Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ujarzmić Borderline, czyli jak wyzdrowiałam


niosaca_radosc

Rekomendowane odpowiedzi

Do czego dążę? Otóż, po ok dwóch latach terapii, kiedy wreszcie zaczęło coś drgać, zostałam zgwałcona. W jednej chwili wszystko znowu runęło niczym domek z kart. Myślałam sobie wtedy, że to już zawsze tak będzie, że jestem naznaczona albo coś w tym stylu i skazana na porażkę. Że zawsze jak tylko poczuję się trochę lepiej, stanie się coś, co zwali mnie z nóg. Że co z tego, że chodzę na terapię, skoro i tak nie mam wpływu na to, co się wokół mnie dzieje. Ogólnie, stwierdziłam, że wszystko jest bez sensu, przez co powróciły mega silne myśli samobójcze, a problem z samookaleczeniem znowu się nasilił. Znowu było bardzo ciężko, ale tym razem były także różnice, a zwłaszcza jedna. Od razu po gwałcie, zaczęłam rozmawiać o tym na terapii. I może to dziwnie czy głupio zabrzmi, ale było mi łatwiej poradzić sobie z tym niż z przeszłością, gdzie byłam "tylko" molestowana. A wszystko dlatego, że wydarzenia sprzed lat totalnie zniekształciłam i uwierzyłam, że to wszystko było moją winą. Że to ja byłam ta beznadziejna i bezwartościowa itp. Natomiast w momencie, kiedy traumą gwałtu zajęłam się od razu - nie czekając kolejnych 10 lat aż wszystko wsiąknie we mnie bardzo głęboko - dużo łatwiej było mi sobie z tym poradzić.

 

 

- łatwiej było Ci sobie z tym poradzić, bo miałaś do kogo pójść.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

*Monika*, łoj przeczytałam. ale teraz to co, bedzie juz taką grzeczną dzieweczką do końca zycia? nuuuda...

 

Mam nadzieję, że sobie żarciki strugasz... to dobrze.

Natomiast tu nie chodzi o grzeczność. Chodzi o to, żeby sobie umieć poradzić z trudnościami, na które napotykają ludzie. Chodzi o to, żeby nabyć takich umiejętności, które pozwolą wyjść z opresji i rozwiązać daną trudność. Dotyczy to zarówno emocji, uczuć jak i działań podejmowanych przez ludzi. Nie wiem czy jesteś w stanie pojąć o czym mówię.

Jeśli ktoś będzie chciał być niegrzecznym, to może zostać niegrzecznym. Ale będzie wiedział, że nie robi niczego wbrew sobie przede wszystkim, i że siebie tą niegrzecznością nie krzywdzi.

Chodzi o to, że ktoś wcześniej nieświadomie krzywdził siebie bo nie rozumiał swoich zachowań, działań. Terapia, którą przechodzi się krok po kroku spowoduje, że działania, które będzie się podejmowało będą przemyślane, zroozumiałe.. Terapia spowoduje również, że w przyszłości będzie się rozumieć swoje emocje, uczucia i będzie umiało się je wyrażać i okazywać. Będzie umiało się również mówić o tym, o czym kiedyś nie potrafiło się powiedzieć. Dużo można byłoby pisać... Człowiek będzie bardziej świadomy siebie.

A gorsze dni... mają wszyscy, bez wyjątku, nawet ci niezdiagnozowani.

Tak sobie pomyslałam jak to przeczytalam, że teraz kiedy chodze na terapię rozumiem dlaczego tak się zachowuje, rozumiem dlaczego nie radze sobie w życiu, dlaczego nienawidze siebie i życia, no i co mi to niby miało dać, to że teraz wiem że to nie ja tylko moje zaburzenie tak działa. Wcale mi z tym nie lepiej. A niestety jedyne co osiągnełam po roku terapii i chodzenie do psychiatry to to, że muszę zaakceptować i pogodzić sie z tym że życie po prostu takie jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapeutka oczywiście nie mówi mi takich rzeczy, ja sama to sobie wymyśliłam. Czytając różne poradniki o bordeline wiem skąd to mam, tylko co to zmienia, skoro ja dalej czuje się jak nikt. Ludzie mieli gorsze życie i jakoś sobie radzą w życiu, i ja zanim zaczęłam terapię chyba lepiej sobie radziłam, nie zastanawiałam się tak nad wszystkim, nie miałam nikogo tak bliskiego kim jest dla mnie terapeutka, tylko teraz jak już zaczęłam i wiem to wszystko to nie wiem co mam ze sobą zrobić, wolałabym nie wiedzieć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bordelka_82, mam podobnie, czuję że pewien system został zburzony a na jego miejscu nie powstało nic, i też choćby na tym forum mówiono mi, że moja terapia nie została na dobrą sprawę zakończona - tylko, że na dobrą sprawę to terapeuta ją zakończył a nie ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właściwie nie wiem dlaczego, stwierdził że mamy 2 lata za sobą, że to dużo, że poradzę sobie sama. Niestety ostatnio radzę sobie coraz gorzej. Jednak na koniec terapii, tak nie było - na sesjach byłam opanowana i spokojna, nawet za bardzo nie wiedział o czym mam z nim rozmawiać, tematy się powtarzały. Jeśli na ostatnich dniach pojawiał się moment kryzysu, to był on głównie związany właśnie z samym zakończeniem, nie było mi z tym łatwo.

Może bał się , że zbyt bardzo się do niego przywiążę, albo stwierdził, że większego postępu już nie zrobię. Nie wiem. Teraz widzę ile miałam blokad , na tych sesjach. Chciałabym wrócić na terapię, ale nie wiem czy u tego samego człowieka, czy spróbować gdzie indziej.

Czy opłaca się gdzie indziej? Ten facet zna moją historię, musiałabym opowiadać wszystko od nowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmmm, jak to od razu widać..., kim jakie emocje rządzą ;)

 

niosąca_radość, mam nadzieję, ze się nie zniechęcisz i będziesz kontynuować, - szkoda by było takiego fajnego, optymistycznego watku, pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Artemizja, dziękuję Słońce :*. Zwłaszcza, że Ty też masz w tym swój udział.

 

bordelka_82, katia010, nie zniechęcajcie się. Każdy człowiek jest inny, każdy ma inne problemy i przede wszystkim każdy ma swoje tempo. Jednemu wystarczy rok terapii, a inny będzie potrzebował pięciu lat, ale to wcale nie znaczy, że któryś jest lepszy czy gorszy.

Poza tym, to że zaczynacie powoli ogarniać co się z Wami dzieje, poznajecie przyczyny tego faktu, to pierwszy krok. Drugim jest zaakceptowanie tego co było, pogodzenie się z przeszłością, a trzeci to budowa nowych fundamentów. Tyle że to nie jest takie proste i nie przychodzi od razu. Wiele czasu potrzeba, aby wprowadzić i utrwalić nowe nawyki. Spójrzcie na to z tej strony, że stare, destrukcyjne zachowania powielałyście przez wiele, wiele lat. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, a może jeszcze więcej? Nie da się więc w rok wszystkiego naprawić, kiedy całe lub większość dotychczasowego życia, nasze zachowania i nawyki były zupełnie inne. Na to trzeba czasu, ale wierzcie mi - efekt wart jest tej ciężkiej pracy, którą trzeba wykonać.

 

chyba się nie da do końca wyzdrowieć, to trzymanie psa na łańcuchu
Kosmaty, mówisz chyba, czyli nie jesteś pewny ;) . A ja Ci mówię, że się da. I jestem tego żywym dowodem, bo przekonałam się na własnej skórze. Trudno tego dokonać, ale naprawdę można.

 

 

Luna*, nie zamierzam rezygnować z tematu. Niech będzie takim światełkiem w tunelu dla innych. Ja kiedyś bardzo czegoś takiego potrzebowałam, a niestety optymistyczne tematy były tu rzadkością, dlatego postanowiłam przełamać tę konwencję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

niosaca_radosc, dziękuję za słowa otuchy; dla mnie ten wątek też jest bardzo ważny. Staram się nie poddawać, ale jak każdy przechodzę przez gorsze i lepsze okresy. Dopiero niedawno poczułam, że dorosłam i nie ma nawet co wracać do starych marzeń, bo po prostu się nie da. Pojawiają się nowe potrzeby i nowe spojrzenie na świat. Pewien okres już minął niezbyt dla mnie szczęśliwie, przynajmniej był bogaty w doświadczenia a zatem nie poszedł na marne, czegoś na bazie tych smutnych i szczęśliwych chwil się nauczyłam. Teraz muszę się oswoić z tą "dorosłością", chociaż pewnie za parę lat jak popatrzę znowu wstecz, okaże się, że jeszcze szczenięciem byłam i nic nie zrozumiałam z prawd tego świata.

Dalej jeszcze nie pogodziłam się z tym co było, a raczej ze wszystkimi tymi brakami. Nie ma we mnie tej siły i entuzjazmu co kiedyś, może dlatego, że pozbyłam się wielu naiwnych wierzeń. To co zyskałam to jednak dystans i mimo wszystko większy spokój, no i większą świadomość swoich problemów. Minął czas głodu miłości. Teraz z kolei muszę uważać, żeby nie popaść w kolejną skrajność - zamknięcie się w czterech ścianach i marazm. Takie tendencje u siebie ostatnio zauważyłam. Czego się w sumie spodziewać, skoro nie przeszłam nawet połowy drogi.

Od razu zaznaczam, że nie do końca jestem pewna czy problem borderline mnie dotyczy, chyba mam inne zaburzenia, nigdy nie usłyszałam jednoznacznej diagnozy, ale zrozumiałam, że twoje słowa są skierowane do wszystkich zaburzonych. Postaram się udźwignąć i nie zrażać, zbyt wiele przeszłam , żeby się poddawać. Na prawdę dajesz promyczek nadziei w tej czarnej czeluści.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam, że piszę w takim "starym" wątku, ale myślę, że jak teraz więcej osób go zobaczy to będzie lepiej :) Więc odświeżenie nie zaszkodzi...

 

Mam 18 lat i zostałam zdiagnozowana dopiero co, od stycznia zaczynam terapię... Może będę miała tyle siły ile autorka.

 

Mi to dało na pewno motywację, dziękuję Ci autorko :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie Kochani!

 

Dzięki małym przeciekom ;) , dowiedziałam się, że mój wątek ponownie ktoś odwiedził. Cieszę się bardzo, bo z biegiem czasu wiem, jak parę lat temu takie świadectwa bardzo mi pomagały. Wtedy zazwyczaj myślałam, że mnie taki wątek nie może dotyczyć, bo ja to jestem beznadziejna i nigdy nic mi się nie uda, a tym bardziej wyjść z takiego bagna jakim jest borderline, ale teraz wiem, że dobrze na mnie wpływały takie tematy. Po prostu trzeba czasami przeczytać coś optymistycznego.

 

A u mnie w gruncie rzeczy bardzo optymistycznie.

Dawno tu nie zaglądałam, ale wiele się w moim życiu pozmieniało i to zdecydowanie na lepsze. Dzięki terapii i dwóm przyjaciółkom z forum powolutku zaczęłam zmieniać swoje myślenie. Trwało to całe wieki, ale to dlatego, że wcześniej naprawdę sięgnęłam już dna, a borderline ma to do siebie, że tak łatwo nie odpuszcza.

Po kilku próbach trafiam w końcu do wspaniałej terapeutki, która pomogła mi wyjść z bagna, w którym siedziałam po uszy. Lata terapii powoli przynosiły efekty (w zasadzie to bardzo, bardzo powoli) aż w końcu dotarłam do takiego etapu, kiedy uważałam się za gówno i totalnie bezwartościową osobę, ale byłam w stanie jako tako funkcjonować i nawet czasami się uśmiechnąć. Wtedy poznałam mojego ówczesnego męża i dzięki niemu terapia znacznie przyśpieszyła. Bardzo mi pomogła Jego obecność i to, że pomimo wiedzy o mnie (już na samym początku powiedziałam Mu o wszystkim) mnie nie odrzucił. Aktualnie, jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i mamy ślicznego synka i za nic w świecie nie zamieniłam tego na nic innego.

Także nie poddawajcie się Kochani, bo wiele jeszcze przed Wami, a zła karta kiedyś w końcu się odwróci. Wymaga to wiele pracy, krwi i łez, ale naprawdę warto. A kiedy przytulam się do synka lub słyszę od męża „kocham”, wiem że każdy może być szczęśliwy. Byle tylko walczyć o to szczęście i wcześniej się nie poddać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×