Skocz do zawartości
Nerwica.com

Pomocy


bojkotek

Rekomendowane odpowiedzi

Już naprawdę nie daję rady... Nie mam do kogo się zwrócić, a sama nie wytrzymam już tego dłużej. Jest mi bardzo, bardzo źle, każdy poranek to fala czarnych myśli, kilka prostych rzeczy do zrobienia, a problem by w ogóle zwlec się z łóżka.. Boję się cholernie wszystkiego, nawet tego, że gdy w nocy wyjdę na korytarz zapalić do okna, to po prostu z niego wyskoczę... Ta myśl jest tak natrętna, że boję się o tym nawet myśleć. Nie panuję nad sobą, nad lękiem, który mnie ogarnia w najmniej spodziewanym momencie, jak wyjście do sklepu (wydaje mi się, że wszyscy się na mnie patrzą) czy zajęcia, podczas których siedzi się tylko i słucha. Boję się, że zawalę studia, mam braki w materiale, opuszczam mnóstwo zajęć, bo boję się na nie iść... Boję się ośmieszenia.

Jak zawalę studia to nie będę dostawać alimentów, musiałabym iść do pracy, a tego - też się boję, okropnie... Nie nadaję się do niczego, jestem słaba, cienki bolek po prostu...

Wiem, że słabe jednostki powinny się same wyeliminować, ale... ja tak kurczowo trzymam się życia, chciałabym żyć, chciałabym jeszcze założyć rodzinę (choć wiem, że nie powinnam), chciałabym coś zobaczyć, osiągnąć... ale przecież wiem, że tak nie będzie, bo strach hamuje każde moje przedsięwzięcie.

Nie dam rady, naprawdę, nie dam... a skończyć ze sobą - też się boję....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bojkotek, ee tam..dasz rady..uwierz tylko,wielu ludzi się boi i zmaga się z podobnymi stanami,co Ty a jednak nie poddają się..nie jesteś jedyna,musisz wierzyć,że Ty też możesz z tego wyjść..nic jeszcze nie jest stracone a to,co najlepsze,dopiero przed Tobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko, że ja już nie mam siły walczyć z tym samotnie, chciałabym żeby ktoś mnie zrozumiał i pomógł, chciałabym żyć pełnią życia, ale nie umiem, bo wiecznie się czegoś boję... Głupie wyjście na grzyby , a strach przed spotkaniem żmij czy czegokolwiek odbiera całą radość z rozrywki... Od miesiąca stan ten się jeszcze pogorszył, nie cieszy mnie już nic, najwięcej przyjemności sprawia mi zwinięcie się w kulkę na łóżku, ale nie mogę się temu w pełni oddać skoro muszę chodzić na zajęcia... Czuję się bezpiecznie tylko w domu, gdy nie muszę w najbliższym czasie nic robić, nigdzie wychodzić.

Jeszcze ten cholerny ból pleców, który pozbawia mnie sił również fizycznych... :cry:

 

Chciałabym pójść do psychologa, ale boję się...

 

-- 03 lis 2014, 18:20 --

 

Doskwiera mi też chroniczne zmęczenie... Za nic nie mogę się zabrać, nie mogę się skoncentrować, ile bym nie spała i tak jestem zmęczona i senna.. a najgorsze, że po kawie pogłębiają mi się stany lękowe... Ostatnio na zajęciach myślałam, że zemdleję albo wyjdę i ucieknę przed siebie..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bojkotek, mozesz wziac tok indywidualny to wtedy w sumie tylko chodzisz i zaliczasz kolokwia i egzaminy. Natomiast moze wybierz sie na psychoterapie do psychologa albo do psychiatry? Niestety kazdy by chciał zeby ktos za niego robił, pracował, itd to normalne, ale zycie jest jakie jest, trzeba sie nauczyc z tym radzic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na moich studiach indywidualny tok nauczania i tak polega na chodzeniu na wszystkie zajęcia... czyli po prostu nie istnieje taka możliwość. :(

Chciałabym iść do psychologa lub psychiatry, ale bardzo się tego boję... nie potrafię się otworzyć przed bliskimi, a co dopiero przed obcą osobą... znając życie jakbym się umówiła na wizytę to w ten dzień po prostu bym stchórzyła i nie poszła..

To nie tak, że oczekuję, że ktoś będzie za mnie robił (choć wiadomo, że nikt by tym nie pogardził), ja po prostu boję się nawet cokolwiek załatwić... Serce mi tłucze tak strasznie, że nie słyszę nic prócz niego. Sama myśl o rozmowie kwalifikacyjnej mnie paraliżuje i mam ochotę umrzeć.

 

Przeraża mnie to, że kiedyś byłam w miarę odważnym dzieciakiem (sama wyrywałam się do czytania w szkole, recytowałam wierszyki na jakieś święta szkolne - teraz to nie do pomyślenia - referaty na studiach to dla mnie największy koszmar), w gimnazjum uważano mnie za najweselszą osobę w klasie, a teraz...? Nawet gdy się śmieję to zdaje mi się jakby to rozlegało się skądś obok mnie... Ludzie odbierają mnie jako wyniosłą. Miałam kiedyś mnóstwo znajomych, teraz praktycznie nigdzie nie wychodzę i nikt właściwie nie zabiega o moje towarzystwo - nie dziwię się - kto chce spędzać czas ze smutasem, to aż odbiera energii...

 

Także tak to wygląda, porażka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spróbuj się przełamać i jednak umówić się na wizytę u psychologa. Czasami ciężko sobie pomóc samemu, a psycholog jest przecież po to, żeby pomagać. Pomyśl w ten sposób, że to właśnie dobrze, że jest on dla Ciebie obcą osobą. Spotykacie się tylko na ustalonych wizytach, etyka zawodu zobowiązuje go do zachowania w tajemnicy wszystkiego co powiesz i jest skoncentrowany na Tobie i Twoich problemach. Najważniejsze to zrobić pierwszy krok. Nie musisz od razu na pierwszym spotkaniu opowiadać wszystkiego. Możesz zacząć od rozmowy na mniej istotne tematy, a kiedy poczujesz się już pewnie, przejść do poważniejszych spraw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiem co czujesz...bardzo trzymam kciuki bys znalazla odwage by pojsc do terapeuty

jak sie umowisz i nie pojdziesz na pierwsza wizyte-nie zrazaj sie!wiekszosc nie przychodzi za pierwszym razem

jak widzisz wszyscy sa tu z Tb!

i uwierz ,ze jak sb pomozesz to w przyszlosci bedziesz swietna matka:)super ze trzymasz sie zycia!!:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bojkotek, niestety ja też od dłuższego już czasu czuję podobne objawy, jak Ty. Powinnam się uczyć, ale boję się momentu, kiedy zacznę. Dlatego odkładam to jak najdalej. Ale kiedy już się przełamię, to wystarczy, że czegoś nie zrozumiem i czuję okropną złość i żal do siebie. Rano mam okropnie czarne myśli, choć ostatnio jest lepiej. Jednak potrafię spać w nocy i przeleżeć pół dnia, nie myśląc o niczym. I jak pomyślę o tym, że powinnam wstać, to czuję lęk. I czekam, aż się uspokoję, a to trwa czasami do późna. W dzień i tak mi się chce spać. Wiele rzeczy, hobby, które miałam, przestaje mnie powoli interesować. Ale zauważyłam, że dużo dają mi spotkania z ludźmi. Tylko kiedy plany się popsują, to czarne myśli powracają.

Zastanawiam się nad wybraniem do psychiatry, oprócz tego mam jeszcze kilka rzeczy, które nie są w normie niestety. Myślę, że w tym albo przyszłym tygodniu załatwię sobie wizytę, chociaż czekać będę pewnie do następnego roku.

Niestety to, że czarne myśli najbardziej dają się we znaki rano, ma swoje ogromne minusy - jak wstać na uczelnię/do pracy, albo zabrać się za cokolwiek, żeby nie zmarnować dnia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś zrezygnowałam ze studiów, poddałam się.

Nie wiem co mam teraz ze sobą zrobić, wyląduję pod mostem, bez środków do życia... bo przecież jak mam iść do pracy, skoro na samą myśl czuję paniczny lęk..? A nikt utrzymywać mnie nie będzie, to zrozumiałe.

 

Utknęłam w martwym punkcie, nie jestem w stanie się zabrać i zrobić coś, cokolwiek...

Nie wiem kogo prosić o pomoc... Nie chcę stresować mamy sobą, nie wiem też właściwie jak zareaguje na te studia, pomyśli, że zmyślam, nie wesprze mnie..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bojkotek, nie wydaje mi się żebyś na tym etapie dała sobie radę z problemem sama, idź do specjalisty, myślę, że zacznij od psychiatry, nie ma w tym nic strasznego, idziesz w końcu po pomoc. Nie bój się swojej nieśmiałości, dobry specjalista wyciągnie od ciebie niezbędne informacje. Dostaniesz leki, które postawią cię na nogi i będziesz mogła zacząc walczyc o swoje życie. Pamiętasz przecież siebie sprzed choroby, warto o tą dziewczynę zawalczyc. Chwilowo jesteś na zakręcie, ale zobaczysz wrócisz jeszcze na studia i życie potoczy się dobrym torem, tylko pozwól sobie pomóc. Może znajdziesz w swoim otoczeniu kogoś, kto z tobą do lekarza pojedzie np. mama,koleżanka. Na studiach spróbuj załatwic zwolnienie ( może byc od psychiatry,nawet nie wiesz jak bardzo te problemy są powszechne, przestały już wzbudzac sensację), żebyś mogła bez problemu wrócic, gdy się lepiej poczujesz. Powodzenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam bardzo, bardzo mocno za wszystkie odpowiedzi, okazywanie zainteresowania wątkiem, to naprawdę bardzo podnosi na duchu, świadomość, że są jeszcze na tym świecie serdeczni ludzie!

 

Jak masz jeszcze legitymację studencką ważną do marca to wykorzystaj to na leczenie.

Nie chciałaś wziąć dziekanki na rok, podleczyć się i wrócić na te studia?

 

Dziekanki chyba nie dostałabym ot tak... zresztą na jedno by chyba wyszło ze sprawą alimentów, po prostu by mi przepadły, więc czy tak czy tak przez rok nie miałabym środków do życia.

Szczerze mówiąc... to ja nie chcę wracać na te studia, w sensie... ten kierunek. Przyznam, że zbyt pochopnie go wybrałam, poszłam na zbyt głęboką wodę (to są studia magisterskie, licencjat mam z innej dziedziny - przepaść w materiale)... Być może z nauką (teorią) dałabym sobie sama radę, jednak jeśli chodzi o zajęcia praktyczne polegały one dotąd na: "Robiliście już to-to-i-to? Tak? No to róbcie." A uwierzcie, jeszcze tak mało pomocnych ludzi w jednym gronie, jak na tym roku, nie widziałam... A ciężko robić coś, czego się nigdy w życiu na oczy nie widziało, a nie dali nam nawet tematów z wyprzedzeniem, by się jakoś przygotować...

Jedyne czego pragnęłam co dzień to uciec stamtąd, jak najszybciej i jak najdalej..

No i uciekłam.

Ostatecznym bodźcem do tego była prezentacja, na którą się nie zjawiłam, spękałam po prostu. W tym momencie nawet jakbym chciała to nie miałabym już po co wracać.

 

Chciałabym od lutego bądź za rok zacząć coś innego... ale nie będę mogła, przynajmniej stacjonarnie. Alimenty od człowieka, który mnie spłodził na pewno mi odejdą, a mama na pewno nie pomoże w tej kwestii. Myślałam o tym, by iść na niestacjonarne... ale nie wiem czy dałabym sobie radę, finansowo i czasowo... Boję się, że nawet jakbym podjęła jakąś pracę to albo tak mało płatną, że nie wystarczyłoby mi ani na szkołę, ani na życie, albo najdrobniejszy problem w pracy spowodowałby poddanie się i kolejną ucieczkę...

Jestem kompletnie nie przystosowana do życia w społeczeństwie - bardzo łatwo mnie zranić, krytyka jest dla mnie jak nóż w serce.. nie mogę o niej zapomnieć...

 

 

bojkotek, nie wydaje mi się żebyś na tym etapie dała sobie radę z problemem sama, idź do specjalisty, myślę, że zacznij od psychiatry, nie ma w tym nic strasznego, idziesz w końcu po pomoc. Nie bój się swojej nieśmiałości, dobry specjalista wyciągnie od ciebie niezbędne informacje. Dostaniesz leki, które postawią cię na nogi i będziesz mogła zacząc walczyc o swoje życie. Pamiętasz przecież siebie sprzed choroby, warto o tą dziewczynę zawalczyc. Chwilowo jesteś na zakręcie, ale zobaczysz wrócisz jeszcze na studia i życie potoczy się dobrym torem, tylko pozwól sobie pomóc. Może znajdziesz w swoim otoczeniu kogoś, kto z tobą do lekarza pojedzie np. mama,koleżanka. Na studiach spróbuj załatwic zwolnienie ( może byc od psychiatry,nawet nie wiesz jak bardzo te problemy są powszechne, przestały już wzbudzac sensację), żebyś mogła bez problemu wrócic, gdy się lepiej poczujesz. Powodzenia!

 

Chciałabym iść, naprawdę, do psychoterapeuty zwłaszcza... ale nie wiem do którego... Już byłam zdecydowana na jednego, dziś mój chłopak dzwonił do niego i facet powiedział, by przedzwonił jeszcze raz po 15... później już nie odbierał... Teraz jeszcze poczytałam trochę na tym forum i parę osób przestrzegało przed nim no i... już nie wiem do kogo iść. :( No i pieniądze... jeśli wydam oszczędności na psychologa to skąd wezmę je później? Z NFZu będę czekała do momentu, jak już nic ze mnie nie będzie..

Psychiatra... boję się leków, boję się, że to mi da chwilowe ukojenie, że już nie będę mogła bez nich żyć i będę je musiała brać już zawsze... czytałam, że są leki, które nie uzależniają - jednak pewnie fizycznie, więc psychicznie nie uwolniłabym się od nich, bo zaprzestanie ich przyjmowania spowodowało by nawrót... Tak przynajmniej wiele osób pisało..

Boże, naprawdę źle się czuję...

 

 

Psychiatra będzie Ci zadawał pytania a Ty będziesz musiala tylko na nie odpowiadać. To nie tak, ze on spyta z czym pani przyszla. Na pewno dasz rade. Powiesz mu to samo co napisalas tutaj w pierwszym poscie.

I witaj na forum :D

 

Właśnie tak sobie wyobrażam tą wizytę. Pytanie "w czym problem" zwaliłoby mnie z nóg.. No bo co mam powiedzieć, od czego zacząć.. Gdy piszę mogę to sobie jakoś poskładać, jestem przy tym sama, czas mnie nie nagli, oczekujące spojrzenie także...

Echhh

 

 

 

No to się rozpisałam... będę w szoku jak ktoś dobrnie do końca.

Chciałabym choć jeden pełen dzień poczuć się cudownie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej kochana, sam przed chwilą napisałem swój pierwszy post i jestem zaskoczony, że mimo że w ogóle się nie znamy, piszesz jakbyś pisała o moich uczuciach.

 

"Chciałabym choć jeden pełen dzień poczuć się cudownie." - ja też, wspaniale byłoby poczuć się tak radośnie jak kiedyś, ale skoro innym się udaje, to dlaczego nie nam? I podobnie jak Ty, też okropnie mierzi mnie na myśl o lekach ale wraz z czytaniem postów innych użytkowników nabieram przekonania, że może to jednak nie takie złe.

 

A powiedz proszę: jakieś szczególne wydarzenie wywołało u Ciebie tą niechęć do wszystkiego? Był jakiś przełomowy moment, który wszystko zmienił?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I podobnie jak Ty, też okropnie mierzi mnie na myśl o lekach ale wraz z czytaniem postów innych użytkowników nabieram przekonania, że może to jednak nie takie złe.

 

Też się przekonuję, gdy czytam pozytywne o nich komentarze... Ale z kolei kiedy natknę się na mocno negatywny to prawdę mówiąc te zalety wyglądają na mało przekonywujące... Niedawno na przykład przeczytałam o tym, że po którymś z leków ktoś miał dziury w pamięci, zapominał o tym, po co gdzieś poszedł... i to nie tylko w trakcie przyjmowania leków, ale także po zaprzestaniu terapii.

Inni piszą także, że w trakcie leczenia farmakologicznego czuli się przewspaniale (albo mieli po prostu, krótko mówiąc, wszystko w D), a po odstawieniu leków wszystko wracało, ze zdwojoną siłą...

Tego się boję, to mnie powstrzymuje...

Moja mama, gdy brała Xanax miała bardzo silne bóle mięśni, mówiła, że nie dość, że nie pomagał jej psychicznie to dodatkowo fizycznie czuła się podle... Odstawiła.

 

A powiedz proszę: jakieś szczególne wydarzenie wywołało u Ciebie tą niechęć do wszystkiego? Był jakiś przełomowy moment, który wszystko zmienił?

 

Wiesz, sama non stop się nad tym zastanawiam i szukam odpowiedzi w pamięci...

Wiem, że zawsze miałam napady melancholii, ale to chyba normalne, gdy się ma zły dzień... W gimnazjum zaczęło to jednak przyjmować głębszą formę, potrafiłam siedzieć przy oknie godzinami i rozmyślać, ale to też - czasami, tłumaczyłam to sobie, że taki myśliciel ze mnie. ;)

W tym okresie jednak zaczęły się moje problemy z wypowiadaniem na forum klasy, normalny stres jaki powinien temu towarzyszyć stawał się strachem, bynajmniej nie motywującym. W szkole podstawowej lubiłam być w centrum zainteresowania, lgnęłam do głośnego czytania czy przedstawień... W tym okresie (gimnazjum) zaczynałam dobrze rozumieć relację pomiędzy mamą a ojcem. Nigdy im się nie układało, on ją zdradzał chyba od samego początku (i oszukał, co wyszło na jaw jak już mój brat był w drodze), nie garnął się do pracy, a ona nie umiała odejść (mimo, że pamiętam jak byliśmy mali, że pakowała nas wielokrotnie, pamiętam też, że pisała list do siostry, by się nami zaopiekowała, jeśli...). Kiedy miałam jakoś 15 lat dotarło do mnie, że nie będzie go z nami na święta, nie z powodu pracy - miał zwyczajnie "inne plany". Pamiętam, że powiedziałam mu wtedy, że chciałabym żeby na te święta został w domu... i został. Wiadomo, że nie należały do najprzyjemniejszych, no ale...

W tym okresie właśnie załapał bardzo dobrze płatną pracę i co tu dużo mówić - sodówa uderzyła (nigdy tej kasy nie miał). Rzadko bywał w domu, pracował, a w międzyczasie prowadził podwójne życie, wpadał do domu znienacka, jak gdyby nigdy nic. Raz kiedyś moja mama podwędziła jego aparat jak spał (kupił sobie aparat, a my żarliśmy mortadelę), abym pomogła jej przenieść jego zdjęcia na komputer... Nie było jednak kabla, a fotki przedstawiały jego i jego Panią w wymyślnych pozycjach, z przeróżnej perspektywy - szok, ale też niezbity dowód na rozwód z orzeczeniem jednostronnej winy. Nie udało się niestety, ale uraz i obrazy w pamięci zostały.

Pod koniec gimnazjum zniknął na zawsze, rozwód moja mama uzyskała bez jego udziału i przeżyła załamanie nerwowe. Mimo naprawdę złego stanu walczyła o alimenty na nas jak lwica. Przyznano je, jednak on pracując na czarno był z 2-3 lata poza zasięgiem. Słabo było z kasą, nie powiem, czułam się gorsza, wiadomo, każda dziewczyna, zwłaszcza dojrzewająca, chce jakoś ładnie wyglądać i mieć choćby parę złoty...

A tu jeszcze brak wsparcia od jedynego rodzica, bo sama sobie nie dawała rady, a najgorszym wspomnieniem z tego czasu była mama, która od razu po pracy kładła się na kanapie, przykrywała kocem i spała... któregoś dnia płakała i krzyczała do mnie, z drugiego pokoju, bym jej pomogła... co ja mogłam?

Wtedy zbiegło się to z młodzieńczym buntem, zaczęłam popalać, chodzić na imprezy, wagarować... nie chciałam o tym myśleć i właściwie dobrze się bawiłam.

...ale trochę chyba odbiegłam... W liceum problemy z zawieraniem znajomości, wycofywaniem się i panicznym lękiem przed byciem w centrum uwagi przybierały na mocy. Nie unikałam tego jednak, siliłam się jak mogłam, by funkcjonować dobrze w środowisku. Miałam jedną przyjaciółkę i grupkę bliższych znajomych. Po jakimś czasie pojawiło się u mnie krytyczne nastawienie do ludzi, nie potrafiłam zaakceptować ich niektórych cech, odseparowywałam się od osób, które mi nie pasowały pod jakimś względem, coraz częściej miałam stany silnego przygnębienia. Dużo wagarowałam.

Po maturze chciałam zaszaleć, stwierdziłam, że będę otwarta na ludzi jak się tylko da, w końcu są wakacje! Byłam w pracy nad morzem, tam też zamieszkałam na ten czas. Muszę powiedzieć, że świetnie mi wychodziło to udawanie i choć czułam, że robię to na przymus dawało mi to jakąś satysfakcję... Szkoda tylko, że 50% czasu byłam pod wpływem.

Tak więc wraz z końcem wakacji stan euforii minął. W tym czasie jednak zakochałam się w wzajemnością więc rok czasu naprawdę było super. Zamieszkaliśmy z chłopakiem na drugim końcu Polski na czas studiów (wybrałam tak zanim go poznałam, już sama nie wiem od czego uciekałam, czy od domu i środowiska jakie mnie otaczało czy od samej siebie) i spędziliśmy tam 3 lata.

Było raz lepiej, raz gorzej, ale miałam przy sobie kogoś bliskiego, na kogo mogłam liczyć. Pierwszy rok studiów wspominam jako częste wizyty w toalecie - permanentne sraczki (wmówiłam sobie nawet, że mam raka). Prezentacje i inne ustne zaliczenia miały dla mnie okropny wymiar, zaczynałam się bać już z miesiąc przed terminem. W trakcie czytania głos drżący, niknący w gardle, blada jak ściana, kąciki ust ciągnęły w dół, jakbym udaru co najmniej miała dostać, ścisk żołądka, jelita jeden wielki supeł. Nawet nie słyszałam jak czytam, bo bicie serca zagłuszało wszystko - miałam wrażenie, że inni słyszą je jak ja. Przez cały okres studiów miałam tylko jedną koleżankę - JEDNĄ, gdzie kiedyś byłam podobno "duszą towarzystwa". Zamiast gdzieś wychodzić, zająć się czymś twórczym to wolałam siedzieć w pokoju (schronie). Straciłam kontakt z KAŻDYM, z kim kiedykolwiek miałam, lepszy czy gorszy. Wielokrotnie zapraszali mnie na wspólne imprezy w starym gronie, ale ja albo rzadko byłam w domu, albo po prostu bałam się do nich wyjść, bo co mam im mówić, po takim czasie.. Nic dziwnego, że się obrazili.

Skończyłam studia, nie mogłam uwierzyć, że się obroniłam, cały czas myślałam, że tego nie zdołam zrobić, że prędzej umrę ze strachu.

 

No i cóż, poszłam na magisterkę, wróciliśmy z chłopakiem na stare śmieci. Chciałam zdobyć inny zawód, więc wybrałam na drugi stopień inną dziedzinę. Kontynuacja "historii" jest wyżej...

 

Jezu, wiem, że teraz to przesadziłam, nie sądziłam, że aż tyle napiszę, a to i tak w telegraficznym skrócie... Nie wiem czy cokolwiek z tego, co napisałam ma jakieś znaczenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×