje zaburzeniem do "zaprowadzenia" cię do zakonu... Moim zdaniem Miłość nie znęcałaby się psychicznie na ludziach, by dopiąć swego. 

Ze mną było tak, że z trudem, i jakoś wbrew myślom, podjąłem decyzję, że uwierzę - uwierzę, że to nie ja, tylko pewne tak zwane ROCD.

I moi kochani, nie uwierzycie, co się stało! W tamtych dniach, po tym wyborze, po raz pierwszy od dwóch lat rozmyślałem o tematach, KTÓRE MNIE FASCYNUJĄ, z fascynacją, czerpaniem z tego radości, BEZ LĘKU! To był przełom. 

Do teraz różne myśli przychodzą mi do głowy, ale ciągle coraz bardziej znam strategię ich działania i strategię, jak ja mam wobec nich działać, jednak od marca nastąpiła OGROMNA zmiana i poprawa, jakiej się nigdy nie spodziewałem. 

 

Polecam Wam kanały na Youtube:

Awaken Into Love

OCD Recovery

Są też na Facebooku. W mega merytoryczny i porządny sposób prowadzący, którzy przeszli przez to co My, pomagają teraz nam z tego wychodzić. 

Poza nimi polecam wam kanał Fundacja Theosis, który też może być dla was miłą przygodą w wędrówce ku duchowości ;)

 

Jak coś, to piszcie. 

 

Z czułością, 

🙂

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×