Skocz do zawartości
Nerwica.com

obsesje religijne


myślicielka

Rekomendowane odpowiedzi

Hej hej! Tak wiem, nie jest to pierwszy temat z tej serii, ale chyba tak to jest, że każdy, kto cierpi, potrzebuje, żeby jego przypadek rozpatrzono indywidualnie ;) Czuję się fatalnie, dręczą mnie obsesje religjne. Właściwie nie wiem, kiedy pierwszy raz spotkałam się z tą nazwą, może wtedy gdy odkryłam, że myślenie o czym praktycznie PRZEZ CAŁY DZIEŃ (wieczne analizy itp.) nie jest normalne. Czytając forum, widać różne dziwne obsesje, więc a co tam nie będę się krępować pisać o swoich ;p Najlpierw zaczęły się natrętne myśli dotyczące mojego chłopaka. Była odpowiednia sytacja, która to sprowokowała. Kiedyś chciał zostać księdzem i kiedy zaczęliśmy ze sobą być, zaczęłam mieć dręczące myśli a propos tego, że tak się stanie. To też była schiza, bo nawet jak np. czytałam jakiś tekst, to literki potrafiły mi się jakby przestawiać i widziałam powiedzmy słowo "semiarium", zamiast czegoś innego. Tak nawet mówiłam sobie, że to ja już wolałabym mieć takie myśli o powołaniu itp., bo na niego nie jestem w stanie ostatecznie wpłynąć, a wydawało mi się, że ze mną jakoś będzie łatwiej. Potem się naczytałam różnych objawień i zaczęłam bać sie końca świata. To z kolei spowodowało skrupuły, widzenie ciągle grzechu, częste wizyty u spowiedzi i obudziło... kompulsje. Potrafiłam kilka razy z rzędu mówić tę samą modlitwę, aby było "lepiej". Do dzisiaj, np. jestem aż za dokładna w tym, co robię. Przypadek z dzisiaj: brałam kluczyk z portierni i musiałam wpisać sie do zeszytu z godziną. Nie mogę napisać, że jest 11.30, muszę napisać 11.28. Bo kłamstwo, bo coś będzie nie tak. Ale teraz przejdźmy do prawdziwej bomby, mianowicie kwestii powołania. I sobie "wykrakałam".. miałam krótki incydent ze studiowaniem teologii, również z zakonnicami. Dopiero wkraczałam w Kościół. Jestem osobą, która lubi wyróżniać się w tłumie i zwracać uwagę. Pomyślałam sobie, że gdybym była jedną z nich, to wszyscy by się na mnie gapili itp. xD I tak sobie wyobrażałam że jestem, było to w jakiś sposób nęcące. Chciałam tak NA JAKIŚ CZAS. Ale- zupełnie nie wiedziałam na czym polega życie takiej siostry. Te myśli nie były dojrzałe, bo wynikały jakiegoś ego, dziwnych motywów, a nie chęci oddania się Bogu. Piszę uczciwie, nigdy nie miałam w sobie pragnienia bycia w zakonie dla Boga. Wszystko toczyło swoim rytmem. Rzuciłam teologię, ale nadal się tym intersowałam, chodziłam na wykłady otwate. I tam rozmawiałam z pewnymi zakonnicami, które sobie mnie upolowały i sugerowały, żebym do nich przyszła. Byłam wtedy już po objawach obsesyjnych (powołanie chłopaka, skrupuły, lęki przed końcem świata) i to był punkt zaczepki mojej kolejnej obsesji, która trwa do dziś. Że Bóg chce mnie w zakonie. PARANOJA! Potrafię myśleć o tym CAŁY DZIEŃ, analizować, różne znaki itp. Jak budzę się w nocy też, jak wstaje... Wszystko mi się z tym kojarzy, jakieś słowo. Słyszę jakby wewnętrzne głosy "pójdź za mną" NON STOP prawie, to nie jest lekki powiew wiatru jak w piosence ;pp Mam chłopaka, dosyć długo, tego samego, nasza droga też nie była łatwa, a jednak się udało. Było też sporo sygnałów, że Bóg chce mnie w małżeństwie. Jak o tym myślę, nie chce mi się żyć, rozpacz, po prostu rozpacz. Mam czasem nawet takie fizyczne objawy, jak pobolewanie głowy, brak apatytu, odruchy wymiotne... Masakra. Czy znacie dobrego specjalistę od nerwicy eklezjogennej albo natręctw myślowych na pólnocy Polski? Pomóżcie, wesprzyjcie.. Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślcielko, na pewno wiesz, że jednak Bóg nie chce Cię w zakonie. Wiesz także, że to jest jedynie obsesja - sama to powiedziałaś. Wierz mi, że gdyby Twoim powołaniem było znaleźć się w zakonie, byłabyś tego o wiele bardziej pewna niż jesteś. Moim zdaniem, najlepszą drogą do uwolnienia się od natręctw tego typu jest nabieranie wiedzy o tym. Może zapytaj o to jakiegoś księdza/zakonnika, skąd on wiedział, że to właśnie to? Nie bój się mu powiedzieć, że masz takie kompulsje. Pomódl się też do Boga i powierz mu swoją rozterkę, powiedz mu, jak Ci jest trudno, a On Cię na pewno nie zostawi. A rzeczy o których mówisz, np. że wszystko wydaje Ci się grzechem też Mu powierz. Bóg się aż tak nie rozdrabnia, spokojnie - przecież wiesz, że jest sprawiedliwy i nie zrobi nic w bezsensowny sposób. Swoje natręctwa uspokajaj racjonalną wiedzą. Przecież nie liczy się ilość paciorków, wystarczy czasami znak krzyża żeby się pomodlić. Cały czas sobie tłumacz, a przede wszystkim - nie ulegaj kompulsjom - Bóg zrozumie, że to choroba. Przecież wiesz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Madeline, ciebie chyba pogieło doszczetnie !!!

Osobie z urojeniami religijnymi radzisz "oddać się bogu" .... ??? !!!

 

 

Myślicielka - udaj się do lekarza psychiatry i nie zwlekaj z tym ... .

Lekarz da Ci leki, a potem pomyśl / rozejrzyj się za psychoterapią. Z psychiatrą też póżniej możesz o tym pogadać.

3maj się !

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Essprit, nie rozumiem, dlaczego wzięłaś/wziąłeś wyrażenie "oddać się Bogu" w cudzysłów, skoro nic takiego bynajmniej nie powiedziałam. Ja radzę osobie wierzącej, żeby po prostu pomodliła się w intencji swoich obaw, natręctw, itd. Bo dlaczego nie? Skoro Myślicielka jest osobą wierzącą, Bóg jej pomoże pokonać ten problem (dlaczego nie?). Ale nie miałam absolutnie na myśli tego, żeby się nie leczyć! Zresztą nie wydaje mi się, żeby z mojej wypowiedzi coś takiego wynikało. Poza tym nie jestem zwolenniczką leczenia wszystkiego lekami, za o wiele skuteczniejsze uważam radzenie sobie "na trzeźwo" odpowiednim tokiem myślenia, co pozwala na trwałe poradzić sobie z kompulsjami i taki tok myślenia zaproponowałam - sama zmagałam się z natręctwami tego typu i mówię o tym, co mi pomogło. Również zaproponowałam, aby pogadać z taką osobą zakonną - bo to pomaga. I właśnie - tutaj masz rację, oni w tym przypadku odradzają przystępowanie do zakonu i o to właśnie mi chodziło, żeby podejść do tego racjonalnie. Skoro myślicielka studiowała teologię to rozumowanie w sposób teologiczny może jej pomóc, skoro będzie w i e d z i a ł a, że jej obawy są bezpodstawne. Ja proponuję rozwiązanie tego problemu oparte na wierze - bo to też pomaga i mi też pomogło. I nigdzie nie powiedziałam, żeby się nie leczyć i "oddać Bogu". Troszkę niemiłe jest powiedzenie "chyba doszczętnie Cię pogięło!", jeśli nie do końca zrozumiałeś/zrozumiałaś przekaz. I to od osoby, która bezpośrednio sobie z tym już poradziła :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy zrozumiesz, jak kolejny raz powtórzę, że nie miałam na myśli tego, żeby, jak to określasz, "leczyć się paciorkami" -,-, a raczej uspokojenie, że rzeczy spowodowane chorobą nie są grzechem...

Poczytaj jeszcze kilka razy, może załapiesz ;).

Zresztą, myśl sobie co chcesz, to nie jest miejsce, żeby sobie słówka wytykać, tylko żeby pomóc sobie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie kłócimy się :D Rozmawiałam z księdzem, który mnie dobrze zna i zna te zakonnice, co mi nagadały (w sensie zgromadzenie). I powiedział dosyć ostro, że w życiu to ja mam dzieci rodzić, a one tam mają mało kandydatek , więc to pewnie dlatego i ogólnie on nie jest za tym,żeby wgl komus ten sposób sugerować takie rzeczy. Pisałam też do drugiego księdza z dużą praktyką w tej materii , który również zdecydowanie powiedział, że nie mam powołania. Traktuje to jako duże plusy, ale jak to umysł zawsze widzi to zło, niż dobro. Staram się teraz bardziej przestawiać na to dobro i wierzyć ludziom, którzy się na tym znają i siedzą w tym, a swoim urojeniom :) Dzięki za odp. A jak ktoś miał podobne rozkiminy, to niech się jeszcze wypowie. Pozdrowionka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Piszę uczciwie, nigdy nie miałam w sobie pragnienia bycia w zakonie dla Boga.

 

Jak o tym myślę, nie chce mi się żyć, rozpacz, po prostu rozpacz.

 

To powinno zamknąć sprawę, ale z natręctwami niestety nie jest tak łatwo. Ale na pewno zdrowy rozsądek mówi Ci, że powołanie nie wygląda tak, że na myśl o nim chce się umrzeć. Gdyby Bóg Cię rzeczywiście chciał w zakonie, to też byś tego pragnęła i jakoś by Cię do tego wyboru przygotował, Bóg nikogo nie gwałci i powołanie nie działa na zasadzie wyroku. Powołanie jest czymś co dotyczy garstki ludzi, dla innych jest owiane tajemnicą, dużo się też słyszy o "głosie Boga" itp, więc można sobie wyrobić wyobrażenie, że to coś na kształt magii czy doświadczenia mistycznego, ale to są pewne przenośnie, "odczytywanie woli Boga w swoim życiu" nie oznacza, że robi się coś zupełnie przeciwstawnego do swojej woli i swojego zdrowego rozsądku.

 

Ale teraz przejdźmy do prawdziwej bomby, mianowicie kwestii powołania. I sobie "wykrakałam".. miałam krótki incydent ze studiowaniem teologii, również z zakonnicami. Dopiero wkraczałam w Kościół. Jestem osobą, która lubi wyróżniać się w tłumie i zwracać uwagę. Pomyślałam sobie, że gdybym była jedną z nich, to wszyscy by się na mnie gapili itp. xD I tak sobie wyobrażałam że jestem, było to w jakiś sposób nęcące.

 

To raczej mało duchowy powód, żeby zostać zakonnicą. Różne rzeczy mogą się wydawać nęcące, ale 90% z nich nie zrealizujemy i nie ma w nich głębszego sensu. To było chwilowe i raczej płytkie, więc nie ma co dopatrywać się w tym powołania. Równie dobrze możesz pewnego dnia pomyśleć, że ksiądz to ma fajnie (na niego się wszyscy gapią w kościele) i raczej Ci nie przyjdzie do głowy, że masz zostać księdzem ;) Mi się na przykład wydaje, że fajnie jest grać w teatrze, a tańczyć w musicalu to już w ogóle super, ale na pewno tego nie zrealizuję, bo nie mam talentu ani umiejętności do tego (musiałabym ćwiczyć od jakichś 20 lat), poza tym podoba mi się wiele innych rzeczy.

 

Słyszę jakby wewnętrzne głosy "pójdź za mną" NON STOP prawie, to nie jest lekki powiew wiatru jak w piosence ;pp

 

Natręctwa. A ja z kolei ciągle słyszę "głos wewnętrzny" który mówi "jesteś beznadziejna" często też na przykład "k.. mać", to raczej nie pochodzi od Boga ;) Myślę że na razie daj sobie spokój z analizowaniem "głosów wewnętrznych" bo rozumiesz to magicznie i to nie współgra z Tobą, za to świetnie współgra z Twoją nerwicą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rany rany, mam to samo! Jakbym czytała o sobie...uff...to trochę pocieszające, że nie tylko ja tak mam.

Napisałam maila do jednej siostry treści mniej więcej:

 

"Jak myśli o powołaniu zakonnym mają się do nerwicy i depresji? Jak rozpoznać czy mówi Bóg, czy choroba? Czy w ogóle z nerwicą przyjmują do zakonu? Co jeśli myśli o powołaniu powodują paraliżujący strach, lęk, zamykanie się w sobie, a nawet myśli samobójcze? Na ile uczucie pustki w życiu to może być wynik depresji, a na ile bycie w złym miejscu w życiu?"

 

Jak odpisze to wstawię tutaj.

 

Ehh... jak ja bym chciała, żeby mi ktoś powiedział na 100% - nie masz iść do zakonu, to tylko nerwica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że powołanie (czy myśli o nim) może wzbudzać lęki, jakoś męczyć. Skoro tak było w przypadku Jonasza, Izajasza, czy Mojżesza, tym bardziej może być dziś, w czasach umiłowania samowoli i wygody, kultu przeciętności. Nie przesadzałbym z psychologizowaniem, bo i nerwicę, czy depresję można rozumieć jako jakiś sposób oczyszczenia, czy rozwoju. Niestety dziś chyba większość zakonów stosuje sztywno pewne kryteria zdrowia psychicznego. No i wątpię, czy spełniłoby je wielu dawnych świętych...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ambaras, historia Jonasza pokazuje, że nie można uciec od wyzwań, które stawia przed nami Bóg (niejako nie można żyć poniżej swojego poziomu), ale to nie znaczy, że jeśli ktoś ma nerwicę na tle powołania, to Bóg go powołał do zakonu. Ten ktoś może uciekać przed czymś zupełnie innym i takie przeżycie może naprowadzać go na inne zadania do odrobienia, nieraz to natręctwo spotyka osoby nie będące specjalnie zaangażowane w wiarę i pobożność, a zawsze spotyka osoby duchowo zupełnie nieprzygotowane i niepredysponowane do tego, żeby pójść do zakonu i dlatego, że jest to absurdalne, budzi lęk, a ulec temu, to wydać swoje życie nieświadomości i myśleniu magicznemu. Kwestia powołania przypomina tu raczej czytanie horoskopu a nie życie duchowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Interesujący temat.

Bardzo podobały mi się odpowiedzi madaline. Spokojne i pełne dystansu. Wiecie, odkąd stałem się mocno praktykującym katolikiem bardzo interesuje mnie temat "ucieczki w wiarę". Być może też dlatego, że moja mama tak właśnie zrobiła. W skrajnej formie może się to przerodzić w religijną obsesję. I chęć bycia na każdych możliwych rekolekcjach i modlitwach w okolicy. Potem taka osoba wraca do domu, puszcza Mocnych w Duchu, dalej dzwoni do przyjaciółki by pogadać o niuansach swej wiary itd. Ciągle ma przekonanie, że robi za mało. Zatraca się w tym. A przecież czasem wystarczy zwykła modlitwa w drodze do pracy i wieczorem przed snem. Znak krzyża jak pisze Madaline, udział w Eucharystii co tydzień. Jedna osoba powiedziała: "Bóg to nie perfuma by go czuć" Wystarczy wierzyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ambaras, historia Jonasza pokazuje, że nie można uciec od wyzwań, które stawia przed nami Bóg (niejako nie można żyć poniżej swojego poziomu), ale to nie znaczy, że jeśli ktoś ma nerwicę na tle powołania, to Bóg go powołał do zakonu. Ten ktoś może uciekać przed czymś zupełnie innym i takie przeżycie może naprowadzać go na inne zadania do odrobienia, nieraz to natręctwo spotyka osoby nie będące specjalnie zaangażowane w wiarę i pobożność, a zawsze spotyka osoby duchowo zupełnie nieprzygotowane i niepredysponowane do tego, żeby pójść do zakonu i dlatego, że jest to absurdalne, budzi lęk, a ulec temu, to wydać swoje życie nieświadomości i myśleniu magicznemu. .

A czy każdy grzech nie jest schodzeniem poniżej swojego poziomu? Nieprzypadkowo mówimy np. o upadku w raju. Można uciekać od wyzwań, dziś jest to częste, czym jest np. tzw. rozrywka? Można uciekać aż do końca i się potępić. Czy potrafisz odróżnić wątpliwości na tle powołania od "nerwicy na tym tle"?

Apofis, dobre z tą perfumą. W ucieczce w prawdziwą wiarę nie ma raczej nic złego, Bóg jest też naszą ucieczką i schronieniem, no chyba, że ktoś ma już np. różne obowiązki rodzinne, które przez to zaniedbuje. Albo uduchowienie jest tylko sposobem na jakieś dowartościowanie. Jest wiele pułapek, to chyba dosyć trudna i długa droga, na co wskazują mistrzowie duchowości, np. Jan od Krzyża, czy. św. Teresa. I to trochę naiwne myślenie, że na początku trzeba czuć Boga, bo ta bliskość jest dopiero celem, wiara jest na początku, a miłość na końcu. Ucieczka nie oznacza jeszcze powołania, myśli podaje dobry lub zły duch. Ale jeśli coś takiego jak "nerwica na tle powołania" istnieje to i tak nie jest ona chyba ostateczną przeszkodą, jeśli człowiek z dobrą wolą np. w nowicjacie otworzy się na łaskę Bożą i podejmie dojrzałą decyzję. Z różnych stanów pociąga nas Bóg, nie zawsze osoby zaangażowane w wiarę i pobożność. jak np. część ojców, czy matek pustyni, św. Augustyna itd.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cieczka nie oznacza jeszcze powołania, myśli podaje dobry lub zły duch. Ale jeśli coś takiego jak "nerwica na tle powołania" istnieje to i tak nie jest ona chyba ostateczną przeszkodą, jeśli człowiek z dobrą wolą np. w nowicjacie otworzy się na łaskę Bożą i podejmie dojrzałą decyzję.

 

Nie można się na to otworzyć z dobrą wolą, bo ta myśl jest przymusowa, budzi przerażenie, myśl o powołaniu jest wbrew pragnieniom osoby, którą to męczy. Sorry za porównanie, ale równie dobrze można powiedzieć, że jeśli ktoś wykaże dobrą wolę w czasie gwałtu, to będzie mu przyjemnie.

Rozumiem Twoje spojrzenie, bo jest złem, że psychologia banalizuje wymiar duchowy człowieka albo mu zaprzecza, ale też chyba nie za wiele wiesz o natręctwach. Osoby, które mają powołanie, też mogą mieć różne sprzeczne emocje, ale nie aż taką labilność (np. myśli samobójcze), krok po kroku się z tym mierzą, sprawdzają czy ta droga im odpowiada czy nie, dopuszczają różne możliwości i nie czują się pozbawione podmiotowości. Miałam kiedyś takie natręctwo i nie było w tym nic duchowego, takie natręctwo to raczej jest myślenie magiczne i determinizm.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×