Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''


anita27

Rekomendowane odpowiedzi

Psychoterapeuta moze zostac osoba z wyksztalceniem kierunkowym czyli: lekarz medycyny, psycholo lub pedagog ktora ukonczyla kurs psychoterapii (tutaj sa rozne kursy zaleznie od metody) i posiada certyfikat. Takie sa pelne uprawnienia, oczywiscie psycholodzy pewnie prowadza psychoterapie bez skonczonych kursow, ale mozna to zawsze sprawdzic np. zapytac. Psychoterapia jest takze prowadzona bezplatnie chociaz z moich doswiadczen spotkania ze specjalistami z osrodkow panstwowych sa wyjatkowo zenujace.

Musisz udac sie do poradni zdrowia psychicznego w twoimmiescie i tam zapisac na wizyte do psychologa. Wiem ze w warszawie czasami mozna chodzic na bezplatne wizyty do psychologow, takze na psychoterapie przy roznych fundacjach (w wawie np. psycholog bezplatnie przyjmuje przy TPD) oprocz oczywiscie szpitali i poradni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie psychiatra powiedziała, że raczej tylko prywatnie.

 

Mi też tak powiedziała moja psychoterapeutka gdy rezygnowałam z terapii.Że państwowo są rzadko wizyty,czasu dla pacjenta jest mało,ergo-to w ogóle nie pomaga .

Uznałam to za podłe kłamstwo i nie uwierzyłam ;P.Wszak wszystko zależy od osoby terapeuty...czytałam tu na forum wypowiedzi ludzi,którzy są bardzo zadowoleni z państwowej terapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

[ Dodano: Pią Gru 01, 2006 1:55 am ]

Tak ,wiem(od swojej psychiatry) że terapeuci którzy zajmują się tylko behawoiralno-poznawczą szkolą sie jedynie w Warszawie(jest tylko jedno takie centrum szkolenia w Polsce),udzielaja terapii w całym kraju.Trzeba szukac w necie,Wiem też że spotkania odbywają się raz w tygodniu,trwają godzinkę a koszt od 50-90 PLN za h.

Tyle chcialam dodac jeśli chodzi o behawioralno-poznawczą,

Dodam(nie korzystałam).

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szybkie, długie marsze. To jest to! :) Lżej na duszy się robi i śpi się potem lepiej.

 

Co do refundowanej terapii, a chodzi mi o normalną, czyli przynajmniej raz w tygodniu i indywidualną, to niestety w Wawie (a wiem, że i w innych miastach jest podobnie) chyba jest to niemożliwe. Jak chciałem dostać się do refundowanego psychologa, to najbliższy wolny termin był za 3 miesiące.

A jak wiadomo w ciągu trzech miesięcy może się dużo wydarzyć, zwłaszcza kiedy człowiek jest w potężnym dole.

 

Terapie grupowe, tzw "intensywne", po 3 godz w tygodniu, trwające ok 10 tygodni, owszem są możliwe nieodpłatnie. Ale powiedzmy sobie szczerze, co to za terapia, która trwa 10 tygodni. No i nie każdemu odpowiada grupowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich;

nie mam już sił nawet na pisanie tego maila, od 3 miesięcy szukam pracy, w końcu zgłosiłam się do psychologa, bo już trochę sobie nie radzę.

Od 10 lat mam rzucane kłody pod nogi (oczywiście są też w moim życiu chwile radosne, ale za chwilę jest kłoda, i znowu się wszystko wali)

niejednokrotnie myślałam o sambójstwie, ale za bardzo się boję, poza tym potencjalny samobójca o tym nie mówi tylko planuje w samotności, ja zaś gadam na wszystkie strony, trochę w formie żartu, ale.......w głębi wiem co myślę na ten temat

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Od czego tu zaczac...moze opowiem po krotce o mnie i moich problemach...jestem na pierwszym roku studiow, niestety, moja dziewczyna, z ktora jestem juz prawie dwa lata rozpoczela studia w innym miescie niz ja. Oboje jestesmy w akademikach, spotykamy sie srednio co dwa tygodnie. Zawsze wtedy jest super, ale gdy wracam po weekendzie, zaczyna sie beznadzieja. Ostatnio wszystko mnie smuci, nie moge spac po nocach, budze sie rano, nic mi sie nie chce, nawet jesc...przez dwa miesiace schudlem kolo 5 kilo.

Skad wynikaja moje problemy? Zawsze bylo mi z nia bardzo dobrze, zreszta jej ze mna tez...w sumie to powoli zaczynalismy planowac razem wspolne zycie. Ona bedac w domu miala duzo powodow do smutku - rodzina. Gdy poszla do akademika, zycie sie jej odmienilo, ma duzo znajomych, ciekawych zajec. Niestety, to wplynelo na kontakty ze mna. Mialem nadzieje, ze bedziemy codziennie rozmawiac na gadu, pisac esy. Ona juz na to powoli traci czas. Rozmawiamy, ale mi zawsze malo. Co wiecej, lepiej sie dogaduje z kolegami niz z kolezankami, a ja o to jestem zazdrosny...z jednej strony, nie mam najmniejszego powodu aby jej nie ufac, wiem, ze jej na mnie zalezy...a z drugiej...czasami przychodza mi do glowy rozne glupie mysli. Nie moge sie pogodzic, ze ona wiecej czasu spedza z kolegami niz ze mna, choc wiem, ze to nie jej wina. Czesto mam ochote z nia pogadac, a ona wchodzi na gadu i mowi ze za 10 minut musi isc bo sie umowila z kolegami...jest jeden pokoj, z ktorego mieszkancami jak mowi sie szczegolnie zaprzyjaznila. Zawsze podkresla, ze to tylko znajomi, ze kocha tylko mnie.

Ja sobie nie moge z tym wszystkim dac rady, jak wracam i sie z nia spotykam to jest super, ale po paru dniach jak sie nie widzimy to to wraca. Ja sie smuce, czesto wtedy robie jej wyrzuty ze sie mna nie interesuje i woli kolegow. Potem zazwyczaj zaluje tego co powiedzialem, bo w glebi duszy wiem, ze jej na mnie zalezy. Nastepnie ona sie smuci...bledne kolo. Ja wiem ze meczy ja moje zachowanie, mnie juz wlasciwie tez...zaczelo mnie to wszystko przytlaczac, nie moge sie skupic na nauce, odechcialo mi sie zajmowac moim hobby...po prostu nic mi sie nie chce, czuje sie coraz gorzej, przestaje panowac nad moimi nastrojami.

Winie sie za to, ze miedzy nami jest coraz gorzej, obiecuje sobie ze sie zmienie, ale nie wychodzi - znowu robie jej wyrzuty.

Dzis wyslalem jej maila, opowiedzialem o tym jak zle sie czuje...dodalem jak zwykle co mi sie w jej zachowaniu nie podoba, znowu wypomnialem ze sie mna nie interesuje. Znowu przeze mnie plakala, dosc ma juz moich humorow.

 

Co mam robic, abym zaczal panowac nad emocjami? Boje sie ze to juz depresja, albo jej poczatek. Tak w ogole to czuje sie juz jak jakis czubek. Chce dobrze, robie zle. Wstyd mi mojego zachowania. Ranie osobe, ktora kocham, mimo iz tego tak naprawde wcale nie chce...no i sam juz chyba zaczynam od tego wszystkiego swirowac.

 

PS. Dobrze, ze jest takie forum, gdzie mozna sie wygadac, bedac anonimowym. Nie wiem czy powiedzial bym o tym komus...

 

(dop*DA)Nadawaj tematom bardziej zrozumiałe nazwy...Pozdrawiam!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam pewien problem z opisaniem tej sytuacji, dlatego z gory przepraszam, jesli cos bedzie niezrozumiale ;)

Otoz to, co najbardziej mi doskwiera to fakt, ze wszystko co sie teraz ze mna dzieje, wynika z podswiadomosci. Podzielilam sie jakby na dwie osoby - jedna z nich to ta na zewnatrz, druga zas to ta tlumiona... I to ta tlumiona wiedzie teraz prym BEZ kontroli tej pierwszej. Ta druga wiecznie wytyka mi, jak zalosna i beznadziejna osoba jestem, ona dobrze wie, ze tak naprawde w srodku wcale nie mam ochoty zyc. Klopot polega na tym, ze ta pierwsza 'ja' NIE JEST W STANIE zaakceptowac tej drugiej... Nie umiem swiadomie pomyslec o sobie w ten negatywny sposob, bo zaraz pojawia sie ta logiczna mysl, ze przeciez to sa bzdury... Jak moge nie chciec zyc, skoro mam w tym zyciu cel? Jak moge byc beznadziejna, skoro mam dowod, ze nie jestem, jak moge byc glupia, skoro posiadam taka a nie inna zdolnosc... I tak dalej.

 

Nie umiem sobie z tym poradzic i czuje, ze cos nie pozwala wylezc tym uczuciom na zewnatrz. Nie jestem w stanie ruszyc sie z miejsca. Nic mi sie nie chce, o niczym nie mysle, wiec nic kompletnie nie robie. Ale ile tak mozna? Przeciez gdybym powaznie podchodzila do swojego problemu, to zawsze dzialoby sie COS, a nie dzieje sie nic. Nie chce widziec tego, co sie ze mna dzieje. Jednoczesnie gardze soba i nienawidze siebie za to, ze nic z tym nie robie; mam wrazenie, ze jestem po prostu slaba i leniwa - choc wiem, ze to nie to. Taki mix uczuc, ktorych nie potrafie ze soba pogodzic.

 

Ostatnio zostalo mi dobitnie powiedziane, iz widac po mnie, ze nie chce zyc - zwyczajnie nie umiem sobie tego uswiadomic, przyznac sie, ujrzec na wlasne oczy... A dopoki tego nie zobacze i nie zaczne traktowac serio, to nie uda mi sie z tego wyjsc, chocbym zazyla wszystkie farmaceutyki swiata. Jaki wowczas ma sens cale leczenie, terapia? To moze trwac przeciez wieki...

Bardzo sie boje, ze juz zawsze tak bedzie - ze nigdy nie bede chciala sie przyznac do tego, co jest naprawde we mnie, wskutek czego wyladuje gdzies na centralnym, pod mostem, albo co gorsza - wroce do domu.

Wiem jedynie to, ze nie rozumiem, co sie ze mna dzieje. Nie rozumiem, dlaczego.

Z drugiej strony jak moze mi sie chciec zyc, skoro nawet jako plod nie chcialam sie urodzic (doslownie)? Jest we mnie pewna destruktywna czesc, ktora czerpie satysfakcje z tego, ze sie sama niszcze. To wiem, bo ja czuje i nie spodziewam sie, zeby ta czesc kiedykolwiek zanikla. Chcialabym tylko umiec ja kontrolowac... W tym momencie moje zycie nie ma zadnego sensu, bo ogranicza sie do wegetacji. Jestem jak proste, zwykle warzywo.

 

Nie umiem nawet skladnie o tym pisac, bo wtedy cos w mojej glowie ze slodkim usmieszkiem mowi "ale pisac o czym..? to cos jest nie tak?".

 

Jak to mozna pokonac..? :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo Ci dziękuję za odpowiedź, to nie jest takie proste, niestety. Wiem że pewnie każdy tak mówi, ale po krótce przybliżę swoją sytuację:

Wszystko się zaczęło sypać ok 10lat temu, wówczas moja mam była już w zaawansowanej chorobie nowotworowej, wkrótce zmarła, ja miałam za 4 miesiące maturę (presja rodziny - ojca , babci - że muszę zdać bo renta i inne takie rzeczy jak wstyd, co ludzie powiedzą) babcia do niedawna mnie obwiniała za śmierć mamy, nie wiem czemu...... To straszne zamiast służyć dobrym słowem, to awsze miała do mnie jekieś pretensje i zarzuty.

maturę zdałam , skończyłam studia. Wyszłam za mąż i trzy tygodnie po ślubie poszłam do szpitala na drugą operację kregoslupa (wcześnij jeździłam po Polsce po różnych lekarzch, gdyż żaden nie chciał się podjąć, bojąc się że mnie sparaliżuje. Trzy tygodnie po ślubie poszłam na operację i jak się okazało lekarz który mnie operował 15 lat temu, nie ma pojęcia o wstawianiu śrub i prętów w kregoslup. Tego samego dnia się wypisałam (mając w pamięci że poprzednią operację troszeczkę mi popsuł, więc nie chciałam być królikiem doświadczalnym), wybłagałam innego lekarza żeby spróbował mnie zoperować, jest najlepszy w Polsce, zgodził się, w szpitalu lezalam 2 miesiące przed operacją, co tydzien mi ją przekładano (siadała mi psychika, już nie miałam siły się co tydzien nastawiać na operację) lekarze kazali mi się nastawić na najgorsze; paraliż i nawet śmierć, operacja trwała 8 godzin, chodzę- super, bo z tym stopniem wady już się nie chodzi. Miesiąc później zus zabral mi rentę po mamie, bo nie uwierzył że jestem chora, zostałam bez środków do życia i ubezpieczenia (byłam wowczas w gipsie i nie mogłam w ogole siedziec , nawet w ubikacji, ale dla zusu było wszystko ok.

pozwałam zus do sądu, po 1,5 roku wygrałam. Ale przez ten okres musiałam sobie jakos radzic maz zarabial 700zł, z czego rachunki u mojego ojca wynosiły 500. Oczywiście nie mógł wspaniałomyślnie powiedzieć że skoro mam tak cięzka sytuację to żebym mu nie płaciła. Jedzenie oczywiście mamy swoje, plus rachunki u ojca, bo z nim nadal mieszkamy. Mama mojego męża również zagarnęła rentę po jego tacie i nie można było na to wpłynąć. Chora sytuacja.

Obecnie, ja szukam od 3 miesięcy pracy, pies zachorował na raka, ja prawie to pewne , nie mogę mieć dzieci, ze względu na kregosłup.

I nie pociesza mnie fakt że inni mają gorzej, ponieważ w swoim środowisku nie znam pary która ma taką beznadziejną sytuację. Ja mam bóle takie jak przed operacją (stanie 10min, siedzenie 2h) w pracy na prawdę zagryzałam zęby z bólu, nie mogę już brać morfiny (którą brałam tylko w domu , ponieważ działa psychotropowo i w pracy nie mogłam brać) jestem juz tak bardzo uczulona, że lekarz zabronił mi ją brać gdyż mogę dostać zapaści, na inne leki, albo nie działją, albo mam uczulenie.

Od tygodnia chodzę do psychologa, ocenił że mam lekką depresję prawdopodobnie od kilku lat. Nieraz myślałam o samobójstwie , ale za bardzo się boję, poza tym nie chcę stracić tego czego jeszcze nie przeżyłam i nie widziałam. Generalnie jest mi smutno, jestem przygnębiona, ale jeszcze walcze. Chodzę na rozmowy, nawet przechodzę do 2 etapów rozmów w sprawie pracy. Czyli nawet nieźle.

Ale ja już nie mam siły.............po prostu, już nie mogę.

pa pa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj... :)

Ja juz dawno zauważyłam ,że składam się z dwóch róznych części, nienawidzących i nieakceptujących sie nawzajem. Walczyłam z tym, dopóki nie uświadomiłam sobie, jak bardzo to jest beznadziejne....

Po prostu podobnie jak Ty mimo, że mam jakieś cel to...nie chce mi się żyć?

Zyć i nie żyć jednocześnie. Jedna część chce żyć, ale inaczej, druga nie chce, bo nie ma ochoty...

 

Nie znam na to recepty...niestety :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podobno u pewnej kobiety naliczono 36 różnych osobowości. To bardzo dziwne mieć dwie i więcej warstw, szczególnie sprzecznych myśli jednak każdy od czasu do czasu je posiada, gdzieś w mądrym programie słyszałem że to jest w pewnym sensie wentyl bezpieczeństwa dla naszej psychiki.

 

Właśnie prowadzimy w kilka osób dyskusje tu na forum w pewnym temacie jak podświadome negatywne myślenie o sobie może wpływać na komunikacje w grupie. Podświadome myśli mają wpływ na nasze działania i motywacje chociaż zwykle wcale sobie nie zdajemy z tego sprawy.

 

W innym temacie też tutaj są poruszane natrętne myśli na temat skrzywdzenia bliskiej osoby, które według psychologów nie są niczym nienormalnym.

 

Atisarda uważam że możesz coś zrobić. Powinnaś spróbować dotrzeć do tej cichszej osoby i zrozumieć jej początki oraz motywacje. Jeśli zrozumiesz jakie są jej motywacje pewnie zobaczysz też ich absurd. Widząc jak jest naprawdę możesz spróbować "wciągnąć ją na swoją stronę lustra".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdybym miał ustosunkować się do przykrych rzeczy które Cię spotkały musiałbym chyba opisać swoje i stalibyśmy się przekupkami na targu. Widzisz ja tu widze też wielkie sukcesy, a że życie jest słodko-kwaśne leży już w jego naturze. Może ja źle to pojmuje, ale przeżyłaś operację która groziła śmiercią bądź paraliżem i chodzisz!!!

 

Zycie jest jak zamek z piasku budowany na morzem. Można mieć dużo frajdy z jego tworzenia, ale można też cały czas myśleć o wietrze który go niszczy lub o tym że kiedyś przyjdzie ostateczna fala która go zmyje całkowicie i w ten sposób popsuć sobie całą frajdę.

 

Zabawa w budowanie zamku jest taka fajna ponieważ nie myślisz o niepowodzeniach, o wietrze, o tym że kiedyś przyjdzie fala. Jesteś tu i teraz - tam gdzie możesz odnaleźć szczęście.

 

Napisałaś coś ważnego:"nie chcę stracić tego czego jeszcze nie przeżyłam i nie widziałam". Więc chyba jednak coś wiesz o zamkach, chociaż pamiętasz jeszcze trochę. Wróć do tego!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam ja mam troche podobnie z jednej strony chce ulozyc sobie zycie planuje rozne rzeczy a z drugiej po co mam to robic skoro to nie ma sensu i dobijam sie zazwyczaj wychodzi na to ze z tego planowania g***** za przeproszeniem wychodzi i stoje caly czas w miejscu bo nie dobije sie do konca ani nie dokoncze tego co zaczolem.Ja nie mam na to sposobu ale poprostu wydaje mi sie ze trzeba wybrac ze stron jaka sciezka chcesz podazac ale to nie jest takie latwe ......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo Ci dziękuję za te miłe słowa. Oczywiście jest tak że każdy swoje problemy czy też porażki uważa za najprzykrzejsze. Wiem że dużo też w życiu spotkało mnie dobrego, ale w tej chwili nie działa to na mnie kojąco. Ja jestem pesymistą, zawsze szklanka dla mnie jest w połowie pusta. Chociaż od jednej pani w spitalu kiedyś usłyszałam mądrą myśl: Iż ja jestem raczej realistą, działam asekuracyjnie, wolę być mile zaskoczona, niż niemiło rozczarowana" Myśle że jest w tym dużo prawdy. Najbardziej przytłacza mnie perspektywa niepewnego macieżyństwa. Gdyż lekarze mówią iż całą ciążę będę musiała leżeć a poród trzebaby było wywołać w 6 miesiącu. W związku z tym istnieje niebezppieczeństwo wad rozwojowych u dziecka, a ja nie chcę skazywać maleństwa na cierpienia. Adopcja; wiele osób mi to radzi, ale trzeba spełniać bardzo restrykcyjne warunki ekonomiczne, już się dowiadywałam. Mimo wszystko zanim się podejmie decyzję o adopcji każdy chce spróbować wszelkich środków by mieć dziecko swoje, coś z siebie, taką cząstkę siebie.

Ale to pokaże życie, na razie szukam pracy, by móc rodzinie zapewnić jako taki byt.

Bardzo Ci jeszcze raz dziękuję za te słowa otuchy, bije z Ciebie mnóstwo optymizmu, jest bardzo kojące, czuję się lepiej. W moim otoczeniu znajomi nie potrafią obrać pewnych sytuacji tak w słowa, jakie czytam na tym forum.

Dziekuję

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A czemu miałbyś panowac nad emocjami :o Przeciez tumienie negatywnych emocji prowadzi wlasnie do depresji. Poukladaj w glowie na spokojnie co Ci sie podoba a co nie i zdobadz sie na szczera i komunikatywna rozmowe. Zwiazek to przeciez komunikacja takze emocjonalna.

Powodzenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W szukaniu pracy problem miał/ a może ma każdy niezależnie od wieku, ja mam obecnie 25 lat i nie widzę przyszłości w tym kraju dla siebie mimo że i tak patrząc z perspektywy lat wiele się zmieniło na lepsze, wystarczy pozostać bez pracy i próbować szukać jej na nowo no i pojawiają się przeszkody a po drodze jeszcze wilki - nieuczciwi pracodawcy...

A ile masz lat, męża masz czy samotnie wychowująca dziecko matka?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja czuję podobnie. Są dni kiedy mam tysiąc pomysłów na życie, wiem czego chcę, wiem jak mam do tego dążyc. A potem przychodzi smutek i poczucie beznadziejności. Po co robic cokolwiek skoro to i tak nie ma sensu? I podobne myśli... Nie wiem czy to dwie osobowości. Przynajmniej w moim przypadku. To chyba poprostu gorsze i lepsze dni... Czasem czuję się silna i mogłabym wszystko a potem nie mam siły wyjąć prania z pralki... Wraca smutek, i takie okropne uczucie że sobie nie radzę. Że skoro są dni kiedy chce mi się żyć, kiedy wiem jak, to czemu to są tylko chwile... Dlaczego nie potrafię byc zawsze tak silna i pełna życia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

adam123 ty po prostu jesteś zazdrosny! Stary, wyluzuj trochę, jeśli ufasz dziewczynie to jej to okaż. Nie każdy jest ideałem i ma prawo do błędów, ważne by tych błędów nie powtarzać. A skoro twoja dziewczyna poszerza swoje kontakty towarzyskie, to ty weź z niej przykład i zrób to samo- zaprzyjaźnij się z jakimis fajnymi koleżankami z roku ;) i sam się przekonasz, że twoje uczucie do niej się nie zmieniło, tak samo jak jej uczucie do ciebie. No i przede wszystkim skończ z czarnowidztwem, bo w końcu wykraczesz :roll:

Pozdrawiam serdecznie :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam 28 lat, nie mam dzieci i mieć raczej nie mogę (zresztą to już napisałam). Kiedyś sobie marzyłam że do 27 roku będe miała wszystko poukładane, a teraz niestety to wogóle się nie ziści.

Smutno mi jak patrzę na szczęliwe pary, mieszkające samodzielnie, mające, bądź planujące rodzinę. Może to zabrzmi egoistycznie, ale ja na takie życie nie prędko będę miała szansę.

Wiesz sam problem nie leży w szukaniu pracy (czy jej posiadaniu w moim przypadku) dla mnie problemem jest sama praca, gdyż zdrowie nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Lekarze planują kolejną operację kręgosłupa, rekonwalescencja trwa około roku. Ja już tak nie chcę żyć, z myślą że mam mieć kolejne operacje, chodzić lub nie chodzić, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jak to jest nie spać od 12 lat na plecach (wogóle), spać tylko na boku zwiniętym w kłębek. Budzisz zwalony po całej nocy, nie mogę wykonywać prozaicznych czynności: iść do sklepu oddalonego o 500m, muszę siadać, albo zagryzam zęby z bólu. Jak pracowałam trzeba ściemniać że nic ci nie jest (pomimo że każdy widzi że cierpisz) nie można powiedzieć że jestem niepełnosprawny bo stracisz pracę. W autobusie dwóch chłopaków mnie wyśmiało jak poprosiłam o miejsce, już więcej tego nie zrobię, mimo iż ledwo stoję. Po mnie wogóle nie widać że coś mi jest. Niby dobrze, ale dla zusu jestem zupełnie zdrowa. Bo nie widać......... Po mojej mamie jak umierałam na tydzień przed śmiercią też nie było widać że jest aż tak chora.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A kręgosłup to u ciebie wada wrodzona, odziedziczona po kimś czy nabyta?

Widzisz prawda w tym co mówisz, ja akurat doświadczyłem że nie takim problemem jest znalezienie pracy jak znalezienie pracy w dobrej atmosferze,

z własnego doświadczenia wiem że atmosfera jest ważniejsza od pieniędzy bo jak trafisz na złych i nieodpowiednich ludzi to wiadomo że miejsca niezagrzejesz chociaż będziesz się starać nie wiadomo jak to i tak nie od ciebie to nie zależy bo nie twoja w tym wina na jakich ludzi trafiasz.

Są jednak tacy ludzie za którymi warto w ogień iść, spotkałem takich ludzi i nie zrywam z nimi kontaktu.

Sam jestem kawalerem i pewnie tak zostanie ale z innego powodu, jestem nieśmiały i...

nie mam łatwego charakteru, nie wiem czy mam to po rodzinie a może doświadczenia z dzieciństwa, w szkole itd, byłem małym chłopcem strasznie dużo rozrabiałem i byłem konfliktowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

adem123...... nie bądz taki werter młody.ta laleczka Cie przekręci niz ją zdązysz zdobyc. powiedz sobie głeboko w duszy THE WORLD IS MINE i na balety.... a jesli dalej bedzie Ci zle to polecam siłownie....tam nie dośc ze sie wyzyjesz to pogadasz sobie na rózne tematy z fajnymi ziomkai!!!

3m sie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzieki za odpowiedzi... Ale chyba nie ma lepszego sposobu na uswiadomienie mi, jak bardzo nie chce mi sie zyc, niz pismo ze szkoly informujace moich rodzicow o skresleniu mnie z listy studentow.

Poki co sie wymigalam i nawymyslalam, ze to nieporozumienie, bo nie wiedza, co mi jest - dla swietego spokoju powiedzialam, ze mam sama nerwice, wiec ja uprzejmie wysmiewaja; w koncu ja nie mam nic na glowie, skad moge miec nerwice?

 

Tak czy owak wlasnie dotarlo do mnie, jak beznadziejne i bezcelowe jest moje zycie, jak zalosna i denna istota jestem, jak bardzo juz mi sie nie chce tu byc i istniec w ogole - slowem, z drobna pomoca opatrznosci odrobilam zadanie domowe i jestem gotowa na kolejna wizyte u terapeuty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba wiem, co Ci dolega i wydaje mi się, że to dotyka także mnie. Mam już tego naprawdę po dziurki w nosie, od dwóch miechów jestem w depresji, walczę, nawet wygrałam jakąś bitwę, ale wojnę cały czas przegrywam! To chyba przez te myśli, nazwane najlepiej przez Ciebie- destrukcyjnymi. To tak jakbym sama nie miała nad sobą kontroli, mój facet nazywa to robieniem z igły widły, ale to coś bardziej skomplikowanego. To tak, jakbym nagle usiadła obok Boga, tam, na górze i widziała, jak Ci wszyscy ludzie biegają jak mrówki, dążą do czegoś, czego i tak nie osiągają, starzeją się i umierają i nawet jeśli wiele osiągnęli, to teraz nie ma znaczenia, oni żyją tylko po to, żeby kiedyś umrzeć. Nie potrafię teraz o niczym innym myśleć, jak o tym, że to życie ma jeden cel- śmierć. Nie potrafię się z czegoś cieszyć, bo wiem, że choć jeszcze tyle życia przede mną, to kiedyś będę stara, chora i moje plany na życie zastąpi oczekiwanie na śmierć... Ta zatruwająca myśl nie daje żyć! Nie odczuwam już satysfakcji, jak słucham nowej płytki Hey, bo myślę sobie: i o tobie, Nosowska, nikt nie będzie pamiętał. Kiedyś na cały dzień nakręcał mnie wschód słońca, jesienne, ciepłe wieczory w moim pokoju przy lampce, teraz nie potrafię już tak. No i właśnie najgorsze jest to rozdwojenie duszy... Jedna mówi, twoje życie dopiero się rozkręca, ten zły okres minie i znów będziesz się cieszyć z małych, wielkich rzeczy. A ta druga podszeptuje: no i po co to robisz? Po co to sprzątasz, po co jesz, to nic nie da, jutro znów to zrobisz i znów i znów, lepiej się nie męczyć i skończyć z tym ostatecznie. Moja mama jest najlepsza przyjaciółką, rozmawiam z nią o każdym stanie mojej duszy, czasem mówię:hej, mamcia, no jak ja mogłam myśleć o samobójstwie, przecież już mi przechodzi, prawda? Bo świat jest całkiem fajny! A następnym razem wątpię we wszystko i mówię: A jakie to ma znaczenie, czy ja się zdrowo odżywiam, czy sprzątam, świat nie zwraca na mnie uwagi, jestem nikim w tej generacji, nie chcę żyć... Nic mi nie daje satysfakcji, bo wszystko mija a wspomnienia to najgorsza miarka naszej starości...

Pomóżcie, ludzie, którzy macie na to złoty środek!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×