Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy jest szansa?


nuotian

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć :)

 

Mam 24 lata i pochodzę z Zielonej Góry. Od dawna czytam wątki na tym forum, nie chciałam się jednak rejestrować, nie wiem czemu.

Ogólnie patrząc na moje życie można by stwierdzić, że miałam po prostu pecha. Rodzice rozwiedli się, gdy miałam 4 lata, Tata zawsze nieobecny (najpierw materialnie, a potem duchowo), alkoholik. Mama z zaburzeniami psychicznymi, dyktatorka, chorowała od dziecka na cukrzycę i niestety nie prowadziła zdrowego trybu życia (alkohol, faceci, itp.) i w końcu dostała udaru mózgu, gdy miałam 12 lat. Mam dwóch dużo starszych przyrodnich braci, którzy jednak niezbyt interesowali się mamą i cała rodzina kazała mi się nią zajmować. Ja miałam do niej pretensje, ponieważ odseparowywała mnie od Taty (który tak jak mówiłam, idealny nie jest, jednak nigdy mnie nie skrzywdził) i zmuszała mnie do opieki nad nią a traktowała jak zero, zresztą już od małego. Przez to dorosłam z trochę upośledzonym wizerunkiem siebie, który teraz naprawiam. Wiele osób mówiło mi, że powinnam zostać w mieście i opiekować się mamą, pójść do pracy, nie na studia lub na studia zaoczne w ostateczności, itd. ale rzecz w tym, że moją mamę nigdy nie mogłam zadowolić (bo przy obcych była całkiem inną osobą), wyzywała mnie i wysysała całą moją energię, przez co ja sama nie potrafiłam się nią zająć. Przez jakiś czas mój najstarszy brat pomagał mamie finansowo, nie interesował się nią jednak w żadnym innym zakresie (poza okazyjnymi zrywami) i mnie samą bardzo źle potraktował, stwierdził, że po śmierci mamy będę żałowała, że się nią nie zajmowałam jak trzeba (co jest dla mnie śmieszne, biorąc pod uwagę, że naprawdę dawałam z siebie wszystko, a on...)

Chciałam bardzo jednak studiować i wyjechać na stypendium. I udało mi się to w końcu w tamtym roku. Mój brat przestał jednak wspomagać mamę finansowo a ja wyjechałam do innego miasta na studia (bo nie było w Zielonej mojego kierunku) i opłacana opiekunka przestała przychodzić. Przez jakiś czas pracowałam i pomagałam wraz z moją ciotką, ale to nie wystarczało, bo z mamą było naprawdę źle, poddała się. Postanowiłam oddać ją do domu opieki, co było dla mnie bardzo trudną decyzją, ale jednocześnie wiedziałam, że nie ma innego wyjścia - bo nawet, jeśli wrócę do Zielonej i się nią zajmę, to prędzej zniszczę sobie i jej psychikę, a nie zajmę się nią tak profesjonalnie jak opiekunka, poza tym nie mieliśmy nawet warunków. No i tak zrobiłam, po czym wyjechałam za granicę.

No i niestety, moja mama umarła. Moi bracia po śmierci próbowali ze mną utrzymywać kontakt, jednak zauważyłam, że dzwonią tylko w sprawie pieniędzy, więc dałam sobie spokój. W naszych relacjach nie było miłości czy jakiegoś poczucia rodziny. Tak samo z całą resztą rodziny.

A co z Tatą? Przez okres choroby mamy w naprawdę krytycznych sytuacjach wspierał mnie, jednak on sam chciał być od tego daleko (rodzice się nienawidzili), poza tym mój tata ma raczej słaby charakter i bardzo nerwowy. Kiedy wyjechałam, dostał raka, z którego się wyleczył. Jednak w tym roku dostał kolejnego i leży w szpitalu. Wróciłam do kraju też ze względu na niego. Czuje się lepiej, ale nadal mam z nim dziwne relacje, bo niby jesteśmy blisko, a jednak te lata nieobecności i alkohol zrobiły swoje, nie czuje się, że jest to dla mnie autorytet, osoba silniejsza, na której mogę polegać.

 

Przez te wszystkie wydarzenia, a także inne, o których nie wspomniałam, nabawiłam się nerwicy lękowej. Bałam się o zdrowie rodziców, swoje własne, dręczyły mnie wyrzuty sumienia, nie mogłam spać, dusiłam się. Leczyłam się w Poznaniu psychologicznie i psychiatrycznie, ale bez efektu. Miałam parę toksycznych związków, a toksycznych dlatego, że nie umiem żyć z kimś, bo sama nawet nie wiem jak żyć ze sobą, poza tym przez te wszystkie wydarzenia i stosunki z rodzicami ciągnie mnie do mężczyzn bezemocjonalnych i dominujących, a i ja sama nie jestem najlepszym materiałem na dziewczynę.

 

Kiedy wyjechałam za granicę, poznałam mnóstwo świetnych ludzi, podróżowałam do wielu krajów. Oczywiście nie obyło się bez sytuacji stresowych. Pewnego dnia obudziłam się w obcym kraju i stwierdziłam, że boję się wyjść z hostelu, chociaż nie był to mój pierwszy dzień tam. Spędziłam na siedzeniu w lęku cały dzień i postanowiłam znaleźć psychologa, z którym mogłabym rozmawiać na skype.

 

I udało mi się, znalazłam świetną osobę, która pomogła mi trochę "ogarnąć" to wszystko, co przeszłam i zmienić sposób myślenia, naprawić nikłe poczucie własnej wartości i pozbyć się napadów lękowych. Tylko to wszystko działo się, kiedy byłam tam. A gdy wróciłam do Polski, powoli wszystko zaczęło wracać. Nie mam tu znajomych, bo wszyscy się porozjeżdżali, z Tatą nie umiem rozmawiać, ponieważ, że tak powiem, komunikujemy się na innych poziomach, on raczej nie rozumie co to znaczy mieć depresję, bo nigdy nie zastanawia się nad swoimi emocjami. Mogę z nim rozmawiać tylko o jedzeniu czy pieniądzach, więc nie jest to relacja typu rodzic-dziecko wg mnie. I siedzę tu, staram się robić coś pozytywnego i zbierać pieniądze, żeby wyjechać z powrotem, znaleźć pracę i skończyć studia, ale jest ciężko. Z psychologiem rozmawiam raz na tydzień, ale to nie wystarczy. Ludzie, których poznałam za granicą, mają swoje życie, a i część kontaktów okazała się mega toksyczna.

 

I w związku z tym mam pytanie. Czy jest jakaś osoba na forum, która jest sierotą? Która naprawdę nie ma do kogo się zwrócić, a sama nie ma na tyle doświadczenia życiowego, żeby żyć tak jak chce? Skąd czerpiecie siłę, kiedy jesteście sami, ale tak całkiem sami? Czy jest szansa albo pogodzenia się z samotnością bez zamiany w zombie, albo wyjścia z tej samotności? Wydaje mi się, że jestem już bliżej niż dalej pogodzenia się z tym, co mnie spotkało, ale jak się nie cofać w takiej sytuacji?

 

Przepraszam za mój długi wywód i pozdrawiam. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może warto więcej wizyt u psychologa załatwić. Albo na terapię się zapisać, gdzie będą osoby z podobnymi problemami co Ty. Tą bliską osobę straciłaś?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć :) Moi rodzice rozwiedli się gdy miałam 1,5 roku, moja mama umarła gdy miałam 12 lat, nie mam rodzeństwa, ojciec umarł pół roku temu. Nigdy go nie poznałam (również był alkoholikiem), ale płakałam po nim, bo zawsze żyłam z myślą, że kiedyś będę miała prawdziwego tatę. Mam dopiero 18 lat, więc mieszkam z dziadkami.

Miałam okres samotności dwa lata temu. "Pokonałam" to przez wyparcie wszystkich wartości i wszystkich ludzi (nie polecam sposobu)... Skończyło się na pobytach w psychiatryku i odrzuceniu przez rodzinę (bali się żyć ze mną pod jednym dachem). W końcu trafiłam do szkoły katolickiej z internatem, gdzie nawróciłam się, poznałam pierwszych w życiu prawdziwych przyjaciół i przestałam być (taką mam nadzieję :D) egoistyczną hedonistką. Naprawdę nie wiem jakim cudem mnie polubili i wyciągnęli do mnie dłoń...

Teraz w zasadzie zajmuję się nerwicą natręctw, depersonalizacją, odbudową empatii....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×