Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nocne Smarki


buka

Rekomendowane odpowiedzi

elo, lubisz zarośniętych chłopców?

Ja lubię niestety :?

 

ale gdzie? na twarzy? rękach, klacie?

Wszędzie po trochu, ale ale na buzi... Drapanie zarostu na buzi doprowadza do obłędu.

 

-- 11 mar 2015, 22:48 --

 

no nie jest zly tylko wzrok ma taki cielecy : P

Dokładnie. To go dyskwalifikuje. Nieobecny, pusty wzrok. To jak mężczyzna patrzy to pół sukcesu. Bystrość, zdecydowanie, stanowczość!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no nie jest zly tylko wzrok ma taki cielecy : P

Dokładnie. To go dyskwalifikuje. Nieobecny, pusty wzrok. To jak mężczyzna patrzy to pół sukcesu. Bystrość, zdecydowanie, stanowczość!!

 

:great:

 

Ten pan po prostu nie jest osobnikiem alfa.

Niby gdzieś tam zarost ma, włosie ma, ale z drugiej strony jest jakiś nasmarowany i wydelikacony.

Facet powinien wyglądać, jakby dał radę ściąć sekwoje samą siekierą i siłą swoich mięśni :P

(Bo to sygnalizuje niesamowity seks po ścięciu tej sekwoi :P )

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

taktaktaktak o tym samym myslimy sister!

Cieszę się elo, że myślimy podobnie:) Już myślałam, że jestem jakaś inna (czyt. nienormalna).

 

-- 11 mar 2015, 22:54 --

 

Drapanie zarostu na buzi doprowadza do obłędu.

 

Czyli lepiej rzadziej się golić. 8)

Jeśli chodzi o mnie lepiej :mrgreen: Chociaż pewnie wiele kobiet myśli podobnie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

siostrawiatru, jaki tam jeszcze facet powinien być? Opinia kobiet w tym temacie jest istotna. :mrgreen:

Ja mam trochę wypaczony gust więc nie wiem czy moje słowo się liczy. Dla mnie najważniejsze jest "ogień i woda". Mianowicie kiedy trzeba szorstki a kiedy indziej delikatny. Połączenie jednego i drugiego daje taką mieszankę od której nie chce się odejść. To ciągła stymulacja a dzięki temu nigdy nie jest nudno. Wygląd naprawdę ma niewielkie znaczenie bo kiedy facet jest interesujący i wyraźny to wygląd idzie na boczny tor. Ale to tylko moje zdanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurva, muszę sobie kupić dobrą siekierę w OBI. :lol:

Facet nie musi mieć siekiery w dłoni żeby być męski! Czasem bardziej męskie jest objęcie kobiety w talii. Jest mnóstwo drobnych gestów, które czynią mężczyznę bardzo interesującym. Nie musi to być siekiera czy śrubokręt w dłoni ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

siostrawiatru, a Ty obecnie samotna owieczka? :mrgreen:

Nie jestem sama, ale jestem samotna cholernie. Jestem obecnie na "rozstaju dróg". Miotam się między namiętnościami i trzeźwym myśleniem a potwornym strachem przed samotnością. Nie chcę się żalić ani nic w tym stylu, ale itensywność mojego przeżywania jest na tyle silna, że powoduje potworne konflikty wewnętrzne. Mówiąc wprost cholernie brakuje mi BLISKOŚCI!! To nie chodzi tylko o fizyczność, ale przede wszystkim psychiczne bezpieczeństwo, o troskę i zainteresowanie. Za dużo by pisać w jednym poście..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

siostrawiatru, no tak potrzebujesz kogoś kto sprawi, ze poczujesz się lepsza niż jesteś.

Tak, cały czas na to czekam tylko, że to powinno wyjść ode mnie. To ja powinnam czuć, że jestem coś warta a nie uzależniać siebie od opinii innych. To chore. To ja powinnam czuć swoją wartość a nie patrzeć na siebie przez pryzmat tego jak widzą mnie inni, którzy oceniają mnie i szufladkują patrząc jedynie na mój wygląd. To wpędza mnie w rozpacz bo nie jestem tylko ciałem! Nie jestem rzeczą! Ja CZUJĘ i MYŚLĘ!! Ogarnia mnie smutek potworny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

siostrawiatru, no tak potrzebujesz kogoś kto sprawi, ze poczujesz się lepsza niż jesteś.

Tak, cały czas na to czekam tylko, że to powinno wyjść ode mnie. To ja powinnam czuć, że jestem coś warta a nie uzależniać siebie od opinii innych. To chore. To ja powinnam czuć swoją wartość a nie patrzeć na siebie przez pryzmat tego jak widzą mnie inni, którzy oceniają mnie i szufladkują patrząc jedynie na mój wygląd. To wpędza mnie w rozpacz bo nie jestem tylko ciałem! Nie jestem rzeczą! Ja CZUJĘ i MYŚLĘ!! Ogarnia mnie smutek potworny.

 

Przypomniało mi się pewne opowiadanie Charlesa Bukowskiego z książki ,,Najpiękniejsza dziewczyna w mieście'', które w pełni oddaje twój stan postrzegania siebie samej. Niestety finał nie był zbyt optymistyczny, a wręcz pesymistyczny.

 

-- 11 mar 2015, 23:29 --

 

Najpiękniejsza dziewczyna w mieście

 

Cass była najmłodszą i najpiękniejszą z 5 sióstr. Była najpiękniejszą dziewczyną w mieście. 1/2-

Indianka, z jędrnym, dziwnym ciałem, gorącym ciałem o wężowych ruchach, no i z oczami do

kompletu. Była żywym, płynnym ogniem. Była jak duch zamknięty w formie, która nie może go

pomieścić. Włosy miała czarne, długie, jedwabiste; poruszały się, kotłowały wraz z ciałem.

W nastroju była zawsze szampańskim albo podłym. Same skrajności, nic pośredniego. Niektórzy

mówili, że jest stuknięta. Drętwusy tak mówiły. Drętwusy nigdy nie rozumiały Cass. Mężczyźni

widzieli w niej tylko seksmaszynę i nie obchodziło ich, czy naprawdę jest stuknięta, czy nie. A Cass

tańczyła i flirtowała, całowała mężczyzn, ale – poza jednym czy dwoma wyjątkami – kiedy

przychodziło co do czego, jakoś zawsze się wywijała, wymykała się im.

Siostry zarzucały jej, że robi zły użytek ze swej urody i niedostateczny z głowy, ale Cass miała

i umysł, i duszę; malowała, tańczyła, śpiewała, lepiła w glinie, a gdy kto doznawał krzywdy na ciele

albo duszy, bardzo się przejmowała. W głowie miała po prostu inaczej poukładane, miała

poukładane niepraktycznie. Siostry jej zazdrościły, bo podobała się ich chłopakom, złościły się, bo

uważały, że źle ich traktuje. Swoim zwyczajem milsza była dla brzydszych; tak zwani przystojniacy

budzili w niej odrazę. „Są bez jaj – mawiała – bez ikry. Jadą na tych swoich idealnych uszach

i pięknie ukształtowanych nosach... Powierzchowność, nic pod spodem...” Temperamentem bliska

była szaleństwa; jej temperament niektórzy brali za szaleństwo.

Jej ojciec zapił się na śmierć, a matka uciekła, zostawiając dziewczynki samym sobie. Pojechały

do krewnej, która ulokowała je w klasztorze. Klasztor był niemiłym przeżyciem, zwłaszcza dla Cass.

Dziewczęta zazdrościły jej i darła z nimi koty. Na lewym ręku miała pełno nacięć po brzytwie, bo

broniła się w dwóch bójkach. Miała też trwałą bliznę na lewym policzku, ale ta tylko dodawała jej

urody.

Poznałem Cass w barze „West End” kilka dni po jej wyjściu z klasztoru. Jako najmłodsza z sióstr

wyszła ostatnia. Zwyczajnie do mnie podeszła i przysiadła się. Byłem chyba najszpetniejszym

facetem w mieście i być może to był powód.

– Napijesz się? – zapytałem.

– Jasne, czemu nie?

Nie wydaje mi się, żeby nasza rozmowa tego wieczora była wyjątkowa, chodziło raczej

o nastawienie Cass. Wybrała mnie, ot i tyle. Żadnego przymusu. Piła ze smakiem i sporo. Wyglądała

na małolatę, ale ją obsłużyli. Może miała sfałszowane dokumenty, nie wiem. W każdym razie ilekroć

wychodziła z toalety i siadała obok mnie, czułem dumę. Była nie tylko najpiękniejszą babką

w mieście, ale też jedną z najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem. Objąłem ją w pasie

i pocałowałem.

– Według ciebie jestem ładna? – zapytała.

– Tak, pewnie, ale to coś więcej... Coś więcej niż tylko uroda...

– Ludzie zawsze zarzucają mi, że jestem ładna. Naprawdę uważasz, że jestem ładna?

– „Ładna” to za mało powiedziane.

Sięgnęła do torebki. Myślałem, że wyjmie chusteczkę, a wyjęła długą szpilę do kapelusza. Zanim

zdążyłem cokolwiek zrobić, przebiła nią sobie nos, na wylot, tuż nad nozdrzami. Zdjął mnie wstręt

i przerażenie.

Spojrzała na mnie i roześmiała się.

– Teraz też jestem ładna? Co myślisz, facet?

Wyciągnąłem szpilę i przyłożyłem chusteczkę do jej krwawiącego nosa. Ten wyczyn widziało

kilka osób, w tym – barman. Podszedł do nas.

– Słuchaj – zwrócił się do Cass. – Jeszcze raz wytniesz taki numer i cię stąd wywalę. Nie trzeba

nam tu twoich popisów.

– Pierdol się, facet – odpowiedziała.

– Lepiej ją przyhamuj – rzekł barman do mnie.

– Już będzie grzeczna – zapewniłem.

– To mój nos, więc co ci do tego? – odparła Cass. – Mogę z nim robić, co mi się podoba.

– Nie – odparłem – bo mnie to boli.

– Jak to? Boli cię, gdy ja przebijam sobie nos?

– A tak. Boli.

– Dobra, już nie będę. No, głowa do góry.

Pocałowała mnie, uśmiechając się przy tym i trzymając chusteczkę przy nosie. Po zamknięciu

poszliśmy do mnie. Miałem trochę piwa, usiedliśmy, żeby pogadać. To właśnie wtedy zacząłem ją

postrzegać jako osobę pełną dobroci i troskliwości. Oddawała się, nie zdając sobie z tego sprawy.

Jednocześnie z powrotem wpadała w wir dzikości i niekonsekwencji. Schyzia. Piękna, uduchowiona

schyzia. Bałem się, że się zmarnuje przez jakiegoś faceta. Miałem nadzieję, że nie przeze mnie.

Położyliśmy się do łóżka i gdy zgasiłem światło, Cass zapytała:

– Kiedy chcesz? Teraz czy rano?

– Rano – odparłem i odwróciłem się plecami.

Rano wstałem i zrobiłem kawę. Przyniosłem jej filiżankę do łóżka.

Roześmiała się.

– Jesteś pierwszym facetem, który nie reflektował od razu.

– Nie ma sprawy – powiedziałem. –– Wcale nie musimy tego robić.

– Ale ja chcę. Teraz. Tylko się trochę odświeżę.

Poszła do łazienki. Niedługo potem wróciła; wyglądała cudownie: błyszczące czarne włosy,

błyszczące usta i oczy, cała błyszcząca... Ciało pokazywała ze spokojem jako coś dobrego. Wsunęła

się pod kołdrę.

– No, chodź, kochasiu.

Wziąłem się do dzieła.

Całowała się z rezygnacją, bez pośpiechu. Przesunąłem rękoma po jej ciele, po włosach.

Naparłem. Było ciepło i ciasno. Zacząłem powoli, bo chciałem, żeby długo trwało. Patrzyła mi

prosto w oczy.

– Jak masz na imię? – zapytałem.

– A co za różnica? – odparła.

Zaśmiałem się i robiłem dalej swoje. Potem ubrała się i odwiozłem ją do baru, ale nie mogłem

o niej zapomnieć. Nie pracowałem, więc pospałem sobie do drugiej, a potem wstałem i czytałem

gazetę. Siedziałem w wannie, gdy przyszła z dużym liściem – begonią.

– Wiedziałam, że będziesz w wannie, więc przyniosłam ci coś, żebyś go sobie zakrył, golasie.

Rzuciła liść prosto na mnie.

– Skąd wiedziałaś?

– Wiedziałam.

Prawie codziennie przychodziła, akurat gdy siedziałem w wannie. Pory bywały różne, ale rzadko

kiedy się nie wstrzelała i zawsze był liść begonii. No a potem się kochaliśmy.

Raz czy dwa zadzwoniła wieczorem i musiałem wybulić za nią kaucję, bo przyskrzynili ją za

pijaństwo i burdy.

– Te skurwysyny myślą – mówiła – że jak postawią kielicha, to już mogą mi wsadzać łapy

w majtki.

– Skoro pozwalasz, żeby ci stawiali, to sama jesteś sobie winna.

– Myślałam, że interesuję ich ja, a nie moje ciało.

– Mnie interesujesz i ty, i twoje ciało. Wątpię jednak, by większość facetów potrafiła wybiec

myślą poza twoje ciało.

Wyjechałem z miasta na pół roku, obijałem się trochę, wróciłem. Nie zapomniałem o Cass, ale

poprztykaliśmy się o coś, zresztą i tak mnie gnało, więc gdy przyjechałem znowu, myślałem, że już jej

nie ma, ale przesiedziałem w „West Endzie” ledwie pół godziny, gdy weszła i usiadła obok mnie.

– Widzę, skurwielu, żeś wrócił.

Zamówiłem jej drinka. Potem przypatrzyłem się jej. Miała na sobie sukienkę z golfem. Nigdy

wcześniej nie widziałem Cass w czymś takim. A pod oczami po jednej szpili ze szklaną główką.

Widać było tylko te główki, bo szpilki były wbite w twarz.

– Jasna cholera, ciągle się szpecisz na siłę?

– Nie, głupi, taki teraz szyk.

– Jesteś stuknięta.

– Tęskniłam za tobą – powiedziała.

– Masz kogoś?

– Nie, nie mam. Jesteś tylko ty. Ale się kurwię. Kosztuję dziesięć zielonych. Ale ty dostaniesz za

friko.

– Wyciągnij te szpilki.

– Nie, to taki szyk.

– Przygnębia mnie ich widok.

– Poważnie?

– Jasne, cholera, że poważnie.

Wyciągnęła powoli szpilki i schowała je do torebki.

– Dlaczego kupczysz swoją urodą? – zapytałem. – Dlaczego po prostu nie możesz z nią żyć jak

normalny człowiek?

– Bo ludzie myślą, że to wszystko, co mam. Piękno jest niczym, jest nietrwałe. Nawet nie wiesz,

jakiego masz farta, że jesteś brzydki. No bo gdy ludzie ciebie lubią, to przynajmniej wiesz, że

z innego powodu.

– Niech ci będzie – odparłem. – Jestem farciarzem.

– To znaczy, ja nie uważam, że jesteś brzydki. To ludzie tak myślą. Masz fascynującą twarz.

– Dzięki.

Wypiliśmy następną kolejkę.

– Co teraz robisz? – zapytała.

– Nic. Nie mogę jakoś niczym się zająć. Nic mnie nie bierze.

– Mnie też nie. Gdybyś był kobietą, mógłbyś się kurwić.

– Raczej nie, bo chybabym nie chciał zadawać się z tyloma obcymi. To wyniszcza człowieka.

– Masz rację, wyniszcza. Wszystko wyniszcza.

Wyszliśmy razem. Ludzie ciągle oglądali się za Cass na ulicy. Ciągle była piękną dziewczyną.

Może nawet piękniejszą niż dotąd.

Pojechaliśmy do mnie, otworzyłem butelkę wina, rozmawialiśmy. Mnie i Cass zawsze łatwo się

rozmawiało. Ona mówiła, a ja słuchałem, potem ja mówiłem. Rozmowa toczyła się jak z płatka.

Wydawało się, że razem odkrywamy tajemnice. Gdy dokonywaliśmy jakiegoś porządnego odkrycia,

Cass śmiała się tym swoim śmiechem – jak to tylko ona potrafiła. Radość prosto z ognia. W trakcie

rozmowy całowaliśmy się i przysuwaliśmy do siebie coraz bliżej. Aż chcica nas wzięła

i postanowiliśmy iść do łóżka. Wtedy właśnie Cass zdjęła golf i zobaczyłem to – szkaradną, szarpaną

bliznę na gardle. Dużą i szeroką.

– Jasna cholera, dziewczyno – odezwałem się z łóżka. – Niech cię szlag, cóżeś najlepszego

zrobiła?

– Przymierzyłam się do tego jednej nocy z obtłuczoną butelką. Co, już ci się nie podobam? Nie

jestem już piękna?

Pociągnąłem ją na łóżko i pocałowałem. Odepchnęła mnie i roześmiała się.

– Niektórzy faceci dają mi dychę, ale kiedy się rozbiorę, już nie chcą. Ale pieniędzy nie oddaję.

Śmieszne.

– Tak – odparłem. – Bardzo śmieszne, aż nie mogę złapać tchu... Cass, dziwko jedna, kocham cię...

Przestań się niszczyć. Jest w tobie więcej życia niż w jakiejkolwiek innej kobiecie, którą znam.

Znowu się pocałowaliśmy. Cass płakała bezgłośnie. Czułem jej łzy. Długie czarne włosy leżały za

mną jak sztandar śmierci. Złączyliśmy się i kochali powoli, smętnie, cudownie.

Rano Cass wstała, żeby zrobić śniadanie. Wydawała się uspokojona i szczęśliwa.

Podśpiewywała. Leżałem w łóżku, rozkoszując się jej szczęściem. Wreszcie podeszła i szarpnęła

mnie za ramię.

– Wstawaj, skurwielu! Spryskaj gębę i dziobaka zimną wodą i chodź na wyżerkę!

Tego dnia pojechaliśmy na plażę. Był zwykły dzień pracy, do lata daleko, więc wokół było

wspaniale pustawo. Na trawnikach przy piasku spały dziady w łachmanach. Inne siedziały na

kamiennych ławkach, dzieląc się jedyną butelką. Mewy krążyły dokoła, bezmózgie, ale zamyślone.

Siedemdziesięcio-, osiemdziesięcioletnie staruszki siedziały na ławkach i dyskutowały o sprzedaży

nieruchomości pozostawionych im przez mężów, których wykończyło dawno temu tempo i głupota

porządnego życia. Mimo wszystko w powietrzu wyczuwało się spokój; spacerowaliśmy,

wyciągaliśmy się na trawie, nie mówiąc za dużo. Ot, dobrze było tak razem. Kupiłem kilka kanapek,

trochę chipsów i picie, usiedliśmy na piasku, by podjeść. Potem objąłem Cass i spaliśmy około

godziny. Jakoś było to lepsze od kochania się. Płynęliśmy razem bez napięć. Po przebudzeniu

wróciliśmy do mnie i ugotowałem obiad. Zjedliśmy i zaproponowałem Cass, byśmy razem

zamieszkali. Odczekała długą chwilę, patrząc na mnie, a potem powiedziała wolno:

– Nie.

Odwiozłem ją do baru, postawiłem jej drinka i wyszedłem. Nazajutrz znalazłem sobie robotę jako

pakowacz w fabryce i przez resztę tygodnia pracowałem. Za bardzo skonany wracałem, by się

wieczorem obijać po mieście, ale w piątek poszedłem do „West Endu”. Usiadłem i czekałem na

Cass. Mijały godziny. Gdy już miałem mocno w czubie, podszedł barman.

– Przykro mi z powodu twojej dziewczyny – rzekł.

– A co? – zapytałem.

– Nie wiesz, co się stało?

– Nie.

– Popełniła samobójstwo. Wczoraj był pogrzeb. Przykro mi.

– Pogrzeb? – zapytałem. Wydawało się, że Cass w każdej chwili może wejść do baru. Jak to

możliwe, że jej nie ma?

– Siostry ją pochowały.

– Popełniła samobójstwo? Wolno spytać jak?

– Poderżnęła sobie gardło.

– Aha. Nalej mi jeszcze.

Piłem do zamknięcia. Cass była najpiękniejszą z 5 sióstr, najpiękniejszą dziewczyną w mieście.

Dojechałem jakoś do domu, wciąż myśląc, że powinienem był się wtedy uprzeć, by u mnie została,

a nie tak potulnie przyjąć odmowę. Wszystko wskazywało, że raczej jej zależało. Byłem beztroski,

leniwy, niefrasobliwy. Zasłużyłem na śmierć – swoją i jej. Bydlę ze mnie. Nie, dlaczego mieszać

w to bydlęta? Wstałem, znalazłem sobie butelkę wina i łyknąłem porządnie. Cass, najpiękniejsza

dziewczyna w mieście, umarła w wieku dwudziestu lat.

Na dworze ktoś wciskał klakson. Trąbił głośno i natarczywie. Odstawiłem butelkę i wrzasnąłem:

– NIECH CIĘ SZLAG, SKURWYSYNU, UCISZ SIĘ!

Noc wciąż nadchodziła i nic nie mogłem zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

siostrawiatru, no tak potrzebujesz kogoś kto sprawi, ze poczujesz się lepsza niż jesteś.

Tak, cały czas na to czekam tylko, że to powinno wyjść ode mnie. To ja powinnam czuć, że jestem coś warta a nie uzależniać siebie od opinii innych. To chore. To ja powinnam czuć swoją wartość a nie patrzeć na siebie przez pryzmat tego jak widzą mnie inni, którzy oceniają mnie i szufladkują patrząc jedynie na mój wygląd. To wpędza mnie w rozpacz bo nie jestem tylko ciałem! Nie jestem rzeczą! Ja CZUJĘ i MYŚLĘ!! Ogarnia mnie smutek potworny.

 

Przypomniało mi się pewne opowiadanie Charlesa Bukowskiego z książki ,,Najpiękniejsza dziewczyna w mieście'', które w pełni oddaje twój stan postrzegania siebie samej. Niestety finał nie był zbyt optymistyczny, a wręcz pesymistyczny.

 

-- 11 mar 2015, 23:29 --

 

Najpiękniejsza dziewczyna w mieście

 

Cass była najmłodszą i najpiękniejszą z 5 sióstr. Była najpiękniejszą dziewczyną w mieście. 1/2-

Indianka, z jędrnym, dziwnym ciałem, gorącym ciałem o wężowych ruchach, no i z oczami do

kompletu. Była żywym, płynnym ogniem. Była jak duch zamknięty w formie, która nie może go

pomieścić. Włosy miała czarne, długie, jedwabiste; poruszały się, kotłowały wraz z ciałem.

W nastroju była zawsze szampańskim albo podłym. Same skrajności, nic pośredniego. Niektórzy

mówili, że jest stuknięta. Drętwusy tak mówiły. Drętwusy nigdy nie rozumiały Cass. Mężczyźni

widzieli w niej tylko seksmaszynę i nie obchodziło ich, czy naprawdę jest stuknięta, czy nie. A Cass

tańczyła i flirtowała, całowała mężczyzn, ale – poza jednym czy dwoma wyjątkami – kiedy

przychodziło co do czego, jakoś zawsze się wywijała, wymykała się im.

Siostry zarzucały jej, że robi zły użytek ze swej urody i niedostateczny z głowy, ale Cass miała

i umysł, i duszę; malowała, tańczyła, śpiewała, lepiła w glinie, a gdy kto doznawał krzywdy na ciele

albo duszy, bardzo się przejmowała. W głowie miała po prostu inaczej poukładane, miała

poukładane niepraktycznie. Siostry jej zazdrościły, bo podobała się ich chłopakom, złościły się, bo

uważały, że źle ich traktuje. Swoim zwyczajem milsza była dla brzydszych; tak zwani przystojniacy

budzili w niej odrazę. „Są bez jaj – mawiała – bez ikry. Jadą na tych swoich idealnych uszach

i pięknie ukształtowanych nosach... Powierzchowność, nic pod spodem...” Temperamentem bliska

była szaleństwa; jej temperament niektórzy brali za szaleństwo.

Jej ojciec zapił się na śmierć, a matka uciekła, zostawiając dziewczynki samym sobie. Pojechały

do krewnej, która ulokowała je w klasztorze. Klasztor był niemiłym przeżyciem, zwłaszcza dla Cass.

Dziewczęta zazdrościły jej i darła z nimi koty. Na lewym ręku miała pełno nacięć po brzytwie, bo

broniła się w dwóch bójkach. Miała też trwałą bliznę na lewym policzku, ale ta tylko dodawała jej

urody.

Poznałem Cass w barze „West End” kilka dni po jej wyjściu z klasztoru. Jako najmłodsza z sióstr

wyszła ostatnia. Zwyczajnie do mnie podeszła i przysiadła się. Byłem chyba najszpetniejszym

facetem w mieście i być może to był powód.

– Napijesz się? – zapytałem.

– Jasne, czemu nie?

Nie wydaje mi się, żeby nasza rozmowa tego wieczora była wyjątkowa, chodziło raczej

o nastawienie Cass. Wybrała mnie, ot i tyle. Żadnego przymusu. Piła ze smakiem i sporo. Wyglądała

na małolatę, ale ją obsłużyli. Może miała sfałszowane dokumenty, nie wiem. W każdym razie ilekroć

wychodziła z toalety i siadała obok mnie, czułem dumę. Była nie tylko najpiękniejszą babką

w mieście, ale też jedną z najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem. Objąłem ją w pasie

i pocałowałem.

– Według ciebie jestem ładna? – zapytała.

– Tak, pewnie, ale to coś więcej... Coś więcej niż tylko uroda...

– Ludzie zawsze zarzucają mi, że jestem ładna. Naprawdę uważasz, że jestem ładna?

– „Ładna” to za mało powiedziane.

Sięgnęła do torebki. Myślałem, że wyjmie chusteczkę, a wyjęła długą szpilę do kapelusza. Zanim

zdążyłem cokolwiek zrobić, przebiła nią sobie nos, na wylot, tuż nad nozdrzami. Zdjął mnie wstręt

i przerażenie.

Spojrzała na mnie i roześmiała się.

– Teraz też jestem ładna? Co myślisz, facet?

Wyciągnąłem szpilę i przyłożyłem chusteczkę do jej krwawiącego nosa. Ten wyczyn widziało

kilka osób, w tym – barman. Podszedł do nas.

– Słuchaj – zwrócił się do Cass. – Jeszcze raz wytniesz taki numer i cię stąd wywalę. Nie trzeba

nam tu twoich popisów.

– /cenzura/ się, facet – odpowiedziała.

– Lepiej ją przyhamuj – rzekł barman do mnie.

– Już będzie grzeczna – zapewniłem.

– To mój nos, więc co ci do tego? – odparła Cass. – Mogę z nim robić, co mi się podoba.

– Nie – odparłem – bo mnie to boli.

– Jak to? Boli cię, gdy ja przebijam sobie nos?

– A tak. Boli.

– Dobra, już nie będę. No, głowa do góry.

Pocałowała mnie, uśmiechając się przy tym i trzymając chusteczkę przy nosie. Po zamknięciu

poszliśmy do mnie. Miałem trochę piwa, usiedliśmy, żeby pogadać. To właśnie wtedy zacząłem ją

postrzegać jako osobę pełną dobroci i troskliwości. Oddawała się, nie zdając sobie z tego sprawy.

Jednocześnie z powrotem wpadała w wir dzikości i niekonsekwencji. Schyzia. Piękna, uduchowiona

schyzia. Bałem się, że się zmarnuje przez jakiegoś faceta. Miałem nadzieję, że nie przeze mnie.

Położyliśmy się do łóżka i gdy zgasiłem światło, Cass zapytała:

– Kiedy chcesz? Teraz czy rano?

– Rano – odparłem i odwróciłem się plecami.

Rano wstałem i zrobiłem kawę. Przyniosłem jej filiżankę do łóżka.

Roześmiała się.

– Jesteś pierwszym facetem, który nie reflektował od razu.

– Nie ma sprawy – powiedziałem. –– Wcale nie musimy tego robić.

– Ale ja chcę. Teraz. Tylko się trochę odświeżę.

Poszła do łazienki. Niedługo potem wróciła; wyglądała cudownie: błyszczące czarne włosy,

błyszczące usta i oczy, cała błyszcząca... Ciało pokazywała ze spokojem jako coś dobrego. Wsunęła

się pod kołdrę.

– No, chodź, kochasiu.

Wziąłem się do dzieła.

Całowała się z rezygnacją, bez pośpiechu. Przesunąłem rękoma po jej ciele, po włosach.

Naparłem. Było ciepło i ciasno. Zacząłem powoli, bo chciałem, żeby długo trwało. Patrzyła mi

prosto w oczy.

– Jak masz na imię? – zapytałem.

– A co za różnica? – odparła.

Zaśmiałem się i robiłem dalej swoje. Potem ubrała się i odwiozłem ją do baru, ale nie mogłem

o niej zapomnieć. Nie pracowałem, więc pospałem sobie do drugiej, a potem wstałem i czytałem

gazetę. Siedziałem w wannie, gdy przyszła z dużym liściem – begonią.

– Wiedziałam, że będziesz w wannie, więc przyniosłam ci coś, żebyś go sobie zakrył, golasie.

Rzuciła liść prosto na mnie.

– Skąd wiedziałaś?

– Wiedziałam.

Prawie codziennie przychodziła, akurat gdy siedziałem w wannie. Pory bywały różne, ale rzadko

kiedy się nie wstrzelała i zawsze był liść begonii. No a potem się kochaliśmy.

Raz czy dwa zadzwoniła wieczorem i musiałem wybulić za nią kaucję, bo przyskrzynili ją za

pijaństwo i burdy.

– Te skurwysyny myślą – mówiła – że jak postawią kielicha, to już mogą mi wsadzać łapy

w majtki.

– Skoro pozwalasz, żeby ci stawiali, to sama jesteś sobie winna.

– Myślałam, że interesuję ich ja, a nie moje ciało.

– Mnie interesujesz i ty, i twoje ciało. Wątpię jednak, by większość facetów potrafiła wybiec

myślą poza twoje ciało.

Wyjechałem z miasta na pół roku, obijałem się trochę, wróciłem. Nie zapomniałem o Cass, ale

poprztykaliśmy się o coś, zresztą i tak mnie gnało, więc gdy przyjechałem znowu, myślałem, że już jej

nie ma, ale przesiedziałem w „West Endzie” ledwie pół godziny, gdy weszła i usiadła obok mnie.

– Widzę, skurwielu, żeś wrócił.

Zamówiłem jej drinka. Potem przypatrzyłem się jej. Miała na sobie sukienkę z golfem. Nigdy

wcześniej nie widziałem Cass w czymś takim. A pod oczami po jednej szpili ze szklaną główką.

Widać było tylko te główki, bo szpilki były wbite w twarz.

– Jasna cholera, ciągle się szpecisz na siłę?

– Nie, głupi, taki teraz szyk.

– Jesteś stuknięta.

– Tęskniłam za tobą – powiedziała.

– Masz kogoś?

– Nie, nie mam. Jesteś tylko ty. Ale się kurwię. Kosztuję dziesięć zielonych. Ale ty dostaniesz za

friko.

– Wyciągnij te szpilki.

– Nie, to taki szyk.

– Przygnębia mnie ich widok.

– Poważnie?

– Jasne, cholera, że poważnie.

Wyciągnęła powoli szpilki i schowała je do torebki.

– Dlaczego kupczysz swoją urodą? – zapytałem. – Dlaczego po prostu nie możesz z nią żyć jak

normalny człowiek?

– Bo ludzie myślą, że to wszystko, co mam. Piękno jest niczym, jest nietrwałe. Nawet nie wiesz,

jakiego masz farta, że jesteś brzydki. No bo gdy ludzie ciebie lubią, to przynajmniej wiesz, że

z innego powodu.

– Niech ci będzie – odparłem. – Jestem farciarzem.

– To znaczy, ja nie uważam, że jesteś brzydki. To ludzie tak myślą. Masz fascynującą twarz.

– Dzięki.

Wypiliśmy następną kolejkę.

– Co teraz robisz? – zapytała.

– Nic. Nie mogę jakoś niczym się zająć. Nic mnie nie bierze.

– Mnie też nie. Gdybyś był kobietą, mógłbyś się kurwić.

– Raczej nie, bo chybabym nie chciał zadawać się z tyloma obcymi. To wyniszcza człowieka.

– Masz rację, wyniszcza. Wszystko wyniszcza.

Wyszliśmy razem. Ludzie ciągle oglądali się za Cass na ulicy. Ciągle była piękną dziewczyną.

Może nawet piękniejszą niż dotąd.

Pojechaliśmy do mnie, otworzyłem butelkę wina, rozmawialiśmy. Mnie i Cass zawsze łatwo się

rozmawiało. Ona mówiła, a ja słuchałem, potem ja mówiłem. Rozmowa toczyła się jak z płatka.

Wydawało się, że razem odkrywamy tajemnice. Gdy dokonywaliśmy jakiegoś porządnego odkrycia,

Cass śmiała się tym swoim śmiechem – jak to tylko ona potrafiła. Radość prosto z ognia. W trakcie

rozmowy całowaliśmy się i przysuwaliśmy do siebie coraz bliżej. Aż chcica nas wzięła

i postanowiliśmy iść do łóżka. Wtedy właśnie Cass zdjęła golf i zobaczyłem to – szkaradną, szarpaną

bliznę na gardle. Dużą i szeroką.

– Jasna cholera, dziewczyno – odezwałem się z łóżka. – Niech cię szlag, cóżeś najlepszego

zrobiła?

– Przymierzyłam się do tego jednej nocy z obtłuczoną butelką. Co, już ci się nie podobam? Nie

jestem już piękna?

Pociągnąłem ją na łóżko i pocałowałem. Odepchnęła mnie i roześmiała się.

– Niektórzy faceci dają mi dychę, ale kiedy się rozbiorę, już nie chcą. Ale pieniędzy nie oddaję.

Śmieszne.

– Tak – odparłem. – Bardzo śmieszne, aż nie mogę złapać tchu... Cass, dziwko jedna, kocham cię...

Przestań się niszczyć. Jest w tobie więcej życia niż w jakiejkolwiek innej kobiecie, którą znam.

Znowu się pocałowaliśmy. Cass płakała bezgłośnie. Czułem jej łzy. Długie czarne włosy leżały za

mną jak sztandar śmierci. Złączyliśmy się i kochali powoli, smętnie, cudownie.

Rano Cass wstała, żeby zrobić śniadanie. Wydawała się uspokojona i szczęśliwa.

Podśpiewywała. Leżałem w łóżku, rozkoszując się jej szczęściem. Wreszcie podeszła i szarpnęła

mnie za ramię.

– Wstawaj, skurwielu! Spryskaj gębę i dziobaka zimną wodą i chodź na wyżerkę!

Tego dnia pojechaliśmy na plażę. Był zwykły dzień pracy, do lata daleko, więc wokół było

wspaniale pustawo. Na trawnikach przy piasku spały dziady w łachmanach. Inne siedziały na

kamiennych ławkach, dzieląc się jedyną butelką. Mewy krążyły dokoła, bezmózgie, ale zamyślone.

Siedemdziesięcio-, osiemdziesięcioletnie staruszki siedziały na ławkach i dyskutowały o sprzedaży

nieruchomości pozostawionych im przez mężów, których wykończyło dawno temu tempo i głupota

porządnego życia. Mimo wszystko w powietrzu wyczuwało się spokój; spacerowaliśmy,

wyciągaliśmy się na trawie, nie mówiąc za dużo. Ot, dobrze było tak razem. Kupiłem kilka kanapek,

trochę chipsów i picie, usiedliśmy na piasku, by podjeść. Potem objąłem Cass i spaliśmy około

godziny. Jakoś było to lepsze od kochania się. Płynęliśmy razem bez napięć. Po przebudzeniu

wróciliśmy do mnie i ugotowałem obiad. Zjedliśmy i zaproponowałem Cass, byśmy razem

zamieszkali. Odczekała długą chwilę, patrząc na mnie, a potem powiedziała wolno:

– Nie.

Odwiozłem ją do baru, postawiłem jej drinka i wyszedłem. Nazajutrz znalazłem sobie robotę jako

pakowacz w fabryce i przez resztę tygodnia pracowałem. Za bardzo skonany wracałem, by się

wieczorem obijać po mieście, ale w piątek poszedłem do „West Endu”. Usiadłem i czekałem na

Cass. Mijały godziny. Gdy już miałem mocno w czubie, podszedł barman.

– Przykro mi z powodu twojej dziewczyny – rzekł.

– A co? – zapytałem.

– Nie wiesz, co się stało?

– Nie.

– Popełniła samobójstwo. Wczoraj był pogrzeb. Przykro mi.

– Pogrzeb? – zapytałem. Wydawało się, że Cass w każdej chwili może wejść do baru. Jak to

możliwe, że jej nie ma?

– Siostry ją pochowały.

– Popełniła samobójstwo? Wolno spytać jak?

– Poderżnęła sobie gardło.

– Aha. Nalej mi jeszcze.

Piłem do zamknięcia. Cass była najpiękniejszą z 5 sióstr, najpiękniejszą dziewczyną w mieście.

Dojechałem jakoś do domu, wciąż myśląc, że powinienem był się wtedy uprzeć, by u mnie została,

a nie tak potulnie przyjąć odmowę. Wszystko wskazywało, że raczej jej zależało. Byłem beztroski,

leniwy, niefrasobliwy. Zasłużyłem na śmierć – swoją i jej. Bydlę ze mnie. Nie, dlaczego mieszać

w to bydlęta? Wstałem, znalazłem sobie butelkę wina i łyknąłem porządnie. Cass, najpiękniejsza

dziewczyna w mieście, umarła w wieku dwudziestu lat.

Na dworze ktoś wciskał klakson. Trąbił głośno i natarczywie. Odstawiłem butelkę i wrzasnąłem:

– NIECH CIĘ SZLAG, SKURWYSYNU, UCISZ SIĘ!

Noc wciąż nadchodziła i nic nie mogłem zrobić.

Poryczałam się w czasie czytania. Tak wiele pasuje... Tak bardzo rozumiem jej ból, cierpienie, samotność i namiętność... To strasznie smutne. Nie daje nadziei na lepszą przyszłość...

"Bo ludzie myślą, że to wszystko, co mam. Piękno jest niczym, jest nietrwałe. Nawet nie wiesz jakiego masz farta, że jesteś brzydki. No bo gdy ludzie ciebie lubią, to przynajmniej wiesz, że z innego powodu."Kurwa jakie to prawdziwe!!! Tak często zazdroszczę kobietom, które są "zwyczajne". Mają dzieci, normalne rodziny. Nie są piękne ani brzydkie. Ludzie patrzą na nie przez pryzmat jakimi są ludźmi a nie tylko kobietami. Patrzą i widzą OGÓŁ. Widzą osobowość, charakter, wrażliwość, zainteresowania, poglądy a nie tylko ten cholerny wygląd!! Ciało, seksualność... Wszystko w życiu jest ważne, ale nie tylko to!! Nie tylko to co widać na pierwszy rzut oka. To tylko szczyt a poza tym jest jeszcze cała góra...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×