Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hej :)


curly17

Rekomendowane odpowiedzi

Mam na imię Agnieszka, niedawno skończyłam 22 lata. Tak jak większość osób tutaj zacznę od tego, co sprowadziło mnie na forum.

Do 6 roku życia byłam zwyczajnym i naprawdę szczęśliwym dzieckiem, a później wszystko zaczęło się komplikować. Na horyzoncie pojawiły się poważne problemy zdrowotne i co gorsza, nikt się tego nie spodziewał, bo przecież zawsze byłam taka żywiołowa i radosna. Początkowo wszystko ograniczało się do wizyt u różnych specjalistów, ale koniec końców zostałam umieszczona w szpitalu na kilka dni. To był dla mnie prawdziwy dramat i mimo tego, że upłynęła tak wiele lat wciąż pamiętam każdy szczegół z tego czasu jednocześnie zastanawiając się dlaczego to miejsce wzbudziło we mnie aż takie przerażenie. Nie chciałam pozwolić na wykonanie nawet najmniejszego badania, ciągle płakałam i co gorsza, to był oddział, gdzie rodzice nie mogli zostawać na noc więc gdy Ci ukradkiem starali się wyjść, myśląc, że zasnęłam, wpadałam w jeszcze większą panikę. Ale pobyt w szpitalu dobiegł końca, okazało się, że z moim zdrowiem nie jest tak źle, potrzebne były jedynie kontrole raz na jakiś czas. Przez kilka kolejnych lat wszystko wróciło do normy, strach przed lekarzami i badaniami także się uspokoił.

Później znów pojawił się regres, bo kłopoty zdrowotne powróciły. Tym razem nie było już tak kolorowo - okazało się, że potrzebna będzie operacja, co równało się z kolejnym pobytem w szpitalu, znacznie dłuższym. Kolejny płacz, strach nie do pokonania, ciągle wręcz błagałam rodziców by mnie tam nie zawozili. Byłam pewna, że tam umrę i już nigdy więcej nie wrócę do domu, nie zobaczę bliskich. Każdego dnia musiałam patrzeć na chore dzieciaki, co jeszcze bardziej potęgowało tą myśl, wpędzało mnie w podły nastrój i sprawiało, że pękało mi serce. Mimo to wszystko się udało. Ale przygoda ze szpitalem prędko się nie skończyła, bo musiałam go regularnie odwiedzać. Za każdym razem to wywoływało we mnie potworny lęk - już po przekroczeniu progu tego miejsca było mi słabo, nogi stawały się "jak z waty", serce biło mi jak szalone, pojawiały sie mdłości i innego tego typu rzeczy. Tak za każdym razem. To samo działo się nawet podczas głupich wizyt u dentysty, pediatry, nie wspominając o podstawowych badaniach typu pobieranie krwi, to już w ogóle jest szaleństwo.

Niestety tak jest do dziś choć pozbyłam się choroby, o której pisałam powyżej już na stałe. Co nie powstrzymuje mnie przed tym, żeby wymyślać sobie inne, najczęściej jest to nowotwór. Ale lekarzy nie odwiedzam. Wychodzę z założenia, że jeśli faktycznie coś mi dolega, to wolę umrzeć nie wiedząc o tym i nie będąc zmuszoną do cierpień w postaci chemioterapii itp.

Nie mam pojęcia czy to ma jakikolwiek związek z powyższym, ale zmagam się też z innymi problemami. Od zawsze uchodziłam za osobę raczej nieśmiałą, spokojną i z tym się zgadzam. Przez to trzymam się na uboczu, nie lubię być w centrum uwagi, brak mi pewności siebie i wszystkie emocje, przemyślenia skrywam w sobie. Nie mam w zwyczaju się także uzewnętrzniać, nie lubię i nie potrafię opowiadać w cztery oczy o swoich problemach, bo zawsze mam wtedy wrażenia, że tylko zatruwam komuś tym życie i się narzucam, a tego bym nigdy nie chciała. Myślę, że właśnie brak takiej osoby, której mogłabym w 100% zaufać i zwierzyć się o każdej porze dnia i nocy skłonił mnie do "drobnych" myśli samobójczych. Pojawiło się także samookaleczenie, ale to były jedynie jakieś 2 razy. Wcale nie czułam się po tym lepiej, nie pojawiła się także ulga więc póki co mnie do tego nie ciągnie. Ogólnie rzecz biorąc jestem typem domatora. Czasami lubię samotność, czasami nie. Są takie dni, kiedy nie mam ochoty wychodzić z domu, kiedy jedyne czego mi trzeba to ciepły koc, herbata i świetna książka czy film. Ale są też takie, kiedy chciałabym żyć jak te wszystkie nastolatki w amerykańskich filmach - otoczone wianuszkiem przyjaciółek, robiące mnóstwo szalonych i spontanicznych rzeczy. Mam duży problem z zawieraniem relacji choć to może nie jest do końca dobrze powiedziane. Przez te 22 lata miałam wiele przyjaciółek, ale z praktycznie żadną z nich nie potrafiłam tego utrzymać. Nie sądzę, żeby to była do końca tylko moja wina, bo przecież obie strony muszą się starać, a z tym bywało różnie. Ale na pewno też sie do takiego stanu rzeczy przysłużyłam. Tylko z perspektywy czasu patrząc nie wiem czy to rzeczywiście były przyjaciółki, bo przed żadną z nich nigdy nie potrafiłam się otworzyć. Zazwyczaj wygląda to tak, że to ja ciagle wysłuchuje ich problemów, doradzam jak potrafię najlepiej i to wszystko. Wraz z upływem czasu ludzie po prostu zaczynają mnie irytować, zaczynam od nich uciekać. To samo tyczy się relacji damsko-męskich. Moment poznania, pierwsze spotkanie - wszystko jest świetnie. A kiedy zaczynam zauważać, że ten ktoś się angażuje, że zaczyna oczekiwać czegoś więcej niż przyjaźni natychmiast się wycofuje i zazwyczaj robię to w chyba najgorszy z możliwych sposobów, bo po prostu przestaje sie odzywać, odpisywać kompletnie się nie tłumacząc. Nie chcę uchodzić za jakaś łamaczkę serc, ale póki co tak to własnie wygląda. Boje się zaangażować w cokolwiek chociaż w głębi serca naprawde bardzo chciałabym się zakochać. Przez takie właśnie zachowanie zaprzepaściłam już kilka jeśli nie kilkanascie znajomosci z naprawdę wartościowymi, uczuciowymi i inteligentnymi facetami. Niedawno miałam wlasnie przypadek, kiedy pewien chłopak chcial zabrac mnie na spacer. Kiedy to przeczytalam scenariusz sie powtorzyl - zero odzewu z mojej strony. Milczałam przez niecały miesiąc aż w końcu stwierdziłam, że koniec z takim zachowaniem, zebralam w sobie chyba wszystkie pokłady odwagi, przeprosilam go za brak jakiegokolwiek znaku zycia i dodalam, ze jesli to nadal aktualne, to mozemy gdzies razem wyjsc. Odpisal, ze niestety, ale w tym czasie zdolal poznac juz kogos nowego. Jest mi przykro choć dobrze wiem, że jak nikt sobie na to zasłużyłam. Uświadomiło mi to, że przez swoje chore zwyczaje wszystko zniszczyłam, właściwie ciagle niszczę i krzywdzę przy tym niczemu winnych ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

curly17, hej, samo to że to zauważasz i potrafisz dokładnie opisać co się dzieje jest pierwszym krokiem do zmiany. Z tym szpitalem to na pewno się trauma i widać, że często do tego wracasz dodając sobie w głowie różne niepotrzebne rzeczy. Wydaje mi się, że nie akceptujesz i nie pogodziłaś się do końca z tym co było. Będzie to wracać jak długo aż nie uporządkujesz tych myśli i nie zostawisz przeszłości za sobą.

Co do relacji i znajomości to widać, ze sama zaczęłaś powoli przełamywać swój schemat i strach (w małym stopniu na razie, ale to zawsze coś). Proponuję nie tylko własną pracę nad tym ależ też pomoc psychologa/terapeuty by lepiej Cię ukierunkować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×