Skocz do zawartości
Nerwica.com

Metoda sugestywnej narracji - 3 Kroki


Jimmy40+

Rekomendowane odpowiedzi

do szczęścia wystarczy mi jebnięcie czegoś po kablach

 

:D:D:D

...to samo powiedziałem mojemu psychiatrze ostatnio ( a qrewsko źle ze mną )

Powiedziałem, że żałuje iż to nie lata 70-te , ponieważ waliłbym z pewnością "kompot" po kablach...wszystko po to , aby uciec najdalej jak sie da od samego siebie.

 

Ale jak juz pisałem - nie mnie oceniać.

Temat jest pasjonacko, merytorycznie i entuzjastycznie napisany. Chylę czoła :uklon:

Spadam, aby nie robic tutaj off-topu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym, żeby z tej mojej opowieści wynikło cos więcej niż wyłącznie "paliwo" do rozkminiania :-)

 

Celem nadrzędnym jest podzielenie się metodami pozwalającymi wprowadzać sie w stan lekkiej autohipnozy, by dokonywać interwencji w tych obszarach psychiki, które kształtowały się w bardzo wczesnym dzieciństwie. Obszary te nie są już dostępne naszej świadomości, ale wywierają podświadomy wpływ na nasze stany emocjonalne, w szczególności na lęki.

 

Skoro nie możemy tam dotrzeć świadomie, musimy skorzystać z innych metod. Stąd pomysł sugestywnej, naładowanej emocjami, narracji, którą opowiadamy sami sobie w stanie lekkiego transu (np. przed snem), starając się rozplątać emocjonalne supły z dzieciństwa.

 

Ale, by zrobić na tej drodze choć najmniejszy krok naprzód, niezmiernie istotne jest oczyszczenie umysłu z wszelkich negatywnych emocji, jakie być może żywimy do domniemanych "sprawców" naszej nerwicy. Nazwałem to Krokiem 1 i jeszcze raz wszystkie osoby chcące spróbować na sobie metody 3-ech Kroków, gorąco zachęcam do rzetelnego przejścia przez Krok 1. Jednocześnie przestrzegam, że szkoda czasu i energii na dalsze Kroki, jeśli nie będą się one wspierać na solidnym fundamencie. Mówię z własnego doświadczenia; kilka moich pierwszych, spontanicznych podejść okazało się nieskutecznych.

 

Metodę opisałem już z grubsza we wcześniejszych postach. To, co piszę o budowie mózgu, mechanizmie lęków, fobii, itd ma służyć przekonaniu Was, że nerwica jest bardziej stanem umysłu niż chorobą, można być jej przez długie lata nieświadomym, ale ma się ją od urodzenia. A tym samym staram się dostarczyć argumentów odnośnie "narracji jak dla dziecka".

 

Wkrótce zamieszczę kolejny odcinek poświęcony mechanizmom nerwicowym i hamującym. Pod wpływem Waszych postów, znajdzie się w nim także trochę na temat wniosków płynących z naukowych eksperymentów z LSD.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jimmy40+,

 

No to bedzie ciekawie.

 

Wiesz Jimmy, porownuje sobie Twa metode z ifs. Tam sie zaczyna z tego co sie orientuje (moge sie mylic) od wierzchniej warstwy psychiki. Tzw. Protektorów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pawel12345,

 

Nie do końca. Toć nawet Steven Pinker propagujący idee przemawiające za dość mocnym genetycznym redukcjonizmem i twierdzący, że neurotyzm jest wrodzony, przedstawia przykłady na to, że otoczenie też ma duży wpływ jak ten genetyczny potencjał się ukierunkuje.

 

Zakładając, że metoda jest skuteczna i że dobrze ją rozumiem, to właściwa przyczyna, właściwy szwankujący obszar, sam się upomni o swoje zbawienie i w zależności od przyczyny jego uszkodzenia zasugeruje też sposób jego wyzwolenia.

Więc metoda w teorii obejmuje wiele przyczyn. Aby jednak tak było, to metoda musi być zbieżna z określoną teorią umysłu włączając w to nie tylko jego sposób funkcjonowania i mechanizmy obronne, które Jimmy wyjaśnił na bazie psychologii ewolucyjnej, ale również sposób jego dopominania się i samej rehabilitacji, który już nie psychologią ewolucyjną, a własnym i swoich znajomych doświadczeniem, Jimmy potwierdził.

Wątpliwości mam co do tego ostatniego, choć i z drugiej strony nie neguje. Po prostu nie wiem :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A dokładniej z czym się nie zgadzasz:

- z tym, że tę niewygodną prawdę trzeba zaakceptować,

- czy z tym, że nikt/nic nie jest winne Twojej nerwicy?

To drugie.

Nie zgadzam się z tym, że nikt/nic nie jest winne mojej nerwicy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obiecałem skrobnąć coś na temat eksperymentów naukowych z LSD i jak się to ma do ego – mojego ulubionego tematu :-) To nam nie ucieknie (tekst jest prawie gotowy), pomyślałem jedynie, że warto zmienić kolejność, abyście mogli najpierw wypróbować na sobie to, co opiszę. Bo nic tak nie przekonuje, jak eksperyment na sobie, prawda?

 

Z takiego samego założenia wyszła moja terapeutka kilka lat temu. Gdy do niej trafiłem, mój syn dopiero co skończył rok i byłem pierwszy raz w życiu w dość ciężkiej depresji. Moje drugie małżeństwo się właśnie waliło w gruzy, a ja cały czas nie rozumiałem, co się tak naprawdę dzieje. Byłem o lata świetlne od świadomości, że mam nerwicę i że na dłuższą metę żadna kobieta ze mną nie wytrzyma.

 

To było czwarte spotkanie z terapeutką Magdą. Sesje u niej trwały dłużej niż normalnie, bo półtorej godziny. Przypuszczam, że ona już od pierwszego spotkania wiedziała, co mi jest. Wiedziała także, że moje ego energicznie zaprzeczy i odeprze każdy jej argument, jeśli wyrazi swoją diagnozę wprost. Dlatego zależało jej, żebym sam do tego doszedł. Na tym polegała jej metoda.

 

Tamtego dnia pojawiłem się w jej gabinecie zaraz po masażu relaksacyjnym, bo taka była jej sugestia. Choć mnie było wszystko jedno, czy mam depresję wymasowaną, czy nie.

 

Poprosiła od razu na początku sesji, żebym usiadł wygodnie, zamknął oczy i postarał się wyciszyć myśli. Dała mi na to czas. Starałem się to zrobić rzetelnie, ale w depresji było to trudne. Zauważyła, że mam z tym kłopoty, dlatego podniosła się ze swego miejsca i cały czas mówiąc do mnie, żebym zorientował się, że się zbliża, podeszła i stanęła za moim fotelem.

– Zaraz zrobimy coś, co ci się spodoba – rzekła zagadkowo. Używała niskiego tonu głosu jak na kobietę. Sprawiał, że poddawałem się bez wewnętrznego sprzeciwu.

– Wyobraź sobie – kontynuowała – wielką szufladą ze zdjęciami. Poczuj tę szufladę w sobie. Na każdym zdjęciu – są ich tysiące – jest uwiecznione jakieś twoje wspomnienie. Są wymieszane, bo dawno nikt nie robił porządków w szufladzie.

Zrobiła przerwę, bym miał czas sobie to wszystko zwizualizować. Wtedy jeszcze nie miałem w tym żadnej wprawy. Po chwili spytała:

– Jak się z tym czujesz?

– Z czym?

– No, ze zdjęciami w szufladzie. Czy masz jakąś emocję, coś czujesz wewnątrz siebie?

Zamyśliłem się, wczułem w siebie, ale mimo najszczerszych chęci czułem pustkę:

– Nic nie czuję, zdjęcia są mi obojętne, a pomysł ze mną w roli szuflady wydaje mi się nieco... – szukałem odpowiedniego słowa, by jej nie urazić – ... sztuczny.

 

Wtedy nie znałem takiego podejścia u terapeuty. Wcześniejsze sesje, u innych specjalistów, wyglądały tak, jak się wszyscy spodziewają. Czyli jak na filmach Woody’ego Allena: wygodna kanapa i skupiona twarz siedzącego trzy metry ode mnie terapeuty potakującego ze zrozumieniem, gdy z przekonaniem wyjaśniam mu, dlaczego nienawidzę swojej matki.

 

Tu było inaczej, już od pierwszego spotkania. Magda nie słuchała mnie biernie, ani nie drążyła życiowych przyczyn mojej depresji. Zamiast tego, już na drugim spotkaniu spytała:

– Wolisz dociekać, które z rodziców mniej Cie kochało i dlaczego, czy też zrobić coś, żeby zmienić swoje ograniczające przekonania i na przykład zacząć wreszcie budować dobre relacje z kobietami?

– ...? – w odpowiedzi uniosłem brwi, a z wrażenia nie zwróciłem uwagi, że używa liczby mnogiej „z kobietami”.

– To pierwsze może zająć nam pół roku, ale nie posunie cię naprzód, to drugie... hmm, wyłożenie teorii zajmie osiem-dziesięć spotkań... a reszta należy do ciebie – powiedziała, a przekonujący ton głosu chyba musiał sprawić, że nie tyle uwierzyłem, co zaufałem. Z resztą nie miałem alternatywy. Nie chciałem wracać na standardową kozetkę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Juz podczas trzeciego spotkania uświadomiła mi, że moje przekonania są kontrproduktywne: osiągam mniej, niż można by sądzić zważywszy na mój potencjał, ponieważ podświadomie uruchamiam w sobie autodestrukcyjne mechanizmy, gdy tylko pojawia się na horyzoncie możliwość odniesienia sukcesu. I że robię tak dlatego, że wydaje mi się, że w przeciwnym razie zdradzałbym jakieś urojone ideały, które sobie wmówiłem.

 

Teraz zaczynaliśmy czwartą sesję, na której mieliśmy dojść, dlaczego tak się ze mną dzieje.

 

– W porządku – kontynuowała niezrażona moją nieufnością i brakiem kooperacji – zaraz ujrzysz solidną, zrobioną ze szlachetnego gatunku drewna, przez wykwalifikowanego majstra stolarskiego, takiego ze starej szkoły, jeszcze przedwojennej ... – dochodziły do mnie jej słowa, gdy odmalowywała mi sugestywnie wygląd szuflady. Nie wiem, skąd dobierała odpowiednie słowa? Skąd wiedziała, jakie wzbudzone skojarzenia przywiodą mnie do kreślonej przez nią wizji? Kierowała się niesłychaną intuicją, ale czymś jeszcze. Czując, że może sobie na to pozwolić, położyła mi delikatnie dłoń na czole i zamkniętych powiekach.

– Gdy już jesteś w stanie dokładnie przyjrzeć się szufladzie, napełnij ją zdjęciami i poczuj w sobie.

 

Wtedy do mnie dotarło, że kluczem jest właściwe tempo. Wyobraźnia każdego z nas reaguje w innym tempie. Terapeuta to wie, dlatego jest pewny, że każdy podda się jego sugestii, jedyną kwestią jest, kiedy to nastąpi. Ale on się nie spieszy! Daje Ci tyle czasu, ile potrzebujesz. I właśnie ta niewzruszona pewność powoduje, że stopniowo zapadasz się w lekki trans.

 

Tak też stało sie ze mną. Byłem cały czas świadomy. Nie czułem się zahipnotyzowany w jakikolwiek sposób, ani ograniczony, a tym bardziej zniewolony. Poczułem wewnętrzny spokój, bezpieczeństwo i ciekawość, co będzie dalej. Moja ręka bezwiednie uniosła się powoli i przesunęła ponad wpółleżącym ciałem. Zawisła na wysokości splotu słonecznego:

– Tu... tu czuję zdjęcia w szufladzie – usłyszałem swój głos.

– I jakie to jest uczucie?

–... Ciężar i ...smutek. Jakby coś ciągnęło,... ściągało mnie w dół. Utrudniało stawianie kroków.

– A dokąd chcesz stawiać te kroki?

– Nie wiem, tak mi się skojarzyło, że chciałbym iść przed siebie, a czuję ciężar.

Poczekała chwilę, na wypadek, gdybym chciał coś jeszcze dodać, a ponieważ milczałem, spytała:

– Co by się musiało stać, żebyś poczuł ulgę od tego ciężaru?

 

Nawet nie zdążyła zakończyć pytania, a ja już znałem odpowiedź. Wcale nie chciałem czuć ulgi! Ten smutek i ciężar były mi potrzebne! Byłem jakby ich powiernikiem, strażnikiem, hołubiłem je w sobie. To poczucie nadawało sens mojemu życiu!

 

Poczułem, jak moje ciało przeszywa błyskawica samoświadomości. Po raz pierwszy ktoś z terapeutów zadał WŁAŚCIWE PYTANIE. Pierwsze z całej serii, które miałem sobie zadać. Ale nie myślcie, że od tamtego momentu wszystko potoczyło się gładko jak w szczęśliwych zakończeniach komedii Juliusza Machulskiego. Moja podświadomość zdecydowanie bardziej preferowała Alfreda Hitchcocka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W tamtej chwili poczułem coś jeszcze, jakby tysiące małych gałązek, rozłożystych pnączy, oplotło moją bezcenną szufladę ze zdjęciami. Zmieniła się w drogocenną szkatułę przytrzymywaną przez tysiące małych rączek, jakby dziecięcych. Musiałem chyba wykonać mimowolny gest zagarniania czegoś i przytrzymywania skrzyżowanymi rękami przy piersi, bo Magda, gdy juz dała mi chwilę czasu, abym przeżył te emocje w ciszy, odezwała się:

– Stało się właśnie chyba coś ważnego, nie sądzisz?

– Chyba tak, ale jeszcze nie wiem za bardzo co.

– Jak się czujesz?

 

Pod wpływem tego pytania zacząłem bezwiednie wodzić głową na boki, jakby szukając właściwych słów, albo nawet czegoś, co powinno znajdować się jeszcze przed słowami, jakieś konstrukty, które dopiero w kolejnym kroku myślowym stają się słowami. Zdjęła rękę z mojego czoła, żebym miał swobodę ruchów głową.

 

Otworzyłem oczy. Moja głowa była pochylona w dół, tak jakbym nie czuł się na siłach spojrzeć w oczy Magdzie. Czułem się tak, jakbym robił coś zakazanego, kalał świętość. I że spotka mnie za to kara. To było uczucie wszechogarniające i jednocześnie emanujące niewzruszoną pewnością, że mu się poddam, podporządkuję nakazowi. Tak jak młodsze rodzeństwo uznaje autorytet starszego brata czy siostry. Ale jednocześnie czułem, że maleńka cząstka psychiki podpowiadała ledwie słyszalnym głosikiem, żebym się nie bał, bo jestem o krok od czegoś ważnego.

 

Postanowiłem zaufać temu słabemu, zagłuszanemu przez pozostałe, głosowi. I wtedy poczułem odwagę, żeby spojrzeć na Magdę. Czując narastające pulsowanie w skroniach, zacząłem mówić:

– Nie wiem, jak to opisać ... Wszystko mi mówi, żeby przerwać to, co robimy, bo spotka mnie coś złego. Nigdy tak się nie czułem...

– Czujesz lęk? – spytała łagodnie, patrząc mi w oczy.

 

Spróbujcie sobie wyobrazić, co na takie pytanie, postawione przez całkiem atrakcyjną czterdziestoparoletnią kobietę może odpowiedzieć dojrzały, normalny, choć w depresji, facet:

– Nie, no coś ty, lęk? – moja naprędce sklecona, w zamyśle przekonująca ekspresja mimiczna, połączona z nieznacznie tylko opóźnioną mową reszty ciała, o której zdołałem sobie przypomnieć, że powinienem ją dołączyć, zanim jeszcze nie było za późno, by dostrzec jej brak, nie zrobiły na Magdzie przekonującego wrażenia.

– Chcesz kontynuować? – upewniła się.

Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby sie pozbierać. Pierwszy raz stykałem się z tak silnymi reakcjami emocjonalnymi i cielesnymi wywoływanymi przez własną wyobraźnię. To było zaskakujące i trudne do pojęcia. Wywoływało lęk, a jednocześnie ciekawość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wreszcie ponownie zamknąłem oczy.

– Chciałabym, żebyś mi teraz na chwilę dał te szufladę ze zdjęciami.

– To pudełko, szkatuła – sprostowałem.

– Możesz dać mi na chwilę to pudełko, tę szkatułę? – powtórzyła pytanie używając moich określeń. Wtedy nie byłem tego świadom, ale dziś wiem, że starała się naśladować moją wymowę, tempo i akcentowanie.

 

Poczułem lekką panikę w reakcji na myśl, że utracę kontakt z moją cenną szkatułą i jej zawartością. Na skroniach i czole wystąpił mi pot – znana mi od dziecka reakcja silnego wewnętrznego niepokoju.

– Tylko na chwilę, zaraz ci ją oddam – nagabywała nieco bardziej zdecydowanie terapeutka.

 

Zacząłem się pocić bardziej obficie. Wokół krtani zaczął zaciskać się niewidzialny węzeł, który zawsze w takich sytuacjach odbierał mi mowę.

– Czuję coraz większy lęk – wymamrotałem kapitulując, czując jak tracę resztki godności i męskiej atrakcyjności.

– Pomogę ci poznać jego źródło – odrzekła całkiem normalnym głosem. Nie było w nim niczego niezwykłego, ot zwyczajne stwierdzenie. Jak u kogoś, kto już nie raz był w takiej sytuacji i wie, że nie dzieje sie nic nadzwyczajnego.

 

Spokój jej głosu dodał mi odwagi. Dostrzegła to. Po chwili poczułem jej dłonie po obu stronach mojej klatki piersiowej. Uczyniła sugestywny ruch, jakby chciała wysunąć szufladę:

– Zrobię to bardzo powoli, a ty cały czas będziesz miał nad tym kontrolę – tym razem jej głos był uspokajający. Kiwnąłem głową, że może zaczynać. – Powiedz, gdy poczujesz, że chcesz, żebym przestała.

I zaczęła powoli wyciągać ze mnie, z mojej piersi pudełko ze wspomnieniami. Czułem to wyraźnie, mimo zamkniętych oczu. W chwili, gdy całe znalazło się w jej rękach, usłyszałem jej pytający głos:

– I jak się teraz czujesz, Jimmy? Co czujesz w miejscu, w którym nosiłeś dotąd swoje wspomnienia, gdy teraz trzymam je przed tobą?

 

Czułem żal, smutek i narastający niepokój. Chciałem, żeby szkatuła jak najszybciej wróciła na swoje miejsce. Czułem lęk, że im dłużej przebywa poza mną, tym bardziej staje się „nie moja” i nie będzie pasować na dawne miejsce. A wtedy straciłbym sens życia.

– Coś jest wśród tych wszystkich fotografii, co jest dla mnie niezmiernie cenne. To jak część mnie. Choć większość z tych fotografii, wzbudza we mnie zwyczajne odczucia, to gdzieś wśród nich są takie, bez których nie wyobrażam sobie życia – usłyszałem swój własny głos, dochodzący jakby spoza mnie.

– Potrafisz wskazać te, bez których nie wyobrażasz sobie życia ? – znów użyła mojego sformułowania.

Natężyłem całą wyobraźnię starając się sięgnąć w głąb, jak tylko się da głęboko:

– Nie, nie potrafię – byłem mokry od potu na całej głowie i zaczynało mi brakować powietrza w ściśniętych płucach.

– A czujesz, że chcesz? Że to może być istotne, dla ciebie ważne? – drążyła niewzruszona, jakby celowo lekceważąc uzewnętrzniane przeze mnie reakcje.

Mimo dreszczy zdołałem kiwnąć potakująco, nadal z zamkniętymi oczami. Magda kontynuowała jak gdyby nigdy nic:

– Jesteśmy teraz w sterylnym laboratorium, podłoga i ściany są wyłożone idealnie czystymi, białymi kafelkami. Mamy sterylne ubiory, a nasze buty są owinięte specjalnymi pokrowcami. Wszystko po to, żeby na zdjęcia z twoimi wspomnieniami nie przedostały się żadne zanieczyszczenia. Zgadzasz się?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponownie kiwnąłem głową, nie wiedząc, o co dokładnie chodzi. Ale ufałem jej. Po raz kolejny przekonała mnie do siebie odgadując, że poczuję się pewniej w sterylnym otoczeniu.

– Trzymam przed tobą twoje pudełko, twoją szkatułę. Możemy ją otworzyć?

– Po co? – niebezpiecznie balansowałem na granicy między zaufaniem a paniką.

– Chciałabym, żebyśmy wyjęli z niej wszystkie zdjęcia i ułożyli je na podłodze. Chyba że wolisz zrobić to sam? – wtedy nie zorientowałem się, jak sprytnie ze mną pogrywa dając fałszywą alternatywę.

– Sam to zrobię.

– W porządku, to nawet lepiej – kolejna sprytna riposta. – Ale chciałabym, żebyś zrobił coś jeszcze...

Na chwilę zawiesiła głos, oczekując mojej reakcji. Nie dopatrzywszy się sprzeciwu, ciągnęła:

– Chciałabym, żebyś ułożył fotografie w kolejności. Żebyś je uporządkował, ułożył w długą linię. Jedna za drugą, stopniując natężenie emocji. Te, które zawierają związane z nimi emocje najsilniej pozytywne niech znajdą się na jednym końcu, a te najsilniej negatywne na drugim końcu.

– A pośrodku znajdą się te neutralne emocjonalnie? – myślenie nad rozwiązaniem zadania odwróciło moją uwagę od lęku.

– Prawdziwy z ciebie geniusz, Jimmy – pochwaliła Magda. – W podstawówce zapewne zgłaszałeś się pierwszy do odpowiedzi, czyż nie?

 

Posmutniałbym, że odebrała małemu chłopcu pochwałę, gdyby nie jej nagradzający uśmiech. Znała się na swoim fachu. Umiejętnie dawała mi niezauważalne sygnały. Naprowadzała na właściwy kierunek. Wtedy nie potrafiłem jeszcze tego wychwycić świadomie. Ale podświadomie budowało to we mnie poczucie zaufania i komfortu. Mając taką przewodniczkę za wsparcie, zacząłem się odprężać. Lęk powoli ustępował. Wróciła zdolność oddychania, a węzeł wokół krtani rozluźnił się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

– Chciałabym teraz, żebyś wstał, ale nie otwierał oczu. Pomogę Ci – odezwała się niemalże w tym samym momencie, w którym w wyobraźni uporządkowałem fotografie na podłodze, zgodnie z jej wskazówkami.

 

Poczułem, jak mnie obejmuje pod boki i zachęca, bym wstał. Podniosłem się z miejsca i stanąłem obok niej. Wtedy znów jedną rękę położyła mi na czole i zamkniętych powiekach, a drugą ujęła pod ramię:

– Widzisz te zdjęcia na podłodze, prawda, Jimmy? Ułożyłeś z nich linię. Czy możemy do niej podejść bliżej? – Lekko mnie pociągnęła w kierunku środka pokoju, gdzie było więcej przestrzeni. Przeszliśmy kilka kroków. Czułem jej pewne prowadzenie. – Tyle wystarczy, tu nam będzie wygodnie, zgodzisz się? Czy stoimy tuż przy linii zdjęć?

– Tak – odpowiedziałem prawie całkiem już rozluźniony. Te kilka kroków po omacku, ufając tylko jej przewodnictwu sprawiły, że znowu poczułem przypływ zaufania.

– Czy stojąc widzisz zdjęcia na tyle wyraźnie, żeby orientować się z grubsza co do emocji z nimi powiązanych?

– Są trochę małe, gdy stoję nad nimi w pozycji wyprostowanej – przekornie postanowiłem nie ułatwiać jej zadania.

– To twój świat, twoja wyobraźnia. Urządź go tak, żeby ci było wygodnie – odparowała bez cienia zniecierpliwienia czy złości, że zachowuję się jak uczniak.

– Powiększę je do wielkości ekranu komputerowego, wszystkie będą jednakowej wielkości.

– Zuch! – nie zdążyłem jeszcze w pełni zasmakować pochwały, gdy dokończyła: - Nie myślałeś czasem, żeby zacząć udzielać się w harcerstwie?

 

Pokazywała mi, że za zbytnie dokazywanie spotka mnie niezmiennie delikatne przytarcie nosa. Była mistrzynią taktu i wyczucia, a jednocześnie gigantką konsekwencji. Przekonałem się o tym jeszcze wielokrotnie w toku następnych spotkań.

 

–No, druhu zastępowy, pokażcie teraz, gdzie leży linia waszych zdjęć? Do waszej wiadomości: to się fachowo nazywa „azymut” – musiała dać wyraźnie do zrozumienia, kto tu kontroluje sytuację. Nie pozostawić cienia wątpliwości. A jednocześnie dawała mi odczuć, że wie, co robi. Że jest pewna swoich umiejętności i mogę jej zaufać. Bezwiednie poddawałem się jej sugestiom. Lęk odchodził.

 

Mając cały czas zamknięte oczy i jedną rękę unieruchomioną przez jej przedramię ujmujące mnie pod łokieć, drugą ręką wykonałem zdecydowany ruch w jednej płaszczyźnie. Chciałem pokazać, że stoję zwrócony bokiem do linii wyznaczonej przez ekrany ze zdjęciami:

– Wyglądają teraz jak kadry na taśmie filmowej, jeden za drugim, aż po horyzont – najwyraźniej zaczynałem sie rozkręcać.

– Czyli patrzysz w kierunku jednego z końców taśmy filmowej, tak? – błyskawicznie przyjęła moje określenia do własnego użytku, a raczej: do naszego wspólnego użytku. – A drugi koniec? Gdzie widzisz drugi koniec?

 

Zaczynałem się nastawiać na dobrą zabawę. Będziemy sobie opisywać słodki obrazek tasiemki biegnącej po horyzont jak tory kolejowe. Ileż kryło się w tym okazji do ciętych ripost i popisów elokwencji. O dawaniu błyskotliwych dowodów opanowania dziedziny terenoznawstwa nie wspominając.

– Drugi koniec mam za plecami – odparłem. No, to teraz kombinuj, moja sprytna przewodniczko! – pomyślałem z niekłamanym samozadowoleniem.

– Aha, a to jest ten pozytywny czy negatywny koniec, bo zwróć uwagę, że nie dałam żadnych wskazówek, jak masz ułożyć taśmę filmową, którym końcem w którą stronę. Zdecydowałeś o tym sam.

– Pozytywny to ten przede mną – usłyszałem dobywający się z mych ust najprawdziwszy głos Dyla Sowizdrzała – a ten za moimi plecami, to... – nie dokończyłem, bo zdałem sobie sprawę, co tak naprawdę znajduje się w wyobraźni za moimi plecami.

 

Figlarny Dyl błyskawicznie ustąpił miejsca Koszmarowi z Elm Street - żegnajcie wymyślne anegdoty i krotochwile!

 

Musiała mnie zdradzić fizjonomia, bo poczułem, jak Magda silniej ujmuje mnie pod ramię dla dodania otuchy:

– Spokojnie, druhu Atomku, nie wszystko na raz – przeciągała słowa, a ja poczułem, jakby mi podano kroplówkę na wzmocnienie. – Na razie pozwolimy sobie opisać to, co przed nami.

 

Wiedziałem, że istnieje poważne ryzyko, że mój głos w tym momencie będzie zmrożony jak radziecki szampan wyjęty prosto z zamrażarki, dlatego dałem sobie chwilę na odtajanie i uspokojenie oddechu, który niekontrolowanie podwoił częstotliwość. Powierzchowne liźnięcie terapii poznawczej, jakiego miałem okazję wcześniej doświadczyć u innych speców, dało z pewnością o sobie znać. Aczkolwiek w niewystarczającym stopniu, co miało się za chwilę okazać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

– Stoję przy linii kadrów, ekranów, zdjęć, czy jak ich tam, do cholery, nazwiemy! – próbowałem zasłonić się kontrolowaną agresją, zachowując w odwodzie opcję z podniesieniem tonu głosu. Cóż za nęcąca wizja! To zawsze pomaga w takich momentach, prawda? Własny lęk tyle razy zagłuszałem wrzaskiem, że przestałem dostrzegać kontrproduktywność takiego zachowania. Zauważcie także, że użyłem zaimka osobowego „ich” zamiast bezosobowego „je”.

 

Oczywiście nie uszło to uwadze mojej dręczycielki:

– Chce ci się na nich wrzeszczeć? Oni są winni? Możesz wrzeszczeć, ile chcesz, ale nazwij ich, tych winnych. Wskaż, kim według ciebie są!

– Chce mi się wrzeszczeć, bo wiem, co jest za moimi plecami i boję się odwrócić!

– A słyszałeś może o technice małych kroków? – pociągnęła mnie lekko za sobą. Zrobiłem w przód dwa kroki oddalające mnie od tego, co straszyło za plecami. Lęk się zmniejszył, ale jednocześnie poczułem, że nie wolno mi się bardziej oddalać.

– Gotów do dalszych eksploracji? – spytała po chwili. A gdy kiwnąłem potakująco, kontynuowała: – To teraz zadanie dla harcerza: widzisz, w którym miejscu znajduje się pierwszy ekran zawierający neutralne skojarzenie? Chodzi mi o ten, który tak domyślnie sam wskazałeś chwilę wcześniej – dała mi czas na wyostrzenie wizji. – Domyślam się, że na razie nie damy rady tam podejść, ale przydałoby się oznaczyć jakoś tamto miejsce, żebyśmy mogli łatwo skupiać na nim wzrok i emocje.

 

Gdy dotarły do mnie jej słowa, w wyobraźni pojawiło się rozwiązanie:

– Mogę tam umieścić chorągiewkę, taką do dawania sygnałów.

– Świetny pomysł. Opisz jak wygląda.

– Pomarańczowa, poplamiona i wypłowiała, na krótkim trzonku. Widziałem, jak używali takich do dawania sygnałów na kolei.

– Dlaczego jest pomarańczowa, poplamiona i wypłowiała?

– Bo tkwi tam od bardzo dawna i nikt nie zwraca na nią uwagi – mówiłem to, co czułem.

 

Starałem sie nadawać realne kształty odczuwanym głęboko emocjom. Uświadomiłem sobie także, że te emocje były we mnie od bardzo dawna. Nie tworzyłem ich, a odkrywałem.

– To bardzo ciekawe, co mówisz. A dodatkowo z harcerza przedzierzgnąłeś się, jak widzę, w przodownika drużyny rewidentów kolejowych. To powiedz mi, przodowniku, jak daleko mamy do tej chorągiewki?

– Hmm, trudno powiedzieć – wysiliłem wyobraźnię wchodząc w rolę – słabo ją stąd widać. Myślę, że ta odległość mogłaby odpowiadać długości kilku, może pięciu wagonów.

– A co jest jeszcze dalej, za chorągiewką?

– Prosta linia coraz bardziej pozytywnych wspomnień.

– Widzisz ją wyraźnie?

– Niezbyt, jest bardzo daleko. Jej koniec sięga aż po horyzont.

– A czy możesz mi powiedzieć, nie odwracając się, jak daleko znajduje się przeciwległy koniec, ten za naszymi plecami?

– On jest w tunelu, długim i ciemnym – znów poczułem lekkie drgawki.

– Dlaczego jest tam tunel? Czy tam jest jakaś góra?

– Nie ma tam jakiejś wyraźnej góry. Raczej chodzi o to, że tor biegnie w wykopie, który kończy się pionową ścianą z otworem tunelu pośrodku. Tor jakby prowadzi pod ziemię.

– Jak w starej kopalni?

– Niezupełnie. On się nie obniża, bo chodzi o co innego. O to, żeby był pod powierzchnią, zakryty, żeby nie było widać, co się w nim znajduje, ale niekoniecznie musi być głęboko. Tylko że nie można się do niego dostać od góry, czyli rozkopując ziemię nad nim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

– A czy tunel ma drugi koniec? – dziwne, ale to pytanie mnie nie zaskoczyło. Od razu ujrzałem odpowiedź.

– Tak, ma. Tylko otwór ma mniejszą średnicę.

– A czy jest tam tor? Ten sam tor, który wchodzi do tunelu po naszej stronie, wychodzi po jego drugiej stronie?

– Tak, ale zaraz za tunelem sie kończy... – poczułem, że te słowa nie wzbudzają akceptacji mojego wewnętrznego ‘ja’. Pojawiło sie uczucie dyskomfortu cielesnego. – Nie, poczekaj, to jest zupełnie na odwrót. Tor się tam ZACZYNA, przez krótki kawałek biegnie po powierzchni ziemi, po czym trafia do tunelu, tracimy go z oczu i po dłuższym czasie wychodzi po naszej stronie.

– A po czym poznałeś, że on się tam zaczyna?

– To proste, jest tam kozioł oporowy. – Wiedziałem, że zrozumie, iż mam na myśli stalową poprzeczną belkę przyspawaną do wsporników zamocowanych na początku i końcu toru, zabezpieczającą przed stoczeniem się kół wagonów z kończących się szyn.

– Mówisz, że to proste. Czy to znaczy, że to miejsce nie wzbudza takich.... – zamyśliła się, dobierając słowa – silnych emocji, jak ten wlot do tunelu za nami. A w zasadzie wylot, jak sam powiedziałeś – skorygowała.

– Tak, nie czuję żadnego zdenerwowania, kręcąc się wokół tamtego miejsca – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– To ty tam poszedłeś? Jak ci się to udało? Przeszedłeś przez tunel?

– Nie jestem pewny. To znaczy wiem, jestem pewny, że nie przeszedłem przez tunel. Jakoś go obszedłem bokiem. Stało się to jakby automatycznie. Nie zwróciłem uwagi.

 

 

* * *

 

 

Tak wyglądała rozmowa z Magdą. Zamiast wypytywać mnie o stosunki rodzinne i międzyludzkie, umiejętnie stosowała celne symboliczne metafory uruchamiające dwukierunkową autostradę, po której w jedną stronę mknęły wizualizacje tworzone w racjonalnym mózgu, a w odpowiedzi przychodziły stany emocjonalne, które ubierałem w słowa. Jej olbrzymie doświadczenie i intuicja umożliwiały stawianie doprecyzowujących pytań, dzięki którym udawało mi się interpretować nadchodzące „z dołu” odpowiedzi na tyle dokładnie, że mogliśmy eksplorować dalej.

 

Wiedziała doskonale, dokąd chce ze mną dojść, natomiast wybór drogi pozostawiała mnie. Gdy natykaliśmy się na lękowe blokady, jak w przypadku ciemnego tunelu, znajdowaliśmy obejście. Uświadomiła mi, że reakcje lękowe to uporządkowany ciąg kostek domina. Jeśli postępujemy nieumiejętnie, czyli tak jak miliony razy w życiu, to wytrącamy którąś kostkę z równowagi, a jej upadek wywołuje reakcję lawinową. Ale można spróbować zabezpieczyć kostkę przed upadkiem lub podejść do niej od innej niż zazwyczaj strony. Czyli postąpić w inny sposób niż mamy wdrukowany w podświadomość.

 

Dzięki temu udało nam się wejść do wzbudzającego lęk tunelu. Okazało się, że można go w całości przejść nie potrącając żadnej kostki domina, jeśli się wejdzie z odwrotnej strony. Czyli postąpi wbrew wdrukowanym skojarzeniom, niejako „pod prąd”. Choć w sumie to niewiadomo, który koniec jest tym „właściwym”, a który „odwrotnym”. Może to jest tak, że moje nawyki myślowe zawsze powodowały, że w pierwszym odruchu starałem się skorzystać z „niewłaściwego” końca, a tym samym na własne życzenie komplikowałem sobie życie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Im więcej wiedzy o samym sobie odkrywała przede mną Magda, tym częściej zaczynałem wyobrażać sobie, jak szczęśliwy bym mógł być żyjąc w związku z tak wspaniałą kobietą. Z pewnością większość moich problemów przestałaby istnieć, łudziłem się popadając w coraz to śmielsze rojenia, mimo czekającej na mnie w domu kochającej żony z jednorocznym synem.

 

Oczywiście nie mogło to ujść uwadze Magdy:

– Tylko się nie zakochaj – przerwała z właściwą sobie intuicją bieg moich irracjonalnie pociągających myśli.

– Przemknęło mi to przez głowę – postanowiłem mężnie stawić czoła faktom. Byłem przecież od dziś pogromcą duchów, który odważnie przeszedł przez tunel z własnej wyobraźni.

– A nie przemknęło ci, że w świetle tego, co sam mi o sobie opowiedziałeś, nie stanowisz zbyt dobrej partii? – roześmiała się, a ja poczułem, że będę musiał mężnie polec. – Choć dostrzegam pewien potencjał – kontynuowała, ale nie po to, by stępić ostrze krytyki podpartej żelazną logiką.

 

Ona nie popełniała błędów, które musiałaby naprędce naprawiać. Nigdy nie mówiła więcej, niż było potrzebne. Była jak Karpow i Kasparow w jednym, przewidywała cztery posunięcia naprzód. Pozwalała mi mieć wrażenie, że to ja kieruję, podczas gdy w rzeczywistości wszystko odbywało się według jej terapeutycznego scenariusza.

 

Zastanawiacie się, co znajdowało się w tunelu? Opisałem to Magdzie, a ona pomogła mi to zrozumieć i rozwiązać emocjonalne węzły. Pokazała mi, jak rozbroić pierwszą kostkę domina, inicjującą reakcję. Szkopuł polegał na tym, że jej metoda wymagała codziennych powtórzeń. Kostki nie można było rozbroić raz na zawsze. Należało stosować tricki manipulując obrazem toru, tunelu i jego zawartości, chorągiewek. Zbliżać, oddalać, zmieniać perspektywę, przechadzać się w wyobraźni wzdłuż toru.

 

Robię to do dziś, prawie każdego dnia. To doskonały test nastroju i technika wzbudzania pozytywnej energii. Jeśli stoję tuż przy wylocie tunelu i mam daleko do pomarańczowej, wypłowiałej chorągiewki, to znaczy, że nastrój szwankuje. Ale wystarczy, że kilka razy przejdę się w myślach w kierunku choragiewki, a jeszcze lepiej, gdy ją minę idąc ku horyzontowi, a od razu zaczynam czuć sie lepiej. W takich wypadkach zawracam ku chorągiewce, podchodzę do niej i wymieniam ją na nową, soczyście pomarańczową. To takie rytualne zakotwiczenie się w dobrym nastroju.

 

Pod koniec tamtej sesji wywiązała się następująca rozmowa:

– Ty nie potrzebujesz kobiety, tylko matki. Każdą partnerkę traktujesz w ten sam sposób. To mieszanka ujmującej opiekuńczości i adoracji, a jednocześnie irracjonalny stres, że coś złego ją spotka. Ten stres wywołuje podświadomą złość i obwinianie. Z każdym nowym związkiem ustawiasz swoje domino od początku, sądząc, że tym razem powstanie stabilny układ. Wprowadzasz pozorne zmiany. Nie usuwasz pierwotnej przyczyny. Domino pozostaje niestabilnym układem.

– Trochę to smutne, co powiedziałaś.

– Smutne? Na twoim miejscu cieszyłabym sie, że zaledwie po czwartym spotkaniu udało ci się zrobić tak duży postęp.

– Wiesz już, co mi jest?

– Uhum – mruknęła z miną wskazującą na niezachwianą pewność siebie

– Powiesz mi?

– To samo, co wszystkim innym, którzy do mnie trafiają. Różnice polegają tylko na objawach. Macie od dzieciństwa skłonność do stawiania wszystkiego na głowie. Prawdopodobnie odkryliście, że to wam przynosiło korzyść. Być może pozwalało skupić na was uwagę rodzica, prawdopodobnie matki, i ten zakodowany schemat sytuacyjny odtwarzacie w dorosłym życiu. Zwróć uwagę, że sam miałeś wrażenie wchodząc do tunelu, że robisz to wbrew utartemu schematowi. A może to właśnie twój odruchowy schemat jest tym „odwrotnym”?

– Da się coś z tym zrobić?

– A co ci powiedzieli specjaliści od CBT? – używała tego angielskiego skrótu terapii behawioralno-poznawczej.

– Że mogę to kontrolować.

– To prawda, można się tego nauczyć, poprzez wytężoną pracę wyrobić w sobie odruch kontroli. To taka „łata” na dorosłe schematy myślowe, ale nie na ciągi skojarzeń emocjonalnych wdrukowane w dzieciństwie, czyli kostki domina. To jeszcze jeden schemat, w dodatku uruchamiany następczo, czyli wtedy, gdy jest już trochę za późno, kostki się przewróciły. Dlatego ja mam inne podejście. Dziś mogłeś się przekonać, że można te wdrukowane szlaki pierwotnych emocji obejść. Pójść inną drogą, tak żeby nie potrącić kostek domina. Podejść bardzo blisko do źródła lęku. Będziemy musieli zrobić to wiele razy po to, abyś przestał odczuwać lęk związany z obcowaniem ze źródłem. Gdy to nam się uda, będziemy mogli zanurzyć się w źródle i tam poszukać rozwiązania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy Magda wiedziała o pracy poszczególnych rejonów mózgu, układzie limbicznym i ciele migdałowatym? Wątpię - ja zresztą w tamtym okresie też nie miałem takiej wiedzy jak dziś. Nigdy nie zrobiła najmniejszej nawet uwagi na temat układu nerwowego, nigdy też nie użyła określenia nerwica. Dla niej to były naczynia połączone, pomiędzy którymi dochodzi do wykształcenia nieprawidłowych schematów emocjonalnych i myślowych. I starała się je naprawiać.

 

Natomiast wiedziała z pewnością, co to jest terapeutyczna narracja, dzięki której nasze „dwa mózgi” potrafią znaleźć wspólny język umożliwiający porozumienie. Pewnie byłbym dziś bardziej zaawansowany w radzeniu sobie z nerwicą, gdybym ukończył cykl spotkań. Byłem jeszcze na czterech. Niestety moja depresja mocno się nasiliła i zostałem przez rodzinę namówiony na rozpoczęcie leczenia farmakologicznego.

 

Pod wpływem leków utraciłem zdolność podążania tropem narracji Magdy, stałem się zobojętniały. Ostrzegała, że to się stanie i była sceptyczna co do rozpoczęcia farmakoterapii. Postawiła sprawę uczciwie, że bez zdolności do odczuwania emocji nie ma sensu dalsza terapia z nią. Stchórzyłem z obawy o siebie. Depresja po raz pierwszy zaatakowała z taką siłą.

 

Po ponad pół roku na lekach, depresja odpuściła i zaprzestałem łykania pigułek. Starałem się wrócić do Magdy i ukończyć terapię. Musiałem czekać kolejne miesiące, aby zwolniło się miejsce, miała wielu klientów. W tym czasie moje życie toczyło się własnym biegiem i inne rzeczy zaczęły zaprzątać moją uwagę. Kwestia powrotu do Magdy zeszła na dalszy plan. Może wtedy nie byłem jeszcze gotów, by w pełni docenić jej podejście.

 

Po kolejnych kilku miesiącach sama do mnie zadzwoniła z informacją, że wyjeżdża do Stanów na dłuższy czas, może na stałe. Powiedziała wtedy, że w zasadzie dysponuję całą potrzebną teorią. Dalszy progres zależy wyłącznie ode mnie i ma bardziej praktyczny charakter. Wyznała, że byłem jednym z jej zdolniejszych „druhów zastępowych” – pamiętała nadal, mimo że minęło blisko półtora roku.

 

I tak minęło kilka lat, w trakcie których cofnąłem się w rozwoju i stoczyłem w dobrze znane, a przez to dające poczucie bezpieczeństwa, utarte koleiny myślowych schematów. Szukałem przyczyn wszędzie, tylko nie w sobie. Zaprzestałem codziennych treningów umysłu i wkrótce straciłem nowo nabyte umiejętności.

 

Któregoś razu przypadkiem trafiłem na zapis sesji terapeutycznych prowadzonych przez Miltona Ericksona, ojca amerykańskiej terapii hipnotycznej. Dotarło wtedy do mnie, że Magda stosowała te same techniki. Ale to już zupełnie inna historia. :D:D:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I jak ktoś stosuje tą metodę? Ja niestety obecnie coraz rzadziej, bo jestem na lekach, które to wręcz uniemożliwiają. Leki odcinają mnie od tego 'wyższego wymiaru', ale mimo wszystko będę próbował, ewentualnie w przyszłości do tego wrócę. Jednak wcześniej zdarzało mi się stosować i było ciekawie. Na pewno ta wiedza mi się przyda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×