Skocz do zawartości
Nerwica.com

A czy pamiętacie kiedy i jak TO się zaczęło ?


woman

Rekomendowane odpowiedzi

agapla masz racje ze wyzwalaczem moze byc alkohol, chyba wtedy gdy pije sie go zeby zagluszyc problemy. tak bylo w moim przypadku choc do konca nie bylam swiadoma ze pije zeby nie myslec o czyms. potem te problemy sie kumuluja i wychodzi wszystko ze wzmozona sila. mi sie to na dobre zaczelo w wakacje w zeszlym roku, skonczylam znienawidzone studia i opijalam to dzien w dzien, do tego jeszcze powodem do picia byly same wakacje. jednego dnia nie pilam bo sie jakos zle czulam i stwierdzilam ze zrobie sobie przerwe bo ile mozna, mialam wtedy pierwszy mega atak. najgorsze ze nie wiedzialam co to jest a bylam wtedy sama w domku, bo moja rodzina balowala do rana. koszmar!! potem juz mialam ataki codziennie po kilka razy , myslalam na poczatku ze to reakcja na alkohol , nie wiedzialam nic o nerwicy. nie pilam jakies 2 m-ce nic bo balam sie. potem juz zaczelo mi przechodzic powoli. teraz pije czasami i nic mi sie nie dzieje. (oczywiscie leczylam nerwice tzn psycholog + radykalne zmiany w moim zyciu, mysle ze glowne przyczyny zostaly wyeliminowane). ostatnio tylko na urodzinach mojej kuzynki wypilam za duzo, ale na prawde duzo i potem zdychalam przez 2 dni, w nocy mialam lęki, nie moglam spac. wogole to ostatnio mi sie przypomnialo ze chyba mialam atak paniki jak bylam jeszcze dzieckiem i mielismy w szkole szczepionki, a moja mama (panikara) nagadala mi ze jakbym sie zle poczula to mam od razu mowic itd. a mi to chyba tak utkwilo w glowie ze rzeczywiscie si e zle poczulam , zrobilo mi sie slabo i niedobrze, a ta szczepionka nie powoduje takich reakcji organizmu. . .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Jestem pierwszy raz na forum. U mnie również stwierzdono rok temu nerwicę lękową. Wszystko zaczęłó się w wakacje. najpierw myślałm, że powodem jest nuda, upał. Poszłam do pracy ale poprawy zero: lęk przed wyjściem z domu, nichęć do spotkań ze znajomymi. Najlepiej było mi w domu, samej. Wazny był dla mnie tylko syn, nikt inny się nie liczył. Pomimo,że mam męża pomocy szukałam u mamy. ZAczęło się leczenie, pół roku na zwolnieniu, leki, psychoterapia. Jest lepiej, xhodziaż od 2 dni napięcie nerwwowe jest większe. odczuwam pewien lęk.

Byłam poza domem, ale żadnej nocy nie przespałam, w domu jest najbezpieczniej. Jeśli ktoś ma ochotę pogadać to czekam z niecierpliwościa. Jest ok, czekam :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja pamiętam ten dzień bardzo dokładnie i nigdy w życiu go nie zapomne (bo nie da się zapomnieć). :cry: Było to ponad trzy lata temu.Poszłam sobie z siostrą do miasta,a była wtedy piękna pogoda.Weszłysmy do sklepu rybnego a tam dłuuuuuuuga kolejka.Jak stałam to nagle mi się zakręciło w głowie no i wtedy już chyba tu nic nie trzeba dodawać oczywiście zaraz mi było słabo, nogi jak z waty,a serce waliło jak szalone (myślałam że to zawał) :? .Wtedy szybko wyszłam ze sklepu i płakałam jak małe dziecko :cry: .Od tamtej pory nigdzie już nie wychodziłam bo bałam się że znowu mogę mieć to samo :? .No i oczywiście ataki już wtedy miałam i w domu codziennie, nie dawało mi to życ.Ciągłe zawroty głowy nie pozwalały mi wychodzić z domu :( .Póżniej okazało się że mam chore uszy i prawdopodobnie przez to mi się kręci w głowie :shock: .No to wysłali mnie do szpitala i podleczyli ale zawroty i lęki pozostały i wtedy już wiedziałm że jast coś nie tak.Dopiero po trzech latach tak naprawdę poszłam do psychiatry bo nie mogłam już dać sobie rady i okazało się że to nerwica lękowa.Leczę się już od połowy roku i małymi kroczkami dochodzę do celu.Mam nadzieję że już niedługo wyjadę gdziekolwiek bez strachu i lęku :mrgreen: .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od kiedy pamiętam zawsze się bałam... Nie umiałam żyć beztrosko, bo zawsze towarzyszył mi lęk. Miałam wrażenie, że życie toczy się gdzieś obok mnie. Chodziłam do szkoły, spotykałam z przyjaciółmi, zawierałam nowe znajomości... Uśmiechałam się, ale w głębi duszy czułam, że coś jest nie tak. Nawet na myśl nie przyszło mi jednak, że mogę żyć inaczej.

 

To było pewnej sierpniowej nocy 2006 roku. Obudziłam się czując, że serce bije mi jak szalone. Było mi gorąco i zimno na przemian. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję, a wewnątrz czułam ogromny niepokój. Poleżałam trochę, aż w końcu udało mi się zasnąć. Na drugi dzień wszystko wróciło do normy. Niestety po jakimś czasie sytuacja się powtórzyła. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Każdej nocy kładłam się do łóżka, bojąc się, że znowu obudzę się z tym dziwnym uczuciem.

 

Któregoś dnia oglądałam z mamą film w telewizji i nagle poczułam, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Serce zaczęło mi bić szybko, zrobiło mi się gorąco, ręce mi się trzęsły, byłam pewna, że zaraz zemdleję... Próbowałam się uspokoić, ale nie potrafiłam. Wstałam i chciałam wyjść z pokoju, było mi jednak coraz gorzej. Powiedziałam do mamy, że chyba źle się czuję i zaczęłam płakać. Miałam wrażenie, że tracę nad sobą kontrolę, ręce miałam tak bezwładne, że nie miałam siły ich unieść. Bałam się, że jestem ciężko chora. Byłam przerażona... :(

 

Mama wystraszyła się tym co się ze mną dzieje i zabrała mnie na izbę przyjęć do szpitala. W rejestracji nie potrafiłam dokładnie opisać tego, co się ze mną działo. Tam po raz pierwszy padło słowo: nerwica. Zrobiono mi wszystkie podstawowe badania, ale wyniki miałam dobre, dostałam więc tylko kroplówkę na wzmocnienie i odesłano mnie do domu.

 

Na drugi dzień zaczęłam szukać w Internecie jakiś informacji i tak trafiłam na to forum. Muszę przyznać, że świadomość, iż nie tylko ja zmagam się z takimi problemami bardzo mi pomogła. Im dłużej czytałam, tym bardziej upewniałam się, że cierpię na nerwicę. Popłakałam się... Bałam się walki z tą chorobą, jednocześnie czując ulgę, że to nic gorszego.

 

Czytałam, że w takiej sytuacji najlepiej skorzystać z pomocy lekarza, ale nie chciałam. Wiedziałam już przecież co mi jest i że nic złego nie może mi się stać. Chciałam spróbować uporać się z chorobą sama. Kilka miesięcy walczyłam samotnie ze swoimi lękami. Ataki pojawiały się już nie tylko nocą, ale również w ciągu dnia. Było mi gorąco, miałam ucisk w żołądku, czułam, że mdleją mi ręce i tracę kontakt z rzeczywistością. Kilka razy jadąc autobusem miałam wrażenie, że natychmiast muszę wysiąść, bo zaraz zemdleje... Nigdy nie wysiadłam. Starałam się tłumaczyć sobie, że wszystko będzie dobrze i że zaraz poczuję się lepiej, ale powoli zaczęłam tracić radość życia. Miałam wrażenie, że już zawsze tak będzie i że nic dobrego mnie już nie spotka. Ku swemu przerażeniu coraz częściej marzyłam o tym, żeby przestać być. Bałam się swoich myśli i tego co się ze mną dzieje. To był okropny czas. Chciałam się cieszyć i żyć normalnie, ale nie potrafiłam. Coś ciągnęło mnie w dół. Mama bardzo się o mnie martwiła. Szczere rozmowy z nią bardzo mi pomagały. W każdej chwili mogłam się jej wygadać, a ona podtrzymywała mnie na duchu. Nie wiem co bym zrobiła bez niej. Reszta rodziny nie potrafiła zrozumieć tego, co się ze mną dzieje. Wszyscy powtarzali, że wszystko będzie dobrze, tylko mam się wziąć w garść. Nie rozumieli, że choć bardzo chcę to nie potrafię. Czułam, że życie wymyka mi się z rąk.

 

Wreszcie postanowiłam przestać się upierać. Zrozumiałam, że nie ma sensu tak cierpieć i poprosiłam o pomoc. Niedługo minie rok, od dnia w którym po raz pierwszy poszłam do psychiatry. Przez cały ten czas zażywam rexetin, a moje życie wróciło do normy. Stałam się odważniejsza, znowu umiem się cieszyć. Czasem tylko, gdy dzieje się ze mną coś dziwnego uzmysławiam sobie, że to jeszcze nie koniec i że lęki w każdej chwili mogą wrócić. Bardzo się tego boję...

 

Niedługo zacznę jeszcze chodzić do psychologa, bo same leki to chyba za mało, żeby wygrać z nerwicą. To podstępna choroba. Mam nadzieję, że uda mi się nauczyć z nią żyć. Mam cudownego chłopaka z którym planujemy przyszłość, kochającą rodzinę, która mnie wspiera, a od jutra zaczynam studia. Staram się wierzyć w to, że będzie dobrze. I tylko czasem ogarnia mnie melancholijny nastrój i nie wiem czemu mi tak smutno. Boję się wtedy bardzo, tego co może się wydarzyć...

 

Ale się rozpisałam :D Pewnie nikomu nie będzie się chciało nawet tego przeczytać. Mam jednak nadzieje, że może historia mojej choroby pomoże komuś, kto tak jak ja trafi na to forum w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania. Przede wszystkim nie wolno Wam zmagać się z chorobą samemu, trzeba szukać pomocy u lekarza i wsparcia u bliskich, a co najważniejsze, nawet jeśli jest Wam bardzo ciężko, NIGDY nie wolno Wam tracić nadziei na to, że jeszcze może być dobrze. Walczcie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

 

U mnie zaczęło się w szkole średniej, czułam lęk, nie chciałam chodzic do szkoły, ale nie potrafię wskazać konkretnego dnia, kiedy to nastapiło. Narastało stopniowo. Rodzice tłumaczyli to okresem dojrzewania, trochę sie przejmowali, że wagaruję, ale nie mieli czasu, dużo pracowali. Studia jakoś przetrwałam, poszłam do pracy. I wtedy się zaczęło...Bałam się wyjść do pracy, nie z domu, czy do sklepu (chociaż miałam wrażenie, że ludzie na ulicy też przyglądaja mi się). Praca umysłowa pod okiem przełożonego, a ja nie mogłam sie w ogóle skoncentrować, zwłaszcza, że w moim pokoju były trzy osoby. Myliłam się kiedy coś pisałam, przekręcałam daty, nazwiska, gubiłam wyrazy, albo kilka razy pisałam to samo. A po powrocie do domu analizowałam wszystkie swoje błędy i bałam się, że zrobiłam coś nie tak. Sprawdzanie zaczęło być obsesyjne. Nawet jeśli przeczytałam dwa razy cos co napiosałam i tak nie miałam pewności, czy nie ma pomyłek. W ogłóle nie byłam juz pewna niczego. Uważałam, że jestem beznadziejna i że do niczego się nie nadaję, drżały mi ręce, unikałam kontaktu z ludźmi, bo czułam się strasznie spięta. Potem wracałam do domu i płakałam, na płacz przeznaczałam też całą niedzielę. Nie miałam myśli samobójczych, ale pamiętam, że jadąc samochodem nie bardzo uważałam, myślałam sobie jeśli cos mi się stanie to niewielka strata, bo i tak życie nie ma sensu.

 

I wówczas pomyślałam - nie może tak być, muszę sobie pomóc!!!Poszłam do psychoterapeuty. I teraz jest znacznie lepiej, ale przede mną jeszcze dużo pracy. Nie drżą mi ręce, chętniej rozmawiam z ludźmi, częściej się usmiecham. Niestety mam obsesyjne myśli, że ludzie myslą i mówia o mnie źle, tak jakbym była pępkiem świata. Wiem, że to nielogiczne, ale mam taką obsesję, która mi bardzo utrudnia życie. Poza tym przejmuje się bardzo tym, co mówią inni, ciągle mam poczucie winy z różnych powodów, nie potrafię żyć dla siebie, cieszyć się, nie potrafię ocenić, czy zrobiłam coś źle, czy dobrze, czy zachowałam się tak jak należy, czy powinnam inaczej, czy dobrze, ze cos poweidziałam, czy źle.

Poza tym mam niskie poczucie własnej wartości i zawsze oceniam siebie srogo. Teraz mam dosć wysokie kwalifikacje zawodowe i sznsę na dobrze płatną pracę, ale waham się, bo myślę, że się nie nadaję i że pracodawca będzie później żałował, że zatrudnił kogoś takiego jak ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pamietam tamten wieczor tak dobrze jakby to bylo wczoraj,i juz raczej nigdy go niezapomne,obudzilem sie w srodku nocy i niemoglem juz zasnac,nagle serce zaczelo mi mocniej bic,zrobilem sie roztrzesiony,ogarnął mnie natlok mysli,mialem takie dziwne uczucie ze jak spalem to mi sie film zerwał i ze zrobilem cos zlego rodzicą,odrazu pomyslalem ze to schizofrenia,albo psychoza,tamten atak trwał kilka godzin i to bylo najgorsze kilka godzin w moim życiu.Dzisiaj juz jest troche lepiej,chodz itak kazdy dzien to dla mnie walka, chodze na psychoterapie i biore leki.Licze nato ze kiedys wyzdrowieje i bede mogl normalnie funkcjonowac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×