Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mam inaczej niż Wy, większość znaczy, a jednak...


niomik

Rekomendowane odpowiedzi

Od czego zacząć... ja, "wysokopiśmienna" - jak żartobliwie nazywano mnie gdzieś tam w szkole. Ja, przekładająca na język werbalny wszystko, co niewerbalne. Ja, odważna, otwarta, bezczelna czasem, ale ostatnimi laty okiełznana. Ja. Ta własnie JA nie wiem jak życ. Banał. Ot, nie wiem jak żyć.

...Chcę napisać wszystko co mam w głowie, ale moja głowa zamknięta, zajęta, nierozmawiająca. Cichogłośna, czyli zagłuszająca dobrą ciszę, tłumacząca, tłumiąca.

Tańczę z tym gównem w mojej głowie odkąd stałam się świadoma. "Tańczę", bo... raczej nie walczę. Walka chyba jest swiadomym działaniem nie...?

 

Kurde.

...Mam inaczej niż większość z Was. Nie emocjonalnie, jak sądzę, tylko np jeśli chodzi o na przykład świadomość farmakologiczną, rozpoznawczą.

A temat postu mojego... Czasem zaglądam na fora wszelakie. Jak już jest na tyle źle, że frustracja każe mi szukać a jednocześnie jeśli jest tak dobrze, że mam siłę czytać. Albo szukam info o interakcjach z alko. Bo czasem piję alko.

A czytam Was i okazuje się, że wszyscy rzucacie tematy leków, dawek, działania, że każdy pamięta swoje leki, ilości, zawartości etc. Chyba tu więc nie pasuję. Chyba.

Jednak jestem i oczekuję, że ktoś zauważy mnie, pomyśli, napisze.

Dziękuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry :)

Dzięki za reakcję, znaczy ona, że jednak żyję i mnie widać. Bo czuję się zupełnie przeciwnie...

Miło mi Was poznać :)

Na razie szykuję się do pracy, póki mam trochę siły. I tak zbyt mało - na szczęście pracę mam taką, że powinnam być w niej na ósmą, ale nie umiem zebrać się z łóżka i dotrę może na jedenastą, a głowy nikt mi nie urwie, w sumie nawet pewnie nie zapyta.

 

dobrazmiana2016, dzięki :D Niestety, ów styl wypływa ze mnie rzadko, umysł na ogół zamknięty. Nie potrafię wyartykułować nic, co jest głębsze. Chyba, że wypiję dwa głębsze, jak wczoraj :)

 

Tahela, właśnie o to mi chodzi, że też biorę leki, od lat, z przerwami, ale ledwo zapamiętuję ich nazwy, nie mówiąc już o interesowaniu się składem. Kiedyś, dawno temu, brałam bodajże Bioxetin plus jakieś hardkorowe leki nasenne, potem nawet nie pamiętam nazw ale brałam jakieś trzy leki przez rok czy więcej, ostatnio przez kilka miesięcy brałam kompletnie niedziałający Setaloft, ale odstawiłam sama bo na cholerę brać coś, co nie działa. A teraz, po okołonoworocznym "szaleństwie" dostałam Pernazynę i Prefaxin plus doraźnie jakiś Sedan? Sedam? Nie wiem co w składzie, nie czytam ulotek, a jedynie, tak jak wspomniałam - interakcje z alko, choć jak biorę tak grubo jak teraz to staram się wcale nie pić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od czego zacząć... ja, "wysokopiśmienna" - jak żartobliwie nazywano mnie gdzieś tam w szkole. Ja, przekładająca na język werbalny wszystko, co niewerbalne. Ja, odważna, otwarta, bezczelna czasem, ale ostatnimi laty okiełznana. Ja. Ta własnie JA nie wiem jak życ. Banał. Ot, nie wiem jak żyć.

Jeśli dobrze rozumiem, gdzieś po drodze nastąpiła zmiana. Dlaczego?

 

Bo czasem piję alko....

Jak często jest "czasem"?

 

P.S> Niedoczytałem.

.... Niestety, ów styl wypływa ze mnie rzadko, umysł na ogół zamknięty. Nie potrafię wyartykułować nic, co jest głębsze. Chyba, że wypiję dwa głębsze, jak wczoraj :)

Czyli bez sensu pytam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od czego zacząć... ja, "wysokopiśmienna" - jak żartobliwie nazywano mnie gdzieś tam w szkole. Ja, przekładająca na język werbalny wszystko, co niewerbalne. Ja, odważna, otwarta, bezczelna czasem, ale ostatnimi laty okiełznana. Ja. Ta własnie JA nie wiem jak życ. Banał. Ot, nie wiem jak żyć.

Jeśli dobrze rozumiem, gdzieś po drodze nastąpiła zmiana. Dlaczego?

 

Bo czasem piję alko....

Jak często jest "czasem"?

 

P.S> Niedoczytałem.

.... Niestety, ów styl wypływa ze mnie rzadko, umysł na ogół zamknięty. Nie potrafię wyartykułować nic, co jest głębsze. Chyba, że wypiję dwa głębsze, jak wczoraj :)

Czyli bez sensu pytam.

 

 

...czyli ostatnio raz w miesiącu, normalnie częściej, raz na dwa tygodnie średnio.

Zmiany następują, nie tyle jedna, co wiele małych zmian, które spowodowały to, że nie krzyczę, jak kiedyś, nie cwaniaczę i nie zwalam winy na cały świat, choć jestem świadoma błędów moich rodziców, za które teraz zbieram plony.

Witaj, NN4V.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Styl pisania... miło mi, dziękuję za te słowa. Jednak ów styl przebija się przeze mnie gdy mój umysł jest nieco (właśnie nie za dużo) pod wpływem działania alkoholu. Niestety TA REALNA JA nie potrafię już tak pisać... Może zatem jednak borderline w jakiejś dziwniejszej odmianie...? ech.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj niomik,

ja też jestem tu od niedawna i także zastanawiałam się, czy tu pasuje. Szokowało mnie jak wszyscy rzucają nazwami leków i jak bardzo są zorientowani co jak działa. Mnie jakoś nie pasjonowało to aż tak bardzo, wierzyłam, że lekarz wie co robi. Teraz nabieram wątpliwości. Miotam się i nie wiem, czy brać leki, czy nie. No i też biorę pod uwagę interakcję z alko :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, Stracona, temat leków, mimo iż biorę je, jest mi zupełnie nieznany. I, szczerze powiedziawszy, nie wiem czy ta wiedza jest mi potrzebna. W ogóle wiecie co... kiedyś myślałam, że forum to trochę takie miejsce do pielęgnowania stanów, z którymi się tu zjawiamy... Zalogowałam się na jakimś, już nawet nie pamiętam nazwy, i pisałam od czasu do czasu. Dało mi to właśnie poczucie pielęgnacji skurwysyństwa, z którym powinnam była walczyć. Wtedy tego potrzebowałam - pielęgnować, uciekać, tłumaczyć, zamknąć się, utonąć w tym. Teraz chcę walczyć, zobaczyłam światełko w tunelu. Nie chcę pielęgnować, chcę znaleźć nowe życie, nową jakość. I jestem na forum :) Już nie kojarzy mi się ono z pielęgnacją, chyba dorosłam. Z drugiej jednak strony - pojawiła się silna potrzeba... pewien ekshibicjonizm, pokazywanie siebie światu, mówienie "JESTEM!" "ZAUWAŻCIE MÓJ CHORY ŁEB!" "ZROZUMCIE!"

 

...chciałabym tyle napisać... a nie mam słów...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I moje pytanie jest takie - jak bardzo pomocna jest Wam wiedza na temat leków ? Jak bardzo pomocne jest Wam poznawanie działania poszczególnych substancji, analiza? Czy nie macie czasem wrażenia, że takie zaangażowanie powoduje jeszcze głębsze zarycie się w tym, w czym i tak już toniemy? Ja właśnie dlatego boję się zagłębiać. Kiedyś, jak już wspomniałam, myślałam inaczej, teraz jednak nabrałam nadziei, że kiedyś się to skończy, że kiedyś wyjdę z tej skorupy, że zerwę kajdany, które niemal fizycznie już czuję na swoim ciele i duszy. Dlatego nie chcę brnąc już głębiej, bo i tak mam niesamowicie daleko do powierzchni, do powietrza...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

niomik myślę, że ten ekshibicjonizm to dobry objaw, więc pisz śmiało co myślisz, jak się czujesz, czego obawiasz. Z natury jestem osobą skrytą, zwłaszcza w temacie własnych słabości, ale takie anonimowe wywnętrzanie się trochę mi pomaga, zwłaszcza, że tu ludzie w większości rozumieją nasze dziwne stany ducha i problemy z nimi związane. Czasem ktoś powie coś budującego, czasem wirtualnie poklepie po ramieniu - to niewiele, ale lepsze niż nic.

Ja leczę się na depresję od 6 lat, ale choruję chyba od dziecka. Na tym forum też jestem od dawna, ale nie byłam zalogowana, tylko podczytywałam sobie.

Co do "pielęgnowania choroby" - myślę, że są tu i takie osoby, ale bardzo wiele jest osób walczących z chorobą, słabością i niemocą. Starających się mimo wszystko normalnie żyć i funkcjonować, a od czasu do czasu, w chwili kryzysu właśnie tu ponarzekać sobie.

Czy w realu masz z kim pogadać o swoich problemach?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I moje pytanie jest takie - jak bardzo pomocna jest Wam wiedza na temat leków ? Jak bardzo pomocne jest Wam poznawanie działania poszczególnych substancji, analiza? Czy nie macie czasem wrażenia, że takie zaangażowanie powoduje jeszcze głębsze zarycie się w tym, w czym i tak już toniemy? Ja właśnie dlatego boję się zagłębiać. Kiedyś, jak już wspomniałam, myślałam inaczej, teraz jednak nabrałam nadziei, że kiedyś się to skończy, że kiedyś wyjdę z tej skorupy, że zerwę kajdany, które niemal fizycznie już czuję na swoim ciele i duszy. Dlatego nie chcę brnąc już głębiej, bo i tak mam niesamowicie daleko do powierzchni, do powietrza...

 

Wiesz, mnie ta wiedza potrzeba nie była, ale w miarę czytania różnych książek dotyczących depresji, jej przyczyn i rodzajów, zapoznałam się też z rodzajami leków. Prawdę mówiąc, dalej nie zamierzam się w ten temat zagłębiać, bo im więcej czytam tym bardziej jestem przerażona i tym mniejszą mam ochotę na leczenie farmakologiczne. Często też ktoś mi mówi: spróbuj tego czy innego leku, lub danego mixu, ale ja nie korzystam z takich rad.

Czuję się bardzo podobnie do Ciebie i też szukam sposobu na rozwalenie tej skorupy, tak bardzo chciałabym znaleźć w sobie tę siłę, którą kiedyś miałam, ale nie wiem jak. Ostatnio (chyba za sprawą nowego leku) wpadłam w totalną anhedonię, teraz mi troszkę lepiej, ale wiem, że to wróci i boję się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no właśnie wiesz, jest kilka bliskich osób - mieszkam z Narzeczonem oraz współlokatorką - przyjaciółką. Oprócz nich mam jeszcze kilkoro innych przyjaciół, z którymi rozmawiam. Paradoks mojej osoby polega na tym, że niewielu ludzi wierzy, że JA, właśnie taka Niomik, gaduła, otwarta, głośna, (pozornie) pewna siebie - bo zawsze ma swoje zdanie i bezkompromisowo je przedstawia - taka JA mogę mieć kłopoty depresyjne. Ludzie nie wierzą w niegdysiejszą fobię społeczną (Niomik?????? w życiu!), w próbę samobójczą, w zagłębianie się w siebie do utopienia. Ludzie najbliżsi słuchaja, nie rozumieją, ale też nie zagłębiają sie w temat, nie pytają jak mi pomóc, zresztą, nawet gdyby zapytali to nie znam odpowiedzi. Głupio mi prosić ich żeby poczytali coś na ten temat. Ostatnio jednak powoli próbuję im to powiedzieć, wybłagać by się zainteresowali, zasięgnęli wiedzy z internetu, książek - Narzeczonowi wręcz nakazałam argumentując, słusznie zresztą, że byle pierdołą okołozdrowotną interesuje się na wskroś, każda chorobą dookoła, tylko moją jak dotąd się nie zainteresował. A do momentu zaostrzenia u mnie stanów gównianych ostatnimi tygodniami - żyliśmy sobie w cudownym związku przez dwa lata. A teraz mi grozi, że sobie nie poradzi i mnie zostawi.

 

...Anhedonia jak dla mnie jest lepsza niż gówno, które mam w głowie, ale też jest bardzo zła.

Piszesz, Stracona, że kiedyś miałas siłę, napiszesz mi więcej? Wczytam się w Ciebie, ale na razie jestem w pracy, zapewne inwigilowana, i nie bardzo mam czas się wczytac własnie. Z góry dzięki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzieciństwo miałam koszmarne (jestem DDA). Jako nastolatka jakoś wydobyłam się ze swojego piekła i zaczęłam układać sobie życie. Przez lata byłam silną, pewną siebie, wesołą indywidualistką. Nigdy nie dopasowywałam się do nikogo i miałam małe grono przyjaciół i znajomych, ale za to pewnych. Nigdy nie chciałam być od nikogo zależna i miałam własne zdanie. Tak było do czasu, kiedy zakochałam się i wyszłam za mąż. Po kilku latach małżeństwa (o którym może napiszę innym razem) zaczęłam odczuwać stany depresyjne (wtedy jeszcze nie umiałam tego nazwać). Z czasem stany te były coraz częstsze i głębsze. Próbowałam oczywiście z tym walczyć, ale było coraz gorzej. Coraz gorzej też działo się w moim małżeństwie. Wreszcie dotknęłam dna i bliska samobójstwa, roztrzęsiona i z płaczem przyczołgałam się do psychiatry. Zrobiłam to potajemnie, bo bardzo się wstydziłam - wszystkich. Lekarz rozpoznał głęboką depresję, zapisał leki, jakoś odbiłam się od dna. Przez dwa lata ukrywałam swoją chorobę przed wszystkimi. Jednak przy którymś kolejnym "dole" musiałam wyjaśnić mężowi, co się ze mną dzieje.

cdn.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłam pewna, że mnie zostawi (sama mu to zaproponowałam), bo to człowiek silny, nie akceptujący słabości. Nie zrobił tego, ale wtedy niewiele z tego wszystkiego zrozumiał. Ale ja wreszcie mogłam troszkę odetchnąć, bo przestał oskarżać mnie o lenistwo i złą wolę. Jednak nie zauważyłam, aby zagłębił się w temat. Wie tyle, ile tłumaczę mu ja. Generalnie widzę, że wielokrotnie jest całkiem bezradny i nie wie jak mi pomóc, przeczekuje złe chwile.

Ponieważ odsunęłam się od reszty rodziny, znajomych i zamknęłam w domu wszyscy zaczęli pytać, dlaczego. W końcu nie miałam już siły udawać i zmyślać. Przyznałam się. To nie był dobry pomysł, nikt nie mógł uwierzyć, że właśnie JA, taka silna i zaradna choruję na depresję. Każdy wysnuwał swoje teorie i męczył mnie pomysłami na poprawę nastroju tak naprawdę nie próbując zapoznać się z problematyką depresji. Odsunęłam się jeszcze bardziej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co do anhedonii? Dla mnie to stan najgorszy ze wszystkich, to tak jakbym była "żywym trupem". Działanie automatyczne - jem - spię - wydalam. To wszystko. Zero odczuć, zero potrzeb, nic.

Od kilku dni nieco mi przeszło i dlatego tu jestem, ale TO czai się jak dzika bestia i zapewne znowu mnie dopadnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ooo, widzę dużo podobieństw między nami. Mimo calego syfu, jaki mielimy - jest mi lżej w tej niedoli wiedząc, że jesteście Wy, którzy czują podobnie. I Ty (pewnie jedna z wielu tutaj zresztą), która masz podobną historię do mojej.

 

...Ja zaś nie wiem czy jestem DDA, a bardziej DDD, sama diagnozy nie stawiam - ktoś kiedyś zasygnalizował mi, że w tym tkwi problem, ale nikt "fachowy" nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Jednak żaden psycholog, psychoterapeuta ani psychiatra nigdy nie powiedział mi wprost co to jest. Sama wiem, że depresja o podłożu bardzo złożonym.

...Noooo najlepsze są pomysły ludzi, że mam się wziąć w garść i nie pierdolić głupot :D Ręce mi wtedy opadają i kończę temat. A kiedy na przykład mówię moim najbliższym jak odczuwam wszystko, czym dla mnie jest ta depresja, jak postrzegam świat - czuję się zażenowana tym swoim do nich gadaniem, zawstydzona i totalnie niezrozumiana, TOTALNIE. Dlatego ostatnimi czasy zaczęłam przebąkiwać dwóm najbliższym przyjaciółkom, że miło byłoby, gdyby poczytały o tym fachową literaturę. A Narzeczonowi nakazałam - twierdzi, że kocha i chce to uratować, ale nie umie znieść moich stanów. Obiecał, że poczyta, ale jak na razie zwleka z tym. Twierdzi, że sam miał depresję przez kilka lat ale z tego wyszedł sam. Tylko jego depresja spowodowana była traumą a nie toksyczną rodziną, której to toksyczności konsekwencje ponoszę na każdym polu mojego życia.

...Też zamykam się w domu. Moja kariera mieszkaniowa jest dosyć zawiła - wyprowadziłam się z domu dość późno jak na to, czym dla mnie ten dom był, dopiero ze cztery - pięć lat temu. Był czas, że mieszkałam sama i to było najwygodniejsze. Jednak nie miałam rolet w oknach i czasem ciężko było ukryć światło z komputera przed gośćmi a i kanapkę po ciemku robić też niezbyt wygodnie :/ Potem pojawił się aktualny Narzeczon, zamieszkał ze mną na jakiś czas, ale musiał wyemigrować do innego miasta i bywał jedynie w weekendy. Wtedy zaczęły się moje problemy z pracą - jak była praca to dzwonili, tak może ze dwa razy w tygodniu. Narzeczon zarabiał na tyle, ze nie musiałam martwić się o rachunki. Nie szukałam więc pracy tylko gniłam. Gniłam w łóżku, gniłam od środka a czasem też na zewnątrz - nie miałam siły o siebie dbać. W tym mieszkaniu miałam już rolety więc mogłam ściemniać, że mnie nie ma. Inna rzecz: "wiesz, mam rozwalony telefon, głośnik się popsuł, więc nie ma sensu żebym odbierała, pisz jak coś" - to słyszeli znajomi... Teraz mieszkam z współlokatorką - Przyjaciółką i nie gniję dzięki temu. Narzeczon nadal na emigracji, teraz bywa częściej, utrzymuje mnie to trochę w pionie. Narzeczon i Przyjaciółka. Gdyby nie ich obecność, to stan, w którym aktualnie jestem wpędziłby mnie do łóżka na nieskończony czas.

Uciekam. Wciąż i permanentnie. Od świata, od ludzi, od pytań, tłumaczeń, kolorów.

 

 

Cześć Marcinie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co do anhedonii? Dla mnie to stan najgorszy ze wszystkich, to tak jakbym była "żywym trupem". Działanie automatyczne - jem - spię - wydalam. To wszystko. Zero odczuć, zero potrzeb, nic.

Od kilku dni nieco mi przeszło i dlatego tu jestem, ale TO czai się jak dzika bestia i zapewne znowu mnie dopadnie.

 

Masz rację, to jest koszmar. Jednak dla mnie większym jest stan nieprawdopodobnej nienawiści do siebie, bólu istnienia, ciągłego płaczu i szantażu emocjonalnego, który w sumie nakładam na siebie sama - wiem, że muszę być w pionie a nie jestem w stanie. Nie jestem w stanie być tez w poziomie. Nie jestem w stanie BYĆ.

Nie sprzątam, nie gotuję, nie zmywam, nie piorę, nie mówię, nie istnieję. Tylko nienawiść i obrzydzenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ten stan, który tak dobrze opisałaś też nie jest mi niestety obcy. Znam to i nienawidzę.

Wiesz, ja nie mogę i nie chcę tak żyć. Postanowiłam zmienić psychiatrę (wizyta 19,02) z nadzieją, że wymyśli coś nowego dla mnie. Jeśli i to nie pomoże, to nie będę już dalej walczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To smutne, że historia tak lubi się powtarzać. Ja na szczęście synowi takiego "startu" nie zafundowałam. Jestem z tego dumna.

A jak teraz sobie radzisz, walczysz sama, czy jakieś leki bierzesz?

 

Staram się walczyć, czyli mówić, szukać pomocy. Wołam o pomoc do najbliższych, ale nie słyszą zbyt wyraźnie. Zła jestem na Narzeczona, że myśli iż nie ma w sobie tyle siły, może miłości by podjąć walkę. Teraz mamy okres przejściowy, smutny i powściągliwy. Zobaczymy co przyniesie.

 

Jestem w terapii od półtora roku, ale cały czas mam wrażenie, że to nie przynosi żadnego pozytywu. Od czasu do czasu zaglądam po leki do psychiatry - ostatnio w Sylwestra miałam masakrę z moją matką, której to masakry Narzeczon bardzo się przestraszył, w sumie ja też - wrócił atak histerii podobny do tych, jakie miewałam gdy mieszkałam z rodzicami i siostrą - takie ataki nie następowały nigdy poza wpływami rodziny właśnie, tylko tam i z ich współudziałem. Histerię spotęgował fakt, ze dwa tygodnie wcześniej zmarła siostra mojej mamy, ważna dla mnie osoba. Nowy Rok był koszmarny, myślałam, że umrę od samej nienawiści do siebie. Poszłam więc po leki i postanowiłam brać je, a nie tak jak zawsze - jest lepiej to odstawiam. Niby trochę ochłonęłam, z rodzicami jest ok, ale ciągnie się ten Sylwester za mną i Narzeczonem, ponadto teściowa nie chce mnie znać bo jej odwala, a niby wiem, że nic nie zrobiłam, jednak to kolejna rzecz, przez którą nie mogę na siebie patrzeć - przecież wszyscy inni na tym świecie patrzą na mnie obiektywnie i ich ocena jest święta, nie mam prawa się z nią nie zgadzać, podważać jej, sprzeczać się z nią. Ja jestem nieobiektywna, więc jak ktoś mówi, że jestem gównem to ja wiem, że nim jestem. Oto ja :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ten stan, który tak dobrze opisałaś też nie jest mi niestety obcy. Znam to i nienawidzę.

Wiesz, ja nie mogę i nie chcę tak żyć. Postanowiłam zmienić psychiatrę (wizyta 19,02) z nadzieją, że wymyśli coś nowego dla mnie. Jeśli i to nie pomoże, to nie będę już dalej walczyć.

 

Nie będziesz walczyć? I co zrobisz...?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×