Skocz do zawartości
Nerwica.com

Przegrane życie i myśli samobójcze


tuxedomoon

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie. Postanowiłam napisać tutaj, ponieważ fatalnie się czuję i potrzebuję rozmowy, choćby tej wirtualnej. Zacznę od tego, że mam niecałe 29 lat i od dobrych kilkunastu lat zmagam się z depresją i fobią społeczną. Ich źródeł upatruję w traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa i okresu dojrzewania. Molestowanie seksualne, próba samobójcza mamy, ciągłe kłótnie w domu, przemoc fizyczna i psychiczna ze strony rówieśników - to wszystko odcisnęło bardzo silne piętno na mojej psychice. Na lata zamknęłam się w sobie i zaczęłam izolować od ludzi. Z powodu swoich lęków robiłam mnóstwo idiotycznych rzeczy: przerywałam studia, wagarowałam, rezygnowałam z różnych wyzwań itp.. Dopiero w 2012 roku zrozumiałam, że nie tędy droga. Rozpoczęłam terapię grupową. Bardzo mi ona pomogła - znacznie się otworzyłam, stałam się bardziej asertywna i zaczęłam podejmować różne wyzwania (poszłam na staż dziennikarski w pewnej redakcji). Udało mi się też dokończyć studia, co wcześniej wydawało mi się czymś nierealnym. Myślałam, że najgorsze za mną. Niestety, byłam w błędzie. Pod koniec 2014 roku znowu dopadł mnie kryzys. Zakochałam się nieszczęśliwie, co negatywnie odbiło się na moim samopoczuciu i samoocenie. Z czasem do problemów sercowych doszły te zawodowe.

Nie mogłam znaleźć pracy w swoim fachu i czułam się bezwartościowa z tego powodu. Tak jest i teraz. Od trzech miesięcy siedzę w domu na bezrobociu i powoli przestaję wierzyć, że kiedykolwiek moje życie się odmieni. Mimo usilnych prób od kilku lat nie potrafię znaleźć stałej pracy (ciągle tylko zlecenia, staże, praktyki), ciągle mieszkam z rodzicami (mama jest chora i wymaga opieki), nie mogę pozwolić sobie na studia, o których marzę od dłuższego czasu, nigdy nie byłam w związku, nie osiągam żadnych sukcesów, pasje przestały mnie cieszyć. Czuję się stara i nie chce mi się żyć. Mam wrażenie, że nad moim życiem wisi fatum i cokolwiek bym zrobiła to i tak ostatecznie przegram. Skoro moje marzenia nigdy się nie ziszczą, to po co żyć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdyby twoje marzenia się nie spełniły warto chociaż zabiegać o nie tylko z tego względu, żeby mieć świadomość o podjętej próbie, a nie żałować że staliśmy bezczynnie. Myślę że niemożność znalezienia pracy nie jest wyznacznikiem wartości danej osoby, to że tak czujesz jest zrozumiałe, ale nie uzasadnione.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzisz otóż raz już uwierzyłaś w siebie, poprawę stanu, zapisałaś się na terapie, która okazała się być pomocna, dlaczego nie miałoby tak być teraz? Nie sugeruje abyś poszła tą samą drogą, sytuacja jest odmienna, ale dotyczy Ciebie. Ciężka sprawa, rozumiem lecz warto byś pamiętała że to fala negatywnych emocji przysłania Ci całokształt postrzegania swoich problemów, zmagań.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem jesteś bardzo silną osobą, że pomimo tylu przeciwności udało Ci się np. skończyć studia. Wszystko może się jeszcze potoczyć inaczej, 29 lat to niewiele, masz szanse kogoś poznać i znaleźć stałą pracę. To, że przez jakiś czas się nie udaje to nie znaczy, że tak musi być następne kilka lat. Czasem coś się znajduje po roku, czasem po miesiącu, a czasem po dziesięciu latach, no w życiu dużo jest loterii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że nie powinnam się poddawać, ale ciężko jest, kiedy ma się prawie 29 lat i nie odnosi się żadnych sukcesów w wybranej przez nas dziedzinie. Człowiek zaczyna się porównywać z maturzystami i studentami i wychodzi na to, że na ich tle jest stary i do niczego. Co z tego, że ma się marzenia ( w moim przypadku to praca jako dziennikarz, copywriter czy tłumacz, studia filologiczne - wiem, śmieszne), skoro prawie na każdym kroku dają ci do zrozumienia, że w tym wieku już jest za późno na ich realizację. Mało kto rozumie, że potrzebowałam czasu, by odnaleźć swoje powołanie.

Brak pracy, a co za tym idzie, pieniędzy na swoje potrzeby sprawia, że wstydzę się siebie i swojego życia i unikam innych. Żeby mieć znajomych czy drugą połówkę trzeba być człowiekiem sukcesu, a ja nim nie jestem i raczej już nie będę.

Jeśli chodzi o terapię, myślę o niej od dłuższego czasu, ale póki co na myśleniu się kończy. Wątpię, by terapia sprawiła, że znajdę stałą pracę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To może idź na warsztat reklamy skoro nie studia?

Znajomych, którzy cenią tylko za sukcesy i w taki materialistyczny sposób podchodzą do człowieka, to chyba trudno nazwać przyjaciółmi?

Przyjaźń to moim zdaniem lojalność, zaufanie, wsparcie, wspólne tematy i wartości, a nie chęć dowartościowania się byciem w kręgu kogoś kto odnosi sukcesy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szczerze mówiąc, wolałabym iść na studia. Problem w tym, że nie mam ich z czego sfinansować. Od trzech miesięcy poszukuję pracy i póki co nic sensownego się nie trafia. Z desperacji zaczęłam rozsyłać CV po call center w mieście i nie powiem, odzew był całkiem niezły, tyle tylko, że dość szybko okazało się, że nie mam predyspozycji do tego typu pracy. Podobnie było w innych korporacjach. Najwidoczniej nie wpisuję się w model panujący w tego rodzaju miejscach. Jedyna nadzieja w konkursie w urzędzie, w którym biorę udział.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Akurat moi najbliżsi znajomi nigdy nie dali mi odczuć, że jestem kimś gorszym tylko dlatego, że nie mam pracy. Przeciwnie - otrzymałam z ich strony mnóstwo motywacji, wsparcia i zrozumienia. Do takich wniosków doszłam dzięki Facebookowi. Tam liczą się głównie ludzie bogaci, bywający w różnych miejscach, mający drogie pasje. I w rzeczywistości też tak jest moim zdaniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz narzędzia żeby wstać z kolan,

już byłaś w tym miejscu,

wiesz co należy zrobić, jakie schematy uruchomić,

do kogo się udać.

Wiesz jak poskłądać życie do ładu.

Zrób to.

Zadziało wtedy, zadziała i teraz,

z tym, że teraz jesteś mądrzejrza o doświadczenia z przeszłości,

więc pójdzie dużo szybciej i łatwiej

( nie napisałęm że będzie łatwo... :) )

 

Co jest śmiesznego w studiach fililogicznyczh, albo w dziennikarstwie?

Praca to ma być coś, co sprawia przyjemność, co lubisz robić w czym się odnajdujesz.

Masz wybór albo słuchać pelikanów że tylko inż przed nazwyskiem się liczy i 40 lat wstawać codziennie z wizja,

żę następne 8h trzeba odbębnić, i czekać tylko na święta i weekendy...

albo przestać się przejmować opinią innych i robić swoje.

Życie jest tylko jedno,

jedną z gorszych decyzji,

sposobów w jakie można pokierować swoje życie,

jest doprowadzenie do sytuacji, gdzie 5/7 tygodnia ( 70% większości życia ),

jest się w grupie najnieszczęśliwszych osób na świecie - bo trzeba iść do pracy.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie.

Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale przez ostatnich kilka dni tyle się działo, że nie było na to czasu.

No dobrze, niby mam narzędzia, żeby wstać z kolan, a jednak sprawia mi dużą trudność ich użycie. Czuję się zagubiona i nie wiem od czego powinnam zacząć. W ciągu ostatnich kilku lat wydarzyło się tyle złych rzeczy, że teraz trudno mi się pozbierać. Najbardziej dotykają mnie rozczarowania związane z ludźmi. Przywiązuję się do nich bardzo szybko, jestem gotowa zaofiarować cząstkę siebie, tyle tylko że inni mają to gdzieś. Jestem dla nich po prostu jedną z wielu znajomych. Szczerze mówiąc, nie wierzę w to, że mogłabym być dla kogoś ważna. Wręcz wydaje mi się to czymś niemożliwym.

Co jest śmiesznego w studiach filologicznych albo dziennikarstwie?

W samych studiach nic śmiesznego nie ma. Chodzi o wiek, w jakim mam zamiar je podjąć. Kiedy mówię ludziom z mojego otoczenia o swoich planach, większość z nich traktuje je jako fanaberie. Pewnie mają mnie za oderwaną od rzeczywistości wariatkę, która coś sobie ubzdurzyła i teraz uparcie dąży do tego. Najgorzej reaguje mój ojciec; jego zdaniem już dawno powinnam się ustatkować i wciąż porównuje mnie z osobami, które mają to za sobą. Bardzo cierpię z tego powodu. Chciałabym, żeby tata był ze mnie dumny, a wiem, że nie jest. Ciągle mi wyrzuca, że zmarnowałam swoje najlepsze lata. Ok, to prawda, ale czy to oznacza, że mam obwiniać się o to do końca swoich dni? Jak mam rozpocząć nowy etap w życiu, skoro stale jest przypominany mi poprzedni? Jak udowodnić, że moje plany to nie są chwilowe widzimisie, ale coś, do czego podchodzę poważnie w 100%?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nigdzie nie napisalem ze bedzie latwo, bo nie bedzie.

To co przychodzi latwo w zyciu zazwyczaj jest nic nie warte.

Trudy przynosza zaszczyty :)

 

Znam tylko urywek Twojej hostorii,

jednak mysle ze wyglada to tak:

Ojciec ( rodzina ) chce dla Ciebie jak najlepiej,

mieli juz od malego na Ciebie jakis plan - co bedzisz robila zeby Ci bylo dobrze.

Po drodze kilka razy bardzo przezyli Twoje zalamanie zdrowia,

to ze zrezygnowalas z pewnych bardzo waznych dla nich i dla Ciebie rzeczy.

Moze nawet mysla ze za bardzo sama nie wiesz czego chcesz, moze wedlug nich za czesto zmieniasz zdanie.

Rodzina pewnie chciala by zebys miala juz dzieci, zebys miala dobra prace bo chca dla Ciebie dobrze.

Jednak tylko Ty tak na prawde wiesz co jest dla Ciebie dobre, nikt za Ciebie zycia nie przezyje,

a udawanie ze jest okej jest.... slabe.

Nawet ludzie najmniejszej wiary gdy zobacza pierwsze efekty zaczna myslec ze moze jadnak masz racje.

 

Nigdy nie jest za pozno zeby isc na studia, nie jest za pozno na nic.

To ze ktos inny zrobil cos wczesniej to nie znaczy wcale ze jest lepszy.

Kazdy moment w zyciu jest dobry zeby podjac nowe wyzwania, zeby realizowac siebie,

bo nie wiek to tylko jakies cyferki.

Nie daj sobie wmowic ze jedyna sluszna droga w zyciu jest podarzanie za stadem baranow,

najlatwiej utracic swoja osobowosc w stadzie, wiekszosc bardzo czesto nie ma racji.

Najwazniejze to znalezc i robic to co sie kocha, z tym chyba kazdy sie zgodzi,

to czemu ludzie stawiaja jakies szcztuczne bariery ze 'jestes na to za stary?', 'w tym wieku nie wypada juz...'?

Cel jest jasny, a ludzie ktorzy nie beda wierzyli w Ciebie zawsze sie znajda,

ciezko jest uwierzyc w kogos jak samemu w siebie sie nie wierzy....

Rob swoje, to jest Twoje zycie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość weltschmerz
Witajcie. Postanowiłam napisać tutaj, ponieważ fatalnie się czuję i potrzebuję rozmowy, choćby tej wirtualnej. Zacznę od tego, że mam niecałe 29 lat i od dobrych kilkunastu lat zmagam się z depresją i fobią społeczną. Ich źródeł upatruję w traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa i okresu dojrzewania. Molestowanie seksualne, próba samobójcza mamy, ciągłe kłótnie w domu, przemoc fizyczna i psychiczna ze strony rówieśników - to wszystko odcisnęło bardzo silne piętno na mojej psychice. Na lata zamknęłam się w sobie i zaczęłam izolować od ludzi. Z powodu swoich lęków robiłam mnóstwo idiotycznych rzeczy: przerywałam studia, wagarowałam, rezygnowałam z różnych wyzwań itp.. Dopiero w 2012 roku zrozumiałam, że nie tędy droga. Rozpoczęłam terapię grupową. Bardzo mi ona pomogła - znacznie się otworzyłam, stałam się bardziej asertywna i zaczęłam podejmować różne wyzwania (poszłam na staż dziennikarski w pewnej redakcji). Udało mi się też dokończyć studia, co wcześniej wydawało mi się czymś nierealnym. Myślałam, że najgorsze za mną. Niestety, byłam w błędzie. Pod koniec 2014 roku znowu dopadł mnie kryzys. Zakochałam się nieszczęśliwie, co negatywnie odbiło się na moim samopoczuciu i samoocenie. Z czasem do problemów sercowych doszły te zawodowe.

Nie mogłam znaleźć pracy w swoim fachu i czułam się bezwartościowa z tego powodu. Tak jest i teraz. Od trzech miesięcy siedzę w domu na bezrobociu i powoli przestaję wierzyć, że kiedykolwiek moje życie się odmieni. Mimo usilnych prób od kilku lat nie potrafię znaleźć stałej pracy (ciągle tylko zlecenia, staże, praktyki), ciągle mieszkam z rodzicami (mama jest chora i wymaga opieki), nie mogę pozwolić sobie na studia, o których marzę od dłuższego czasu, nigdy nie byłam w związku, nie osiągam żadnych sukcesów, pasje przestały mnie cieszyć. Czuję się stara i nie chce mi się żyć. Mam wrażenie, że nad moim życiem wisi fatum i cokolwiek bym zrobiła to i tak ostatecznie przegram. Skoro moje marzenia nigdy się nie ziszczą, to po co żyć?

Witaj,

mam bardzo podobnie, jestem nieco młodszy, ale niewiele.

Przeżycia w dzieciństwie i latach szkolnych: ciężkie, molestowania nie było, ale oprócz tego, cały pakiet, który wymieniłaś się zgadza.

Studiuję, ale idzie mi okropnie ciężko, bo mam poczucie bezsensu - kierunek od czapy. Ale ciągnę na zasadzie, że nie chce już mi się zaczynać od nowa.

Pracy też nie mam, ale ja nawet nie mam szans na pracę, która by mi sprawiała satysfakcję, tym bardziej finansową, bo jako osoba ze średnim technicznym jestem traktowany na równi z tym, który ma niepełną zawodówkę. Jednocześnie nie nadaję się do pracy fizycznej: zbyt powolne ruchy, niska odporność na stres, za duża nerwowość, przez którą swoje wybuchy kieruję do wewnątrz, co mnie niszczy.

Też się czuję jak śmieć przez to.

Nikogo nie mam, jestem sam. Znów muszę mieszkać z rodziną.

Czuję, jak przejepałem najlepsze lata. I nie mam już nawet odwagi marzyć, bo i tak marzeń nie zrealizuję.

 

JAk widzisz, nie jesteś sama...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość weltschmerz
Nigdzie nie napisalem ze bedzie latwo, bo nie bedzie.

To co przychodzi latwo w zyciu zazwyczaj jest nic nie warte.

Trudy przynosza zaszczyty :)

 

Znam tylko urywek Twojej hostorii,

jednak mysle ze wyglada to tak:

Ojciec ( rodzina ) chce dla Ciebie jak najlepiej,

mieli juz od malego na Ciebie jakis plan - co bedzisz robila zeby Ci bylo dobrze.

Po drodze kilka razy bardzo przezyli Twoje zalamanie zdrowia,

to ze zrezygnowalas z pewnych bardzo waznych dla nich i dla Ciebie rzeczy.

Moze nawet mysla ze za bardzo sama nie wiesz czego chcesz, moze wedlug nich za czesto zmieniasz zdanie.

Rodzina pewnie chciala by zebys miala juz dzieci, zebys miala dobra prace bo chca dla Ciebie dobrze.

Jednak tylko Ty tak na prawde wiesz co jest dla Ciebie dobre, nikt za Ciebie zycia nie przezyje,

a udawanie ze jest okej jest.... slabe.

Nawet ludzie najmniejszej wiary gdy zobacza pierwsze efekty zaczna myslec ze moze jadnak masz racje.

 

Nigdy nie jest za pozno zeby isc na studia, nie jest za pozno na nic.

To ze ktos inny zrobil cos wczesniej to nie znaczy wcale ze jest lepszy.

Kazdy moment w zyciu jest dobry zeby podjac nowe wyzwania, zeby realizowac siebie,

bo nie wiek to tylko jakies cyferki.

Nie daj sobie wmowic ze jedyna sluszna droga w zyciu jest podarzanie za stadem baranow,

najlatwiej utracic swoja osobowosc w stadzie, wiekszosc bardzo czesto nie ma racji.

Najwazniejze to znalezc i robic to co sie kocha, z tym chyba kazdy sie zgodzi,

to czemu ludzie stawiaja jakies szcztuczne bariery ze 'jestes na to za stary?', 'w tym wieku nie wypada juz...'?

Cel jest jasny, a ludzie ktorzy nie beda wierzyli w Ciebie zawsze sie znajda,

ciezko jest uwierzyc w kogos jak samemu w siebie sie nie wierzy....

Rob swoje, to jest Twoje zycie.

Zgadzam się, ta presja społeczna na to, że coś w danym wieku koniecznie trzeba lub nie wypada jest bardzo nieprzyjemna.

 

Mnie jest po prostu szkoda straconego czasu.

Można sobie tłumaczyć, że nie jest nigdy na coś za późno, ale to jest trochę samooszukiwanie się.

Po pierwsze, zmarnowane lata za sobą

Po drugie, otoczenie się zmienia i na nas oddziałuje.

To, co wczoraj było możliwe, jutro może już nie być.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się, ta presja społeczna na to, że coś w danym wieku koniecznie trzeba lub nie wypada jest bardzo nieprzyjemna.

 

Mnie jest po prostu szkoda straconego czasu.

Można sobie tłumaczyć, że nie jest nigdy na coś za późno, ale to jest trochę samooszukiwanie się.

Po pierwsze, zmarnowane lata za sobą

Po drugie, otoczenie się zmienia i na nas oddziałuje.

To, co wczoraj było możliwe, jutro może już nie być.

 

 

Jak Ci szkoda straconego czasu, to zrób wszystko, żeby za rok

nie powiedzieć że kolejnego roku szkoda.

Nie uważam że to jest samooszukiwanie się. Który dzień ma na Ciebie największy wpływ? Raczej tylko dzisiejszy.

Nie żył przeszłościa, co by tam się nie znajdywało to jest już za Tobą,

żebyś nawet spędził całe życie na rozmyślaniu tego co się tam wydarzyło, w tym okresie czasu nic to nie pomoże,

nie ma tekiej siły, żeby coś tam zmienić.

To prawda, że trzeba wyciągnąć wnioski z tego co już było, ale to w zupełności wystarczy, bo masz wpłyt tylko na dzisziejszy dzień,

tylko. A on rzutuje na przyłość oczywiście, ale bezpośrednio żadnego wpływu na nią nie masz :)

 

Pokaż jedną taką rzecz, która wczoraj była możliwa, a dzisiaj już nie jest....

Jedną :)

Żyjemy w takim czasach że i bez nogi i ręki można zdobyć bieguny,

jeżeli się tylko tego chce najbardziej na świecie możesz wszystko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość weltschmerz

Pojęcia nie mam, co zrobić, żeby ruszyć się do przodu.

Nie widzę dla siebie żadnych nadziei na jutro.

 

Ale to nie mój temat, nie chcę go zabierać autorce. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć! Jaką filologię skończyłaś? Nie znam się jakoś bardzo na pracy copywritera, ale może udałoby Ci się na początek złapać jakieś małe zlecenia, "precle"? Zawsze to jakiś start :)

 

Polecam powrót do terapii, jeśli to możliwe.

Wiem, że niezbyt pocieszające i ciężko w to uwierzyć, jeśli pisze to nieznajoma osoba na forum, ale: wierzę, że Twoja sytuacja się poprawi!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Superb @

 

Dziękuję Ci za motywujące słowa. :)

Jest dokładnie tak, jak napisałeś. W przeszłości dałam się poznać jako osoba niezdecydowana i niekonsekwentna w działaniu. Kilkakrotnie przerywałam studia, nie dokańczałam rzeczy, za które się zabierałam, łatwo się poddawałam... Zdaję sobie sprawę, że to, co robiłam stawia mnie w złym świetle w oczach taty i pewnie dlatego nie wierzy we mnie, ale przecież przez ostatnie lata starałam się pokazać z innej strony. Problem w tym, że tata zdaje się tego nie zauważać.

Pozwolę sobie przytoczyć konkretny przykład. Wiosną tego roku odbyła się wystawa zbiorowa, na której zostały zaprezentowane m.in. moje zdjęcia. Było to dla mnie szczególne wydarzenie i stąd też bardzo zależało mi na obecności rodziców na wernisażu. Niestety, żadne z nich nie pojawiło się na nim. O ile nieobecność mamy była w pełni usprawiedliwiona chorobą, o tyle w przypadku ojca to była zwykła olewka. Powiedział mi wprost, że "nie zamierza zawracać sobie głowy takimi głupotami". :? Poczułam się tak, jakby ktoś mi dał w pysk. Po raz kolejny okazało się, że dla taty robienie czegoś ma sens tylko wtedy, gdy przekłada się na zarabianie pieniędzy. Skoro ja póki co nie zarabiam na dziedzinach, którymi się zajmuję, to trzeba mnie od razu zniechęcić do nich. :(

Wiem, że nie powinnam przejmować się tym, co sądzą na temat moich planów inni ludzie i zająć się sobą, ale nie zawsze mi się to udaje. Ostatnio będąc u psychiatry rozwiązywałam test osobowości MMPI i wyszło mi, że pozostaję pod silnym wpływem świata zewnętrznego. Trudno się z tym nie zgodzić. Może nie widać tego po mnie, ale bardzo mocno przeżywam to, jak jestem odbierana przez ludzi. Ciągle uzależniam swoje samopoczucie i samoocenę od innych. Skoro mało osób zwraca na mnie uwagę, to pewnie jestem głupia i nieciekawa, skoro nigdy nie byłam zakochana ze wzajemnością, to pewnie jestem gorsza od innych kobiet itp. - taki jest właśnie mój tok myślenia. Przykro mi, że tak jest. Zapowiadałam się na indywidualistkę, a stałam się kimś, kto czuję się często tak, jakby nie miał wpływu na własne życie. Niby jestem dorosła, a tak naprawdę czuję się jak dziecko...

 

 

Czarny_prorok @

 

W żadnym wypadku nie myśl, że zabierasz mi temat! :) Bardzo cieszę się, że napisałeś.

Poczucie straconego czasu jest czymś trudnym do zniesienia. Człowiek stale myśli o przeszłości i obwinia się o to, że nie skorzystał z szans, jakie otrzymał. Przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej, przecież mogłem zrobić to i tamto... I tak w kółko. Jedyne, co mogę Ci doradzić, to to, o czym napisał już Superb: odcięcie się od przeszłości i skoncentrowanie się na tym, co możesz zrobić dla siebie obecnie. Jesteś jeszcze bardzo młody, życie przed Tobą i jestem pewna, że jeżeli teraz zaczniesz działać na rzecz swojego rozwoju, to za kilka lat poczujesz się zadowolony z siebie. Warto byłoby pomyśleć o terapii - mógłbyś przepracować swoje problemy.

 

Rabbithearted @

 

Póki co żadnej. ;) Dopiero w tym bądź w przyszłym roku chciałabym rozpocząć studia na kierunku filologia słowiańska o specjalizacji czeskiej. Od kilku lat jestem po uszy zakochana w czeskiej kulturze i języku i wiele bym dała, by związać z nimi swoją przyszłość. Problem w tym, że ten kierunek można studiować tylko dziennie, a ja jestem w takim wieku, że nie mogę sobie pozwolić na to (no chyba że znalazłabym taką pracę, która pozwoliłaby mi pogodzić pracę z nauką w co wątpię - zbyt dobrze znam polskie realia, jeśli chodzi o te sprawy). Z drugiej strony wewnętrzny głos podpowiada mi, że praca tłumacza/dziennikarza specjalizującego się w tematyce czeskiej to jest właśnie to, co powinnam robić w życiu. Że wszystko inne będzie zaledwie namiastką...

Jeśli chodzi o pracę jako copywriter, zastanawiałam się nad nią, ale nie wiem, czy poradziłabym sobie. Od jakiegoś czasu bowiem - wiążę to z pogarszającym się stanem psychicznym - mam problemy z pisaniem. Pisze mi się znacznie trudniej niż kiedyś, często nie wiem w jakie słowa mam ubrać swoją myśl. Podobnie mam z mówieniem - ciężko mi się wysławia, zapominam słów itp. No i jeszcze ta skleroza.... Kiedyś posiadałam tyle wiadomości z zakresu nauk humanistycznych, a teraz? Szkoda gadać. :cry: Czuję się jak skończony matoł i unikam z tego powodu ludzi.

Myślę o powrocie do terapii od dłuższego czasu. W ubiegłym tygodniu rozmawiałam nawet na ten temat z psychiatrą i doszłyśmy do wniosku, że taka forma leczenia byłaby bardzo pożądana w moim przypadku. Niestety, na przeszkodzie stanęły problemy z moją mamą. Za kilka dni wraca do domu z ośrodka rehabilitacyjnego, w którym bezskutecznie próbują ją przywrócić ją do stanu użytkowalności, i coś czuję, że po raz kolejny będę musiała zrezygnować ze swoich planów, by jej pomagać. :-|

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Czy można mówić o przegranym życiu

W wieku 29 lat ,życie przed tobą ,

Jeszcze wiele możesz zrobić ,

Ja mam 49 lat i zastanawiam się co

Mogłabym jeszcze zrobić w swoim życiu

Zaczynam doszukiwać się raczej

Pozytywów , marzyłam o przyjażni

I nie mam jej,nie będę się użalać,bo to nie

Ma sensu,skupiłam się na tym co mam ,

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Wszysto zalezy od czlowieka, ale zobacz jak duzo ludzi mysli w ten sposob:

Ktos stara sie, robi wszytko, zeby bylo dobrze przez lata - jest zajebiscie, on/ona to dostrzega, widzi ze fatycznie ta druga osoba sie stara, ma do niej zaufanie,

jednak: jezeli tylko ta osoba wykona jakis nieprzemyslany ruch, od razu to co wypracowala przez lata zostaje mocno podwazone, zaczyna sie zwatpienie, brak zaufania... jedna chwila potrafi mocno zaczem zawazyc na tym jak widzi nas kto inny.

powiedzmy 365*20 dni jest dobrze, i potem w kilka dni mozna to co wypracowala sie przez lata stracic....

pojeban*e.... mam nadzieje ze rozumiesz o co chodzi,,,, jakos nie moge tego lepiej brac w slowa...

Jak ktos szuka dziury w calym to zawsze ja znajdzie,

jak ktos bardziej 'ceni' negatywny odbior swiata, to faktycznie, ten odbior swiata zdominuje jego myslenie.

 

Nie ma sensu patrzec sie na innych,

jezeli wiesz ( a to sie wie ) ze robisz dobrze, ze idziesz w dobra strone,

ale w strone inna niz wszyscy chca zebys szla, to zawsze beda Twoje dzialania negowane,

ludzie boja sie zmian,

nawet jezeli jest h*jowo to sieda w tej hu*jowosci to tak jest bezpieczniej - prezciez zawsze moze byc gorzej nie?

Dopiero wtedy, gdy zaczniesz zbierac owoce swojej pracy ludzi, ktorzy do tej pory byli zawsze na nie,

zaczna dostrzegac, ze moze faktycznie to mialo jakis wiekszy sens.... jedak ludzie zadko kiedy przyznaja sie do bledu,

moze minac jeszcze bardzo duzo czasu, zanim ktos werbalnie wyrazi to co mysli i ze sie mylil....

Najwazniejsze to zaufac sobie, bo nikt nie zna Ciebie lepiej,

i nikt nie chce dla Ciebie lepiej, niz Ty sama :)

 

Czemu chcesz odwlekac decyzje o studiach na nastepny rok?

Wiesz, ze zawsz znajdzie sie jakis powod zeby nie wystartowac? za rok tez bedzie jakis 'wazny' powod, podobnie jak za dwa...

Nie mysl co bedzie za x czasu,

ustal sobie krotkoterminowe cele ktore prowadza tam gdzie chcesz,

zebys nawet bardzo sie postarala nie przewidzisz wszyskiego - nie ma sensu tracic czasu na takie rozwazania.

Rozmumiem, ze w gre wchodzi tylko jedno miasto i jedna uczelnia?

Jak bedziesz chciala to pogodzisz i prace i uczelnie,

moze zalapiesz sie na stypendium socjalne nawet.

Nie ma na co czekac, pewnie niedlugo zamyka sie rejestracja... dzialaj :)

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oka22@

 

No i prawidłowo. Podoba mi się takie podejście. :) Wiem, że mam dopiero niecałe 29 lat i życie przede mną, ale momentami czuję się jak staruszka. Może dlatego, że moje dzieciństwo skończyło się wcześniej niż powinno? Chyba tak. Już jako dziecko musiałam stawiać czoła sytuacjom, które często były dla mnie bardzo trudne, no i to niestety odbiło się na mojej psychice. Jestem zrezygnowana i zgorzkniała. Oczywiście próbuję to zmienić, ale nie jest łatwo. Odnoszę wrażenie, że przeszłość ciąży zarówno nad moją teraźniejszością, jak i przyszłością.

 

Superb@

 

Masz rację. Nie można odwlekać w nieskończoność swoich swoich planów. Już od kilku lat to robię i z roku na roku rośnie we mnie frustracja. Złożę papiery na filologię, co mi szkodzi. Przynajmniej nie będę miała do siebie pretensji, że nie zrobiłam nic, co miałoby wpływ na moją przyszłość.

Wiem, że nie powinnam się oglądać na ludzi, ale stale to robię. Nie tylko oglądam się na nich, ale i porównuję się z nimi, zwłaszcza z osobami tej samej płci. I jak zwykle takie porównania wychodzą na moją niekorzyść. Okazuje się, że nie jestem taka mądra jak Kasia, nie mam charyzmy takiej jak ma Basia itp. To tylko pogłębia moją frustrację i sprzyja demotywacji. Czuję się strasznie zawiedziona ludźmi. Myślałam, że jestem dla pewnych osób ważna, a teraz okazuje się, że tylko mnie zależało na podtrzymywaniu znajomości. Nie znoszę u siebie tego, że jestem taką naiwną frajerką :( Najgorzej wyglądają moje relacje z mężczyznami. Są, delikatnie mówiąc, zaburzone. Tak jak wspomniałam w pierwszym poście, byłam w przeszłości molestowana i stąd odczuwam silny lęk przed bliskością. Nigdy nie miałam chłopaka, a co za tym idzie, nie wiem, czym jest seks czy pocałunki. Zawsze byłam jakby poza tym. Co nie zmienia faktu, że brakowało mi drugiego człowieka w moim życiu. Tęsknota ta była momentami tak olbrzymia, że zadowalałam się nawet najmniejszymi ochłapami czułości. Tak jest zresztą i teraz. Od blisko roku koleguję się z pewnym znacznie starszym ode mnie mężczyzną, który jest żonaty. Co prawda nigdy nie doszło do niczego między nami (to zasługa mojej powściągliwości), ale i tak dostrzegam coś niezdrowego w tej znajomości. Wyczuwam, że on koleguje się ze mną tylko dlatego, że liczy na przygodę z młodą dziewczyną, a nie dlatego, że po prostu mnie lubi. Ostatnio pojechaliśmy z naszymi znajomymi do bacówki w górach. Wszystko było super do momentu, w którym pojawiły się dwie młode panienki. Mój kolega oczywiście od razu zaczął się do nich ślinić. Poczułam się po raz kolejny oszukana i zamieniona na lepszy model. Obecnie staram się unikać kontaktów z tym mężczyzną. Myślę, że tak będzie najlepiej. Co mnie niepokoi? To, że już po raz kolejny zaangażowałam się w relację, w której z góry było wiadome, że mnie unieszczęśliwi. Wprawdzie tamci faceci nie byli zajęci i tyle lat starsi, ale znajomości z nimi też niekorzystnie wpływały na mnie. Spadało moje poczucie własnej wartości, nie czułam się wystarczająco akceptowana i doceniana, zaczynałam się za bardzo dostosowywać do tych osób. Nic dziwnego, że z czasem nie wytrzymywałam i uciekałam od nich. Problem w tym, że później znowu w coś takiego się pchałam. Tak, jakbym chciała siebie samą ukarać. Przepraszam, że tak się rozpisałam na ten temat, ale chciałam pokazać, jak mocno oddziałują na mnie inni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shira123@

 

Tak, chodzi o studia dzienne. Gdyby filologia była zaocznie, to nie miałabym takiego dylematu. Cieszę się, że odnalazłaś się w grupie na studiach. Jeżeli towarzystwo jest sympatyczne, na pewno motywuje to do przychodzenia na zajęcia. Psychologia to Twój pierwszy kierunek czy już wcześniej coś studiowałaś?

Jeśli chodzi o pogodzenie terapii z opieką nad matką, obawiam się, że może być ciężko. Terapia grupowa odbywa się aż pięć razy w tygodniu w godzinach popołudniowych, więc mój dzień wyglądałby tak, że o siódmej rano wychodziłabym do pracy i wracała wieczorem po dwudziestej. Co prawda w domu jest tata (jest na emeryturze), ale też nie chcę zrzucać na niego wszystkich obowiązków związanych z opieką nad mamą. Myślałam, że mama pobędzie w tym ośrodku dłużej, wtedy na spokojnie mogłabym się zająć terapią, ale oczywiście jak zwykle musiały się pojawić problemy... Kocham mamę, ale też chciałabym wreszcie uleczyć swoje życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×