Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja? Prokrastynacja?


madmag

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć wszystkim! A tym starszym Dzień dobry.

 

Mam 20 lat. Dwa kierunki studiów, dość wymagających. I duże ambicje, zresztą od zawsze.

Zawsze byłam jedną z najlepszych uczennic, nawet nie wiecie jak miło się takie rzeczy wspomina.

Lubię zdobywać naukę. Mam dość wymagających rodziców, lecz nigdy mi to zbytnio nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie-jestem im za to wdzięczna. Zaznaczam to, bo to podobno ważne.

 

Oba kierunki studiów podobają mi się, lecz kierunek dzienny, czyli kierunek związany z językami, obrzydzam sobie od jakiegoś czasu sama. To znaczy, zwalam na niego winę, bo nie umiem się wziąć w garść i zabrać do roboty, tak po prostu.

Jestem obecnie na drugim roku, wcześniej nie miałam problemu. No może były, ale nie aż tak zaawansowane jak teraz. Sama sobie taki los zgotowałam... Studia wbrew pozorom są ciężkie. A ja zamiast zasiąść, jak wszystkie moje koleżanki, do nauki, siedzę tu i można powiedzieć wołam o pomoc.

Mam tendencje do odkładania wszystkiego na później z myślą, iż mam sporo czasu, przecież zdążę się nauczyć. No i tak sobie odkładam, odkładam, bo tłumacze sobie, że najpierw pierwszeństwo mają drobnostki; potem pojawia się stres, dygotanie, nawet gdy jest ciepło ja staję się lodowata; ogarnia mnie senność. W tym momencie stwierdzam, że "o Boże, nie dam rady, na pewno nauczę się na poprawę, ale na pewno to wykuję na blachę!". Bo ja to bym chciała to 3, wiem że stać mnie na więcej, ale ja sobie tak wmawiam, że i na 3 nie mam sił. Cóż za niezdecydowanie i brak konsekwencji. Swoją drogą-to mnie kiedyś zgubi. No i wracając - tak sobie myślę, że skoro już mam tak mało czasu i tak koszmarnie się czuję, to halo!, bez spiny są drugie terminy, przecież ja się nauczę na poprawę i to jeszcze jak-perfekcyjnie! No dobra, ale to mnie trochę zwiodło, bo ja nawet pierwszy termin warunku z jednego z filologicznych przedmiotów zawaliłam, bo tak się zestresowałam. I to już z wyprzedzeniem, bo zamiast dwa dni przed uczyć się na ten cholerny warunek, to ja siedziałam i wyobrażałam sobie, że to nie ma sensu, że ja jestem bez sensu, że co mnie czeka, bla bla bla. I ja cały czas jestem tego świadoma, a jednak nie umiem się tego wyzbyć. Bywają chwilę, że naprawdę, jestem, jak to się teraz mówi, mega zmotywowana. I nawet przygotowuje sobie plan działania! Jak szybko ten zapał przychodzi, tak szybko odchodzi, bo jawi mi się wizja tego, ile mam się nauczyć, Jezu ile tego jest, tak mało czasu. No więc, sama zatruwam sobie życie. Sobie i przy okazji innym, bo szukam pomocy u innych. Wmawiam sobie, że nie dotrwam do licencjatu, że te studia mnie nienawidzą i nawzajem, że innym tak dobrze idzie i że nie zasługuję, żeby z nimi studiować.... A ja chcę i zawsze sobie obiecuję poprawę, a tu klops. Bo zatacza się błędne koło.

 

Dodam, choć mogliście już to zauważyć tam u góry, jestem podatna na stres. Miałam nawet kiedyś nerwicę szkolną, z której udało mi się wyjść, albo i nie-pozostała i się dobrze ukryła.

To bardzo zaniża mi moją samoocenę, przy niczym nie mogę wytrwać. Nawet przy jakże głupim odchudzaniu. Pocieszam się Kinder czekoladą. No bo co innego jest dobrego na smutek i na autospieprzenie życia? Łażę po ludziach i narzekam im, mimo, że sami mają swoje, większe problemy. Ale ja chyba naprawdę szukam pomocy, bo sama, mimo prób, no... nie udało mi się.

 

Wydaje mi się, że wcale nie jestem taka głupia. Mam tam jakieś ambicje, ale ciężko mi wytrwać.

Chciałam iść do psychologa, ale... Prędzej wszystko rzucę (czego się de facto boję, dlatego tu piszę, bo potem będę bardzo żałować), niż otrzymam wizytę u psychologa, a kasy swojej nie chcę wydawać, bo dla biednego studenta stówa to dużo.

 

Ja teraz jeszcze jestem w miarę wesoła, bo mimo, że jeden z egzaminów mam jutro, to w godzinach przedpołudniowych, tryskam energią. Po czym, im bliżej egzaminu, tym bardziej ogarnia mnie strach, zniechęcenie, wyparcie z głowy, a potem już tylko obietnice-że to ostatni raz, że ja się poprawię, że od jutra zaczynam, ale najpierw to ja się wybiorę na zakupy do Biedy, walnę se czekoladę, może to mi pomoże, w końcu to magnez. No, ale i jutro... Powiem, że przecież jutro też jest jutro, zacznę zatem następnego dnia.

 

Tsaa...

 

Błagam Was. Pomóżcie.

Może znacie to z autopsji? Czy może ostatnią deską ratunku jest faktycznie pójście do psychologa i wygadanie się u speca? Bo do rodziców nie pójdę, bo wyjdę na totalnego lamusa. Pewnie i tak stwierdzą, że jestem leniem, jak mój brat. Ale on ma ADHD, a u mnie objawia się to byciem apatyczną. Wsiadam w auto i potrafię jeździć bez celu przez 2 godziny. Bo jestem sama i z dala od problemów, które czekają na biurku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja znam to dość dobrze. Na 3 semestrze studiów też tak odkładałem naukę, a jak nie odkładałem, to np. nie miałem siły chodzić na zajęcia i siadając dzień przed kolokwium, ponosiłem porażki. Wtedy stwierdziłem, że mam problemy z pamięcią, koncentracją i uznałem, że w takim stanie nauka to pozory. Do tego dochodziły lęki i stres, więc nie chcąc rzucić studiów, wystąpiłem o urlop zdrowotny. Też bałem się, że będę żałował i rzeczywiście żałuję, ale nie tylko tej decyzji, ale również wielu innych, jednak ten żal jest jakby coraz mniejszy, a poza tym cierpię na derealizację, toteż na wiele rzeczy mam serdecznie wyje*ane.

Po roku urlopu wróciłem, przed sesją udało mi się zabrać do nauki albo chociaż przygotować ściągi i znaczną większość przedmiotów mam już za sobą. Może do sukcesu przyczynił się Wellbutrin, który ma działanie napędzające, ale zrezygnowałem z niego ok. tygodnia temu, bo nasila objaw derealizacji. Szansy teraz szukam w lekach dopaminergicznych-Selegilina albo Medikinet i wierzę, że wtedy będzie trochę łatwiej z radzeniem sobie na uczelni.

Odpowiadając na pytanie, ja nawet bez względu, czy akurat psycholog zaradzi na prokrastynację, to udałbym się do niego. Wygadanie się może pomóc w radzeniu sobie z lękami i stresem oraz nabraniu dystansu, przynajmniej u mnie tak było.

Mam nadzieję, że mój post jest adekwatny :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znam to.... Jak się cieszę, że studia już niedługo umęczę i skończę:)

 

Ogólnie - tak to mawiają - żyjemy w świecie chaosu informacyjnego... Fejsbuki, telefony itd. Kiedyś trzeba było urobić się, upocić - a dziś dwa kliki w telefonie i już gotowe, bach, nagroda! Mózgi się odzwyczaiły od takiej siermiężnej pracy, od skupienia. Trochę trzeba poćwiczyć, żeby je ponownie tego nauczyć, no chyba że odpowiada nam żywot "istoty scrollującej facebokową ścianę".

 

Na blogach pisują takie porady...:

... Ustalić sobie rytm, rutynę, rygor - i się go trzymać...

... Wywalić wszystko z pola widzenia. Wyłączyć internety, telefony. Postawić budzik - uczę się piętnaście minut. Potem przerwa. I wydłużać czas. Itd...

... Dzielić sobie zadania na mniejsze fragmenty i nagradzać się za ich wykonanie...

 

Akurat ze studiami to wypracowałam sobie taki schemat (który podpatrzyłam u kolegi). Najprościej zacząć uczyć się od "pewników" - co na pewno pojawi się na egzaminie. Zawsze są takie rzeczy;) Czy to ściągi od rocznika wyzej, czy "przecieki". Trzeba to wykuć. Po prostu. Potem można bawić się w "rozumienie całości", wgłębianie się w szczegóły, dociekanie skąd to się bierze itd. Jak sobie położysz na biurku skomplikowaną książkę 600 stronnicową to po czwartej stronie stwierdzisz, że nieeeee nie da rady tego do jutra przeczytać - wiadomo. Lepiej zacząć od wykucia tych "pewników", czego nie rozumiesz to pobieżnie doczytać - potem fragmenty zaczną się układać w całość.

 

Warto chodzić na wykłady - podkreślać, notować, starać się to rozumieć już na etapie wykładu, żeby nie trzeba było potem w domu za dużo doczytywać. Ale to pewnie zależy od wykładu/wykładowcy/studiowanej dziedziny.

 

Gadają też, że jedzenie duzej ilości cukru powoduje skoki nastroju - euforia, a potem otępienie. Może i coś w tym jest. Jak studiowałam to potrafiłam zjeść całą czekoladę "żeby się wziąć do nauki" i nic z tego nie było.

 

Skuteczne było też dla mnie uczenie się np. cały dzień - rozkładam się z materiałami i wsiąkam w temat. Ale to może moja specyfika, bo ja nie lubię robić czegoś "dorywczo". Jak wiem, że mam np. godzinę na zrobienie czegoś, to włącza mi się automat "nie zdążę". A jak sobie powiem - "mam nieograniczoną ilość czasu, więc ZDĄŻĘ" to jakoś łatwiej mi się zabrać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj:)

Mam chyba podobnie. U mnie się to bierze stąd, że bylam bardzo zdolnym dzieckiem, wszystko chwytałam w lot, w podstawówce nie potrzebowalam się uczyć bo miałam super pamięć i wszystko pamiętałam z lekcji. Zadania domowe rozwiązywałam na kolanie na przerwie w szkole. A że nauczyciele nie podwyższali mi poprzeczki, kiedy poszłam do gimnazjum i zaczęly się trudniejsze rzeczy, nie miałam takich cech jak cierpliwość i nawyku ciężkiej pracy. Jak trafilam na coś czego nie rozumiałam od razu, to ryczałam i czułam się beznadziejna. Zresztą w gimnnazjum zaczęłam też chorować na depresję, nic mnie nie interesowało, mogłam godzinami leżeć bez ruchu skulona w kłębek.

 

Mimo to udalo mi się skończyć szkołę i dostać się na prestiżowe studia, ale czasami zastanawiam się co taki ktoś jak ja tu robi. Wszystko się bierze z zaniżonej samooceny, a nie rzeczywistych osiągnięć i umiejętności.

 

Myślę że na studiach nie radzą sobie najlepiej Ci, którzy są najzdolniejsi, z predyspozycjami umysłowymi, tylko Ci, którzy potrafia zarządzać sobą. Narzucić sobie dyscyplinę, starać się, a jednocześnie mieć zdrowe podejście i wyzbywać sie perfekcjonizmu. Czasem własnie nas blokuje to, że chcielibyśmy się jakiegoś zagadnienia nauczyć jak najlepiej, a wiemy ile pracy nas to kosztuje i w rezultacie nie robimy nic, odwlekamy.

 

Piszesz, ze Twój brat ma ADHD, a jest też coś takiego jak ADD- czyli zaburzenie uwagi bez nadpobudliwości ruchowej, być może to dotyczy Ciebie. Jeśli nie, to i tak nie zaszkodzi poczytać, jakie mają zalecenia dla takich osób. Na pewno jest to metoda małych kroczków- dzielisz zadanie na mniejsze, czyli robisz sobie plan, ile się dziennie nauczysz z danego zagadnienia, ile na to poświęcisz- i działasz wg planu.

 

Jeśli lubisz czekoladę, to przerzuć się na taką co ma min.70% masy kakaowej, wtedy możesz się czuć usprawiedliwiona, że to na magnez :) Jedz więcej surowych warzyw i owoców, to pozwoli Ci czuć się bardziej sytą i dotleni organizm.

 

Sama mam złe doświadczenia jeśli chodzi o psychologów, jeżeli nie dostaniesz skierowania na NFZ nie polecam iść prywatnie. To duży koszt, za 400 zł miesięcznie lepiej się zdrowo odżywiać niż inwestować w coś co może nie przynieść rezultatów. Dużo psychologów jest biernych, co z tego że z nimi pogadasz, jak to nie rozwiąże wcale Twoich problemów. A jeśli nawet tam pójdziesz, to nie zwolni Cię to z odpowiedzialności za siebie. Praca nad sobą jest niewdzięczna, ale na pewno przynosi dobre rezultaty. Myśl o sobie dobrze i nie zniechęcaj się. Nie porównuj się z koleżankami, tylko mierz własne postępy i nagradzaj się czymś, co Ci sprawi satysfakcję.

 

Jeszcze odnośnie tej czekolady- mi pomaga przed egzaminami, ale jem tylko i wyłącznie taką co ma 80-90% masy kakaowej. Mi to pomaga, bo czuję jakbym miała wtedy lepiej dotleniony umysł i wyostrza mi się koncentracja. Faktycznie, jak ktoś wcześniej napisał, cukier przeszkadza w koncentracji i powoduje senność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×