Skocz do zawartości
Nerwica.com

Problemy z rodzicami (ogólnie)


michał24

Rekomendowane odpowiedzi

Na wstępie chciałbym się przywitać.

Widzę, że ten temat jest dla mnie jak najbardziej odpowiedni, nie ukrywam, że strasznie bym się ucieszył, gdyby ktoś odpowiedział na mój post w formie jakiejkolwiek porady.

 

Mam niecałe 19 lat, mieszkam w malutkiej miejscowości (niecałe 3500 mieszkańców). Na chwilę obecną nie mam tutaj praktycznie nikogo, wszyscy są 30km dalej, w miejscowości, do której uczęszczałem do liceum, w tym roku zakończyłem je maturą, uzyskałem naprawdę świetne wyniki.

Problem miałem od zawsze, ale dopiero teraz zaczął o sobie dawać znać jeszcze bardziej, gdy chcąc nie chcąc kontakt ze znajomymi bardzo mi się ograniczył. Od około dwóch miesięcy każdy kolejny dzień jest dla mnie karą, a największą jest to, że w ogóle muszę się codziennie rano budzić, nadal żyć. Nie ma już absolutnie niczego, co w jakiś sposób motywowałoby mnie do jakiegoś działania, po prostu - trzymałoby przy życiu. Co to ma wspólnego z tym tematem? Od dziecka, praktycznie codziennie dostawałem "zrypy" od ojca. Za co? Za nic, profilaktycznie. Naprawdę, nigdy nie podpadłem tak, żeby w normalnej rodzinie mieć o to problemy. Zawsze wracałem/wracam do domu w normalnych porach, nie ma ze mną problemów wychowawczych, robię wszystko, co do mnie należy, a nawet więcej. Mimo tego - jak to się mówi - ciągle mam przejeb... Boję się wracać do domu z obawy przed tym, że znowu ojciec może być w złym humorze, mogę zastać sytuację, jak znowu wydziera się na matkę (o naprawdę absurdalne rzeczy), że znowu zacznie się czepiać o wszystko (potrafi chodzić po domu, wywlekać wszystko z szaf i wmawiać nam, jaki w nich "syf" mieliśmy). Jeśli muszę się go o coś spytać, najpierw muszę robić kilkudniowe podchody, żeby trafić na "lepszy" moment (a i tak w większości przypadków muszę zrezygnować ostatecznie). Nie liczę już, ile razy opuściłem spotkania ze znajomymi, jakieś wyjazdy itp. itd., nie mogłem przełamać tego strachu przed nim. (i jakie oczy robiłem, gdy znajomi w każdej chwili mogli podejść do swoich ojców i spytać się o cokolwiek, nawet o rzeczy, o których ja bałbym się myśleć w jego obecności). Ostatnio doszło do tego, że sam podniesiony ton jego głosu wywołuje u mnie napięciowe bóle głowy, zaczynam się cały trząść, tracę siłę fizyczną, nie mogę się na niczym skupić. On tego nie widzi, a jeśli widzi - jest dumny z siebie, że jestem mu "podległy". Jeszcze gorzej jest, gdy swoje humory przelewa na matkę, a ja nie mogę nic wtedy zrobić, bo gdy staję w jej obronie, on jeszcze bardziej się denerwuje, bo widzi, że nie ma nikogo po swojej stronie (w tych momentach jest naprawdę nieobliczalny i blisko jest już rękoczynów z jego strony). Kolejną sprawą jest to, że ciągle ingeruje w moje życie, w to, co mam robić w przyszłości, jaki ma być mój "styl bycia" (a uwierzcie, jestem normalnym chłopakiem, normalnie się ubieram itp.). Najgorsze jest to, że coraz bardziej naciska na to, abym swoją przyszłość powiązał właśnie z miejscowością, w której mieszkam. Jestem jednym z lepszych specjalistów w swojej dziedzinie w województwie, mam masę ofert pracy, ale... o tym później. Gdy tylko zaczyna rozmowę o tym, wpadam w cholernie niedobry stan (opisany wyżej, ale "poważniejszy"). Wystarczy nawet, że słyszę podniesiony jego głos, nawet, gdy mówi o czymś całkowicie innym, robi mi się wtedy dosłownie słabo, czuję się tak, jakbym zaraz miał oberwać. Byłem głupi, nigdy nie starałem się "walczyć" o swoje, on się do tego przyzwyczaił. Teraz mam z tym coraz większe problemy. Znajomi niezbyt chętnie chcą się ze mną spotykać, skoro nawet już w ich towarzystwie nie potrafię się uśmiechnąć, ciągle jestem zamyślony. Przez to właśnie straciłem wspaniałą dziewczynę (a ile problemów ze strony ojca przez to miałem, nie potrafię opisać, to również bardzo na mnie wpłynęło). Chrzanię każdą robotę (w sensie - nie wywiązuję się terminowo), nie mam już do niej żadnej motywacji - tracę wszystko, co wywalczyłem przez ostatnie lata ciężką pracą, nie potrafię już sobie z tym radzić. A tutaj lokalnie - nie mam szans na żadną pracę, z uwagi na specyfikę branży - wybić mogę się tylko w większym mieście.

Moja miejscowość - taka prawdziwa nora, mentalność ludzi jest tutaj tragiczna, każdy każdego zna, każdy miesza się w sprawy każdego, jakby nie mieli czego innego do roboty, tutaj nie da się żyć.

Może i udałoby mi się uodpornić na problemy z ojcem, ale co jakiś czas jest OK, jakaś (głupia) część mnie uważa, że może teraz już będzie ok. Potem znowu przychodzi rozczarowanie, wielki ból. Nie wiem jak z tym walczyć, nie radzę sobie z tym całkowicie. Uśmiech na twarzy pojawia mi się tylko wtedy, gdy w mojej głowie pojawiają się myśli samobójcze, dość poważne i daleko idące.

Ech, przed chwilą znowu - poprosił matkę o przyniesienie jakiejś koszulki. Gdy matka spytała, czy chcę t-shirt czy jakąś rozpinaną - wydarł się, że "wy nic nie wiecie, wszystko trzeba wam mówić, zginęlibyście beze mnie" - wydziera się, jakbyśmy byli jakimiś przestępcami, tego nie da się już wytrzymać. Do psa odzywa się lepiej :-/ :-( Ja nie wytrzymam tego już długo, coraz bardziej to przeżywam.

 

Dużo ludzi radzi - wyjedź, utrzymasz się, poradzisz sobie (tak, tak by było), ale.. każdy wyjazd z domu i bycie poza nim to cholerny strach, że w domu znowu mógł zrobić awanturę, że matka znowu cierpi (a naprawdę jest wspaniałą osobą i nie mam Jej nic do zarzucenia (każdy telefon do matki, gdy jestem poza domem, zaczyna się od słów "tata jest spokojny?"; niestety, w tym domu nie ma głosu, jest podrzędna). Ojciec uważa, że tak jest w każdym domu i że to jest normalne, że w moim domu też tak będzie. W moim tak nie będzie (jeśli wytrzymam do tego czasu). Nie chcę mieć żony, nie chcę mieć dzieci. Od pół roku nawet nie zauroczyłem się w nikim, jest we mnie jakaś wewnętrzna blokada, uczucia wygasają. Dla mnie słowo rodzina kojarzy się jednoznacznie z patologiami. Miałem wspaniałe plany życiowe, w sumie nadal mam, ale póki co wszystko mi się wali, nawet praca, która była moją pasją. Bardzo lubiłem czytać literaturę fachową z mojej branży, sprawiało mi to wielką frajdę. Dziś? Nie mogę się do tego zmobilizować, nie cieszy mnie to. Wolę godzinami gapić się w sufit, płakać. A broń Boże usłyszałbym jego podniesiony ton głosu. Na chwilę obecną nie ufam Mu już, przez to, że ciągle krzywdzi matkę i mnie, że nie okazuje Jej należytego szacunku, że ciągle zmienia zdanie, narzucając mi ciągle inne rzeczy, niszcząc mnie.

Ludzie czasami się ze mnie już śmieją, gdy mówię komuś "lepiej nie rób tego", gdy spytają się mnie czemu - nie potrafię odpowiedzieć, a Oni śmieją się ze mnie. Dlaczego tak mówię? Ze strachu, że mojemu ojcu to by się nie spodobało. (np. kąpiel/prysznic po godzinie 21:00 - to już jest absurd). Potrafię wydrzeć się na siostrę, żeby ustawiła inaczej kubek na stole, bo zaraz może przyjść ojciec i zrobić o to awanturę (oj, każdy powó do niej jest dobry) - to już za cholerę nie jest normalne.

 

Na przełomie sierpnia i września zakładam firmę, studiować będę zaocznie (+ praca), chociaż z takimi wynikami matur i tak dostałbym się na dzienne, ale.. nie miałbym czasu na pracę, musiałbym być na utrzymaniu rodziców, a wtedy ojciec mógłby rościć do mnie jeszcze większe prawa.

 

Od razu uprzedzam - jakakolwiek rozmowa na takie tematy kończy się jeszcze większą awanturą i stwierdzeniem, że po prostu "mam za dobrze" i trzeba mnie "krócej trzymać".

Próbowałem brać validol na uspokojenie, ale po 3 tygodniach zażywania go w cięższych momentach (2-3 razy zdażyło się, że wziąłem 2 tabletki podczas dnia, reszta dni - po jednej), ale jedynym tego efektem jest to, że coraz częściej zauważam u siebie luki w pamięci z przed kilku minut, coraz częściej również popularna "skleroza".

 

Nie ukrywam, że bardzo liczę na Wasze porady, bardzo :-( Z dnia na dzień jest coraz gorzej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję Ci za odpowiedź.

Siostra ma 9 lat, tak więc sytuacja jest troszkę trudniejsza. W sumie nie zależy mi w ogóle na kontakcie z ojcem, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia już teraz, tylko, że... boję się tego, że to wszystko mogłoby się odbić na matce i siostrze. :-(

Na razie muszę zrobić coś z sobą - zastanawiam się nad wizytą w poradni zdrowia psychicznego, ponieważ nie jestem teraz w stanie normalnie egzystować, wszystko, czego się nie dotknę, leci mi z rąk. Uważasz, że powinienem się tam udać?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem wychowanie to nie tylko opieka, ale przede wzystkim przygotowanie młodego człowieka do dorosłości, w której już powinien liczyć przede wszystkim na siebie. Dorosłość to autonomia, umiejętność podejmowania suwerennych decyzji, posiadanie własnego światopoglądu niezależnego od innych, posiadanie własnych granic i umiejętność ich obrony, akceptacja własnej samotności a nieprawidłowa socjalizacja zaburza funkcjonowanie jednostki w w/w kategoriach. Jeżeli by podzielić wychowanie dziecka na takie dwie kategorie: opiekę i socjalizację to przy prawidłowej socjalizacji można jeszcze jakoś usprawiedliwić nadopiekuńczość ze strony rodziców. To naturalne, że rodzice kochają swoje dzieci, dbają o nie, martwią się gdy długo ich nie ma w domu, dbają o to, żeby miały dobry start w przyszłość. Ja muszę się przyznać, że opiekę w domu miałem na bardzo wysokim poziomie i nigdy mi niczego nie brakowało, ale socjalizacja była na poziomie miernym i jeżeli miałbym teraz wybierać między twardym ojcem, który dał mi wszystko a nie nauczył jak żyć, a takim który nie dał mi nic z rzeczy materialnych a potrafił wprowadzić w dorosłe życie to z perspektywy czasu i własnych doświadczeń zdecydowanie wybieram to drugie. Dzieciństwo trwa tylko 18 lat a życie dorosłe jak Bóg pozwoli zatem rodzic ma tak naprawdę niewiele czasu, aby prawidłowo ukształtować swoje dziecko, ale od tego jak to zrobi zależy w dużej mierze jego przyszłe życie, więc choć mam wiele pretensji do moich rodziców, to jednak zdaję sobie sprawę, że wychowanie to nie taka prosta sprawa, bo ciężko określić prawidłowe proporcje opieki nad dzieckiem do dawania mu coraz większej autonomi, choć nie da się ukryć, że opieka to też socjalizacja. Jak powiedziała Millka - życie zweryfikuje nasze poglądy na macierzyństwo i ojcostwo i pewnie ma rację. Zadała też pytanie: czy jej dzieci są szczęśliwe mając nadopiekuńczą matkę. Moja odpowiedź brzmi: nie wiem. Jeżeli ta nadopiekuńczość nie będzie kolidowała z prawidłowym wprowadzeniem dzieci w życie dorosłe to pewnie kiedyś one będą mogły powiedzieć, że mają kochającą mamę i są z niej dumne, czego Ci Millka gorąco życzę.

Napisałaś Millka jeszcze, że jesteś teraz nadopiekuńczą matką, bo w dzieciństwie brakowało Ci duchowej opieki ze strony matki. Podam Ci podobny przykład z mojej rodziny: Odkąd tylko poszedłem do szkoły ojciec zawsze dbał o moje wykształcenie. Wyręczał mnie we wszystkim, żebym tylko się uczył i zdobywał jak najlepsze oceny. Robił tak dlatego, że jego ojciec a mój dziadek nie pozwolił mu kontynuować nauki kiedy był młody i przez to nie zdobył wykształcenia. Dlatego chyba musiał sobie założyć, że uczyni wszystko, żebym ja się wykształcił, więc całe życie słyszałem tylko słowa: ,,Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz" tylko przez tą naukę ojciec całkowicie zapomniał o moim wychowaniu i nauczeniu mnie zaradności życiowej, więc obecnie widzę siebie jako ,,socjo-inwalidę" . Dlatego dzisiaj to powiedzenie dla mnie brzmi: ,,Ucz się ucz, bo nauka to nerwicy klucz." Dyplom nie pomoże mi podejmować prawidłowych decyzji życiowych a szczęśliwe dzieciństwo napewno by pomogło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ayrton zszokowalo mnie to co napisales o swoim ojcu. straszne jest jak mozna swoje wlasne dzieci tresowac jak zwierzatka (przepraszam, jezelikogos urazilam tym stwierdzeniem). wyobrazam sobie jaki musisz byc zestresowany kazdego dnia.

zgadzam się z Piotrkiem, najpierw musisz sobie pomoc abys mogl pomoc mamie i siostrze. ja mysle, ze twoja mama chcialaby zebys mogl sie wreszcie usamodzielnic, bez sluchania codziennie, ze nic nie potrafisz itd. to by chyba bylo najlepsze wyjscie, bo z tego co piszesz twoj ojciec ma takie zasady, ktorych sie trzyma i nic poza tym go nie obchodzi.

michał24 doskonale to wszystko ujales. tez mialam opieke na najwyzszym poziomie, ale jezeli chodzi o zycie wsrod ludzi to bylo gorzej. niby wiem gdzie trzeb isc jak cos trzeba zalatwic, ale tez czesto mialam tak, ze mnie ktos wyreczal. nie nauczulam sie podejmowania decyzji, nie wiem czy to jest moje zycie czy ja zyje ich zyciem, a moze oni zyja moim?

wczoraj mialam taka sytuacje, ze z chlopkiem i jego bratem mielismy pojechac pokazac nowe miejsce pracy brata (przyjechal na wakacje do pracy do wawki), a potem do jakiejs galerii. dzien wczesniej tez bylismy, ale chlopaki sie opkupily (czesc im zaplacilam), a ja nic, wiec stwierdzili, ze pojada gdzies ze mna. tak jezdzilismy sobie, moj facet sie mnie pyta czy chce jechc, a ja ze nie, choc chcialam, w koncu, ze nei wiem no i wrocilismy do domu. bylam wkurzona, bo mi obiecal, a tak to znow bede siedziec w domu i sie nudzic. jak wrocilismy to moj bartek sie mnie pyta co sie dzieje, w koncu mu powiedzialam, ze mam wrazenie, ze woli komputer niz mnie, ze interesuje sie mna tylko wtedy kiedy jestem smutna itp. on mi mowi, ze przeciez pytalem sie 4 razy czy chcesz do galerii, a ty ze nie. powiedzialam mu, ze ne chcialam sie narzucac, bo wiem, ze moze to byc dla was nudne, a nie chce nikogo do niczego zmuszac. potem wyszla sytuacja z tym, ze tylko mnie obchodzi czy bedzie obiad czy beda zakupy czy pies ma jedzenie. wtredy on mi uswiadomil bardzo wazna rzecz, ze ja to wszystko roie dlategop, bo w domu tak bylo i ze jak nie bede tak tego wszystkiego robic to znow mama mi powie, ze cos jest nie tak. jak mi zaczal wymieniac to wszystko o czym mysle to kazdy by sie zmeczyl od samego wymieniania. mowi mi, ze dla niego nie jest istotne czy codziennie bedzie obiad, czy nie, zawsze moze zjesc kanapke itp.

wyszlo, ze ja staram sie wszystkim dogodzic, a zapominam o sobie. jak mi powiedzial zebym cos zrobila dla siebie, ze czasem trzeba byc egoista. ja juz sie zaczelam martwic jak brat bartka dojedzie do pracy chociaz sprawdzilismy autrobusy itd. a moj facet mi wtedy uswiadomil, ze przeciez on nie ma 3 lat i nie musze go zawozic do pracy robiac 2 razy tyle kilometrow.

moze to troche zagmatwane co napisalam, ale uswiadomilam sobie, ze robie dokladnie to samo co moi starsi, chce ulatwiac wszystkim wszystko, chce zeby wszyscy byli szczesliwi i zadowoleni, ale przeciez tak sie nie da. mam wrazenie, ze nie potrafie byc dorosla, bo jak twierdza moi rodzice, rozwalam cala pensje, nie oszczedzam itd. - ja na twoim miejscu, jak dostaniesz podwyzke to powinnas wziac kredyt na mieszkanie... a moj facet twierdzi, ze zachowuje sie az za dorosle, ze mam 23 lata, a staram sie byc dla nich mama zeby wszystko mieli i byli zadowoleni. wkurzam sie jak sa gary niepozmywane, ale jakos nie za bardzo umiem powiedziec ktoremus zeby to zrobil, choc wewnetrznie az sie we mnie gotuje - staram sie nie upominac, nie kazac tak jak starsi, boje sie, ze moja chec kontroli nad wszystkim komus przeszkodzi w zyciu.

najsmieszniejsze jest to, ze z tymi obiadami, praniem itd. to mam tylko jak jestem gdzies poza domem, tak jakby gdzies stala nade mna moja mama i mowila jak mam sie zachowywac i co robic zeby dawac rade, "bo ona by tak zrobila". w domu jestem leniem, sprzatam raz na ruski rok i wszystkich wymieniownych wyzej rzeczy nie robie...

przepraszam, ze sie tak rozpisalam, ale jakos tak mnie to wszystko wczoraj dobilo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiem wam co mi kiedys powiedziala pani psycholog...

To bylo cos co mnie niezle zszkowalo: ze obojetnie jakim jestesmy rodzicami i jak bardzo bedziemy sie starac to i tak dzieci zawsze beda mialy o cos pretensje i zal, i ze paradoksalnie: im bardziej sie staramy ( my jako rodzice) tym wieksze szanse ze dzieci nie beda z nas zadowolone. Dzis wiem ze miala racje, podam przyklad: przez 14 lat pracowalam w domu dziecka, dzieci ze skrajnie patologicznych srodowisk, zabrane rodzicom gdyz ci nie spelniali podstwowych obowiazkow rodzicielskich ; opieka, jedzenie, cieplo, milosc, troska. Co dzien za to: picie, bicie, glod, zimno.A te dzieci w ogien by za nimi poszly, oddalyby wszytko zeby byc z mama i tata, znosic glod, bicie, poniewierke, byle tylko z mama z tata w swoim domu.

Jak czytam wasze posty ( swoj tez) to mysle ze czlowiek to takie glupie stworzenie, ktore nie docenia tego co ma. Musielibysmy przejsc to wszystko co te moje domodzieckowe dzieciaki, zebysmy docenili to wszytko co nam rodzice dali. Pomijam tu skrajne przypadki jak bethi, ale wiekszosc z nas nie miala przeciez tak zle, prawda? A nerwica? coz, to tez kwestia psychiki, kruchej konstrukcji ukadu nerwowego, poziomu neuroprzekaznikow, nie tylko bledow rodzicielskich. Malo dzieci z domu dziecka ma nerwice, a przeciez "swoje" przeszli, prawda?

Michal24 dzieki za twoje uwagi i zyczenia, ja tez ci zycze samego dobra i wierze w ciebie - dasz rade :) Z tego co piszesz wylania mi sie madry i dobry czlowiek.[/b]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję za Wasze odpowiedzi.

Jeśli chodzi o sferę socjo- mojego życia, jest ona raczej OK. Podjąłem już kilka odważnych decyzji życiowych, nie żałuję ich, potrafię sobie radzić z problemami związanymi z pracą nauką itp., ale jeśli w jednym z tych problemów pojawi się postać ojca - nie radzę sobie z nimi kompletnie, nie mam z nimi żadnych szans.

Próbowałem dziś o tym rozmawiać z matką, gdy znowu spytała się, co się dzieje, że znowu boli mnie głowa (więcej info: temat - napięciowe bóle głowy). Powiedziałem, że tego nie da się leczyć lekami itp., że to ma podłoże nerwowe. Usłyszałem, że nie mam przecież żadnych zmartwień i że nie mam sobie nic wmawiać, a tym bardziej czytać o takich rzeczach, że to bzdury i wszystko jest ok. Także - nie ma to jak pomoc ze strony rodziny. :-|

Kolejne samotne popołudnie spędzone w domu się zapowiada.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ayrtonie :D

jestes fanatastycznym mlodym facetem, madrym i dobrym, czasem mam wrazenie ze ty i michal oraz piotrek moderator to ta sama osoba - bardzo jestescie podobni w tym co piszecie i jak czujecie, mysle ze moze powinniscie nawiazac kontakt poza forum, co o tym myslisz? dacie rade wszyscy trzej, tak sadze, zaskakuje mnie waasza dojrzalosc, sprecyzowane plany, konkretne myslenie o przyszlosci. Jedyna slaba strona to ta nerwica, ale z tym uporacie sie szybko, wierze w was i w to ze widmo zlego ojca opusci was gdy sie choc troche usamodzielnicie...albo moze lepiej zaczac myslec o ojcu dobrze - wbrew logice i emocjom, sprobowac popatrzec na niego poztywnie>?

Ja czasem jestem niedobra dla moich corek, glownie wtedy gdy nie czuje sie przez nie kochana. Gdy wchodze po pracy do domu a one nie odwarcaja glow od kompa, od ksiazki, od tv, nawet nie wiedza ze weszlam, za to w kuchni stoi sterta naczyn, balagan wszedzie. Inna jest sytuacja gdy w drzwiach czekaja na mnie usmiechniete buzie, mowia jak fajnie bylo w szkole, ile paitek dostaly, ze naczynia umyte, lekcje odrobione, caluja mnie, sciskaja....oddalalbym serce. Moze z waszymi rodzcami tez tak jest? Czuja sie jak dawcy kasy, niewolnicy wlasnych dzieci, czekaja na jakikolwiek czuly gest, przytulenie....nie dostaja tego, wiec reaguja zloscia, agresa, marudza, sama nie wiem, moze sie myle, moze bzdury pisze, ale to z serca plynace, chcialabym zebyscie kiedys napisali ze jest wszytko ok ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za bardzo miłe słowa :-)

Hmm, dzisiaj przez pół godziny próbowałem pochwalić się, że z moim wynikiem matur dostałbym się na wszystkie kierunki bez wyjątku na politechnice Gdańskiej oraz większość na Poznańskiej - jakoś nie odczułem jakiegokolwiek zainteresowania tym.

Jeśli chodzi o $ - jedyną rzeczą, którą finansują mi dziś rodzice są jedzenie, prąd oraz woda (+ mieszkanie). Wszystkie zakupy, opłaty itp. itd. - finansuję sobie samemu. Mimo tego co tutaj piszę, bardzo ich kocham, ale jeśli nie uda mi się zmienić niczego w mojej psychice, jeśli się stąd nie wyniosę - nigdy nie zaznam spokoju. Nawet, jeśli z ojcem się 100% ułoży - będę tutaj skazany na jedną wielką samotność i nudę, brak możliwości realizacji.

 

Mimo wszystko, w tym tygodniu postaram się udać do pobliskiej poradni zdrowia psych., może jakieś leki pomogą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do postu Bethi to całkowicie zgadzam się z Piotrkiem. Chyba każdy z nas nie ma wątpliwości jaką straszną traumę przeszła Bethi w swym życiu i jej przypadek niewątpliwie daje do myślenia, ale to też skrajność. Jeżeli tyrania i nadopiekuńczość mogą wywołać nerwicę to logicznie rzecz biorąc obie są złe, ale jeżeli ktoś miałby wybierać między nimi to oczywiście wybrałby to drugie (ja np.) i tu ich ciężar gatunkowy zaczyna się różnicować. Na pewno życie doświadczyło Bethi dużo bardziej niż mnie czy innych uczestników tego forum(w tym temacie), nie mniej jednak nasze doświadczenia życiowe przyczyniły się do tego samego, czyli nerwicy, choć u Bethi mogło się to skończyć tragicznie (samobójstwo) i spowodowało w jej osobowości ciężkie chyba nieodwracalne skutki. Dlatego najlepszy jest złoty środek, czyli kochający rodzic dający szansę dla samorozwoju dziecka. Swoją drogą bardzo Cię podziwiam Bethi za niesamowitą moc jaką nosisz w sobie. Rozwijaj w sobie siłę ducha, aby w ciężkich chwilach była tarczą dla Ciebie. Widzisz, mnie skrzywdziła trochę nadmierna miłość moich rodziców do mnie (wiem, co niektórzy o tym pomyślą - jak miłość może krzywdzić?) i spójrz jaki paradoks: ta sama normalność, która mnie krzywdzi Tobie zaczyna pomagać (pokuta Twoich rodziców). Millka też ma rację: zły rodzic to zły rodzic, zbyt dobry rodzic to też zły rodzic a brak rodzica to już w ogóle kanał a wspomniany wcześniej przeze mnie złoty środek to właśnie taka mieszanka tych 3 stylów: rodzic, który ukarze kiedy trzeba (w rozsądny sposób), nagrodzi kiedy trzeba i pozwoli na autonomię kiedy trzeba. Każdy ma swój paradygmat rodziny a w niektórych przypadkach (dzieci z domu dziecka) nie może być nawet mowy o jakimś paradygmacie. Wystarczy, żeby ta rodzina po prostu istniała i w tym względzie przychodzi mi do głowy taka myśl, że ile ludzi tyle teorii i wzorców. Inez3 musisz sobie zdać sprawę z tego, że nie jesteś repliką swojej mamy. Jeżeli zarabiasz na siebie, to to, jak wydajesz pieniądze zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Ile razy ja się nasłuchałem, że pieniądze na głupoty wydaję a nic porządnego sobie nie kupię i dopóki byłem wyłącznie na ich utrzymaniu to traktowałem te słowa poważnie i wydawałem pieniądze rodziców z rozsądkiem. Dziś kiedy sam zarabiam na siebie i mam ochotę zaszaleć to wydam trochę więcej niż zwykle i czuję się z tym dobrze. Nie można przecież wiecznie oszczędzać, chyba że masz nienajlepszą sytuację materialną (ja mieszkam z rodzicami, Ty wnioskując po tym co piszesz jesteś chyba już na swoim). Czas zadbać o siebie. Jeżeli Twój Bartek ma ochotę Cię gdzieś zabrać to nie krępuj się: kup sobie coś lub pobawcie się w jakimś lokalu choćby miało Ci wypłynąć z kieszeni trochę więcej gotówki. Ja kiedyś bardzo oszczędzałem i miałem duże wyrzuty sumienia kiedy wydałem trochę więcej. 8 miesięcy temu zerwała ze mną dziewczyna, którą bardzo kochałem. Tak to przeżywałem, że oddałbym wtedy każdą zaoszczędzoną złotówkę by choć trochę sobie poprawić humor i wtedy poznałem prawdziwą wartość pieniądza. Uwierz - pieniądze szczęścia nie dają tylko nieraz torują szczęściu drogę a do niedawna myślałem inaczej. Nie warto oszczędzać na szczęściu. Jak śpiewał Rysiek Riedel - w życiu piękne są tylko chwile. Ayrton, w twoim przypadku również przychylam się do komentarzy moich poprzedników. Jeżeli Twój ojciec jest taki jakim go opisujesz to chyba żaden dialog z nim nic tutaj nie pomoże. W jego oczach nie jesteś kimś kogo można poważnie traktować, choć prawda jest oczywiście inna (wszyscy jesteśmy równi). Jego wewnętrzne zakłamanie nie pozwala mu zobaczyć Ciebie jako podmiotu, więc traktuje Cię przedmiotowo jak i całą rodzinę. Nie wiem, czy nadużywa alkoholu (nic o tym nie pisałeś), bo jego zachowanie jest typowe dla alkoholików (coś o tym wiem). Masz o tyle uprzywilejowaną sytuację, że Twoje wykształcenie i posiadane umiejętności pozwolą Ci na dobry start w życie, więc kiedy tylko będziesz miał okazję pójść na swoje to nie wahaj się. Musisz najpierw sam zadbać o siebie, nabrać siły i dopiero podjąć dialog z ojcem (wojną bym tego nie nazwał). Jeżeli będziesz ciągle przebywał przy źródle swoich lęków to albo czeka Cię los Bethi albo przyzwyczaisz się do tego dając się poniżać. Zakładasz firmę, podejrzewam, że jesteś ambitny, masz swoje zainteresowania, więc nie pozwól, aby te cele zniknęły Ci z oczu. Osiągając sukces poza domem pokażesz ojcu ile jesteś wart, że nie jesteś tylko bezwartościową marionetką w jego ręcach. Tylko nie zapominaj, że to Twój ojciec a nie wróg. Martwię się tylko Twoją mamą i siostrą. Mamę mógłbyś zawsze zabrać do siebie, ale z siostrą mogłyby być problemy bo ojciec podejrzewam ma pełne prawa rodzicielskie do niej. Pamiętaj! Na początku liczy się przede wszystkim Twoje szczęście a potem sczęście innych (egoistycznie to zabrzmiało, ale tak właśnie jest) a najlepiej uszczęśliwiać siebie i innych jednocześnie (powiało utopią).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję i za tą odpowiedź ;-)

Kolejną rzeczą, nad którą muszę popracować to ogólnie chyba asertywność. Nie mogę ciągle zgadzać się na wszystko, co każe zrobić mi ojciec, a szczególnie wtedy, gdy krzyżuje i niszczy całkowicie to moje plany (a tak dzieje się coraz częściej). Gdy tylko próbuję zmienić jego pomysł/plany - dostaję zrypy, że "co ty niby takiego ważnego do zrobienia masz?! masz niecałe 19 lat i będziesz dla mnie robił".

Nie, nie nadużywa alkoholu, jeśli wypije pół piwa na miesiąc - to już sporo. Jego zachowanie ma całkowicie podłoże psychiczne (hmm, w sumie tak, jak moje).

Z jednej strony dążę do osiągnięcia swoich celów, jestem cholernie zmotywowany, ale.. nie wychodzi mi to. Nie jestem już człowiekiem z przed kilku miesięcy, rzeczy, którymi się pasjonuję nie sprawiają mi już żadnej przyjemności (nie wiem już sam, co mi ją na dzień dzisiejszy sprawia). Druga część mnie dąży do całkowitej samodestrukcji - "czym bardziej popsujesz swoje życie, tym łatwiej będzie skończyć z sobą", z tym głosem też nie potrafię walczyć, a najgorsze jest to, że gdy myślę o tym, pojawia mi się taki spokojny uśmiech na twarzy mówiący "i wtedy wszystko będzie w porządku, będę miał święty spokój". :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

michał24 nie jestem na swoim, teraz tylko 2 tyg. mieszkam u znajomych, bo wyjechali na wakacje i zajmuje sie ich psem, zeby bylo smieszniej to za kase :smile: . tak, masz racje, nie jestem replika mojej mamy. kiedy jestem w domu to w sumie nie mam takich jazd ze sprzataniem itd. natomiast jak wyjezdzam czy mieszkam gdzies sama przez jakis czas (tak jak teraz) to chce miec kontrole nad wszystkim i chce zeby wszystko bylo idealnie, chociaz wcale nie musze, w koncu nie ma nade mna mamy, ktora mnie pilnowala i mowila, ze cos zle... czy nie tak. nie wiem po co to robie, nie wiem, moze chce sobie i mamie udowodnic, ze jestem dorosla? taka jak ona by chciala zebym byla. nie wiem czemu wisi to nade mna jak jakas zmora... niby nikt mi nigdy nie powiedzial, ze jestem beznadziejna w 100%, ale np. jak jestem sama w domu, rodzice wyjezdzaja na weekend, wsisi pranie od piatku to pierwsze slowa jakies slysze to "moglas zebrac to pranie od piatku wisi", "a czemu nie zmylas naczyn"... kiedy mialam taki okres, ze rzadko bgywalm w domu to byl problem, ze znow mnie nie ma, a kiedy zostawalam to w zasadzie nie rozumialam po co, nikt ze mna jakos specjalnie nie rozmawial, ja siedzialam w pokoju u siebie, oni u siebie i tyle. nie wiem, moze oni nadal mnie traktuja jak mala coreczke, ukochana agniesie, ktora wszystko im zawsze mowila, wiedzieli gdzie jestem, co robie, z kim, jak...

psycholog mi powiedziala, ze ja teraz dopiero przezywam okres buntu, bo wtedy kiedy sie to przezywa ja nie mialam sie czemu sprzeciwiac, bylo bezpiecznie i mi to pasowalo... okresie buntu mlody czlowiek odkrywa siebie, staje sie osobna jednostka, a u mnie nastepuje to dopiero teraz, ale dobrze, ze nastepuje.

 

zgadzam sie, ze zly rodzic cz zbyt dobry moze powodowac u dziecka skrajne odczucia, ale tak samo zle. w tym i w tym przypadku dziecko nie wie kim jest, zatraca swoja indywidualnosc, bo albo jest karane za calo zlo tego swiata albo nie pozwala mu sie poznac tego swiata na wlasna reke.

 

nie uwazam moich rodzicow za zlych, bron boze... wiem, ze wszystko co robili w zyciu bylo dla mnie. wiem, ze chca zebym miala lepiej, ale wydaje mi sie, ze to ja sama powinnam decydowac o sobie, a tego nie umiem, bo nie potrafie odrzucic ich rad i postepowac po swojemu, ale mam nadzieje, ze sie kiedys naucze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

,,Żeby podejmować w życiu prawidłowe decyzje trzeba być dla siebie matką i ojcem, czyli kochać (atrybut matki) i wymagać (atrybut ojca) przy czym jedno nie może istnieć bez drugiego. Nie można tylko kochać siebie lub tylko od siebie wymagać" W. Eichelberger.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiecie co nasunela mi sie taka mysl, ze z 1 strony rzeczywiscie rodzice popelniaja czasami bledy i nie sa czesto tego swiadomi, potem my nagle wchodzimy w doroslosc z reka w nocniku i nie umiemy zaufac sobie i wlasnym decyzjom, przez co inni czasami patrza na nas jak a ciamajdy zyciowe. ja do niedawna sama sie czulam ciamajda zyciowa, nie potrafiaca nic sama zrobic i o niczym zadecydowac bo zawsze myslalam co by mama powiedziala a wogole nie wierzylam w siebie i swoje decyzje, nie wierzylam ze moge w mojej glowie podjac dobra decyzje, dlatego czekalam az mnie ktos poprze (mama, kolezanka, chlopak) i wtedy dopiero stawalam sie pewna tej mojej decyzji.

z 2giej strony jednak nie mozemy wpasc w taki stan obwiniania kogos za nasz brak pewnosci siebie i za nerwice. jestesmy (wiekszosc) doroslymi ludzmi lub prawie doroslymi i skoro juz znamy powody dlaczego tak sie stalo to czas a by to zaczac zmieniac, tzn. dazyc do tego aby wierzyc w siebie, usamodzielnic sie, zaczac podejmowac wlasne decyzje nie zawsze zgodne z rodzicami, kochac siebie i ufac sobie. nie mozemy siedziec teraz w miejscu i uzalac sie nad rozlanym mlekiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aytron - twój ojciec nie rozumie , że nie jesteś jego własnością pomimo , że jesteś jego synem, kurcze nie wiem jak sprawić , aby on postawił sie na twoim miejscu - zobaczyłby - jaki czułby gniew gdyby ktoś był dla niego takim despotą jakim jest dla ciebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Millka nie powinnaś się czuć źle z tego powodu, że Twoje córki nie przejawiają czasem zainteresowania Twoją osobą. Takie są dzieci. Czasem wydają się bardzo kochane a czasem zachowują się jak niesforne urwisy. Zabawa, komputer, TV to dziś główne aktywności dzieciaków i czasami rozmowa z rodzicem ucieka na dalszy plan. Moim zdaniem, to że starasz się być zawsze jak najbliżej dzieci, troszczyć się o nie, jest dla Twoich córek takie oczywiste jak wschód słońca o poranku i jego zachód o zmroku, także czasem nie przywiązują wagi do tego, że jesteś, że wróciłaś z pracy, że może jesteś zmęczona i trzeba Cię w czymś wyręczyć. Ja też czasami nie doceniam tego co robi dla mnie i całej mojej rodziny mama. Ja, ojciec i siostra pracujemy a mama zajmuje się domem i często zapominam o tym, że to też jakiś trud. Bo przecież musi zrobić zakupy, obiad, posprzatać, uprać a ja nieraz wracam z pracy i jeszcze mam pretensje, że zrobiła obiad za którym nie przepadam. To takie błahe sprawy nad którymi się często nie zastanawiamy, bo może nie ma czasu, żeby się zastanawiać nad tym a może wśród tego całego zgiełku wokół nas nie potrafimy tego zauważyć, że rodzice - mama czy tata poprostu są i też im się coś należy. Miłość, czy to rodzicielska czy każda inna nie zawsze musi być okazywana, choć istnieje. Napewno robi się słodko na sercu, kiedy dziecko okazuje swe uczucia rodzicowi, ale moim zdaniem ta prawdziwa miłość, choć może często nie okazywana - zostanie kiedyś wystawiona na próbę, kiedy to my będziemy potrzebowali pomocy, wsparcia czy opieki ze strony dzieci i tą próbę przejdzie pomyślnie. Nie jestem rodzicem i może nie powinienem podejmować tego tematu, ale może kiedyś moje życie zweryfikuje i tę hipotezę. U mnie z kolei wiem, że ojciec mnie bardzo kocha i ja go też, ale za cholerę żaden z nas tego nie okaże, bo cóż złego jest w okazywaniu pozytywnych uczuć, ale okazywanie tych złych jakoś nam obojgu wychodzi bez żadnych zahamowań. Jeżeli chodzi o bunt wieku dojrzewania o którym wspomina w swoim poście Inez3 to ja również mam takie wrażenie, że nie przeszedłem tego okresu pomyślnie a wg uczonych psychologów (np. Erikson) nieprawidłowe przejście z jednego okresu życiowego w następny skutkuje błędnym funkcjonowanie na tym etapie. Ja też się nie buntowałem, miałem wszystko, rodzice prawie we wszystkim mnie wyręczali i jeszcze chwalą mnie teraz jaki to ja grzeczny byłem, gdy dojrzewałem. Tylko teraz mam nieukształtowaną tożsamość, nie jestem świadomy mojego prawdziwego ,,ja", które wiem, że we mnie gdzieś istnieje pod lawiną lęku, którego nie mogę się pozbyć. Może kiedy rozwiąże moje wszystkie wewnętrzne konflikty okaże się, że nerwica to było tylko złudzenie, że to tylko ślepe poszukiwanie siebie, które znacznie wydłużyło się w czasie. Ewa125 Ja mam identyczne problemy z podejmowaniem decyzji jak Ty. Jeżeli jakoś zaczęłaś sobie z tym radzić to będę wdzięczny za wszelkie wskazówki. To co napisałaś to oczywiście święta prawda, tylko że neurotyk to takie stworzenie, które nie potrafi uczyć się na swoich błędach. Mimo, że są ich świadomi i wiedzą jak unikać życiowych potknięć to ciągle się potykają. Nie wiem jak wam, ale mi wcielanie teorii do praktyki wychodzi ciężko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kurcze, tak piszecie zeby nie obwiniac rodzicow za wszystkjie nasze problemy... oczywiscie, zgadzam sie z tym. kocham swoich rodzicow, sa na prawde spoko i wiem, ze kazdy moze popelniac bledy. u mnie wyglada to o wiele lepiej poniewaz jak tylko dowiedzialam sie, ze powodem moich problemow jest w pewnym sensie sposob wychowania mnie to natychmiast im to zakomunikowalam. trudno im bylo to przyjac do wiadomosci, ale zrozumieli o co mi chodzi. zaczeli probowac zachowywac sie inaczej (z roznym skutkiem), ale zrozumieli i jest lepiej.

 

michał24 wiesz, dojrzewanie to dlugi proces i troche moze potrwac. na wszystko trzeba czasu. hmm, u mnie to jest taki pewien konflikt w zwiazku z ta dojrzaloscia. kedy bylam mala bylam "dzikim dzieckiem", nie umialam sie za bardzo bawic, zwlaszcza z dziecmi, ktorych nie znalam (tam gdzie mieszkalam nie bylo podworka). kiedy odwiedzlismy z rodzicami znajomych i moje kolezanki wychodzily na podworko to ja czesto zostawalam... wolalam byc z doroslymi. nie wiem kiedy sie to zmienilo. u siebie w bloku moi rodzice mieli znjomych mieszkajacych na przeciwko nas i to tam spedzalam wiekszosc czasu. oni nie mieli dzieci, wiec siedzialam z nimi albo sama grajac np. w jakas gre. bylam racjonalnie myslacym dzieckiem, nie umialam za bardzo zrobic czegos od tak, zawsze sie zastanawialam czy "tak mozna". wiec z jednej strony brak dojrzalosci, z drugiej brak wewnetrznego "dziecka"... to moze byc moj knoflikt wewnetrzny...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do dojrzewania to mam jakąś teorię ... chyba jeszcze o tym nie napisałem. Bo w końcu człowiek dojrzewa i buntuje się dopóki jako samodzielna jednostka się nie ukształtuje, prawda? Piszecie że te bunty o was jeszcze trwają - a może to nadopiekuńczość rodziców nie pozwala Wam na ukształtowanie się i hamuje ten proces? Być może to dąży do skutku, czyli właściwego samoukształtowania się?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz Michal, ja sama wychowuje swoje dzieci, sama je tez utrzymuje, bo ich ojciec od lat nie placi aliemntow, a pracuję w szkole, wiec wiesz jakie sa nauczycielskie pensje...jest mi czasem ciezko, najwieksza radosc to dzieci, mam cholerne poczucie winy gdy czasem na nie krzycze, marudze, krytykuje, czepiam sie, ale czasem zycie mnie po prostu przerasta, i ta wredna nerwica dokucza. Dziekuje ci za dobre slowo i pocieszenie, bardzo mi one potrzebne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Millka o co do za rodzic, ktory czasem nie krzyknie? w koncu dzieci nie sa swiete. nie powinnas miec wyrzutow sumienia, bo czasem inaczej sie nie da do nich dotrzec (ale sie wymadrzam, a dzieci nie mam :P). mysle, ze jestes swietna matka, pracujesz w szkole (moja mama jest nauczycielka, wiec wiem jak placa), nie masz pomocy u ojca dzieci, a jednak dajesz rade... czego wiecej chciec? szkoda tylko, ze w tym wszystkim dopadla cie nerwica, ale skoro tak swietnie dajesz rade w domu z dziecmi to i to cholerstwo pokonasz.

aha... jeszcze jedno. kazdy czlowiek ma gorsze dni (nawet taki bez nerwicy) i tez ma prawo do zdenerwowania...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzieki Inez, kochana jestes, musze ci sie do czegos przyznac...napislam tu wczoraj post do ciebie...taki troche krytykujacy, potem go wyrzucilam bo stwierdzilam ze nie mam zadnego prawa zwracac ci uwagi, ale korci mnie zeby o cos zapytac. Powiedz kotku czemu ty ( przewija sie to w twoich postach) utrzymujesz swojego chlopaka, zywisz jego i jego brata, kupujesz im, fundujesz, itd??? Powiedz mi czy to nie powinno byc odwrotnie? Moze ja jestem staroswiecka, ale zawsze mi sie wydawalo ze to raczej jest odwrotnie, no chyba ze chlopak biedny to dziewczyna moze zaplacic za siebie, ale za chlopaka?? Czy chlopcy w dzisiejszych czasach nie maja honoru? Nie gniewaj sie, po prostu zal mi ciebie, bo byc moze dajesz sie wykorzystywac( nie mowie ze tak jest na pewno). Czy twoja mama wie o tym? Caluski :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wrocilam wczoraj do domu po prawie 3 tygodniowej absencji... sama nie wiem czy sie cieszylam. jakos tak obojetnie... mama wrocila o 21 i zaczelysmy gadac, jak bylo ile kasy dostalam itd. no i wlaczyl sie moj ulubiony temat - oszczedzanie. mama powiedziala, ze rozmawiala z moja kolezanka (corka znajomych mojej mamy tak przy okazji). jej zdaniem ona nie musi oszczedzac, bo dostala mieszkanie, ale jak sama mowi i tak to robi. no i od razu stwierdzila, ze ja tez powinnam sie nauczyc. ona to by odkladala 200 zl miesiecznie w mojej sytuacji, zeby moc wyjechac gdzies na jakis wyjazd. no i kredyt na mieszkanie, przeciez jak bede go brac to tez beda w banku patrzec na to co mam na koncie. ja jej powiedzialam, ze na razie nie mam na co zbierac i ze na razie to i tak kredytu nie wezme, bo po pierwsze za malo zarabiam i nie wiem kiedy dostane podwyzke, z reszta nie chce na razie kredytu, moze za kilka lat. potem pytania czy bylam u ginekologa, bo jej zdaniem przytylam przez pigulki... jj jej mowie, ze ich nie biore juz, a ona od razu zebym uwazala, bo ona "na wesele nie ma"... pytanie: czy znalazlam w koncu tenozycxzki to paznokci, czy robioam obiad bedac tam... jak boga kocham az sie zmeczylam tymi pytaniami... juz sama nei wiem czy przesadzam czy nie... ale niektore rzeczy chcialabym zostawic dla siebie, bo mnie np. krepuja pytania o ginekologu ( z jej strony)... wiem, powinnam jej poiedziec, ze mnie to krepuje, ale wtedy ona robi taka mine, ze jej to nie pasuje, ze jej smutno, ze o czyms nie chce jej powiedziec... juz sama nie wiem

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 8:55 am ]

Millka juz ci odpisuje, dopiero teraz zauwazylam... to nie tak jest. bylam przez 3 tyg,.poza domem. na poczatku to noj facet placil, za jedzenie, za benzyne do mojego samochodu. potem kiedy dostalam pensje to ja za wiekszosc rzeczy placilam, ale on tez cos kupowal. caly czas wszystko liczylismy, wiec nie bylo tak, ze tylko ja kupowalam wszystko. z reszta za zajmowanie sie psem dostalismy kase, a poniewa kazde z nas wydalo tyle samo to podzielilismy sie kasa na pol. co do brata to on przyjechal do pracy. mama "moich" chlopakow nie za bardzo ma pieniadze, wiec nie dala mu za duzo. utrzymywalismy go oboje. a zakupy ktore im zrobilam to tylko pozyczka, jak obaj dostana pensje to mi oddadza. tak to mniej wiecej wyglada...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Inez, mama zachowuje sie jak kazda mama, pyta, radzi , strofuje, zrzedzi, przejmuje sie toba - wiesz, moje dzieci tez tak reaguja, zloszcza je moje pytania, rady i porady, chociaz sa w sumi male jeszcze, to chyba normalne :) i zachowania mamy i twoje reakcje :) Przykre to troche dla obydwu stron, ale co zrobic, takie zycie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×