Skocz do zawartości
Nerwica.com

proszę o pomoc, bo nie wiem jak żyć dalej


klakit

Rekomendowane odpowiedzi

Witam.

Postaram się opisać swój problem w jak największym skrócie.. a na początek powiem, że nie mam się do kogo z tym zwrócić, więc mam nadzieję, że ktokolwiek mi doradzi.

 

Na wstępie trochę o mnie... Mam prawie 20 lat, lecz oczywiście jak to bywa u ludzi z depresją- lekko nie miałam. Ojciec odszedł gdy miałam 7 lat, odszedł do kobiety z którą spłodził dziecko, ja poszłam w odstawkę, w tym momencie nie mamy żadnego kontaktu. A matka... Odkąd pamiętam moja matka pije. Być może miała depresję po rozwodzie bo czytałam, że może być to choroba rodzinna. Nigdy się mną nie przejmowała, zajmowała się mną babcia podczas gdy matka urządzała sobie 2 tygodniowe wypady z domu. Kojarzę ją tylko z alkoholem i (wiem że to nie ludzkie) nienawidzę jej za to. Tym bardziej nienawidzę jej teraz, bo zachorowała. Przez alkohol ma zaniki mózgu, była w szpitalu psychiatrycznym w którym uczestniczyła na zajęciach typu AA, lecz gdy wróciła do domu, zaczeła pić na nowo. Nie jest już tą samą osobą którą była choćby rok temu.. jest irytująca, wszystko ma gdzieś, ma napady szału - nie raz czymś we mnie rzuciła, nie mówiąc już o wyzwiskach i codziennych awanturach.. Cała rodzina się od nas odwróciła przez jej zachowanie, nikt jej nie chciał już pomóc przez co zostałam z jej problemem sama co wykończyło mnie psychicznie i nerwowo..

 

 

Ale nie tylko dlatego tutaj jestem.. Cały ten rok był dla mnie fatalny. Straciłam wszystkie bliskie mi osoby. Tak jak napomknęłam, rodzina się odwróciła, matka się rozchorowała, najlepsza przyjaciółka wyleciała za ocean, przez plotki na mój temat (jestem z małej miejscowości, wszyscy się tu znają, a nawet jeśli nie, napewno o sobie słyszeli, nie koniecznie z dobrej strony) większość bliskich kiedyś mi osób nie mówi mi już nawet cześć na ulicy, a pozostali znajomi.. założyli rodziny i w tym momencie nie mają nawet czasu spotkać się ze mną na spacer, a co dopiero wysłuchać moich problemów. Z partnerem się rozstałam w gniewie i milczeniu, a ponieważ i bardzo ale to bardzo mnie skrzywdził, długo nie mogłam się otrząsnąć, cierpiałam przez niego 7 miesięcy, 7 miesięcy smutku, łez i użalania się nad sobą. Suma sumarum zostałam sama z chorą matką i ze względu na starszy już wiek, chorą babcią. Jedyne co mnie ratowało od rujnującej mi życie sytuacji w domu była praca, która po pewnym czasie, okazała się równie wykańczająca.. I z domu gdzie psychicznie naprawdę nie da się wyrobić, szłam do pracy w której było to samo.. I wstyd się przyznać, ale tak jak matka, uciekałam w alkohol bo dawało mi to ulgę, pozwalało jakoś zasnąć.

 

Ale los się do mnie w końcu uśmiechnął, przynajmniej tak mi się wydawało.. ponieważ do mojego życia wróciła moja pierwsza miłość, mój pierwszy chłopak- Paweł. Kiedyś łączyła nas wielka, przepotężna miłość i gdy znów przypadkiem pojawił się w moim życiu, uczucie szybko wróciło, my bardzo szybko do siebie wróciliśmy (choć nie widzieliśmy się 4 lata) i wyprowadziliśmy się razem, bo widział co się dzieje w moim domu. Po kolejnych nieprzyjemnych sytuacjach w pracy doszliśmy do wniosku z Pawłem, abym ją rzuciła, odpoczęła trochę psychicznie bo z jego pensji utrzymamy się we dwójkę. Byliśmy tacy szczęśliwi ze sobą.. Wszystko potoczyło się tak szybko. Wspólne mieszkanie, wspólne auto, planowana data ślubu, nawet kota wzięliśmy do dopełnienia naszego związku, ale wszystko się popsuło jeszcze szybciej. Popsuło- przeze mnie. Tak bardzo się bałam tego, że to szczęście nie może być prawdą, że Paweł skrzywdzi mnie tak samo jak wcześniejszy bo też odejdzie, że nieświadomie choć na własne życzenie zrobiłam wszystko, żeby wkońcu odszedł. Dużym problemem dla mnie była jego była dziewczyna, z którą był 3 lata i rozstał się z nią niespełna miesiąc przed powrotem do mnie. Problemem była ponieważ nie dawała mu spokoju, przychodziła pod jego stare mieszkanie, prosiła żeby się zeszli, żeby dał jej jeszcze jedną szansę. Miałam ją za poważną rywalkę. Prosiłam Pawła wiele razy, aby urwał z nią kontakt, ale tego nie zrobił, o czym zaczęłam się dowiadywać od ludzi w sumie niechcący. Popadłam w chorobliwą zazdrość, bo gdy wychodził gdziekolwiek, ja byłam pewna, że idzie do niej. Zaczęłam mu robić awantury, zaczęłam zabraniać wychodzić z domu. Ograniczałam go za bardzo, w pewnym momencie nawet zaczęłam go kontrolować, czego wiadomo że żaden facet nie zniesie. Doprowadziłam do tego że przestał już nawet mówić gdzie idzie, przestał wracać do domu od razu po pracy, a przez kolejne kłótnie i moje paranoje, nie raz potrafił nie wrócić na noc. Było mi z tym tak przykro, że całą noc nie spałam, czekałam na niego, z nerwów wymiotując, dusiłam się własnymi łzami. Chociaż rozmawialiśmy o tym nie raz, że on potrzebuje wyjść z kolegami, że potrzebuje wypić piwo, pogrzebać przy aucie, ja nie potrafiłam już przestać robić mu awantur, nie potrafiłam przestać być zazdrosna, w dalszym ciągu próbowałam go kontrolować. Ponieważ przynosiło to coraz gorsze skutki, bo już nawet nie odbierał ode mnie telefonów by znów nie "wysłuchiwać" .. zamknęłam się w sobie. Im częściej go nie było, tym częściej ja płakałam, wyobrażałam sobie niestworzone historie, tak bardzo go kochałam że nie mogłam znieść myśli, że ja siedze sama w domu a on jest gdzieś z bratem na imprezie. Zatraciłam się w tej udręce bo oprócz niego nie miałam nikogo, nie miałam dokąd wyjść a razem wychodzić przestaliśmy dawno. Przestałam dbać o wygląd, siedziałam na kanapie w dresie i kucyku z laptopem w ręce nie robiąc nic pożytecznego. Sprawnie niszczyłam całe uczucie którym mnie darzył. I wkońcu stało się - zostawił mnie, bo miał już dość mojego zachowania. Wcale mu się nie dziwie, bo jestem świadoma tego, że robiłam wszystko by przestał mnie kochać i w tym momencie jestem mu zupełnie obojętna na własne życzenie.

 

To wszystko działo się przez 3 miesiące, ale ostatnie 2 tygodnie były najgorsze. Najpierw przez 4 dni nie wracał do domu i nie odbierał telefonów, możecie sobie wyobrazić co przeżywałam przez te 4 dni. Nie jadłam, nie spałam, zastanawiając się dlaczego nie potrafiłam inaczej. Później jak gdyby nigdy nic, wrócił i powiedział że jednak chce to naprawić, co znowu narobiło mi wielkich nadziei, obiecałam się zmienić.. Ale jednak znowu znikł znowu i po powrocie stwierdził, że to definitywny koniec, bo już nie potrafi ze mną być, że woli być sam niż ze mną, że nie potrzebna mu kobieta. Podjęliśmy decyzje że w mieszkaniu zostanie on, bo przecież ja i tak nie mam pracy, ale że jeszcze chwilę mogę z nim mieszkać ..

 

Początkowo nie przejęłam się tym rozstaniem, wmawiałam sobie, że przecież ludzie się rozstają i żyją dalej. Ale nagle coś we mnie pękło, rozsypałam się na tysiąc kawałków, mam milion myśli na sekundę, nie umiem się pozbierać. Zdałam sobie sprawę, że przecież on był ostatnią osobą jaką miałam, jedyną. Uświadomiłam sobie, że przecież ja już nie mam nic, nie mam Pawła, nie mam szkoły, nie mam pracy, nie mam nikogo kto by mnie teraz pocieszył... A najgorsze co sobie uświadomiłam, to to, że nie mam gdzie pójść, że muszę wrócić do domu do matki i przezywac znowu ten koszmar z nią. Wiem, że tym razem sobie nie poradzę. Wiem, że nie dam rady przetrwać jeszcze raz tego horroru, tego cierpienia jak po ostatnim związku. Bo już jestem zbyt słaba, zbyt zniszczona, a przede wszystkim - nie mam nikogo, nikogo kto mógłby mnie choćby przytulić. Wiem że wrócę tam, znowu będę się zamykać w pokoju na klucz z flaszką wódki, tylko że teraz nie mam już nawet pracy, do której mogłabym uciec myślami choć na chwilę...

 

A teraz najważniejsze... Przez cały czas myślałam, że po prostu jest coś ze mną nie tak, skoro nie potrafiłam przez to wszystko umyć nawet naczyń .. Dzisiaj zorientowałam się, że po prostu jestem chora. Spędziłam 3 godziny w internecie i już wiem, że to depresja. Zaawansowana depresja, na którą cierpię od dawna. Wszystko stało się jasne, moje paranoje, lęki. Wszystko też co robię, czego nie robię, pasuje do nerwicy lękowo- depresyjnej.

 

Zdałam sobie sprawę, że wszystko co robiłam do tej pory, spowodowane było chorobami psychicznymi. Bo nawet ta obsesyjna zazdrość- to również choroba psychiczna... I wiecie co ? Nie wiem, czy to nie najgorsze co mogłam sobie uświadomić. Że jestem chora psychicznie.

 

 

Nie wiem co robić, nie wiem jak żyć dalej. Lada dzień muszę się wynieść od Pawła, ale ja naprawdę nie wyobrażam sobie powrotu do matki. Jestem bezsilna, wykończona nerwowo, chora na depresje.. A najbardziej pogrążyło mnie to, że wszyscy mówią, że najgorsze co może być to być osamotnionym podczas tej choroby, a ja przecież już nie mam nikogo, bo Paweł mnie nienawidzi, jestem mu obojętna.. i ten jego wzrok, patrzący na mnie z pogardą, że jestem już nikim.

 

 

Jeśli ktokolwiek to przeczytał... Proszę, o mądre rady :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×