Skocz do zawartości
Nerwica.com

Droga po Mieczu - strefa psyche dla mężczyzny.


AmadeuszIII

Rekomendowane odpowiedzi

Wstępnie nie będę zabierał głosu w dyskusji - o ile jakaś pojawi się. Natomiast będę wstawiał materiały, właśnie dedykowane mężczyznom.

Na początek zacznę od:

 

Proszę nie sugerować się tytułem, bo jest tu głównie mowa własnie o mężczyznach.

 

Myślę wstawić coś nowego, przydatnego raz dziennie lub co kilka dni. Być może ktoś wyciągnie z tego jakieś wnioski dla siebie samego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Philip Zimbardo: Młodzi mężczyźni wycofują się z życia społecznego, kompulsywnie nadużywają technologii

 

 

Świat wirtualny to jedyne miejsce, w którym młodzi chłopcy potrafią konkurować i mają poczucie sprawczości – mówi psycholog Philip Zimbardo w wywiadzie dla Focusa.

 

 

Focus: Dlaczego chłopcy, którzy toczą bohaterskie bitwy w grach wideo, w realu bywają zalęknionymi odludkami?

 

Philip Zimbardo: Z danych, które zebrałem do książki „Gdzie ci mężczyźni?”, wyłania się zatrważający obraz młodych ludzi w wieku szkolnym na całym świecie. Wzrasta czas spędzany na grach wideo, oglądaniu pornografii w internecie, zanikają realne interakcje towarzyskie. Najgorzej jest w Japonii i Korei. Młodzi mężczyźni wycofują się z życia społecznego, kompulsywnie nadużywają technologii. Żyją w świecie fantazji, w iluzji kontroli. Jeśli grają w jedną grę wystarczająco często, stają się świetnymi zawodnikami. Wirtualne ja – awatar – ciągle wygrywa. To jednak jedyny świat, w którym mają poczucie sprawczości, potrafią konkurować, zyskać reputację. To uzależnia. Szkoła? Nudna. Piłka? Nudna, skoro jednym guzikiem rozwalam w grze imperium. Chłopcy tracą zainteresowanie rzeczywistym światem.

 

Dlaczego młode kobiety nie ulegają tej katastrofie tożsamości?

- Od zarania dziejów, we wszystkich poprzednich pokoleniach mężczyźni czuli się uprzywilejowani z powodu swojej męskości. Dzisiaj po raz pierwszy w historii, co jest także efektem emancypacji, to kobiety górują osiągnięciami akademickimi. W ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych kobiety uzyskały więcej tytułów licencjata, magistra i doktora w każdej dziedzinie, nawet w inżynierii. Są mądrzejsze, ciężej pracują, wymieniają się informacjami, tworzą grupy zainteresowań. Kobiety od zawsze były bardziej towarzyskie, miały więcej przyjaciół, relacji opartych na potrzebie przebywania z drugim człowiekiem. Zbierały się w grupy, ponieważ to lubiły. Mężczyźni natomiast byli większymi samotnikami, a ich relacje tworzyły się w oparciu o więzi konkurencyjne lub drużynowe, m.in. sport – powód powstania grupy pozostawał więc zewnętrzny. Rywalizowali, aby wygrać. Tymczasem dziś wzrasta liczba chłopców, którzy czują, że nigdy nie wygrywają, tylko przegrywają społecznie. Technologia daje im schronienie w iluzji wygranej: zwyciężają wirtualnie.

 

Dlaczego jednak przegrywają w realu?

 

- Zbiega się tu wiele zmian społecznych, przede wszystkim przemiana modelu rodzinnego. Wzrasta liczba rozwodów, rozbitych rodzin, nieobecnych ojców, zapracowanych matek. W szkołach przeważają kobiety nauczycielki, nauka przestała być domeną mężczyzn. Dla dziewczynek nauczycielka staje się wzorcem, chłopcy nie mają takiego modelu. Wymierają rytuały. Dziesięć lat temu nasze badanie wykazało, że 60 proc. rodzin jadało regularnie razem kolacje. W ostatnim roku ten wynik wyniósł 20 proc. Osiem na dziesięć rodzin nie siada do wspólnego posiłku. Dawniej dzieci uczyły się rozmowy właśnie przy stole. Upierałbym się, że to jedna z ważniejszych metod nauki komunikacji społecznej. Dziewczynki wspomagają się tu grupami, chłopcy uciekają w technologię.

 

Może zamieszczanie zdjęć z kolacji na Facebooku jest nowoczesnym rytuałem wspólnego posiłku?

 

- A skąd! To iluzja bycia razem. Co z tego, że wyślę pani zdjęcie z podpisem: „Oto makaron”. A pani mi odeśle: „Oto naleśniki”. Media społecznościowe promują egocentryzm. Opowiadam o czymś, co ugotowałem, zobaczyłem, podsyłam link. Ktoś wrzuca zdjęcie, ktoś je lubi, następny temat. Komunikacja przypomina coraz bardziej Twitter, gdzie komunikat nie może zawierać więcej niż 140 znaków. Żaden człowiek nie jest w stanie wyrazić osobistych przeżyć w 140 znakach.

 

Czy wirtualne plemiona: sieć znajomych na Facebooku, fanów na Instagramie i Twitterze, wspólnoty graczy wideo, zaspokajają potrzeby miłości i przynależności, szacunku i uznania oraz samorealizacji?

 

- Nie zaspokajają żadnej z tych potrzeb. Z pozoru wydaje się, że w internecie wychodzę do świata, poddaję się weryfikacji, narażam na ocenę. Ludzie zamieszczają w sieci intymne informacje, posuwają się do niedorzeczności za cenę uwagi, co przypomina nawoływanie z dachu: „Hej, świecie, dostrzeż mnie!”. To wszystko jednak nie wypełnia naszej potrzeby kontaktu społecznego. Nie potrzebujemy aplauzu i lajków, lecz fizycznego kontaktu, miłości, dotyku.

 

Czy portale randkowe, aplikacje na smartfony, m.in. Tinder, nie uczą chłopców tego, jak budować relacje damsko-męskie?

 

- Technoplatformy nie wyposażają ich w narzędzia społeczne, niezbędne do prowadzenia relacji interpersonalnych. Musimy ćwiczyć kontakt międzyludzki. Idę o zakład, że randkujący w internecie nawet nie rozmawiają na Skypie. Portale randkowe działają jak każdy czat lub SMS: wysyłam pytanie, druga strona ma czas na odpowiedź, co pozwala na jej przemyślenie, ale też na manipulację. Chodzi o to, że nie jest to spontaniczna konfrontacja. W rzeczywistej rozmowie pytam kobietę o jej ulubiony film, jeśli nie pamięta, rodzi się pewna nieporadność, pyta mnie o mojego ulubionego aktora. Obserwujemy ruch oczu, mimikę, gesty, ton głosu. Młode pokolenie wyrasta dziś całkowicie pozbawione spontaniczności. A to esencja ludzkiego kontaktu.

 

Przytacza pan w książce piorunujące dane o oglądaniu przez młodych mężczyzn pornografii w internecie. Czy ten nawyk stymuluje męskość, czy ją kastruje?

 

- Pornografia zawsze bardziej przemawiała do mężczyzn niż do kobiet. Dawniej wpleciona pozostawała jednak w opowieść o podtekście romantycznym. Wirtualne porno dziś polega na mechanicznym akcie fizjologicznym, od rozebrania się do orgazmu mężczyzny, bo na tym kończy się większość tych filmów. Dla 10-, 15-letnich chłopców, którzy nie mieli doświadczeń erotycznych, wyłania się następujący obraz relacji damsko-męskich: to świat pięknych kobiet, zdesperowanych, by uprawiać seks bez limitów, w wariancie każdej męskiej fantazji, oraz świat atletycznych mężczyzn o wielkich penisach w stanie erekcji przez pół godziny bez przerwy. W rzeczywistości nafaszerowanych środkami na potencję. To kolejna wirtualna iluzja – seksu. Im więcej chłopiec ogląda takiej pornografii, tym bardziej wykształca nierealistyczny obraz siebie w odniesieniu do kobiety. Czuje się nieadekwatny. Dlaczego ogląda? Bo w świecie wirtualnego seksu nie może zostać odrzucony. Kobieca moc odrzucenia to największy lęk męski. Mężczyzna od zawsze prosił, kobieta miała prawo werdyktu. A teraz młodzi mężczyźni przestają prosić i mówią sobie: „Nie potrzebuję kobiety, bo mam porno i masturbację”.

 

 

 

 

Jakie osobiste doświadczenia zainspirowały pana do analizy kryzysu męskości?

 

- W ciągu ostatnich kilku lat, kiedy podróżowałem z wykładami do szkół średnich i na uniwersytety, zwłaszcza po Ameryce, nigdzie nie widziałem chłopców bawiących się w grupach na ulicach. Z kolei po wykładach to zawsze kobiety podchodzą do mnie z pytaniami. Otwarte, ciekawe, chętne do dyskusji. Mężczyźni: prawie nigdy. Zacząłem więc angażować ich do rozmowy. Zachowywali się nieporadnie, nie potrafili prowadzić rozmowy. Kiedy pytałem, dlaczego milczą, odpowiadali: „Rozmowa nie jest ważna. Czas spędzamy na oglądaniu YouTube, grach wideo, pisaniu SMS-ów, czatowaniu na Facebooku, postowaniu na Instagramie”. A co, jeśli chciałbyś poznać dziewczynę? „To też robimy online”. Współautorka naszej książki Nikita Coulombe, atrakcyjna młoda kobieta z San Francisco, przysłała mi wiadomość od chłopaka, z którym próbowała umówić się na randkę na jednym z portali towarzyskich. „Ja nie rozmawiam, ja esemesuję” – zbaraniały odmówił spotkania. Technologia wypiera połączenie człowiek – człowiek. Uważam, że online to offline od człowieczeństwa. Chłopcy padają ofiarą tej rewolucji. Uciekając w świat wirtualny, zostają pozbawieni rzeczywistej męskości.

 

Kiedy pan dorastał w sycylijskiej rodzinie na Brooklynie w latach 40. i 50., jak rozumiał pan męskość?

 

- Uczyłem się jej nie tylko z relacji ojca do matki, ale także od obecnych wokół wujków i z ich relacji do żon, do babci. W mediach było wówczas mnóstwo filmów i pierwszych show telewizyjnych o rodzinach. Na obozach chłopięcych liderzy uczyli nas, że być mężczyzną to pomagać innym, wstawiać się za słabszymi, ćwiczyć krzepę fizyczną, aby móc obronić się przed napastnikami, troszczyć się o kobiety, okazywać im uczucia, prawić komplementy. To były zachowania oczywiste. Dziś są wymarłe.

Gdzie widzi pan ratunek przed kryzysem męskości?

 

- Zacznijmy od rozmowy między dziewczynkami a chłopcami. W szkole, w rodzinie, w kościele powinna być przestrzeń do dyskusji, także o tym, jak technologia zmienia relacje damsko-męskie. Przestrzeń w sensie dosłownym, jako zaaranżowane miejsce. Na Nikiszowcu w Katowicach działa Centrum Zimbardo. W upadłym rejonie górniczym, gdzie pozwalniani z kopalni ojcowie piją i biją, stworzyliśmy dla dzieci wspólne terytorium. Po szkole chłopcy i dziewczynki uczą się tam tańca, gry w piłkę, śpiewu karaoke, gier towarzyskich. Każdą dziewczynkę prosiliśmy, aby przyprowadziła ze sobą do świetlicy kolegę. Polskie Ministerstwo Zdrowia chce, aby podobne ośrodki powstały w innych polskich miastach. Potrzebujemy też mentorów. Jeśli w domu nie ma ojca, to wujka, nauczyciela, trenera.

 

Trzeba tańczyć?

 

- Oczywiście. To pierwszy moment, kiedy chłopiec może publicznie trzymać w ramionach dziewczynę. Taniec uczy konwencji społecznej. Trzeba poprosić do tańca, wyczuć fizycznie nastrój partnerki – czy ucieka, czy przyzwala – prowadzić rozmowę, podziękować. Jeśli nic nie zrobimy, społeczna izolacja mężczyzn pogłębi się, kryzys przerodzi się w katastrofę. Kiedy się izolujemy za pomocą technologii, mniej czujemy. Człowiek potrzebuje funkcjonować z innymi ludzi, aby w pełni być człowiekiem.

 

 

źródło arta: http://www.focus.pl/artykul/wylogowani-z-zycia

 

 

 

 

 

 

Okiem blogosfery - co prawda mowa tu zasadniczo o skutkach a nie przyczynach, ale jak widać problem jest społecznie zauważalny.

 

Supermarket z partnerami. Dlaczego bycie z kimś stało się tak trudne?

 

Jeszcze nie widać żółtych liści, ale w powietrzu czuć już jesień. Pomimo tego, jedna z nich ma na sobie sukienkę, która musi budzić zazdrość w jej korpo. Druga założyła obcisłe dżinsy i gustowny top, na który opadają jej włosy – sądząc po wyglądzie pożyczone z reklamy Taft. Obie powoli zbliżają się do trzydziestki.

 

Siedzę niedaleko, a one nie ściszają głosu. Nie muszę się więc szczególnie wysilać, żeby słyszeć ich rozmowę przerywaną rytmicznym pochłanianiem sałatki z szynką parmeńską i kozim serem. Rozmowa jest o facetach, o współczesnych związkach i o koleżankach, którym jakimś cudem udało się poznać kogoś normalnego. Im się nie udało – wciąż uważnie lustrują rzeczywistość za barierką ogródka, żeby przekonać się, czy jest tam ktoś warty uwagi. W końcu pada zdanie, które słyszałem tak często, że gdybym za każdym razem, kiedy pada, rósł o centymetr, to już dawno zastąpiłbym Marcina Gortata w NBA.

 

- Za naszych dziadków było lepiej. Prościej, łatwiej, a teraz? Czemu nagle bycie z kimś stało się takie skomplikowane?

 

Możliwych przyczyn są dziesiątki. Jednak jedną z najważniejszych jest to, że przez ostatnie pół wieku całkowicie zmienił się model dobierania się w pary.

 

Związki z osiedlowego sklepu

Pięćdziesiąt lat temu wybór partnera przypominał wyjście po buty do osiedlowego sklepiku mającego problemy z zaopatrzeniem. Sprzedawano w nim tylko jeden model butów w kilkunastu rozmiarach.

 

Rozmiarami byli dostępni partnerzy i partnerki, którzy pochodzili z bliskiej okolicy i tej samej warstwy społecznej. Modelem była ograniczona tradycją i zdaniem „co ludzie powiedzą?” wizja tego, jak związek powinien wyglądać. Każdy wiedział, kto w małżeństwie ma być pewny siebie i zdecydowany, a kto skromny, potulny i pozbawiony zdania. Wiedziano też kto ma zarabiać pieniądze, kto opiekować się chorym dzieckiem, kto ma bronić rodziny, a kto szorować podłogę, żeby lśniła jak lustro.

 

Odstępstw nie przewidywano. Sklep nie sprowadzał na życzenie innych „butów”. Jeśli byłaś kobietą, to mogłaś więc sobie chcieć przystojnego, wysokiego bruneta, który będzie realizował swoje przedsiębiorcze ambicje, ale jeśli w „sklepie” był tylko kulejący prostak realizujący się na zakrapianych imprezach, to lądowałaś właśnie z nim – z odpowiednikiem crocsów w palmy, a nie z idealnie wykrojonymi szpilkami od Manolo Blahnika. Wymiana na inny model była niemożliwa – to przecież buty na całe życie!

 

Helen Fisher, profesor antropologii z Indiana University wyjaśnia, że wbrew internetowym mądrościom o niezwykłym dopasowaniu i pracy nad związkiem, do niedawna niski odsetek rozwodów w kulturze zachodniej wynikał z tego, że ludzie „nie byliby w stanie przetrwać w pojedynkę”. Bardzo często trwali obok siebie, bo byli do tego zmuszeni – przez religię, konwenanse i strach przed życiem oddzielnie. Patrzyli na siebie i mówili – cóż, crocsy nie crocsy, ale przynajmniej nie idę przez życie boso. Pary staruszków, którym robi się zdjęcia w parku podczas karmienia kaczek, należały do rzadkości.

 

Wybierając w supermarkecie

W przeciągu ostatnich dwóch, trzech dziesięcioleci, to się zmieniło. Już nie musisz wybierać z kosza pełnego butów z wyprzedaży. Dlaczego? Bo osiedlowy sklepik zdążył zamienić się w supermarket, w którym dokonuje się wyboru partnera z nieporównywalnie większej grupy osób, do których masz dostęp w wieżowcach, klubach, restauracjach i na portalach społecznościowych. Jeśli nie lubisz crocsów to nie musisz ich brać – możesz wybrać airmaxy, szpilki, conversy albo cokolwiek innego. Jeśli buty ci się zepsują to możesz je od razu wymienić. Jeśli chcesz konkretnego modelu, to możesz po prostu na niego poczekać. Zamiast podchodzić do relacji z cichą rezygnacją, można ją zbudować jak z klocków – dokładnie taką, jaką się chce.

 

A pomimo to, jakimś cudem relacje sprzed dziesięcioleci wydają się bardziej udane.

 

Chociaż od lat wskaźniki statystyczne pokazują, że radzimy sobie lepiej niż kiedyś w niemal wszystkich sferach od zdobywania wykształcenia po zdrowe odżywianie, to wyjątkiem jest jakość związków. W tym przypadku biografie wypełniają się kolejnymi weekendowymi romansami, urwanymi kontaktami i relacjami, które przypominają wychodzenie do pracy, z której nie ma radości, pieniędzy ani perspektyw awansu.

 

Nic dziwnego, że jeśli powiesz losowej kobiecie w wieku od 20 do 35 lat, że dawniej było lepiej, bo rzeczy się naprawiało zamiast je wyrzucać, ona spojrzy na ciebie tak, jak patrzy się na małe kotki – z chęcią natychmiastowej adopcji. W końcu to czasy, kiedy związki były bez konserwantów i poza nielicznymi wyjątkami na całe życie, a nie do najbliższego kryzysu. Jeszcze niedawno mówiło się o kryzysie trzeciego-czwartego roku. Dzisiaj częściej zdarza się kryzys trzeciej-czwartej randki.

 

Dlaczego tak się dzieje?

Czy większy wybór i swoboda kształtowania relacji nie powinna działać korzystnie? W teorii tak. W praktyce nie – przynajmniej z pięciu powodów.

 

# 1

Ludzie nie potrafią wybierać

Wszystkie badania dotyczące procesu decyzyjnego są zgodne – jako ludzie preferujemy posiadanie dużego wyboru, ale nie potrafimy z niego korzystać. Mój ulubiony przykład dotyczy niezwykle korzystnych planów emerytalnych 401(k) oferowanych w Stanach Zjednoczonych przez pracodawców. Kiedy pracownikom przedstawiano dwie opcje do wyboru, to do planów emerytalnych przystępowało 75% załogi. Jednak im więcej funduszy mieli do wyboru, tym liczba przystępujących drastycznie topniała. Opłaciłoby im się wybrać pierwszy z brzegu plan, a pomimo to niemal połowa z nich nie wybierała żadnego.

 

Posiadanie dużej ilości możliwości paraliżuje. Przeciętna osoba czuje się przez nie przytłoczona. Nie wie, co jest dla niej najlepsze. Tworzy listy argumentów albo stwierdza, że podejmie decyzję innym razem. W końcu albo w ogóle jej nie podejmuje albo podejmuje decyzję prowizoryczną, przypadkową – taką, którą przecież jeszcze będzie mieć czas zmienić.

 

To perfekcyjnie tłumaczy dlaczego tak wiele osób mogąc mieć świetny związek wraca do pustego mieszkania, w którym czeka na nich tylko kot, któremu trzeba dać żreć. Albo jeszcze częściej – grzęznąć w przygnębiająco nudnych relacjach, w których nie da się oprzeć wrażeniu, że obie strony traktują go jak przystanek, z którego odbierze ich ta właściwa osoba.

 

Zła wiadomość jest taka, że zwykle ona też na to czeka, ale na zupełnie innym przystanku.

 

#2

Od towarów z supermarketu oczekuje się więcej

Z dużą ilością możliwości wyboru jest powiązane jeszcze jedno zjawisko – szybowanie oczekiwań.

 

Jedną z rzeczy, które się myśli patrząc na obrazy piękności z XVI, XVII czy XVIII wieku to: „Boże! Jakie one były brzydkie!”. Wśród przyczyn podaje się najczęściej zmieniające się kanony piękna. To prawda, ale tylko częściowa. Tamte osoby były piękne, ale w realiach ówczesnych osiedlowych sklepików. Będąc w nich, były najbardziej atrakcyjne. Jednak można śmiało założyć, że w grupie 100 osób najatrakcyjniejsza osoba wygląda znacznie przeciętniej, niż osoba wybrana spośród czterdziestu milionów, prawda?

 

W ten sposób działają aplikacje randkowe, konta na instagramie i śledzenie życia celebrytów – sprawiają, że standard staje się coraz bardziej wyśrubowany. Widząc świetnie wyglądające aktorki porno bez żadnych zahamowań, oczekuje się tego samego. Patrząc na samych trenerów personalnych, zaczyna się oczekiwać, że nawet przeciętny facet nigdy nie będzie miał brzuszka.

 

Co zabawne, te oczekiwania w kulturze nastawionej na aspekty wizualne, zdjęcia i wideo najczęściej dotyczą powierzchowności. Dopiero później dochodzi się do wniosków, które sformułowała niezapomniana Maria Czubaszek: „Prawdziwa tragedia to przystojny facet, ale durny i bez poczucia humoru.”

 

 

#3

Tam gdzie decyzję da się zmienić, tam nie ma ona znaczenia

Który egzamin uznasz za ważniejszy – ten, z którego ocena jest ostateczna, czy ten, który można poprawiać w nieskończoność? Pewnie pierwszy. Niestety współczesne związki znajdują się w drugiej grupie.

 

Skoro zawsze można poznać kogoś innego, to nie trzeba sobie zawracać głowy takimi banałami jak: docieraniem się, dbaniem o cudze uczucia, dotrzymywaniem słowa i poznawaniem się. Bo po co, skoro to być może znajomość tylko na chwilę? Na trzy randki? W porywach na pół roku?

 

Nie warto pracować nad usunięciem swoich wad, bo po co, skoro następnej osobie może nie będą one przeszkadzać?

 

Nie trzeba nawet dotrzymywać słowa, przychodzić na randki, podtrzymywać kontaktu i dbać o jakość ewentualnych rozstań. Dlaczego? Bo statystycznie to nie ma żadnego znaczenia. Jeśli ma się trzy osoby do wyboru, to niszcząc jeden kontakt traci się 33% szans na udany związek. Mając tysiąc opcji, nie traci się niemal nic. Tylko czy to na pewno prawda?

 

#4

Zmienił się model zalotów

Dawniej układ był prosty – mężczyźni rywalizowali o kobiety. W randkowym supermarkecie mniej atrakcyjni rywalizują o cieszących się większym wzięciem, przy czym ich płeć nie ma żadnego znaczenia. Przystojny, zaradny facet ma tyle samo adoratorek, co dziewczyna o gładkiej skórze i idealnej figurze.

 

To zjawisko ma doniosłe konsekwencje. Kiedy taka kobieta poznaje przystojniaka w typie Jamesa Bonda to oczekuje, że w tym momencie on zacznie ją uwodzić, zdobywać, podtrzymywać kontakt i robić wszystkie drobne, czułe gesty, które łącznie znaczą: „Jesteś dla mnie ważna”. Tak byłoby prawdopodobnie pięćdziesiąt, sto i trzysta lat temu. Co on zrobi w 2017 roku? Prawdopodobnie nic, bo atrakcyjni mężczyźni już się w taką grę nie bawią. Nie muszą.

 

Kiedyś potrafili się żenić dla seksu. Teraz dla seksu mogą co najwyżej zapłacić za kolację, a i to niechętnie – lepiej zrzucić się pół na pół. Dlaczego? Bo wiedzą, że jeśli ta dziewczyna się nie zgodzi, to kolejna to zrobi i jeszcze będzie myślała, że to początek wspaniałego romansu. Statystycznie częściej jest to odgrywanie ulubionej sceny z pornosa.

 

A to z kolei prowadzi do tego, że funkcjonując w światach, w których jesteśmy w centrum, stale mijamy się z osobami na naszym poziomie. Jesteśmy oddzielnymi galaktykami, które niemal nigdy nie wchodzą na kurs kolizyjny.

 

#5

Nie ma już jednego modelu relacji

I dotyka to głównie kobiety.

 

Współczesna Monika, Klaudia i Karolina, wciąż wierzy w to, że jej rolą jest czekać, bo w końcu wartościowy facet ją doceni i będzie wysyłał jej kwiaty zamiast zdjęć fiuta. Że będzie ją adorował i doceniał. Że jak facet się z nią spotyka, to znaczy to, że widzi ją w swojej przyszłości. Że „na zawsze” nie stało się tylko bezmyślnie powtarzanym powiedzeniem. Oraz przede wszystkim – że będzie przynajmniej tak szarmancki, elegancki, zaradny i odpowiedzialny jak każdy facet pół wieku temu, a nie jak jakiś czterdziestoletni szczyl w powyciąganym t-shircie, który mówi tylko słowo „kiedyś” – kiedyś zwiedzę świat, kiedyś rozwinę coś swojego, kiedyś będę chciał dzieci, kiedyś odetnę mentalną pępowinę, która łączy mnie z matką.

 

Problem w tym, że teraz każdy inaczej wyobraża sobie związek, a powstająca para musi sobie zadać pytania, na które odpowiedzi w czasach ich dziadków były oczywiste. Obecnie nie są.

 

Czy chcesz mieć dzieci? Jak dzielimy domowe obowiązki? Kto będzie opiekował się ewentualnym dzieckiem? W jakim kraju będziemy mieszkać? Kiedy chcesz się ustatkować? Czy zdrada to dla ciebie seks czy czułość? Jak bardzo otwarty będziemy mieć związek?

 

Prowadzi to do tego, że nawet osoby, których charaktery są zgodne, mogą ze sobą nie być, bo ich plany nie są kompatybilne. Bo ona oczekuje więcej spontaniczności. Bo on chce z nią być, ale dopiero za dziesięć lat, bo jeszcze nie rozwinął firmy i nie zwiedził świata.

 

Wnioski?

Wnioski są proste – od dobrobytu w dupach się nam poprzewracało. Może nie tobie. Może akurat ty czytasz ten tekst i myślisz: „WTF?!”. Ale i tak poprzewracało się nam w dupach jako pokoleniu. Zamiast czerpać korzyści z większego wyboru i braku ostracyzmu społecznego (a przynajmniej tak silnego), unikamy decyzji, mijamy się, traktujemy się bezdusznie jak postaci z „Simsów”, których losem sterujemy za pomocą kliknięć. W efekcie toniemy w chwilowych znajomościach, które nawet jeśli są wspaniałe to pozostawiają nas z uczuciem niedosytu, bo nigdy nie są tak nieskazitelne jak na zdjęciach z retuszem i podkręconym kontrastem.

 

Tylko, że to nie oznacza, że kiedyś było lepiej, a idea supermarketu jest zła. Złe jest tylko to, jak się w nim zachowujemy. Nie zmienia to tego, że wciąż są to czasy, w których – być moze po raz pierwszy w historii – można zbudować taki związek jaki się chce. Pod jednym warunkiem – nie znajdzie się go na ulicy. To zawsze ręczna robota, która wymaga traktowania drugiej osoby jak… osoby, a nie kolejnej bezimiennej kolumny w Excelu.

 

 

źródło arta: http://volantification.pl/2017/08/30/supermarket-z-partnerami-dlaczego-bycie-z-kims-stalo-sie-tak-trudne

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Młodzi mężczyźni wycofują się z życia społecznego, kompulsywnie nadużywają technologii

 

Dotyczy to też mnie, czyli już nie takiego młodego :( Pomijam swoje stany chorobowe.

Czuję, że to dobry kanał, długie te wykłady, nie nadążam oglądać tych co mi się teraz pojawiają, każde kolejne to dodatkowe obciążenie :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×