Skocz do zawartości
Nerwica.com

Toksyczny związek


Rekomendowane odpowiedzi

Zaczęłam ten wątek od słów "krótko, zwięźle i na temat", ale jak widać, nie da się. Napisałam niekończącą się opowieść o moim toksycznym związku (i nie tylko). Liczę, że ktoś się przez to przebije, bo nie wiem już, co ze sobą zrobić:

Poznałam go 2010 roku na imprezie(nazwijmy go X). Dzieciak, szalony, pijany (ja również, choć byłam trzy lata starsza). Od razu wpadliśmy sobie w oko, choć mnie nigdy wcześniej nie interesowały za bardzo związki. Spotykałam się z kimś czasami, ale większą część życia przeżyłam bez faceta i byłam z tego zadowolona. No ale, zaczęliśmy się spotykać, łazić na spacery, przesiadywać po klatkach na naszych romantycznych schadzkach, potem spotykaliśmy się na mojej stancji i u niego w mieszkaniu. Zauroczyłam się, jak gimbazjalistka. SMSki, telefony itp. Był bardzo uczuciowy, choć to dzieciak mający wtedy zaledwie 17 lat. Wokół nas mnóstwo alkoholu, ale ja wtedy też lubiłam się bawić i chlać.

Miesiąc po poznaniu, wtedy już mojego chłopaka, w wypadku samochodowym zginął mój jedyny starszy brat, z którym mieszkałam na wyżej wymienionej stancji...Zaznaczę, że mieliśmy bardzo dobre relacje, często jeździliśmy razem na koncerty, słuchaliśmy podobnej muzyki, pomagaliśmy sobie. Aha i zawsze wiedziałam też, że jestem od niego gorsza, głupsza. Został potrącony na pasach przez naćpanego skurwiela, który nawet na sekundę się po tym zdarzeniu nie zatrzymał i zostawił mojego brata konającego na ulicy. Dostał 3 lata, jako niekarany małolat, znając polskie prawo wyszedł po 1,5 roku...

Przez dwa miesiące po wypadku nie wychodziłam z domu, z nikim nie rozmawiałam, prawie nie jadłam. Potem mama siłą wypchnęła mnie na staż w moim rodzinnym mieście, bo inaczej pewnie wyskoczyłabym sobie radośnie z trzeciego piętra i rozpłaszczyła się na chodniku. Odnowiłam też kontakt z chłopakiem. Pisał, chciał się spotykać. Kilka razy umawialiśmy się, że przyjedzie-nie przyjechał, bo się schlał lub przyjechał na jebitnym kacu. Jeden raz szczególnie zapadł mi w pamięć-miał przyjechać z samego rana, cieszyłam się, wyszłam na PKP, żeby go odebrać. I co? I gówno, ludzie wysiedli, pociąg odjechał, a jego nie było. Informacji oczywiście też żadnej nie dostałam. Wróciłam do domu sama, a matka spanikowała, że pewnie coś mu się stało, żeby dzwonić do szpitali, pytać. A ja już wtedy wiedziałam, że najzwyczajniej w świecie znowu się najebał i mnie olał.

Mimo wszystko kontakt utrzymywaliśmy dalej. Ja siedziałam na stażu, on czasami chodził do szkoły. Pisaliśmy, rozmawialiśmy, widywaliśmy się, tęskniłam za nim, bo dawał mi choć minimalne poczucie radości w tym beznadziejnym dla mnie czasie. Międzyczasie powiedział mi, po jakichś siedmiu miesiącach od poznania się, że mnie kocha. Ja wtedy nie byłam gotowa na tak odważne wyznania, ale niedługo po tym też mu to powiedziałam. Jako pierwszemu facetowi w życiu.

Po skończonym stażu, siłą rozpędu postanowiłam wrócić na studia, żeby tylko coś robić. Nie wyobrażałam sobie mieszkania w mieście, w którym zginął mój brat, więc dojeżdżałam na zajęcia i często nocowałam u mojego faceta. Z jednej strony uwielbiałam z nim przebywać, bo jest piekielnie inteligentny, a z drugiej wiele razy się kłóciliśmy, on non stop mnie krytykował (nawet za to, jak chodzę, lub jak mówię...), pił, olewał itp. Rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie setki razy. Po każdym rozstaniu oczywiście wysyłał mi SMSy z obietnicami poprawy, pisał długie maile, które niestety były tylko czczą pisaniną, w którą ja usilnie chciałam wierzyć i dawałam kolejne szanse. Raz, podczas imprezy studenckiej, gdy byliśmy pokłóceni, przyszłam tam z innymi znajomymi. Kumpel miał fajną koszulkę, więc ją od niego pożyczyłam i na siebie założyłam. Przypadkiem spotkaliśmy X, chciał ze mną porozmawiać, oczywiście był już ostro wstawiony. Odeszliśmy w ustronne miejsce, on wykrzyczał, że noszę białe ubrania na sobie, a przecież mam żałobę, że jestem śmieszna, że skoro to jakiegoś faceta, to mam to zdjąć! Nie chciałam, więc rozszarpał na mnie tę koszulkę. Pierwszy i jedyny raz uderzyłam wtedy jakiegokolwiek człowieka w twarz...Bałam się go, myślałam, że mnie uderzy. Akurat przechodziła jakaś grupka mężczyzn, więc poprosiłam, żeby mi pomogli i go zatrzymali, a sama uciekłam do znajomych. Po dłuższym czasie kajania się z jego strony, co zrobiłam? Oczywiście, wybaczyłam. Znowu przez jakiś czas było miło. Przytulał, obsypywał komplementami, cieszył się, że jestem. Aż pewnego razu, kiedy on był w szkole, a ja miałam wolne na uczelni, coś mnie tknęło i prześledziłam jego historię na GG. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, choć miałam całkowity dostęp do jego telefonu i komputera. Miliony razy zostawiał włączone GG i gdzieś wychodził, a ja sprawdziłam to ten jeden jedyny raz. I odkryłam, że gdy byliśmy pokłóceni on zainteresował się jakąś inną dziewczyną. Pisał ze znajomymi okropne rzeczy, żeby wypytali się, czy jest dziewicą, czy jest nim zainteresowana, ale pisał też, że oczywiście bardzo mnie kocha, ale jak nie wrócę w ciągu dwóch tygodni, to rucha tamtą i wszystkie inne, i wiele innych wspaniałości

Byłam jak w jakimś amoku, spakowałam swoje rzeczy, poczekałam aż wróci ze szkoły, wykrzyczałam mu wszystko i odeszłam, w końcu odeszłam całkowicie. To co wtedy przeczytałam, przeważyło szalę. Nie widziałam go przez ponad 1,5 roku. On pisał, dzwonił, błagał ale ja nie reagowałam. Ciągle o nim myślałam, kochałam go, ale nie byłam w stanie z nim być.

Po jakimś czasie zaczęłam się widywać z kolegą z uczelni (nazwę go Y). Zupełnie niezobowiązująco, przynajmniej z mojej strony. On był wyraźnie zaangażowany. Lubiłam z nim spędzać czas. To miły, inteligentny, pracowity i odpowiedzialny chłopak (całkowite przeciwieństwo mojego już wtedy byłego X). Na wakacje on wyjechał do Anglii, do swojego ojca do pracy. Przez cały ten czas utrzymywaliśmy kontakt mailowy. Wymieniliśmy ich mnóstwo, a to pisanie było dla mnie jedynym sensem życia, bo przez trzy miesiące wakacji praktycznie nie wychodziłam z domu i z nikim się nie widywałam. Ale nie mogłoby być przecież tak słodko-ciągle myślałam o byłym, a on ciągle się odzywał, nie dawał o sobie zapomnieć. Y wrócił z Anglii we wrześniu, odwiedzał mnie w moim rodzinnym mieście, ja jego, postanowiliśmy być razem. Zaczął się rok akademicki i on postanowił przenieść się na bardziej prestiżową uczelnię do większego miasta, oddalonego o 350 km. Było mi bardzo ciężko, wiedziałam, że będę strasznie tęsknić, że nie będę miała pieniędzy, by do niego jeździć zbyt często. Jednak spróbowaliśmy. Długie godziny przed komputerem, wisząc na telefonie, SMSy, a nawet listy. To było urocze, ale moje zafascynowanie jego osobą nie przekształciło się w nic więcej. Wszystko zaczęło mnie w nim irytować, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Jak przyjeżdżał, to ciągle się sprzeczaliśmy, choć nie jest on konfliktowym człowiekiem, a przynajmniej nie w stosunku do mnie. I tak od słowa do słowa zostawiłam go. A on na odchodne powiedział, że i tak będzie mnie kochał. Nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, bo on nie chciał, bolało go to. Wiedziałam, że jest bardzo zasadniczym człowiekiem i na pewno nie będzie wypisywał. Tak też się stało, a ja, no cóż, wcale nie tęskniłam za Y, tylko za starym dobrym X :roll:

Byłam sama przez jakiś czas, potem na chwilę odnowiłam znajomość z chłopakiem, z którym spotykałam się jeszcze w czasach liceum, ale trwało to jakieś 3-4 miesiące, nawet mieszkaliśmy chwilę ze sobą na stancji, jak wróciłam na studia, ale nic z tego nie wyszło. Zostawiłam go. I na czyje SMSy wtedy w końcu odpisałam? Oczywiście, mojego ukochanego. Wydawało mi się, że po tak długim czasie będę w stanie się z nim spotkać i tylko porozmawiać, bo w niczyim innym towarzystwie nigdy nie czułam się tak dobrze, jak przy nim. Niestety, wytrzymałam może z miesiąc i powiedzieliśmy sobie, że kochamy się nad życie i jedno bez drugiego żyć nie może. Tradycyjnie sielanka nie trwała długo. On znowu pił, kłamał, olewał, ale z drugiej strony był, kochał, komplementował, przytulał, rozmawiał, mówił, że jestem miłością jego życia...Wybaczyłam mu nawet to, że w rocznicę śmierci mojego brata, zamiast być ze mną (jeszcze rano z nim rozmawiałam i mówił, że zrobi dla mnie wszystko, żebym się nie smuciła), najebał się jak świnia i zignorował ten tragiczny dla mnie dzień...Wiem, nie mam do siebie za grosz szacunku. Definitywnie rozstaliśmy się po której z kolei awanturze spowodowanej przez jego pijaństwo.

Ale nie, nie, to oczywiście nie koniec, zmierzam do teraźniejszości. Znowu było jakieś 1,5 roku przerwy. On czasami coś pisał, czasami dzwonił, ale rzadziej. Ja przez jakieś 10 miesięcy byłam sama. Nie mogłam patrzeć na facetów, no i oczywiście ciągle moje uzależnienie od X dawało o sobie znać. Potem był niespełna pięciomiesięczny związek ze starym znajomym, z którego też nic nie wyszło i też nie było mi żal. Międzyczasie zaczęłam uczęszczać na terapię, wcześniej dostałam leki od psychiatry. Znowu byłam sama i często myślałam o X. Odezwał się w moje 25. urodziny, wysłał SMSa z życzeniami, oczywiście pijany. Ja byłam wtedy w innym mieście na imprezie urodzinowej u znajomych, z którymi nie bawiłam się zbyt dobrze. Po jego wiadomości nie mogłam się opanować. Wyjeżdżając z tamtego miasta zapytałam się, czy jest sam. Odpisał, że tak. Spotkaliśmy się wieczorem. Mieszkał wtedy na stancji u kumpla, bo pokłócił się z matką. Zostałam na noc, oczywiście upiliśmy się, uprawialiśmy seks, ja powiedziałam mu, że jest miłością mojego życia, że cały czas za nim tęsknię, że nie mogę bez niego żyć. On oczywiście powiedział to samo. Znowu zaczęliśmy się spotykać. I co? I powtórka z rozrywki. Znowu picie, zazdrość, nieufność i kłamstwa, przeplatane wielką miłością i komplementami, która trwa niespełna 5 miesięcy. Zdążyłam go już zostawić i wrócić chyba z pięć razy. W tę sobotę stało się to po raz kolejny, bo znowu się upił, choć mówiłam, żeby tego nie robił. Nie odzywam się do niego od 48h, on wciąż pisze. A ja ciągle tylko zerkam na telefon z nadzieję, że jest już jakaś wiadomość. Czytam ją, płaczę, ale nie odpisuję.

Tutaj zakończę, i tak już zaryczałam całą klawiaturę.

CO mam zrobić? Jestem uzależniona od tego człowieka. Kocham go i nienawidzę jednocześnie. Wiem, że jest alkoholikiem (jego ojciec też był, zapił się, gdy X był jeszcze w gimnazjum), kłamczuchem, manipulantem, ale z drugiej strony nikt nigdy tak mi nie pasował. Z nikim nie potrafiłam spędzić tyle czasu i się nie nudzić, zawsze mam z nim o czym rozmawiać, dostaję od niego potężną dawkę czułości, której niesamowicie zawsze mi brakowało. On jest taką samą przylepą, jak ja. Uwielbiamy razem leżeć, całować się, dotykać, głaskać. To najcudowniejsze uczucie, a jednak on wszystko psuje! Ja zresztą też, jak łatwo zauważyć, pamiętam wiele krzywd, które mi wyrządził i bardzo często mu je wypominam/wypominałam.

Chciałabym nigdy go nie spotkać, żebym nie musiała przeżywać tego, co się teraz ze mną dzieje. Moje życie i tak jest popierdolone od samego początku (fatalne relacje z ojcem, który pił jak wszyscy w tamtych czasach, wieczne kłótnie w domu, zapracowana matka, niska samoocena, gnębienie w szkole, depresja w gimnazjum, której nikt nie zauważył, poczucie bycia kawałkiem gówna, skrajne emocje, choroba nowotworowa mojej matki, wahania nastrojów, przechlane liceum, potem wypadek brata i znowu chlanie, a potem X i cała ta jazda bez trzymanki...)

Nie mam już siły, od dwóch dni nie wychodzę z łóżka, nie wiem, co mam robić. Chcę, żeby on wrócił, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale wiem też, że nie będzie. Że on się stoczy, a ja będąc przy nim wysiądę psychicznie od tych wiecznych sinusoid emocjonalnych.

Terapeutka, jak powiedziałam jej, że znowu do niego wróciłam, uznała, żebym go bacznie obserwowała. I stwierdziła, że dlatego tak trudno mi się z nim rozstać na dobre, bo w bardzo krótkim odstępie czasu kogoś ważnego zyskałam, a straciłam jedną z najbliższych mi w życiu osób.

Niestety, od 4 miesięcy nie kontynuuję terapii, bo terapeutka zaszła w ciążę, a zastępstwa mi nie zaproponowano. Zastanawiam się nad szukaniem pomocy gdzieś indziej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję, że przebrnęłaś/ąłeś przez ten elaborat.

Myślę, że w tym przypadku książka jest dla mnie idealna. Jak tylko zdobędę trochę kasy, to natychmiast ją kupię i zmuszę się do jej przeczytania.

A co do mojego związku, cóż, teraz sporo się zmieniło. Przestał mnie krytykować, chciał się mną chwalić przed znajomymi (ja nie chciałam. Bałam się, że zaraz znowu wszystko się rozpadnie, a że nie jestem towarzyska, to wolałam się nie zmuszać do wyjść i obcowania z nieznanymi mi wyluzowanymi ludźmi), codziennie utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny (rozmowy, wiadomości. Mieszkamy 50 km od siebie), często się widywaliśmy raz u mnie, raz u niego. Pozostały tylko jego zmienne nastroje, picie i kłamstwa w sprawie picia. Oboje jesteśmy popieprzeni emocjonalnie...

Widzę, że zrobił postęp przest ten czas (5 lat, to jednak sporo), ale alkoholizm go dyskwalifikuje. On oczywiście twierdzi, że nie ma problemu i że piwo to nie alkohol (jego nieżyjący już ojciec alkoholik też tak mawiał). Czasami tylko mówił, że wie, że coś z nim nie tak, że chciał się zaszyć, że przestanie, ale to oczywiście było w chwilach, kiedy ja w furii go zostawiałam.

Oglądałam nawet wczoraj z tej bezsilności "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". Jestem w stanie wyobrazić sobie, że tak właśnie wyglądałaby nasza przyszłość, ale kurwa, nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek będę w stanie o nim zapomnieć, bo to on spędził ze mną noc, w którą zginął mój brat. On mnie przytulał i głaskał, mimo tego, że był siedemnastoletnim dzieckiem.

Chciałabym, żeby umarł, żebym miała pewność, że już nigdy nie przyjedzie, że już nigdy się nie odezwie, że go nie spotkam i wtedy dam radę układać sobie jakoś mój beznadziejny żywot...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapeutka, jak powiedziałam jej, że znowu do niego wróciłam, uznała, żebym go bacznie obserwowała. I stwierdziła, że dlatego tak trudno mi się z nim rozstać na dobre, bo w bardzo krótkim odstępie czasu kogoś ważnego zyskałam, a straciłam jedną z najbliższych mi w życiu osób.
:shock: terapeutka Ci nie powiedziała, ze dla DDA typowe jest, ze wiaża sie osoba uzalezniona, niestabilna, po prostu - jako DDA powtarzasz schemat relacji wyniesiony z domu rodzinnego ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, ominęła ten wątek, tak naprawdę...Ale ona chyba już wtedy była w ciąży, więc mogła mieć to po prostu w dupie.

Ja nie jestem DDA, raczej DDD. Mój mój ojciec pił, ale powiedzcie mi, który facet po robocie w fabryce nie pił z kumplami w latach 90tych? :roll: U mnie na dość sporym osiedlu był taki jeden, ścisłowiec, żaden prawdziwy chłop go nie lubił. Stary lubi wypić, ale alkoholikiem bym go nie nazwała.

A co do DDA, to mój były(?) miał ojca alkusa. Zapił się, jak on był w gimnazjum. Znalazł go martwego w jego zapuszczonej chałupie...

 

Kurwa, on przestał pisać. Nie odzywa się od jakichś 10h, a ja dostaję pierdolca sprawdzając non stop telefon. Już nawet chciałam go zablokować (na fejsbuniu zrobiłam to od raz :roll: ), ale jakoś nie mogę :evil:

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko co z tym zrobić, jak wykaraskać się z tego gówna? Sama nie dam sobie rady z tym wszystkim ;/

Jeszcze dzisiaj nie jestem na siłach, ale jutro będę dzwoniła po ośrodkach w mieście wojewódzkim (ja z mieściny jestem) i dopytywała się, czy mam szansę na jakąś terapię, skoro tamta została urwana mniej więcej po 8 miesiącach, a miała trwać rok. W ośrodku, w którym odbywałam tamtą, nie miałam szans na żadne zastępstwo lub zmianę terapeuty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapeutka, jak powiedziałam jej, że znowu do niego wróciłam, uznała, żebym go bacznie obserwowała. I stwierdziła, że dlatego tak trudno mi się z nim rozstać na dobre, bo w bardzo krótkim odstępie czasu kogoś ważnego zyskałam, a straciłam jedną z najbliższych mi w życiu osób.
:shock: terapeutka Ci nie powiedziała, ze dla DDA typowe jest, ze wiaża sie osoba uzalezniona, niestabilna, po prostu - jako DDA powtarzasz schemat relacji wyniesiony z domu rodzinnego ?

 

niektórzy terapeuci/psychiatrzy nie uznają syndromu DDA

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A najbardziej rozczuliło mnie, jak przy teraźniejszym, trzecim poważnym powrocie pojechaliśmy (niespodziewanie dla mnie i dla niego) na tę stancję jego kolegi i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to szachy, które kiedyś mu dałam w prezencie. Zapytałam się, czy to te same, a on odpowiedział, że tak. Że jak pokłócił się z matką, to wcisnął w plecak kilka par gaci, skarpety, bluzę, spodnie i właśnie te cholerne szachy, bo dostał je ode mnie...Nie widzieliśmy się wtedy od ponad 1,5 troku, a on zabrał prezent ode mnie!

Siedzę i wyję, jak pojeb, aż łeb mi pęka :?:?:?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no właśnie, jest taki błąd poznawczy który popełniają osoby z takich rodzin jak my.

polega on na idealizowaniu i gloryfikowaniu wszystkich takich dobrych chwil choć obiektywnie stanowią mały procent całego związku, ale na tle wszystkich niemiłych wydarzeń bardziej kontrastują i nabierają większego znaczenia niż by to było w normalnym związku.

Stąd "normalne" i "zdrowe" związki nudza takie osoby jak my. Nie dostarczają dość silnych bodźców, są zbyt mdłe, nawet jeśli obiektywnie Ci partnerzytraktowali nas lepiej to niestety przez to, że robili to przez większość czasu - nam ciężej było to docenić.

 

to jak znalezienie diamentu w gównie - euforia gwarantowana.

a odwrotna sytuacja? gówno w górze diamentów? co za rozczarowanie. Nagle nie pamiętasz o tych diamentach bo przeszkadza Ci smród gówna.

niestety tak jest w 'dobrych' związkach które nam wydają się mdłe - ponieważ większość czasu jest umiarkowanie dobrze to takie "gówno" które np u ex było normą - nagle rośnie do niewybaczalnej rangi i jest przyczyną rozstania.

 

nie wiem czy przedstawiłam to dość logicznie.. heh

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gówno i diamenty mnie rozśmieszyły, a nie mam za bardzo powodów do śmiechu. Dziękuję :uklon: Trafna metafora.

Co do tego, że ten emocjonalny rollercoaster jest mi potrzebny, to niestety wiem. Sama czasami prowokowałam jakieś debilne sytuacje, byle tylko poczuć trochę adrenaliny :roll: Zresztą, nie tylko w kontaktach z byłym. Z ojcem tak samo. Wszczynałam awantury o byle gówno. No, i to wieczne rozstawanie się i wracanie do siebie z byłym, pomagało mi choć na chwilę powrócić do cudownych początków w związku, bo on oczywiście starał się, obiecywał i przez chwilę cały mój żywot widziałam w cieplejszych barwach.

A tak już poza tymi moimi żalami, sama powiedz, nie rozczuliłoby Cię do reszty, gdybyś nie widziała się z kimś ponad półtora roku, nie utrzymywała z nim żadnego kontaktu przez ten czas, a jak niespodziewanie pojawiłabyś się w miejscu, w którym on aktualnie przebywa i nie jest to jego dom, znalazłabyś na centralnym miejscu prezent, który podarowałaś mu jakieś 4 lata wcześniej? Jak o tym myślę, to aż mnie w dołku ściska...

 

On zamilkł, czeka pewnie, aż ja się złamię i w końcu napiszę. Albo pije. Oczywiście korci mnie, żeby wziąć telefon w łapy i się odezwać. Cholernie mnie korci :evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a jak byłaś u psychiatry jaką diagnozę Ci postawił?

Ja mam bardzo podobnie do Ciebie i jedną z moich diagnoz jest borderline.

Diagnoza o tyle dobra, że leki stabilizujące nastrój pozwalają wyhamować ten emocjonalny rollercoster i spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy, czasami zagryźć zęby a czasami przeżyć coś co kiedyś byłoby nie do przeżycia.. no i trochę minimalizują chęci do doprowadzania do skrajnych sytuacji. Przemyśl to, może przedyskutuj z lekarzem.

 

rzuć tu okiem: http://web.archive.org/web/20130116033123/http://bpd.szybkanauka.net/

 

i nie odzywaj się.

przykre jest to co powiem, bardzo toksyczne ale:

taki związek jest jak gra strategiczna. albo jak wojna taktyczna.

jeśli Ty odezwiesz się pierwsza to on będzie dyktował warunki bo to Ty okażesz słabość i to Ty będziesz chciała wrócić.

Poczekaj aż on się odezwie. Zresztą pewnie pije więc i tak nie dojdziesz z nim do żadnego porozumienia i tylko będziesz żałowała, że wymiękłaś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sporo z tego, co przeczytałam w podrzuconym przez Ciebie linku pasuje idealnie do mojej osoby.

Nie chciałam się sama diagnozować przez Internet, ale tak jak mam w stopce, moja diagnoza jest zbyt okrojona. Psychiatra, do której poszłam po raz pierwszy, była wredną starą suką, która traktowała mnie jak śmiecia, a ja wstydziłam się ją zmienić :roll: To ona właśnie zdiagnozowała u mnie F41.2 i potem już nikt tego nie uaktualniał.

Po kilku wizytach odważyłam się na zmianę lekarza i teraz tak naprawdę chodzę do niego tylko po leki. Jest bezproblemowy i sympatyczny, ale jedyne co robi, to pyta się "jak nastrój?", "co u pani?", "możemy zmienić leki, jeśli nie pomagają". Dopóki chodziłam na terapię (niestety, była ona taka se, a może ja oczekiwałam zbyt wiele, nie wiem :roll: ), to nie potrzebowałam zmieniać tego psychiatry, bo mogłam się wygadać i wypłakać u terapeutki, ale teraz, odkąd terapia się urwała i dodatkowo znowu zaliczam doły przez byłego, to chyba poszukam pomocy w innym ośrodku. (wybacz, że piszę chaotycznie. Od śmierci mojego brata mam całkowicie wyniszczony mózg i czasami ciężko mi sklecić zrozumiałe zdanie).

Legalnie brałam już Depralin, Setaloft i aktualnie Parogen. A nielegalnie, chwilę po wypadku brata, łatwiłam sobie na własną rękę Miansec, Pramolan, Xanax i sporo alkoholu (tak, wiem, nierozsądne, ale nie myślałam wtedy o tym)...

 

Co do byłego-nie złamałam się. On oczywiście napisał najpierw, że mam rację i on ma problem ze sobą, potem że kocha, następnie, żebyśmy udawali, że nic się nie stało i żebym przyjechała na weekend, tak jak się umawialiśmy. A mnie to, tak prawdę mówiąc, wkurwiło! Podobno jestem miłością jego życia, a ten kretyn chciałby, żebym wróciła po kilku SMSkach! No, ale sama go do tego przyzwyczaiłam, że znikam na dłużej lub na krócej, a potem i tak wymiękam i wracam :roll:

 

Mam dzisiaj rozmowę w sprawie stażu w jakiejś gównianej firmie. Opuchnięty ryj od ciągłego płaczu i brak motywacji, żeby się ubrać i wyjść z chałupy. Cudownie.

 

-- 08 kwi 2015, 11:11 --

 

Umówiłam się na wizytę do psychiatry w Szpitalu Psychiatrycznym. Niestety, dopiero za miesiąc, ale lepsze to, niż nic.

 

-- 09 kwi 2015, 14:50 --

 

Napisał, że będzie się leczył, jeśli wrócę. Myślicie, że jest taka opcja, czy wali ode mnie naiwnością na kilometr? :roll:

Oczywiście w dalszym ciągu się do niego nie odzywam.

 

-- 13 kwi 2015, 12:31 --

 

Jak mam poradzić sobie z tymi nieustającymi natrętnymi myślami o moim byłym?! Przestałam przez nie normalnie sypiać, chodzę rozkojarzona, smutna i nie mam siły na cokolwiek, nawet na ubranie się :why: Zwariuję przez tego człowieka do reszty!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×