Skocz do zawartości
Nerwica.com

Terapia kognitywna/moja sytuacja: czy to depresja?


indianer

Rekomendowane odpowiedzi

Witam.

Aż nie wiem w sumie od czego zacząć. Mam 31 lat i w ciągu ostatnich paru lat napisałem tutaj kilka postów ponieważ potrzebowałem pomocy w kilku sprawach. Wtedy dotyczyło to za każdym razem poszczególnych zagadnień, poszczególnych samopoczuć i poszczególnych sytuacji, itd.

 

Jednak, parę miesięcy temu zdiagnozowano u mnie wysokofunkcjonujący autyzm/zespól Aspergera co w pewnym sensie wyjaśniło kilka moich wcześniejszych problemów ale i odebrało raz na zawsze nadzieję, że kiedyś może być lepiej. Wiem, że pewnych rzeczy nie przeskoczę i że postawa "będę próbował do skutku" nie ma w moim wypadku raczej sensu. Wcześniej zawsze miałem po cichu nadzieję, że dany problem zniknie z czasem, jeśli tylko będę z całych sił próbował go rozwiązać. Tej nadziei już nie mam.

 

Od paru miesięcy poddaję się również terapii kognitywnej która ma na celu zlokalizowanie mechanizmów, sposobów myślenia i działania w różnorakich sytuacjach a w rezultacie, wykluczenie negatywnych zachowań i wykształcenie innych, pomocnych zachowań i odczuć (tak jakby nieinwazyjne przeprogramowanie mózgu). Każda myśl musi zostać nazwana, oceniona i obejrzana z każdej strony. I tak oto, dosłownie po nitce do kłębka, dowiedziałem się o sobie, że w sumie nie istnieję jako osoba.

 

Okazało się, że w głębi duszy KAŻDY mój wybór życiowy był spowodowany tylko i wyłącznie chęcią zaimponowania pewnym osobom. Na ten przykład, to że gram na gitarze nie jest spowodowane tym że kocham muzykę ale tym, że chciałem (wtedy jako nastolatek) mieć powodzenie u dziewczyn. Fakt, że mówię kilkoma obcymi językami też jest spowodowany tym, że chcę po cichu słyszeć komplementy od ludzi na temat moich lingwistycznych zdolności a nie dlatego że tak bardzo kocham inne języki/kultury i sam z siebie chciałem je poznać. To, że teraz mieszkam za granicą na przyzwoitym poziomie też było spowodowane tym, że chciałem na ludziach wywrzeć wrażenie, bo przecież nie każdy jest w stanie to osiągnąć. Dla mojego własnego szczęścia jest mi to jednak w ogóle niepotrzebne.

 

Nawet filmy, książki czy muzyka które "lubię" zostały mi podsunięte przez inne osoby, a ja, chcąc im zaimponować wmówiłem sobie, że też mi się podobają i w to uwierzyłem na całe długie lata. Dla przykładu, gdy słucham muzyki to np. wyobrażam sobie często, że jestem artystą który śpiewa - nie to że ja śpiewam dany utwór przed publicznością ale że, dosłownie, to ja jestem tym artystą - z jego wyglądem, głosem i nazwiskiem. Tak jakbym ja, jako ja, w ogóle nie istniał. Albo jak jadę gdzieś na wakacje z dziewczyną to miejsce wypoczynku podoba mi się tylko i wyłącznie wtedy kiedy jej się ono też podoba (wtedy mogę cieszyć się wypoczynkiem porzez moją dziewczynę). Jeśli ona jednak powie, że coś się jej nie podoba, mi od razu też mija dobry humor i nie potrafię już cieszyć się tym co w danej chwili robimy.

 

Razem z psychologiem doszedłem do przekonania, że nie ma NIC co sprawia mi przyjemność, co daje mi szczęście bądź relaks. Nie ma NIC co mam sam dla siebie i co daje szczęście tylko mi. Myślałem przez całe lata że mam swój własny świat, ale okazało się że został on dla mnie wykreowany, że miał "podwykonawców." Gdyby nie rodzice, dziewczyna, koledzy to pewnie nigdzie bym nigdy nie pojechał, nie obejrzałbym żadnego filmu, nie słuchałbym żadnej muzyki, nie miałbym żadnej pracy i nie mówiłbym żadnym obcym językiem. W lutym jadę na urlop z dziewczyną do Londynu...i cieszę się ponieważ ona zawsze chciała do Londynu i dlatego nie mogę się doczekać żeby zobaczyć jej twarz jak już tam będziemy. Gdybym jednak miał jechać sam, to anulowałbym cały wyjazd bo szkoda wysiłku i do niczego mi to niepotrzebne.

 

Żeby nie było - ukończyłem studia, pracuję, jestem w związku, jestem samodzielny. Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku ale nie wiem jak długo to jeszcze potrwa. Nie widzę w tym wszystkim sensu. We wszystkim co robię potrzebuję akceptacji i poklasku innych. Nie bawią mnie pieniądze, samochody, muzyka, filmy, spacery, komputery, seks. Nigdy nie zrobiłem nic z własnej inicjatywy, dla własnego zysku, przyjemności lub ambicji. Mógłbym równie dobrze zniknąć. Nie zamierzam się zabić ale szczerze mówiąc, zastanawiam się czasami po co dalej marnować powietrze. Ten świat, jak dotąd, nie zaoferował mi nic co na stałe dałoby mi sens życia.

Wielu z Was powie "daj spokój, jesteś zdrowy, masz normalne życie - też bym tak chciał(a)" ale dla mnie te moje życie jest jak jedno wielkie kłamstwo. Pozbawione sensu i radości kłamstwo.

 

Wiem, że to wszystko pochrzanione do reszty. Nawet nie musicie mi nic radzić jeśli nie chcecie/nie potraficie. Powiedzcie tylko co o tym myślicie.

Czy to depresja? Zawsze wszędzie czytałem że depresja jest wtedy "gdy życie sprawiało ci kiedyś przyjemność, a teraz już cię nie bawi i nie masz na nic siły i nic nie ma sensu". U mnie jednak taki stan trwa już od wczesnego dzieciństwa. Zawsze to jednak ukrywałem, przed samym sobą włącznie.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Razem z psychologiem doszedłem do przekonania, że nie ma NIC co sprawia mi przyjemność, co daje mi szczęście bądź relaks. Nie ma NIC co mam sam dla siebie i co daje szczęście tylko mi.
Wspomniałeś, że do różnego rodzaju aktywności i osiągnięć motywuje Cię chęć zdobycia uznania innych osób. Czy ich komplementy, podziw sprawiają Ci przyjemność? Bez względu na przyświecający Ci cel, udało Ci się zrealizować zamierzenia. Jesteś konsekwentny w realizacji planów, ambitny, masz moc sprawczą - uważam, że te cechy są "Twoje", a nie "zapożyczone".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za odpowiedź.

 

Co do komplementów to nie dają mi takiej przyjemności na jaką zawsze liczę. Jak słyszę komplementy to moja pierwsza myśl brzmi "Okej. Tej osobie się podoba to co zrobiłem...więc muszę teraz się postarać jeszcze bardziej, aż do bólu i krwi, żeby ta osoba nie zmieniła o mnie zdania na gorsze. Nie wolno mi tej osoby zawieść i zejść poniżej obecny poziom. Bo okaże się, że nie zasługuję na komplement który dostałem przed chwilą."

 

Co do mocy sprawczej, to wiem, że ją mam. Każdy ją ma. Jeśli jednak przyglądam się moim działaniom to okazuje się, że jak już coś robię to nie dlatego, że chcę "zjeść marchewkę" ale dlatego, że boję się "kija." Innymi słowy, że moja motywacja do czegokolwiek bierze się zawsze z obawy przed porażką i żalem, zamiast z normalnej zdrowej chęci aby coś osiągnąć lub się czegoś nauczyć. Dla mnie każda dziedzina życia to zawody, i walka aby udowodnić że nie jestem gorszy. Nawet jako 6-7 letnie dziecko, gdy byłem u babci na wsi i spotykałem starsze rodzeństwo to strasznie im zazdrościłem że mogli zostać dłużej wieczorem a ja musiałem iść spać o 20.00. Każdego wieczora obmyślałem plan jak tu wszystkim udowodnić i pokazać że nie jestem gorszy, i że też mogę zostać dłużej. Pamiętam też jak, mając jakieś 18 lat grając na gitarze o godzinie 23.00 znalazłem jakiś filmik na YouTube na którym ktoś grał coś trudnego i ja też MUSIAŁEM to od rau umieć zagrać. Mimo, że chciałem iść spać...kontynuowałem grę gdzieś do 4-5 rano bo jak bym się poddał i poszedł spać to bym sam siebie znienawidził. Siedziałem, ziewałem, płakałem i ćwiczyłem, aby sobie udowodnić że nie jestem gorszy niż autor filmu na YouTube. Nigdy nie grałem na gitarze dla przyjemności.

 

Studia - aby udowodnić rodzinie że też potrafię zdobyć tytuł magistra i żeby mnie też mogli podziwiać.

Praca podczas studiów, mimo że rodzice mówili żebym się skupił na szkole - aby udowodnić im i sobie że mogę być niezależny i że umiem godzić ze sobą obowiązki.

Języki obce - żeby ludzie mnie podziwiali, a szczególnie w mojej rodzinie, w której języki obce nie są dobrze rozwinięte.

Wyjazd za granicę - aby ludzie mnie podziwiali i żeby udowodnić sobie że nie jestem gorszy od innych i że dam sobie radę samemu.

 

Związek - aby udowodnić sobie że potrafię być z drugą osobą (choć jest to ciężkie zadanie, czego mój autyzm mi w ogóle nie ułatwia. Trafiłem na szczęście na wyrozumiałą dziewczynę. Każda inna by mnie po prostu wywaliła za drzwi.)

No i właśnie. Moi rodzice nie akceptują mojej dziewczyny i boli mnie to jak diabli. Bo właśnie brakuje mi ich akceptacji.

 

Zauważ, że w żadnym wymienionym powyżej punkcie nie ma wzmianki o tym, że chciałbym coś osiągnąć w życiu dla samego siebie. Zamiast tego jest tylko ciągłe udowadnianie że nie jestem gorszy, że ja też umiem.

Nawet jak byłem na basenie i leżeliśmy w jacuzzi, gdy dziewczyna mi powiedziała, że skoczyła kiedyś z najwyższej trampoliny, to ja też musiałem od razu pobiec i skoczyć (pomimo lęku wysokości) aby udowodnić sobie że nie jestem gorszy od niej. Choć ten skok, jako taki, nie był mi do niczego w życiu potrzebny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×