Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nienawidzę swojej matki.


jakub358

Rekomendowane odpowiedzi

Najpierw dała mi życie, a potem karmiła mnie śmiercią, już od najwcześniejszych lat.

 

Gdy byłem mały, to prawie straciłem tatę, który miał śmiertelny wypadek i przez rok leżał w szpitalu walcząc o życie. Po wyjściu ze szpitala, odsunął się od nas i zamknął w sobie, pogrążając we własnym wnętrzu. Był niedostępny emocjonalnie, a wtedy ona, mama, wybrała mnie. Stałem się jej powiernikiem. Byłem wtedy tak młody, byłem małym chłopcem i bardzo kochałem swoją mamę. A ona wykorzystała mnie do swoich prywatnych celów, zagarnęła i związała ze sobą. Zwierzała mi się ze wszystkich swoich sekretów; byłem tak blisko niej, jak tylko dało się być. Lecz za wysoką nagrodę, jest wysoka cena.

Ssałem jej pierś do piątego roku życia. Spałem z nią w łóżku do lat 12.

Ona nienawidziła taty, że był w takim stanie po wypadku, w jakim był. Ja też go zacząłem nienawidzić. Mówiono mi potem, że już gdy byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej, to bardzo go nie lubiłem i nie miałem do niego w ogóle szacunku. Lecz to mama nauczyła mnie, że tak się go traktuje. To ona rzucała w niego różnymi przedmiotami, biła go i poniżała na każdym kroku. A tata bił mnie.

 

W taki sposób byłem zanurzony w świecie kobiet, a daleko od świata mężczyzn, którego przedstawicielem był tata. Byłem maminsynkiem, stawałem się zniewieściały. Mój brat bliźniak w tym czasie całkowicie mnie odrzucał i poniżał ze względu na to, jaki byłem. W szkole byłem skarżypytą i stąd już od pierwszej klasy, koledzy z klasy zaczęli mnie szykanować.

W taki sposób rozwijały się moje zaburzenia osobowości. Moje życie było bardzo smutne - wiem to, bo pamiętam te sytuacje, gdy bardzo mocno płakałem. Tak też zaczął rozwijać się u mnie homoseksualizm, którego powodem był nadmierny kontakt z mamą.

Gdy byłem w liceum, to mama wpadła w manię religijną - byliśmy u kilka egzorcystów na egzorcyzmach uroczystych, były palone różne książki, wyrzucane różne rzeczy, zakazywane filmy i gry; piliśmy wodę święconą, a po domu była rozsypywana sól egzorcyzmowana. W domu były odprawiane msze święte.

A ja miałem już ukształtowane odczucia homoseksualne, które były przecież potwornym grzechem. Wpadłem w nerwicę religijną. Zacząłem czuć się grzeszny i potępiony. Nienawidzić siebie.

Na studiach czułem, jakbym zamieniał się w skałę. Byłem w rozpaczy i dobrze była mi znana samotność i smutek, który był głęboki jak bezdenny ocean. Na trzecim semestrze studiów już nie dałem rady, oblałem. Poszedłem do psychiatry. Następnie poszedłem do szpitala. Potem wróciłem z powrotem do domu.

 

Tutaj, w domu, jest mi bardzo niedobrze. Moja mama mnie poniża. Zdarzyło się jej mnie uderzyć w twarz. Zabierała mi różne rzeczy z pokoju, mówiąc że to jest jej. Raz zadzwoniłem na niebieską linię. Stawiam się jej i buntuję, lecz ona próbuje mną manipulować. Krzyczy na mnie, nie zostawia żadnych pieniędzy tak, że czasem nie było stać mnie na jedzenie. W ogóle wstydzę się jeść w domu bo wiem, że ona mi to liczy.

Teraz, mieliśmy kolejną kłótnię, którą ona nazwała rozmową. Zacząłem dogadywać się z tatą i siedział on ze mną, u mnie w pokoju. Ona weszła do tego pokoju i powiedziała, że słyszała jak nie szanuje taty - ponieważ tata wiele razy mnie męczył, żebym włożył ciuchy z podłogi do szafy, a ja nie chciałem tego zrobić, ponieważ mówiłem mu, że to jest mój pokój i mogę mieć na środku nawet słonia, a wolę mieć ciuchy tak, jak są. Mówiłem mu też, że jestem dorosły, mam 22 lata; lecz tata potrafi być bardzo uparty i często nie docierają do niego rzeczy, które mu mówię.

Mama powiedziała, że obrażam tatę w taki sposób, że jestem mu nieposłuszny. Mówiła dalej, że swoim zachowaniem łamię wszelkie normy społeczne. Argumentowała, że jestem chory psychicznie i przyjmuję leki, które powodują zaburzenia świadomości. Dodała, że mam wrócić do szpitala, lub w ogóle na terapię, albo pójść do pracy. Mówiła, że to jest jej mieszkanie i że złoży sprawę u notariusza, abym musiał dokładać się do opłat za mieszkanie.

Tata, ze względu na to że czasami jest niekumaty, myślał że awantura jest o ciuchy leżące na podłodze. Nie zwrócił uwagi na obelgi, które mama mi mówiła. Pozwolił, aby mama dosłownie ,,nasrała" na naszą relację - na to, co zaczęło się tworzyć między mną, a nim. A przecież sam mi potem przyznał, że mama nie miała racji, bo rzeczywiście relacja między mną, a nim jest pełna szacunku i wzajemnego zaufania. Lecz on mnie wtedy nie poparł. Skupił się na ciuchach i poparł mamę.

Potem, gdy rozmawiałem z tatą o tym, to powiedziałem mu o tym, co się stało. Wtedy dopiero zakumał, co się stało i co on zrobił. Przeprosił mnie, że zachował się jak ,,dupa". Lecz ja wiem, że nie ma znaczenia czy jest on w domu, czy go nie ma - nie mogę na niego liczyć. On jest naiwny i, pomimo tego że mama go nieustannie poniża i odrzuca, on ciągle ją kocha i ma nadzieję, że wszystko między nimi będzie dobrze. On żyje z dnia na dzień i daje sobą manipulować. To żałosne. Staram się z nim rozmawiać, lecz jak grochem o ścianę. Jednak moja relacja z tatą jest teraz i tak dobra. A to, co chciała zrobić mama tą awanturą, to po prostu tę relację zniszczyć; pewnie poszło jej w pięty, że zaczynam dogadywać się z tatą i spędzamy razem czas. Chciała to zniszczyć. Na pewien czas jej się udało, bo byłem na tatę zły i straciłem do niego trochę zaufania.

 

Moja matka jest bardzo wyrachowana, pyszna i egoistyczna. Zniszczyła naszą rodzinę. Czuję do niej ogromną złość. Jest ona koszmarem mojego życia, który śni mi się w nocy, a objawia w dzień. Przez nią trafiłem do szpitala psychiatrycznego, mam zaburzenia osobowości, miałem nerwicę religijną. Przez nią czuję się zestresowany co dnia i czuję złość, przeplataną ze smutkiem; przez co tkwię w pokoju bezczynnie, z reguły uciekając w sen.

W takim stanie ciężko mi zrobić coś pożytecznego. Może powinienem wrócić na terapię, żeby znowu zawalczyć od siebie - od wyjścia ze szpitala 5 miesięcy temu, miałem na nią skierowanie, jednak nie byłem w tym czasie ani razu u psychiatry, czy psychologa.

 

Czy jest coś, co mógłbym zrobić? Co ja mogę zrobić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bóg jest miłością i miłosierdziem.

Tu i teraz.

 

bez względu na diagnozy, teorie, doświadczenia

bez względu na to jak Cię potraktowano jak nie, jak Cię wychowano, a jak nie

bez względu na Twoją przeszłość i na to co myślisz i czujesz i na to co sobie wyobrażasz

 

Ogarnia wszystko i wszystkich.

 

Trudno to pojąć i ogarnąć, ja to cały czas rozkminiam, na swojej osobistej drodze.

 

 

Życzę Ci takiego osobistego odkrycia.

 

 

A religijność bez miłości i miłosierdzia przybiera dziwne kształty.

 

 

 

ps. psychiatra, psycholog mogą wiele zdziałać dobrego, jeśli byłeś już wcześniej hospitalizowany, warto wrócić do tematu.

 

 

Życzę Ci wszystkiego co Najlepsze!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapewne niezbyt Cię to pocieszy, ale też miałem za sobą poryte życie od roku zerowego. Niektórzy chorują na pecha, takie życie. Czasami to życie trzeba jakoś zmęczyć. Trzymaj się Chłopie, nie Ty jeden chorujesz na pecha. I nie Tobie jednemu choroba/niezdrowa sytuacja rodzinna zabrała lata życia.

 

Nie silę się na dobre rady, nigdy nie byłem w tym dobry. Po prostu się trzymaj. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za mądre rady.

Dałem sobie czas i wziąłem je do serca.

Z moim bratem i tatą mam bardzo dobry kontakt. Tata siedzi za granicą, brat na studiach. Mam wspaniałych przyjaciół. Problemem jest toksyczna matka i siostra, jej powiernica, z którymi siedzę w domu. Ich agresja wysysa ze mnie energię i jest jedynym źródłem mojego złego samopoczucia i bezproduktywności.

Podjąłem decyzję o próbie zmiany mojego położenia. Sprawy tak się poukładały, że mam możliwość wylecieć do Anglii, gdzie będę miał darmowe utrzymanie i będę mógł spokojnie znaleźć sobie pracę i zarobić. Czmychnę tak za jakieś 2 tygodnie. Trzymajcie za mnie kciuki :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bóg jest miłością i miłosierdziem.

Tu i teraz.

....

Trzymaj więc go w sercu, a nie obnoś po internetowych forach. (To) Bo mu to nie służy.

 

Skąd wiesz? ;)

bp tp prywatna sprawa , ja jestem ateistka i drazni mnie takie obnoszenie i na siłe przekonywanie kogos, ja nie pisze pierwsza ,ze tylko przez ateizm sie osiągnie spokoj a tak mysle, mogłabym, kłóce sie tylko wtedy jak ktos pierwszy na siłe wciska swoje religijne poglady, bop religijnym oszołomom wydaje sie ,ze moga innych uszczesliwiac swoim swiatopoglądem ,ten wpis tez jest reakcja na dyskusje , która wyszła od kogos kto na siłe wciska swoja wiare i mowi innym posrednio co maja myslec

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bóg jest miłością i miłosierdziem.

Tu i teraz.

....

Trzymaj więc go w sercu, a nie obnoś po internetowych forach. To mu to nie służy.

 

To już nie jest nawet krytyka tylko dyskryminacja na tle religijnym. Każdy ma prawo wyrażać się w taki sposób w jaki chce, nie zależnie od tego czy się z nim zgadzamy czy nie. Jeżeli robi to kulturalnie i z poszanowaniem innych w ramach norm społecznych, to ma do tego prawo. Natomiast Ty nie masz prawa dyskryminować innych za ich poglądy. Także pohamuj trochę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie, że zaśmiecam forum etc, jednak piszę prace magisterską na temat DOROSŁYCH DZIECI ROZWIEDZIONYCH RODZICÓW , jeżeli więc masz za sobą rozwód rodziców bądź też znasz kogoś takiego będę bardzo wdzięczna za wypełnienie ankiety:

 

https://www.interankiety.pl/i/n938QD7y

 

 

 

Z góry DZIĘKUJĘ! :angel::angel:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To będzie bardzo smutna historia o chłopcu, który bardzo chciałby być dorosłym i eleganckim mężczyzną, dobrze zbudowanym.

Jednakże pomimo tak wielkiego pragnienia za tą dojrzałością, ciągle pragnie i szuka oparcia, którego nigdy nie otrzymał od rodziców. Aby to zrekompensować, sam jest rodzicem dla innych, lecz nigdy dla siebie - przynajmniej nie tym dobrym, raczej tym złym i katującym, jakiego miał w dzieciństwie. Stąd odbiera mu to energię do robienia czegokolwiek, kiedy ,,tata i mama nie patrzą"; czyli kiedy nie ma nikogo w jego pobliżu. Wtedy staje się zazwyczaj tym smutnym, który może leżeć całymi godzinami w łóżku, a aktywuje się dopiero, gdy przyjdą rodzice - wtedy musi się szybko zmyć i zacząć robić coś pożytecznego, aby nigdy nie pokazać, że nie zrobił tak naprawdę nic wartościowego.

Oprócz rozaczy, w jaką wpada gdy jest sam, może też oczywiście robić co mu się podoba i co jest zakazane pod obecność innych. Nie trzeba o siebie zadbać.

 

Mój konflikt z matką jest bardzo przykry, ona jest beznadziejna.

Jedna pozytywna rzecz, jaką mogę o niej powiedzieć, to że się stara. Ale ja jestem dla niej bardzo surowy i wymagający - nie mogę jej popuścić nawet odrobinę, bo od razu to wykorzysta, aby się do mnie niebezpiecznie zbliżyć. A to jest arcywielce zagrażająca sytuacja, w której mogłaby odkryć rzeczy o mnie głębsze i prywatniejsze i które mogłaby potem wykorzystać; co też zresztą zrobi z całą pewnością przy najbliższym zgrzycie - zawsze tak robi. W tym też zgrzycie, zaczęłaby wypominać mi moje problemy (jak my to mówimy w domu - wylewać od razu cały szlam, wyciągać najcięższe artylerie), aby tylko jak najbardziej mnie poniżyć i zdominować. W ten sposób zyskuje władzę, a ja musiałbym się jej podporządkować. Zawsze w każdej awanturze jest gotowa wyciągnąć największe brudy - jej najbardziej ulubione, to te odnośnie kwestii materialnych (po prostu poniżanie finansowe), dalej emocjonalno-umysłowych (czyli, że ktoś jest nienormalny, ma downa, jest leczony psychiatrycznie itd), a swego czasu, teraz rzadziej lub wcale, poniżanie na tle duchowym (idź do spowiedzi, czuć że masz grzech; masz brzydkie oczy i nie mogę Ci w nie patrzeć; czuję zagrożenie gdy jesteś w pobliżu; szerzysz złą atmosferę; przynosisz nieszczęście).

Ona tak zdobywa władzę, a każdy mam jej być posłuszny i podległy. Wszystko ma być na jej zasadach - a zwłaszcza w domu.

 

--------------------------------------------------------------------------------------

 

To smutne, że nigdy nie mogę się do niej zbliżyć. Jest odległa i poza moim zasięgiem. Dodatkowo się starzeje. Myślę o tym w ten sposób, że może nie starczyć czasu, abym mógł być blisko niej - zdąży się zestarzeć i umrzeć. Będzie wtedy z pewnością płakała. Ale, mimo to, ona nigdy się nie ugnie - dalej pozostanie taką zimną skurwiałą suką, która nigdy nie zejdzie ze swojego tronu. Sczeźnie na nim, ale nie zejdzie. Jest na to zbyt dumna. Zbyt uparta. Jest rodzicem, któremu należy się szacunek, wręcz chwała hołd i cześć, mimo i wbrew wszystkiemu. Jest to poparte nauką chrześcijańską, w której przecież jest powiedziane, że nawet jeśli rodzic popadłby w chorobę psychiczną, to należy mu się bezwzględny szacunek. Ten motyw chrześcijański jest tutaj bardzo istotny.

I to ja mam być tym synem marnotrawnym... który tyle czasu nie chciał wrócić do swojej matki - najlepiej by chciała, żebym ją za to przeprosił, żebym powiedział że już się nie gniewam; abym wreszcie jej wybaczył. Przecież ona ma prawo do błędów i może nie jest idealna, ale jest moją mamą, która zawsze będzie mnie kochać i która chciałaby być blisko swojego Kubusia i go wesprzeć, bo inni może i się ode mnie odwrócą, ale ona zostanie zawsze i będzie patrzeć na mnie z utęsknieniem i krwawiącym matczynym sercem, pytając, ile jeszcze mogę ją odrzucać? Przecież mogę do niej wrócić w każdej chwili, przeprosić, a ona będzie tak dobra i łaskawa, że mi wybaczy i powie ze łzami, że nic się nie stało i mnie przytuli i będzie mnie bardzo kochać i będę mógł sobie z nią po prostu być.

STOP! Aż do następnej awantury.

Nie potrafię ,,przymknąć oka" na te ataki z jej strony. Są zbyt bolesne i zbyt potężne. A ona jest w nich zbyt wyniosła i całkowicie dumna, bez grosza szacunku dla mnie. A w tym wszystkim jeszcze jest wywrotna i mówi, że wtedy to ja nie mam do niej szacunku. Że nie darzę jej szacunkiem.

Chyba ma z tym problem, z własnym pochodzeniem i wartością. Wychowała się w skrajnej biedzie na wsi za czasów komuny, przy matce rządzącej twardą ręką. Lubi określać siebie, jako szlachciankę, czego się dokopała w rodowodzie. Że jest ze szlacheckiej rodziny, nauczycielką. O kobietach bez wykształcenia mówi z obrzydzeniem - wieśniary. Zresztą, jak nie wygrywa z kimś w gestii wykształcenia, to z całą pewnością na płaszczyźnie duchowej - gdzie ona jest bardzo uduchowiona i wierząca i ma głęboki poziom rozwoju duchowego; nie to co te inne dewotki niedorozwinięte duchowo, co chcą śpiewać jakieś dziecinne piosenki religijne.

 

Jednak wracając, to jest mi bardzo, bardzo, do głębi serca przykro, że mam taką relację z matką. Niestety, nie widzę nic sensownego co mógłbym tutaj zrobić. Ani relacji nie da się nawiązać - więc ją zerwałem. Jednak taktyka wszystko, albo nic nie jest dobra, więc jakiś tam kontakt z nią mam, bardzo minimalny. Nie ignoruje jej obecności absolutnie, wręcz przeciwnie - staram się zachowywać względem niej naprawdę z szacunkiem i tak też jest.

Pouczanie jej na nie wiele się przydaje, więc też tego nie robię.

 

Po mojej stronie barykady, przeciwko matce, jest też tata. Tata, którego matka odrzuciła całkowicie i zupełnie się od niego odcięła. Tata mnie rozumie i tata jest ze mną.

Też ma dość matki.

--------------------------------------------------------------------------------------

 

No dobra, a teraz czas na moje sprawy, bo już chciałem powiedzieć grzeszki.

Czasami nienawidzę ludzi. Naprawdę. Czasami, mam ich po prostu dość. Nie chcę ich widzieć, nie chcę ich słyszeć, nie chcę ich znać, a tym bardziej poznawać.

Jednak w każdej takiej chwili, tego odrzucenia innych, mam zawsze głębokie pragnienie, aby był obok mnie ktoś bardzo, bardzo mi bliski, kogo mógłbym kochać i kto by mnie kochał - na zasadzie mój brat, tylko może taki ulepszony. Bardzo źle się czuję bez kogoś takiego, a niestety mam sposobność większość czasu w taki właśnie sposób przebywać, co mnie ogromnie zasmuca, nawet teraz gdy o tym piszę mam łzy.

W tych chwilach kiedy odrzucam innych i nie chcę z nikim kontaktu, bardzo charakterystyczne jest, że czuję się bardzo brzydko, wręcz obrzydliwie. Czy to mój wygląd fizyczny jest okropny, czy to wnętrze. Wtedy na wygląd zewnętrzny pomaga popatrzenie w lustro, przypomnienie sobie, że wcale nie jest aż tak najgorzej. Jednak to wcale nie zmienia tego, że we wnętrzu czuję się bardzo żałośnie i podle. Jednak najczęściej po prostu strasznie żałośnie. Nie chce wtedy kontaktu z nikim, a ludzie, tak mi się wydaje, myślą wtedy o mnie, że się od nich odcinam, bo jestem od nich lepszy i wyższy, że nie są mnie godni. I w sumie, to tak robię, zachowuję się bardzo doniośle i w taki sposób odcinam się od nich z tego powodu, z jakiego im wydaje się że się odcinam. Jednak to kłamliwy powód, bo ten prawdziwy jest wręcz przeciwny.

 

--------------------------------------------------------------------------------------

 

Najgorzej jest w pokoju w akademiku, gdzie nie ma nikogo. Tam po prostu jestem zdezorientowany i nie potrafię zrobić niczego sensownego, bo w niczym nie widzę korzyści, a wszystko wydaje mi się bezsensowne.

To dlatego też, sytuacja pracy jest dla mnie całkiem atrakcyjną - są inni ludzie, z którymi mam kontakt. To jest moja całkowita siła napędowa. Może dlatego teraz w tych pracach poradziłem sobie tak dobrze? Ponieważ w tej mojej pierwszej, w fabryce, zawsze stałem sam na maszynach przy stanowisku - pewnie stąd ta senność i niedawanie sobie rady.

 

Proszę o pomoc. Ostatnie rady bardzo mi pomogły.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Współczuję ci twojej sytuacji. Ja tez miałam dużo nienawiści do swojej matki. Mi pomogło zrozumienie, że ona też miała ciężkie życie i dlatego jest taka jaka jest. Nie chodzi tu o usprawiedliwianie jej zachowania, ale o zrozumienie skąd biora się jej zagrywki. Mi osobiście dało to ulgę.

 

"...dopiero, gdy przyjdą rodzice - wtedy musi się szybko zmyć i zacząć robić coś pożytecznego, aby nigdy nie pokazać, że nie zrobił tak naprawdę nic wartościowego".

Czy aby na pewno nie zrobiłeś nic wartościowego w życiu? Mam wrażenie, że jesteś zbyt krytyczny dla siebie. Znam to niestety z autopsji. Mi pomogło rozmawianie w myśłach ze sobą, mówienie sobie miłych rzeczy, chwalenie siebie. Jeśli jesteś wierzący (katolik) polecam też rozmowy z Bogiem. On naprawdę istnieje, doświadczyłam tego na własnej skórze, gdy byłam w głębokiej depresji.

 

Widzę, że potrafisz dużo napisać, to jest plus, bo ja nie potrafię tak sie rozpisać, jestem za bardzo zablokowana emocjonalnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bóg jest miłością i miłosierdziem.

Tu i teraz.

....

Trzymaj więc go w sercu, a nie obnoś po internetowych forach. To mu to nie służy.

 

To już nie jest nawet krytyka tylko dyskryminacja na tle religijnym. Każdy ma prawo wyrażać się w taki sposób w jaki chce, nie zależnie od tego czy się z nim zgadzamy czy nie. Jeżeli robi to kulturalnie i z poszanowaniem innych w ramach norm społecznych, to ma do tego prawo. Natomiast Ty nie masz prawa dyskryminować innych za ich poglądy. Także pohamuj trochę.

 

 

 

 

 

 

 

Nikt tutaj nikogo nie dyskryminuje. Moze Ty wyhamuj?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×