Skocz do zawartości
Nerwica.com

co mi jest?


Torn

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Pisałem już na tym forum rok temu, z innego konta do którego utraciłem dostęp.

Jak kogoś interesuję to mój temat:

post2031567.html#p2031567

 

Streszczając tamtą treść:

Całe życie znęcał się nad nami ojciec alkoholik, a matka karmiła nas nienawiścią do życia i ludzi. Większość dzieciństwa (17 lat?) razem z bratem spędziliśmy ukrywając się przed nim w pokoju,

Żyłem i żyje nie opuszczając domu nigdzie oprócz pracy, zwłaszcza ostatnie 7 lat, gdzie wychodziłem z pokoju jedynie po miesięczny zapas fajek.

Od pierwszej próby samobójczej przez nieudolne podcięcie żył (w tym miejscu dziękuje matce za kupienie mi paczki żyletek znając ich przeznaczenie), gdy miałem 15 lat popadłem w anhedonie, trwającą po dziś.

A badania zrobiłem, pół roku się zbierałem, żeby wyjść- wyszły ok...

 

Do sedna:

Ostatni rok był zaiste piekłem, znacznie gorszym niż całe moje życie do tej pory.

Każdy dzień wyglądał niemal identycznie. Budząc się jakby w ciągu sekundy przelatywało mi całe życie przed oczami, ukrywanie się, przemoc, odrzucenie społeczne, wszystko co nam robili.

Od rana miałem silną depresję. Jak zawsze odwracałem swoją uwagę od rzeczywistości słuchając muzyki. Tylko to mi trochę pomaga. Coraz częściej traciłem poczucie rzeczywistości, w mojej głowie rodziły się obsesyjne wizje, które pełnię osiągały zawsze w pracy, gdzie niewiele mam do roboty i łatwo się zatracałem. Traciłem całkowicie kontakt z rzeczywistością, stałem z otwartymi oczami widząc wszystko to co się działo w dzieciństwie, było to potwornie realistyczne, czułem narastający ból, palenie w piersiach, ogromny stres. Powracałem do 'rzeczywistości' chwilami, gdy ktoś coś chciał odemnie lub musiałem coś zrobić. Robiłem wszystko żeby tego nie widzieć, zająć się czymś. Wystarczył ułamek sekundy żebym popadał w ten stan ponownie. Nie zawsze widziałem to samo. Czasem ich znęcanie nad nami, czasem inaczej. Moja nienawiść i ból osiągały coraz większy poziom, zaczynałem się trząść, widziałem przed oczami siebie, jak wracam do domu, zarżnę ojca i matkę, wypruję jego wnętrzności, będę tarzać się w jego krwi, obetnę mu głowę i przejdę się przez miasto krzycząc, że nie jestem tchórzem i zrobiłem to.

Nie pisałem sobie scenariuszy, walczyłem z tym, działo się to mimowolnie. Towarzyszył temu potworny ból, często musiałem się gdzieś schować gdzie zwijałem się nie mogąc wytrzymać, aż zaczynałem płakać (wtedy trochę się uspokajałem).

Pod koniec gdy wracałem po raz któryś do rzeczywistości, miałem ataki paniki, chciałem od tego uciec, rozglądałem się za czymkolwiek co mógłbym wbić sobie w gardło. Patrzyłem na moje ręce, wydawały się nie należeć do mnie, wszystko dookoła miało jakby rozmyty obraz, wyglądało jak sen, iluzja która nie istnieje. W końcu popadałem w totalne wyczerpanie. Siedziałem tylko nie myśląc o niczym.

Jestem pewny, że gdybym popadł w ten stan w domu pozabijałbym całą rodzinę. Raz tylko nie zniknęło to całkowicie, wracając widziałem rany na swoich rękach które muszę sobie zadać, widziałem jakby tam były. Usiadłem na krześle w domu i jakbym stracił do reszty świadomość z całej siły rozciąłem sobie dłoń nożem, który leżał pod ręką akurat. Uspokoiłem się wtedy.

Powtarzało się to wszystko niemal codziennie.. Nagle 1,5 miesiąca temu przestało, nie czuję nic, myśli mnie opuściły, wizji nie ma, został bezsens wszystkiego. Myślę, że to wróci. I że tego nie wytrzymam znowu.

Wszystko się na mnie odbija coraz bardziej, tracę kontrolę coraz częściej, mam ataki paniki i szału.

Nie wiem jak to lepiej opisać, nie nazwałbym tego po prostu obsesyjnym myśleniem, jest to zbyt rzeczywiste, ja to widzę, a nie tylko 'myślę o tym'..

 

Chcę znać wasze zdanie, nie piszcie mi, żebym szedł do psychiatry, bo chyba to zrobię niedługo, aktualnie jest mi moje życie kompletnie obojętme, czy wygram 10mln jutro czy mnie ktoś zabije.

Ale czy takie zachowanie jak moje ma jakąś medyczną nazwę? Na co wam to wygląda?

Mam opory przed psychiatrą, czuje że mi nie uwierzą, albo że uznają, że wyolbrzymiam sytuację, a tak nie jest. Nikt nie wie jak mi odpierdala, poza jedną dziewczyną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo w to nie wierze. Bo nie zależy mi na życiu, którego nienawidzę. Bo może boję się, że mi faktycznie to pomoże i będę miał świadomość co mi odebrali. Bo straciłem już wszystko i nie mam nic, a nie zależy mi żeby coś mieć. Wszystko jest bezsensem, jesteśmy bezwartościowymi zwierzętami zaprogramowanymi tylko by przetrwać. To żałosne. Naprzemiennie patrzę z zazdrością na tych co mają normalne życie, albo jestem dumny z mojego koszmaru, który dał mi prawdziwe spojrzenie na świat. Nie chcę brać udziału w tym chorym cyklu. Moje cierpienie jest jednocześnie wyrazem pogardy do wszystkiego. Ja od mojej pierwszej próby samobójczej, nigdy nie chciałem się leczyć. Chciałem oddać się mojemu szaleństwu, zabić jak najwięcej ludzi i siebie. Wierzę, że tylko zabicie rodziny mnie wyzwoli, ale jestem tchórzem.. Tak jak w dzieciństwie mogłem zabić ojca i uratować wszystkich tak teraz za każdym razem stojąc z liną na szyi jestem zbyt słaby i gardzę sobą. Jednocześnie nie mogę znieść świadomości, że on sobie żyje spokojnie i nigdy za to nie zapłaci.. Chciałem iść do psychiatry tylko po to, żeby jak już stwierdzą me choroby spróbować pozwać go do sądu. Mam całkiem dużo pieniędzy, które z przyjemnością przepierdole na prawników. Ale już się naczytałem i tacy siedzieć nie pójdą. W polsce odebranie życia 3 osobom jest legalne.

Brat ze swoją nerwicą na samą wieść, że ma wyjść z domu zaczyna rzygać z nerwów. Matka jest wytresowanym niewolnikiem która żyje by służyć. Ja to mogłem zmienić, ale się bałem. Nienawidzę się i nie zasługuje w moim mniemaniu na coś innego niż cierpienie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo w to nie wierze. Bo nie zależy mi na życiu, którego nienawidzę. Bo może boję się, że mi faktycznie to pomoże i będę miał świadomość co mi odebrali. Bo straciłem już wszystko i nie mam nic, a nie zależy mi żeby coś mieć. Wszystko jest bezsensem, jesteśmy bezwartościowymi zwierzętami zaprogramowanymi tylko by przetrwać. To żałosne. Naprzemiennie patrzę z zazdrością na tych co mają normalne życie, albo jestem dumny z mojego koszmaru, który dał mi prawdziwe spojrzenie na świat. Nie chcę brać udziału w tym chorym cyklu. Moje cierpienie jest jednocześnie wyrazem pogardy do wszystkiego. Ja od mojej pierwszej próby samobójczej, nigdy nie chciałem się leczyć. Chciałem oddać się mojemu szaleństwu, zabić jak najwięcej ludzi i siebie. Wierzę, że tylko zabicie rodziny mnie wyzwoli, ale jestem tchórzem.. Tak jak w dzieciństwie mogłem zabić ojca i uratować wszystkich tak teraz za każdym razem stojąc z liną na szyi jestem zbyt słaby i gardzę sobą. Jednocześnie nie mogę znieść świadomości, że on sobie żyje spokojnie i nigdy za to nie zapłaci.. Chciałem iść do psychiatry tylko po to, żeby jak już stwierdzą me choroby spróbować pozwać go do sądu. Mam całkiem dużo pieniędzy, które z przyjemnością przepierdole na prawników. Ale już się naczytałem i tacy siedzieć nie pójdą. W polsce odebranie życia 3 osobom jest legalne.

Brat ze swoją nerwicą na samą wieść, że ma wyjść z domu zaczyna rzygać z nerwów. Matka jest wytresowanym niewolnikiem która żyje by służyć. Ja to mogłem zmienić, ale się bałem. Nienawidzę się i nie zasługuje w moim mniemaniu na coś innego niż cierpienie.

 

Człowieku, nie Ty jeden miałeś takie życie i taką rodzinę, a i moje jazdy były podobne, chociaż jednak mniej ekstremalne.

 

Nic nie mogłeś zmienić, byłeś dzieckiem, trafił Ci się los taki, a nie inny, obwinianie się o tamte wydarzenia nie ma sensu.

 

Zabrzmi to może nieco naiwnie, ale może nieco mniej pogardy i złości i też tej niepotrzebnej dumy w życiu by się przydało.

 

Warto się pogodzić ze swoim losem, nawet jeśli jest on wysoce niemiły i, nade wszystko, poprawić swoje relacje z rodziną, z bratem, z pechową matką, wiem z własnego doświadczenia że z tym ojcem to trochę trudniejsza sprawa, ale chociaż o nim nie wspominać, wsadzić go w niepamięć - niech sobie tam hm... powiedzmy, że bytuje. Ktoś musi mieć w życiu pecha, nie każdemu jest pisane normalne życie, wypominanie sobie przeszłości nie zmieni kompletnie nic, tylko potęgując teraźniejsze trudności. Lepiej pracować małymi krokami nad tym, co jest teraz. Co było, nie wróci. Teraźniejszość również nie jest zapewne bajeczna, ale jest i coś z nią trzeba zrobić, grzebanie się w tamtych wspominkach i potęgowanie w sobie negatywnych emocji nie da kompletnie nic. Rodzina to jednak podstawa i okazując jej tyle negatywnych emocji siłą rzeczy nigdy się z tej spirali nie wydobędziesz. Chociaż akceptacja i jako takie załatanie relacji.

 

Słuchaj, za wszystkie działania w życiu się płaci. Nie przejmuj się Twoim starym, on swoją cenę poniesie. Wymaz po prostu tego delikwenta ze swojej pamięci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

On jej nie poniesie dopóki ja się o to nie zatroszczę. Mój brat i matka się od lat leczą psychiatrycznie i co? Nic się nie zmieniło. Może nie cierpią tak jak ja, ale dalej nie wychodzą z domu nigdy. Jeżeli tak jak matka mam zamiast rozpaczać nad byciem niewolnikiem, nawpierdalać się tabletek i się cieszyć z beznadziejnego życia i bycia śmieciem? Albo brat co podjął decyzję, że nigdy nie opuści domu i myśli, że będzie zarabiać tłumacząc ulotki na angielski czy co on tam chce robić? tyle mu psychiatrzy pomogli. hah, nie zamierzam z nikim żadnych relacji mieć. Z ojcem pierwszy raz w życiu rozmawiałem kiedy miałem 21 lat i to był jeden z ostatnich razy. Z matką nikt nie gada, chodzi po domu mowiąc do siebie (pierdoli non stop mimo że nikt jej nie odpowiada nigdy), z bratem się nienawidzimy od przedszkola i też nigdy nie rozmawialiśmy. Tego się nie da naprawić i nie chcę. Tym bardziej wkurwia mnie zaprzeczanie ojca który twierdzi, że mieliśmy zajebiste dzieciństwo i on nam nie bronił z domu wychodzić. Mam fobię na jego punkcie, chociaż przez ostatnie 4 lata paniczny lęk przerodził się w wielki dyskomfort.

Nie wiem jaką niby cenę poniesie. Mówisz jakby jakiś wyimaginowany bóg miał go pokarać, ale na to nie jestem na tyle naiwny. Muszę o to zadbać sam, zamienić ich życie w piekło tak jak oni moje zamienili. Tylko nie wiem jeszcze jak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

On jej nie poniesie dopóki ja się o to nie zatroszczę. Mój brat i matka się od lat leczą psychiatrycznie i co? Nic się nie zmieniło. Może nie cierpią tak jak ja, ale dalej nie wychodzą z domu nigdy. Jeżeli tak jak matka mam zamiast rozpaczać nad byciem niewolnikiem, nawpierdalać się tabletek i się cieszyć z beznadziejnego życia i bycia śmieciem? Albo brat co podjął decyzję, że nigdy nie opuści domu i myśli, że będzie zarabiać tłumacząc ulotki na angielski czy co on tam chce robić? tyle mu psychiatrzy pomogli. hah, nie zamierzam z nikim żadnych relacji mieć. Z ojcem pierwszy raz w życiu rozmawiałem kiedy miałem 21 lat i to był jeden z ostatnich razy. Z matką nikt nie gada, chodzi po domu mowiąc do siebie (pierdoli non stop mimo że nikt jej nie odpowiada nigdy), z bratem się nienawidzimy od przedszkola i też nigdy nie rozmawialiśmy. Tego się nie da naprawić i nie chcę. Tym bardziej wkurwia mnie zaprzeczanie ojca który twierdzi, że mieliśmy zajebiste dzieciństwo i on nam nie bronił z domu wychodzić. Mam fobię na jego punkcie, chociaż przez ostatnie 4 lata paniczny lęk przerodził się w wielki dyskomfort.

Nie wiem jaką niby cenę poniesie. Mówisz jakby jakiś wyimaginowany bóg miał go pokarać, ale na to nie jestem na tyle naiwny. Muszę o to zadbać sam, zamienić ich życie w piekło tak jak oni moje zamienili. Tylko nie wiem jeszcze jak.

 

Nie lubię się otwierać, to się nigdy dobrze nie kończyło, ale zapewne Twój ojciec, podobnie jak i mój, to zwykły nieuleczalny idiota. Po co nienawidzić idiotę? Lepiej mu współczuć.

 

Siła spokoju, chłopie. Spokojem zniszczysz każdego, w szczególności idiotę.

 

Wiesz, z mojego skromnego doświadczenia wynika, że ludzi zawsze dopadnie karma, (teraz niestety wyjdę na oszołoma i zapewne mnie za takiego uznasz, ale co mi to szkodzi) jak nie w tym wcieleniu, to w następnym. Jednostka ludzka może broić do upadłego, w końcu w jej życiu dzieje się coś dziwnego.

 

Współczuję mojemu ''ojcu'', bo sądząc po jego zachowaniu długo będzie pracował nad swoim oświeceniem, a bytowanie jako bezrozumny zwierz niewiele się będzie różnić od jego wcześniejszej egzystencji.

 

Mój ''ojciec'' umierał w męczarniach jakieś dwa miesiące wskutek błędu lekarza. Taki całkowity przypadek.

 

Kiedyś marzyłem, że oddam mocz na jego grób, teraz - nawet rzuciłbym mu tam kwiatki. Niech sobie ma.

 

Taka karma, Chłopie. Jeśli nie trafiłbyś do tej patologii, to do innej. Nie lubię poruszać tego tematu, bo wszyscy z miejsca biorą mnie za religijnego oszołoma, ale trudno. Temat jest mi bliski.

 

Nie zazdrość i nie gardź tymi, którzy mieli lepiej i łatwiej w życiu, oni też przerabiają swój materiał i też zasługują na współczucie. Jeśli będziesz poprawiał swój los i samego siebie, w przyszłym wcieleniu będziesz miał lepiej - hodując niepotrzebnie nienawiść, przyjdzie Ci się z nią zmagać także później. Każdy w trakcie continuum czasowego miał wszystko, przerabiał wszystko i będzie miał wszystko i przerabiać wszystko. Zazdrość, gniew, pogarda - degradują i oddalają od zrozumienia tej prostej prawdy, że wszyscy ludzie mają zbliżony i godny współczucia los. Także ci, którzy teraz mieli łatwiej i bardziej beztrosko.

 

Słuchaj, zwróć uwagę, że ludzie zawsze reagują alergicznie, gdy ktoś zaczyna narzekać na swoich rodziców i swoje życie. Jest to warunkowane karmicznie:

 

Czcij ojca swego i matkę swego - czyli - zaakceptuj swoją karmę, modyfikuj ją na lepsze, ale ją zaakceptuj.

 

Jeśli będziesz potęgował piekło, też miałem bardzo podobne życie, to ono Ciebie nie opuści, będzie podążać za Tobą dalej, gdziekolwiek uciekniesz, a potem jeszcze dalej - poza barierę obecnego bytowania.

 

Nie Bóg, Chłopie, Boga chyba nie ma albo sobie smacznie śpi. Karma - jeśli jesteś zły, działasz źle, masz złe intencje i ogólnie, kawał z kogoś ludzkiego ścierwa, to los go przekopie. Troszkę w tym życiu, potem w następnym. To jak prawa fizyki, muszą obowiązywać, żeby ludzkość nie utonęła w morzu hołoty i nawzajem nie powyrzynała sobie gardeł.

 

Dobra, kończę te moje karmiczne wywody, bo ludzie rozmaicie na nie reagują.

 

Rodziny się nie wybiera, ją się ma. Za bratem też nieszczególnie przepadałem, to podobny przypadek do Twojego, ale cholera - kto inny pojmie Twój los? Z kim pogadasz szczerze i od serca? Choćby o tym, jakie to życie potrafi być do luftu? Mi też nie było łatwo pogodzić się z faktem, że ta rodzina, która zawsze gardziłem i od której chciałem uciec jest moja, ale co poradzisz? Ci ludzie są Ci najbliżsi i musisz ich zaakceptować takimi jacy są. Dobrze mieć chociaż brata, który potrafi Ciebie zrozumieć, a pogodzić się nie jest tak trudno, nawet jeśli dzieli Was morze niechęci.

 

Co do większości psychiatrów - mam opinię zbliżoną do Twojej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

akwen w małej części mogę się z tobą zgodzić, ale karma i następne wcielenie to brednie. Jesteśmy tylko żartem losu i przypadku, z nicości nas wyrwano i do niej wrócimy. Nie mamy żadnej wartości. Jedyne co mnie pociesza, że wszyscy ulegniemy całkowitej anihilacji. Nic co przeżyliśmy nie będzie miało i tak znaczenia.

Czy to borderline, nie wiem, część pasuje, większość nie. Chciałem się dowiedzieć czy opis nie wskazuje na coś konkretnego. Wmawiano mi już różne rzeczy.

Na pewno mam nerwicę (jak wszyscy w rodzinie), depresję i dysmorfofobię.

I tak będę musiał to wszystko psychiatrze powiedzieć to może coś stwierdzi. Raz się poświęcę, mimo że pewnie będę czuł się jak idiota mówiąc komuś kto tego nie zrozumie.

Zakładam, że szansa jest duża iż skończę w psychiatryku jak opiszę mniej więcej tak jak tutaj o ile mi uwierzą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

akwen w małej części mogę się z tobą zgodzić, ale karma i następne wcielenie to brednie. Jesteśmy tylko żartem losu i przypadku, z nicości nas wyrwano i do niej wrócimy. Nie mamy żadnej wartości. Jedyne co mnie pociesza, że wszyscy ulegniemy całkowitej anihilacji. Nic co przeżyliśmy nie będzie miało i tak znaczenia.

Czy to borderline, nie wiem, część pasuje, większość nie. Chciałem się dowiedzieć czy opis nie wskazuje na coś konkretnego. Wmawiano mi już różne rzeczy.

Na pewno mam nerwicę (jak wszyscy w rodzinie), depresję i dysmorfofobię.

I tak będę musiał to wszystko psychiatrze powiedzieć to może coś stwierdzi. Raz się poświęcę, mimo że pewnie będę czuł się jak idiota mówiąc komuś kto tego nie zrozumie.

Zakładam, że szansa jest duża iż skończę w psychiatryku jak opiszę mniej więcej tak jak tutaj o ile mi uwierzą?

 

Nie chcę Cię tak bardzo nawracać, oczywiście że świat powstał wskutek przypadku, wielki wybuch i jego konsekwencje, tu pełna zgoda i buddyzm też się z tym zgadza. Buddyzm jest kompatybilny z naukami ścisłymi, które tłumaczą otaczającą nas rzeczywistość.

 

Nasz świat powstał przypadkiem, ludzie rodzą się ładni, normalni i zdrowi przypadkiem, ulegają aborcji przypadkiem, giną w wypadkach przypadkiem, powielają stare schematy przypadkiem, przypadkiem robią wielkie odkrycia naukowe i przypadkiem przyciągają pewne sytuacje i ludzi. Dużo tych przypadków, które nie mają żadnych przyczyn sprawczych.

 

Wiesz, ludzie bywają kompletnym bydłem, bywają też aniołami w ludzkiej skórze, spotkałem i takich i takich, kolejny swoisty dowód na to, że coś z tą inkarnacją jest na rzeczy.

 

Świat nie ma końca, ani początku, zarówno w czasie jak i przestrzeni. Przerabiasz teraz malutki odcinek nieskończonej prostej zawartej w nieograniczonej przestrzeni, kończę temat religii.

 

Też kiedyś się ''pocieszałem'', że przyjdzie jakaś katastrofa, meteoryt, zaraza, wojna nuklearna i wszystkich wytłucze, ale to by było za proste. Dziecięce marzenia się nie spełniają, a potem - człowiek z nich wyrasta.

 

Wygadać się lepiej przed psychologiem, w każdym razie- jeśli będziesz się uwewnętrzniał, to koniecznie znajdź kogoś z łbem na karku.

 

Do psychiatryka dostać się jest trochę łatwo, a trochę niełatwo. Mnie tam wsadzono za sam wygląd, po co zombie ma straszyć ludzi na ulicy, niepotrzebne było żadne skierowanie i opinia specjalisty.

 

Jeśli nie będziesz nic pigule wspominał o myślach samobójczych, niepowstrzymanej predylekcji do wieszania się na gałęzi - to żaden psychiatryk nie powinien Ci grozić. Wbrew pozorom nie tak prosto załatwić sobie wczasy w psychiatryku, wielu nawet nie chce opuszczać murów tej placówki, gdzie mają ciepły wikt i opierunek i uspokajające kraty chronią ich od niebezpieczeństw świata zewnętrznego i nie chcą tam trzymać zbyt długo, bo to generuje spore koszta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ma chyba sensu ukrywać czegokolwiek. Jak już powiem to wszystko. Nie pytam, bo się tego boję, tylko z ciekawości. Jest mi to z jednej strony obojętne, a z drugiej odizolowanie od świata kuszące. Nie wiem jak tam wygląda, może poznam kogoś z moimi poglądami. Byłoby ciekawie. Może kogoś pojebanego lub cierpiącego potrafił bym polubić.

Jedyne co budzi moje wątpliwości, to to że zrobią ze mnie warzywo intelektualne faszerując losowymi lekami, a ja nie będę miał nic do gadania.

Ogółem z własnej perspektywy oceniając powinni mnie bez wątpienia zamknąć przynajmniej na czas brania leków.

W ogóle to dzięki za zainteresowanie tematem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jedyne co budzi moje wątpliwości, to to że zrobią ze mnie warzywo intelektualne faszerując losowymi lekami, a ja nie będę miał nic do gadania.

Ogółem z własnej perspektywy oceniając powinni mnie bez wątpienia zamknąć przynajmniej na czas brania leków.

W ogóle to dzięki za zainteresowanie tematem.

 

Gdybym nie miał podobnie, to bym się nie zainteresował.

 

Nie przesadzałbym z tym faszerowaniem, troszkę Cię tam zamulą, ale musiałbyś zacząć świrować na oddziale, notorycznie stwarzać zagrożenie dla personelu i pacjentów albo mieć naprawdę solidne zaburzenia percepcji rzeczywistości czyli być takim stereotypowym wariatem, nie wydajesz się być taki. Wlepią Ci jakąś hydroksyzynę, żeby Cie trochę poskręcało i podusiło, a potem w razie potrzeby- władują strzykawkę w tyłek i po krzyku. W ostateczności oberwiesz haluperidolem, wówczas poznasz wyższy poziom mocy.

 

Ogólnie pobyt w zakładzie psychiatrycznym nie jest przyjemny, jeśli bardzo chcesz - możesz przekonać się na własnej skórze, nie polecam.

 

Uczucie zamknięcia i obcowania z chamowatym personelem to nic miłego, zaś psychiatrzy w takich placówkach to zwyczajni szamani, którzy traktują pacjentów jak duże dzieci, chociaż w istocie są nimi sami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×