Skocz do zawartości
Nerwica.com

Brak kontaktu z rodziną - mój własny wybór.


Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem jak mam zacząć, kiedyś nawet pisanie wychodziło mi jakoś swobodniej.

 

No więc, od ośmiu miesięcy mieszkam poza granicami Polski; wyjechałem z tego samego powodu, z którego wyjechało wielu naszych rodaków. Żyje się tak sobie, wiele mnie stresu kosztowało i nadal kosztuje bycie tutaj. No ale do sedna sprawy. Początkowo nie planowałem zrywać kontaktu z rodziną... i nie wiem tak do końca czy teraz to tylko chęć odpoczynku czy rzeczywiście chęć trwałego zerwania kontaktu. Póki co nie dawałem znaku życia od grudnia. Wcześniej podobne problemy były z moją siostrą, która też wyjechała i przez pewien okres czasu nie dawała nikomu znać o sobie.

 

Tyle, że u mnie jest to chyba spowodowane czymś innym. Nasza rodzina niemal wiecznie była w rozsypce, rodzice od kilku lat mieszkali za granicą. Jedynie na jakiś miesiąc przyjeżdżali do Polski, ale zawsze - dosłownie zawsze krótko po przyjeździe zaczynały się zgrzyty, kłótnie - czasami z byle powodu. Gdzieś od czasów gimnazjum zaczęły się u mnie problemy, można powiedzieć że nie dopasowałem się do reszty, wycofałem się, z czasem wpadłem w jakieś depresje i tak latami... skończyłem jako ktoś z kiepskimi perspektywami na przyszłość, bo nie byłem się w stanie zająć niczym - nauką, czy rozwijaniem zainteresowań. Czasami się pojawiał tylko jakiś słomiany zapał, ale szybko gasł. Dużo moim zdaniem w tym winy rodziców, atmosfery jaka panowała w domu. Wieczne kłótnie, najczęściej o pieniądze, które ojciec przegrywał w kasynie. Matka z kolei za dużo chciała mieć pod kontrolą, w tym mnie. Niby były słowa "chcę pomóc", ale więcej było krzyku niż pomocy. W najgorszym okresie miałem próbę samobójczą - już dość dawno i raczej nie mam zamiaru tego powtarzać - ale zmieniła ona nastawienie rodziny tylko krótkotrwale. Momentami nienawidziłem rodziców. Teraz są mi obojętni, mimo że matka na coś choruje, wydaje się że to nawet nowotwór, choć nie wiem w jakim stadium.

 

Teraz sam nie wiem czy odnowić kontakt, odezwać się czy nie. Skoro mi wszystko obojętne? Jak pomyślę, że się odezwę i znowu zaczną się pretensje i wyrzuty, że nie dawałem znaku życia... to szczerze mi się odechciewa tego. Z kolei z drugiej strony, im dłużej to trwa, tym trudniej będzie później. Przez tyle lat naprawdę bardzo chciałem zerwać kontakty rodzinne - bo z tą dalszą rodziną też miałem słaby kontakt od momentu, kiedy zaczęły się moje problemy. Dziwne by było, gdybym np. pojawił się na jakichś świętach u ludzi, z którymi od kilku lat nie rozmawiałem. Poczułbym się obco. Rodzice też są dla mnie coraz bardziej obcy; z ojcem nie mam o czym rozmawiać, z matką niewiele lepiej. I co? Ciekaw jestem jak się żyje tym, którzy zdecydowali się odseparować od swoich rodzin. Jasne, że jeśli ktoś miał wyjątkowo toksyczną rodzinę, to chyba wybrał dobrze, ale ja sam już nie wiem co robić. Mogłem trafić gorzej... może ograniczyć kontakt do minimum tak bym czuł się swobodnie i nikt nie wkraczał przesadnie w moje życie? Nigdy mi nie odpowiadała chęć kontroli z czyjejś strony i tzw. wtykanie nosa w moje sprawy przez matkę czy ojca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie, pytanie tylko czy moja rodzina była aż tak zła i tak bardzo mnie skrzywdziła, że nie zasłużyła aby z nią utrzymać kontakt?

 

Czy ja aby też nieco nie uciekam? Wiem, że nie mogę dużo zrobić dla rodziców, a kiedyś to pewnie oni będą potrzebowali ode mnie pomocy. A ja nie jestem w stanie prawie nic dla nich zrobić. Są mi raczej obojętni, bardziej tęsknię za domem samym w sobie - ciepłym kątem, swoim pokojem, kotem :P, przyrodą, lasami w rodzinnej miejscowości, niż za samą rodziną. Nie czuję wielkiej potrzeby utrzymania kontaktu, choć jakieś ludzkie odruchy się we mnie pojawiają... i dlatego czasami mam wątpliwości. Ale chciałbym żyć po swojemu też.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

barikello, to odetnij się emocjonalnie,tudzież pomóż im gdy będą tego potrzebowali.

Czy byli źli,nie wiem nie mi oceniać,ale z tego co mówisz raczej emocjonalnie dali więcej złego jak dobrego,imho nie ma sensu zacieśniać relacji z kimś kto nas zawiódł i ranił,bo skończy sie tak samo,albo gorzej,w tego typu względach imho ludzie się nie zmieniają.

I jak mówisz, oni sami są ci obojętni,winc tego nie zmienisz,za późno.

Sam też może patrzę zbytnio z własnej perspektywy,więc mogę się mylić.

Osobiście jednak trzymałbym tyle dystansu ile się da.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja też nie utrzymuje kontaktu z rodziną i jest mi tak dobrze,nie obchodzi mnie czy moja matka żyje czy nie,z reszta napisałam o tym w innym temacie.

znam kilka osób które też odcieły się od najbliższych.

rób tak żebyś był szczęśliwy a nie bo wypada..

nie wiem co napisać ale pamiętaj nic na siłę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za odpowiedzi. W takim razie mam sprawę do przemyślenia.

 

 

Chociaż... szczerze mi nie brakuje rodziny. Nic nie czuję, żadnej tęsknoty. Wiem, że gdybym teraz się odezwał, a tym bardziej później to pierwsze od czego by się zaczęło, to wielkie pretensje, wyrzuty i mnóstwo pytań, dlaczego nie dawałem znać o sobie przez ten czas. Znam rodziców... W sumie to oni mi odbierali w bardzo dużej mierze ochotę do działania, pracy nad sobą. Uważali chyba, że ja sobie nigdy nie poradzę i chcieli ze mnie zrobić życiową kalekę, co im się chyba po części udało - nie mam dobrej pracy, ani bliskich przyjaciół...etc. Widzieli, nic nie robili; wiecznie tylko kłótnie o kasę, bo to w okół niej się wszystko kręciło, a do mnie wieczne pretensje że sam sobie zgotowałem swój los. Matka jeśli dzwoniła zza granicy raz na jakiś czas, to i tak rzadko się zdarzało, że rozmowa była miła, lub - jeśli tak - to tylko przez moment. Potem znowu zaczynały się natrętne pytania, które prowadziły do sprzeczek.

 

Chyba nie, nie mam potrzeby kontaktu. Obawiam się tylko, czy nie zostanę uznany za "dziwnego" przez innych ludzi, ze względu na fakt, że w zasadzie nie mam rodziny. Chciałbym kogoś poznać; mimo że teraz pewnie nie mam nic specjalnego do zaoferowania, to kiedyś chciałbym poznać ludzi i dać poznać siebie, zdobyć przyjaciół, znajomych. Tylko czy ktoś zaakceptuje człowieka, który zdecydował się na zerwanie kontaktu z rodziną?

 

Aczkolwiek nie chcę się zmuszać do niczego... chyba nie ja jeden jestem w takiej sytuacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, ostatnio rozmawiałem z pewnymi osobami i miałem wrażenie, że krzywo zaczęły na mnie patrzeć, gdy mówiłem im o fakcie, że nie mam kontaktu z rodziną i jest to mój własny i świadomy wybór.

 

Kolejny powód, by się do mnie zrazić. Dlatego mam wątpliwości. Moja rodzina nigdy nie byłą wzorową rodziną, jak ze zdjęcia... mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, ale w moim przypadku nawet tam było chu...wo.

 

Jeśli miałbym utrzymać kontakt to nie wiem po co? Żeby mieć możliwość powrotu, gdyby znowu nie wyszło mi usamodzielnienie się w życiu? Dzięki...nie chcę znowu wracać jako porażka i czuć wstyd, że mi znowu nie wyszło. Nigdy nie lubiłem udawać przed kimś, jeśli nie czuję potrzeby żeby mieć z nimi kontakt, to już i to problem ludzi, jeśli tego nie zaakceptują.

 

Ale jeszcze nie zdecydowałem. Imieniny matki się zbliżają, poza tym Dzień Matki.... byłby pretekst żeby się odezwać, ale nie wiem. Mam dylemat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Takie powroty do rodzinny i zastanawianie się nad tym mogą być wyrazem Twojej samotności tam gdzie jesteś teraz?

 

Teoretycznie "Rodzina" daje poczucie jakiejś stabilności - przecież nigdy nie przestniemy być rodziną nawet jeśli zrobimy sobie nawzajem ogromną krzywdę czy nie będziemy widzieć się i rozmawiać przez 40 lat. Znajomi są ale na chwilę, ulotni i niezobowiązani niczym...

 

Też zadaje sobie podobne pytanie i w sumie kontakt utrzymuje tylko z siostrą. Mam wyrzuty sumienia co do ojca ale jedyne co mnie męczy to to, że się bardziej rozpije i będzie większym problemem. Czasem też tęsknię ale szybko mi mija... bo to raczej echo przeszłości domu, który kiedyś był ale tylko dzięki mojej Mamie. Teraz już niczego nie ma i powrót do tego nic nie zmieni a boli coraz bardziej. Zwłaszcza samotność w ważne dla mnie dni. Kiedyś obchodzone z całą rodziną teraz w sumie tylko z siostrą jak uda jej się zajechać do mnie...

 

Cieszę się, że mam wspaniałych przyjaciół. Bez nich bym zginęła...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

barikello, Rozumiem Twoją rozterkę. Nie jesteś całkowicie pewien, czy odnowić kontakt z rodziną, czy żyć tak jak żyjesz teraz.

 

Ja też początkowo myślałam, że zerwę kontakt z rodzicami i siostrami.

Odkąd pamiętam - pomagałam, poświęcałam się dla rodziny, z której wyszłam. Chciałam zasłużyć na miłość (warunkową), której nie zaznałam od rodziców, rodziny. Jestem w terapii już 1,5 roku i inaczej na to patrzę.

Od roku nie widziałam się z moimi rodzicami i siostrami. Nie czuję takiej potrzeby i jest mi z tym dobrze.

Oni są jacy są i nie zmienią się. A ja nie chcę kontaktu z taką rodziną, która pamięta o mnie tylko wtedy, gdy potrzebna byłam do pomocy, by opiekować się rodzicami w podeszłym wieku. Nie potrzebuję miłości warunkowej.

 

Od pół roku zaczęłam kontaktować się z rodzicami telefonicznie. Robię to rzadko. Potrafię sama kierować rozmową i skończyć ją wtedy, kiedy ja tego chcę, by nie narażać się na "czcze" rozmowy i koszty.

Z siostrami nie mam potrzeby kontaktu, bo: - jeśli nie odwiedzały mnie w szpitalach (w których - ze względu na przewlekłą chorobę - leżałam miesiącami), nie telefonowały do mnie, nie interesowały się mną, - jeśli wyciągnęły od rodziców majątek tylko dla siebie (zapominając kompletnie o mnie) - po cóż mam kontaktować się z nimi ?! Sióstr się nie wybiera...

 

Utrzymuję znajomości z tymi, w których towarzystwie dobrze się czuję i którzy mnie szanują! Tych znajomych jest coraz więcej. Teraz potrafię wymagać, nie tylko dawać. Tego nauczyła mnie terapia.

 

barikello, może nie "zatrzaskuj" ostatnich drzwi przed rodzicami. Kontaktuj się telefonicznie od czasu do czasu. Nie pozwalaj im tylko mówić o ich sprawach, mów też o sobie.

Dobrze byłoby, gdybyś te problemy przerobił kiedyś na psychoterapii. Nauczyłbyś się myśleć i postępować racjonalnie, tak, by Tobie było dobrze.

 

Nie przejmuj się tym, co pomyślą znajomi o tym, że nie kontaktujesz się z rodziną. Zresztą po co znajomym mówić o tym.

Gdy poznasz osobę, na której znajomości będzie Wam obopólnie zależało - taka osoba na pewno Cię zrozumie.

Pozwól sobie na więcej wyrozumiałości i szacunku dla samego siebie. Wtedy będziesz stawał się wolnym i szczęśliwszym człowiekiem.

Życzę Ci tego z całego serca :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Takie powroty do rodzinny i zastanawianie się nad tym mogą być wyrazem Twojej samotności tam gdzie jesteś teraz?

 

Tak, z tym masz troch racji. Od połowy ubiegłego roku jestem za granicą. Chciałem się wyrwać; niekoniecznie z kraju, ale na pewno ze swojej miejscowości - wiedziałem, że nic ani nikt mnie tam nie trzyma. I szczerze, od rodziny też chciałem uciec. Kiedy rodzice przyjechali na urlop do Polski na miesiąc, już po tygodniu zaczęły się kłótnie - ja z nimi, oni między sobą; matka zapłakana i tak dalej...zmęczyła mnie już taka atmosfera, która towarzyszyła mi przez spory kawał życia.

 

A z tą samotnością... wiadomo jak jest za granicą. Przyjechałem na zaproszenie 'znajomych', którym jestem potrzebny do opłacania czynszu. Raczej nie są to ludzie, z którymi się rozumiem. Słabo znam język (niemiecki) i też raczej niemożliwe jest by kogoś poznać bez tego. Miałem zaczynać kurs językowy, ale teraz się już zastanawiam czy warto. Myślę o powrocie, choć też nie wiem do kogo i po co? :roll: Żeby znowu żyć w strachu czy znajdę pracę i przeżyję od 1ego do 1ego. Ale tutaj też nie jest jakoś specjalnie różowo. W Polsce jednak czułem się swobodniej, można było coś załatwić przynajmniej samemu. Poza tym myślę o dalszej nauce; najpierw o zwalczeniu kompleksu, który się za mną ciągnie - zdaniu matury. Potem pewnie coś więcej.

 

No a poza tym tak, jestem tu samotny, ale tak chyba byłoby wszędzie :P Tak się moje życie potoczyło, że znajomych brak, nie mówiąc już o przyjaciołach, bo to już chyba dla mnie ewidentnie za wysoka półka, nie wiem co to znaczy mieć przyjaciół. Kiedyś, swego czasu zostawiłem ludzi na podobnym forum (już pisałem, że od czasów gimnazjum byłem trochę odizolowany i przez internet najłatwiej było kogoś poznać) - może mnie przerosły i też zmęczyły ludzkie problemy, i postawiłem na hmm..."towarzystwo", które nie było warte zachodu. Dałem sobie spokój, a teraz chyba wróciłem wypalony i nawet nie umiem nikomu pomóc, czy nawet rozmawiać tak jak wcześniej. Kiedyś to ja uciekałem i broniłem się przed ludźmi, teraz jakby jest na odwrót. Mniejsza z tym, już i tak się przyzwyczaiłem.

 

Odkąd pamiętam - pomagałam, poświęcałam się dla rodziny, z której wyszłam. Chciałam zasłużyć na miłość (warunkową), której nie zaznałam od rodziców, rodziny. Jestem w terapii już 1,5 roku i inaczej na to patrzę.

Od roku nie widziałam się z moimi rodzicami i siostrami. Nie czuję takiej potrzeby i jest mi z tym dobrze.

Oni są jacy są i nie zmienią się. A ja nie chcę kontaktu z taką rodziną, która pamięta o mnie tylko wtedy, gdy potrzebna byłam do pomocy, by opiekować się rodzicami w podeszłym wieku. Nie potrzebuję miłości warunkowej.

 

Rozumiem Cię; często też mam wrażenie, że rodzinie byłem potrzebny tylko po to, by za jakiś czas być kimś, kto będzie się nimi zajmował. Miłości też nie zaznałem, przynajmniej ja tego nie odczułem... jeśli była, to chyba okazywana w bardzo dziwny sposób. Zastanawiam się po co przyszedłem na świat :roll: Mam też siostrę, ale z nią również nie mam dobrych relacji; zresztą ona też odzywa się dopiero wtedy, gdy jej czegoś trzeba. Ja bym chyba tak nie potrafił; wolałbym chyba zginąć niż dać dowód swojej słabości; przestałem już oczekiwać czegokolwiek od rodziny.

 

barikello, może nie "zatrzaskuj" ostatnich drzwi przed rodzicami. Kontaktuj się telefonicznie od czasu do czasu. Nie pozwalaj im tylko mówić o ich sprawach, mów też o sobie.

Dobrze byłoby, gdybyś te problemy przerobił kiedyś na psychoterapii. Nauczyłbyś się myśleć i postępować racjonalnie, tak, by Tobie było dobrze.

 

Może tak zrobię. Jeden telefon raz na jakiś czas; choć jestem pewien, że przy pierwszym zaczną się krzyki i pretensje, o których wspominałem. Zniechęcę się do kontaktu na kolejny rok :roll: Psychoterapia to też pomysł; od dawna chcę spróbować; tylko spróbować. Zawsze mnie ciekawił taki sposób ... walki z problemami? A nastawienie do rodziny nie jest jedynym... Kiedyś się temu opierałem. Ale chyba musiałbym wrócić do Polski :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

barikello, Terapia nauczyłaby Cię zdrowych relacji międzyludzkich. Zrozumiałbyś nieuświadomione schematy, które kierowały i kierują Twoim życiem.

 

Teraz widzę, jak bardzo "pchałam" się w znajomości, relacje, w których mnie wykorzystywano. Były to dla mnie toksyczne relacje, czułam się z tym źle. Teraz potrafię powiedzieć NIE i jest mi z tym dobrze.

Wiem, że droga do całkowitej "wolności" jest długa, ale już jestem na tej drodze...

 

Z telefonami do rodziny też nie będzie od razu różowo. Ale powoli nauczysz się tak kierować rozmowami z rodzicami, że nie będziesz wdawał się w kłótnie, wyrzuty przez telefon, a będziesz potrafił wymagać i odcinał się od tego, co toksyczne i źle na Ciebie wpływa.

 

Ostatnio ktoś na tym forum polecał książkę Franza Rupperta "Symbioza i autonomia. Trauma symbiotyczna i miłość bez uwikłań".

Zakupiłam ją, jestem w trakcie jej czytania. Jest to - wg mnie - świetna książka. Uświadomiła mi ona, jak destrukcyjne formy symbiozy z rodzicem wpływają na całe nasze życie. Dopiero zrozumienie ich i uwolnienie się od nich pozwala nam na autonomię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nawet jeśli nie "uzdrowię" swoich relacji z rodzicami poprzez wspomożenie się terapią (a wątpię, by było możliwe polubienie kogoś, kto przez większość życia był obojętny, lub był nawet przeze mnie znienawidzony), to ta przydałaby się przy innych problemach, z którymi raczej sam sobie nie poradzę. Od lat stoję w miejscu, tak mi się wydaje...nie, jestem tego pewien, więc jeśli terapia miałaby pomóc, to czemu nie. A wolałbym się chyba jednak już skupić na sobie niż na rodzinie, która nie dała mi wiele dobrego - poza życiem (nie wiem do czego im byłem potrzebny) i jakimś wychowaniem (w, z reguły, kiepskiej atmosferze).

 

Na razie jest dobrze jak jest. Nie tęsknię, bo nie mam za kim. Tłumaczę też sobie, że nie tylko ja odcinam się od rodziny, że takie rzeczy się zdarzają, ba - nawet dużo poważniejsze. Nie chcę już kontroli ze strony matki, wtykania nosy w moje sprawy, wypytywania, pretensji, krzyków. Dużo życia zmarnowałem, więc teraz wolałbym się zająć sobą. Tak chyba będzie najlepiej. Oni mają siebie nawzajem, ja wolę szukać nowego miejsca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×