Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy można się nie nadawać do terapii?


Evia

Rekomendowane odpowiedzi

6 godzin temu, Wielki Selfini napisał:

Terapeutom często dany pacjent może nie odpowiadać i to może być prawdziwy powód. Jeżeli powiedział że nie jest gotowa na zmianę to powinien to bardzo mocno wytłumaczyć. 

Najgorsze, że to czasem też idzie w drugą stronę, tzn. terapeuta może wszystko. Jeżeli ma kaprys może uznać, że nie chce pracować z tym pacjentem, a z drugiej strony jeżeli nawet ma wątpliwości czy ma siłę, nie mówiąc już o kompetencjach podejmuje się pracy z pacjentem np. jako wyzwaniem dla siebie, a dodatkowe pieniądze są tu tylko atutem.

Moim zdaniem jeżeli zakłada się "gotowość" do psychoterapii, to taka forma kontaktu za pieniądze czy jak to nazwać w ogóle nie powinna być nazywana leczeniem, ewentualnie przedstawiana jako "rozwój osobowości" itp. W przeważającej mierze na psychoterapię kieruje się ludzi, którzy bądź co bądź mają zez sobą duże problemy np. depresję, zaburzenia odżywiania, zaburzenia osobowości i nie koniecznie muszą wykazywać pełną gotowość do tego przedsięwzięcia, mogą chcieć tego spróbować jako jedynej metody właśnie leczenia, którą im się obecnie podsuwa, po prostu nie ma alternatywy, które środowiska medyczne i społeczeństwo by im proponowały. Psychoterapeuci sami zmieniają ten kierunek np. wycofując się z nazywania przybyłych po pomoc pacjentami i zastępując ich klientami. Samo wyartykułowanie tego co powoduje problemy pacjenta może być nie lada wyczynem i faktycznie tutaj czasem zbawienna jest czyjaś pomoc, a co dopiero zdanie sobie sprawy czego tak naprawdę chcę i czy jestem "gotowy" do psychoterapii. Wielu ludzi nie wie i ma do tego prawo.

Czytam książkę zresztą bardzo polecam "Mózg. Granica życia i śmierci" i pytanie o gotowość do psychoterapii bynajmniej w przypadku osób chorych, którym się ją proponuje jako formę leczenia kojarzy mi się z pewną kwestią tam poruszoną. Mianowicie okazało się, że wielu pacjentów w tzw. stanie wegetatywnym tak naprawdę jest bardzo świadomych, ale nie będących w stanie poruszyć nawet powieką i grupa badaczy znalazła sposób na skontaktowanie się z nimi poprzez namawianie do pobudzania pewnych części mózgu w odpowiedzi na pytania. Oczywiście bardzo skrupulatnie całą procedurę przygotowano i przeprowadzono. W pewnym momencie postanowiono zadać pytanie "czy chcesz umrzeć" i tutaj w przeciwieństwie do innych pytań nie uzyskano jednoznacznej odpowiedzi, a raczej coś co było jej splątaniem. Biorąc pod uwagę sytuację tych ludzi, że właściwie nie ma sposobu, żeby ich z tego stanu wyprowadzić można by przepuszczać, ze odpowiedzą tak, ale nie jest to takie proste. Nawet samobójca wielokrotnie nie chce siebie zabijać i robi to jakby z przymusu, z powodu wydających mu się nie do pokonania okoliczności, udowodniono np. że dlatego samobójcy noszący okulary zdejmują je przed np. skoczeniem z wysokości i robią wiele różnych rzeczy, które wydawałyby się świadczyć bardziej o chęci ochrony siebie niż dokopaniu sobie, ale ostatecznie jednak podejmują próbę samobójczą.

Czy chcę umrzeć? Trudno sobie wyartykułować wszystkie konsekwencje podjęcia tej decyzji i czy się z nimi godzę, a co dopiero inni, jeżeli to tylko w ich gestii jest wykonanie tej decyzji. Np. w kwestii powyższego stanu wegetatywnego można zadać pytanie, a jak odpowiem tak, to czy oni mi pomogą? jak to zrobią, przestaną mnie żywić i będę umierać dwa tygodnie?

Czy jestem gotowa to psychoterapii? A co to znaczy? A na forum pisze to i to, ale czy na pewno?

Czy np. anorektyczka ważąca 26 kg, albo osoba w głębokiej depresji ma siłę w ogóle zadawać sobie te wszystkie pytania? A i tak kieruje się je na psychoterapię. Nie uważam więc, aby psychoterapia bynajmniej w domniemanej formie leczenia jak się ją przedstawia wymagała gotowości do jej podjęcia. Można być zupełnie, ale to zupełnie niezdecydowanym i nie wiedzieć czego się chce, niezdolnym do wyartykułowania sobie tego samemu, a tym bardziej innym. Dlatego tak bardzo potrzebne jest uregulowanie tego zawodu i wprowadzenie jakiś ogólnych zasad skoro poleca się ją jako jedyną metodę na pewne zaburzenia, albo odwrót w promowaniu tej metody jako "leczącej" poważne zaburzenia i choroby.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chęć i gotowość do leczenia/zmiany jest czymś bez czego ciężko iść do przodu. To trochę jak z leczeniem każdej innej choroby: jak nie pójdziesz do lekarza, nie zrobisz badań, nie będziesz brać leków to tylko wyjątkowo silne osoby same wyzdrowieją, pozostałe będą wciąż chorować lub umrą.

Ps leczenie depresji psychoterapią nigdy bym nie nazwała 'rozwojem osobistym'

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, el33 napisał:

Chęć i gotowość do leczenia/zmiany jest czymś bez czego ciężko iść do przodu. To trochę jak z leczeniem każdej innej choroby: jak nie pójdziesz do lekarza, nie zrobisz badań, nie będziesz brać leków to tylko wyjątkowo silne osoby same wyzdrowieją, pozostałe będą wciąż chorować lub umrą.

Ps leczenie depresji psychoterapią nigdy bym nie nazwała 'rozwojem osobistym'

Absolutnie nie nazywam psychoterapii depresji rozwojem osobistym, jeżeli to odniesienie to tekstu napisanego przeze mnie powyżej. Uważam, że w takiej formie o której tu mowa tzn. wymagając od pacjenta nie wiadomo czego, nakazów, które musi spełnić, żeby nazwać go gotowym nie powinno się psychoterapii w ogóle  nazywać leczeniem, a właśnie rozwojem osobistym lub przyjąć jakąkolwiek inną nazwę, ale nie leczeniem bynajmniej w środowiskach stricte medycznych i psychiatrycznych.

Jeżeli chodzi o gotowość to może nie wszyscy to zrozumieją, ale chodziło bardziej nie o to czy pacjent powie tak czy nie, ale, że czasem mimo, że chcemy żyć i się leczyć, to sam proces dochodzenia do tego i odnajdywania się w tym jest dużo bardziej skomplikowany, szczególnie jeżeli chodzi o psychoterapię i raczej nie ma pomocy tutaj z zewnątrz. Pacjentowi choremu na raka może pomóc właśnie psycholog w podjęciu decyzji czy podtrzymywać uporczywą terapię, która daje 1% szans czy nie, ale pacjentowi, który bardzo cierpi psychicznie nikt nie pomoże, a do tego ma jeszcze oczywiste z tego tytułu problemy z racjonalnym myśleniem i przetwarzaniem informacji,  od tego właśnie miałaby być psychoterapia, którą nam daje dzisiaj rynek i którą podsuwają lekarze medycyny, psychiatrzy i inni. Psychoterapia, która w tym momencie miałaby zakładać "gotowość" tak jak tu niektórzy opisali w sensie spełnienia listy założeń, której sam przebieg w spełnieniu tych kryteriów i ogromu pracy, którą trzeba by w to włożyć przypomina autopsychoterapię nie powinna być czynnikiem predysponującym do leczenia psychoterapeutycznego, a jeżeli tak to ja bynajmniej odmawiam nazywaniu psychoterapii "leczeniem", a optuję wówczas na nazwanie tego rozwojem ( domniemanie kontynuacją autopsychoterapii, przez którą nas zakwalifikowano).

 

Edytowane przez karolink

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bynajmniej -

wcale nie, ani trochę, w ogóle,

 

O to mi chodziło wcale nie powinno być wówczas używane w środowiskach stricte medycznych SIC !

Przynajmniej

(1.1) nie mniej niż
(1.2) najmniejszy akceptowalny zakres

- to tu dla mnie słowo za mało znaczące, jeżeli chodzi o środowiska stricte medyczne

 

 

Edytowane przez karolink

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ton wypowiedzi faktycznie milszy ;)

Merytorycznie chyba @karolink nie ma racji. Możesz mówić, jak chcesz, i nie będę Cię poprawiać w tej kwestii następnym razem.

To są różne słowa o kompletnie innym znaczeniu, to nie jest stopniowanie intensywności (a tak to zrozumiałam u Ciebie). Np.

-------------------------------------------------------------------

"Bynajmniej nie masz racji"

 

"- Podoba Ci się w tej pracy?

- Bynajmniej. Szef okropny, dużo roboty, współpracownicy obgadują. Beznadzieja".

----------------------------------------------------------------------

"Co prawda nie mam wielu pieniędzy, ale przynajmniej stać mnie na chleb"

"Mam nerwicę, ale przynajmniej nie mam raka"

(wskazujesz aspekt pozytywny).

 

Poszukam jakichś źródeł, żeby się upewnić.

 

Edytowane przez Kleopatra

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

19 godzin temu, karolink napisał:

Absolutnie nie nazywam psychoterapii depresji rozwojem osobistym, jeżeli to odniesienie to tekstu napisanego przeze mnie powyżej. Uważam, że w takiej formie o której tu mowa tzn. wymagając od pacjenta nie wiadomo czego, nakazów, które musi spełnić, żeby nazwać go gotowym nie powinno się psychoterapii w ogóle  nazywać leczeniem, a właśnie rozwojem osobistym lub przyjąć jakąkolwiek inną nazwę, ale nie leczeniem bynajmniej w środowiskach stricte medycznych i psychiatrycznych.

Jestem jeszcze dość "na świeżo" po pierwszych wizytach i konsultacjach w których jest podejmowana decyzja czy próbujemy psychoterapii czy nie. Może przez to inaczej patrzę. Z "badań" gotowości nad podjęciem leczenia i siłą motywacji miałam pytania: "czy sama tu przyszłam? czy jestem z własnej woli? czy potrafię opowiedzieć trochę o tym co mnie sprowadza do gabinetu? czy potrafię nakreślić co chciałabym zmienić, po czym poznam, że się udało? czy potrafię wyobrazić sobie jak będzie wyglądać moje życie/relację jeżeli uda nam się przeprowadzić zmiany? Czy coś wiem o psychoterapii, czy miałam już styczność z psychologiem/psychoterapeutą? I nie trzeba być bardzo wylewnym na nie. Na każde odpowiedziałam dosłownie w 2-3 słowach więc nawet osoby bardzo zaburzone czy w ciężkiej depresji są w stanie sobie poradzić. Fakt, że niektórzy w "badaniu" gotowości idą za daleko może z własnej wygody, może ze strachu, może nie lubią niespodzianek.

19 godzin temu, karolink napisał:

Jeżeli chodzi o gotowość to może nie wszyscy to zrozumieją, ale chodziło bardziej nie o to czy pacjent powie tak czy nie, ale, że czasem mimo, że chcemy żyć i się leczyć, to sam proces dochodzenia do tego i odnajdywania się w tym jest dużo bardziej skomplikowany, szczególnie jeżeli chodzi o psychoterapię i raczej nie ma pomocy tutaj z zewnątrz. Pacjentowi choremu na raka może pomóc właśnie psycholog w podjęciu decyzji czy podtrzymywać uporczywą terapię, która daje 1% szans czy nie, ale pacjentowi, który bardzo cierpi psychicznie nikt nie pomoże, a do tego ma jeszcze oczywiste z tego tytułu problemy z racjonalnym myśleniem i przetwarzaniem informacji,  od tego właśnie miałaby być psychoterapia, którą nam daje dzisiaj rynek i którą podsuwają lekarze medycyny, psychiatrzy i inni. Psychoterapia, która w tym momencie miałaby zakładać "gotowość" tak jak tu niektórzy opisali w sensie spełnienia listy założeń, której sam przebieg w spełnieniu tych kryteriów i ogromu pracy, którą trzeba by w to włożyć przypomina autopsychoterapię nie powinna być czynnikiem predysponującym do leczenia psychoterapeutycznego, a jeżeli tak to ja bynajmniej odmawiam nazywaniu psychoterapii "leczeniem", a optuję wówczas na nazwanie tego rozwojem ( domniemanie kontynuacją autopsychoterapii, przez którą nas zakwalifikowano).

Tak jak piszesz jest duża różnica między powiedzeniem "tak, CHCE" na początku, a tym co się rodzi za miesiąc czy rok. Tu potrzeba pracy terapeuty by podtrzymywać motywację pacjenta, czasami robi to jawnie przypominając, wypytując co się zmieniło, czy cele są wciąż aktualne. Im dłużej trwa terapia tym częściej motywacją jest sama relacja terapeutyczna, przywiązanie które czuje się do terapeuty i świadomość zachodzących zmian (info prosto z podręczników o relacji psychoterapeutycznej).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W moim słowniku poprawnej polszczyzny PWN pod redakcją Doroszewskiego (niestety z 1980 r.) znalazłam tylko hasło: bynajmniej.

Cytat

bynajmniej <<wcale, zupełnie, ani trochę, zgoła (zwykle w połączeniu z następującą partykułą nie)>>: Mówił głosem twardym, ale bynajmniej nie przykrym.

Znalazłam piękne wytłumaczenie naszego problemu:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/bynajmniej-i-przynajmniej;8133.html

Zawsze w razie wątpliwości tam zaglądam i zazwyczaj znajduję odpowiedź.

Przepraszam za zmianę tematu, ale zaciekawiło mnie to 🙂

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

9 minut temu, Kleopatra napisał:

W moim słowniku poprawnej polszczyzny PWN pod redakcją Doroszewskiego (niestety z 1980 r.) znalazłam tylko hasło: bynajmniej.

Znalazłam piękne wytłumaczenie naszego problemu:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/bynajmniej-i-przynajmniej;8133.html

Zawsze w razie wątpliwości tam zaglądam i zazwyczaj znajduję odpowiedź.

Przepraszam za zmianę tematu, ale zaciekawiło mnie to 🙂

 

dla mnie to za trudne 😓

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chodzi o to, że to są inne słowa (nie synonimy). Używa się ich w innym znaczeniu i celu (czyli semantycznie są inne). Konstrukcja składniowa to jakby forma całego zdania, połączenie wyrazów w zdaniu i wzajemne zależności między tymi słowami.

Właściwie to przykłady, które wcześniej podałam, fajnie i prosto pozwalają to zrozumieć 🙂

 

Edytowane przez Kleopatra

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No mi po prostu to słowo wpasowało się bynajmniej nie jako słowo zastępcze dla przynajmniej, ale tak intuicyjnie. No i znowu.

Jakoś mi to pasuje po prostu : ale nie leczeniem bynajmniej w środowiskach stricte medycznych, choć teraz mi brakuje słowa nie w tym zdaniu tzn.

ale nie leczeniem bynajmniej nie w środowiskach stricte medycznych, tak jak np. zdanie

Kupiłabym chleb tylko w piekarni, ale nie w zagranicznych markach sklepów, bynajmniej nie w carrefourze.

A wszelka nauka zawsze mnie interesuje, choć w tym względzie najgorzej niestety z matematyką 😞

 

 

Edytowane przez karolink

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

21 godzin temu, myszak napisał:

Karolink super to napisałaś. Nie sądziłam że kiedyś napiszę że się z tobą w 100% zgadzam ;) styl też jakiś taki mniej agresywny i od razu inaczej... 

Dzięki pracuję nad sobą. Nie jestem dumna z tego co zrobiłam na forum i generalnie wraca to do mnie, ale nie mam wyboru muszę nad sobą pracować, co nie znaczy, że muszę przecież zmienić poglądy, a właściwie osobisty ogląd na sprawy związane z psychoterapią 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, el33 napisał:

 Im dłużej trwa terapia tym częściej motywacją jest sama relacja terapeutyczna, przywiązanie które czuje się do terapeuty i świadomość zachodzących zmian (info prosto z podręczników o relacji psychoterapeutycznej).

No i moim zdaniem to jest ta najbardziej wrażliwa strona w psychoterapii, ponieważ relacja jest czynnikiem leczącym i to w przeważającej mierze  relacja decyduje o powodzeniu psychoterapii (o tym też mówi wiele książek z psychoterapii), ale z drugiej strony jest najbardziej narażona na manipulacje i zagrożenia. Kojarzy mi się to trochę z dryfowaniem po środku oceanu szukając gdzieś lądu, którym jest powrót do zdrowia, czasem go widać, a czasem nie, szalupa ratunkowa zmierzająca w stronę lądu ma dwóch sterników. Każdy z nich ma jakieś swoje atuty, jeden ma dużo teorii i praktyki jak płynąć, a od drugiego zależy czy w ogóle będą w stanie dopłynąć do kresu drogi, to on w przeważającej mierze decyduje w którą stronę płynie szalupa, choć terapeuta też tak zupełnie nie jest zupełnie bezbronny, ba może nawet niechcący kierować na manowce. W tym zakresie właśnie uważam psychoterapię jako eksperyment.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Całkowicie się z Tobą zgadzam, że relacja i jej waga w czasie leczenia jest ogromna i niestety bardzo łatwo jest tutaj o nadużycia z obu stron tak na prawdę. Przez to, że w pewnym stopniu jest nieprzewidywalna, większość osób nie do końca wiemy jak się buduje taką w pełni zdrową relacje. Przez to łatwo wszyscy możemy ulec manipulacji czy sami ją wypaczyć dopasowując do tego co znamy. W tym wszystkim. 'chroni' obie strony tylko wiedza T i jego umiejętności i czasem intuicja pacjenta, że coś nie gra. Najciężej dla mnie jest zaufać, że T mając to wszystko pozwoli mi samej dopłynąć do przeze mnie wybranego brzegu. Gdy wchodzi w grę już relacja bez zaufania dalej nie pójdziemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapia musi zakładać pewną motywację. Nawet jak kogoś na terapię się wysyła, to nie na tej zasadzie, że on pójdzie, będzie bawił się telefonem, albo mówił cały czas "pomidor", a terapeuta za pomocą słów, gestów czy mimiki w międzyczasie nim wstrząśnie.
Zarzuca się psychoterapii manipulację, a wymaga się manipulacji iście kaskaderskich - nikt tego robił nie będzie.

Oczywiście przymusowa terapia to skrajny przykład, ale to nie ja go podałem, skoro się pojawił to komentuję.

Bardziej przyziemnie, to terapia dotycząc rzeczy często nieprzyjemnych jest trochę ostatnią deską ratunku. Bronimy się przed nią, o ile mamy gdzie uciec. Ale przy tych różnych próbach i obronach tracimy mechanizmy obronne, w swoim tempie, tak żeby sobie nie zaszkodzić. W końcu jesteśmy "gotowi". Więc na początku jeszcze nie jesteśmy gotowi, a nie jesteśmy pacjentem, który się do terapii nie nadaje w ogóle.
Dlaczego od razu nie jest miło i zachęcająco? Zarzuca się psychoterapii bycie "rozmową przy kawie", a wymaga żeby była przyjemna i pacjent chciał na niej zostać (mimo dużej ceny i zwykle braku kawy). A kiedy tak się stanie i pacjent zostanie, przeciwnicy terapii ujawniają jej "mroczne tajniki" - że wyszkolony na kursach manipulacji terapeuta udaje przejmującego się, i manipuluje nimi. Właśnie nie, bo tam nie ma pocieszania, użalania się. Terapeuta jest zaangażowany, oferuje pełną uwagę. I nikt nie musiał go uczyć udawać uważności, jeśli już to łatwiej było nauczyć go tej uwagi nie rozpraszać (albo najlepiej, z czym związane jest zalecenie ukończenia przez terapeutę własnej terapii: uporządkowanie swojego życia, i emocji, które nie galopują niepotrzebnie wokół co ja kupię dziecku na obiad, albo czy zdążę na autobus, bo od tego nie zrobi lepszych zakupów ani nie będzie szybciej na przystanku).

Jeśli jedyne co robimy to przychodzimy na terapię, to czy mówimy "pomidor" czy tylko myślimy "pomidor", to wsiadamy do samochodu, ale nie jedziemy, ze swojej winy, bo nie wkładamy kluczyków. Jeśli przychodzimy, i stresujemy się, myślimy o czym można powiedzieć, dochodzimy do wniosku "przecież ja nigdy tego nie powiem", to już jedziemy, tylko jeszcze tego nie wiemy. Jak zniechęceni będziemy chcieli wysiąść, to wysiądziemy, też na własną odpowiedzialność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, rupert napisał:

Terapia musi zakładać pewną motywację. Nawet jak kogoś na terapię się wysyła, to nie na tej zasadzie, że on pójdzie, będzie bawił się telefonem, albo mówił cały czas "pomidor", a terapeuta za pomocą słów, gestów czy mimiki w międzyczasie nim wstrząśnie.
Zarzuca się psychoterapii manipulację, a wymaga się manipulacji iście kaskaderskich - nikt tego robił nie będzie.

Oczywiście przymusowa terapia to skrajny przykład, ale to nie ja go podałem, skoro się pojawił to komentuję.

Bardziej przyziemnie, to terapia dotycząc rzeczy często nieprzyjemnych jest trochę ostatnią deską ratunku. Bronimy się przed nią, o ile mamy gdzie uciec. Ale przy tych różnych próbach i obronach tracimy mechanizmy obronne, w swoim tempie, tak żeby sobie nie zaszkodzić. W końcu jesteśmy "gotowi". Więc na początku jeszcze nie jesteśmy gotowi, a nie jesteśmy pacjentem, który się do terapii nie nadaje w ogóle.
Dlaczego od razu nie jest miło i zachęcająco? Zarzuca się psychoterapii bycie "rozmową przy kawie", a wymaga żeby była przyjemna i pacjent chciał na niej zostać (mimo dużej ceny i zwykle braku kawy). A kiedy tak się stanie i pacjent zostanie, przeciwnicy terapii ujawniają jej "mroczne tajniki" - że wyszkolony na kursach manipulacji terapeuta udaje przejmującego się, i manipuluje nimi. Właśnie nie, bo tam nie ma pocieszania, użalania się. Terapeuta jest zaangażowany, oferuje pełną uwagę. I nikt nie musiał go uczyć udawać uważności, jeśli już to łatwiej było nauczyć go tej uwagi nie rozpraszać (albo najlepiej, z czym związane jest zalecenie ukończenia przez terapeutę własnej terapii: uporządkowanie swojego życia, i emocji, które nie galopują niepotrzebnie wokół co ja kupię dziecku na obiad, albo czy zdążę na autobus, bo od tego nie zrobi lepszych zakupów ani nie będzie szybciej na przystanku).

Jeśli jedyne co robimy to przychodzimy na terapię, to czy mówimy "pomidor" czy tylko myślimy "pomidor", to wsiadamy do samochodu, ale nie jedziemy, ze swojej winy, bo nie wkładamy kluczyków. Jeśli przychodzimy, i stresujemy się, myślimy o czym można powiedzieć, dochodzimy do wniosku "przecież ja nigdy tego nie powiem", to już jedziemy, tylko jeszcze tego nie wiemy. Jak zniechęceni będziemy chcieli wysiąść, to wysiądziemy, też na własną odpowiedzialność.

Chyba żartujesz?  Dla mnie to napisane powyżej brzmi nie obrażając Ciebie jak trochę bełkot, sorry. Co Ty tak z tym podejściem, że na terapii musi być niemiło, właściwe to w przeważającej części tak jest, bo nasze problemy są niemiłe i męczymy się z nimi, ale terapia powinna wnosić moim zdaniem jak najwięcej tzw. "ukojenia" mimo tego, że jeżeli zgłasza się osoba chora to na pewno jakiś czas nie będzie miło. To tak jak w medycynie, tutaj akurat porównanie wydaje się adekwatne i racjonalnie, nikt nie robi operacji na żywca, w wielu chorobach także dba się o to, aby łagodzić ból. Psychoterapia moim zdaniem powinna od samego początku "łagodzić psychiczny ból" i wszystkie książki, niemal wszystkie nurty, bynajmniej brane na poważnie oprócz czystej psychoanalizy się na tym opierają, ponieważ tak jak wspomniała El relacja jest podstawą psychoterapii i to właśnie relacja miałaby tutaj spełniać rolę czynnika kojącego, w uproszczeniu nadpisania doświadczeń złego rodzica, dobrym rodzicem. Twoje podejście kogoś rozsądnego bardziej przestraszy niż zagrożenia, które wyciąga np. Witkowski i inni na forum, bo reklama psychoterapii z opisem powyżej brzmi " dostałeś kiedyś od ojca i matki, miałeś nieszczęśliwe dzieciństwo, jesteś dda idź się lecz, tam to dopiero ci się dostanie" . Jeżeli tak miałoby być jak Ty piszesz to faktycznie w ogóle szkoda zgłębiać się w temat i szkoda starań na ulepszanie tego co w tej chwili jest możliwe do poprawienia, i trzeba wówczas ludzi chorych, potrzebujących straszyć przed psychoterapią i kosztami, a psychoterapię proponować ludziom zdrowym, którzy mają pełną motywację do tego, aby w czymś takim uczestniczyć i są gotowi na "niemiłe" doświadczenia.

Edytowane przez karolink

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

8 godzin temu, karolink napisał:

Co Ty tak z tym podejściem, że na terapii musi być niemiło, właściwe to w przeważającej części tak jest, bo nasze problemy są niemiłe i męczymy się z nimi,

Dobrze że sobie odpowiedziałaś i ja już nie muszę ;)

Niemiłe doświadczenia są wpisane w terapię - tyle. Nie dlatego, że terapeuta jest niemiły, ale to z czym przychodzimy jest niemiłe. Tyle powinien wiedzieć każdy rozpoczynający terapię, bo jak zacznie ją zmieniać z tego powodu że terapeuta nie jest wspierający, nie pociesza itp., to skończy zmieniać jak trafi do charyzmatycznego, miłego szarlatana.

Zanim przyjdziemy na terapię jest "mniej niemiło", bo nauczyliśmy się odsuwać, owijać nasze problemy, a na terapii się nie da.

9 godzin temu, karolink napisał:

ale terapia powinna wnosić moim zdaniem jak najwięcej tzw. "ukojenia" mimo tego, że jeżeli zgłasza się osoba chora to na pewno jakiś czas nie będzie miło. To tak jak w medycynie, tutaj akurat porównanie wydaje się adekwatne i racjonalnie, nikt nie robi operacji na żywca, w wielu chorobach także dba się o to, aby łagodzić ból. Psychoterapia moim zdaniem powinna od samego początku "łagodzić psychiczny ból" i wszystkie książki, niemal wszystkie nurty, bynajmniej brane na poważnie oprócz czystej psychoanalizy się na tym opierają, ponieważ tak jak wspomniała El relacja jest podstawą psychoterapii

znów: przynajmniej

I dobrze napisała El, ale co z tego wynika to już inna sprawa. Zastanów się dlaczego ważnym czynnikiem leczącym w czystej psychoanalizie jest relacja, a tam terapeuta praktycznie nic nie mówi, a nie jest tak ważna w terapii poznawczo-behawioralnej, gdzie może nawet pacjenta przytulić?

9 godzin temu, karolink napisał:

 i to właśnie relacja miałaby tutaj spełniać rolę czynnika kojącego, w uproszczeniu nadpisania doświadczeń złego rodzica, dobrym rodzicem.

i żeby Tobie było łatwiej skrytykować terapię, zdemaskować jej tajniki: słuchajcie, ten Wasz wspierający ciepły terapeuta udaje i nauczył się tego na kursach. Albo żeby można było powiedzieć, że terapia odsuwa od rodziny i znajomych bo daje słodką fikcję zamiast gorzkiego życia. Albo że jest rozmową z przyjaciółką.

Dobra terapia ma właśnie wbudowane bezpieczniki, które przed takimi zagrożeniami chronią. Ty ostrzegasz przed zagrożeniami, sugerując rezygnację z tych bezpieczników.

8 godzin temu, karolink napisał:

Twoje podejście kogoś rozsądnego bardziej przestraszy niż zagrożenia, które wyciąga np. Witkowski i inni na forum, bo reklama psychoterapii z opisem powyżej brzmi " dostałeś kiedyś od ojca i matki, miałeś nieszczęśliwe dzieciństwo, jesteś dda idź się lecz, tam to dopiero ci się dostanie" . Jeżeli tak miałoby być jak Ty piszesz to faktycznie w ogóle szkoda zgłębiać się w temat i szkoda starań na ulepszanie tego co w tej chwili jest możliwe do poprawienia, i trzeba wówczas ludzi chorych, potrzebujących straszyć przed psychoterapią i kosztami, a psychoterapię proponować ludziom zdrowym, którzy mają pełną motywację do tego, aby w czymś takim uczestniczyć i są gotowi na "niemiłe" doświadczenia.

Nie ja straszę kosztami, wręcz przeciwnie, uważam że są adekwatne. I nie straszę przed terapią, to Ty to robisz. Ktoś kto założy, że będzie zawsze miło i przyjemnie, sam się po prostu przestraszy na początku, ale nie dlatego, że od kogoś mu się dostanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

16 minut temu, rupert napisał:

Nie ja straszę kosztami, wręcz przeciwnie, uważam że są adekwatne. I nie straszę przed terapią, to Ty to robisz. Ktoś kto założy, że będzie zawsze miło i przyjemnie, sam się po prostu przestraszy na początku, ale nie dlatego, że od kogoś mu się dostanie.

Twoje odpowiedzi już nie brzmią dla mnie jak bełkot no, ale  gdyby od początku ktoś sugerował, że tak ma wyglądać psychoterapia i ważąc 36 kg ktoś powiedział mi, że mam się wspinać na Mount Everest ( z tym mi się kojarzy psychoterapia proponowana przez Ciebie) na pewno na to bym się nie zgodziła. W przeważającej mierze jednak jest chyba inaczej niż mówisz, a byłam na wielu wykładach na psychologii i tam uczą, że psychoterapia to jednak właśnie podejście bardziej wspierające niż analizujące, a Freud, jego psychoanaliza i nieuświadomione mechanizmy, Elektra, i Edyp w ogóle w tym względzie odchodzi w niepamięć. Kolejna rzecz to zniechęcam do psychoterapii w takiej formie jakiej jest teraz (nieprzystępnie droga, nieuregulowana, skłonna do manipulacji) przy czym są ludzie, których wręcz zachęcę do spróbowania właśnie tej psychoterapii jaka by nie była, oczywiście nie opartej na czystej psychoanalizie (młoda lekarka, która optuje w stronę psychoterapii puknęła się w głowę jak o niej wspomniałam, że już właściwie nie ma czystych psychoanalityków), ale takiej jaka jest większość na rynku tzn. behawioralno-poznawczej, ewentualnie psychodynamicznej, wielu psychoterapeutów też nie funkcjonuje według głównego nurtu tylko czerpie z kilku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Relacja jest podstawą w leczeniu. Nie zawsze ona leczy, czasami jest nośnikiem i zachętą do wykonywania zadań (terapia behawioralno-poznawcza), czasami miejscem wokół której obserwujemy i próbujemy zmiany (terapia psychodynamiczna). O innych się nie wypowiem, bo zbyt mało wiem. Terapia jest trudna, bo wiąże się z emocjami. Zwykle są to emocje mało przyjemne przed którymi na co dzień uciekamy. Relacja jest tym dzięki czemu mimo bólu wracamy, bo dzielimy ten ból. Samą rolą terapeuty w relacji może być:

  • "wyciszyć" destrukcyjne emocje z którymi przyszliśmy na sesje
  • pomóc zrozumieć te emocje, które pojawiają się w związku z tematem sesji
  • nazywać te emocje, które przeżywamy by nie wyrywały się spod kontroli
  • tak poprowadzić sesje (emocje na niej) byśmy byli wstanie funkcjonować po niej "normalnie"

Czy im się to udaje, to już kwestia indywidualna.

Idąc na sesje nawet dzisiaj wiedziałam, że będzie ciężko i wychodząc po będę się całą trzęsła. Mogę unikać iluś kwestii, ale one nie znikną tylko dla tego, że będę się od nich odsuwała by sobie nie popsuć humoru. Nie potrzebuje też by terapeuta był super, hiper, przyjacielski, cudowny, trzymał mnie za rękę, litował się nade mną. Nie szukam tam przyjaciela, rodzica, kochanka. Potrzebuje kogoś, kto mnie zrozumie, spojrzy moimi oczami i powie mi co JA spierdoliłam albo na co JA nie miałam wpływu. Potrzebuje osoby, która pomoże mi zrozumieć, przyjąć do wiadomości, poczuć i pogodzić się z rzeczami, które ignoruje, zamiatam pod dywan, winie siebie lub świat. Nie wyklucza to tworzenie obrazu "dobrego rodzica". Ten rodzic nie ma za zadania nas przytulić (zależnie od nurtu), ten rodzic ma nas zrozumieć, akceptować, pozwolić odkrywać samemu świat.

Może na drzwiach terapeutów powinna być kartka: "uwaga, może bardzo zaboleć".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, el33 napisał:

Idąc na sesje nawet dzisiaj wiedziałam, że będzie ciężko i wychodząc po będę się całą trzęsła. Mogę unikać iluś kwestii, ale one nie znikną tylko dla tego, że będę się od nich odsuwała by sobie nie popsuć humoru. Nie potrzebuje też by terapeuta był super, hiper, przyjacielski, cudowny, trzymał mnie za rękę, litował się nade mną. Nie szukam tam przyjaciela, rodzica, kochanka. Potrzebuje kogoś, kto mnie zrozumie, spojrzy moimi oczami i powie mi co JA spierdoliłam albo na co JA nie miałam wpływu. Potrzebuje osoby, która pomoże mi zrozumieć, przyjąć do wiadomości, poczuć i pogodzić się z rzeczami, które ignoruje, zamiatam pod dywan, winie siebie lub świat. Nie wyklucza to tworzenie obrazu "dobrego rodzica". Ten rodzic nie ma za zadania nas przytulić (zależnie od nurtu), ten rodzic ma nas zrozumieć, akceptować, pozwolić odkrywać samemu świat.

Może na drzwiach terapeutów powinna być kartka: "uwaga, może bardzo zaboleć".

No niestety na litość i głaskanie po główce, choć terapeuci tego nie robią, bo byłoby to zwyczajnie głupie i przeważnie pacjent z mety by takie coś zanegował doszukując się "fałszywości" w nadskakiwaniu mu przez terapeutę. Natomiast na  na to co piszesz czego byś oczekiwała od terapii moim zdaniem to nawet jakby terapeuta bardzo chciał zwyczajnie nie ma czasu, no chyba, że chodziłoby się codziennie.

 

Poza tym :

spojrzy moimi oczami i powie mi co JA spierdoliłam albo na co JA nie miałam wpływu.

Wydaje się to niebezpieczne, bo sądzę, że niemożliwe jest tak do końca wczuć się całkowicie w kogoś na tyle, aby z całą pewnością mógł powiedzieć co ten ktoś zrobił dobrze, a co spierdolił, albo na co nie miał wpływu. Tak naprawdę możesz to z terapeutą oglądać, ale wyciągać wnioski możesz tylko Ty sama.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×