Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''


anita27

Rekomendowane odpowiedzi

Pomyśl tylko, że do bani jest tylko w twojej 'bani' :smile: Świat nie jest ani szary, ani zły to my jesteśmy szarzy i źli. Warto żyć choćby dla tych kilku chwil euforycznych, szkoda że jak to z chwilami bywa, trwają tak krótko :idea:

Posłuchaj sobie dark ambient, trochę się odstresujesz :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja sie nie mogę pozbierać do kupy. Od prawie roku biorę leki, ale nie bardzo widzę działanie. To znaczy owszem, minęły stany totalnego załamania, cięcia się, wycia po nocach i szukania sposobu jak by tu ze sobą skończyć. To minęło, ale wcale nie jest dobrze. Nie lubię poranków, każdy zaczynający się dzień mnie przeraża. najszczęśliwsza jestem w nocy kiedy mogę po prostu spać. Bardzo chciałam znaleźć pracę, bo bez tego czułam się jak pijawka na utrzymaniu rodziców, teraz kiedy ją mam jest źle ponieważ ciągle jestem zestresowana. cały czas się boję, że nie jestem wystarczająco dobra. Siłą rzeczy więc praca mnie nie cieszy. Kółko się zamyka, tak źle i tak niedobrze. nie wiem co robić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Być może nasze problemy są tylko sprawami naszymi i naszego otoczenia, jednak czasami człowiek nie może już sam ze sobą wytrzymać i bardziej lub mniej świadomie krzywdzi swoje otoczenie... matka chce mnie na siłę zaciągnąć do psychologa, a ja nie chcę się dać, gdyż kiedyś zraziłam się strasznie, poza tym jest we mnie taka Zosia Samosia i wszystko chcę zrobić sama, bez niczyjej pomocy, być może dlatego, iż nie chcę niepotrzebnie tyłka nikomu zawracać. Być może w tym leży mój problem. Być może pomoc mi jest potrzebna, ba - nawet jestem o tym pewna, gdyż sama sobie ze sobą nie poradzę, nawet nie mam na to szans, przynajmniej tak myślę. Otóż bez lania wody, jaki mam problem:

 

Mam osiemnaście lat i moje problemy zaczęły się gdzieś w połowie gimnazjum, od zawsze miałam niesamowitą chęć do nauki, wyrosłam z zainteresowaniem sztuką, geografią, podróżami, muzyką... wiem w głębi serca, że jestem dość zdolna i chyba niegłupia, jednak już te kilka lat dręczą mnie niespokojne myśli, ogólne poczucie beznadziejności i niespełnienia w tym marnym życiu... oczywiście chodzi o szkołę. Na dwa miesiące przed rozpoczęciem roku szkolnego w gimnazjum w pierwszej klasie trafiłam na niezłego lekarza pediatrę, który mało co nie wpędził mnie na te dwa metry pod ziemię. Nie mam siły opisywać samej choroby, bo nie o to już chodzi - w każdym razie nieźle otarłam się o tą cieniutką granicę pomiędzy tymi światami i trafiłam na praktycznie dwa miesiące do szpitala z poważnymi podejrzeniami nowotworu i tak dalej... być może to nic, tak teraz zdaje się, błahostka, ale z moją psychiką - już wtedy bardzo słabą - nie było najlepiej.

 

Być może brakowało mi czegoś w dziecięctwie - nie wiem, jednak wiecznie denerwuję się byle czym, wiecznie myślę o tym, jaka jestem beznadziejna i głupia - choć wiem, że tak nie jest. Zawsze porównywałam się z moją kuzynką z mojego rocznika, zawsze miałam wrażenie, że babcia, o której miłość wtedy tak jakby rywalizowałyśmy, że babcia bardziej kocha ją, dla takiego małego dzieciaka takie przeświadczenie budujące nie jest - a było tak od dzieciaczka. Obie uczyłyśmy się tak samo dobrze, nawet celująco. Do czasu moich problemów.

 

Nie wiem, czy są spowodowane jeszcze kilkoma wydarzeniami z wczesnego dzieciństwa - gdzie podobno miałam jakieś jazdy psychiczne opierające się na lęku, ale ich nie pamiętam - czy też chorobą i napatrzeniem się jako dzieciak na ludzkie nieszczęście na oddziale onkologiczno-hematologicznym z czekaniem na wyniki badań. Te wszystkie nowotwory kości, białaczka, na oddziale przy nas zmarł kiedyś mały chłopiec. Chyba trochę mnie to podłamało, gdyż człowiek myśli o tym, że z nim będzie tak samo... na szczęście nie było. Jednak z roku na rok uczyłam się coraz gorzej, zawsze miałam problemy z matematyką i przedmiotami ścisłymi - nie dlatego, że ich nie rozumiem, jednak lenistwo i lęk przez pytaniem przed tablicą zrobiły swoje, boję się tych przedmiotów. Wyszłam ze szpitala zaraz przed rozpoczęciem roku i chyba nie zdążyłam się podbudować. Myślałam o tym i owym. Stałam się jeszcze bardziej nieśmiała i lękliwa. Gimnazjum przeszło, jak zwykle super na humanie, marnie na ścisłym... przyszło liceum i było jeszcze gorzej. Nie zaliczyłam roku z matematyki, ze strachu, i załamałam się totalnie, zaczęłam interesować się chorobami psychicznymi i być może wmawiałam sobie nieco... gdzie mam zdolność do wmawiania sobie chorób - coś sobie wmówię, to mogę zachorować naprawdę i chyba też to wszystko na tym się opiera, czuję tak w środku, że mam totalnie zwichrowaną psychikę, a przy tym jestem panicznie nieśmiała. Nawet zwyczajne pójście do sklepu po bułki czy gazetę staje się dla mnie barierą, a co dopiero proszenie o pomoc. Po tym incydencie z matmą byłam u psycholożki, która mnie totalnie olała, wypłakiwałam jej się przez ponad dwie godziny i po wyjściu z gabinetu czułam się sto razy gorzej niż przed.

 

Otóż zbliża się półrocze, a ja dostaję już nerwówki. Nie mogę spać, nie mogę jeść, nie mogę normalnie funkcjonować. Nie wiem, czemu się tak denerwuję. Zawaliłam połowę półrocza, "chorowałam" w domu przez praktycznie cały październik wmawiając sobie te cuda-wianki i tak wyszło, że mam do napisania kilka sprawdzianów. Oczywiście jak zwykle - w językami, biologią, geografią problemów nie ma, ale panicznie boję się chemii czy matematyki. Wiem, że gdybym się nie denerwowała wszystkim, to zaliczyłabym to z palcem w nosie, czy gdzieś tam. Wiem, że mam możliwości, ale boję się je wykorzystać. Boję się odezwać na lekcji, boję się, że zawalę rok przez głupią chemię, gdy inne przedmioty idą okej - więc po co dalej się ich uczyć? Skoro i tak zawalę, bo będę się denerwować i wszystko wyleci mi z tego głupiego łba?

 

Nie chcę prosić o pomoc, kocham moich rodziców, ale nie ufam im - nie mam do tego powodów, jednak nigdy nie było tak, że mogłam pójść i wyżalić się im na kolanach. Poza tym wszystko było cudownie, zaszczepili mi zainteresowania, szacunek dla życia i natury, dla człowieka i tak dalej. Jednak nie czułam się bezpiecznie ani komfortowo, nigdy. Widocznie mam taki charakter, że aż za bardzo mi tego brakuje - niby wszystko okej, ale czuję niedosyt i brak psychicznego wsparcia - załamuję się, bo coś mi nie wychodzi, olewam siebie i swoje naturalne potrzeby, zadręczam się strasznymi myślami i już widzę przyszłe, wielkie katastrofy. Tak naprawdę wiem, że one mnie nie dotyczą, jednak cały czas je sobie wyobrażam.

 

Chcę się uczyć, ale nie potrafię, mimo że odczuwam naturalne zaciekawienie tematem, jednak wszystko opornie wchodzi mi do głowy, ponieważ się zadręczam i myślę o czymś innym. Myślę o tym, jak byłoby lepiej na tym padole beze mnie, jednak przed zrobieniem czegoś sobie trzyma mnie myśl, że nie mogę skrzywdzić rodziców, nie wytrzymaliby tego. Nie mogę skrzywdzić ich, siebie, nie mogę skrzywdzić psa. Być może to głupie, ale ten łaps jest moim jedynym kompanem, moim największym marzeniem.

 

Poradźcie mi proszę co mam już robić, bo wytrzymać ze sobą nie mogę, jak poradzić siebie z tym wszystkim, jak uwierzyć w siebie i w swoje możliwości, jak załapać się na to lepsze życie, jakim ono było przed tym moim punktem krytycznym? Nawet nie wiem, kiedy on dokładnie był. Boję się w tej chwili nawet własnego cienia, boję się, że przez jeden nieudany sprawdzian zawalę wszystko i wykańczam się, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

 

Przepraszam za długość postu, jednak wyciszyłam się przy pisaniu tego momentalnie. Gdyby popatrzeć z innej perspektywy, to moje problemy są banalne, jednak zawsze muszę być tą najlepszą, muszę sobie poradzić, gdzieś takie przeświadczenie siedzi mi w umyśle i to mnie dręczy. Kochana babcia, której potrzebowałam we wczesnym dzieciństwie odeszła i nie mogę sobie darować, że nie poświęciłam jej tych kilku szczerych rozmów, nie radzę sobie ze szkołą, a konkretnie z moim oślim uporem, nie mogę się uczyć, funkcjonować i chyba niedługo wmówię sobie schizofrenię czy coś w tym stylu...

 

Widocznie mam za słabą psychikę do tego wszystkiego i musiałam mieć jakiś uraz, jednak nie pamiętam nic... pamiętam tylko kolorowe i psychodeliczne sny, którymi można było sterować, kolorowe konie, muzykę bitelsów i samoloty, statki, którymi matka raczyła mnie co którąś noc, dając mi hydro. Podobno byłam nerwowym dzieciakiem.

 

Najwyżej nałykam się tabletek i będzie spokój ze wszystkim, z moimi problemami, z problemami moich rodziców, gdyż nie będą się denerwować z mojego powodu... nie wiem, co mam robić, psychologów boję się panicznie, nie umiem otworzyć się przed kimś, kogo nie znam na tyle, by móc mu wyjawić to, co mnie najbardziej dręczy. Czuję się głupia i niepotrzebna.

 

Co mam robić, by się podbudować psychicznie? Wiem, że problem siedzi gdzieś we mnie, ale nie wiem, jak go wydobyć. Nawet dokładnie nie umiem określić, co jest moim problemem głównym, bo mam ich już za dużo. Mam ich za dużo, gdyż się wszystkiego obawiam, uciekam, zamiast walczyć.

 

: (((

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że gdybym się nie denerwowała wszystkim, to zaliczyłabym to z palcem w nosie, czy gdzieś tam.

 

Otóż to.

Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie tak bardzo się tą szkołą przejmujesz. Zawsze chciałaś mieć idealne oceny tylko po co to wszystko? Nie wiem jak jest teraz, ale jak ja chodziłem do LO, to oceny z trzech pierwszych klas nie miały ŻADNEGO znaczenia(co niektórzy nauczyciele zerkali tylko z ciekawości na oceny z lat ubiegłych, ale to nie miało żadnego wpływu). Dopiero w maturalnej klasie warto było troszkę przycisnąć, bo oceny na świadectwie maturalnym jakiś wpływ miały jeśli ktoś wybierał uczelnie, gdzie była spora konkurencja, jednak i tak zdecydowanie najważniejsze były wyniki egzaminów wstępnych. Na studiach w sumie było podobnie, cały semestr laby, dopiero jak się sesja zbliżała, to warto się było choć trochę pouczyć(ja się zwykle za naukę brałem dopiero w sesji poprawkowej :roll: ).

 

 

Ty masz wogóle jakieś życie prywatne? Ciągle piszesz o szkole, ocenach, a nie wspomniałaś ani słowem, czy spotykasz się z koleżankami, czy imprezujesz, czy masz jakieś hobby?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,pierwszy raz jestem na tego typu forum,choć z depresją walczę już 2 lata;

Wszystko zaczęło się po porodzie,czułam się z dnia na dzień zle psychicznie,wszyscy w koło powtarzali mi że to normalne,że to minie...ale mi nie mijało czułam się co raz gorzej,wiedziałam że jest ze mną zle.Nie potrafiłam się cieszyć swoim narodzonym i tak długo wyczekanym maleństwem.Bałam się każdego dnia,płacz,leki napady paniki i ta niechęc do życia,obojętne mi było czy doczekam kolejnego dnia.Nie potrafiłam zająć się własnym dzieckiem,denerwowało mnie, bałam się że dojdzie do tego że zrobie coś sobie,a najbardziej bałam się że zrobię coś małej...Więc poszłam do psychiatry dostałam leki-nie pomagały a moja depresja się pogłębiała,znowu zmiana leków -skierowanie do psychologa,znow inne leki-było ich troche,aż pewnego dnia dostałam mirzaten,najpierw po pół a potem po całej,łykałam łykałam,czekałam...i stało się jestem na tym leku już osiem miesięcy i czuje sie dobrze,ciesze sie z macierzyństwa,z życia,nie moge odstawic na razie leku,próbowałam ale wszystko zaczęło powracać,więc łykam dalej,nie chce budzić się rano i walczyć...walczyć z każdym dniem,z każdą myślą.Chce się cieszyć życiem zdrową śliczniutką córką i jej każdym uśmiechem

 

---- EDIT ----

 

Droga Cynedine...

Wiem mniej więcej jak się czujesz,ja też miałam tak że przejmowałam się wszystkim,nawet rzeczami błachymi i takimi co nie dotyczyły mnie.Było mi żal pijaka ktorego gdzieś tam mijałam,Przejmowałam się i myślałam,w głowie miałam chaos,nie umiałam normalnie myśleć ani funkcjonowac-ale jezeli nie zaczniesz tego leczyc to pamietaj samo to nie przejdzie.A co do psychologów-jeżeli trafisz na dobrego to nie musisz się przed nim otwierać,on już znajdzie sposób żeby do ciebie dotrzeć.A po wizycie u takiego specyjalisty poczujesz się lepiej,wiec nie przejmuj się jedną nie udaną sesją z psychologiem,pójdz do innego,takiego który będzie ci odpowiadał i przede wszystkim takiego który ci pomoże...

 

---- EDIT ----

 

Droga Martusiu-głowa do góry,ja z deprechą walcze dwa lata,bralam rożne leki i było raz dobrze a raz zle,ty też trafisz w końcu na odpowiedni dla siebie psychotropek,albo odnajdziesz sens w tym naszym szarym życiu.Ja też myślałam że ze mną już konic,że już wszystkie możliwe leki wypróbowała,ale jak widzisz myliłam się w końcu mam tablety na których jade 8 miesiąc i czuje się dobrze...więc i ty znajdziesz to coś co ci posłuży :P

 

---- EDIT ----

 

Witam,pierwszy raz jestem na tego typu forum,choć z depresją walczę już 2 lata;

Wszystko zaczęło się po porodzie,czułam się z dnia na dzień zle psychicznie,wszyscy w koło powtarzali mi że to normalne,że to minie...ale mi nie mijało czułam się co raz gorzej,wiedziałam że jest ze mną zle.Nie potrafiłam się cieszyć swoim narodzonym i tak długo wyczekanym maleństwem.Bałam się każdego dnia,płacz,leki napady paniki i ta niechęc do życia,obojętne mi było czy doczekam kolejnego dnia.Nie potrafiłam zająć się własnym dzieckiem,denerwowało mnie, bałam się że dojdzie do tego że zrobie coś sobie,a najbardziej bałam się że zrobię coś małej...Więc poszłam do psychiatry dostałam leki-nie pomagały a moja depresja się pogłębiała,znowu zmiana leków -skierowanie do psychologa,znow inne leki-było ich troche,aż pewnego dnia dostałam mirzaten,najpierw po pół a potem po całej,łykałam łykałam,czekałam...i stało się jestem na tym leku już osiem miesięcy i czuje sie dobrze,ciesze sie z macierzyństwa,z życia,nie moge odstawic na razie leku,próbowałam ale wszystko zaczęło powracać,więc łykam dalej,nie chce budzić się rano i walczyć...walczyć z każdym dniem,z każdą myślą.Chce się cieszyć życiem zdrową śliczniutką córką i jej każdym uśmiechem

 

---- EDIT ----

 

Droga Cynedine...

Wiem mniej więcej jak się czujesz,ja też miałam tak że przejmowałam się wszystkim,nawet rzeczami błachymi i takimi co nie dotyczyły mnie.Było mi żal pijaka ktorego gdzieś tam mijałam,Przejmowałam się i myślałam,w głowie miałam chaos,nie umiałam normalnie myśleć ani funkcjonowac-ale jezeli nie zaczniesz tego leczyc to pamietaj samo to nie przejdzie.A co do psychologów-jeżeli trafisz na dobrego to nie musisz się przed nim otwierać,on już znajdzie sposób żeby do ciebie dotrzeć.A po wizycie u takiego specyjalisty poczujesz się lepiej,wiec nie przejmuj się jedną nie udaną sesją z psychologiem,pójdz do innego,takiego który będzie ci odpowiadał i przede wszystkim takiego który ci pomoże

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Mam 16 lat i chciałabym przedstawić moją historię.. Zacznę od tego co czuje teraz, Jak bardzo mi źle, jak bardzo wszystko mnie dołuje i przeraża.. Więc od 10 dni mam okropnego doła, Nie radze sobie, pod każdym względem.. 15 listopada b.r. zaczęłam czuć się okropnie psychicznie.. Czuje się samotna, niekochana, głupia, zła, niedobra.. Cały czas jestem rozdrażniona, smutna, nerwowa i płaczliwa.. Dodam że mam ( lub miałam ) cudownego wrażliwego opiekuńczego kochanego chłopaka z którym podczas ostatnich dni postanowiłam się rozstać ( ok. 17.11..) Powiedziałam mu że nie będzie z wariatką, żeby znalazł sobie normalną dziewczynę itp.. Nie wiem dlaczego ale przez pierwsze dni tej zapaści mój gniew i złość kumulowałam tylko na niego.. Później już wszyscy mogli zaznać w małym stopniu tego co ja czuje. Nie będę ukrywać mam ochotę się zabić.. ZNIKNĄĆ i tak wydaje mi się że jestem duchem i nie mam tak naprawdę nikogo.. Jakiś miesiąc temu widziałam już różnice że coś jest inaczej i źle. Ale jakoś to bagatelizowałam.. Teraz jest koszmar mam burzę w sobie nawet jak płacze, mam w sobie dużo nienawiści i nie widzę tego że ktoś mi chce pomoc nie widzę tego że facet jako przyjaciel mi chce pomoc że pisze ze mną do 3 jak płacze. Dodam że ostatnio sypiam po 2/3 godziny dziennie, ponieważ kładę się spać ok. 4/5 do której płacze. To nie jest naturalny suptelny płacz jaki kiedyś tylko znałam.. To jest „ryk” rozpaczy wręcz napady płaczu.. Lament i dużo innych słów mogłabym tu przypisać.. Najgorsze jest przy tych wszystkich lękach że wciąż wydaje mi się że śmierdzę.. Chociaż używam antyperspirantów i mama mów że to absurd ale..

Wrócę teraz do wydarzeń sprzed 8 i pół roku które miały wpływ na moją… NERWICĘ…

Wiek 8 lat: Coś niespodziewanego się stało.. Mój „tata” okazał się katem.. Do dziś mam wyrzuty sumienia że nic nie zrobiłam.. Mój ojciec bił, katował, ciągnął za włosy, kopał, gnoił, wyzywał, podpalał papierosami moją Mamę.. Trwało to 2 lata, przez które mama nie mogła wychodzić z domu, telefony w mieszkaniu były poodcinane.. W wieku 8 lat mała dziewczynka trafiła dwukrotnie do szpitala po próbach samobójczych.. do dziś się zastanawiam skąd wtedy wiedziałam co to jest..

Dodam że Mama po wydarzeniach z pamiętnego dla mnie roku 2000.. Leczy się od 8 lat na depresję.. Nie jest łatwo, wierzcie mi.. Ale trzeba żyć i radzić sobie jakoś prawda ??..

Był jeden dzień którego nie zapomnę do końca życia.. Pewien dzień kiedy próbowałyśmy z mamą uciec.. To był błąd.. „tata” nie zamknął drzwi wejściowych na klucz jak zawsze widocznie zapomniał…

Uciekłyśmy.. Niestety tylko 3 piętra.. ojciec wybiegł za nami chwycił mamę za włosy i ciągnął 3 piętra za włosy do góry.. Zawsze się dziwie że nie pamiętam w tym wszystkim mnie.. Moich zachowań..

Wiek 10 lat: Wszystko zaczyna wracać do normy.. Rodzice się godzą.. Ze względu na mnie..

Okres podstawówki: Dziewczynka zagubiona, z zaburzeniami koncentracji, trudnościami w nauce, dysleksją i dysortografią, zagubiona nie umiejąca nigdy znaleźć swojego konta.. Wybuchowa, stanowcza i agresywna… Taka byłam ..

Okres gimnazjum: Trudności w nauce się powiększają, zaburzenia koncentracji nasilają się. I gimnazjum 7 zagrożeni oceną niedostateczną wyszłam z jedną „jedynką” która musiałam poprawiać w sierpniu przyswajając sobie całą wiedzę z przedmiotu którego nie mogę pojąć do dziś dnia- Matematyka.. Chciałabym dodać że „przyswajanie wiedzy przeze mnie” to była jedna z trudniejszych dla mnie rzeczy która możliwa była dla mnie na świecie.. Tak zostało do dziś, ale nie na to kolej..

II klasa gimnazjum: Zostałam karetką przywieziona do szpitala z Objawami : HYPERWENTYLACJI a z Rozpoznaniem: NERWICA.. Na tamten moment nie dostałam żadnych leków do stosowania ani nazwiska lekarza do którego mogłabym się zgłosić z mamą.. I jakoś to zaniedbałam.. W klasie drugiej z nauką szło mi lepiej niż w klasie pierwszej, ale za to znalazł się nowy problem – 2 „koleżanki” które mnie „tępiły” ale jakoś nie chce tego rozwijać..

III klasa gimnazjum: Tym razem trafiam do szpitala po omdleniach i z bólem serca.. Zrobiono mi szereg badań, które wyszły przeciętne.. Ponownie stwierdzono że wskazane objawy są objawami nerwicy.. po 3 miesiącach spędzonych w szpitalu, gdy wróciłam do szkoły miałam nauczanie indywidualne co nieco ułatwiło mi nadrobienie zaległości.. oczywiście koleżanki nie schodziły z toru ale mniej się tym przejmowałam.. Chwile po wyjściu ze szpitala poznałam mojego pierwszego chłopaka z którym byłam do .. 17.11.2008 roku to już prawie 9 miesięcy.. Bardzo go kocham, ale chce oszczędzić mu tych wszystkich przykrości.. Nie raz widziałam przeróżne rzeczy jakie robiła moja mama… Nie chce tak mu zniszczyć życia..

Szkoła Średnia: Zmiana szkoły, otoczenia.. wiadomo jest dużo nerwów.. Ale wszystko oprócz nowej pani wychowawczyni jest OK., poza tym że w tym roku znów trafiłam do szpitala tym razem rozpoznanie : MONONUKLEOZA ZAKAŹNA, choroba którą przechodziłam ciężko miałam skąp likowane powikłania, ale to już ponad półtora miesiąca trwa.. No i po 3 tygodniowym powrocie ze szpitala po jakiś 4 dniach zaczęły się rzeczy o jakich pisałam wyżej..

PROSZĘ O RADE I O POMOC.. SAMA SOBIE NIE DAM RADY..

Z GÓRY DZIĘKUJĘ I CZEKAM NA RADY..

Czy to dalej nerwica czy już depresja..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie. Kiedyś czytałem to forum i troszkę w nim pisałem.

 

Chorowałem na depresję z różnymi sensacjami jak lęki, bezsenność, depersonalizacja... Leczyłem się w PZP ok. roku i kiedy było już ze mną jakiś czas dobrze przestałem brać leki. Wiele osób mi to odradzało ale ja myślałem, że już mi nic nie grozi. Odstawiłem leki ponad rok temu i czuję, że znów je muszę brać :(

Przez jakiś czas żyłem w stresie i niestety nie wytrzymałem tego. Od jakiegoś czasu odczuwam dziwny niepokój i nie znam jego źródła. To ciągłe napięcie strasznie mnie męczy i spowodowało nawrót depresji. Nic mnie nie cieszy i nie mam na nic siły. Na szczęście mogę spać ale nawet po 9 h snu wstaję zmęczony.Nie chce mi się nawet wychodzić z domu. Odczuwam lęk przed kontaktami z ludźmi. Jak siedzę w pierwszej ławce w szkole mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą i się ze mnie śmieją. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje lęki są irracjonalne ale to mi nie pomaga. Najgorsze jest to, że mam ciężki okres na studiach a nie jestem w stanie się skupić i zmobilizować do nauki. Do lekarza idę dopiero w środę.

 

Przepraszam, że piszę takie mało optymistyczne rzeczy ale nie mam komu o tym opowiedzieć. Sami wiecie jak to jest. Nie chcę zamartwiać mojej mamy a poza tym nikt kto się tak nie czuł nie zrozumie.

Piszę to również ku przestrodze. Z depresji można wyjść i to jest tylko kwestia czasu ale nie można odstawiać leków na własną rękę! Myślę też, że jakbym poszedł wtedy na psychoterapię nie miałbym tego nawrotu. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zagubiona_em, nikt cię tu diagnozował nie będzie, nie dowiesz się co Ci jest w ten sposób. Dziwię się ogromnie Twojej mamie. Ona nie widzi tego wszystkiego zajęta swoimi problemami czy nie interesuje się tym? No i co to są "przeróżne rzeczy..." :shock:

 

(Jakoś mi to wszystko pasuje do borderline...)

Pewnie pójście do lekarza jest w twoim wypadku utrudnione (jaki mama ma stosunek do Twoich problemów?), ale czarno to widzę jeśli chcesz z tego wychodzić na własną rękę. Za dużo, za wcześnie się zaczęło, trafiło na wiek kiedy najzdrowsi ludzie ledwo sobie radzą ze swoimi emocjami. Nie masz niczego na czym możesz się oprzeć, nie dasz rady sama.

 

"II klasa gimnazjum: Zostałam karetką przywieziona do szpitala z Objawami : HYPERWENTYLACJI a z Rozpoznaniem: NERWICA.. Na tamten moment nie dostałam żadnych leków do stosowania ani nazwiska lekarza do którego mogłabym się zgłosić z mamą.. I jakoś to zaniedbałam.." to zdanie mi się nie podoba... TY coś zaniedbałaś?? Wiele słów mi się tu ciśnie ale przez delikatność się powstrzymam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Macieju..

Ja sama przechodzę załamanie nerwowe.. I chłopak mnie zostawił.. To najgorsza rzecz w życiu! Nigdy nawet o tym nie myśl.. Choćby cię biła wyzywała pluła kazała Ci odejść nie rób tego! To jeszcze bardziej pogrąża.. Bądź przy niej ile czasu dziennie możesz. Daj jej dużo ciepła i co najważniejsze!! Rób wszytsko żeby nie myślała o burzy jaka panuje wewnątrz jej ciała.. Oglądnijcie film, wyciągnij ją na spacer, zróbcie razem obiad CO KOLWIEK !! Pozdrawiam i życzę cierpliwości i wytrwałości.. ( zagubiona_em)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Forumowiczów.

 

Jestem tutaj nowy, choć na Wasze Forum natrafiłem w sieci już jakieś kilka miesięcy temu, jednakże nigdy nie spodziewałem się, że będę chciał tu coś napisać. Być może w akcie desperacji robię to co teraz, czyli napisze o tym co mi się przytrafiło - po prostu chcę o tym opowiedzieć, nie z myślą, żeby mi to pomogło, czy przyniosło jakąś ulgę, po prostu mam na to w tej chwili ochotę, więc wolę to zrobić, niż nad tym pomyśleć i dać sobie spokój z pisaniem tutaj.

 

W moim życiu w zasadzie wszystko było w porządku, poza wykrytym zespołem Barlowa i związanymi z tym w okresie dojrzewania kilkoma problemami - drżenie rąk przy nerwach, nadmierna potliwość czasami itd. Nic nie zapowiadało tego, co miało przyjść potem. Nie wiem, czy to ma jakiś sens, czy znaczenie, ale dość wcześnie zerwałem z wiarą, bogiem, uznałem, że to kłamstwo i nie jest mi do niczego potrzebne.

Pierwsze problemy zaczęły się na początku liceum, miało to związek z wymuszeniem rozbójniczym, które skończyło się złamanym nosem i lekką traumą, ale to szybko minęło i przeszło jakoś tak bokiem. Wyniki w nauce nie były wtedy zadowalające, raz z lenistwa, dwa z jakiegoś głupiego szczeniackiego buntu, który wtedy we mnie tkwił. W 2 klasie LO, na tydzień przed Wielkanocą stałem sobie na przystanku pełnym ludzi, z drugiej strony na przystanku stał policjant, strażnik miejski i pies - nagle poczułem z tyłu głowy silny ból, co się okazało - jakiś naćpany typ krążył po przystanku z klamką w ręku i zaczepiał ludzi - trafiło na mnie, po pierwszym uderzeniu nogi się pode mną ugięły, usiadł na mnie i zaczął na oślep okładać tą klamką, udało mi się oswobodzić i uciec, przy kompletnym braku reakcji na całe zdarzenie ludzi i policji. Dotarłem po 4 godzinach do szpitala, do którego normalnie idzie się 15 minut - efekt - założone 7 szwów, lewa część twarzy w zasadzie cała w krwiakach, urwany kawałek ucha, z tyłu głowy dziura taka, że mogłem tam wsadzić mały palec, byłem zalany krwią aż po majtki, w zasadzie cała górna garderoba była we krwi. Po tym wydarzeniu bałem się, bałem się wyjść na ulicę, bałem się grupki ludzi, bałem się przejść przez miasto, rodzice wmawiali mi, że to jest moja wina, że ja ściągam na siebie takie wypadki, czyli mówili mi nie dosłownie, że jestem do ****. Poskutkowało to tym, że wziąłem się za siebie, a w zasadzie zdarzenie to odmieniło resztę mojego życia w bardzo dużym stopniu - 2klasa LO ukończona z poprawiającymi się wynikami, uprawianie sportów walki, siłownia, bieganie, rower - wszystko, żeby poprawić swój zewnętrzny wizerunek, nabrać siły, pewności siebie. Idąc do 3 klasy LO zmieniłem profil, już byłem pewny, że nie chcę zdawać matury z matmy i iść na kierunek stricte związany z matmą. W między czasie od wiosny do września nabrałem siły, masy (ok 15 kg bez dopalaczy), pewności siebie, poprawiła się koncentracja itd. Rodzice jesienią załatwili jakaś pogadankę z psychologiem, nie wiem ile to dało, w każdym razie zacząłem przeistaczać się z ofiary w kata, poznałem dość szemrane towarzystwo, bardzo podobał mi się udział w bójkach, zadawanie jakiegokolwiek bólu, robienie czegoś złego dla czerpania satysfakcji z tego czynu. 3 klasa LO - ukończona z bardzo dobrymi wynikami, następnie 4, co prawda nie dostałem się na takie studia na jakie chciałem się dostać, ale udało mi się to po roku studiowania czegoś innego. W między czasie pojawiła się dziewczyna, taka powiedzmy pierwsza poważna miłość, na stałe, ze zobowiązaniami, krzywo patrzyła na moich kumpli, na siłkę itd, do tego była chorobliwie zazdrosna, czym ja się niestety od niej zaraziłem. Po zmianie kierunku, po początkowych problemach na pierwszym roku, wszystko zaczęło się układać, myślałem o ukończeniu studiów, pracy, rodzinie, czyli o wszystkim tym o czym seryjnie wyprodukowany egzemplarz ludzki myśleć powinien. Niestety na 3. roku, czyli 07/08 pojawił się problem braku czasu, dla dziewczyny, dla przyjemności itd. Ona zaczęła coraz bardziej się oddalać, a gwóźdź do trumny wbiła przerwa świąteczna sprzed roku, gdzie dnia 2 stycznia br. poczułem, że nic nie ma sensu, a ja dalej w zasadzie nie mam po co żyć - był psychiatra, był Effectin, który mi wtedy bardzo pomógł i czułem się po nim bardzo dobrze, niestety poprzez zaniedbanie z mojej strony, trochę też z winy rodziców (bo ja do lekarza raczej unikam) - dostałem tańszy "zamiennik" - Coaxil - który zupełnie na mnie nie działał - pojawiły się problemy w nauce, pogłębiły się problemy w domu, które zawsze były dość poważne, na wiosnę rozstałem się ze swoją dziewczyną - w sumie to uważam, że to była jedna z lepszych rzeczy, jaka mnie spotkała, bo panienka była totalnie sterowana przez swoją matkę, nie chciała się uczyć, nie mieliśmy już o czym gadać no i tak jak reszta jej rodziny postanowiła wyjechać za granicę do pracy fizycznej, wmawiając mi, że to ja ją rzuciłem, bo w sumie od 1,5 roku (a byliśmy w sumie 3 lata) byłem z nią tylko dla sexu i to jest prawda. 3-go roku nie udało mi się ukończyć, wziąłem dziekankę, postanowiłem poszukać pomocy u psychiatry, psychologa itd. Nie mogłem się pogodzić z myślą, że jestem chory, że ta choroba dotyczy mojej psychiki, czy, że coś z psychiką jest nie tak.

Cóż, było leczenie farmakologiczne, była terapia, przerwana, były zmiany lekarza i tak się to ciągnęło, na początku jak krew z nosa, potem już z dnia na dzień, zapadałem się w tym coraz bardziej, pojawiły się papierosy, w wakacje narkotyki - brane w ilościach dużych, jak na człowieka, który nigdy nie miał z nimi kontaktu. W końcu jesienią tego roku z domu zacząłem wychodzić tylko po fajki, spaliłem w zasadzie wszystkie mosty łączące mnie ze znajomymi - zrobiłem to celowo, sam nie wiem po co. Po drodze pojawił się jeszcze lek Seronil - po którym miałem regularną fazę - chodziłem godzinami po lesie bez celu...

W tej chwili jestem wrakiem człowieka, którym byłem kiedyś, schudłem przez rok o jakieś 30 kg, zaczęły mi wypadać włosy, nie dbam o higienę, nie mam ochoty na kontakty z nikim, nie widzę w niczym sensu, po prostu chciałbym, żeby mnie nie było, psychiatrzy mówili, że możliwe, że winę za ten stan ponosi ojciec - bardzo toksyczny człowiek, który w 5 klasie mnie pobiłem, a które pobiłem ja w wieku 19 lat i potem miałem z nim jeszcze jakieś potyczki, mógłbym ot tym długo pisać, ale nie wiem, czy jest sens.

Na ten wtorek, miałem umówioną wizytę, do psychologa, potem do psychiatry, do nowej przychodni, aby podjąć psychoterapię, pogodziłem się z myślą, że jest coś nie tak ze mną, że chcę się leczyć, że nie odpowiada mi taki stan rzeczy - nihilizm, nic nie robienie jest fajne przez jakiś czas, ale potem już nie jest. Niestety wyjazd do którego przygotowywałem się długo, zepsuła moja matką, wywołując karczemną awanturę w poniedziałkowy wieczór - nie pojechałem nigdzie, nie rozmawiam z nikim od poniedziałku, przytłoczyły mnie moje myśli, jest mi tak źle, jak jeszcze mi chyba źle nie było i najgorsze wydaje się być to, że nie potrafię się "wyłączyć" i przestać istnieć.

 

Dziękuję, że istnieje to Forum, że mogłem to tu napisać, że mogłem to z siebie wylać, pewnie w tym co pisałem, motam się i plącze, ale czuję, że mój mózg działa o 1/2 gorzej niż przed rokiem i zdecydowanie nie jestem tym samym człowiekiem, jakim byłem kiedyś...nie wiem szczerze mówiąc po co to robię, nie wiem sam.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witamy na forum!!:) dobrze że tu zaglądałeś, i napisałeś ten post, bo najważniejsze to właśnie pogodzić się z tym że coś jest nie tak, że mamy jakieś słąbości nad którymi musimy pracowac... ja też na początku nawet nie chciałąm o tym słyszeć, słowo psycholog i psychiatra omijałam szerokim łukiem, ale nie tędy droga... na początek przede wszystkim powinieneś zadbać o swoje zdrowie, szkoda truć się fajkami i narkotykami... mam nadzieje że tym razem wizyta u psychologa Ci pomoże, pamiętaj z tego da się wyjść tylko trzeba dużo pracy nad sobą, powodzenia ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dragi są już na boku i będą, przeszło mi to, co mnie dawniej nękało z aktywną nienawiścią do świata, a po dragach robiłem się skrajnie niebezpieczny, dla siebie, otoczenia, i to po wszystkich, nie wiem, dziwne działanie, dlatego tego nie chcę. Mogę sobie tym narobić jeszcze gorszych problemów.

 

Pogodziłem się z tym, pogodziłem się z psychologami, psychiatrami, jednak nie mam siły samodzielnie tam jechać, nie wiem, do niedawna miałem, ale wtedy z kolei jakoś nie miałem przekonania do leczenia, teraz bym chciał, a nie mogę, dawniej bym się z takiego człowieka śmiał, wątpiłbym, że takie coś jest możliwe, mówili, że to depresja+zaburzenia osobowości, jedyny plus póki co, to dzięki temu w jakim się stanie znalazłem, wyzbyłem się uprzedzeń...

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czesc:) ja zanim poszlam do psy. musialao minac kilka miechow. miaalam mnustwo wolnego czasu i... dziwnie brakowalo mi sily zeby wstac i tam poprostu pojsc.

moim zdaniem - z tego co piszesz, jestes w dosc powaznej sytuacji i chyba wymaga to pomocy specjalisty.

jak nie mozesz sie zmusic zeby tam isc to moze ja pojde z toba;););)

a na powaznie: wez sie w przyslowiowa garsc i marsz do doktora bo jak nie to pasem po pupie!!!!!!

napisz jak juz to wykonasz:) trzymam za ciebie kciuki.i nie puszczam dopuki nie napiszesz ze wszystko zaczyna isc w dodrym/lepszym kierunku

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej :smile: ja też chyba zawsze miałam takie beznadziejne życie.. nie pamiętam czy kiedykolwiek byłam szczęśliwa.. Ty przynajmniej byłeś u specjalisty ja nie mam tyle odwagi. Czuję się niestety podobnie :( tyle że u mnie nigdy nie było alkoholu, papierosów ani narkotyków.. aż dziwne że o tym nie pomyślałam! Depresję mam od ok 6 lat tak jak ty problemy w domu głównie z ojcem- alkoholikiem, w szkole itd. totalna beznadzieja.. ja też się buntowałam przeciwko wszystkiemu i wszystkim.. z początku szkoła ale musiałam chodzić.. więc olewałam naukę przynajmniej z początku bo jak okazało się że mam problemy- w chacie dostałam wpier.. później był okres że przestałam jeść.. nie wogóle tylko przestałam jeść mięso, miałam wtedy 13/14 lat, nie że byłam wegetarianką ja poprostu tak bardzo nienawidziłam siebie że uważałam że te biedne zwierzątka mają większe prawo żeby żyć niż ja.. przez co nabawiłam się anemii. To było chyba takie podświadome wołanie o pomoc.. oczywiście wszyscy mieli to gdzieś czy ja jem czy nie.. robiłam mnóstwo głupich rzeczy, których bardzo żałuję.. teraz na szczęście trochę zmądrzałam.. ale i tak nie jest lepiej.. już znudziło mi się to czekanie chyba na cud! w niczym nie widzę sensu i nie chcę już żyć, niestety nie mam tyle odwagi żeby to wszystko zakończyć.

sorry bo napewno nie poprawiłam ci humoru tymi moimi smętami.. ale żadna ze mnie optymistka

3m się ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Akurat wręcz przeciwnie, poprawiłyście mi humor, gdy się czyta o podobnych problemach, gdy można z kimś o tym porozmawiać, to dla mnie jest już mały sukces, że mogę zrobić coś czego wcześniej nie mogłem, porozmawiać o problemie, dostrzec to, że jednak nie jestem sam, kogoś poza psychiatrą, który robi to nazwijmy "z urzędu".

 

Do specjalisty jeszcze mniej więcej do jesieni dałbym radę iść, tzn. tak jak pisałem, byłem, ale wtedy niechęć wynikała z samej urazy do czegoś takiego jak chora psychika itd. po prostu bałem się przypięcia łatki człowieka niezrównoważonego i w sumie dlatego przed wakacjami nie podjąłem leczenie, teraz już się sam ze sobą pogodziłem chcę się leczyć, dziś dzwoniłem i mam termin na piątek, na wstępną rozmowę z psychiatrą i psychologiem, tzn. jeden psychiatra z Lenartowicza w Krakowie dał mi adresy i po takim jakby wstępnym wywiadzie po prostu dopasował poradnie do rodzaju zaburzenia i chyba tym razem zdecyduję się tam wybrać, jestem wręcz pewny, że muszę to zrobić, z tym, że ciężko trochę się doprowadzić do stanu używalności, ale może drobnymi krokami do piątku się pozbieram.

 

Dziękuję, dziękuję za odpisanie, nie wiem za w sumie niewiele, a dla mnie to wiele, nigdy się tak przed kimś obcym nie otwarłem jak tu dzisiaj tym pierwszym postem. Wybaczcie jeśli coś mieszam, ale z pamięcią lekko nie tak u mnie obecnie i jakieś tysiące myśli w jednej chwili przechodzą przez głowę.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiele zależy od dnia, są dni, że mnie totalnie wszystko drażni i chciałbym, żeby mnie nie było, wtedy jedynie gadanie np. z matką o jakiejś totalnej głupocie wywołuje uśmiech na mojej twarzy, są też takie dni, gdzie cieszy mnie zjedzony w pełni obiad, ciekawy film, słuchanie muzyki, którą lubię, zabawa z psem, czytanie o czymś co mnie interesuje w gazecie, zrobienie czegokolwiek w domu, byleby tylko nie myśleć o wszystkim. Czyli są takie rzeczy, ale niestety to jest jakoś tak chwilowo, potem następuje stan zobojętnienia, szczerze, to nie wiem jak to opisać.

 

Natomiast jeśli chodzi o leki - Effectin ma na mnie dobre działanie, ale cóż, nie zadbałem o to rok temu, kiedy po krótkim okresie przyjmowania było naprawdę dobrze no i teraz działa nie wiem, jakoś słabiej.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiele zależy od dnia, są dni, że mnie totalnie wszystko drażni i chciałbym, żeby mnie nie było, wtedy jedynie gadanie np. z matką o jakiejś totalnej głupocie wywołuje uśmiech na mojej twarzy, są też takie dni, gdzie cieszy mnie zjedzony w pełni obiad, ciekawy film, słuchanie muzyki, którą lubię, zabawa z psem, czytanie o czymś co mnie interesuje w gazecie, zrobienie czegokolwiek w domu, byleby tylko nie myśleć o wszystkim

no to ladnie. a na mnie ogromnie wplywa muzyka. jedna z najwarzniejszych rzeczy w mim nedznym zywocie;)

a jakiej sluchasz muzki Hans??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moi stwórcy twierdzą, że działającej na psychikę negatywnie = Nagły Atak Spawacza, Kult/Kazik, Dr, Hackenbush, Feindflug, poza tym jakieś stare kawałki, ogólnie lubiane i słuchane, w zasadzie wszystko co po wpadnięciu w ucho mi się spodoba, od disco polo (raczej dla śmiechu, choć już nie teraz) po metal, reagge, punk.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moi stwórcy twierdzą, że działającej na psychikę negatywnie = Nagły Atak Spawacza,

 

"Zabrali mu słońce...", co? Dobre słowa.

 

w zasadzie wszystko co po wpadnięciu w ucho mi się spodoba,

 

A to tak jak ja. Ostatnio Coma mi zapadła ("Leszek Żukowski" czy choćby "Zaprzepaszone siły wielkiej armii" - Twoi rodzice mieliby powód do mówienia, że słuchasz muzyki działającej negatywnie na Ciebie ;) )

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×