Skocz do zawartości
Nerwica.com

Refleksja


Gość Sebmar

Rekomendowane odpowiedzi

Zauważyłem, że kilku użytkowników forum prowadzi coś na kształt dziennika. Postanowiłem zrobić to samo żeby mieć lepszą motywację do działania. Miało bowiem miejsce wydarzenie, które totalnie zmienia moją sytuację-marną ale stabilną na gorszą, a takie rzeczy zawsze zmuszają do myślenia. Mianowicie dowiedziałem się, że za 2 miesiące nie będę miał roboty. Oznacza to kłopoty. Zajmuję się starszym bratem chorym na schizofrenię, matka ma białaczkę-ja też na szczęście w obu przypadkach jest ona zahamowana i nie postępuje. Odkąd ojciec-przykładny psychopata wyjechał w cholerę za granicę jakoś nawet się wegetuje. Teraz ulega to zmianie. Przeglądałem artykuły na abc zdrowie.pl bardziej z nudów i dla zabicia czasu, żeby nie myśleć o zwolnieniu, i był tam wpis o poczuciu własnej wartości. Zobaczyłem tam kilka ćwiczeń które wydały mi się durne, ale chciałem zająć się czymkolwiek, natłok myśli był już bowiem trudny do zniesienia i bynajmniej nie były to myśli przyjemne. Fobia społeczna i pilnowanie innych zrobiły ze mnie tzw posępnego fatalistę-podobno zresztą jedzie ode mnie pesymizmem na kilometr. Było ćwiczenie z mapą życia. Podszedłem do tego nieufnie-już kiedyś sporo się naczytałem o tym jak zmienić cokolwiek, były 2 próby u psychologów i nic z tego. Sceptycyzm okazał się nieuzasadniony. Szybko okazało się że muszę mieć większą kartkę-nawet a3 mi nie starczyło. Wnioski jakie wyciągnąłem były kompletnie zaskakujące i w sumie jeszcze jakiś czas będę je trawił. Ustaliłem, że we wszystkich ważnych decyzjach które zaważyły na moim życiu kierowałem się poczuciem bezpieczeństwa, omijaniem ryzyka, opinią innych-niekoniecznie mi życzliwych. Do tej pory myślałem że to były tzw jedyne logiczne wyjścia w danej sytuacji, ale jak tak rozmyślałem nad alternatywami to się okazało że nie zdawałem sobie wcale sprawy z własnych "podskórnych" motywacji. Każda z tych decyzji przyniosła mi szkody i to duże, co ciekawe okazało się że nadal się tym kieruję. Siedziałem nad tym wczoraj ze 4 godziny. Trawić będę znacznie dłużej, ale coś się zmieniło; nagle dostałem więcej energii i jako tako nawet zaczynam myśleć. Do wczoraj najbardziej chciałem mieć święty spokój i zazdrościłem bezdomnym że mają mniej stresu i coś z życia-mogą się napić i zapomnieć na jakiś czas, ja bardziej przypominam trupa niż żywego.

Przeszło mi też przez myśl żeby się spakować i iść w cholerę, byle się od tego uwolnić. Wczoraj jednak pierwszy raz zauważyłem co może być moim prawdziwym problemem. Mam zamiar teraz się tym zająć. Nie ma jakichś ambitnych planów typu wyzdrowieć czy coś w tym guście. Moim celem jest to żeby było lepiej niż dzisiaj, nawet jeżeli będzie to tylko lekki postęp. Jak nie mogę mieć całości to powalczę o kawałek normalności. Już dziś przemogłem się i wysłałem kilka CV, a w jedno miejsce poszedłem nawet osobiście-i nie zwiałem, ale z determinacją wszedłem do środka i dałem dokument. Do ostatniej pracy to kilka wycieczek robiłem żeby CV podać. Jest zatem pierwszy sukces. Zastanawiam się też nad tym by mieć jakichś znajomych-ale to będzie już wyższa szkoła jazdy, mam bowiem specyficzne poczucie humoru, zresztą po fanie Jakuba Wędrowycza cudów nie należy się spodziewać. Plany zresztą dopiero się kształtują, bo wczorajsze odkrycie było nieco szokujące i musi być przetrawione. Tam myślę że będę wrzucał po jednej kartce z postępów na tydzień. Wiem że nie będą to zmiany ani szybkie, ani duże ale postęp musi być. Zaczynam już nawet postrzegać to zwolnienie nie tylko jako klęskę, ale o dziwo-szansę na coś lepszego, cóż, zobaczymy jak to będzie.

 

-- 07 wrz 2014, 08:32 --

 

Pierwszy pomysł zaczynam realizować. Moim celem będzie podniesienie poczucia własnej wartości. Przeczytałem, że trzeba zaakceptować siebie za swoją oryginalność i że trzeba się dobrze traktować. Z tą akceptacją to nie będzie proste bo właśnie tej "oryginalności" nie znoszę ale wypróbowałem wczoraj pewną sztuczkę i nawet jakiś tam efekt jest. Mianowicie mam tak że jak coś źle zrobię, albo zaskoczy mnie cokolwiek-ciężkie do przeżycia zwłaszcza są rzeczy dziejące się nagle, na które nie miałem czasu się przygotować-to wtedy zaczynam sam na siebie "wyzywać" ( czyli lecą najgorsze możliwe przekleństwa pod własnym adresem najczęściej przez kilka minut, ale zdarza się że dłużej). Mam tak kilkanaście razy dziennie, a jak dzień jest nieciekawy to nawet więcej. W teorii miało mnie to bardziej mobilizować ale dawno już wymknęło się spod kontroli. Każdy ma w sobie-przynajmniej mi tak to kiedyś jeden psycholog tłumaczył-małe dziecko, podświadome reakcje z dzieciństwa uruchamiane często nieświadomie w dorosłym życiu. Cały numer polega na tym żeby w momencie jak zbiera mi się na bluzgi, żeby sobie wyobrazić lub chociaż zdać sprawę że to nie ja-dorosły jestem adresatem tych przekleństw, ale to małe, przestraszone dziecko które siedzi w środku. O ile nie mam absolutnie żadnych hamulców jeśli chodzi o ubliżanie samemu sobie-to sobie trudno wyobrazić jak się potrafię skląć, nawet jeden z psychologów którzy mnie prowadzili był w szoku- o tyle mam niesamowite opory żeby w ten sposób potraktować dziecko. Ciężko mi sobie nawet wyobrazić żeby na jakiegoś kilkulatka tak się wydzierać. Wczorajsza próba zakończyła się częściowym sukcesem. Jak zapomniałem o tym to przekleństwa leciały-kilka razy, ale jak pamiętałem ( w większości przypadków) to najpierw przez krótką chwilę się wkurzałem że są emocje których nie mogę wyrzucić na zewnątrz, ale zaraz się reflektowałem że nie będę się przecież wydzierał na przestraszonego dzieciaka. Ogólnie ciężkie trochę do wprowadzenia, zresztą nie zamierzam się ograniczyć do braku przeklinania pod własnym adresem, z czasem może uda się tym sposobem zaakceptować samego siebie takim jakim się jest, chociaż to będzie długa droga.

Ciężko jest się zmobilizować do działania tym bardziej że fobia społeczna jest u mnie mocna i każde wyjście na dwór dużo mnie kosztuje, już nie mówię o przebywaniu w pracy. Miałem wczoraj też trudną sytuację po pracy. Mam do domu ok 3 km i normalnie to niemal zawsze pieszo chodzę. Tym razem jakiś znajomy jednego z pracowników przyjechał autem i chciał go zabrać z powrotem żeby autobusem nie jechał. Niestety mnie też koniecznie chcieli zabrać. Dla mnie takie zaskoczenie już wystarcza żebym był przez chwilę sparaliżowany-ze stresu mózg zaczyna mi chyba wolniej pracować, dlatego nie zaprzeczyłem jak to było mówione-ok godziny przed wyjściem. No i się zaczęło, ręce trzęsły się jak alkoholikowi, dobrze że sprzątałem na magazynie i nikt tego nie widział, zacząłem się też dusić jak by mnie podtapiano-w sumie od czasów dzieciństwa to już takich numerów nie było-do tego nie mogłem się na niczym skoncentrować a za wszelką cenę chciałem wykombinować jak się z tego wyłgać, żeby tylko z nimi nie jechać. Powstał nawet w miarę realny plan, ale szef wpadł pod koniec coś powiedzieć-mnie to rozproszyło i o planie zapomniałem-jak się za dużo dzieje to ja nie nadążam, może nie jestem zbyt bystry, ale nie umiem przetwarzać zbyt wielu rzeczy na raz-tzw podzielnej uwagi nie mam. No i poszedłem na parking razem z nimi. W sumie gdyby to był tylko tamten pracownik to jeszcze ok bo się przyzwyczaiłem do niego, ale nowi ludzie to tragedia. Jak na ścięcie. Musiałem komicznie wyglądać, ale starałem się jakoś zachować. Wyszedłem z założenia że takich jak ja trochę jest-nieśmiałych i małomównych- i byle nie zrobić z siebie durnia. Na szczęście dyskutowali o naprawie jakiegoś auta, a ja mogłem siedzieć cicho. Podziękowałem i spieprzyłem stamtąd z prawdziwą ulgą. Będę się starał-taki mam plan-zmienić coś dla tego dziecka co siedzi w środku bo gdybym miał to zrobić dla siebie to podejrzewam że by mi nie starczyło motywacji. Takie problemy jak w sytuacji powyżej mam ze wszystkim, ale staram się jakoś funkcjonować. Będzie ciężko, ale myślę że może się udać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też raz na jakiś czas zerknę tutaj.

A ten wewnętrzny krytyk czego dotyczy? Trudno mi uwierzyć, że w ciągu dnia masz aż tyle okazji, żeby być złym na siebie.

 

A ludzi, których już dobrze znasz, też się boisz?

Może warto się jakoś przełamać, chodzić w jakieś miejsca gdzie są ludzie.

 

Może łatwo mi mówić, sam się mam za dziwaka i unikam ludzi, nawet własnej rodziny. Z tym, że mam wrażenie, że to świadomy wybór. Wiem, że nie zaakceptują mojego trybu życia i wolę siedzieć sam w domu.

 

Sam często byłem zły na siebie, że czegoś nie mogę dobrze zrobić. Zaczęło się na problemie z czytaniem i skończyło na nerwicy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

monk.2000:

A ten wewnętrzny krytyk czego dotyczy?

W ten sposób się mobilizuję. Jak nie mogłem-bywał taki czas-nawet wyjść z domu, to stawałem przed lustrem i opieprzałem samego siebie w niewybrednych słowach tak długo aż osiągnąłem efekt i zmusiłem się np do pójścia do sklepu czy potem do pracy, bo nie mogłem sobie pozwolić na to żeby nic nie robić-kwestia forsy. Podczas tej krytyki wyrzucałem sobie że rodzina umrze z głodu jak nie pójdę do pracy, że jestem ***** itp, bo nie myślę o innych ale tylko o własnych lękach, potem wizualizacja jak umierają z głodu gdzieś pod mostem z mojej winy, trzeba się było wczuć i jakoś dawałem radę, ale opór i tak mam zawsze niesamowity. W sumie to wystarcza nawet że cokolwiek mi nie wyjdzie, nawet niezależne ode mnie to od razu pojawiają się wyrzuty że rodzina będzie cierpieć-lub zginie, fizycznie-z mojej winy, no i bluzgi pod własnym adresem lecą.

 

A ludzi, których już dobrze znasz, też się boisz?

To zależy od sytuacji. Jak są zbyt głośni, agresywnie się zachowują albo chcieliby mnie przekonać do czegoś na co nie mam ochoty. Jednak najczęściej po jakimś czasie jako tako się oswajam-tyle że podświadomie i tak spodziewam się najgorszego i zachowuję czujność- np jak jakiś gość z pracy spotka swojego znajomego to już się zastanawiam czy pod jego wpływem nie zrobi czegoś złego, np nie będzie chciał się popisać i nie zrobi tulipana z butelki żeby poderżnąć mi gardło-wolę być przygotowany, bo ludzie są nieobliczalni, a widziałem już nie raz że nawet spokojni i porządni pod wpływem jakiegoś prowodyra zmieniali się w jakichś szaleńców. Oczywiście nie zawsze podejrzewam aż takie zamiary, ale wolę mieć na nich oko żeby wiedzieć czy nie zechcą wbić mi noża w plecy. Obserwuję też ludzi których mijam na ulicy i dyskretnie patrzę czy czegoś nie knują. Lepiej nie dać się zaskoczyć chociaż mnie i tak pewnie samo groźba przemocy sparaliżuje.

 

Kiedyś chciałem więcej wychodzić, ale nie mam teraz czasu. Żyję w dużym stresie-nie wiem co zastanę w domu jak wracam z dworu-czy brat znowu będzie miał atak autoagresji, czy matka wpadnie w histerię, tak naprawdę nigdy nie mam pewności co zastanę, a cokolwiek to będzie, to ja będę musiał ponieść wszelkie konsekwencje bo przecież nie oni. Teraz jeszcze z tą pracą numery. Byłem dzisiaj na jednej rozmowie-ucieszyłem się że wczoraj zadzwonili-robota miała być na magazynie i nawet super płatna bo miałem dostawać za cały etat 1200 na rękę. Na miejscu okazało się że to miejsce już zajęte, ale brakuje sprzedawcy. Na chwilę jakby mózg mi się wyłączył wtedy. Już samo pójście tam wymagało dużego wysiłku-przy okazji kilka razy ominąłem drzwi nie wchodząc do środka z racji swego tchórzostwa-wreszcie się zdecydowałem i takie coś. Myślałem że oknem wyskoczę, albo zapadnę się pod ziemię, już wyobraziłem sobie siebie jako sprzedawcę. W sumie to mogli by mnie podesłać konkurencji na to stanowisku żeby zrobić sabotaż gospodarczy bo pewnie nic bym nie sprzedał, zresztą ja nie umiem sobie nawet tego wyobrazić bo za duże nerwy od razu idą. Za to wyobraziłem sobie przez chwilę-samo tak mi przyszło, dosłownie jakby na ułamek sekundy-że wyskoczyłem przez to okno i leże zakrwawiony na podwórku przed budynkiem, tak stałem obok swojego trupa i się przyglądałem, nie było w tym momencie żadnych emocji-przez taką mini chwilę czułem nawet ulgę że to się wreszcie skończyło ale znajomy krytyk przywołał mnie do porządku. Nie ma tak dobrze żeby był spokój i ulga, trzeba robić swoje. Wyszedłem zły na siebie, bo musiałem odmówić a miałem wrażenie, że gość ma mnie za jakieś zero, potem sobie wyrzucałem że nie będzie rodzina miała na chleb, znowu widziałem jak umierają z głodu i mówią że to przeze mnie bo za mało się staram i nie umiem pokonać własnych lęków. Działam dalej, staram się już samego siebie nie przeklinać, ale wyrzuty i tak cały czas mi towarzyszą. Pocieszam się tym że mogło być przecież gorzej. Jutro też będzie jakiś dzień, kto wie, może nawet trochę lepszy niż dzisiaj. Poddawać się nie będę.

 

-- 10 wrz 2014, 09:42 --

 

Dziś wolny dzień-dowiedziałem się o 5 rano że do roboty nie idę. Posiedziałem na forum i powoli dociera do mnie że jestem chyba za tępy, żeby się tutaj udzielać. Próbowałem napisać coś sensownego w kilku tematach, ale generalnie nic z tego nie wyszło. Jak jeszcze sobie przeczytałem jakie kto tutaj książki przerabia to już w ogóle człowiek patrzy na siebie jak na matoła. Nie będę kasował swoich postów, bo to by chyba dziecinne było, ale widzę że odstaję poziomem-może to przez chorobę, a może po prostu mam niską inteligencję. Teraz dopiero się człowiek głupio czuje, że coś nawet próbowałem pisać-a musiało to niesamowicie komicznie wyglądać. Jak przeglądam tematy to widzę, że ludzie mają tu poważniejsze problemy niż u mnie, a ja tutaj głowę zawracam, w dodatku niezbyt mądrze pisząc. Będę czytał forum, jest tu sporo ciekawych informacji-wskazówek dla kogoś takiego jak ja, ale pisać już nie ma sensu, nie będę się jeszcze bardziej pogrążał własną bezmyślnością, niestety ilorazu inteligencji sobie nie podwyższę, a im więcej czytam tym bardziej widzę jak mocno odstaję od pozostałych użytkowników forum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sebmar, Też odnoszę wrażenie, że jestem tutaj najgłupszy, moje posty to szambo, a otaczają mnie sami światli ludzie. Zresztą co tu się dziwić, niektórzy mają parę kierunków studiów pokończonych, ciekawe pasje, wielką wiedzę i bogate doświadczenie w udzielaniu się na forum. Poza tym weź jeszcze pod uwagę wiek użytkowników. Niektórzy są grubo po 30, ograniczeni swoimi zaburzeniami zwyczajnie z nudów poszerzali swoją wiedzę wszelkimi możliwymi sposobami. Gdy ja dożyję takiego wieku to może sam będę na wyższym poziomie niż oni. A ja mam tylko wykształcenie średnie i praktycznie wcale nie korzystałem z żadnych for dyskusyjnych więc mam doświadczenie przedszkolne w zakresie prowadzenia dyskusji i wypowiadania się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ostatnie półtora tygodnia było średnie. Przede wszystkim porządny dół-ale to prawdopodobnie efekt tego co w najbliższej rodzinie się rozgrywa; po prostu moje zasoby cierpliwości są mocno wyczerpane. Poza tym nasiliły się wspomnienia z przeszłości. Jak zrobię cokolwiek co mi w jakiś sposób przypomina wydarzenia/albo inni coś takiego zrobią to mam takie momenty zawieszenia, wracam wtedy do dawnych sytuacji i przeżywam wszytko od nowa z pełną intensywnością, jakby w jakiejś pętli wiele razy pod rząd, najczęściej trwa to chwilę-jakby mi ktoś wrzucić kilkanaście obrazów w dużym tempie przed oczy, tak że ledwo można je zarejestrować, ale bywa i tak że trwa to kilka minut ( bardzo rzadko ale jest) a wtedy człowiek ma wrażenie że zaraz mu całkiem odbije. Przeżywanie tego samego non stop od nowa, nawet jakby mocniej. Na szczęście mniej więcej wiem kiedy nadchodzą te dłuższe ataki bo są poprzedzane kilkoma mniejszymi-takimi zawieszeniami na góra parę sekund-chociaż może to trwać krócej. W trakcie wydaje się że wszystko będzie trwać w nieskończoność. Na szczęście pomimo tego udało się jako tako wytrwać w nieobrażaniu samego siebie, szukam też aktywnie nowej pracy.

Miałem okazję przejść taki "atak" w urzędzie. Miałem z rana 2 mniejsze, jeszcze w domu i wiedziałem że raczej będzie większy, ale musiałem iść na miasto-był wolny dzień w pracy ( teraz mam więcej godzin dziennie, ale mniej dni ) żeby sprawy pozałatwiać. Jak czekałem w kolejce to akurat przyszedł. Dziwny był bo pierwszy raz wymieszany tak mocno z tym co realnie się dzieje wokół mnie. Z jednej strony była jedna z sytuacji z przeszłości i działa się na moich oczach-z emocjami i paraliżem- ale taka półprzezroczysta, prześwitywała przez nią rzeczywistość-były dwa nałożone na siebie obrazy. Najgorsze że ten nierealny zaczął zamazywać otoczenie, a ja byłem w kolejce ludzi oczekujących-brak miejsc żeby usiąść, ze 100 osób wokół przy kilkunastu okienkach w urzędzie miasta-a ja przestawałem ich widzieć. Normalnie to od razu bym stracił kontakt i wizje by mi wszystko zasłoniły, ale tym razem takie pół na pół, miałem na tyle świadomości że nie chciałem aby mi ten obraz zniknął-realnego świata-i doszła jeszcze z tego powodu panika do opanowania, bo zrobienie z siebie totalnego błazna na oczach ok 100 ludzi to jakiś sajgon. Jak leciał ten półprzezroczysty obraz to były jeszcze wkomponowane takie mini ataki że realnie nie widziałem kto przede mną stoi, ani gdzie jestem-tylko mniej więcej że muszę utrzymać pozycję stojącą. Taki nowy rodzaj długiego ataku-półprzezroczystego co jakiś czas przerywany tymi mniejszymi ( one były standardowe-na szczęście krótkie). Uznaję za sukces że się nie przewróciłem, nie straciłem równowagi. Dziwnie na mnie wszyscy patrzyli. Jak przejrzałem się zaraz po wyjściu w lusterku busa co go ktoś zaparkował pod urzędem to twarz miałem dosłownie białą, jak trup jakiś- ręcę się trzęsły-przy okienku niestety też, spocony cały jak w jakiejś saunie, serce też na niezłych obrotach, duszności. Byłem kompletnie wyczerpany fizycznie, a potem i tak nie mogłem zasnąć, zresztą zawsze mam kłopoty ze snem, ale najgorzej jak człowiek ledwo na nogach się trzyma ale położyć się nie może-taki niepokój. Jakoś jednak poszło i to się liczy.

 

-- 25 wrz 2014, 17:09 --

 

Znalazłem ciekawe zajęcie. Nawet nieźle płatne bo 1400 na rękę za niecałe 200 godzin. Najpierw dogadałem się z byłym już szefem o rozwiązaniu za porozumieniem stron-i tal niedługo wylatywałem więc żadna różnica. Pierwszego dnia nauka, takie wstępy parę godzin. Drugiego wyjazd do klienta ze mną w brygadzie jako pomocnikiem-amatorem. Wydawało się idealnie. Wjeżdżamy na działkę-chata jak z filmu prawie-ładna właścicielka, 3 dzieciaki, superfura przed willą ( chata była za parę baniek to na pewno). Aha-byliśmy tam porządkować i nieco przerabiać ogród. Wszystko było fajnie do momentu jak pojawił się mąż właścicielki. Niestety gość z mojej klasy z podstawówki. Normalnie jak w jakimś tanim amerykańskim filmie klasy Ż ( Ż jak żenada). Należał do gnojków które męczyły innych-mnie też ( mnie nie wolno było nigdy oddawać bo w domu miałem potem zabawę w uderzanie moją głową o ścianę-tak między innymi, bo się lepsze rzeczy działy), wiedzieli że nie oddam. Poszedł do właściciela firmy i coś mu naopowiadał, a ten do mnie przyszedł i stwierdził że nie mogę pracować bo klient się na mnie skarży. Jak zapytałem o co chodzi to powiedział mi wprost że firma jest nowa i nie może zrażać do siebie klientów zwłaszcza takich ( zamożnych jak diabli i ze znajomościami). No i pomimo tego że nieźle mi szło wyleciałem. Nie mogę uwierzyć że to się stało naprawdę. Pieprzony gnój zawsze miał wszystko, a teraz stał się jeszcze bogatszy. Ja nigdy nic nie miałem a on mi nawet to zabrał-dla zwykłej zabawy.

On sobie może kupi nowego merca, a ja nie będę miał za co chleba kupić. Nie jest możliwe żeby mieć aż takiego pecha w życiu. Starałem się na siłę znaleźć zawsze coś dobrego nawet w najgorszych sytuacjach, ale teraz jest już tego za dużo. Dla zwykłej zabawy kompletnie zniszczył mi teraz życie. Odszedłem z jednej roboty do drugiej-tak miałbym jeszcze jedną wypłatę chociaż. Staram się być porządnym i uczciwym człowiekiem ale to najgorsze męty mają wszystko. Zastanawiam się po jaką cholerę jeszcze żyję. Najchętniej palnąłbym sobie w łeb, żeby już wreszcie mieć spokój. Starasz się, po wielkich trudach już wydaje się że osiągasz sukces, a przychodzi taki co zawsze miał wszystko i odbiera ci te resztki o które trzeba było walczyć. Zaczynam wierzyć że biorąc pod uwagę to ile złych rzeczy mi się przydarza i to co jakiś czas, muszę być urodzonym pechowcem bo to się normalnym ludziom nie dzieje. Chyba rzeczywiście Bóg stworzył mnie dla jaj, albo żeby sobie poeksperymentować. Wmawiałem sobie że jest dobry, ale ostatnie wydarzenia zmieniają perspektywę. Jedna katastrofa za drugą, może zmienić sobie imię na Hiob... będzie pasować idealnie. Nie wiem teraz co z taką sytuacją zrobić, jestem rozdarty między rzuceniem wszystkiego w cholerę i zostania bezdomnym ( byle tylko oderwać się od aktualnych problemów) i obowiązkiem opiekowania się innymi. Spakowałem się już, ale nie umiem ich zostawić, jeszcze bardziej przez to nienawidzę i siebie i ich także. Miało być lepiej a wyszło zwykłe szambo. Zaczynam się zastanawiać kiedy wreszcie przyjdzie ten moment że mnie już nie będzie i nie będę się musiał niczym przejmować. Niby dopiero kilka lat po trzydziestce, ale czuję się tak jakbym żył zdecydowanie za długo. Jestem już zmęczony, a to pieprzone życie nie pozwala mi zatrzymać się i po prostu odpocząć.

 

-- 01 paź 2014, 09:40 --

 

Przystąpiłem do kolejnych prób znalezienia roboty. Tym razem w jakimś miejscu gdzie nie będę miał styczności z klientami firmy. Muszę coś zrobić z tłumioną złością/agresją. Miałbym pewnie dużo mniej problemów gdybym nauczył się jakoś tego pozbywać zamiast gromadzić w sobie i potem zaliczać kolejne doły. Tak w sumie u mnie wszystko teraz wygląda. Dobijające wydarzenia-dół-mobilizacja i kolejne działanie. Taki schemat. Jak by z niego wyrzucić etap doła to by znacznie zwiększyło komfort życia. Sytuacji nieciekawych nie uniknę-jak ta ostatnia-ale w sumie to ode mnie zależy jak będę na takie wydarzenia reagował. Najbardziej drażni mnie w nich bezsilność, chciałbym jakoś zareagować tyle że ma jeszcze zdecydowanie za dużo blokad. Stwierdziłem też że jak już uda się coś znaleźć to będę odkładał kasę na psychoterapię bo doświadczenie pokazuje że sam sobie raczej nie pomogę. Leków oczywiście nie będę brał, może poza jakimiś ziołowymi. Teraz stosuję zielska typu melisa, dlatego w miarę naturalne sposoby mogę zaakceptować. Trzeba będzie poszukać odpowiedniego specjalisty-bo dwóch poprzednich to by mnie od razu nafaszerowało, a to nie jest w moim przypadku dobre rozwiązanie, nie mogę sobie pozwolić na nieczynność z powodu zamulenia lekami. Zacząłem już stosować spacery, żeby od czegoś zacząć, żeby nie siedzieć na miejscu w oczekiwaniu na cud który i tak nie nastąpi. Albo człowiek sam powalczy i za którymś razem ma szansę, albo nic z tego nie będzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wielką wiedzę i bogate doświadczenie w udzielaniu się na forum. Poza tym weź jeszcze pod uwagę wiek użytkowników. Niektórzy są grubo po 30, ograniczeni swoimi zaburzeniami zwyczajnie z nudów poszerzali swoją wiedzę wszelkimi możliwymi sposobami. Gdy ja dożyję takiego wieku to może sam będę na wyższym poziomie niż oni. A ja mam tylko wykształcenie średnie i praktycznie wcale nie korzystałem z żadnych for dyskusyjnych więc mam doświadczenie przedszkolne w zakresie prowadzenia dyskusji i wypowiadania się.?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×