Skocz do zawartości
Nerwica.com

Powitanie


veronique

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć,

 

Zajrzałam tu kilka dni temu, bez przywitania. Weszłam bocznymi drzwiami rozejrzeć się i ewentualnie niezauważoną wyjść. Ale podjęłam decyzję, że chcę zostać. Zatem chciałam się przedstawić.

 

Mam 20 lat i nie wiem co się dzieje w moim życiu. Mam problem ze wszystkim, dosłownie. Są dni, gdy jestem w stanie jakoś funkcjonować, a są i dni, kiedy wszystko dookoła budzi we mnie lęk i nie mogę poradzić sobie z najprostszymi czynnościami. Nawet nie bardzo wiem, co o sobie powiedzieć…

 

Może tak:

 

Rodzina – mama choruje na nerwicę odkąd pamiętam, ma lata spokojniejsze i cięższe, czuję się za nią odpowiedzialna, za całą rodzinę. Od małego robiłam wszystko, żeby tylko się nie denerwowała, byłam grzeczna i przyjmowałam ciosy, żeby tylko nie dotknęły jej. Do dziś tak robię, tylko brak mi już sił. Nie umiem się zająć sobą, a co dopiero kimś.

 

Związki – w zasadzie brak; kiedyś nie byłam taka płochliwa, ale nie miałam szansy zacząć tego tematu na poważnie. Kilka lat temu, w liceum, byłam na imprezie. Wypiłam sporo, nie wiem z kim tańczyłam i wgl luki w pamięci mam do dziś. Ktoś też wypił, i chciał… a ja nie chciałam. Nie skończył, nie zdążył, ale zagalopował się wystarczająco daleko, żebym poczuła się skrzywdzona. Od tamtej pory nie potrafię pozwolić się dotknąć, uciekam jak mogę przed chłopakami. Mam sporo kolegów i lubię towarzystwo facetów, ale jak tylko ktoś okazuje mi zainteresowanie od razu robię wszystko, żeby zrazić go do siebie. Nie umiem sobie z tym poradzić. Mam wrażenie, że niemożliwe jest znalezienie kogoś kto mnie przytuli, a ja nie zacznę się bać czy pałać obrzydzeniem. Z jednej strony chciałabym móc na kimś polegać, a z drugiej… nikomu nie życzę takiej dziewczyny jak ja. Niby mam poczucie własnej wartości, a jednak czuję się jak towar wybrakowany.

 

Znajomi – skutecznie odcięłam się prawie od wszystkich, jest przy mnie tylko moja przyjaciółka, która potrafi słuchać i potrafi nie pytać, dlatego utrzymuję z nią kontakt, bo tak jak ja udaje, że nie ma problemu. Z innymi czasami spotykam się w ramach obowiązku, żeby rodzice się nie czepiali, że nie wychodzę. Trzy dni zbieram siły i następne trzy odreagowuję po tym spotkaniu.

 

Objawy i choroba – w szkole się zaczęło. Pierwszy raz dotknęła mnie jakaś straszna histeria, wstałam rano ze łzami w oczach i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dzieje się coś bardzo złego. Nie poszłam wtedy do szkoły przez trzy dni, bo byłam tak rozdygotana i płakałam cały czas. Potem ataki nerwicy, problemy z oddychaniem, kołatanie serca, zasłabnięcia, wymioty, ataki paniki, ciągłe poczucie, że za chwilę stanie się tragedia, szum w myślach i niemożliwość ogarnięcia ich itd. Odczuwanie albo niczego, totalnej pustki, albo całej gamy negatywnych emocji i ciągłego bólu. Próbowałam cierpienie psychiczne zniwelować bólem fizycznym, ale nie pomagało. W końcu głęboka depresja.

 

Leczenie- terapia indywidualna od dwóch lat, antydepresanty od pół roku; podobno nie akceptuję swojej choroby, nie umiem sobie pomóc i nie pozwalam sobie pomóc, robię co mi każą, ale staram się z tym pogodzić, zaakceptować i wyjść na prostą, tylko chyba nie wychodzi. A może się nie staram. Nigdy nie dopuszczałam do świadomości, że mam prawo być chora. Pozwalałam się wozić po lekarzach i starałam się udawać, że nic mi nie jest... oczywiście, że dla rodziców! Nie udźwignęliby tego, to ja dźwigam ich.

 

Tak więc niszczę siebie i wszystkich wokół. Kocham bliskich bardziej niż siebie, więc żyję dla nich, dzisiaj tylko dla nich, zamiast umierać dla siebie. Gdyby ich nie było, nie zastanawiałabym się pewnie nad ulżeniem sobie. Nie wiem jak to się stało, że mam 20 lat i jestem emocjonalnym wrakiem człowieka. Rodzice nigdy niczego ode mnie oczekiwali, chcieli tylko, żebym była szczęśliwa, dlatego tak bardzo ich zawiodłam, bo nie jestem ani zdrowa, ani szczęśliwa. A jednak czuję, że to właśnie oni mnie zniszczyli.

 

Czasem dopada mnie taka myśl, że trzeba by się ogarnąć, przecież ja muszę żyć (nieważne jak bardzo nie chcę). Pod wpływem takiego impulsu tu trafiłam. Chciałabym zostać, może to miejsce mi pomoże. Choć nie oczekuję niczego. Po prostu przypuszczam, że mogę znaleźć tu ludzi, którzy mają podobne problemy, którzy wysłuchają, zrozumieją, nie ocenią, ewentualnie wesprą. Mam nadzieję, że się nie mylę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

veronique,

Hey!

Piszesz,że twoi rodzice,chcieli tylko,żebyś była szczęśliwa..a jednak czujesz,że to oni Cię zniszczyli.

Nie uważasz,że jest w tym jakaś nieścisłość?

Nie. Mimo tego, że mam stosunkowo niewiele, bo całe 20 lat, nauczyłam się, że miłość jest po pierwsze destrukcyjna. Rodzice wychowywali nas w poczuciu, że najważniejsze jest dbanie o zdrowie. Jeśli dostałam słabsza ocenę w szkole, nigdy w życiu nie powiedzieli złego słowa, powtarzali tylko że ważne, że umiem, żebym się nie przejmowała, bo szkoda nerwów, zdrowia, są ważniejsze rzeczy na świecie. Nigdy nie dawali zakazów, nie karali, nie wyznaczali godzin powrotów do domu, ewentualnie kazali zadzwonić kiedy po mnie przyjechać, albo dawali pieniądze na taksówkę. Itd. Ładnie brzmi, co nie?

 

A z drugiej strony (wierzę, że całkowicie nieświadomie) stosowali szantaż emocjonalny. "Wolność", którą mi dawali blokowała bunt. Cokolwiek bym nie chciała zrobić po swojemu, musiałabym się liczyć z ich zawodem. Kiedy zaczęły się moje problemy, lekko odpuścili parcie na studia na politechnice, powiedzieli że jak chcę to mogę studiować to swoje filmoznawstwo. G***o prawda. Nie jestem głupia, wypomnieliby mi w przyszłości, że nie mogę znaleźć pracy, bo co można robić po filmoznawstwie!? Z resztą już wtedy wszystkiego mi się odechciało. Przecież dzisiaj studiuję na politechnice! I wmawiam sobie i wszystkim dookoła, że to był całkowicie mój wybór, może o tym nie marzyłam, ale przyszłościowo to najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać.

 

Być może nie potrafię ubrać tego w słowa, ale posłużę się jakimś przykładem.

Na koniec września rodzice zawozili mnie do Wrocławia na studia. W drodze posprzeczali się o totalną pierdołę. Mama wybuchnęła i kazała się tacie zatrzymać. Oczywiście, że tego nie zrobił, bo przecież wyszłaby z auta, wpadła pod inne, nie byłby w stanie ochronić jej przed jej wzburzeniem. Nigdy nie wiadomo co jej odbije. Co tam! Odpięła pasy i otworzyła drzwi na oścież. Miał 120 na liczniku... Starsza siostra siedząca za nią, złapała ją od tyłu i 5 minut prosiła, żeby zamknęła drzwi (były przez ten czas już TYLKO uchylone). Tato zwolnił do 80. Wyobrażacie sobie co czuje dziecko siedzące z tyłu?

 

Kłótnie (na poziomie oczywiście) w domu zawsze kończą się tym, że mama trzaska drzwiami z jakimś tekstem i tyle ją widziałam. Raz na odchodne powiedziała, że "idzie się rozpie****** na najbliższym drzewie", innym razem "wykończyliście mnie, znajdźcie sobie inną mamusię". Za każdym razem wpędzała w poczucie winy. Wybiegałam za nią i stawałam przed maską samochodu, żeby nie odjeżdżała...tak trąbiła i dodawała gazu, ze schodziłam z drogi. Jednym razem wybiegłam za nią i szłam chodnikiem w stronę, w którą pojechała. Przeszłam 20 metrów, a ona wraca, pędzi przez wieś ze 150 na godzinę w przeciwnym kierunku, więc i ja się odwracam i idę za nią. Za minutę to samo i tak w kółko... jeździła po 2km w prawo i lewo, nawracała i pędziła jak szalona w druga stronę. Zapytam jeszcze raz, bo może tylko dla mnie to były wykańczające nerwowo przeżycia. Jak ma się czuć dziecko w takiej chwili?? Ja wracam do domu i staram się uspokoić tatę, który załamany powtarza w kółko "co za kobieta, co ja z nią mam". Po kilkunastu godzinach wraca mama i z nią mam to samo. Zrobili sobie ze mnie bufora. Bo na nazajutrz wszystko jest okej. Naprawdę muszą się kochać, że ze sobą wytrzymują.

 

Kiedy psychiatra stwierdził, że mało mi, co tam! Że zdiagnozuje sobie u mnie depresję, rodzice z wyrazem twarzy, którego nie jestem w stanie znieść płakali... dziecko, powiedz co się stało, czego ci brakowało, przecież masz wszystko, dlaczego cię to nie cieszy...bla bla bla, nie odpowiadam, bo jedyna myśl to "dajcie mi do cholery święty spokój!".

Robię wszystko, żeby spełnić ich oczekiwania, których przecież nie mają. Bo jakbym pomyślała o sobie... nie byłoby mnie tutaj dzisiaj. I nie mówię im tego wszystkiego co mnie dotyka, z czym sobie nie radzę, bo naprawdę nie mam w nich wsparcia. Oni nie są wystarczająco silni, żeby mi pomóc. To ja dźwigam całe życie ich. Choć wiem, że radzili sobie przed moim urodzeniem, ale wtedy mama nie była chora. Bo po raz kolejny nie chcę dokładać im zmartwień.

 

Ale to tylko moje odczucia. Wiem, że nigdy nie chcieliby, żeby działa mi się krzywda, ale ja wciąż czuję się przez nich samych krzywdzona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie nie bardzo. To tylko 70km, a mieszkam ze starszą siostrą. Codziennie któraś z nas gada z rodzicami, przepływ informacji jest szybszy niż internet. No i na kazdy weekend musze wracać do domu, posprzątać, przypilnować brata z lekcjami itp. A jak raz na jakiś czas nie mogę przyjechać to nie dają żyć, dlaczego nie chcę przyjechać? I tak jest ze wszystkim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

veronique,

Czyli nawet mieszkając w innym mieście żyjesz nie swoim życiem,ale ciągle martwisz się tym,

co się dzieje w domu?

A może źródłem problemów jest to,że twoi rodzice wciąż traktują Cię jak dziecko i wolą

trzymać Cię na emocjonalnej smyczy,chociaż jesteś już dorosła i masz prawo sama

decydować o sobie..Ty jednak godzisz się być na tej "smyczy",praktycznie zrezygnowałaś ze swoich

pragnień i zamiast tego wzięłaś odpowiedzialność za rodzinę na siebie,żyjesz ich życiem a nie swoim,

dlatego tak się męczysz i zamiast rozwijać skrzydła,żyjesz jak usidlona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

warrior11, no tak, tak to właśnie wygląda. Zdaję sobie sprawę, że tak nie powinno być, że nie chcę, żeby tak było. Tylko nie umiem sobie z tym poradzić, nie wiem jak to zmienić. Nawet kiedy terapeuta (którego nawiasem mówiąc zamierzam zmienić, bo po dwóch latach z czasem jest tylko gorzej) tłumaczy, radzi, wbija do głowy, ja słucham. Po prostu słucham, a czuję się jak głucha. Niby rozumiem co do mnie mówi i przyznaję mu rację, ale czuję się jak wariatka, bo z tego wciąż nic nie wynika. Mam wrażenie, że jestem jakaś oporna, nikt, włącznie ze mną samą, nie ma dostępu do mojej głowy i nie jest w stanie nic zmienić. Ta niemoc dobija mnie z dnia na dzień, a poziom nienawiści do samej siebie wzrasta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

veronique,

A niby dlaczego nienawidzisz siebie?Przecież Ty jesteś w tym wszystkim najmniej winna.

To twoja rodzina potrzebuje terapii,jeżeli tam się nic nie zmieni,możesz sobie zmieniać terapeutów

i raczej niewiele to pomoże..chyba,że odważysz się odłączyć od rodziny,ale czuję,że to byłoby

w tym momencie za trudne dla Ciebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

warrior11, nienawidzę siebie za to, że nie podoba mi się to jaka jestem, co się ze mną dzieje, że nie lubię siebie. Nienawidzę się za tę słabość, nieumiejętność walczenia o to czego chcę, a przede wszystkim za to, że nie chcę nic, że zrezygnowałam ze wszystkiego, z siebie. Bo mnie jako takiej nie ma, czuję się jedynie tworem ludzi mnie otaczających. Oni chcą, żebym była taka, to tak robię. I za to siebie nie lubię. Nie czuję się jak osoba żyjąca, za to czuję, że utrzymuję kogoś obcego przy życiu.

Mam nadzieję, że w końcu mi się uda stworzyć siebie taką jaką chcę, tylko w chwili obecnej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to niemożliwe gdy wszyscy żyjemy. Łatwiej by mi było gdyby ich wgl nie było i myślę, że im beze mnie tez byłoby lepiej na świecie.

 

Inną kwestią jest kilka innych czynników, które powodują wiele złych myśli, które są oddzielnymi problemami i nie mają nic wspólnego z rodziną. Nawet gdybym nagle stała się odrębną jednostką, całkowicie niezależną od ich oczekiwań, mam jakąś tam przeszłość, błędy, które popełniłam i które się za mną wloką, a od tego nie da się uciec ani odciąć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

warrior11, czasami myślę, że to przede wszystkim ja sama siebie ograniczam. Choć otoczenie niczego mi nie ułatwia.

Chciałabym podejmować decyzje i nie bać się, że sprawię nimi zawód, mieć wpływ na to co robię, kiedy, gdzie, z kim... Chciałabym potrafić wyjść z domu, pójść na zakupy i nie rozpłakać się w kolejce do kasy, móc spokojnie iść na egzamin i nie obawiać się, że ręce w trakcie pisania odmówią mi posłuszeństwa, że nie zaczną się trząść czy drętwieć i nie będę mogła utrzymać cyrkla w dłoni. Albo móc związać włosy w kitkę, ubrać bluzkę z krótkim rękawem czy dekoltem i nie wstydzić się czerwonych plam na ciele (kilka razy dziennie mam wyrzuty histaminy na karku, szyi, rękach, teraz to już w zasadzie wszędzie). Chciałabym spotykać się z ludźmi i nie zakładać z góry, że są źli i chcą mi zrobić krzywdę. Chciałabym, żeby mi się chciało. Cokolwiek oprócz spania, żebym budziła się i cieszyła się na nadchodzący dzień. Chciałabym mieć kontrolę i władzę nad sobą, swoimi myślami, decyzjami, obawami, nad swoim życiem. Chciałabym, żeby chciało mi się żyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, przeczytalam twoją historie juz ze 3 razy, smutne jest to co piszesz ale piszesz tak ładnie, tak ładnie piszesz o uczuciach...może powinnas napisac książke .

 

Uswiadomiłas mi ze ja robie z moja rodzina to co twoja mama z wami. Wpedzach ich w poczucie winy, jak mam napad nerwicy to obwiniam ich ze to przez nich....... Boże ja nawet nie pomyslalam jak oni sie czuja....moj synek ma dopiero 2 lata i nie chce zeby mial uraz jak bedzie starszy.

 

A co do facetow to sie nie przejmuj ja mialam to samo. Co prawda nie mialam przykrych doswiadczen ale balam sie ze cos ze mna nie tak. Mazylam o wielkiej milosci , podobali sie mi faceci a nawet kochalam sie w nich potajemnie. Mialam wiecej kolegow niz kolezanek ogulnie swietnie sie dogadywalam z nimi. Ale jak tylko ktos sie mna zainteresowal to ja tracilam zainteresowanie. Nawet jak ktos mi sie bardzo podobal jak zacza cos do mnie to ja obrzydzenia dostawalam. Prubowalam nawet kiedys z kims na sile byc ale nie dalam rady bo zaraz zaczelam go nienawidziec.Naprawde zaczelam sie wtedy niepokoic.

 

Ale pewnego dnia poznalam mojego meza i wszystko bylo inaczej, nie mialam zadnych barier przed nim i wogule jestesmy bardzo w sobie zakochani az do dzis dnia. Nie wyobrazam sobie zycia bez niego.

 

Tak ze nie przejmuj sie poprostu czekasz na tego jednego jedynego ktory napewno przyjdzie i od razu bedziesz o tym wiedziala.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ankakanka1, cześć :) nie nienawidzę jej, kocham ją, żyję dla niej, troszczę się o nią bardziej niż o siebie. Wiem, że jest chora i że to właśnie jej choroba wyrządziła wiele szkód w naszym życiu, a nie ona sama z siebie. Walczę o nią od kiedy umiem chodzić i rozumiem trudniejsze słowa. Mimo swoich problemów i słabości nie zostawię jej, bo jest moją mamą i ma wiele wad, o wiele za dużo, ale i tak ją kocham najbardziej na świecie. Póki starczy mi sił by postawić siebie na nogi i wciąż trzymać ją...

Jedyny żal mam o to, że jest osobą dorosłą, matką, a ja i mój brat jesteśmy dziećmi, nie powinni z tatem nigdy obarczać nas swoimi problemami. Dzieci nie powinno się traktować jak partnerów, tylko jak dzieci! Nigdy nie dała mi odczuć, że docenia moje wsparcie i ma świadomość swojej słabości, ona nie z tych. Moja mama ma patent na mądrość, a wszystko dookoła musi być tak jak ona uważa, że będzie dobrze. Lubi robić z siebie cierpiętnicę i najbardziej skrzywdzoną w domu, którym tak naprawdę sama trzęsie. Tak już ma, każdy z nas ma wady, jej są po prostu na tyle duże, że ranią innych. Ale to niczego nie zmienia, jest moją mamą i ją kocham, nie mogłabym jej nienawidzić, nawet jeśli czasem jej nie wychodzi, wiem że jestem dla niej ważna, że mnie kocha i nigdy by mnie nie skrzywdziła celowo. :)

 

P.S. Tak, Wrocław to piękne miasto! Tylko z najgorzej prosperującą komunikacją miejską na świecie! :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja mama mi zrobila najwieksza krzywde na swiecie wlasnie tym, ze nie rozmawiala ze mna nigdy o tym, ze choruje na nerwice. Zylam jako dziecko i nastolatka w tej blogiej nieswiadomosci... ktorej Ty tak bys chciala.

Myslalam zawsze ze jej nastroje wynikaja tylko ze zlego humoru o co mialam gdzies tam w sobie na pewno pretensje. Nie chciala mi zapewne nic odbierac z radosci zycia ani mnie obciazac swoja choroba.

Tylko pewnego dnia mama umarla, a ja zostalam z totalna niewiedza sama w swojej chorobie. Nie wiem co lepsze... :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×