Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wieloletnia nerwica natręctw - proszę o wysłuchanie i radę


Jue

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie. Do napisania tego posta zabierałam się już kilka razy. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się podzielić tym co zaraz napiszę z ani jedną osobą. Po części, dlatego że przy każdej próbie byłam albo zbywana albo nie brana zbyt serio. Wiedząc, że nie zostanę zrozumiana nawet nie próbowałam drążyć tematu. Ale każdy kiedyś w końcu dochodzi do takiego etapu, że już nie może i albo coś ze sobą zrobi albo będzie nieszczęśliwy do końca życia.

Wydaję mi się, że pierwsze objawy nerwicy natręctw zaobserwowałam ok. 12 lat temu, a może nawet wcześniej. Ustawiałam przedmioty w danym kierunku (jednego dnia w stronę drzwi, innego w stronę okna), aby zapobiec wyimaginowanemu nieszczęściu. Przy przechodzeniu przez drzwi zawsze musiałam dotknąć futryny jak najwyżej sięgałam. Na klatkach schodowych i w szkole zawsze musiałam dotknąć przy przechodzeniu tej nieśliskiej części lamperii określoną ilość razy.

Z czasem nerwica coraz bardziej wciągała mnie w swoje szpony. Przestałam czuć przyjemność z czytania książek, często muszę przeczytać jakiegoś słowo, zdanie, a nawet stronę po kilka razy. Kiedyś nie mogłam skończyć czytać, jeżeli na końcu linijki nie było słowa o określonej liczbie liter. Nauka to dla mnie udręka, nawet pisząc teraz do Was nie używam określonych słów, często też muszę zmieniać szyk w zdaniach.

Gdy piję z butelki to zawsze muszę wziąć określoną ilość łyków. Często chcąc się tylko trochę napić przed spaniem wypijam ponad litr wody, bo albo się pomylę w liczeniu, albo sobie ubzduram, że się pomyliłam, albo po prostu czuję, że muszę zacząć jeszcze raz albo zrobić to inaczej.

Do pomieszczeń wchodzę tylko prawą nogą, siadam tylko w określony sposób, nie mogę nagrzać w pokoju, ani zupełnie wyłączyć grzejnik, bo przekroczę "magiczne" liczby na termostacie w jedną albo w drugą stronę.

Myję ręce po każdym dotknięciu rzeczy, która wydaje mi się skażona. Przy tym zużywam ogromne ilości mydła, bo tak jak przy piciu wody muszę to powtarzać określoną ilość razy.

Przed pójściem spać potrafię kilka minut stać przed kuchenką i ciągle wpatrywać się w kurki, żeby upewnić się czy jest wyłączona. Lista rzeczy do sprawdzenia przed spaniem jest dużo dłuższa.

Nie mogę też podnieść, ani odłożyć różnych rzeczy o ile nie odprawię swoich rytuałów.

Wszystkie te czynności to tylko wierzchołek góry lodowej. Dochodzi do tego naprawdę ogrom innych rytuałów, których w tej chwili nie pamiętam, bo robię je już nie do końca świadomie. Często zdarzają się dni, gdy nie ma minuty w trakcie której nie odprawiam kolejnego "rytuału". Do tego dochodzą natrętne myśli o wszelakiej tematyce, choć głównie obraźliwej religijnie.

Na domiar złego od jakiegoś czasu (jakiegoś czasu, czyli pewnie 2 - 3 lat) nękają mnie złe przeczucia i lęki. Zauważam też epizody depresyjne.

 

Nie umiem się zapisać do żadnego lekarza. Nie potrafię się zdecydować na żadnego konkretnego. Boje się, że trafię źle, że nie zostanę wysłuchana do końca (tak się zazwyczaj zdarza u lekarzy innych specjalizacji), że nie uda mi się dopasować leków i ciągle będę musiała je zmieniać, a jeśli się nawet uda to będę otumaniona i ciężko będzie mi je odstawić. Chociaż prawda jest taka, że nawet jeśli nie było tych wszystkich przeszkód, to i tak nie zapisałabym się sama, mimo że bardzo tego chcę. Brakuje mi osoby, który by mnie wysłuchała i zrobiła ze mną ten pierwszy krok.

Piszę to wszystko, bo wiem, że zrozumiecie z czym się borykam i mnie wysłuchacie. Liczę też na przysłowiowego kopa w d*pę, ale też na wsparcie, którego do tej pory nie dostałam. No i co najważniejsze - wierzę, że to wyznanie, to deklaracja podjęcia walki z chorobą. Zrobienia w końcu "czegoś".

 

Bardzo czekam na Wasz odzew. Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło!

Jue

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tobie na sam początek potrzebny jest psycholog. Tylko po to żeby Cię wysłuchał. Nosisz w sobie ten ciężar i masz potrzebę żeby się go pozbyć. Nie musisz od razu brać leków. To sobie zostaw na później, jak już będziesz na to gotowa.

Jak u Ciebie wyglądają relacje z rodzicami?

Przeczytaj na przykład poniższy artykuł, takie nerwice nie biorą się znikąd.

http://m.poradnikzdrowie.pl/psychologia/zwiazki/rodzina-dysfunkcyjna-i-patologiczna-czym-sie-roznia_43704.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za podrzucenie linka. Nigdy nie zastanawiałam się nad podłożem mojej choroby, być może dlatego że dopiero od niedawna traktuję ją jako coś "nienormalnego". Od najmłodszych lat słyszałam, że "wymyślam", a ludzie mają gorsze problemy, więc zaczęłam się postrzegać jako hipochondryczkę i ukrywać złe samopoczucie. Chociaż pierwszy raz o NN usłyszałam już w gimnazjum, to mimo jednoznacznych objawów wmawiałam sobie, że wszystko jest w porządku, tak musi być, a ja mam z tym wszystkim walczyć sama (co oczywiście, mimo prób nie pomogło, a nawet pogorszyło sprawę).

Po przeczytaniu artykułu mogę przyznać, że chyba nie do końca wszystko w mojej rodzinie było w porządku. Moi rodzice od zawsze pozostawali w ciągłym konflikcie, kłótnie zdarzały (i zdarzają) się niemal o wszystko i to kilka razy dziennie. Zazwyczaj nie byłam ich powodem, ale zawsze się nimi bardzo przejmowałam i często byłam w nie wciągana. Poza tym moja Mama zawsze była bardzo nadopiekuńcza i ciekawska przez co w dzieciństwie raczej nie miałam prywatności.

Teraz z rodzicami pozostaję w dobrych i chyba zdrowych relacjach, ale może rzeczywiście co jakiś czas dokładają cegiełkę do mojej choroby :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jeszcze taki link podrzucę, ogólnie o nerwicy natrętctw, tak żeby się przygotować do psychologa :

http://psychiatra.bydgoszcz.eu/publikacje-dla-pacjenta/zespol-natrectw-ocd/rozpoznanie/

Tam jest kilka rozdziałów, potem kliknij na następne rozdziały, aż do ostatniego: "leczenie".

Według mnie najwazniejszy rozdział to ten : http://psychiatra.bydgoszcz.eu/publikacje-dla-pacjenta/zespol-natrectw-ocd/patogeneza-zespolu-natrectw/

Ja kiedyś w nerwicy miałem taki etap że nie mogłem się wysłowić, zapominałem słowa, czułem ciągłą presję czasową, że nie zdążę powiedzieć tego co chce powiedzieć. Albo że tak się poplątam że wyjdę na klamcę podając sprzeczne informacje. Pisanie w internecie też mi sprawiało trudności, mimo anonimowości. Teraz to przeszło, zresztą jak widać, coś od czasu do czasu napiszę na forum.

Dlatego domyślam się jak Ci trudno napisać nawet jedno zdanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo Ci dziękuję za pomoc i za to, że odpisałeś na mojego posta, bo bardzo się bałam, że nikt się nie odezwie. Dobrze wiedzieć, że ktoś mnie rozumie. Spróbuję się zapisać w najbliższym czasie do jakiegoś psychologa i mam nadzieję, że w jakiś sposób mi to pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj. Mam dokładnie to samo co ty. Szczególnie jak coś czytam to musze to wiele razy powtarzać. Tak samo jest z pisaniem, powtarzam jakieś słowa, przekreslam itd. Musze mieć wszystko uporządkowane inaczej źle mi jest. Dużo mam myśli, że mnie nikt nie lubi, że się odwrocą ode mnie. Boje się sam na ulicę wychodzić z obawy, że ktoś mnie skrzywdzi. Natręctwa mam od 9 lat. Ciężko mi jest. Dzieciństwo, dokładnie podstawówka byla dla mnie trudnym okresem. Chętnie możemy porozmawiać o tym wszystkim :-D

Pomogę ile mam sił. :-D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj :) Nie jestem żadnym psychologiem, ale chciałbym podzielić się z Tobą moimi spostrzeżeniami co do tej choroby, którą sam przeżyłem. Z ciekawości zaglądnąłem na to forum i natrafiłem na Twój wątek - przeczytałem twój opis choroby i powiem ci szczerze, że w sumie część nawyków mieliśmy wspólnych. Ja również, np. piłem tylko określoną ilość łyków, też dotykałem różnych przedmiotów (obowiązkowo), myłem ręce 3/7/11 razy itd. Jednak bardzo dobrze cię rozumiem, jeśli chodzi o natręctwa myśli - jeśli z natręctwami "fizycznymi" można ostatecznie żyć na dość znośnym poziomie, to natrętne myśli są prawdziwym koszmarem. Jeśli chodzi o różne nawyki, myślę, że poradziłem sobie z nimi prawie całkowicie - jeżeli chodzi jednak o myśli, to mam świadomość tego, że jestem dopiero, jak to mówią, po wygraniu bitwy, wojna wciąż trwa i myślę, że nie zakończy się jeszcze długo. Doskonale pamiętam, że w najgorszych etapach (na oko licząc zmagałem się z natręctwem myśli kilka lat, około 3-5) w każdej chwili "zapomnienia", gdy np. bardzo się z czegoś cieszyłem lub czułem się troszkę bardziej szczęśliwszy, zjawiały się myśli. Nie wiem jak to opisać, ale po prostu często bałem się tego, że przyjemne, pozytywne chwile w moim życiu znowu wyzwolą te myśli. Mówisz o natrętnych myślach z reguły religijnych - ja miałem taki etap (pewnie coś koło półtora roku do 2 lat), że codziennie musiałem powtarzać (czasami po 3 razy), że wszystkie te myśli i tu je wymieniałem... zajmowało mi to dużo czasu) to nieprawda - tylko wtedy miałem takie wątpliwe poczucie spokoju i względnego bezpieczeństwa. Jeśli rano zaspałem (to wyrzekanie się myśli miało również, w moim mniemaniu, działanie do określonej godziny), pierwszą rzeczą, do jakiej dążyłem, to było właśnie wymienienie wszystkich myśli i zarzekanie sobie (określoną ilość razy, nie mogła to być liczba nieparzysta), że są nieprawdą. Moja litania myśli, które są nieprawdą, oczywiście się powiększała - mózg przy nerwicy natręctw wykazuje się niezwykłą wręcz kreatywnością. Mój mózg, zdawało się, sugerował w takich chwilach: "jeśli to nieprawda, że chcesz, aby twój bliski zachorował, to może chcesz, aby potrąciło go auto?" A to były, można powiedzieć, najdelikatniejsze natręctwa. To wymawianie kilkakrotnie dziennie "te myśli są nieprawdziwe"itd. dawało mi chwilową ulgę. Najgorsze były chwile, gdy byłem sam - w towarzystwie, zajęty rozmową lub innymi pochłaniającymi uwagę czynnościami, natręctwa nie miały takiej mocy. Jednak samotnie, w nocy, miały one największe pole do popisu. Wielu ludzi dąży do szczęścia, ty z pewnością też. Bardzo ci współczuję, bo wiem, że osoba, która ma nerwicę natręctw, nie potrafi zaznać prawdziwego szczęścia, dopóki się z niej nie uwolni - każde powodzenie w życiu, każda chwila, w której cieszyłem się z czegoś, przypominały mi tylko o mojej chorobie i o tym, że nie potrafię uwolnić się od tych pieprzonych myśli, które zaraz po chwili szczęścia sprowadzały mnie na ziemię. Były chwile, że nie zależało mi po prostu na niczym, bo wiedziałem, że nic nie będzie mnie cieszyło, dopóki te myśli będą mnie nękać.

Jeśli dobrnęłaś do tego momentu w moim wywodzie, teraz opiszę krótko, jak, przynajmniej częściowo, wyzwoliłem się z choroby, bez użycia leków czy rozmów z psychologami.

Jeszcze wspominając przyczyny choroby - nie mogę się ich doszukiwać w mojej młodości, dzieciństwo (przed chorobą) to najpiękniejszy okres w moim dotychczasowym życiu, a moi rodzice kłócą się może raz na rok. Przyczyna była dość błaha - jako dziecko, które jeszcze nie potrafi w żaden sposób panować nad swoją świadomością, w pewnym momencie zacząłem mieć myśli, że jeśli coś tam (podstawić dowolną sytuację z życia codziennego) się nie zdarzy, to coś bardzo złego się wydarzy - jako dziecko, niestety nie potrafiłem oddzielić tego, co w moim umyśle od świata realnego, więc gdy moje "gdy to, to to się stanie" się spełniło, byłem święcie przekonany, ze rzeczywiście to zło się wydarzy - do dziś nie wiem, jak przeżyłem bez rozstroju nerwowego dni po takich pierwszych myślach.

 

Moje wyjście z choroby:

Z nawykami fizycznymi, na szczęście, nie poszło aż tak trudno - wiem, że teraz będę prawił banały, których ty się pewnie już nasłuchałaś, ale to na prawdę siedzi tylko w naszych głowach. Ja po prostu, można powiedzieć, z dnia na dzień, (gdy już miałem świadomość, jak nazywa się moja choroba) zmusiłem się do zaprzestania wykonywania tych nawyków. A nawet więcej - jeśli do tej pory, chodząc po chodniku uważałem, a by przypadkiem nie nadepnąć na studzienkę, od tego dnia specjalnie po nich chodziłem. I tak, powoli robiłem z każdym nawykiem. Pierwsze tygodnie są najdziwniejsze - masz świadomość, że nie zrobiłaś tego, co musiałaś, ale nic złego się nie dzieje - czułem się bardzo dziwnie. Jednak zapewniam cię, że gdy rozpoczniesz od jednego nawyku i go przełamiesz, reszta pójdzie bardzo szybko - trudno było sobie wyobrazić moje zadowolenie, gdy umyłem ręce specjalnie 2 razy, wycierając je w jakikolwiek (a nie jasny ręcznik). Wyzwolenie się z tego zaowocowało u mnie tym, że do dziś w sumie wyzbyłem się wszystkich (nawet niezwiązanych z nerwicą natręctw) nawyków i nie zmuszam się już do niczego. Telefon leży niesymetrycznie względem stołu? Bardzo pięknie, zaraz ułożę go jeszcze bardziej niesymetrycznie, a co się będę :) Dlatego, dzięki Bogu, tą część choroby mam już za sobą.

 

Co do myśli, niestety, nie potrafię ci powiedzieć, w jaki sposób wygrałem tą bitwę. Wiem tylko, że dniem przełomowym było wesele, na którym byłem gościem - wiedziałem, że w ten dzień nie będę miał okazji odmówić swojej litanii myśli nieprawdziwych, i rzeczywiście ich nie odmówiłem. Na drugi dzień również rano powstrzymałem się od tego (a raczej powiedziałem tylko coś w skrócie: wszystkie złe myśli to nieprawda) i patrzyłem, co będzie dalej. Taki skok na głęboką wodę był wybawieniem - jeśli wiesz, że myśli mogą nadejść, lecz już się ich nie boisz i przestajesz się nimi przejmować, ich napływ znacznie się zmniejsza. Po pewnym czasie w ogóle przestałem wyrzekać, że są nieprawdziwe (wyszedłem z założenia, że powtórzyłem to już w życiu tyle razy, że to chyba już wiadome, że są nieprawdziwe ;d). Niestety, jak już mówiłem, nie wygrałem wojny, bo nawet obecnie często zdarza mi się pomknąć myślami właśnie do natręctw - zaraz jednak mówię sobie: cóż, trudno, mogę o tym myśleć, jestem dobrym człowiekiem i nie chcę dla nikogo złego, to mi wystarczy. Dzięki temu myśli natrętne pojawiają się rzadko (a nawet ostatnio miewam okresy kilkutygodniowe, gdy w ogóle zapominam, że były coś takiego. Wyzwolenie z tej choroby odczułem jako powrót do wolności i swobody oraz nadziei na szczęście.

 

Cóż, jeśli przeczytałaś cały mój wywód, to po pierwsze gratuluję cierpliwości. Nie jesteś w swojej chorobie sama, jest wielu ludzi (w tym i ja), którzy doskonale cię rozumieją - pomimo tego, że dla zdrowych ludzi nasza przypadłość często wydaje się śmieszna i przesadzona, tylko osoba, która borykała się z tą chorobą wie, jakie to piekło. Zapewniam cię jednak po raz drugi, że to wszystko dzieje się jedynie w twojej głowie - szczególnie natrętne nawyki, których zwalczenie jest podstawą do walki z natrętnymi myślami. Na prawdę wierzę, że uda ci się zwyciężyć z tą chorobą, spotkanie u psychologa z pewnością pomoże. Błagam tylko, nie wstydź się mówić o swoim problemie, ta choroba jest dla człowieka często cięższa niż najboleśniejsze fizyczne dolegliwości, gdyż potrafi całkowicie (u mnie tak było) niszczyć radość z życia i chęci. Pamiętaj, że jestem (jak również inni użytkownicy forum) z tobą, rozumiem cię i podziwiam za to, że tyle lat żyłaś z tą chorobą - zapewniam cię jednak, że na prawdę można z nią skończyć i żyć jako wolny człowiek. Pozdrawiam i życzę sił :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przed pójściem spać potrafię kilka minut stać przed kuchenką i ciągle wpatrywać się w kurki, żeby upewnić się czy jest wyłączona.
mam tak samo

 

Julusia, wenlafaksyna i mirtazapina pomagaja na Twoje natrectwa ? Ja sie zapytalem swojego psychiatre o slynne CRF, to mi powiedzial, ze zaden z tych lekow nie jest zarejestrowany na natrectwa, a wenla jest slaba serotoninowo i do tego pobudzajaca, co moze nasilac natrectwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×