Skocz do zawartości
Nerwica.com

Świat rozwodzi się na potęgę [mapa]


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Jeszcze nigdy w historii polskie małżeństwa nie rozpadały się tak powszechnie. Na szczęście, do Czechów, Portugalczyków i innych „liderów” światowej statystyki w tej dziedzinie sporo nam brakuje.

Pierwszy kryzys przychodzi najczęściej po 3 – 5 latach od ślubu. Małżonkowie zdają sobie wówczas sprawę, że wesele z powodu ciąży panny młodej nie jest wystarczającym powodem do podtrzymania rodziny. Pojawiają się też zdrady, gdzie wymówką staje się niedobranie seksualne z współmałżonkiem. Efekt? Małżeństwa w Polsce rozpadają się coraz częściej.

...

Wskaźnik Polski jest zbliżony do laicyzującego się, islamskiego Kazachstanu, europejskich Cypru i Rumunii oraz Izraela, w którym stosunek rozwodów do małżeństw wynosi ok. 30 proc. I choć polscy demografowie biją na alarm, to w porównaniu z resztą świata nasz kraj nie wypada najgorzej. Prym w rozwodowych statystykach wiedzie Belgia, której wskaźnik rozwodów przekracza 70 proc. Oznacza to, że na 100 zawartych w 2010 r. małżeństw, rozpadło się aż 70. Niedaleko za nią plasują się: Hiszpania, Portugalia, Czechy i Węgry z ponad 60-procentowym wskaźnikiem.

...

Małżeństwa po grób

Epidemia rozwodów wydaje się nie dotyczyć Ameryki Łacińskiej, w której w większości przypadków liczba rozwodów w stosunku do zawieranych małżeństw nie przekracza kilku procent. Najniższy wskaźnik, według danych ONZ z 2013 r. opisujących sytuację sprzed czterech lat, prezentują Chile – 3 proc. Kryzys wydaje się omijać także państwa azjatyckie. W Wietnamie wskaźnik rozwodów to zaledwie 4 proc. Podobnie jest w krajach, gdzie trwałości małżeństwa sprzyja nieprzychylny rozstaniom islam, np. Tadżykistan czy Uzbekistan.

 

[attachment=0]9329daf00adc637389c4829a7bc046e4.png[/attachment]

 

fragmenty powyżej, cały artykuł pod linkiem

http://www.newsweek.pl/polska/rozwody-swiat-rozwodzi-sie-na-potege-a-polacy-mapa-newsweek-pl,artykuly,344134,1.html

 

Dane sprzed dwóch lat, ale nie szkodzi, wątpię by sytuacja w 15' czy 16' się poprawiła, wypadamy bardzo korzystnie na tle europy, rozpada się co trzeci związek, wiec to tyle co nic, przy takiej Belgii chociażby :lol:

Ciekawe czy jak się im tam zwiększy współczynnik do 95, to czy ktoś przypadkiem nie wpadnie na pomysł, żeby całkowicie zlikwidować małżeństwo. No bo nie będzie sensu brać ślubu z 5% szansą na przetrwanie.

Pierwotnie miałem ten post wkleić do aktywnego tematu 'dlaczego mężczyźni bojkotują małżeństwo', ale akurat powstał offtopic i obrzuca się tam gównem katolicyzm, więc niech będzie nowy temat, na mikołaja :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

salirka, nie wytrzymałaś długo bez forum :DCarica tak samo :pirate:

Co do tematu, nic nie poradzę, mogę tylko powiedzieć, że osobiście nie popsułem i nie dołożyłem cegiełki do tych statystyk, ani nie dołożę, czy to dobrze, czy źle - nie wiem, zależy od punktu widzenia.

Niedawno był temat o dobrobycie - mniej więcej się to pokrywa, w bogatych krajach mamy najwięcej rozwodów, wyjątkiem są chyba tylko Włochy. Z kolei cała Europa Wschodnia (teoretycznie biedniejsza od Polski) a rozwodów i tak więcej - dziadostwo do kwadratu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lepszy rozwód niż tkwienie w nieudanym związku. W Ameryce Łacińskiej faceci zdradzają na potęgę, do tego często biją i ostro piją a rozwodów mało, w kulturze macho facetowi wolno bardzo wiele a kobieta się ma z tym godzić. Generalnie im mniejszy wskaźnik rozwodów tym bardziej zacofany kraj i odwrotnie , oczywiście są wyjątki takie jak np Rosja czy Węgry gdzie wysoki wskaźnik rozwodów nie idzie w parze z rozwojem cywilizacyjnym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z kolei cała Europa Wschodnia (teoretycznie biedniejsza od Polski) a rozwodów i tak więcej - dziadostwo do kwadratu.
Bo Polska to jedyny kraj, no może jeszcze Rumunia gdzie komunistyczna ateizacja się zupełnie nie powiodła, ba nawet komuna pogłębiła wiarę Polaków bo to co zakazane lepiej smakuje. Dlatego u nas mamy mniej rozwodów bo części społeczeństwa wiara na to nie pozwala.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, dzięki, przyjąłem do wiadomości, ma to sens.

 

A co z kontynentem, na którym w większości państw, kobiety traktowane są jak podludzie?

Mam na myśli oczywiście Afrykę, tej części świata, jak widać nie dotyczą statystyki, brak danych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, dzięki, przyjąłem do wiadomości, ma to sens.

 

A co z kontynentem, na którym w większości państw, kobiety traktowane są jak podludzie?

Mam na myśli oczywiście Afrykę, tej części świata, jak widać nie dotyczą statystyki, brak danych.

Tam nawet ludzie nie wiedzą kiedy się urodzili a co dopiero ile jest rozwodów. Śluby i rozstania nie mają w wielu krajach Afryki żadnego formalnego charakteru, faceci zdradzają swoje żony, partnerki na każdym kroku i jest to powszechnie akceptowalne, nawet kościół w tym zakresie nie potrafił tego u Afrykanów wykorzenić, islam bardziej ale tam dozwolone jest wielożeństwo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iiwaa ja tak nie uwazam. Kryzysy sie zdarzaja i warto popracowac nad relacja...nie zawsze rozstanie jest proste z wielu przyczyn.

 

"Tkwienie w nieudanym związku" to chyba co innego niż kilkudniowy kryzys.

Kryzys trwający rok albo dłużej to nie jest coś normalnego, na szczęście go nie doświadczyłam. Moja przyjaciółka też nie.

Uprzedzając - nie, nikt tu nie jest idealny, po prostu nikt nie idzie w zaparte.

 

Jeżeli połowa związku to kryzysy, to ja dziękuję. Nie śmiałabym kogoś tak męczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem moze sie myle ale teraz ludzie rozwodza sie przy pierwszym kryzysie bo tak latwiej. Przychodza problemy...nie moga sie dogadac wiec do widzenia. Natomiast zwiazek to ciagla praca i nie zawsze jest kolorowo...sa rozne chwile i okresy ale ja np nie wyobrazam sobie byc z kims innym mimo tego, ze sami jestesmy w kryzysie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem moze sie myle ale teraz ludzie rozwodza sie przy pierwszym kryzysie bo tak latwiej. Przychodza problemy...nie moga sie dogadac wiec do widzenia. Natomiast zwiazek to ciagla praca i nie zawsze jest kolorowo...sa rozne chwile i okresy ale ja np nie wyobrazam sobie byc z kims innym mimo tego, ze sami jestesmy w kryzysie.

 

Moim zdaniem kryzysom trzeba przede wszystkim zapobiegać. Obserwuję ludzi i stwierdzam, że wielu wręcz na chama je wywołuje.

Nietrudno się chyba domyślić, jakie będą skutki niektórych działań. No naprawdę, jak się na to patrzy, to przecież związek przyczynowo-skutkowy widać jak na dłoni.

Zwykle to obserwuję na młodych ludziach, potem to już się pieprzy koncertowo.

Ja tam za młodu byłam bardziej ostrożna i zachowawcza :lol: (szykuję się na krytykę ze strony feministek :D ).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A to dłuższa historia i więcej przemyśleń na tle zachowań obserwowanych :D

Przykład:

- na złość mężowi spotkam się tego i tego dnia z kolegą

- staram się dobrze wyglądać przy wrednych koleżankach, ale przy mężu niekoniecznie

Jutro więcej, bo czas goni :D

 

Uciekam - obiecałam że przed północą odkładam laptopa/tablet/telefon na biurko i koniec ;) Bo mnie znowu opierniczy jak wczoraj :D

(feministki biegno z odwetem!!!)

:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cały problem powstaje w oparciu o dogmat: Jedno życie, jeden związek.

Bez tego założenia zagadnienie nie istnieje.

Paradoksalnie przeświadczenie o konieczności trwania związku do końca życia jest jednym z czynników redukujących "należytą staranność", bo po co się starać jak i tak dane na zawsze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cały problem powstaje w oparciu o dogmat: Jedno życie, jeden związek.

Bez tego założenia zagadnienie nie istnieje.

Paradoksalnie przeświadczenie o konieczności trwania związku do końca życia jest jednym z czynników redukujących "należytą staranność", bo po co się starać jak i tak dane na zawsze.

 

Oczywiście, że jest.

To nawet nie jest paradoks, bo człowiek podświadomie nie stara się o coś, co jest dla niego pewne i oczywiste.

Nie bez powodu właśnie po ślubie ludzie często przestają się starać.

Ja się cieszę, że nie poczyniłam założenia "aż do śmierci".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Paradoksalnie przeświadczenie o konieczności trwania związku do końca życia jest jednym z czynników redukujących "należytą staranność", bo po co się starać jak i tak dane na zawsze.

 

Odwrotnie, jeśli wiesz, że małżeństwo ma być na całe życie, to się właśnie starasz, żeby było dobre, począwszy od właściwego i przemyślanego wyboru męża/żony. Jeśli uwaga jest ukierunkowana na długi dystans, od początku inaczej patrzysz na kandydata/kandydatkę. Nikt nie chce być nieszczęśliwy przez całe życie. To co nazywasz dogmatem jest pewną normą, która dobrze ukierunkowuje relację, wiesz do czego dążysz, co pozwala zachować się odpowiedzialnie. Nie wiem nic o przekonaniu o konieczności związku, żaden związek nie musi trwać za wszelką cenę, każdy rozsądny człowiek wyczuwa, że nie da się utrzymać wody, jeśli się zbije szklanka, więc dba o szklankę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Paradoksalnie przeświadczenie o konieczności trwania związku do końca życia jest jednym z czynników redukujących "należytą staranność", bo po co się starać jak i tak dane na zawsze.

 

Odwrotnie, jeśli wiesz, że małżeństwo ma być na całe życie, to się właśnie starasz, żeby było dobre, począwszy od właściwego i przemyślanego wyboru męża/żony. Jeśli uwaga jest ukierunkowana na długi dystans, od początku inaczej patrzysz na kandydata/kandydatkę. Nikt nie chce być nieszczęśliwy przez całe życie. To co nazywasz dogmatem jest pewną normą, która dobrze ukierunkowuje relację, wiesz do czego dążysz, co pozwala zachować się odpowiedzialnie. Nie wiem nic o przekonaniu o konieczności związku, żaden związek nie musi trwać za wszelką cenę, każdy rozsądny człowiek wyczuwa, że nie da się utrzymać wody, jeśli się zbije szklanka, więc dba o szklankę.

 

Niekoniecznie. Mnie tam bardziej motywuje potencjalna konkurencja.

I to nie mówiąc nawet o zdradach i kontaktach, a o samych myślach.

Im bardziej rozbiorą się studentki na egzamin, tym bardziej ja się rozbiorę w domu :lol:

Im bardziej (nawet mnie samej) zaimponuje intelektualnie pani profesor (jego koleżanka) z instytutu, tym bardziej ja będę się starała męża intelektualnie zaskoczyć.

Jeszcze mi go ukradną :lol: Albo sobie jakąś "kupi" :lol:

(mówię teoretycznie, nie podejrzewam męża o złe zamiary)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iiwaa, to świetnie, z tym że jeśli na przykład będziesz musiała spędzić dwa miesiące w szpitalu, to nie będziesz w tym czasie się rozbierać w domu, a jeśli np. dopadnie Cię depresja, to nie będziesz intelektualnie błyszczeć. Jak dla mnie sprawdzianem dla związku są trudne sytuacje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iiwaa, to świetnie, z tym że jeśli na przykład będziesz musiała spędzić dwa miesiące w szpitalu, to nie będziesz w tym czasie się rozbierać w domu, a jeśli np. dopadnie Cię depresja, to nie będziesz intelektualnie błyszczeć. Jak dla mnie sprawdzianem dla związku są trudne sytuacje.

 

Myślisz, że przez 22 lata związku nie doświadczyliśmy trudnych sytuacji? :lol: Masz odlot ;)

Co prawda dwóch miesięcy nie spędziłam w tak zacnym przybytku jak szpital, ale podejrzenie zapalenia wyrostka robaczkowego zaliczyłam ;) Na szczęście nietrafne, acz rzygałam jak kot po tonie trawy i miałam boleści, darłam się w nocy i ryczałam. 3 dni leżałam na chirurgii i - uwaga - mąż "leżał" ze mną.

Przeżył też moje ataki paniki przed egzaminami: na studiach, po studiach, przed studiami doktoranckimi, na studiach doktoranckich, po studiach doktoranckich, przed aplikacją, na aplikacji i po aplikacji :lol:

Mam wyliczać swoje choroby? Leukopenię mam, mogę się rozpisać. Choć głównie mało ciekawe - krtań i tchawicy :lol:

 

O coś zupełnie innego mi chodzi ;) Co zresztą obserwuję i jest dla mnie nader ciekawe... i nie da się ukryć, że głupie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×