Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ujarzmić Borderline, czyli jak wyzdrowiałam


niosaca_radosc

Rekomendowane odpowiedzi

Długo zwlekałam z napisaniem tego posta, ale pamiętam czasy, kiedy po raz pierwszy się tu pojawiłam i strasznie brakowało mi wtedy jakiegokolwiek promyka nadziei. Choćby nawet najmniejszego. Zdecydowana większość artykułów, tekstów, wywiadów czy wypowiedzi samych chorych na BPD nie trąciło optymizmem. Wręcz przeciwnie. Ciągle spotykałam się z opiniami, że Borderline jest nieuleczalne, że z tego nie da się wyjść, że można to dziadostwo tylko zaleczyć, ale i tak zawsze w głębi duszy będziemy chorzy. Trudno było się z tym pogodzić, ale takie opinie atakowały mnie z każdej strony. Sami chorzy nie wierzyli, że coś może się zmienić, ich partnerzy, rodziny, przyjaciele i, co najsmutniejsze, całe rzesze lekarzy, psychologów, a nawet psychoterapeutów.

A co ja Wam powiem? Że to wszystko guzik prawda!!!

Kiedy nie chcieli mnie przyjąć na terapię, bo miałam BPD (bo to zbyt niebezpieczne), kiedy psychiatrzy mówili wprost, że z takimi ludźmi nie da się pracować, że jestem niereformowalna i po prostu nie warto, bo sukcesów i tak nie będzie, po prostu się załamywałam. Na szczęście, po 9 miesiącach i tuzinach specjalistów, trafiłam na osobę, która mówiła inaczej. Na osobę, która dawała mi, i tak naprawdę innym Borderom, szansę. Promyk nadziei na normalne życie. I oto jestem. Mogę dziś powiedzieć, że jestem zdrowa! :yeah:

 

Nie będę ściemniać, że było łatwo, że trwało to chwilę, że trzeba tylko zmienić myślenie, uwierzyć w siebie i już było wszystko dobrze. Tak łatwo niestety nie było i podejrzewam, że u żadnego Bordera nie będzie, ale chcę podkreślić, że z tego także można wyjść i zapomnieć o życiu, które niektórzy z Was teraz prowadzą.

Co powiem na początek - po pierwsze, NIE BÓJCIE SIĘ PROSIĆ O POMOC! Im szybciej się sobą zajmiecie, tym łatwiej będzie. Nie czekajcie aż będzie naprawdę źle, bo szkodzicie tylko sami sobie. I nie mówię tego, bo to ładnie brzmi, ale dlatego, że sama to przeżyłam. Miałam 12 lat, kiedy zaczął się mój koszmar, ale zaczęłam coś z tym robić dopiero po ponad dekadzie. Jedenaście długich lat cierpiałam, próbując samemu się "ogarnąć" (znacie to okropne słowo? brrr - nienawidzę go!), ale bezskutecznie. Zresztą, czy 12-latka jest w stanie zupełnie sama poradzić sobie z molestowaniem i znęcaniem się zarówno psychicznym jak i fizycznym ze strony szeroko rozumianego otoczenia? NIE. Ale ja głupia próbowałam, bo przecież to wstyd, że nie daję sobie rady, bo przecież to moja wina, bo jestem słaba czy w końcu, że powinnam siedzieć cicho, bo nie zasługuję na pomoc. Znacie te myśli? Jeśli tak, to powiedzcie im głośno: pierd....cie się! i zróbcie coś zupełnie odwrotnego - udajcie się po pomoc.

Ktoś z Was może powie, że z "lekkiego stadium" (jest w ogóle coś takiego?) BPD da się wyjść, ale z ciężkiego już nie. Otóż, powiem Wam, że z każdego stadium da się wyjść! Na mnie wiele osób postawiło już krzyżyk, każdy lekarz bez cienia wątpliwości diagnozował BPD, określano mnie jako "wyjątkowo trudny przypadek" i wiecie co? Byłam wyjątkowo trudnym przypadkiem. Byłam, ale już nie jestem!

Przeszłam chyba przez wszystkie etapy i miałam większość "cech charakterystycznych" Borderline. Piszę większość, bo nie wszystko się mnie tyczyło, tak jak nie wszystko pewnie tyczy się Was. Każdy jest inny i każde BPD trochę inaczej się objawia. Jedne symptomy są bardziej rozwinięte inne mniej, tak że część z nich wysuwa się na pierwszy plan. U mnie też tak było, ale jak tylko jeden cichł choć na chwilę, automatycznie rósł w siłę drugi. A mętlik w głowie, chaos nie do ogarnięcia, sajgon jak po przejściu tornada to była codzienność.

Początkowo dużo czytałam na ten temat, ale najbardziej "przywiązałam" się do artykułu z Wikipedii, a konkretniej części: Cechy obrazu klinicznego. W zasadzie mogłam podpisać się pod każdą cechą, co mówiąc wprost - załamało mnie. No bo skoro wszystko się zgadza i jestem tak totalnie powalona, a w dodatku specjaliści nie dają mi szans, to nawet nie mam po co walczyć. Nic tylko strzelić sobie w łeb...

Ale wracając do początków. Było źle. Bardzo źle. A w zasadzie, to nawet gorzej niż bardzo źle. Byłam wrakiem człowieka, nie potrafiłam nawet funkcjonować normalnie. Wegetowałam. Pojawiły się problemy z samookaleczaniem - ogromne problemy, potem także z jedzeniem (głodzenie, wymioty), potem próby samobójcze. Przez pierwszych kilka miesięcy, nawet do roku czasu, byłam 6 razy w szpitalu. Ciągle się tułałam szpital-dom, dom-szpital. Dwa razy zwiedziłam toksykologię, kilka razy SOR na szycie ran, pobyt po wstrząsie mózgu, konsultacje do pękniętych/złamanych kości czy badania po omdleniach wynikających z głodzenia się. Ogólnie - masakra. Po 9-ciu miesiącach trafiłam na terapię indywidualną do certyfikowanej terapeutki. Oczekiwałam cudu, a on nie dość, że się nie pojawiał, to było jeszcze gorzej. Wszystko się nasiliło i w zasadzie do dziś nie wiem jakim cudem to przetrwałam.

Potem minął rok terapii. Cały długi rok. 365 dni i nawet nie będę liczyć ile godzin, bo można się tylko podłamać. Czemu podłamać, bo ten pierwszy rok, to był koszmar. Dosłownie. Kiedy "ruszyłam" to wszystko, co we mnie siedziało przez 11 lat, myślałam że umrę z samego nasilenia bólu psychicznego. To tak jakbym włożyła kij w mrowisko. Ogromne mrowisko. W dodatku pełne wielkich i wyjątkowo jadowitych mrówek. Czułam się nawet gorzej niż 11 lat wcześniej, kiedy wszystko działo się na żywo. I jedyne czego mogę sobie pogratulować, to że się nie poddałam.

W sumie trzy lata chodzę (piszę chodzę, bo ostatnią sesję mam zaplanowaną na przyszły tydzień :yeah: ) na terapię indywidualną, z czego ok 1,5 roku dwa razy w tygodniu. Nazbierało się tego trochę, ale nie żałuję tego czasu. Ani jednej chwili i ani jednej sekundy, bo doprowadziło mnie to do miejsca, w którym jestem aktualnie.

A jak jest teraz? NORMALNIE! Po prostu normalnie. Stare, szkodliwe mechanizmy w większości już są po prostu nieaktualne. Samookaleczanie to przeszłość i nawet jak ostatnio przypadkowo zrobiłam sobie sporą ranę, nie poczułam nagłej chęci, żeby coś sobie zrobić. Nie poczułam też niczego fajnego, a kiedyś byłam od tego totalnie uzależniona. Na tyle mocno, że "po wszystkim" czułam jak zalewała mnie fala błogości. Momentami byłam jak narkoman na głodzie i choć wtedy uważałam to za coś fajnego, to przecież wiemy/wiecie, że to bagno, z którego trzeba uciekać. A im szybciej tym lepiej.

A czym się charakteryzuje ta normalność? Przede wszystkim tym, że wreszcie sobie odpuściłam i po prostu pozwalam sobie na dni pt: bez kija nie podchodź, bo po prostu KAŻDY ma takie dni. Nie muszę być idealna i jak jest do dupy, to czuję się do dupy. I płaczę sobie, nawet czasami głupie myśli przyjdą mi do głowy, które chcą podważyć wszystko, co do tej pory zmieniłam, ale wierzcie mi - KAŻDY ma czasami takie chwile.

Co się jeszcze zmieniło? Natłok myśli, chaos, sprzeczności, które powodowały, że miałam ochotę wyrzucić głowę za okno i cała reszta głupot ustąpiła. Kiedy poukładałam sobie wszystko w głowie, kiedy zrozumiałam wiele rzeczy, a z jeszcze innymi się pogodziłam, miliardy myśli pędzące z prędkością światła zaczęły się zmieniać w miliony. Miliony w setki tysięcy, a potem w dziesiątki tysięcy. Później w tysiące, setki, dziesiątki... Aż wreszcie mogę powiedzieć, że jest dobrze! Wszystko z czasem zaczęło powoli ustępować, zmniejszać natężenie aż do momentu zwykłej normalności.

Nie będę ściemniać, że było łatwo, bo to nieprawda. Było trudno. Cholernie trudno. Zwłaszcza, że w trakcie terapii ciągle coś się jeszcze działo. Napiszę jeszcze o jednym, ku przestrodze, ale przede wszystkim, żeby uświadomić Wam jak ważna jest walka o siebie, nazwijmy to na bieżąco.

Przez 11 lat ukrywałam wszystko i udawałam przed światem, że jestem szczęśliwa. Dopiero wieczorami, kiedy byłam sama, zazwyczaj wyłam kilka godzin w poduszkę, a później robiłam także inne, znacznie głupsze rzeczy. Przez ten czas, miliardy toksycznych myśli zatruły mnie całkowicie i naprawdę strasznie trudno było to wszystko naprostować. Do czego dążę? Otóż, po ok dwóch latach terapii, kiedy wreszcie zaczęło coś drgać, zostałam zgwałcona. W jednej chwili wszystko znowu runęło niczym domek z kart. Myślałam sobie wtedy, że to już zawsze tak będzie, że jestem naznaczona albo coś w tym stylu i skazana na porażkę. Że zawsze jak tylko poczuję się trochę lepiej, stanie się coś, co zwali mnie z nóg. Że co z tego, że chodzę na terapię, skoro i tak nie mam wpływu na to, co się wokół mnie dzieje. Ogólnie, stwierdziłam, że wszystko jest bez sensu, przez co powróciły mega silne myśli samobójcze, a problem z samookaleczeniem znowu się nasilił. Znowu było bardzo ciężko, ale tym razem były także różnice, a zwłaszcza jedna. Od razu po gwałcie, zaczęłam rozmawiać o tym na terapii. I może to dziwnie czy głupio zabrzmi, ale było mi łatwiej poradzić sobie z tym niż z przeszłością, gdzie byłam "tylko" molestowana. A wszystko dlatego, że wydarzenia sprzed lat totalnie zniekształciłam i uwierzyłam, że to wszystko było moją winą. Że to ja byłam ta beznadziejna i bezwartościowa itp. Natomiast w momencie, kiedy traumą gwałtu zajęłam się od razu - nie czekając kolejnych 10 lat aż wszystko wsiąknie we mnie bardzo głęboko - dużo łatwiej było mi sobie z tym poradzić.

 

Ojejku, wiem że strasznie się rozpisałam, ale podsumowując. Kochani, z Borderline da się wyjść. Z depresji da się wyjść. Z zaburzeń odżywiania da się wyjść. Z nerwicy da się wyjść. Naprawdę, z każdego zaburzenia da się wyjść. Jednym zajmuje to rok, innym trzy, jeszcze innym pięć czy więcej lat, ale da się. I nawet jeśli zajmie Ci to powiedzmy 10 lat, to naprawdę warto. Ok, brzmi z deka przerażająco, ale pomyślcie o tym, że po tych 10 latach wszystko będzie inaczej. Lepiej. I o to właśnie chodzi!

 

Pozdrawiam serdecznie i bardzo chętnie odpowiem na dodatkowe pytania, jeśli takowe się pojawią.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

niosaca_radosc, wzruszyłam się czytając to, co napisałaś.

Cieszę się, że sobie poradziłaś z trudnościami, które tak długo w sobie tłumiłaś, a w dodatku obwiniałaś się o każdą sytuację, która Cię spotkała. Nie każdy ma w sobie taką siłę i wolę walki.

Fajnie byłoby, gdybyś napisała o tym wszystkim co Cię spotkało książkę, mówię całkiem poważnie.

Osobiście przyznam się do tego, że czytawszy wszystko co tyczy się BPD... opinie pacjentów na temat leczenia, opisy obrazu klinicznego zaburzenia, mechanizmy, spectrum zachowań charakterystyczne dla BPD, jeszcze będąc na początku psychoterapii było to dla mnie najstraszniejsze z zaburzeń, obawiałam się, że mogę je mieć. Co chciałam przez to napisać..., że najważniejsze jest trafić na odpowiednią osobę, terapeutę, który będzie w stanie pomóc, a nie utwierdzać w przekonaniu, że z "tego" nie da się wyjść.

Zgadzam się z Tobą, że takie stwierdzenie jest totalną bzdurą. Trzeba wiele samozaparcia, dyscypliny i woli walki o normalność. Moja terapeutka nigdy nie mówiła o konkretnym zaburzeniu dotyczącym mnie, nawet jak podpytywałam. Zawsze mówiła o "trudnościach" z jakimi się borykam. Również nie żałuję żadnej sekundy poświęconej terapii, a uczęszczałam na nią ponad trzy lata. Po prostu... trafiłam na kompetentną, odpowiednią Osobę. Chociaż od terapii minęło już parę ładnych lat uważam, że była to jedna z najtrafniejszych decyzji, jakie podjęłam.

Dziękuję Tobie za ten post. Niech będzie nadzieją dla Innych, którzy nie wierzą, że jeszcze mogą normalnie żyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

niosaca_radosc, chociaż przykro mi, że takie rzeczy Cię spotkały, to z drugiej strony cieszę się, że dzięki temu możesz pokazać, że ze "wszystkim" da się wygrać. BPD, to chyba jedna z cięższych przypadłości, a widząc, że nawet z takich sytuacji da się wyjść, to człowiek od razu nabiera większej nadzieji w dobie jego mniejszych problemów. Będąc na obecnym etapie prawie, w 100% mogłabym skreślić swoją osobę z podejmowania jakichkolwiek prób terapii uznając się za przypadek fatalny a jednak czytając Twoją historię widzę, że mam praktycznie 100% szanse na powrót do normalności.

Dzięki za podzielenie się swoją historią. Myslę, że każdy z forumowiczów, który boryka się z problemami (jakimikolwiek) powinien ją przeczytać bo na prawdę może mocno zmotywować.

Pozdrawiam Cię i trzymaj się ;).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

niosaca_radosc, silna babka z ciebie.Cholera dałaś mi nadzieję.
Każdy z Nas jest silny na swój sposób. I, co najważniejsze, musimy w to wierzyć. Ja nie wierzyłam i podejrzewam, że większość z Nas tu obecnych w to nie wierzy, ale prawda jest taka, że każdy z Nas ma w sobie ogromne zasoby siły. Skąd ta pewność? Bo ciągle walczymy, ciągle się staramy i mimo że często upadamy (ja nawet bardzo często - w zasadzie większość życia spędziłam "leżąc po upadku"), to wciąż wstajemy, otrzepujemy się i próbujemy coś w Naszym życiu zmienić. I to jest najpiękniejsze. Bo często jest tak, że w końcu się udaje. I tego Wam wszystkim życzę.

 

 

*Monika *, Ty akurat najlepiej wiesz, że się da. Że terapia to naprawdę jeden z lepszych leków, ale moim celem było, żeby jak najwięcej osób zobaczyło, że z wszystkiego da się wyjść. Nawet z tego tak bardzo napiętnowanego Borderline. Bo różne rzeczy można sobie myśleć, kiedy od psychiatry słyszy się, że jest się "totalnie beznadziejnym przypadkiem" albo kiedy psychoterapeuta grupowy mówi, że z BPD absolutnie nie wpuści mnie na terapię, bo to zbyt niebezpieczne... dla grupy i dla nich. Nie dla mnie, ale dla grupy i samych psychoterapeutów. Czułam się jakby ktoś wbił mi nóż w serce, a z syndromem odrzucenia było to wręcz nie do wytrzymania i w zasadzie jedynym moim pragnieniem było rzucić to wszystko w cholerę i zasnąć raz na zawsze.

Dziś jednak jestem szczęśliwa, że żyję, że mnie odratowano i doceniam nawet fakt, że pierwszy psychiatra i psycholog, do których trafiłam, byli najbardziej nieodpowiednimi osobami, na jakie w życiu się natknęłam. Ale dziś patrzę na to z tej strony, że gdyby nie Oni, nie trafiłabym na Oddział, gdzie spotkałam pierwszego lekarza, który naprawdę chciał mi pomóc i który dał mi namiary do mojej terapeutki. Co chcę przez to powiedzieć? Że nawet trudne i bardzo trudne wydarzenia, mogą być początkiem drogi ku lepszemu. Dlatego kochani, nie poddawajcie się!

Ps. Książka w dużej mierze jest napisana ;)

 

 

blah!, o to mi właśnie chodziło. Chciałam pokazać, że naprawdę z wszystkiego da się wyjść i że terapia może zdziałać cuda. Piszę terapia, bo to ona głównie wyciągnęła mnie z tego bagna, ale absolutnie nie lekceważę farmakoterapii. W początkowym etapie, to leki były wybawieniem, bo sama nie byłam w stanie zobaczyć żadnego światełka w tunelu. W zasadzie nawet na tuzinie tabletek dziennie, też tego światełka nie widziałam, ale zdaję sobie sprawę, że dzięki nim przynajmniej, mówiąc kolokwialnie, ciągle byłam w tym tunelu.

Tak naprawdę jestem zwolennikiem połączenia farmako i psychoterapii, to jedno uzupełnia drugie i o ile w początkowej fazie bez leków bym nie przeżyła, to w drugiej części, bez terapii nigdy bym nie uwolniła się od Borderline.

Wiem jedno - dobry psychoterapeuta jest w stanie zdziałać cuda i tego się trzymajcie. Nie poddawajcie się, kiedy traficie na kogoś nieodpowiedniego dla Was ani tym bardziej nie obwiniajcie się za to. Każdy z Nas jest inny i każdy potrzebuje czegoś innego, dlatego jeśli trzeba - szukajcie, bo kiedy wreszcie znajdziecie odpowiedniego specjalistę, efekt będzie najpiękniejszy na świecie. Piszę o tym, bo przed trafieniem do swojej terapeutki miałam do czynienia z kilkoma psychologami i psychoterapeutami i co najmniej tuzinem psychiatrów. I z tych wszystkich osób tylko dwie potrafiły do mnie dotrzeć - jeden psychiatra i jedna psychoterapeutka.

Dlaczego o tym piszę? Bo trud znalezienia odpowiedniej osoby, mimo zwątpień i często totalnej utraty nadziei, z czasem zostanie wynagrodzony nawet w 110%. Bo czy jest coś ważniejszego niż normalne życie?

 

Odniosę się jeszcze do jednego Twojego zdania.

Będąc na obecnym etapie prawie, w 100% mogłabym skreślić swoją osobę z podejmowania jakichkolwiek prób terapii uznając się za przypadek fatalny
Sami siebie zazwyczaj oceniamy tysiąc razy surowiej i myślimy, że jesteśmy beznadziejnymi przypadkami, że co jak co, ale dla nas to nie ma żadnej nadziei. Ja też tak myślałam, a co gorsze, także wielu specjalistów uznawało mnie za beznadziejny przypadek. To był dopiero cios. Potwierdzenie własnych najgorszych myśli ze strony fachowca. Ale jak widać można z tym wygrać. Nie tylko z własnym przekonaniem o swojej beznadziejności, ale także z przekonaniem nawet większości lekarzy czy terapeutów (piszę większości, bo nie wszyscy tak mówili - jeden psychiatra oraz terapeutka, nigdy mi czegoś takiego nie powiedzieli, ale wręcz przeciwnie - dawali nadzieję). Naprawdę, niezależnie od tego, co mówią inni i przede wszystkim, niezależnie od tego, co sami o sobie myślimy (bo najczęściej nie jest to nic motywującego), można pokonać wszystkie problemy i trudności. Da się. Potrzeba czasu, siły i wytrwałości, ale da się!

Więc kochani, nie dajcie sobie wmówić, że jakiegoś problemu nie da się rozwiązać! Nie dajcie sobie wmówić, że czegoś nie da się naprawić! Nie dajcie sobie wmówić, że Wasze życie już nigdy nie będzie normalne! Bo wszystko da się rozwiązać, wszystko da się naprawić i nawet pomimo ogromnych traum z przeszłości, z czasem można żyć normalnie! I co najfajniejsze, można być szczęśliwym :yeah:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Fajnie się czyta takie posty :)

 

Sama nigdy nie miałam konkretnej diagnozy, ale bardzo wiele mi się pokrywa z tym zaburzeniem - dobrze wiedzieć, ze diagnoza wcale nie musi być wyrokiem, a ludzie związani z taka osoba tez nie muszą uciekać w popłochu, bo to border czyli człowiek nie-do-zycia..

 

Dajesz nadzieje, niosąca-radość, dzięki :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc kochani, nie dajcie sobie wmówić, że jakiegoś problemu nie da się rozwiązać! Nie dajcie sobie wmówić, że czegoś nie da się naprawić! Nie dajcie sobie wmówić, że Wasze życie już nigdy nie będzie normalne! Bo wszystko da się rozwiązać, wszystko da się naprawić i nawet pomimo ogromnych traum z przeszłości, z czasem można żyć normalnie! I co najfajniejsze, można być szczęśliwym :yeah:

, napiszę teraz tutaj, jedyną rzeczą o której teraz marzę jest normalna, dająca satysfakcję praca, mam mnóstwo czasu, mogłabym się czemus poświęcić bo jestem sama, nie mam rodziny, moglabym robić karierę. Już pogodzilam się z tym że nie będę miała swojej rodziny. Ale tego problemu też w żaden sposób nie potrafię rozwiązać, uważam że już za późno na takie rzeczy, dostałam w sumie kilka razy mozliwość fajnej pracy, ale w żadnej nie potrafiłam się wykazać bo jestem taka tępa. skończyłam studia, na dalszą naukę nie mam kasy a przede wszystkim głowy, nie wchodza mi w nią jakieś nowe wiadomości te co zyskałam na studiach juz wyparowały. Dlatego myślę że moje życie nigdy nie będzie normalne

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Luna*, nie traktujmy diagnozy jako wyrok, bo naprawdę z każdego zaburzenia można wyjść obronną ręką. Zresztą, czy to ważne jak to się nazywa? Czasami niekoniecznie. Chodzi o to, żeby pozbyć się problemów, z którymi się borykamy i to niech będzie cel każdego z nas.

 

bordelka_82 marzenia się spełniają to po pierwsze, a po drugie nie jesteś tępa ani nie jesteś głupia. Po prostu ciężko u nas w Polsce znaleźć fajną, satysfakcjonującą pracę, z godziwym wynagrodzeniem. Każdemu, nie tylko osobom zmagającym się z dodatkowymi trudnościami.

Wiesz jak ja zaczynałam? Pierwszą pracę jaką w życiu miałam, rozpoczęłam mając 25 lat i było to call centre. Można pomyśleć, że słabo, bo to w zasadzie taka praca, że każdy może ją wykonywać, pełno tam studentów itp. ale dla mnie to wtedy było naprawdę coś wielkiego. I lubiłam tę pracę. Sporo młodych ludzi, fajny zespół i mimo że nigdy nie myślałam o tym jak o pracy marzeń, nie żałuję tamtych miesięcy. Do czego dążę? Że od czegoś trzeba zacząć. Jest trudno, bo rynek pracy w Polsce leży i kwiczy, ale uważam, że każda praca i kontakt z ludźmi może nas wiele nauczyć. Poza tym, początki zawsze są trudne, ale nikt nie oczekuje, że pierwszego dnia będziesz lepsza niż ludzie pracujący w danym zakładzie po kilka czy kilkanaście lat. Tego wszystkiego trzeba się nauczyć.

 

Już pogodzilam się z tym że nie będę miała swojej rodziny. Ale tego problemu też w żaden sposób nie potrafię rozwiązać, uważam że już za późno na takie rzeczy
Pytanie zasadnicze - chciałabyś mieć swoją rodzinę? Bo jeśli tak, to nigdy nie jest na to za późno, nawet w wieku 90 lat. Jestem od Ciebie trochę młodsza, ale jeszcze niedawno myślałam podobnie. Zawsze marzyłam o własnej rodzinie, a przez bardzo wiele długich lat, byłam pewna, że nigdy tego nie osiągnę. A teraz? Teraz nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale daję sobie szansę. I nie jestem już sama ;). Także naprawdę, wszystko jeszcze może się odmienić. Ważne jest nastawianie, a żeby to zmienić, najpierw trzeba zadbać o siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trafiłem na ten temat dość przypadkowo...Ale cholernie się ciesze,że tutaj trafiłem ! :).....Czytając takie posty, człowiek nabiera wiary....wiary w to, że można poradzić sobie z zaburzeniami,chorobami i z wszelkimi trudnościami życiowymi ! :)

 

niosaca_radosc, cholernie się ciesze,że jest już u Ciebie ok ;)!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

depresyjny86, miło mi słyszeć takie słowa, zwłaszcza że tak naprawdę to było moim założeniem - pokazać, że można, nawet jeśli wiele osób już dawno postawiło na Tobie krzyżyk.

 

zima, a właśnie, że się da. I powiem więcej, da się nawet być szczęśliwym. A stworzyłam ten temat, bo jak usłyszałam diagnozę BORDERLINE, to bardzo często stykałam się właśnie z taką opinią - że tego nie da się wyleczyć, że to już na zawsze, że nic nie pomoże. I tak jak wspomniała *Monika* nawet sporo specjalistów tak twierdziło... Sporo, ale nie wszyscy i okazuje się, że to właśnie Ci nieliczni mieli rację. Bo prawda jest taka, że da się z tego wyjść i jestem tego najlepszym przykładem. Ok, zajmie to parę lat, będzie trudne jak cholera, a przez większość czasu będziemy praktycznie pewni, że to niewykonalne, ale tak naprawdę wszystko jest możliwe. Nawet wyleczenie się z tego "nieuleczalnego" (tak, jest to ironia) Borderline.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

*Monika*, łoj przeczytałam. ale teraz to co, bedzie juz taką grzeczną dzieweczką do końca zycia? nuuuda...

 

Mam nadzieję, że sobie żarciki strugasz... to dobrze.

Natomiast tu nie chodzi o grzeczność. Chodzi o to, żeby sobie umieć poradzić z trudnościami, na które napotykają ludzie. Chodzi o to, żeby nabyć takich umiejętności, które pozwolą wyjść z opresji i rozwiązać daną trudność. Dotyczy to zarówno emocji, uczuć jak i działań podejmowanych przez ludzi. Nie wiem czy jesteś w stanie pojąć o czym mówię.

Jeśli ktoś będzie chciał być niegrzecznym, to może zostać niegrzecznym. Ale będzie wiedział, że nie robi niczego wbrew sobie przede wszystkim, i że siebie tą niegrzecznością nie krzywdzi.

Chodzi o to, że ktoś wcześniej nieświadomie krzywdził siebie bo nie rozumiał swoich zachowań, działań. Terapia, którą przechodzi się krok po kroku spowoduje, że działania, które będzie się podejmowało będą przemyślane, zrozumiałe.. Terapia spowoduje również, że w przyszłości będzie się rozumieć swoje emocje, uczucia i będzie umiało się je wyrażać i okazywać. Będzie umiało się również mówić o tym, o czym kiedyś nie potrafiło się powiedzieć. Dużo można byłoby pisać... Człowiek będzie bardziej świadomy siebie.

A gorsze dni... mają wszyscy, bez wyjątku, nawet ci niezdiagnozowani.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

*Monika*, łoj przeczytałam. ale teraz to co, bedzie juz taką grzeczną dzieweczką do końca zycia? nuuuda...
Cóż, chyba niewiele wiesz o BPD, skoro skojarzyło Ci się to z tym czy będę grzeczną dziewczyną czy też nie. Gdyby to było takie proste... Nie spłycajmy tego, bo to jakby powiedzieć osobie z depresją: uśmiechnij się - jutro będzie lepiej.

Także sory, ale zupełnie nie załapałaś sensu zaburzenia ani tym bardziej celu, dla którego założyłam ten wątek.

 

Mamre, dziękuję. Chciałabym tylko dać ludziom nadzieję, której mi brakowało. Bo mimo, że tak bardzo demonizuje się BPD i czasami wręcz traktuje jak coś z czym nie ma możliwości wygrać, to tak naprawdę jest to błędna opinia. Bo da się pokonać Borderline. Da się pokonać depresję. Da się pokonać zaburzenia odżywiania. I nerwicę, i fobie społeczne, i wszystkie inne zaburzenia. Także nie poddawajcie się i walczcie o swoje lepsze jutro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zima, coś tam można wywnioskować po Twoich wypowiedziach i sceptycyzmie, także z radością spasuję. Wiele takich osób minęłam po drodze i już mnie to nie rusza.

Nie na wszystkich zadziała moja historia, bo każdy jest inny i ma do tego prawo, ale jeśli choć jednej osobie da to nadzieję, będę się niezmiernie cieszyła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×