Skocz do zawartości
Nerwica.com

OCD, bezrobocie, związek, zazdrość, depresja, kryzys.


Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie. Moja historia, zapewne tak samo jak i wielu z Was jest długa i skomplikowana więc dołożę wszelkich starań żeby ją maksymalnie streścić i żeby była w miarę zrozumiała. 

Jestem mężczyzną, mam 32 lata i jestem w związku. Moja partnerka jest ode mnie sporo starsza, ma także prawie dorosłe dziecko. 4 lata temu przeszedłem pierwszy poważny kryzys w swoim życiu. Rozstałem się po wielu latach związku, który był toksyczny dla obu stron. Była zdrada, nie z mojej strony. Wtedy pierwszy raz zetknąłem się z SSRI, które wyciągnęły mnie z mega bagna. Wtedy rozpoczął się bardzo intensywny w pozytywnym sensie okres. Pierwszy raz w życiu poczułem, że żyję. Poznawałem ludzi, imprezowałem, spotykałem się z kobietami, wszystko stało się proste kiedy byłem sam. Rok później po wielu już przygodach bez zobowiązań uznałem, że jestem gotów się zaangażować. Poznałem kogoś na kogo chciałem się otworzyć. Nie chciałem niczego rozgrywać więc oczarowany pierwszymi wspólnymi nocami myślałem, że spotkałem miłość swojego życia. Niestety w dalszej perspektywie spotkałem się z chłodem i odrzuceniem, z którym kompletnie nie umiałem sobie poradzić. To była bardzo krótka znajomość, w miedzyczasie odstawiłem SSRI i doznałem tramy porównywalnej z rozstaniem po wieloletnim związku. Nie umiałem się otrząsnąć. Wtedy trafiłem na terapię i usłyszałem diagnozę OCD. Znowu leki pomogły mi się z tego wydostać. W tym momencie tempa zaczęła nabierać relacja z moją obecną partnerką. Relacja ta była pokłosiem mojego chulaszczego życia, w którym czułem, że mogę przenosić góry co z resztą niemalże miało miejsce. Uwodziłem kobiety z ogromną łatwością co strasznie mnie dowartosciowywało . Nie brałem jednak pod uwagę angażowania się w relację z kimś kto ma męża. Wiecie. Bawiłem się. Jednak moja (wtedy jeszcze nie) partnerka była jedyną osobą, która podczas najgorszych momentów z moimi obsesjami związanymi z uwaga - inną kobietą - była przy mnie. Całe jej zaangażowanie w moją osobę sprawiło, że zacząłem ją dostrzegać. Generalnie nie oceniajcie jej źle. Jej małżeństwo umarło już dawno. W końcu okazało się, że mąż ją zdradza, rozpoczął się proces rozwodowy a nasza relacja rozwijała się w najlepsze. Po wielu miesiącach znajomości i otrząśnięciu się z poprzednich emocji uznałem, że jest mi tak dobrze z nią, że pomimo różnicy wieku chcę spróbować. W pewnym momencie czułem się tak dobrze, że postanowiłem rzucić pracę. Zawsze czułem się lepszy od wszystkich i stworzony do wyższych celów pomimo, że tych celów nie widziałem nigdy na horyzoncie ani nie potrafiłem ich w żaden sposób sprecyzować. Po 3 miesiącach okresu wypowiedzenia zostałem bez pracy. Na wierzch zaczęły wychodzić nowe aspekty mojej zaburzonej osobowości. Miałem nieokreśloną blokadę przed wszystkimi czynnościami związanymi z poszukiwaniem pracy. Kilka miesięcy zajęło mi przepracowywanie tego na terapii. Kiedy w końcu się przełamałem wytrzymałem miesiąc. Nie byłem w stanie znieść obecności szefa w biurze. Wyszły kolejne rzeczy. Strach przed oceną, przyszedł kolejny kryzys. Standardowo lęk, napięcie, natrętne myśli, bezsenność, zerowa samoocena. Zwolniłem się. W tym czasie od około 6 miesięcy nie brałem leków. Do tego momentu radziłem sobie nieźle. Zacząłem też dostrzegać problemy z kontrolowaniem ćpania. Nie było to codziennie, ale zioło zagościło na stałe w moim życiu. Zaczęło do mnie docierać, że chyba pogłębia moje rozstrojenie emocjonalne. Wcześniej po prostu to wypierałem. Wiecie, nikt mi nic nie mówił, sam to ogarnąłem w porę.  Tak czy siak kolejne tygodnie mijały mi na walce o siebie, terapii, ale nadal bez leków. Czynności zastępcze na zmianę z pracą nad sobą i poszukiwaniem sensu życia przeplatały się ze związkiem który układał się bardzo dobrze. Moja partnerka bezwarunkowo wspiera mnie od samego początku. Mnie aż ciężko w to uwierzyć, wiecie - ta ciągła rozkmina - jak można kochać kogoś takiego jak ja ? Gdzie jeszcze 2 lata wcześniej czułem się mistrzem świata. Moja samoocena dość mocno zaczęła lecieć w dół albo jak dzisiaj na to patrzę, zawsze była niska a ja leciałem na trybie narcyz. Fakt, że od samego początku w pewnym sensie ostrzegałem ją przed sobą i mówiłem, że bywa różnie więc no nie obiecywałem cudów. I teraz zmierzając do sedna - mój aktualny kryzys rozpoczął się w wakacje tego roku. Jej były mąż dwa razy wparował do domu, w którym przebywałem z nią a który był nadal przedmiotem, że tak powiem procesów notarialnych. Gość po prostu sobie nie radził i ponosiły go emocje. Miał do mnie problem, groził mi i robił awantury. Generalnie w ostatnich latach ich małżeństwa było tam sporo emocji, przemocy takiej bardziej psychicznej niż fizycznej, ale rozwalanie mebli też się zdarzyło. Pamiętając krzywdy jakie wyrządził mojej partnerce poczułem się w obowiązku obronić ją przed nim i zrobić tak żeby gość raz na zawsze się uspokoił. Wyszedłem z domu i wezwałem policję. Kiedy wróciłem gość jescze przez 5 minut darł po mnie ryja i mi groził co nagrałem na telefon. Na drugi dzień skruszony dzwonił do mojej partnerki i obiecywał, że to się już nie powtórzy. Ponieważ w planach był patchwork to po wielu namowach ze strony mojej partnerki postanowiłem gościowi jeszcze nie robić koło dupy. Kilka dni później włamał się do domu w totalnym amoku i jakimś cudem udało się go okiełznać. Standardowo wykrzykiwał, że mnie zabije. Tym razem postanowiłem się już nie szczypać. Po przyjeździe policji dogadałem się, że chcę złożyć zeznania, że mam nagranie itd. W trakcie drogi na komisariat moja partnerka poprosiła mnie żebym się wrócił. Okazało się, że jej były mąż zalewając się łzami błagał ją na kolanach żeby odwiodła mnie od mojej decyzji. Byłem w szoku. Kiedy wzywałem policję dałbym sobie obie ręce uciąć, że ona chce tego samego, że gość jest niebezpieczny i że trzeba zrobić z nim porządek. Tymczasem po wcześniejszych deklaracjach ona uległa jemu. (staż ich małżeństwa to jakies 15 lat) a ja jej. Nie pojechalem na komisariat, ale poczułem się oszukany.  Miałem ochotę powiedzieć jej że albo on albo ja. Pojechałem do domu, ale jeszcze tego samego dnia jej wybaczyłem. Kilka dni później się oświadczyłem ponieważ planowałem to już od dawna. Chciałem przejść nad tym do porządku dziennego, zrozumieć to, że ona jest w ciężkiej sytuacji, że musi walczyć o dom dla syna i że pogubiła się w emocjach. Ale wszystko wskazywało na to, że nie do końca jestem w stanie to udźwignąć. Stopniowo z każdym dniem zacząłem zmieniać do niej podejscie. Zaczalem sie odsuwac pomimo, ze starałem się robić dobrą minę do złej gry. Stałem się podejrzliwy, zacząłem być zazdrosny i zaborczy. Wróciły objawy, które towarzyszyły mi zawsze kiedy na poważnie się zaangażowałem. Z tym, że w tym przypadku byłem zaangażowany od dawna a do tej pory to była najbardziej zdrowa relacja jaką udało mi się w życiu nawiązać. Miałem totalne poczucie bezpieczeństwa, zero kontroli i kompletna swoboda. Wiecie było takie flow, które sprawia, że związek jest po prostu 10/10. Nagle weszła znowu toksyna. Po paru awanturach które wywołalem zacząłem uświadamiać sobie, że to nie ja, że to objawy i że znam to dobrze więc nie mogę się temu poddać. W międzyczasie ogarnąłem mega dobrą pracę. Byłem podjarany ale jednocześnie sytaucja z moją partnerką zaczęła mnie coraz mocniej dobijać. Nie mogłem spać spokojnie w tym domu bo miałem ogromne lęki. Ciągle wydawało mi się, że ktoś za chwilę wejdzie i nas pozabija. Dosłownie zespół stresu pourazowego. Bezsenność, lęk wolnopłynący, milion myśli, paranoje. Gwoździem do trumny była rozmowa o byłych partnerach mojej partnerki. Coś mi się standardowo nie spodobało w jej przeszłości i pozamiatało mnie to całkiem. Dodam, że zazdrość o przeszłość też już przerabiałem w swoim życiu więc starałem się do tego wszystkiego zdystansować i zacząłem znowu intensywnie chodzić na terapię. Tam usłyszałem, że zostałem zraniony w sytuacji w której moja partnerka obroniła swojego byłego męża. Że moje objawy to słumiona złość i że powinienem to przeboleć, zerwać z nią kontakt i dać się wyszaleć emocjom. Nie chciałem o tym słyszeć ponieważ jakakolwiek próba zrobienia sobie przerwy kończyła się jeszcze większą depresją. W pracy nie dałem rady. Poszedłem na l4, moje objawy przybierały na sile, kompletnie przestałem sobie ze sobą radzić. W końcu postanowiłem wrócić do SSRI, które po raz kolejny stawiają mnie na nogi. Nie rozwiązują jednak one za mnie problemów, które się nawarstwiają z każdym dniem. Całymi dniami rozmyślam, analizuje cały nasz związek, porównuje się do byłego męża, od którego zawsze czułem się lepszy aż do teraz. Czytam o zaburzeniach osobowości i szukam rozwiązania w necie. Czuje się jak totalne gówno a moja relacja przypomina teraz robienie dobrej miny do zlej gry. Wiem, że problem jest we mnie więc nie wyładowuje się na partnerce choć potrafię zmienić do niej stosunek z minuty na minutę. Zacząłem dostrzegać mnóstwo podobieństw do wielu zaburzeń osobowości aż w koncu praktycznie uwierzyłem w to, że mam borderline. Odwiedziłem nowego terapeute, który uznał, że taka diagnoze nalezy brac pod uwagę. Wskazywały by na to problemy z określeniem tożsamości, problemy z bliskimi relacjami czy problemy z testowaniem rzeczywistości. Jedna terapeutka twierdzi, że nie mam borderline i że to bardziej moja partnerka ma i że to jej wina a ja mam traume i mam uwolnic emocje a drugi twierdzi, że to normalne rzeczy po rozwodzie i w sumie to nie powinienem się wtrącać. Ja jestem kompletnie zagubiony, nie wiem co czuje, nie wiem jak mam sie zachowywac, ciagle wszystko analizuje, wszedzie widze zagrozenie, przestalem wierzyc w jej milosc do mnie, siedze w domu i sie nad soba uzalam. Ostatnio ssri troche mnie zaktywizowaly, dawno temu odstawilem wszystkie uzywki, zdrowo sie odzywiam i wrocilem do treningow, malymi krokami probuje spowrotem wrocic do zycia, ale czuje ze nie potrafie sam tego udzwignac, dodatkowo kazdy mowi cos innego co tez mi nie pomaga. Rozwazam oddzial dzienny. Czekam na konsultacje ale to dopiero w styczniu. Jestem na l4 jeszcze caly grudzien. Ogolnie w zyciu nie potrafie realizowac sie w swojej pasji, wlasciwie to nawet nie wiem co bym chcial robic, zaczynalem 2 kierunki studiow, żadnego nie skonczylem. Problemy ze snem mam mniej wiecej od 15 roku zycia. Zaburzenia emocjonalne wszelkiej masci tez mniej wiecej od wtedy. Rodzice ignorowali moje problemy. Matka byla nadopiekuncza a ojciec mial wyjebane. Bardzo czesto sie klocili i nie potrafili ze soba normalnie rozmawiac. Oczywiscie duze wymagania i dewaluacja moich zainteresowan. Ja cale zycie bylem mega wrazliwy, niesmialy, ale mialem mase znajomych. Sory za ten dlugi i chaotyczny wpis, ale z koncentracja tez mam niemale probemy w tym stanie. Moze komus starczy cierpliwosci i przeczyta do konca za co z gory dziekuje. Moze tez ktos napisze cos madrego, tez sie nie pogniewam... 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×